- Opowiadanie: J.Ravenfield - Psy-cz.II

Psy-cz.II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psy-cz.II

Psy– cz. II

 

– Motha i tę sakiewkę masz starannie zabezpieczyć. Owiniesz je najpierw w płótno, potem w suchą wyprawioną skórę i schowasz pod podłogą. Zrobisz to dziś w nocy. Po 489 wschodach słońca nastanie dzień w którym przygotujesz konia i strój, jak do kościoła. Będzie to naturalne, bo nazajutrz będzie niedziela. Wcześniej, nocą wydobędziesz motha i sprawdzisz, czy prawidłowo działa. Pojedziesz do Callois.. Zachowuj się naturalnie, ale – w miarę możliwości – unikaj towarzystwa. Z nikim nie wdawaj się rozmowę. Zaczepiony odpowiadaj krótko, stanowczo, ale bez najmniejszej nawet agresji, bez śladu irytacji. Ale również bez jakiejś szczególnej empatii: zwięźle i sucho. Jeśli nie będzie innego wyjścia, jeśli ktoś cię do tego zmusi – możesz zabić…

W Callois musisz być o świcie. Sam. Wylejesz wtedy z bukłaka wodę, zostawiając jej tyle, co na cztery łyki. Wsypiesz proszek z sakiewki, kilka razy potrząśniesz, zamieszasz. Rozpuściwszy go w wodzie – wypijesz. Przez dwa dni od tej chwili, nie będziesz musiał jeść ani pić. Nie będziesz też mieć innych fizjologicznych potrzeb. I prawie nie będziesz czuł bólu. Będziesz szybciej się poruszał, szybciej myślał. Kiedy substancja przestanie działać – a chwila ta nie zastanie cię w bezpiecznej kryjówce, zginiesz na pewno. Zmęczenie, znużenie sprawią , że zaśniesz. Potem – jeśli się obudzisz – poczujesz skręcający jelita głód… Będą cię szukać. Wszędzie. Ten, którego zabijesz, to jeden z najpotężniejszych ludzi na świecie. I nawet nie jest taki z zły. Jednak, jeśli nie umrze… Wojna, rzeź, głód, zaraza… Zginą miliony. Ten żyzny kraj, w którym żyjemy zawsze stanowił pokusę dla innych. Kraje sąsiednie – tak samo. Ciemni i oliwkowi zza południowego morza, skośnoocy ze stepów wschodu – oni rozdzielą te tereny między siebie. Może nawet potrafią je zagospodarować lepiej niż my? Kto wie? Problem jednak w tym, że nas po prostu już nie będzie. Czegoś ubędzie… My, nasze bractwo, stoi na straży zasady „AL.” – istnieć ma prawo wszystko, cokolwiek zaistnieć może, cokolwiek jest zdolne do zaistnienia. Jednak wola jednego człowieka może wszystko zniweczyć. Możesz zginąć. Jednak – wyjaśniam ci wszystko, bo na to zasługujesz. I – wolałbym, żebyś przeżył.

Około południa na dziedzińcu zamku pojawi się dwóch mężczyzn. Będzie ich otaczała straż i świta dostojników. Masz niepostrzeżenie dobyć motha i zabić wysokiego, z brodą i opaską na oku. Możesz poprzestać na posłaniu jednej strzały. Gdybyś jednak mógł strzał powtórzyć, to zrób to. Potem uciekaj. Nie będzie łatwo. Ale jesteś świetnie przygotowany, wyszkolony. Dzięki tej substancji, którą spożyjesz, twoje ruchy i reakcje staną się nieludzko szybkie. Teraz się obudzisz. Naszej rozmowy pamiętać nie będziesz. Liczyć wschodów słońca nie musisz – kiedy wzejdzie po raz 489– ty poczujesz niepokój i potrzebę wypełnienia zadania, potem wszystko ci się przypomni – starzec skończył, widać było po nim jakieś nienaturalne, nieludzkie zmęczenie

– A teraz powtórz – trzydziestoletni mężczyzna wyglądający na wojownika mechanicznie powtórzył wcześniej słyszane słowa.

-Dobrze. Obudź się – wojownik zaczął rytmicznie mrugać oczyma, rozglądać się niepewnie wokół.

– Na co czekasz. Idź już – powiedział starzec. Wojownik odszedł.

Wtedy do starca podszedł drugi, podobny – tylko trochę niższy i bez brody, ale chyba nie młodszy.

-Myślisz, że się uda? –zagadnął.

-Nie wiem, ale musimy spróbować. Inaczej na tym kontynencie nie zostanie ani jednego białego człowieka. Setki lat miną kiedy wytworzy się naturalna równowaga między śniadymi ludźmi pustyni z zachodu i południa, a skośnookimi ludźmi stepów ze wschodu. Ale czegoś ubędzie. Coś stracimy…

-Och, wiem… Ale – czy się uda??

-Uda, uda. Wysyłamy ich tak wielu… Gdyby nie te blaszki, to straciłbym rachubę. Starzec włożył rękę w pięknie zdobionym srebrnym dzbanie i wyciągną garść dziwnych monet. Każda miała wytłoczony trójkąt i wybitą dziurkę przez którą przeciągnięto rzemień.

„Tak” – pomyślał niższy – „jako przypominajki przecież nie są już konieczne (kiedyś posłaniec musiał– co jakiś czas– widzieć tę monetę, by pamiętać, pamiętać to, czego nie pamiętał – i co miał sobie przypomnieć. Ale „nauka idzie do przodu” – jak to mawiał mistrz Corte. Teraz to już tylko symbol. Ostatecznie – identyfikator. No i gadżet ułatwiający liczenie wysłanych żołnierzy”). Popatrzył na dwa identyczne, ale puste srebrne dzbany. „ Przecież wysłaliśmy ich prawie setkę, musi się udać” – pomyślał.

 

****

 

Kontakt z Nolą całkowicie się jednak nie urwał. Wydawało się, że wszelkie tematy związane z tamtym incydentem zostały już wyczerpane. A jednak… ciągle wracaliśmy w te okolice, w te ciemne, tajemnicze rewiry : jakimiś opłotkami, z prawa, z lewa, klucząc, jak dzika zwierzyna w gęstych leśnych ostępach. To było, jak ciągłe rozdrapywanie niezabliźnionej jeszcze rany, rany zainfekowanej, ciągle jątrzonej jakąś trucizną, jadem jakimś… Dziewczyna ledwie panowała nad emocjami. W moim towarzystwie czuła się chyba trochę lepiej – bo po cóż by go szukała? Wyglądało, że mi ufa. Raz tak siedzieliśmy. „Towarzysze niedoli” – pomyślałem. Popatrzyłem na pełen dziewczęcego uroku profil Noli. Pomyślałem o niedorzeczności skojarzenia. Później jednak – o dorzecznościach również. Myśli mi się rwały. Patrzyliśmy przez okno. Wcześniej je zakleiłem. Normalnie: czarną, grubą tapetą. Przeszkadzało mi. Teraz – na prośbę dziewczyny – tapetę zdarłem.Praca była ciężka, efekt żałosny.

