
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Efekt katowania Prototype :) Pierwszy fragment jest bardzo schematyczny z dziełem Activision, następne już od tego odchodzą…
Malcolm przyłożył do oka kolimator zamocowany w swoim M16 i oddał krótką serię w człowieka przekradającego się między samochodami po jego lewej stronie. Postrzelony zacharczał przez chwilę, opluwając się krwią, i umarł.
Dzień jak co dzień, pomyślał strzelec, sprawdzając stan amunicji. Miał jeszcze ponad połowę naboi, a zapasowe magazynki w kieszeniach na bokach przyjemnie ciążyły.
Dowódca oddziału, idący kilka kroków przed nim, uniósł ostrzegawczo rękę. Z zaułka po ich prawej rozległo się potępieńcze wycie, które narastało, zbliżając się.
– Pomóżcie mi… – jęknęła młoda kobieta w zniszczonym ubraniu, wyłaniając się z uliczki. Ledwo stała na nogach.
– Nie podchodź! – rozkazał oficer, machając przecząco ręką.
Odepchnęła się od ściany, o którą się opierała, i niemal wpadła w ręce dowódcy, Jeff’a. Ten odepchnął ją lekko za siebie jedną ręką, drugą przystawiając celownik broni do policzka, wpatrzony w zaułek.
Oficer znów uniósł dłoń, zacisnął ją w pięść i grupa sformowała się za jego plecami, odwracając się w kierunku zagrożenia. Malcolm czuł swój palec zaciśnięty na spuście, jednak nie naciskał go. Jeszcze nie, powtarzał sobie. Gogle noktowizyjne na jego masce nie rejestrowały w ciemności żadnych zmian otoczenia.
Wreszcie pojawił się pierwszy z nich, spęczniały od wirusa samiec. A może za życia był tłustym biznesmenem? Malcolma to nie interesowało. Przodownik ryknął z furią, a w tej samej chwili zza jego pleców dobiegła reszta. Kobiety i mężczyźni, niektórzy niemal nietknięci, inni przeżarci i wykoślawieni przez krążący w ich ciele wirus. W liczbie około dwudziestu popędzili na wojskowych.
Malcolm zerknął na stojącego po jego prawej dowódcę, czekał na ten jeden, upragniony sygnał.
– Ognia – usłyszał w słuchawce.
Sześć karabinów plunęło ołowiem, dziurawiąc na wylot pędzących na nich zarażonych. Padali pojedynczo, lub w grupach, niektórzy robiąc jeszcze kilka chwiejnych kroków przed upadkiem. Wszyscy bez wyjątku wrzeszczeli.
Oficer zrobił krok do przodu, nie opuszczając broni. Jedna z kobiet, dotychczas wyglądająca na martwą, zerwała się z miejsca i wyskoczyła do przodu, wykrzywiając twarz w dzikiej furii i machając rękami.
Nie przeszła trzech kroków. Dowódca odwrócił i opuścił dymiącą lekko z lufy broń.
– Idźcie dalej – rozkazał i spojrzał na Malcolma. – Ty ze mną.
We dwóch zatrzymali się przy klęczącej niedaleko, płaczącej cicho kobiecie. Miała krótkie blond włosy i byłaby nawet piękna, gdyby nie brud i strach odbijający się na jej twarzy.
– Ją też – usłyszał Malcolm.
Bez wahania sięgnął po tkwiący w kaburze pistolet. Odbezpieczył, spojrzał przelotnie w jej oczy. Olbrzymie, zielone, pełne łez. Wpatrzone w niego, nierozumiejące.
Zabił ją bez zwłoki.
Jej ciało nie zdążyło opaść, kiedy Malcolm podniósł wzrok i zobaczył stojącego parę kroków dalej mężczyznę. Ubrany był w niebieskie jeansy, spod czarnej bluzy wystawała mu koszula. Na głowę miał nasunięty kaptur. Dowódca też zdążył go zauważyć.
– To on! – krzyknął, błyskawicznie unosząc broń.
Jednak nieznajomy był szybszy. Skóra i ubranie na jego rękach i ramionach zagotowała się, przemieniając jego dłonie w wielkie szpony. Błyskawicznym skokiem znalazł się przy oficerze i przebił go na wylot. Przeorał ostrzami po stojącym obok maruderze, a Malcolma wyrzucił lekko w powietrze i przeciął na pół, zanim zdążył opaść.
Rozproszeni członkowie oddziału odwrócili się, otwierając ogień do napastnika. Najbliższego złapał za głowę i z mocą wyrzucił za siebie, przepuszczając go przez ostrza prosto na stojący niedaleko samochód.
Nieznajomy odwrócił się, słysząc dźwięk granatnika. Zasłonił się, błyskawicznie zmieniając jedno z ramion w wielkie, podwójne ostrze. Wystrzelił do przodu, odbił się od taksówki i z wyskoku podzielił nieszczęśnika na dwie połowy.
Ostatni z żołnierzy uniósł właśnie wyrzutnię rakiet. Eksplozja pokryła pyłem i dymem całą okolicę. Opuścił broń i zauważył swojego dowódcę, leżącego na ziemi. Podbiegł do niego, chwycił za ramię i pomógł wstać.
– Gdzie jest twój oficer dowodzący? – zapytał tamten, opierając się o żołnierza.
– Sir, trzy przecznice stąd – odparł, trochę zdziwiony. – Wezwę transp…
– To nie będzie konieczne – przerwał mu dowódca, zatapiając szpony w jego ciele. Uniósł go lekko w górę i trzymał tak przez chwilę, wsłuchany w jego agonię, po czym odrzucił na bok.
