- Opowiadanie: zielony600 - Lycyfer- fragment

Lycyfer- fragment

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lycyfer- fragment

Inne opowiadanie, które zacząłem i jest go trochę więcej, ale nie wiem czy jest sens wklejać od razu całość. Jeśli się spodoba, to dodam następne części. Miłej lektury.

 

 

Przebudzenie się o poranku to czasami bardzo wredna część dnia. Jeśli budzisz się jako wyspany człowiek– wszystko w porządku. Jednak trzeba powiedzieć to szczerze: takich poranków nie doświadcza się zbyt wiele.

Poranek gdy wstajesz do pracy. Najczęściej nie do końca ważne czy pracujesz na budowie przy noszeniu pustaków, w szkole jako nauczyciel, czy choćby i woźny, w biurze, czy też w banku. Zdecydowana większość ludzi do tej części dnia potrzebuje budzika. Nie wiesz co to jest budzik? To takie małe pudełeczko, kiedyś tykało, ale technologia pomogła wyeliminować drażniące tykanie i zastąpiła sprężynę i cały misterny mechanizm popychający wskazówki do przodu zestawem bateria+ układ scalony+ kwarc (tym samym także zabrano wymówkę „zapomniałem nakręcić budzika i w nocy się zatrzymał”, a szkoda, bo to dość dobre było czasami). Gdy nadejdzie moment, że budzik zaczyna piszczeć, grać, dzwonić, skrzeczeć, uruchomi radio z nim sprzężone, czy w jakikolwiek inny sposób da o sobie znać, kolejny raz przekonasz się jak to by dobrze było pomyśleć dzień wcześniej i przykładowo pójść spać choćby o godzinę wcześniej. Rzeczywistość brutalnie wdziera się pomiędzy twój mózg a sny, oraz pod powieki. Ciężko sprawić by było lżej. Najczęściej bardziej lub mniej przeklinasz w duchu ten kolejny dzień i narzekasz że weekend tyle co się skończył, mamroczesz, że do następnego weekendu tak daleko…

Nie mógłbyś przestać zrzędzić i pomyśleć optymistycznie, że już za parę dni następny weekend? Już za parę dni będziesz mógł się odstresować, pójść na imprezę, wypić parę „głębszych”, albo kilka kufelków mocnego jasnego, pogadać na luzie ze starymi kumplami, może z jakąś interesującą płcią przeciwną (tylko nie rób tego jak będziesz zbyt mocno wstawiony, bo ranek… wolałbyś, aby nigdy nie nadszedł)…

I pojawia się kolejny poranek… A wraz z nim Kac Brutal Gigant Morderca! Masz wyjątkowe szczęście jeśli ten poranek nie następuje on przy dźwięku budzika do pracy. Jeśli tak się zdarzy, to już wiesz, że ten dzień nie będzie udany i że to będzie bardzo ciężki dzień w pracy. Zresztą przy dźwięku budzika, czy bez niego, to i tak odnosi się wrażenie, że obojętnie która by to nie była godzina, to i tak jest to świt i na pewno jest zbyt wcześnie by cokolwiek zaczynać… I jeśli taki poranek się zdarzy, to na pewno go rozpoznasz: powieki tak ciężkie, że lewarkiem ciężko udźwignąć, dziwny posmak na języku, generalnie odczuwasz popularnego „kapcia”, szum i ból w głowie, żołądek zmusza cię do pogoni za porcelanowym tronem, ale ostrzega byś nie wykonywał gwałtownych ruchów, bo to zawsze grozi wewnętrzną eksplozją. I uszy… Jeśli dopadł cię Kac Brutal Gigant Morderca to szum naciąganej na siebie z wysiłkiem kołdry jest dla uszu niczym gniew oceanu, każde beknięcie brzmi wewnątrz jak uderzenie taranem o masywne wrota średniowiecznej fortecy… Módl się, abyś tego dnia budził się sam, bez matki za ścianą, bez dzieci biegających wokół, jeśli takowe posiadasz, bez psa wyjącego o poranny spacer… Bez nikogo i niczego co zakłóca twój spokój!

Czasami taki efekt poranka jest też po tym, jak jesteś po prostu zmęczony i musisz odpocząć po pracy. Ale nie w domu siedząc przed komputerem, czy też telewizorem siedząc w starym wysłużonym fotelu, oglądając wiadomości lub jakiś mecz piłki nożnej i popijając piwo.