-O to ci chodziło? Zapytałem patrząc na brudną szybę z resztkami kleju i tapety.

-Tak… Dziękuję.

Kiedyś poprosiłem:

– Nola, pożycz mi ten swój … breloczek. Chciałbym go komuś pokazać.

– Nie, nie mogę – tego, takiej odpowiedzi, się nie spodziewałem.

– Jak to, nie możesz?

– Sama nie wiem… Po prostu. On jest, jakby… ”niepożyczalny” – wyglądało, jakby dziewczyna sama była zaskoczona swoją odpowiedzią, jakby dopiero sobie uświadomiła nową cechę swojego niezwykłego gadżetu. To jest zakazane.

– A kto ci zakazał?

– Nie wiem…

Wyjęła go z kieszeni kurtki i zaczęła się mu uważnie przyglądać. Wyciągnąłem rękę. Podała mi go bez chwili wahania. Była jednak ufna. Wiedziała, że na jej prośbę natychmiast fant zwrócę.

– Znasz może Średniofiejewa ? profesora Średniofiejewa? – zapytałem

– Nie, a co to za jeden?

– Pracował w Instytucie Fizjologi i Patofizjologi Włókien Mięśnia Gładkiego Macicy…

– Eee, żartujesz sobie ze mnie.

– Nie – był ginekologiem i tam pracował. Zresztą, po aferze jakichś feministek nazwę instytutu zmieniono na – słuchaj: Instytut Fizjologii i Patofizjologii Włókien Mięśnia Gładkiego Macicy Kobiety. Dodano „kobiety”, żeby podkreślić, że mężczyźni macicy nie mają, dzieci nie rodzą, nie wychowują, wiesz…– patrzyła na mnie okrągłymi oczyma. W tym geście była tak podobna… Tak – podobna do Few. – I to nie wszystko: jakieś inne feministki ponoć kłuło w oczy to: „kobiety”. Bo jak to – kobieta nie jest człowiekiem? Więc zbierały podpisy pod petycją, by nazwę jeszcze raz zmienić. Wiem, bo trafiła w moje ręce. Mało – sam ją podpisałem. Teraz to miał być: „ Instytut, itd., itd. … Mięśnia Gładkiego Macicy Człowieka – Nola zaczęła się śmiać. Widziałem to po raz pierwszy. Normalnie się śmiała. Potem popatrzyła na moje wybałuszone oczy, uspokoiła się – i znów parsknęła śmiechem. Nie wiem dlaczego, ale też zacząłem chichotać – tak, jakoś nieśmiało, nieudolnie. Wyszedłem z wprawy. Niewątpliwie.

Profesora zapamiętałem jako przygarbionego, żylastego staruszka z długą siwą brodą i… zawsze w dżinsach – nawet w czasie galowych jakichś uroczystości. Nie byłem pewien, czy przypadkiem mu się nie pomarło – lata już przecież swoje miał. Kamień spadł mi z serca, gdy się okazało, że żyje.

Skoro breloczek okazał się być niepożyczanym, po odnalezieniu Średnifiejewa pojechaliśmy do niego razem.

Na środku wielkiego pokoju stało wielkie łóżko. Na łóżku – skłębione siwe kłaki, czyjeś zwłoki. Nad łóżkiem – kłęby dymu. Wpadłem w panikę. 999?, 997?, 998? – no jaki to, ten numer, do cholery. Kurcze, życie przeżyłem, a nigdy z tych numerów nie korzystałem! Jak to możliwe? Nola zaczęła mnie uspokajać, a ja przyłapałem się na dziwnej refleksji: czy aby na pewno nadaję się na nieboszczyka? Skoro nie znam jeszcze tych numerów? Z drugiej jednak strony – czy na nieboszczyka na pewno trzeba się jakoś specjalnie „nadawać” ? A na ile nadają się ci, co giną – nagle i niespodziewanie – w nieszczęśliwych różnych wypadkach.

Profesor trzymał przed nosem jakiś stary manuskrypt i intensywnie pykał wielką fajkę. Pykał? Nie, na pewno nie „pykał” On ją ssał niczym wielki, brodaty, wygłodzony wielkopostnym głodowaniem niemowlak ciepłą matczyną pierś.

– O, przepraszam – powiedział, kiedy, po dłuższej chwili, w końcu nas zauważył. Było to o tyle dziwne, że przecież pukaliśmy i sam poprosił nas, byśmy weszli. Zwróciłem mu dyskretnie na ten fakt uwagę. Uśmiechną się.

– Och, to nie byłem ja, wybaczcie…

– Jak to, a kto? Zapytałem rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu jakichś osób trzecich.

– To wy byliście. Nie, nie wy – razem, tylko każde z was z osobna – tematu nie drążyłem. Pomyślałem tylko, że poczytalność profesora jest wielkim znakiem zapytania i zacząłem wątpić, czy nam pomoże.

– Ta lektura jest taka zajmująca. Szkoda, że język taki trudny. Będę potrzebował chyba ze dwa tygodnie… – odłożył manuskrypt.

-No dawajcie, dawajcie… Co tam macie – Nola podała staruszkowi „breloczek”. Jakiś grymas błyskawicznie przeleciał mu po zasuszonej twarzy. Nie powiedział nic. Oddał.

-Masz, trzymaj. On jest twój. Biedne dziecko – westchnął – to twój los…

Wymieniliśmy ze sobą trwożliwe spojrzenia.

– Nic więcej pan nie powie? – zapytałem cicho. Właśnie w tej chwili przypomniałem sobie jednak rozmowę z Josim. Tak bardzo chciał mi coś wyjaśnić. Tylko, że to – zdaje się – nie było proste. Nie wiedział, od czego zacząć. Próbował od przodu, od tyłu, z wierzchu i ze spodu. A ja? Ja okazałem się niecierpliwym prostakiem. Być może dlatego zginął – ta myśl nie dawała mi spokoju. Nie chciałem popełnić znów tego błędu. Delikatnie ująłem Nolę za łokieć.