Ciemny mundur Czarnej Straży zagotował się, od dołu do góry zmieniając w postać ubranego w jeansy i czarną kurtkę mężczyzny.
Właśnie świtało słońce.
„Postrzelony zacharczał przez chwilę” - Albo po prostu zacharczał, albo charczał przez chwilę, jak na mój gust.
„Odepchnęła się od ściany, o którą się opierała, i niemal wpadła w ręce dowódcy, Jeff’a. Ten odepchnął ją lekko za siebie...” - Powtórzenie. Ponadto nie znam się na tym za bardzo, ale tutaj zrobiłabym Jeffa bez apostrofa. Intuicyjnie wnioskuję, że apostrof jest potrzeby wtedy, kiedy obcego słowa nie da się odmienić na polski sposób.
„...a w tej samej chwili zza jego pleców dobiegła reszta.” - Raczej: wybiegła.
„Skóra i ubranie na jego rękach i ramionach zagotowała się, przemieniając jego dłonie w wielkie szpony.” - Powtórzenie, które da się łatwo wyeliminować.
W trzech kolejnych akapitach trzy razy powtarzasz „ostrze”.
„Uniósł go lekko w górę” - No doprawdy. A co, w dół miał unosić?
Co do warstwy fabularnej nie wypowiem się - nawiązujesz do jakiejś gry, tak? No ale, to niestety nie mój typ gier. Zatem doceniam niezły warsztat, ale historia do mnie nie trafia. Ot, scenka w której ktośtam zły zabija grupę żołnierzy. I już.
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Dziękować. Tak, opiera się to na grze.
Poprawki pójdą do worda.
Grę kojarzę. Od strony fabularnej, jak na razie nie ma wiele do ocenienia. Następnym razem wrzuć większy kawałek tekstu. Kilka rzeczy które rzuciły mi się w oczy.
&
„(...)Malcolm przyłożył do oka kolimator zamocowany w swoim M16 i oddał krótką serię w człowieka przekradającego się między samochodami po jego lewej stronie.(...)”
Mianowicie nie pasuje mi tutaj słowo człowiek, ładniej by brzmiało mężczyzna.
„(...)Malcolm przyłożył do oka kolimator zamocowany, w swoim M16 i oddał krótką serię w mężczyznę przekradającego się między samochodami, po jego lewej stronie.(...)”
No i czasem zjadasz przecinki.
&
„(...)Postrzelony zacharczał przez chwilę(...)”
Zacharczeć przeważnie można przez chwilę, albo „charczał przez chwilę”, albo po prostu „zacharczał”.
&
Myśli bohatera, przynajmniej moim zdaniem, wypadałoby zapisywać kursywą.
&
„(...)Malcolm czuł swój palec zaciśnięty na spuście, jednak nie naciskał go.(...)”
Zaciśnięta może być pięść. W kontekście w którym ty użyłeś te słowo wynika, że strzelec już strzelał. Zdanie do przeróbki.
Błędy nie są rażące i nie przeszkadzają w czytaniu, jedynie psują trochę wrażenia estetyczne.
Pozdrawiam i życzę zapału.
Dziękować, idzie do wersji na twardzielu.
Swojš drogš:
(...)Malcolm przyłożył do oka kolimator zamocowany, w swoim M16 i oddał krótkš serię w mężczyznę przekradajšcego się między samochodami, po jego lewej stronie.(...)
Ten ostatni przecinek jest chyba włanie błędny. Chyba, że ja o czym nie wiem :)
zarówno przecinek po "samochodami", jak i po "zamocowany" jest błędny - pierwotna wersja tego zdania nie zawierała błędów interpunkcyjnych.
jeżeli na siłę chcecie dodawać tam przecinki, to w ten sposób, traktując słowa pomiędzy nimi jako wtrącenie:
"Malcolm przyłożył do oka kolimator, zamocowany w swoim M16, i oddał krótką serię w mężczyznę przekradającego się między samochodami po jego lewej stronie."
ja bym tam osobiście zrobiła "w kierunku mężczyzny", ale nie upieram się. natomiast co do przecinków: albo wcale, albo wyłącznie ta wersja, którą pokazałam wyżej.
buziaki :)
@Mauea Dopiero teraz zauważyłem że przy pisaniu komentarza zjadło mi przecinek, moja wina. Właśnie chciałem to dać jako wtrącenie. Więc twoje zdanie jest poprawne.
Wielkie dzięki za poprawę ^^
@Mortis Widzisz autorze, miałeś rację co do błędnego przecinka.
I tak i nie, bo teraz widzę, że oba są błędne, ale niesamowicie dziwnie przeoczyłem ten pierwszy. Uoch, chyba czas na okulary.
Nie jestem wielkim zwolennikiem fan-ficów. Po prostu sądzę, że jeśli już wkłada się trud w stworzenie czegoś, niech to chociaż będzie produktem oryginalnym.
No nic. Stylistycznie tekst jest średni. Nie jest zły, ale nie powala na kolana. Można go przeczytać bez większych trudności.
Jedyne co tak naprawdę mi się nie podobało to ostatnie zdanie. Wiesz, piszesz tekst, który jest nawet fajny, a na końcu - na samym końcu - robisz jeden z (moim zdaniem) najbardziej niefajnych błędów. To po prostu zapada w pamięć. Nie wspominając o tym, że "świtające słońce" nawet nie brzmi najlepiej.
Zgadzam się z vyzartem, takie se.
ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!