Po prostu pójść do jakiegoś przytulnego miejsca jak np. pub i wypić coś zimnego. Może być gazowane… i alkoholowe też może być… ”I jeszcze poproszę zapalniczkę i… paczkę fajek”

Taaaak… Pub Głuchy Karp ma to do siebie, że czuć tu naprawdę rodzinną atmosferę. W szczególności dla tych którzy są stałymi bywalcami. Ci, którzy nie do końca są notorycznymi „duchami tego miejsca”, ale są w jakiś sposób zaprzyjaźnieni z miejscem i personelem, też mogą poczuć się tu swojsko. Natomiast reszta, czyli ci, co pojawiają się tak po prostu, nie wiadomo skąd…

Każdy tu może wejść, nie ma żadnych elit, czy kart wstępu. Nie jest to żaden super szczególny pub, po prostu małe przytulne spokojne miejsce, które żyje sobie z dnia na dzień. I ja tak co jakiś czas się tam pojawiam. Więc niektórzy mnie rozpoznają, barmanka też kojarzy i raczej jest przyjaźnie.

I tym razem wszedłem po prostu, zmęczony po pracy. Standardowo wziąłem to, co zwykle i przywitałem się z naszym lokalnym Poetą– kolejarzem. Znów siedział w kąciku, pisał coś na kawałku serwetki i ocierał sumiastego wąsa po każdym łyku zimnego piwa z kufla stojącego blisko jego ręki.

-Siadaj– zaproponował cicho.

Skorzystałem z propozycji, czemu nie, to dobry rozmówca, dużo przeżył, dużo podróżuje, bo taka jego praca i ją kocha, choć zapewne te permanentne podróże dały mu się we znaki i w życiu osobistym.

-Czy zauważyłeś coś podejrzanego?– zapytał znad kufla cicho, jeszcze ciszej, niż normalnie.

-A co takiego?– zapytałem rozglądając się uważnie po Karpiu.

-Od dłuższego czasu widzę tu kogoś nowego. Siedzi w przeciwnym kącie, ale nie odwracaj się od razu, idź po browara i po drodze go delikatnie zlustruj.

--Ale ja już mam browara– powiedziałem bujając lekko kuflem. Poeta wziął swój kufel i trzy ćwiartki piwa znajdujące się w szklanym naczyniu zniknęły w ciągu kilkunastu sekund w gardle poety.

-To mi przynieś nowe– odpowiedział podając mi opróżniony kufelek.

Sprytny manewr– pomyślałem uśmiechając się do siebie. Poszedłem do baru i poprosiłem o następne piwo. Barmanka podała uśmiechając się, zapłaciłem i poszedłem do Poety. Po drodze spojrzałem w kierunku „nowego”. Siedział z kuflem przed sobą i przyglądał się piance na powierzchni piwa. Wodził wzrokiem i lekko poruszał głową, ale odnosiłem wrażenie że to on poruszał pianą, a nie wodził za nią wzrokiem tak jak to sugerował widok na początku. Nie widziałem jeszcze nigdy, by piana się samoczynnie poruszała w kształcie przewróconej ósemki– nieskończoności. Takie rzeczy się po prostu nie dzieją.

Obcy spojrzał na mnie, uśmiechnął się przyjaźnie i kiwnął lekko głową w stronę kufla. Spojrzałem na kufel. Bąbelki płynęły ale do dna, a piana zniknęła, by za chwilę pojawiła się znów, jak w reklamowym haśle, na dwa palce.

-Niezła sztuczka– powiedziałem wskazując wolną ręką na jego kufel, w którym te czary się właśnie działy.

-Jak będziesz mieć chwilę to przysiądź się, zapraszam– odpowiedział kiwając lekko głową i wskazał ręką miejsce naprzeciw siebie.

-Dziękuję– powiedziałem– ale…

-Idziesz do Poety zanieść mu świeże piwo, wiem– dokończył moje zdanie.

Poczułem się zmieszany, bo nie wiem skąd on to mógł wiedzieć, choć może po prostu dobrze obserwował co się działo.

-Kto to, kurwa, jest?– zapytałem Poety, gdy tylko dotarłem do jego stolika i szybko usiadłem naprzeciw.

-Nie wiem, ale mnie trochę przeraża– powiedział cicho Poeta– Niby taki nieszkodliwy idiota, ale ja się przy nim czuję nieswojo. Odczuwam całe zło, które zrobiłem w życiu.

-Pogadać z nim i wypierdolić z knajpy?– zaproponowałem– Dzień miałem wredny i może jak komuś dam w ryja, to mi się polepszy?

-A za co? Widzisz jakiś powód, dla którego nie miałby prawa tu siedzieć?