– Chodź… Idziemy…

– Ale… To mój los…

– Chodź – popatrzyłem jej prosto w oczy. Chyba mocne musiało to być spojrzenie, bo poddała się jego woli.

– Do widzenia, profesorze. Podałem mu wizytówkę. Powie pan tylko tyle, ile będzie chciał, ile będzie mógł – kiedy będzie chciał…

– Dzieci. Uważajcie na siebie. Ciebie – zwrócił się do Noli – musiałbym … „przeskanować”. Oczywiście – gdybyś się zgodziła. Jeśli jednak chcesz wiedzieć więcej… Jeśli masz szpilkę, to musisz mieć wpis. Wpis… w mózgu. Na samym spodzie.

– Fahr-radha? – zapytałem cicho. Wydawało mi się, że „szpilką” nazwał „breloczek”. Popatrzył na nas. Smutno.

– Tak Fi-Aara. A oni, ci Fahr-radh, Fi-ary, „nadistoty”. Och… Oni mają cały świat na głowie! Takimi głupotami, jak wasze życie przejmować się nie będą. To niebezpieczne. Prawdopodobnie zależy im na dyskrecji. Tak – to na pewno…

– Teraz idźcie. Ty, wskazał na Nolę, przyjdziesz, jak będziesz gotowa. To nie będzie przyjemne. Będę wiedział o tobie wszystko. Nie, źle się wyraziłem – nie zupełnie wszystko, ale wszystko , cokolwiek zechcę. Powiedzmy, że wszystko, co wiąże się z tematem. Jakkolwiek. Nawet to, czego sama nie wiesz. Ty będziesz spać. Muszę znaleźć wspomnienia dotyczące tamtego wieczoru ( możliwe, że najpierw trochę pobłądzę). Na końcu muszę prześledzić każdą niteczkę odchodzącą z tego punktu. To będzie taki sen… ale nie obiecuję, że piękny. Może być po prostu koszmarem.

 

 

 

****

 

Co zaszło wtedy w tej kaplicy? Nic specjalnego… Werbowali. „żołnierzy”. Jak zwykle. Chociaż nie – ci „żołnierze” byli znacznej swej masie przypadkowymi przechodniami. Posiadali zwykle różne przydatne umiejętności, wojownikami nie byli ( co najwyżej entuzjastami sportów walki niektórzy, przypadkowo) Jednak dla każdego z nich znalazło się jakieś zadanie. Wystarczyło przeciągłe spojrzenie pani magister, by pod podkładami świadomości umieścić maleńki tykający mechanizm: „ za dwa tygodnie, dokładnie o szesnastej dwadzieścia, wejdziesz do gabinetu szafa. Będzie pusty. Otworzysz aplikację QUEST. Wpiszesz login: qiz9780, dwa razy powtórzysz hasło: a40gqlk, przy „wykonaj” zmienisz czas Ma być: 03:15. Wszystko.

Dwie, trzy, sekundy. Tyle to trwało. A te „breloczki”? Po co? Przypominajki… Tylko tradycja? Nie– to był identyfikator. W dodatku z wpisanym adresem – dla kogoś kto mógł go przeczytać. Trafiał wtedy do „głowy” adresata. Do jego pod-, nad-, lub nawet tej zwykłej świadomości. Mógł się z nim komunikować, kontrolować, wydawać polecenia.

Tyle było do zrobienia! Cały świat mieli na głowie – jak zwykle. Los świata był w ich rękach. Chociaż nikt o tym nie wiedział. Nie wiedzieli ludzie, nie wiedziały psy, kurczaki, pelargonie i koniczynki…

Nie, Tcharkiewicz nie była FR. Ona była tylko medium. Normalnym ludzkim medium. FR był najprawdopodobniej w swoim domu, kilkaset kilometrów dalej. Przykuty do łóżka. Kiedyś zniszczył swoje ciało. Oni, FR , jak są młodzi, to często prowadzą taki tryb życia… Żyją tak, jakby byli szaleni. Często niszczą, dewastują swoje ciała, zanim dorosną, dojrzeją do bycia FR. Nic w tym dziwnego – rodzą się w normalnych rodzinach. Są jednak inni. Ludzie ich nie rozumieją. Oni nie rozumieją rodziców, rodzeństwa, kolegów. Często wchodzą w konflikty z prawem. Często usiłuje się ich leczyć. Dostają ostre psychotropy. Większość z tych farmakologicznych środków uspokaja, co dobre – ale i ogłupia, co już z pewnością dobre nie jest i czego FR, jako pacjenci, nie akceptują. Nie akceptują również tego, że środki te zmieniają im osobowość – wyczuwają to bardzo wyraźnie, ostro – dużo boleśniej niż przeciętni ludzie zmuszeni do ich stosowania. Nie współpracują więc nawet z mądrymi i dobrze im życzącymi lekarzami. Inni FR, dorośli, świadomi próbują ich odszukać. Tylko że to wcale nie jest łatwe… Ta specyficzna mutacja jest wyjątkowo rzadka. Jeden FR rodzi się, jako jeden z około miliona przychodzących na świat homo sapiens. I wcale nie jest powiedziane, że urodzi się w tzw. „dobrej rodzinie” i że rodzice zaprowadzą go do dobrodusznego i mądrego doktora. Równie może urodzić się w slumsach, na wysypisku śmieci, trafić do rodziny zastępczej, do ośrodka dla trudnej młodzieży. Możliwości jest wiele. I jeszcze jedno – ta sama mutacja, która odpowiada za kodowanie cech FR, przekreśla jednocześnie możliwość, że dziecko potomstwo FR będzie również FR. To dość skomplikowany mechanizm i niejako odwrotny do większości praw rządzących dziedziczeniem. Gdybyż było inaczej. Rodzili by się wtedy wśród „swoich”. Byliby rozumiani, właściwie traktowani, właściwie wychowywani, przekazywana byłaby im niezbędna wiedza. Jednak jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby jednym z rodziców przyszłego FR był FR. Dojrzali FR, o ile mieli dzieci, to „normalne”, nie FR – znaczy. Nawet jeden rodzic, FR, pozbawiał dziecko szans na bycie FR. Tak było. Dlaczego. A dlaczego potomstwo ptaków wykluwa się z jajek ? Wytłumaczyć przyrodzie, że coś robi nie tak, jak trzeba? Proste to nie jest. Ale przed takim oto dylematem FR w istocie stanęli. Szukali– w DNA jakiej sekwencji, która – przekazana niszczy zapisany gdzieś tam obok kod „na bycie FR”. Wydawało się im, że znaleźli kod FR. Nie chcieli dwoje FR do eksperymentu, bo musieliby manipulować na materiale genetycznym obojga. Poza tym ich badania wykazały, że wśród nich są zarówno homo, jak i heterozygoty, a więc że cecha „bycia FR” jest dominująca. Niesłychanie rzadka, ale dominująca. Gdyby nie te specjalne utrudnienia, całe to dziwne „blokowanie”, to FR, po odpowiednio długim czasie, byliby wszyscy. „Odpowiednio długim”, znaczy dowolnie długim, ale skończonym. A tak… Ich dane wskazywały, że procentowy udział FR wśród Homo Sapiens jest mniej więcej stały. I wynosi… jakąś, bliską zera wartość. Tych, o których istnieniu wiedzieli była niecała setka. Kiedyś, dawno temu jeśli potrafiło się wzajemnie odszukać kilku, to już był sukces. Teraz mieli swoje sposoby Na razie chcieli FR z genem na FR i usuniętą sekwencją blokującą.

 

Profesor zeskanował Nolę. Powierzono jej zadanie… urodzenia dziecka. Zostało dokładnie określone wszystko, ze szczegółami. Głównie kto i kiedy ma zostać ojcem. Jaką rolę miało odegrać to dziecko Noli? Czy ojcem miał był FR? Jakie zadania przydzielono innym posiadaczom breloczków? To oni, FR, rządzą losami świata, reżyserują jego dzieje, choć głównych ról przeważnie nie grają. A Few? Wtedy coś poszło nie tak. Trudno wyobrazić, by FR świadomie, celowo narobił takiego bajzlu. Wystraszył kilkoro przypadkowych ludzi, naraził się na zdekonspirowanie. W dodatku zabił własne medium! Ale jak to wyjaśnić ?

– Nola? – zapytał – co z tym dzieckiem?– ciężko westchnęła

-Profesorze, niech pan zrozumie, lubię dzieci. Nawet… Nawet chciała bym mieć dziecko. Tylko nie tak! Nie w taki sposób! Że wszystko już zaplanowane, że…

– Wiesz, są tacy, co wierzą w determinizm, że wszystko, naprawdę wszystko, każdy „przypadek”, że to wszystko jest już zaplanowane, postanowione, przesądzone… Tylko my jeszcze o tym nie wiemy. Nie wierzysz w przeznaczenie? A może twoim przeznaczeniem jest, byś urodziła dziecko, chłopczyka na przykład… Który… On będzie…. On może być radością twoich dni. Gdy dorośnie, podejmie parę mądrych, ważnych decyzji. Może dzięki nim, dzięki niemu Homo Sapiens nie sczeźnie tu, na wysypisku swoich własnych śmieci, zanim… Na przykład. A może twoim przeznaczeniem było, by FR cię wybrali. – Nola oparła się plecami o ścianę i osunęła. Opuściła głowę. Włosy zasłoniły jej twarz. Długo milczała.

– Profesorze – odezwała się cicho zupełnie zmienionym głosem – ale w razie czego… Jeśli bym tak zdecydowała, tak postanowiła, to… to potrafiłbyś zdjąć ze mnie… to zaklęcie.

– Tak. Myślę, że tak… Już kiedyś to robiłem – dodał tak cicho, że dziewczyna go nie usłyszała.

 

****

Siedziałem sam w ciemnym pokoju bez świateł. Wszystkie żarówki dawno się przepaliły, ja zaś nie byłem zdolny, by je wymieniać. Blada księżycowa poświata wlewała się przez brudne, upstrzone fragmentami nie zeskrobanej tapety i nie domytego kleju szyby. Wiedziałem – niedługo umrę. Ta wiedza dana mi była od dawna. Jednak teraz… Te przepalone żarówki, brak czegokolwiek do jedzenia ( tylko piłem, wodę z kranu )… w końcu osłabłem tak, że bez pomocy ściany nie potrafiłem się podnieść. Na nogach pojawiły się obrzęki – pewnie z odbiałczania… Potem pod naskórkiem zaczęły powstawać pęcherze. Pękały. Robiły się strupy… Nikt tu nie zaglądał. Nola już dawno przestała mnie odwiedzać. Stawałem się powoli trupem.

 

****

 

-Nola?

– Tak?

-Chciałabyś go uratować?

– Tak, oczywiście. Pewnie – powiedziała odrywając oczy od kolorowego czasopisma.

– No tak, oczywiście… – westchnął Średnifiejew – ludzie… Tylko ludzie…. Wiesz, do jasnej cholery, o kogo mi chodzi! – Odłożyła czasopismo.

– Tak wiem, o niego, o Ravena…

 

– Ja to mówię zupełnie serio! To ryzyko. Nie małe. Dla mnie, dla ciebie. Czy ci na tyle zależy? Czy aż tak ci zależy? Jeśli bym udawał… że wiem więcej, niż wiem. Że potrafię więcej, niż potrafię. Może się udać. To jazda po bandzie. Może być tak, że zginiemy. Wszyscy. Oni … Mogą mnie rozdeptać.

– Jesteś szalony? Jesteś szalony ! – zapytała i udzieliła odpowiedzi – sama sobie.

– Nie. Nie szalony. Tylko stary. Bardzo stary. Albo to zrobię teraz, albo nigdy. Albo nie zrobię już nic. Trochę o nich wiem. Nawet całkiem sporo. Całe życie tej wiedzy szukałem. I co? Mam ją przekazać? Komu? Zresztą – myślisz, że na to pozwolą? Nie domyślasz się, dlaczego umarł Josi ? Dokładnie wypytałem Ravena o okoliczności tamtego wypadku. On, Josi, nagle zaczął się zachowywać tak, jakby mu się gdzieś bardzo spieszyło, jakby miał do załatwienia nie cierpiącą zwłoki sprawę – zupełnie niespodziewanie. Nagle urwał się z nim kontakt. Myślę, że otrzymał polecenie. Za dużo chciał powiedzieć. A mi, to niby pozwolą ? Opowiadać o tym. Książkę może pisać ?

– Jesteś szalony… – powtórzyła.

– Ano właśnie! Oto wy – ludzie! Całe życie tylko z wami miałem do czynienia. Znam was doskonale! Z nimi też miałem kiedyś przyjemność. Wątpliwą. Chciałbym ich… w jakiś sposób dotknąć… Te nadistoty. Bo wy… Was… Ech…

-Chciałbyś się … odgryźć… I chyba już podjąłeś decyzję…

– Nie. Potrzebuję twojej zgody potrzebuję twojej zgody. Wiesz: ty, twoje dziecko… Bez tego brak mi argumentów. Co im mogę zaproponować? Czym zagrozić? Poza tym. To ty masz w głowie ten portal. Taki adres do odpowiedniej witryny, link taki. Widziałem go. To jest miejsce, przez które mogę się tam przedostać.

 

 

Nola nie powiedziała nic. Profesor wiedział, że musi zaczekać i to, być może, długo.

 

Nie – nie czekał długo. Nazajutrz dziewczyna otworzyła drzwi nory, w której mieszkał Rav, potem szybko je zamknęła.

 

Wróciła do Średniofijewa i oznajmiła, że się zgadza.

 

****

 

To nie był sen, którego co noc każdy z nas doświadcza. Stan, w czasie którego coś tam odpoczywa, coś tam się regeneruje… Który usypia traumę dni przeszłych i przygotowuje na przyszłe.

Nie mógł oddychać. Wiedział, że z pierwszym haustem powietrza przestrzeń wokół stanie się przezierna, wyklarują się kontury. W końcu nie po raz pierwszy to robił. Potem poczuł, jak za ramię poszarpuje go siostra Marysia: „… doktorze, doktorze… trzeba na porodówkę, to pilne…” Nie mógł nawet poruszyć palcem, by uczynić zadość jakiejkolwiek pilności: porodówkowej, prosektoryjnej – jakiejkolwiek. Wiedział jednak, że to tylko taka złuda, urojenie.

 

A później….

„ŹLE ZROBIŁEŚ” – usłyszał. Nie – nie usłyszał: poczuł – całym ciałem. Popatrzył na okolicę. Obca. Nie było w niej nic znajomego: pagórki, kamienie o dziwnych kształtach i kolorach. Rośliny… Rośliny? Jak ukwiały, jak koralowce. Mchy? Paprocie? Normalne – ten sen przecież nie był jego. Był w cudzym śnie. W śnie istoty bardzo od niego odmiennej. Nie – człowieka

Nic go nie bolało – nie był do tego przyzwyczajony, bo ostatnio zawsze coś go bolało: a to kręgosłup, a to kolano… Widział, słyszał doskonale. Normalnie, to i wzrok i słuch miał już słaby. Miał swoje lata, młody już nie był.

Przeszedł kilka kroków. Czuł swoją, „nie-swoją” zwinność, szybkość, siłę. Czuł swoje młode, gibkie ciało. Widział: pod gładką skórą wyraźnie zarysowane pęki mięśniowych włókien: ułożone wiązkami – równolegle, skośnie. Niektóre skłębione, niektóre owinięte rzemieniami krwionośnych naczyń. Zbroja – lekka, nie krępująca ruchów prawie cała ze skóry. Metalowe – tylko na przedramionach i na zewnętrznych częściach ramion. Szeroki, wykonany, jak misterna bransoleta pas opasywał talię. Poniżej: wąskie, gęste paski skóry – do połowy ud. Sięgnął za plecy i szybkim, precyzyjnym ruchem wyciągnął miecz. Był piękny, nieznacznie tylko mniejszy od dwuręcznego, piękny… Doskonały. I, przede wszystkim, lekki – z tego pewnie powodu na rękojeści nie przewidziano miejsca na uchwyt dla drugiej dłoni. Do pasa – bransoletki przytroczony był zaś cały arsenał: krótkie sztylety foggies, rzutki kamatsu, jakaś cienka linka z metalowym główką na jednym i delikatną kotwiczką na drugim i wiele innych przedmiotów, których przeznaczenia mógł się domyślić jedynie doświadczony wojownik.

-Aleś się wystroił, koguciku ! Głos był wyraźnie drwiący, kpiący, pełen pogardy. Myślisz, że ci to coś pomoże ? – Wyglądasz, jak kogut, który pieje na kopie gnoju. Bo się czuje panem podwórka. Czujesz się panem podwórka? Jeśli tak, to zważ chociaż, że trafiłeś na n i e s w o j e podwórko.

Wiedział: ten jego obecny wygląd to było jego własne wyobrażenie siebie – wytworzone w tysiącach snów, w setkach realnych zdarzeń, które dały pożywkę tym snom – w ciągu dziesiątków lat. Nie teraz, nie – ot tak sobie, na zawołanie. To było tyleż subiektywne, co i obiektywne. Młodzieniec – młody Średniofiejew – wiedział o tym. W końcu młody już nie był, dobiegał osiemdziesiątki, był profesorem. I wiedział, że FR również to wie. Jeśli FR myślał, że on o tym nie wie… Może nie jest wszystkowiedzący i nieomylny? A może tylko blefował? Wolał tę pierwszą wersję – w końcu dawała mu jakąś nadzieję, cień szansy.

– Chcesz mnie może obrazić, speszyć jakoś, tym, że wyglądam, jak wyglądam? A co? Źle może wyglądam?! – rzucił zaczepnie.

– Wyglądasz…. jak tania jarmarczna błyskotka. Niedługo się przekonasz, z jak lichej blachy cię zrobiono.

 

Młody wojownik poruszał się cicho, nasłuchiwał, przyglądał się otoczeniu. Tak jakby zmiana miejsca o dwa, trzy metry otwierała przed nim zupełnie nową perspektywę, inny świat. Jakby minimalnie zmieniony kąt patrzenia, odsłaniał w widzianych przedmiotach zupełnie nieznane, nowe szczegóły. Nie miał natomiast wątpliwości, że nadistota zechce go zmiażdżyć pokazać, gdzie jego miejsce, przydusić nonszalancko kolanem, unieść miecz… Czy zabić? Uderzyć prosto w sam środek, w samo serce, czy może trochę obok? Tego pewien być nie mógł.

Ziemia ze zbocza, na którym stał, osunęła się gwałtownie. Może ułamek sekundy wcześniej miało miejsce jakieś nienaturalne górotworzenie: lekko pochyla powierzchnia stała się nagle stromym urwiskiem. Spadł. Przemieszany został z piachem, z błotem. Jego przeciwnik– teraz go dostrzegł– stał na wielkim, białym, wapiennym chyba głazie. Wiatr poruszał czerń jego obszernego płaszcza. Wydawał się ogromny. Młody wojownik sięgnął za pas. Upiór na skale zaczął się śmiać:

– Co chcesz mi zrobić krzywdę? Tym? Ale – przy „tym” dało się wyczuć jakieś zdziwienie. FR był zdziwiony, że młokos nie wystraszył się jego wyglądu, jego potęgi – przecież był tu panem wszystkiego: mógł nakazać temu wielkiemu kamieniu, na którym wciąż stał, by zaczął się w stronę człowieka toczyć, mógł wzniecić nagłą burzę, mógł go zabić piorunem! A on, człowiek – nie wiedział tego: że jest bez szans. Odważny? A może po prostu głupi ? Usłyszał, czy raczej wyczuł jakimś zmysłem-nie-zmysłem profesor. ”On w ogóle nie maskuje swoich myśli” – przeleciało mu przez głowę.

Potem ten FR spadł, jak drapieżny ptak – używając płaszcza Ten płaszcz rzeczywiście okazał się skrzydłami, czy raczej jednym skrzydłem. Umożliwiającym jednak latanie – jakąś dziwną, niepojętą metodą. Bumerangu jakby. Wylądował. Razy jego miecza były tak potężne… Młody wojownik pomyślał, że lepsza byłaby broń cięższa, z większą rękojeścią. Od razu poczuł ją w dłoniach. „Ot, logika snu” – pomyślał – „chcesz i masz”. Ale nie wszystko jest takie proste. On– ten upiór– też to wiedział, potrafił chcieć i – miał, co chciał. I był u siebie.

Właśnie przyjął na blok cios, który o mało go nie przewrócił. „Skup się na walce” – upomniał sam siebie. To było wyłapywanie potężnych uderzeń – na blok. Walczyli już dobry kwadrans. Człowiek tylko się bronił. Inicjatywa należała do nadistoty. Ta, od czasu do czasu, zmieniała broń. Wtedy on się dostosowywał. Jego taktyka była całkowicie defensywna. Walczyli godzinę. Nie, kondycji im nie brakowało. Tylko FR, który potyczkę traktował, jak rozrywkę, jak zabawę z istotą niższego gatunku, był coraz bardziej zniecierpliwiony. I zdekoncentrowany. Profesor coraz częściej słyszał jego dygresje na temat „homo sapiens”– nie wypowiedziane. Pomyślane jednak. Przeważnie obraźliwe. Ale nie zawsze: „przecież między nami nie ma aż takiej różnicy, właściwie też jesteśmy homo sapiens, trochę inni, ale cechy uznawane przez nich za gatunkowe…”

 

-Wiesz, że źle zrobiłeś, przychodząc tu. Wy, ludzie… tylko z wami problemy. Zabijacie się, chorujecie… W dodatku od czasu do czasu trafia się ktoś taki, jak ty… – Średnifiejew pomyślał, że ciekawiej mówi, gdy milczy. Jednak odpowiedział.

– Wiesz, robicie kawał dobrej roboty. Jednak od czasu do czasu trafia się między wami ktoś taki, jak ty. I wszystko partoli… – dobrze trafił, ugodził w jakiś czuły punkt.

FR sięgnął pod skrzydło i wyciągnął coś, co przypominało maszynową broń palną.

„ O, kochany – do kina się nie chodziło…” – pomyślał Średniofiejew i uśmiechnął się w duchu – „ Bo – przecież musiałbyś skojarzyć…”

 

Jeśli wyobraźnia podpowie ci, jak wygląda ziemia z lotu ptaka, jak świszcze powietrze przy prędkości stu, czy dwustu kilometrów na godzinę, jak jest twarde przy taj prędkości, jaki stawia opór, jakie bodźce dochodzą do twojego mózgu w rozmieszczonych w skrzydłach receptorów… Wtedy latasz. Jeśli ptak jest dla ciebie zbyt skomplikowany to może po obejrzeniu „Supermena” potrafisz naśladować jego styl?

 

Średniofiejew błyskawicznie wyciągnąłem przed siebie rękę, rozrzucił palce. Pomyślał, jakiż to pęd pocisków będzie musiał wyhamować. „Jak to jaki? – taki, jak pęd odrzuconej do tyłu jego, FR, broni. Dużo większa szybkość, za to masa mniejsza. Przeciwnika też odrzuci – pewnie ze dwa kroki do tyłu” – błyskawicznie obejrzał się za siebie. „ O, rzesz ty… ” – tam było urwisko – rozpadlina, której dna nie mógł nawet dojrzeć. Skoczył – skosem w kierunku FR, by mieć więcej przestrzeni na plecami. Wszystko działo się tak szybko. Do utrzymania równowagi potrzebne były obie ręce. Teraz prawą człowiek znów wyciągnął przed siebie – w znajomym geście – w ostatnim ułamku sekundy.

Hałas omal nie rozerwał mu uszu na strzępy. Jednak oczu nie zamknął – nie był pewien, czy może to zrobić. >> „Neo” miał przecież wtedy otwarte. Może jest to konieczne, by „czar zadziałał”<<

To było piękne, ten rój zastygłych w powietrzu pocisków – tuż przed ręką zastygłą w powstrzymującym je geście. Nieprawdopodobne, a jednocześnie dające się przewidzieć. Wiedział, że – gdy cofnie rękę – zaczną spadać: jedna po drugiej. FR „Matrixa” nie oglądał, nie miał pewnie czasu na takie głupstwa. Skopiował tylko – bezwiednie– minę agenta Smitha. Patrząc na przedziwne zjawisko zbliżył się do Średnifiejewa. Ten trzymał prawą rękę w znajomym geście, by nagle, w sposób zupełnie niesygnalizowany, skoczyć do przodu. W trakcie krótkiego lotu lewą ręką dobył długi, wąski i ostry jak japońska katana sztylet. Tym sztyletem przekłuł mu szyję, na wylot, Trochę skośnie, ale niemalże przez sam środek– poczuł nawet opór szyjnych kręgów.

W rej samej chwili usłyszał i poczuł zgrzyt kilku potężnych szpon o płaską powierzchnie pancerza, który przed ułamkiem sekundy, przewidując, co się stanie, przyśnił sobie – na grzbiecie. Lekko obrócił sztylet – zachrobotała naruszona kość kręgu.

-Dobra – zwyciężyłeś! Czego chcesz?