-Wygląda, jak włóczęga, może pije na krzywy ryj?

-Wygląd o niczym nie świadczy, dobrze wiesz o tym. Fakt, nikt nie wie, skąd on przychodzi i gdzie mieszka, ale nikogo to nie obchodzi. A za piwo płaci i nikt nie narzeka. Barmanka nie rozumie, jak on to robi że wypija po kilkanaście i nic mu nie jest, ale może ma silny łeb, cholera go wie.

-Ok, idę do niego.

Wstałem i podszedłem z lekkim drżeniem rąk, co było widać po rozruszanej tafli w kuflu, który trzymałem trochę kurczowo. Czego ja się boję? Przecież jestem dorosły, nic mi się nie dzieje, a sam zapraszał.

-Zapraszam do mojego stolika– powiedział z uśmiechem na twarzy.

Usiadłem, ale czułem się jakbym nie siadał z własnej woli, lecz jakby ktoś mnie chwycił od tyłu za ramiona i posadził twardo na krześle.

-Nazywam się Lucyjan Ferment, ale dla przyjaciół Lucyfer– powiedział podając mi rękę ponad blatem stołu– Wiem jak się nazywasz, nie musisz się przedstawiać.

-No to kwestie formalne mamy za sobą– powiedziałem zmieszanym głosem i uśmiechnąłem się lekko, dość niepewnie.

-To fakt niezaprzeczalny– odparł Lycyjan podnosząc kufel i kiwając lekko dnem w moim kierunku powiedział toast– Za spotkanie.

-A tak, za spotkanie– chwyciłem swój kufel w rękę i też uniosłem, choć był to zaprawdę bardzo dziwny toast jak dla mnie, przecież pierwszy raz go widziałem, a takie toasty wznosi się po, gdy spotyka się dobrego przyjaciela wielu latach.

-Jak było w pracy?– zapytał Lucyjan

-Kiepsko.

-Widać. Szef zdenerwował, zagroził sankcjami płacowymi i inne takie bzdety, tak?

Cóż, czytał jak w otwartej księdze. Kiwnąłem głową. Wypiłem kilak łyków na ochłodę i odwagę. Odwagę, by zadać pytanie, które mi się cisnęło od samego początku, gdy tylko się przysiadłem.

-Mogę cię o coś zapytać?

-Wal prosto z mostu– odpowiedział bez żadnych oporów Lucyjan.

-Gdzie się nauczyłeś iluzji, jasnowidzenia i czytania w ludzkich myślach? Bo inaczej tego nie można wytłumaczyć, co się tu dzieje od kilku minut.

-A czy byłeś dzisiaj grzecznym chłopcem?– zapytał mój nowo poznany rozmówca patrząc mi przenikliwie w oczy i uśmiechając się złowieszczo.

-Tak– odpowiedziałem prawie jak małe dziecko, które stoi naprzeciw Świętego Mikołaja ze sztuczną brodą i chce dostać prezent. Jednocześnie w oczach Lucyjana widziałem, jak dzisiaj zbeształem sekretarkę szefa, jak skląłem kierowcę autobusu, który zamknął mi drzwi przed nosem i odjechał każąc mi prawie biegiem iść do pracy w taki pieski dzień; zobaczyłem jak wyszedłem na balkon ze swojego biura i kląłem na szefa, bo dał mi robotę wyjazdową, choć dobrze płatną, ale przez to pokrzyżował mi plany na najbliższy weekend, gdzie miałem właśnie z kumplami upijać się do nieprzytomności na wieczorze kawalerskim Choracego. Poczułem się jak przykuty do krzesła na którym siedziałem, jakbym był przesłuchiwany pod ostrą lampą w małym pomieszczeniu i oficer powoli mnie łamał.

-Co to za sztuczki?– zapytałem drżącym głosem– Kim ty, do kurwy nędzy, jesteś?

Lucyjan zapalił papierosa.

-Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci papieros?

-Nie, sam palę, ale tu nie wolno palić.

-A właśnie, przepraszam– odparł trochę zmieszany, gasząc papierosa o podeszwę buta– To było niegrzeczne z mojej strony.

-Więc?– zapytałem z naciskiem.

-Nie jesteś grzecznym chłopcem– odpowiedział Lucyjan– to zrobiłeś przedwczoraj– powiedział i zobaczyłem siebie jakby ktoś to nakręcił kamerą z boku. Patrząc mi wciąż w oczy po chwili dodał– To się wydarzyło jak miałeś pięć lat; to zrobiłeś idąc na studia, ale byłeś głupi gdy w wieku czternastu alt zrobiłeś TO– przed oczami zobaczyłem dokładnie to, co wtedy zrobiłem.