Średniofiejew wiedział, że te senne potwory, bez trudu radzą sobie z regeneracją największych obrażeń wewnętrznych narządów, jednak nie znał żadnego sposobu na ucięcie głowy. Fizyczne oddzielenie dwóch zasadniczych części bestii niechybnie zwiastował jej koniec. Według wiedzy profesora. Histeryczny, pełen wściekłości i przerażenia ryk bestii był oznaką, że wiedza profesora była nadal aktualna ( błyskawiczne odrastanie głów nadal nie było możliwe -oczywiście – jeśli nie miały być tylko atrapami, jeśli miały mieć oczy, uszy, mózg – te rzeczy )

-Oddasz mi Few. Pamiętasz ją, Few…

– Tak myślałem! Kasując polecenie w głowie tej drugiej – Noli chyba. Zostawiłem ślad. Z premedytacją. Spodziewałem się jednak raczej tej ludzkiej kreatury, Rava. Wiesz, chciałem mu oddać przysługę. A jednak on posłał ciebie. Wiedźmina, mordercę smoków…

– Nie, on mnie tu nie przysłał. On umiera. Nie wie, że tu jestem. Ja zaś nie przybyłem, by cię zabić. Choć – przyznaję – wiedziałem, że będziesz chciał walczyć i że będę musiał cię pokonać – wojownik błyskawicznym ruchem wyciągnął sztylet z szyi potwora, odszedł parę kroków ( zbędne opancerzenie już dawno zniknęło, rana na szyi FR goiła się błyskawicznie).

Odwrócił się. Nie było już czarnego monstrum. Na falującej na wietrze trawie stał śniady mężczyzna w wąskich, białych i prostej białej bluzie.

Średniofiejew odetchnął – rozmowa z osobą o takiej powierzchowności wydawała się łatwiejsza. Sam się jednak nie zmienił – z pewną konsternacją skonstatował, że alternatywnego wyglądu po prostu jeszcze sobie nie stworzył. „Trzeba będzie coś z tym zrobić… Kiedyś…” – pomyślał.

 

Chciał zadać dziesiątki pytań. Ale FR zaczął mówić sam.

 

– Właściwie nic by się nie stało. Ale Tcharkiewicz powiedziała, że to ostatnia sesja, że grubo po północy. Wydawało się, że Nola się nadaje… Potem jednak do kaplicy przyszło paru spóźnionych imprezowiczów. Byli wyraźnie rozbawieni, szukali wrażeń, właściwie to sami sprowokowali Tcharkiewicz. Ona zaczęła robić swoje. Zobaczyłem Few. Nie chciałem wierzyć własnym oczom… A właściwie oczom tej starej wiedźmy… – uśmiechnął się, tak jakoś dziwnie… Jakby wspomnienie Tcharkiewicz wywoływało w nim nie złość, nie frustrację. Raczej rozrzewnienie jakieś, zadumę, nad tym, co było, co minęło, co nigdy nie wróci

– Doszło do tego, że na moment zmieniłem medium. Traf chciał, że na Rava. Może po prostu dlatego, że był najbliżej. Sprawdziłem jego… hm, optykę. Obejrzałem wszystkich. Na końcu ją. Nie miałem wątpliwości – to ona. Jedyna. Wyśniona. Byłem wściekły. Nola miała już wszystko nagrane. Owszem, wszystko można było odkręcić. Tylko… Eksperyment obserwowało kilku, podobnych mi FR. I – trzeba było mieć zimną głowę. Trzeba było zachować spokój, powściągnąć emocje. A ja ? Ja wpadłem w szał. Wiesz, jaki zrobiłem tam bajzel. Few – nie będąc wtedy oczywiście sobą – biernie wykonując moje polecenia, wymknęła się z kaplicy. Kiedy przeszukiwali cmentarz, już siedziała w pociągu…

Wiesz, my, FR, nie jesteśmy jakimś osobnym gatunkiem… Rodzimy się zawsze ze związku mężczyzny z kobietą… Dopiero potem… Znacznie później… To miał być eksperyment…

I zobacz, Nola żyła by normalnie, byłaby nawet szczęśliwa. Ale nie jest. I chyba nie będzie. Już ci mówiłem – wszystko w niej skasowałem. Nie zauważyłeś, że polecenie jest nadpisane. Jak zobaczyłeś… hmm – mój adres – to nie zwróciłeś uwagi na tych parę znaków. Tak – Średniofiejew – wprowadziłeś ją w błąd… Ona już się zdecydowała. Teraz przeżyje rozczarowanie. Kolejne… Wiesz, od pewnego czasu szanuję ludzi…

– Przeżyje – da radę. Ale mów, co z Few! – nadistota opuściła głowę.– Wiesz przecież – nie jestem jedynym… jedynym FR na świecie… – poderwał głowę, półdługie włosy opadły mu na kark. Jego źrenice miotały iskry, pioruny…

Obserwujący go człowiek zadrżał. Odniósł wrażenie, że zaraz eksploduje, spopielając – razem z sobą samym – cały swój świat, Wyczuwalne w nim napięcie emocji leżało gdzieś daleko – za granicą ludzkiej wyobraźni. Czy, tym bardziej, percepcji.

– Człowieku ! Oni nie wierzą w miłość ! Zwłaszcza w taką – „od pierwszego wejrzenia” – jak to wy czasami mówicie.

Few nie została więc niczyją matką. Powiem ci; ona… po prostu… przespała te dziesięć lat. Nola… Mówiłem ci – zapis został wykasowany. Wygląda więc, że FR i ludzie… Sam rozumiesz. Będzie, jak było. Nic się nie zmieni. Jeszcze nie teraz – przynajmniej. Gdyby przybył tu Rav? Kto wie, co by było. Może oddał bym mu Few z litości. Może bym go zabił. Zależy.

-Od czego?

-Od tego, jak by ze mną rozmawiał, jakich by użył argumentów. Czy okazał by takt. Szacunek…

-„Szacunek”, powiadasz? – stal sztyletu znów zachrobotała o kości kręgosłupa.

-Przestań już proszę. Źle was, ludzi oceniałem. Fakt. Już Few dała mi to odczuć.

Teraz ty… Nie dałeś mi wyboru. Oddam ci Few. Wróci do Rava. Wyleczy swoje rany. Da radę.

„ Jeśli on jeszcze żyje” – pomyślałem.

– Żyje, żyje, człowieku – usłyszałem. Więc jednak potrafił czytać moje myśli.

Potem wrócił Średniofiejew do normalnego świata, do śmierdzącej nory Rawa. Zdaje się, że ten nawet mówić już nie mógł. „ To dobrze, nie będzie stawiać oporu” – pomyślał Średnifiejew. Po czym napisał skierowanie do szpitala. Oczywiście nie do „swojej” kliniki Ginekologii i Położnictwa ( bywał tam prawie zawsze, gdy odwiedzał Instytut Fizjologii i Patofizjologii Włókna Mięśnia Gładkiego Macicy), ale na Hepatologię, do kolegi. Następnie zamówił sanitarny transport i wybrał numer znanej mu, sprawnej ekipy remontowej. „ Wiem, że strasznie się kochają, jednak pierwsze spotkanie, po tylu latach, w takich warunkach…” – pomyślał.

Koniec

Komentarze

I tak kończy się ta historia. Kończy ta, zaczyna następna. Bo powiedzieć – o Few i Ravie – że „żyli długo i szczęśliwie” byłoby dużym uproszczeniem. Poza tym Średniofiejew uznał, że wcale aż taki stary nie jest. Można by więc opowiedzieć o wydarzeniach późniejszych, ale… wnikliwy czytelnik pewnie zauważył wiele luk w historii już opowiedzianej. Najbardziej, być może nurtuje go pytanie, co działo się z Few i zakochanym w niej RF przez te dziesięć lat, które to rzekomo „przespała”. Nawet Średniofiejew nie uwierzył bowiem w gładkie kłamstewko nadistoty. ” A co to ona, śpiąca królewna?” - pomyślał wtedy. Uznał jednak, wtedy, że dokładne wyjaśnianie tej kwestii może więcej uczynić zła, niż dobra. Więc tak ją, wtedy, zostawił. I, na sam koniec, jeszcze jedno: zrozumiałe i w miarę plastyczne opisanie tamtych zdarzeń wymagałoby od piszącego posiadania wrażliwości kobiety i znajomości języka poezji, od czytającego zaś – zrozumienia kobiecej duszy i pojęcia specyficznej, dziwnej mowy snu. Czy jest to w ogóle możliwe?

Może i nie. Podjąłem jednak tę próbę. Właśnie kończę pisać.

Dodam coś jeszcze. Wcześniej czytywałem również S-F,FiH. Były tam „Kreskówki Kresa”. Otóż pisał  ów, iż „mieć pomysł-to każdy ma. Trzeba jednak jeszcze coś z tym pomysłem zrobić”. Zarejestrowałem się na tej stronie dziś. Trochę poczytałem ( niewiele – przyznaję). I co? Prawie same „pomysły”.

„Robota” Wiśniewskiego-Snerga przeczytałem przed kilku laty. Myślałem: jak też te NADISTOTY mogą „wyglądać”- nie raz, nie dwa. Poza tym uznałem, że pomysł jest na tyle dobry... ( niektórzy uznają przecież „Robota” za najlepszą polską książkę S-F, a „teorię nadistot” za… „paranaukową”). Pozdrawiam.

 Efekty powyższych rozmyślań – powyżej.

Przykro mi, ale coś nie wyszło... Fakt, ciąg dalszy nadal nieznany, ale mam bardzo silne wrażenie, że za szybko odkrywasz karty, bo spieszysz się jak do pożaru. Nie zrobiłeś notatek, co, jak i kiedy, i boisz się zapomnieć? Bywa, ale tak się nie robi... Konspekt pomaga utrzymać się w ryzach...
Piszę Ci o tym dlatego, że chociaż temat Nadistot nie jest nowością, można go bardzo interesująco rozegrać --- lecz nie na siedemnastu stronach maszynopisu. Bez trudu powieść... Weź to pod rozwagę. Przecież zawsze możesz potraktowac już istniejący tekst jako ćwiczenie i zacząć raz jeszcze.
Powodzenia.

Dzięki za naprawdę fachowy- jak mi się zdaje- komentarz. Napisawszy już, co napisałem, miałem podobne odczucia. ( tylko myślałem tak: jakieś coraz dłuższe to opko, rozłazi się... A Powieść ?  Eech, powieść... Ileż to pisania, ile roboty...) Jeszcze coć wyślę. Pozdrawiam ( i dziękuję, że zechciałeś przeczytać )

"Kącik złamanych piór", też Kresa, ze świętej pamięci "Feniksa", poświęcony był generalnie temu samemu. Zbiór felietonów można jeszcze znaleźć na Allegro.
Nie uciekaj na forum SFFiH --- nie na stałe, znaczy; pomysł, by zapoznać się w ten sposób z pomysłami innych jest dobry. Zajrzyj do tematu twórczości własnej na podlinkowanym forum NF --- też może się przydać.
Gdy widzę coś nie o rębajłach z zaczarowanymi mieczami i nie o Czarnych Elfach (to tak umownie), czytam raczej bez przymusu.
Pozdrawiam

Do fachowego komentarza nic nie dodam, zwrócę tylko uwagę, że może tez szczypta humoru by się tu zdała. Za dobrze napisaną i dowcipną scenę czytelnicy wiele wybaczą. 
Pozdrawiam. 

Mieliście rację. Obaj. Jeśli ma to być op, to trzeba ten sentymentalno- nostalgiczny wstęp wywalić ( całość też poprawić – czytelnik nie powinien odnosić wrażenia, że sprawcą jest konkretnie Josi – to tak dla przykładu ) Może to jednak być coś na ponad 100 str. Wymagałoby to odpowiedniego dawkowania kluczowych fabularnych informacji, odpowiedniego wypełnienia reszty itd. Nie mam doświadczenia w pisaniu takich długich tekstów – na początku miałbym problemy z kompozycją, to na pewno. Jednak pomyślę… Trzeba by jakoś te Nadistoty  w końcu ubrać w ciało… Ale nie tak – byle jak, tekstem pisanym w pośpiechu, na kolanie ( jak ta II-ga część „Psów”, gdzie narrator po kolei  wyjaśnia, co autor miał na myśli, a akcja… jest, bo jakaś tam być musi)

Pozdrawiam i dziękuję.

Jurek R.

Dzień dobry / dobry wieczór
Spróbuj --- jeśli zechcesz, oczywiście --- zacząć od scen kluczowych, ostrych i niespodziewanych (dla czytelnika takich, bo Ty znasz treść na wylot) zwrotów akcji, istotnych odsłon rąbków tajemnicy --- chyba wiesz, o co mi chodzi. Potem wypełnij luki. Taką metodą posługiwali się (nie wiem, czy stale, ale byc może tak) Strugaccy. Czyta się ich dzieła? Czyta. Więc chyba nie najgorszy sposób...
Powodzenia.

Nowa Fantastyka