-To było niechcący!- powiedziałem broniąc się

-A ja myślę, że podpaliłeś sierść tego kota, bo chciałeś sprawdzić, jak szybko będzie biegł i czy skoczy z dachu wieżowca. Taki, jakby to powiedzieć, fizyk i biolog empirysta, ciekawe dość, hehe.

Byłem w szoku, czułem się jakbym był w zupełnie innym wymiarze, wypiłem dłużkiem piwo, zabrałem kurtkę, aktówkę z dokumentami z pracy i wybiegłem.

Resztę dnia siedziałem w domu na łóżku i wlepiałem tępo wzrok w przeciwną ścianę. Jeśli człowiek czasami próbuje zrobić rachunek sumienia, to chyba właśnie to robiłem.

Sen to był totalny koszmar. Zrywałem się z przerażeniem co dziesięć, piętnaście minut. Nie wiedziałem co mam ze sobą robić. Przewalałem się z boku na bok i byłem ciągle na czuwaniu. Wiedziałem, że w pracy następny dzień to będzie totalna porażka.

Ale wstałem i poszedłem do pracy. Szef nie lubi wagarów, a w obecnej sytuacji ciężko o pracę, więc chociaż półprzytomny, to poszedłem. Dzień dłużył się niemiłosiernie. Wskazówki zegara przemieszczały się w tak potwornie powolnych ruchach, że każda minuta wydawała się godziną.

Ale dotrwałem do końca. Zerwałem się i od razu pobiegłem do Głuchego Karpia.

Lucyjan siedział w tym samym miejscu, co wczoraj. Gdy wpadłem przez otwarte z rozpędem drzwi od razu mnie zauważył i kiwnął, abym podszedł. Wyglądał bardzo przyjacielsko.

Podszedłem.

-Witam ponownie

-Witam– odpowiedziałem– Tylko pójdę po browara.

-Ale ja już ci kupiłem– odparł wskazując palcem na piwo stojące w tym miejscu, gdzie wczoraj siedziałem.

Usiadłem zmieszany. Wypiłem szybko kilka łyków na ugaszenie pragnienia po morderczym biegu, a nie pamiętam kiedy ostatni raz tak szybko i długo biegłem.

-Zaraz zamówię następne, więc pij, jeśli potrzebujesz– powiedział ciepłym głosem Lucyjan. Wtedy się opamiętałem i przestałem. Złapałem kilka głębszych wdechów, aby ochłonąć.

-Dobra, powiedz mi wreszcie, kim jesteś, skąd znasz moją przeszłość, skąd znasz takie szczegóły.

-Daj kartkę i długopis– powiedział spokojnie.

Wyciągnąłem to, o co prosił z aktówki. Wziął długopis w dłoń i napisał swoje imię i nazwisko. Miał bardzo ładny charakter pisma, dość staroświecki jeśli można tak powiedzieć. Pokazał mi kartkę.

„Lucyjan ferment”

-Wiem– wczoraj się przedstawiłeś– odpowiedziałem spokojnie.

On wziął długopis i wykreślił parę liter, spojrzałem na kartkę ponownie

„Lucyjan Ferment

Patrzyłem na kartkę z niedowierzaniem, że „jan” i „ment” były wykreślone i pozostawione litery tworzyły imię Lucyfer.

Pochyliłem się nad kuflem w kierunku mojego rozmówcy i powiedziałem cicho

-Czy jesteś tym, o kim myślę?

-A skąd bym znał twoje grzechy?– odpowiedział Lucyfer pytaniem na pytanie.

-Po co zstąpiłeś na ziemię?

-Jesteś tego pewien, że zstąpiłem?

-Ok, po co się pojawiłeś?– chyba zacząłem zadawać konkretne pytania.

Lucyfer wziął potężny łyk i połowicznie wypełniony kufel stał się całkowicie pusty. Wstał od stołu i po minucie czy dwóch wrócił z dwoma kuflami piwa, z czego jeden postawił przede mną. Usiadł, napił się złotego nektaru, sapnął głośno, coś jakby wydech i kichnięcie jednocześnie, potrząsnął głową i powiedział w końcu:

-Nie pojawiłem się. Ja tu jestem. Tylko… tak jakby na bezrobociu.

-Biblia mówi, że zostałeś strącony z nieba, a byłeś bardzo wysoko postawionym aniołem.

-Bla, bla, bla, Biblia mówi, a ja wiem swoje.

-A możesz mi powiedzieć po co się ujawniłeś i dlaczego akurat mnie?

-Bo się nawinąłeś. Gdyby Poeta podszedł to bym z nim pogadał. Choć może nie powiedziałby, tego jemu. Zacząłby pisać wiersze o tym i by był w niezręcznej sytuacji. Choć może ludzie by potraktowali to jako przejaw dobrej fantazji?

Pociągnąłem solidny łyk piwa.

-To jak to z tobą było? Przecież zostałeś strącony z niebios…

-Nie zostałem strącony. Wole określenie z języka ludzi „zwolniony dyscyplinarnie za niesubordynację”.

-Zwolniony za niesubordynację?

Ano, tak to się u was pisze, jak ktoś zostanie wywalony z roboty na zbity pysk. I mnie się to podoba. Wy– ludzie, po takiej akcji nie możecie znaleźć pracy, bo jest syf w papierach i ciężko cokolwiek dobrego powiedzieć o kimś takim. Mam to samo.

-Jak to? Przecież zostałeś strącony do Piekła.

-A czym jest Piekło? Miejsce w jądrze Ziemi? A może to stan, który przeżywasz, gdy nie masz tego, czego pragniesz, a tak naprawdę jest to na wyciągnięcie ręki, ale niedostępne dla ciebie? A może jest to stan permanentnego upokorzenia i brak jest jakiegokolwiek sposobu, aby to odkręcić? Wiesz jak jest?

-Jak?

-Dla mnie Piekło jest TUTAJ. Bo nie mam pracy i muszę być na waszym świecie. Udupiony prawie na całej linii.

-Czemu ciągle mówisz o pracy? Wydaje mi się że Lucyfer to była rola anioła, a nie praca.

-To wyobraź sobie, że aktor ma rolę w filmie, ale tak zabajerował i nawydziwiał, że został wywalony z planu. Stracił rolę i pracę. I ja mam tak samo.

-Przecież zostałeś strącony…– przerwałem zdając sobie sprawę że chyba utknąłem w jednym argumencie.

-Tak naprawdę zostałem zwolniony ze swoich zaszczytnych funkcji. Miałem naprawdę pogiętego szefa…

 

 

Zielony

Koniec

Komentarze

"Przebudzenie się o poranku to czasami bardzo wredna część dnia." Fajnie, mi też się rano nie chce wstawać. :-)

Kolejne zdania traktują o narzędziu tortur każdego śpiocha. Myślę sobie - co jest grane? Czyżby ten budzik miał odegrać w opowiadaniu jakąś ważną rolę, skoro autor poświęca mu tyle uwagi? Więc czekam, aż wstrętny przedmiot zacznie gadać, stepować, mordować... Ale nic z tych rzeczy, zegar pozostaje zwykłym zegarem. Potem pojawia się KBGM i też się zastanawiam, o co chodzi? Aż się boję czytać dalej, bo a nuż zaraz będzie opis, na czym polega proces oddychania albo jeszcze coś bardziej oczywistego.
Czyli 1/4 tekstu jest o niczym (co byłoby istotne dla opowiadania i dla czytelnika też). Potem czytało się nieco lepiej. Co prawda motyw ze zwolnionym przez Boga Luckiem jest z deczka oklepany, ale może dalej jakoś się rozkręci, zobaczymy. Na pewno warto m. in. zgłębić zasady zapisu dialogów, bo zgrzyta tu i tam.

Dodam tylko, że wyobraźnia to potęga. Rozbawił mnie fragment:

"żołądek zmusza cię do pogoni za porcelanowym tronem"

Czytam i co widzę? Okrutny żołądek pędzi z wiatrem w kiszkach, a tuż przed nim galopuje srebrny klop marki Ustęp... Ale scena, ojej. 

Pzdr. 

Trafiłes/aś w sedno, budzik jeszcze będzie miał coś do "powiedzenia". Dzięki za rady co do dialogów, podrasuję na przyszłość:)

Początek męczący. Zaczyna się coś dziać dopiero w momencie spotkania z Poetą-kolejarzem. Ale zanim do tego doszedłem, poczułem się znużony, znudzony, zmęczony. Nie jest dobrze, kiedy narracja prowadzona jest  w ten sposób, że zamiast zaciekawiać - zanudza. Proponowałbym wziąć ten tekst na taśmę montażową, wywalić dłużyzny i zostawić to, co musi zostać. I wtedy to się powinno dać czytać bez męki.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka