- Opowiadanie: sadzik - Tempus

Tempus

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tempus

Świadkowie zeznali, że nie było żadnej eksplozji. Nie rozbłysło atomowe, oślepiające światło. Nie pojawiły się pióropusze ognia i pyłu. Mimo to w środku miasta zrobiło się cicho. Ludzie wyparowali, pozostawiając po sobie jedynie fragmenty metalowych przedmiotów, tak jak by siła nie szczędząca ludzi brzydziła się bezdusznym dotykiem metalu.

 

Bez krzyków, jakby dobrowolnie, zniknęły tysiące ludzi. Tam skąd niedawno forpoczty postępu wygrażały dawno zapomnianym bogom, stało się coś czego nauka nie mogła opisać, ani ludzie zrozumieć. Choć stało się nagle, długo było niezauważone. Pozostali żyli normalnie, pochłonięci użeraniem się z codziennością. Dopiero gdy własne sprawy zaczęły ściągać ich do centrum, narastało zdziwienie. Pojedyncze, nieliczne telefony rozlegające się w komisariatach, stacjach telewizyjnych i szpitalach, powoli zamieniały się w potok krzyków i pytań, zalewających świat wieścią: Nie ma! Zniknęli!

 

Osłupienie, Zamęt. Dziwna cisza.

 

Ludzie niepewnie, powoli, ze strachem wchodzili do pustej strefy. Powoli, dwa razy spoglądając za siebie po każdym kroku wprzód, chcąc się upewnić czy nie znikają idący za nimi.

 

Kilka godzin potem teren ogrodzono. Policja, pomieszczenie po pomieszczeniu, piętro po piętrze przeszukiwała każdy budynek. Inne oddziały sprawdzały stacje metra, kanały. Nie było ludzi, szczurów. Drzewa, trawa, rośliny, były wybujałe. Chodniki zarosły trawą, drzewa pokrywał mech. Wszystko było dziwnie… stare.

 

***

 

Dzień jak co dzień. Nudny jak każdy poprzedni i żałośnie przewidywalny jak każdy kolejny. Piskliwy wibrujący głos budzika, smak miętowej pasty do zębów, zastępowany goryczą kawy. Przekleństwa podczas stania w korku, ciągle te same. Krótka chwila wyciszenia na refleksje nad natura wulgaryzmów. W końcu to zwykłe słowa, ale dzięki swej złej sławie, nacechowane emocjami, albo maja złą sławę przez emocja. Myśl znika wraz z pojawieniem się małego, zielonego kółka. Chwila skupienia, kolejny korek i rozważanie nad wprowadzeniem do języka nowego przekleństwa. Znowu czas ruszać. Beznamiętne wymienianie pozdrowień w drodze z parkingu do holu. Wymuszony uśmiech do znajomego portiera. Zignorowanie zalotnego spojrzenia sekretarki z drugiego pietra i nieznośna cisza w przepełnionej windzie.

 

Boleśnie rutynowa praca była lepsza niż nudna rzeczywistość bez pracy. Ułatwiała przeżycie w społeczeństwie i utrudniała przetrwanie dnia. Biuro projektowe stanowiło dla niego stacje pośrednią, miedzy złymi wspomnieniami z czasów sukcesów, a emeryturą. Pierwsze było wspomnieniem sprzed kilku lat, drugie, ideą, która stanie się rzeczywistością za kilkadziesiąt.

 

– Cześć Fram. Sądząc po minie jak zwykle w świetnym nastroju.

 

– Tak, nie ma jak dziewięć godzin za biurkiem. Nic tak nie poprawia nastroju jak nuda.

 

– Nuda? Nie wiesz co się stało wczoraj w centrum?

 

– Wiem, słyszałem.

 

– I?

 

– I co?

 

– Nieważne, idź do PP, bardzo chce Cię wiedzieć.

 

Fram wstał. Codzienne wizyty w gabinecie „Pani Prezes” były przygnebiającym obowiązkiem. Każdy pracownik musiał stawiać się by zdać raport z określonego przedziału czasu. On cieszył się szczególnymi względami, musiał chodzić na odprawy codziennie. Wizyty były raczej dość krótkie i nudne.

 

– Można?-Spytał.

 

– Wejdź.

 

– Dzień dobry pani prezes.

 

– Dzień dobry. Tak wiem, jak na mnie mówią w biurze. Skończyłeś analizę projektów po wykonawczych?

 

-Tak , wczoraj po godzinie niewiarygodnie nudnej pracy. Nie ma to jak sprawdzać rzeczy sprawdzone już dziesięć razy.

 

-Wiem, wiem, ale to nasze zdanie, dawanie ludziom pewności i…

 

-Daj spokój. Nie cytuj motywacyjnej gadki z Dnia Pracownika. Była żenująca.

 

W oczach PP pojawił się błysk.

 

-Była. W końcu jest coś na poziomie. W sam raz dla wielkiego Frama. Jedziesz dziś wieczorem do Instytutu Technologii Zawansowanych.

 

-Nie jadę.

 

-Jedziesz. Kazali kogoś przysłać, więc jedziesz.

 

-Nie jadę, wyślij kogoś innego.

 

-Nie mogę, w prośbie o konsultacje padło twoje nazwisko. Nie masz wyjścia. Pakuj się.

 

-Nie…

 

-Ciiiii. Nie pytałam czy chcesz. Za 8 godzin zjawi się po Ciebie transport. Do zobaczenia.

 

Pani prezes pomachała mu na pożegnanie i zatrzasnęła drzwi.

 

Fram nienawidził współpracy z Instytutem Technologii Zawansowanych. Zawsze traktowali go z lekką pogardą, jak jakąś tanią siłę roboczą, której użycie było konieczne ze względu na prawo. Ktoś z zewnątrz musiał kontrolować wykonywane przez nich projekty. Sami pracownicy instytutu tego nienawidzili. Uważali się za ściśle wyselekcjonowanych geniuszy, wiec kontrola przez „słabsze umysły” stanowiła dla nich jawną obelgę. Obie strony takiej współpracy darzyły się wzajemną niechęcia. Kończyło się na tym, że nie wchodzili sobie w drogę, a kontrola była tak naprawdę iluzją.

 

Fram zabrał swoje rzeczy i wrócił na parking. Jedyną pociechą była nadzieja na brak korków w drodze powrotnej. Szybko się okazało, że przez wyłączenie z ruchu „strefy zero” wczorajszego incydentu, ulice były pełne sfrustrowanych kierowców.

 

Po godzinie był znowu w domu. Uświadomił sobie, że nie ma pojęcia gdzie jedzie i na jak długo. Dotychczas były to kilkudniowe wizyty w lokalnym centrum, oddalonym o kilka godzin lotu. Nie miał powodu by podejrzewać, że tym razem może być inaczej. Wrzucił do walizki trochę kosmetyków, czystych ubrań. Postawił ją pod drzwiami. Przez sześć godzin nie miał co ze sobą zrobić. Nudzenie się w biurze wydawało się sensownym sposobem spędzania dnia. Robienie tego samego za darmo w domu, było beznadziejne.

 

***

 

Po sześciu godzinach, dwunastu minutach i czterdziestu pięciu sekundach rozległ się dzwonek do drzwi.

 

-Witam. Jestem tu z polecenia Instytutu…

 

-Tak, tak. I jest pan spóźniony. Ze strony ITZ’u liczyłem na większą, hmmm, odpowiedzialność.

 

-Przepraszam, ale wszędzie korki, to przez te wydarzenia w centrum…

 

-Nieważne, chodźmy.

 

Po piętnastu minutach jazdy Fram zauważył, że nie kierują się w stronę portu lotniczego.

 

-Nie jedziemy na lotnisko? –zapytał.

 

-Jedziemy do jednostki wojskowej pod miastem. Tam ma pan dowiedzieć się więcej.

 

-Niech zgadnę, pan jest nie uprawniony do udzielania innych informacji…

 

Kierowca milczał. Framowi coraz mniej podobał się ten wyjazd.

 

***

 

Po kilku godzinach byli na miejscu. Zwyczajna kontrola tożsamości przy szlabanie i samochód wjechał na teren bazy. Zatrzymał się przed wejściem do jednego z bunkrów. Czekała tam trójka ludzi. Jednym był żołnierz, pozostali dwaj nosili białe kitle. Wyglądali na naukowców.

 

– Nareszcie pan jest. –powiedział jeden z nich. – W środku czekają.

 

Fram nie odpowiedział. Masywne stalowe drzwi otworzyły się przeraźliwie skrzypiąc. Widać armia miała pieniądze na amunicje, a brakowało jej na odrobine smaru. Ciemny korytarz przed nim był pusty i cichy. Na jego końcu były wąskie, kręte schody. Prowadziły dwa, może trzy piętra w głąb ziemi do kolejnych, ciężkich stalowych drzwi. W rogu nad nimi wisiała mała kamera, trudna do dostrzeżenia w ciemnościach. Jej obecność zdradzało jedynie miganie czerwonej diody. Po chwili drzwi otworzyły się, zalewając klatkę schodową jasnym światłem.

 

– Proszę wejść, nie mamy zbyt wiele czasu.

 

Fram wszedł do środka. Znalazł się w dość rozległej hali. Przed nim znajdowały się rzędy biurek, stołów laboratoryjnych i komputerów.

 

– Niestety w wyniku obecnej sytuacji jesteśmy zmuszeni do pracy w takich warunkach.

 

Obok Frama stał człowiek ubrany w grafitowy garnitur.

 

-Witam, jestem dyrektorem tego bałaganu.

 

-Witaj Slamt. Spodziewałem się kogoś innego w komitecie powitalnym. Kogoś, mniej ważnego…

 

-Sytuacja wymaga byś był nadzorowany przeze mnie, osobiście. Nie będziemy rozmawiać tutaj. Chodź do drugiej części hangaru.

 

***

 

-Nie mogę zdradzić Ci zbyt wielu szczegółów. Trzy dni temu jedna z jednostek patrolowych natknęła się na dryfujący okręt naszego instytutu. Był pusty, w opłakanym stanie, ale bez żadnych uszkodzeń. Żadnych śladów walki, eksplozji. Nie było też znaku po załodze. Brak paliwa, zasilania. Został sam kadłub. Walczymy o odtworzenie zapisu z dziennika pokładowego, ale nie ma pewności, że to coś da.

 

-Pełno jest dryfującego złomu, nie rozumiem gdzie jest tu miejsce dla mnie…

 

-Ten okręt wszedł do służby trzy miesiące temu. Znasz tego typu konstrukcji, poza tym masz wciąż ważne certyfikaty dostępu do informacji nie jawnych.

 

-Nie wydaje mi się…

 

-Nie istotne, decyzje już zapadły. Pod hangarem znajduje się laboratorium z pomieszczeniami mieszkalnymi. Tam zostaniesz zakwaterowany. Na miejscu są już próbki pobrane na „statku-widmo”. Okręt jest aktualnie sprowadzany z orbity. Będzie tu jutro o świcie. Po dopełnieniu procedur zbadasz okręt.

 

-Dalej nie wyraziłem zgody. Nie chce brać udziału…w tym wszystkim.

 

-Wyraziłeś. Odchodząc podpisałeś klauzule 97a i 84c. Obie jasno mówią, że przechodzisz w stan spoczynku w razie zagrożenia, pod groźbą śmierci, musisz nam pomagać.

 

-Pieprzony biurokrata.– zamruczał pod nosem Fram.

 

-Mówiłeś coś?

 

-Tylko, że nie mam wyjścia, i muszę wam pomagać.

 

-Widać zdawało mi się… Niezależnie do tego czy jestem pieprzonym biurokratą, czy nie, to poważna sprawa. Oto przepustka i identyfikator.

 

Stanęli przed lśniącą, stalową śluzą pilnowaną przez dwóch żołnierzy w czarnych uniformach. Obaj podejrzliwi patrzyli na Frama, ale żaden nie śmiał się odezwać przy Slamtzu. Drzwi się otworzyły ukazując wnętrze windy. Zjechali nią kilka pięter w dół. Tak przynajmniej przypuszczał Fram.

 

-Po prawej są pokoje mieszkalne, po lewej laboratorium, magazyny na końcu korytarza. W laboratorium czeka na ciebie dwójka asystentów. Powodzenia i do jutra.

 

Slamt nie czekając reakcji Frama wrócił do windy.

 

Pokoje mieszkalne w rzeczywistości przypominały cele. Małe, ciasne i maksymalnie funkcjonalne. Niskie, niemal równe z podłogom łóżko, nad którym znajdywały się półki. Niewielka szafa w rogu i nieproporcjonalnie duże biurko z krzesłem, wyglądającym na niewygodne. Fram postawił torby przy szafie. Założył biały fartuch który znalazł na łóżku i poszedł do laboratorium. Zastał w nim dwójkę młodych ludzi. „ Jak miło wiedzieć, że przysłali szpicli, ale czemu tylko dwójkę?” pomyślał.

 

Mężczyzna, brunet, na pierwszy rzut oka niewiele młodszy do Frama, stał z założonymi rękami i gapił się w przestrzeń. Kobieta była o wiele młodsza. Gdy wszedł była zajęta przeglądaniem jakichś papierów.

 

-Dzień dobry.

 

Oboje spojrzeli na Frama. Pierwszy odezwał się mężczyzna.

 

-Witamy. Czekaliśmy na pana. Jestem Treist, będę pańskim osobistym asystentem.

 

Fram uścisnął jego dłoń. W tej chwili podeszła do niego kobieta.

 

-Mam na imię Koma i jestem opiekunką tego laboratorium. Jak rozumiem jest pan obeznany z zasadami pracy w takich miejscach?– Powiedziała protekcjonalnym tonem.

 

-Myślę, że tak. Znają państwo nasze obecne cele?

 

-Tak. –odpowiedzieli jednocześnie.

 

-Dobrze. Czy przystąpiliście do analizy próbek?

 

Koma otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale Treist ją ubiegł:

 

-Nie, polecono nam czekać na pana. Próbki są w magazynie. Chce je pan obejrzeć?

 

-Tak. Pani Ewo, proszę ze mną do magazynu. A pan, panie Treist, niech zrobi mi pan kawę, czarna, z cukrem.

 

Mężczyzna poczerwieniał na twarzy, ale po chwili zniknął za drzwiami mrucząc coś pod nosem.

 

***

 

Magazyn był długim wąskim pomieszczeniem z rzędami regałów ustawionymi przy ścianach. Ściany, podłoga, światło, nawet półki regałów były nieznośnie białe. Potrzeba było dłuższej chwili czasu by przyzwyczaić się do oślepiających refleksów.

 

Koma zaprowadziła go na koniec pomieszczenia.

 

– Tu są próbki. Skatalogowane alfabetycznie.

 

– Dobrze. Jest pani bardzo młoda jak na kierownika tajnego rządowego laboratorium.

 

– To nieistotne dla sprawy. – Wymownie rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym spojrzała mu w oczy.

 

„Więc nie tylko szpicle, ale i podsłuchy, może monitoring.”

 

***

 

Frama obudziło stukanie w drzwi.

 

-Panie Fram, proszę wstawiać, właśnie przyznano nam dostęp do statku. Możemy go zbadać.

 

-Już, już pani Komo.

 

Choć statek był w hangarze nad laboratorium do tygodnia, ale przepisy bezpieczeństwa, procedury i tym podobne ceregiele zajmowały wiele cennego czasu. Najpierw skanowanie na obecność form życia i promieniowanie, potem „test klatkowy”. W środku badanego obiektu umieszczano kilka skrzyń z ssakami, gryzoniami i tym podobnymi. Obserwowano ich funkcje życiowe. Jeśli przeżyły, było bezpiecznie. Zaskakująco banalne jak na instytut nazywany awangardą postępu, ale skuteczne i tanie.

 

***

 

Komputery i biurka zajmujące do niedawna hangar stłoczono pod ścianami, by zrobić miejsce dla statku. Sam okręt nie wyróżniał się niczym szczególnym. Starodawna konstrukcja zbliżona kształtem do pierwszych promów kosmicznych, z dodatkowymi silnikami na końcach płatów trójkątnych skrzydeł. Fram musiał przyznać ze rozmiary jednostki były całkiem imponujące. Ponad sto pięćdziesiąt metrów długości, w każdym calu wypełnione najnowocześniejszą techniką. Wspaniały.

 

Jednak było w nim coś dziwnego, niepokojącego. Cały kadłub był pokryty licznymi drobnym pęknięciami, rysami, szczerbami w izolacji termicznej. Odrapane i pozacierane numery na skrzydłach i ogonie. Wszystko zszarzałe i stare. Zużyte.

 

Wnętrze nie sprawiło lepszego wrażenia. Fotele w kokpicie pokrywała wyblakła, spękana skóra. Taka sama jak te które była na kanapach w kantynie, pełnej rozdętych saszetek jedzenia.

 

– Panie Slamt, widzi pan te saszetki? One powinny tak wyglądać?

 

– Nie. To jedzenie jest popsute, przeterminowane.

 

Treist wziął do ręki jedną z torebek.

 

-Data ważności mija za kilkanaście lat…

 

-Widać w czasie produkcji musiało dojść do jakiegoś skażenia. – Wtrąciła się Koma. – To by mogło wyjaśniać brak załogi. W trakcie podróży okazało się, że zapasy żywność są nie zdatne do spożycia, dlatego opuścili okręt.

 

-Nie ma kapsuł?

 

-Nie ma, wszystkie zostały wystrzelone.

 

-Jeśli przeżyli, to kolonia lub okręt który ich uratował zgłosili by to. Trzeba założyć, że nie żyją.– Wypowiadając ostanie zdanie, Fram poczuł jak zasycha mu w gardle.

 

***

 

-Czemu wybebeszyliście statek? Co chcecie ukryć?!- Krzyczał Fram

 

-Uspokój się. Reaktory były wypalone i niestabilne. Pozostawianie ich w pojeździe było zbyt wielkim ryzykiem.– Slamt rozejrzał się dokoła.– Nie podnoś więcej głosu. To bardzo niezdrowo, zwłaszcza tutaj.

 

-Nie groź mi.

 

-Nie grożę. Odwołuję się do racjonalnej części ciebie. Przyznaje, statek przed tobą dokładnie zbadano, przeszukano, zabezpieczono, by cywilni konsultanci mogli pracować bezpiecznych warunkach.

 

-Proszę Cię. Nie chrzań. Liczyliście, że nie zobaczę ze było tam dziesięć reaktorów? Może nie pytałbym wtedy jakie było przeznaczanie tego statku? Albo, że nie zauważę nienaturalnie czystej ładowni? W co grasz ze mną.

 

– W nic. Naprawdę. Masz sporządzić raport, to wszystko.

 

– Raport? O czym? O tym jak czysto tam było i jak świetnie potraficie sprzątać?

 

– Musieliśmy, protokoły dalej obowiązują. – Slamt znowu rozejrzał się nerwowo.– We wnętrzu, jeszcze na orbicie znaleziono ciała załogi, a raczej to co z nich zostało. Małe kupki pyłu. Popiołu. Dosłownie tak jakby rozpadli się w pył. Test życia i skanowanie potwierdziło, że nie ma tam nawet bakterii, no za wyjątkiem..

 

-…popsutej żywności.

 

– Dokładnie. Nasi specjaliści uważają, że załogo zatruła się jakimś drobnoustrojem. Chcieli zwalczyć skażenie, wyłączając na jakiś czas pole elektromagnetyczne, co niestety zniszczyło także ich.

 

– Macie gdzieś przygotowane scenariusze na mydlenie oczu, czy wymyślacie je na bieżąco?

 

-Fram, krótko, zebrane przez was materiały doprowadzą Cię do zbliżonych, jeśli nie takich samych wniosków. Rozsądnie będzie przyjąć je za właściwe.

 

Fram odwrócił się bez słowa i odszedł.

 

***

 

W laboratorium była tylko Koma. Od kilku dni zawzięcie badała saszetki z żywnością, znajdując jedynie niegroźne, ziemskie bakterie. Z każdą kolejną próbką widać było jak staje się coraz bardziej sfrustrowana.

 

-Jakiś postęp?

 

Pokręciła przecząco głową. Do środka wszedł Treist.

 

-Zarząd ma dziś być w mieście. Proszą pana o przybycie.

 

„Proszą, dobre sobie, chcą usłyszeć napisaną przez siebie śpiewkę.”

 

Poszedł do swojego pokoju by się przebrać. Okazało się Treist ma mu towarzyszyć. To tylko pogłębiło jego irytacje.

 

***

 

Media nie mówiły prawdy. Żaden z opisów nie był zgodny z prawdą. Strefa zero była o wiele bardziej przygnębiająca. Chodniki pokryte kępami niskiej, twardej trawy. Drzewa wybujałe, dostojne, stare, z pniami pokrytymi porostami. Zupełnie jakby nie wyrosły w tym miejscu, ani w tym czasie. Niebywale odmienne od scenerii, w której się znalazły. Jakby wyrwały się spod kontroli. Jakby nie było nikogo kto by mógł je pielęgnować i ograniczać. Niebywale odmienne budynków z szkła i stali, wypiętrzonych siłą woli i mięśni człowieka. Skończonych, zamkniętych konstrukcji. Martwych i biernych. Z pozoru podobnych do drzew. Wszystko inne było stare, matowe, zaniedbane. Opuszczone od dawna. Samochody stały zaparkowane na poboczach, drzwi sklepów były otwarte. Wszystko opuszczone nagle, w ciszy. Leczy czy było wtedy rzeczywiście cicho? Czy brak świadków pozwalał na takie założenie? Nikt nie potrafił odpowiedzieć. Mijał kolejne przecznice. Wszystkie były do siebie podobne. Usłyszał skrzypnięcie pękającego szkła. Okazało się, że nadepnął zegarek. Przez chwilę patrzył na zniszczone urządzenie. Schylił się i je podniósł.

 

***

 

-Szukałem pana po całej strefie.

 

-Znalazł mnie pan. W czym rzecz?

 

-Rada przyjęła pana sprawozdanie jako wiążące. Co więcej jest bardzo zadowolona z wykonanej przez nas pracy.

 

-Nas? – Spytał Fram.

 

Treist spuścił wzrok. Widać było jego zakłopotanie. Po chwili odpowiedział:

 

-Wszyscy członkowie zespołu otrzymają nagrody.

 

„Doskonale, nic tak nie kupuje wdzięczność i milczenia jak łapówka wręczona w świetle prawa.”-Pomyślał Fram.

 

-A i jeszcze jedno panie Fram. Jako, że pańska praca na rzecz instytutu zakończyła się, jutro zostanie pan odwieziony we wskazane przez siebie miejsce. Teraz wracamy do laboratorium, by miał pan czas na spakowanie się.

 

***

 

Fram miał świadomość, że wchodzi do tego laboratorium pewnie po raz ostatni w życiu. Poza ulgą poczuł niewielkie ukłucie żalu. Po raz pierwszy od lat mógł wrócić do tego, co lubił. Do badań, dociekania, analiz. Pomimo, że był otoczony donosicielami i kontrolowany na każdym kroku, czuł satysfakcje.

 

Gdy skończył upychać rzeczy w walizkach usiadł przy biurku. Rozejrzał się po pomieszczeniu by upewnić się, że wszystko zabrał. Ostatnią nie spakowaną rzeczą był zegarek ze strefy „zero”. Niewielki, damski, zdobiony wymyślnym grawerunkiem złożonym z najróżniejszych symboli religijnych. Może wyrażały jakąś dobrą wróżbę, lub miały chronić właściciela? To jednak nie to zwróciło uwagę Frama. Zegarek był popsuty, ale zatrzymał się na konkretnej godzinie, dwudziestej pierwszej siedemnaście. Incydent w centrum miał miejsce rankiem. Po chwili zastanowienia był gotów uznać, że bateria wyczerpała się już po tragedii. Jakaś cząstka jego duszy nie mogła przestać o tym myśleć przez cały wieczór. Po kilku bezsennych godzinach wstał z łóżka, wziął zegarek i poszedł do laboratorium. Ku swojemu zaskoczeniu znalazł tam Kome.

 

– Co pani tu robi?

 

– Mogłabym spytać o to samo. Nie powinien pan już spać?

 

– Chciałem się jeszcze rozejrzeć… Sprawdzić kilka… pomiarów…

 

– O tej porze? To musi być bardzo ważne…

 

– A pani?

 

– Słucham?

 

– Co pani tu robi.

 

– A, znaczy… Sprzątam, zabezpieczam sprzęt. O niczym pan nie wie?

 

Fram pokiwał przecząco głową.

 

– Zamykają mnie. Znaczy laboratorium. Nie ma funduszy, nieopłacalne.

 

– Kiedy się pani dowiedziała?

 

– Dziś, po prezentacji. Dostaje awans jadę do centrali, ale jakoś ciężko mi się z tym wszystkim rozstać.

 

– Mogę mieć do pani prośbę?

 

– Tak, słucham. Czy może mi pani przynieść z magazynu jakieś próbki z wnętrza statku?

 

– Tak. A można wiedzieć po co one panu?

 

Fram rozejrzał się wymownie po pomieszczeniu po czym powiedział:

 

-Wydaje mi się, że część mogła źle skatalogowana.

 

– Już idę.

 

Miał nadzieje, że się nie pomylił co do niej. Po chwili Koma była z powrotem, na tacce było kilka fragmentów jakiś tkanin. Położyła tackę i nie odezwała się ani słowem.

 

-Proszę ze mną do komputera.– Powiedział Fram. Zaczął pisać na klawiaturze.

 

„ Przeprowadź datowanie radioizotopowe na próbkach ze statku. Chcę wyznaczyć wiek materiałów z jak największą dokładnością”

 

Koma przeczytała i spojrzała mu w oczy.

 

-Jak pani widzi, są pewne rozbieżności. Trzeba to uporządkować.

 

Podczas gdy ona przygotowywała próbki ze statku, Fram zajął się zegarkiem.

 

***

 

Z zadumy wyrwało go skrzypienie kartek wypluwanych przez drukarkę. Nim zdążył wstać, Koma zebrała je wszystkie. Z każdym kolejnym przeczytanym wynikiem jej twarzy pojawiało się coraz większe zdziwienie. Przez chwilę patrzyła nieprzytomnie w przestrzeń, jakby toczyła wewnętrzną walkę. Na pierwszej stronie szybko napisała coś długopisem.

 

-Proszę, pańskie wyniki. Teraz katalog jest kompletny.

 

Zaraz po tym wyszła. Na kartce był dopisek: „W moim pokoju, natychmiast”.

 

***

 

Pokój Komy był nieco większy od jego. Z cała pewnością o wiele lepiej urządzony. Ktoś włożył niemało sił i czasu w przekształcenie surowej kwatery w coś na kształt domu. Nieco więcej mebli, rzędy równo powieszonych fotografii na ścianach. Przy biurku stał wielki skórzany fotel. Fram szybko doszedł do wniosku, że Koma pracowała tu dłużej niż mu się wydawało, i rzeczywiście była bardzo związana z tym miejscem.

 

Zastał ją siedzącą na łóżku.

 

– Wyjaśnij to. Jak to możliwe?

 

Fram spojrzał na nią.

 

– Mów, tu nas nie podsłuchają.-Dodała.

 

– Skąd wiesz?

 

– Sama zabezpieczyłam wszystkie pluskwy, trochę to trwało. Teraz pewnie słuchają jakichś odgłosów chrapania, albo skrzypienia materaca.

 

– Ciekawe, że nie założyłaś, że to maszyna popełniła błąd. – Odpowiedział.

 

– Założyłam. Badanie zrobiłam dwukrotnie.

 

Zapadła cisza.

 

– Więc jak, wyjaśnisz mi to?

 

– To długie, skomplikowane i niebezpieczne. Masz za wiele do stracenia.

 

– Mów. Wiem, że pracowałeś w naszym instytucie. Wiem, że odszedłeś, i wiem, że z jakichś powodów, do tajnej operacji przysłano Ciebie a nie ludzi z centrali.

 

– Więc wiesz wszystko.– Koma już otwierała usta by cos powiedzieć, ale szybko dodał.– Usiądź. Zacznę od początku. Gdy zaczynałem prace w instytucie, w laboratorium podobnym do tego, zgłosił się do mnie inny stażysta, z propozycja wzięcia udziału w pewnym projekcie, „Tajnym jak diabli”, jak to w tedy określił. Z czystej próżności zgodziłem się. W końcu taka szansa zdarza się rzadko. Szybko okazało się, że nie będzie tak różowo. Zamknęli nas na jakimś odludziu. Na początku myśleliśmy, że będziemy projektować nowe statki. Prawie rok spędziliśmy na studiowaniu budowy okrętów, nie wiedząc po co to robimy. Potem pracowaliśmy oddzielnie, bez możliwości kontaktu, wykonując pojedyncze, bezsensowne zadania. Wtedy zacząłem się domyślać, że stanowią one cześć większego projektu, i każdy robi niepowiązane z sobą zadania, po to, żebyśmy się nie domyślili co się tak naprawdę dzieję. Po kolejnym roku udało mi się tylko ustalić, że ma to związek z misjami kosmicznym, fizyką kwantową i relatywistyczną. Myślałem ze będzie tak do końca pięcioletniego kontraktu. Szybko okazało się, że się myliłem, powoli odsyłano innych zostawiając nielicznych, by poskładali to co zrobili pozostali. W końcu okazało się, że to projekt jakiegoś statku, o generatorach o mocy wystarczającej do zasilenia połowy planety.

 

-Ale jaki to ma związek z tym.– Wskazała na wyniki.

 

-A co one mówią?

 

-Statek ma kilkaset lat, a zegarek coś koło stu. Oba wyprodukowano nie dalej niż rok temu. To nie ma sensu.

 

– Ma. Wtedy też mi się wydawało, że to niemożliwe.

 

– Mów jaśniej.

 

– Czas.

 

– Co? Czas? Chcesz mi powiedzieć, że statek i zegarek podróżowały w czasie?

 

– I tak i nie. Celem projektu w którym brałem wtedy udział było sprawdzenie pewnej anomalii. Mianowicie, jakiś fizyk uznał, że czas nie jest trwale związany z przestrzenią, że można je rozrywać.

 

-Czekaj, czekaj, chce powiedzieć, że chodzi tu o manipulacje czasem? To niemożliwe. Nagrywasz to? To pożegnalny żart?

 

-Koma, uspokój się. To nie żart. Cała sprawa nigdy nie ujrzała światła dziennego. Po skończonym projekcie, uznano, że to możliwe, ale to bardziej ciekawostka, niż coś co można praktycznie wykorzystać. Domyślałem się, że nie zamknęli programu, tylko odesłali nas i przyjęli kolejną turę. Teraz mam dowód.

 

– Ale jak? Jak coś takiego może mieć miejsce?

 

– Po to były te olbrzymie generatory. Z dostatecznie dużą ilością energii możesz zrobić wszystko. Nawet ukraść czas.

 

– Ukraść czas?

 

– Tak. Zabierasz go z jednego miejsca i przenosisz w inne.

 

– Ale po co? To bez sensu.

 

– Wojna.

 

– Wojna?-Spytała zdziwiona.

 

– Wojna to silnik który napędza ludzki postęp od wieków. Jaskiniowiec rzucając kamieniem w innego prymitywa nie czynił naturze żadnej krzywdy, co najwyżej nie odłożył użytej skały na swoje miejsce. Z biegiem czasu metody nie stawały się bardziej wyszukane. Chodziło o szybie, bolesne, skuteczne, tanie, masowe eliminowanie innych ludzi. Do rozpoczęcia rzezi wystarczył drobne różnice w kulturze i w kilka chwil wszędzie było pełno krwi. Najzabawniejsze były wojny o cenne złoża zasobów naturalnych. Dwie armie walczące o pola roponośne, spały dwa razy więcej paliwa niż znajdowało się w złożach. Jak na ironie najbardziej prymitywna bronią okazało się szczyt możliwości technicznych tamtych czasów, bomba atomowa. Dużo hałasu, dużo krwi, na długo zostawia ślady. Broń idealna. Dopiero parokrotne jej użycie uświadomiło ludziom, ze nie można wiecznie niszczyć ziemi, bo w końcu nie będzie już nic do rozwalenia. Wtedy wyścig zbrojeń zmienił kierunek. Priorytet wciąż było zabijanie, ale nie koniecznie już masowe, nie najszybsze, po prostu kontrolowane. Ważne było panowanie nad całym procesem. Broń wysokich lotów.

 

Dawne Cesarstwo dotowało projekty broni biologicznej. Szczególnym upodobaniem dążyli selektywne wirusy, atakujące „tylko wrogów”. Gdy odpowiedni szczep był już gotowy do zmiecenia z powierzchni ziemi wszystkich wrogów cesarza, nadszedł czas na zabezpieczanie populacji kraju. Najprostszym sposobem było dostarczenie szczepionki przez żywność. Zmutowano wiec kilka gatunków podstawowych roślin spożywczych i przemysłowych, tak by kontakt z nimi zapewniał odporność. Skażenie naturalnych upraw prze genetyczne mutanty postępowała to szybko, ze po paru latach odporny na wirusa był już cały świat. Chciałbym zobaczyć minę cesarza gdy się o tym dowiedział. Niedługo po tym cesarstwo upadło. Wszystko przez małe pszczoły, które rozprzestrzeniły mutanty poza kontrole naukowców.

 

– Czemu upadło? Przecież było uważane ze ekonomiczną podstawę świata.

 

– Jego imperialistyczne zapędy dla świata nie były niczym nowym. Sposób ich realizacji natomiast, cóż, zaskoczył wszystkich. Wszystkie kraje zjednoczyły się przeciw nowemu wrogowi. Kolejne prowincje ogłaszały niepodległość i ONZ od razu brało je pod swoje skrzydła. Z wielkiego imperium, został ogryzek, robaczywy na dodatek. Działa zniszczenia dopełniła wewnętrzna walka o władze. W dziesięć lat było po wszystkim. Okazało się, że od pocisków skuteczniejsza jest polityka i ekonomia.

 

– Ale co z czasem?

 

– Czas to broń idealna. Można zniszczyć całe armie bez naruszania terenu. Żadnego skrzenia, pełna skuteczność. – odpowiedział Fram.

 

Zapadła cisza. Koma patrzyła w róg pokoju. Po chwili powiedziała.

 

– Jak… jak można zabić kogoś czasem?

 

– Widzisz, gdy uwolnisz taki skradziony czas, to w miejscu w którym to zrobisz jest go… hmm więcej. Tak, więcej. To chyba najmniej niedokładne słowo. Podczas gdy wszędzie mijają sekundy, to tam mijają lata, całe dekady. I tak w parę chwil ludzie zamienią się w pył.

 

– To miało miejsce w centrum? W strefie?

 

– Tak.

 

– Minoł tam ledwo wiek, powinny zostać kości, cokolwiek.

 

– Sto lat to cholernie dużo. Wszyscy umarli po tygodniu, z głodu i pragnienia. Po tygodniu dla nich, u nas była to mniej niż sekunda.

 

Przez dłuższą chwilą Koma nie mogła wydobyć głosu.

 

– To… Okrutne… Niehumanitarne…

 

– Moja droga, broń zawsze jest okrutna i niehumanitarna.

 

– Ale skąd to wzięło się w mieście? Jak?

 

– Nie wiem, podejrzewam, że to był wypadek, może atak. Nie ma pewności.

 

– A co ze statkiem?

 

– Wypadek.

 

Gdy wypowiedział to słowo z korytarz dobiegł ich dźwięk szybko oddalających się kroków. Koma spojrzała przerażona na Frama.

 

– Zapomniałaś o jednej pluskwie.– Powiedział spokojnie.– Szkoda, że sam o nim nie pomyślałem.

 

– Co teraz?

 

– Nic. Znaczy dla ciebie. Zostań tu. Pracujesz w instytucie. Nic Ci nie zrobią.

 

***

 

Hangar był zupełnie pusty. Zniknęły komputery, statek, nie było strażników przy windzie. W uchylonej bramie hangaru stał Slamt. Odwrócony plecami do Frama patrzył na nocne niebo.

 

– Wspaniały widok. W mieście nie widać już nawet najjaśniejszych gwiazd, tylko księżyc. Tu jest o wiele lepiej. Takie widoki przypominają mi dlaczego to, co robimy ma sens.

 

Fram podszedł do niego ale dalej milczał.

 

-Tyle gwiazd, tyle galaktyk do zbadania. Eksploracji. Wszystko z dnia na dzień bardziej „możliwe”. Wszystko w naszych rękach. Do nas należy pedał gazu postępu. Sterujemy światem jak nikt przed nami.

 

-Powiedz tylko dlaczego?

 

-Dlaczego wykorzystujemy naukę? – Spytał nie odrywając wzroku od gwiazd Slamt.

 

-Dlaczego zniszczyliście centrum miasta?

 

-Wypadek. Nieszczęśliwy, kosztowny wypadek. Tak samo jak na statku. Jeśli to ma jakieś znaczenie to ostrzegałem ich…

 

-Nie ma znaczenia. Stało się. Co w ogóle „czas” robił w centrum miasta?

 

-Rządowa płaca jest żałośnie mała…

 

-Dla pieniędzy?!

 

-Fram, dla olbrzymich pieniędzy. Nawe nie wyobrażasz sobie ile płacą za kurwe z „bańką” czasu wypuszczoną w odpowiednim momencie. Tak samo jak ćpuny, jak wszyscy, którzy chcą choć przez chwile oszukać świat. Bogaci myślą, że mogą kupić sobie wieczność. My im dajemy czas. Co z nim robią to nie nasza sprawa.

 

-To żałosne. Jak mogłeś tak zniszczyć… to.. to odkrycie.

 

-Nie ja. Wszyscy na około. Bóg. Tyle miejsca, tyle czasu, ale ciągle go dla nas za mało. Więc czemu nie wyciągnąć ręki i nie złapać go trochę więcej. Tyle by mrugnięcie okiem trwało nieco dłużej. Nie, nie oszukamy śmierci, ale wyciśniemy z życia więcej niż inni, niż ktokolwiek wcześniej.

 

-Mówisz jak szaleniec.

 

Slamt spojrzał na niego.

 

-Mówisz jak głupiec.-ciągnął dalej Fram.– Nie możesz bezkarnie wyrywać ze świata ochłapów czasu. To musi mieć konsekwencje.

 

-Stary, dobry Fram. To przez takie gadanie rozstałeś się z projektem. Jeszcze większa szkoda, że po poznaniu prawdy nie potrafiłeś trzymać języka za zębami.

 

-To musi się skończyć!

 

Krótkie rozbłysk światła i nagły, piekący ból w klatce piersiowej.

 

-Masz racje Fram. Musi.

 

Kolejny rozbłysk i Fram poczuł jak osuwa się w ciemność.

Koniec

Komentarze

Fabularnie ciekawe, tylko znalazło się sporo wpadek typu literówki, interpunkcja, logika niektórych zdań.

I jeszcze czegoś tu jednak brakowało. Jakichś szerszych opisów przybliżających pracę w laboratorium, przybliżenia realiów opisanego świata czy dokładniejszych zasad działania maszyny do kradzieży czasu.

Fajne, ale niedporacowane.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Od strony tecnicznej: Zjadłeś drógie A w zaawansowanych i musisz ręcznie zlikwidować "roztrzelenie" dialogów, taka natura tego edytora nic nie poradzisz.

Jeśli chodzi o zawartość: Dylatacja czasu stwarza problemy już dzisiaj więc troche zapóźno się skapneli że jest coś na rzeczy. Ludzie któży znaleźli się w" strefie zrzutu czasu" powinni starać się z niej wydostać. Fragmęt rozmowy na temat ceserstwa jest troche naciągany- dziś o upadku IR i ZSRR rozmawiamy inaczej.

 Po za tym  to opowiadanie ciekawe i wciągające.

 

Ludzie wyparowali, pozostawiając po sobie jedynie fragmenty metalowych przedmiotów, tak jak by siła nie szczędząca ludzi brzydziła się bezdusznym dotykiem metalu.

Bez krzyków, jakby dobrowolnie, zniknęły tysiące ludzi. Tam skąd niedawno forpoczty postępu wygrażały dawno zapomnianym bogom, stało się coś czego nauka nie mogła opisać, ani ludzie zrozumieć.”

Uh. Taki krótki fragment, a cztery razy powtórzyłeś słowo ludzie. Poza tym już ten metal dałoby się znieść, ale dawno-niedawno nie wygląda najlepiej.

 

Poza tym widzę, że zjadasz niektóre przecinki, ale wymieniać ich nie będę.

 

„Osłupienie, Zamęt.” - Albo kropka zamiast przecinka, albo „z” małą literą.

 

Drzewa, trawa, rośliny, były wybujałe. Chodniki zarosły trawą, drzewa pokrywał mech.”

Walcz z powtórzeniami. Da się konstruować zdania tak, by dać do zrozumienia, o co chodzi, nie eksploatując cięgiem tych samych słów...

 

„...refleksje nad natura wulgaryzmów.” - Literówka: naturą.

 

„W końcu to zwykłe słowa, ale dzięki swej złej sławie, nacechowane emocjami, albo maja złą sławę przez emocja.” - O co chodzi w tym zdaniu?

 

„sekretarki z drugiego pietra” - Literówka: piętra.

 

„stanowiło dla niego stacje pośrednią” - Literówka: stację.

 

Zaznaczam tylko zjawisko, resztę ogonków łap, proszę, sam.

 

„- Można?-Spytał.” - W dialogach w takich przypadkach, kiedy po kwestii mówionej następują słowa typu „powiedział”, „rzekł”, „spytał”, „zawołał” itp. (czyli przysłowiowy już niemal „odgłos paszczą”), po myślniku zaczynamy małą literą. W pozostałych dialogach analogicznie.

 

Pamiętaj ponadto, że tak w dialogach, jak i wszędzie indziej, spacja występuje po obu stronach myślnika!

 

„- Cześć Fram.”

„- Dzień dobry pani prezes.”

Przed bezpośrednim zwrotem do osoby stawiamy przecinek. Cześć, Fram. Dzień dobry, pani prezes.

 

„Instytutu Technologii Zawansowanych.” - Zaiste, zjadłeś a, powinno być zAAwansowanych.

 

„Za 8 godzin zjawi się po Ciebie transport.”

W kwestiach dialogowych bezpośrednie zwroty typu ty, tobie, ci, ciebie piszemy zawsze małą literą. Zawsze. No i tekst literacki wygląda o wiele bardziej literacko, kiedy cyfry i liczby zapisuje się literami. Osiem godzin, nie 8.

 

„...pan jest nie uprawniony...” – nieuprawniony łącznie

 

„- Nareszcie pan jest. –powiedział jeden z nich. – W środku czekają.”

Po „jest” nie powinno być kropki. W pozostałych dialogach analogicznie.

 

„Znasz tego typu konstrukcji...” - raczej: konstrukcje?

 

„-Nie istotne, decyzje już zapadły.” - Nieistotne łącznie.

 

„Obaj podejrzliwi patrzyli” - Podejrzliwie.

 

„-Witaj Slamt.”

„Obaj podejrzliwi patrzyli na Frama, ale żaden nie śmiał się odezwać przy Slamtzu.”

To jak on w końcu ma na nazwisko? Jeśli jednak Slamt, to odmiana raczej: przy Slamcie A jeśli Slamtz, to „Slamtzu” pasuje. Zdecyduj się.

 

„Slamt nie czekając reakcji Frama wrócił do windy.” - Czeka się NA reakcję.

 

„Niskie, niemal równe z podłogom łóżko” - Z podłogą.

 

„-Tak. Pani Ewo, proszę ze mną do magazynu.”

Skąd wiedział, jak ona ma na imię?

 

Choć statek był w hangarze nad laboratorium do tygodnia, ale przepisy bezpieczeństwa, procedury i tym podobne ceregiele zajmowały wiele cennego czasu.”

Albo jedno, albo drugie. Albo „Choć statek był... przepisy zabraniały...”, albo „Statek był... ale przepisy zabraniały...” Nie oba jednocześnie.

 

„...kolonia lub okręt który ich uratował zgłosili by to.” - Zgłosiliby łącznie.

 

„Okazało się Treist ma mu towarzyszyć.” - Okazało się, że...

 

„Niebywale odmienne budynków z szkła i stali...” - Odmienne OD, poza tym ZE szkła.

 

„Doskonale, nic tak nie kupuje wdzięczność i milczenia” - wdzięczności

 

„- Mogę mieć do pani prośbę?
- Tak, słucham. Czy może mi pani przynieść z magazynu jakieś próbki z wnętrza statku?”

Poplątany dialog. Kwestia zaczynająca się od „Czy może” powinna być od nowego myślnika, bo przecież mówi to Fram, a nie Koma.

 

„-Wydaje mi się, że część mogła źle skatalogowana.” - mogła zostać źle skatalogowana.

 

„na tacce było kilka fragmentów jakiś tkanin” - jakichś tkanin.

 

„Dwie armie walczące o pola roponośne, spały dwa razy więcej paliwa niż znajdowało się w złożach.” - Spalały, nie spały.

 

„ale nie koniecznie już masowe” - niekoniecznie łącznie.

 

„Szczególnym upodobaniem dążyli selektywne wirusy” - Darzyli a nie dążyli... O.o

 

„Skażenie naturalnych upraw prze genetyczne mutanty postępowała to szybko” - przez. Postępowało. Tak szybko, a nie to szybko.

 

„Działa zniszczenia” - Dzieła...

 

„- Minoł tam ledwo wiek” - MINĄŁ!

 

„Jak mogłeś tak zniszczyć… to.. to odkrycie.” - Wielokropek zawsze ma trzy kropki, nie dwie.

 

„Krótkie rozbłysk światła” - Krótki.

 

 Fabularnie rzeczywiście całkiem ciekawe, ale Fasoletti ma rację - wypadałoby troszkę dłużej posiedzieć, przybliżyć kilka rzeczy, pozwolić się czytelnikowi bardziej wczuć w realia.

 

Warsztatowo - nawet nie piszesz źle, tylko okropnie niechlujnie. Wszystkie te literówki, zgubione ogonki i kropki nad ż, przecinki, zaniedbane dialogi... no i takie kwiatki jak "podłogom" albo "minoł"... O.o Szanuj swoich czytelników, poświęc następnym, razem więcej czasu na przejrzenie tekstu pod tym kątem, dobrze?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

joseheim (jak zwykle) wskazała najbardziej rażące kiksy. a one faktycznie rażą, gdyż opowiadanie jest ciekawe, ale strona techniczna bardzo je osłabia.

ale nawet idelanie wyczyszczone z literówek i błędów, miałoby jedną, poważna skazę - bohaterowie oraz opinia publiczna, ale zwłaszcza niższy personel laboratorium wykazują się tak rażącą głupotą (odkładanie "wielkiego odkrycia" na sam koniec tekstu), że można zadać pytanie, czy przed bronią manipulującą czasem nie użyto broni zabijającą szare komórki.

6/10

Manipulacje czasem to odwieczne marzenie i nieśmiertelny temat.

Brawa dla Autora za postawienie na fizykę, a nie na facecików w spiczastych czapach. Ale to, niestety, jedyna pochwała. Cesarstwo (?) padło, więc kto przeciw komu miałby militarnie wykorzystywać broń czasową? Laboratorium opisane jak wojskowe, Slamt mówi o wykorzystaniu komercyjnym, bogacze kupują sobie dodatkowy czas... Frama, uczestniczącego w pracach praktycznie od początku, na końcu "scalającego" projekt, a więc mogącego zorientować się w charakterze i przeznaczeniu całości, tak sobie przesunięto do jakiejś innej pracy poza laboratoriami? Trochę to nie gra, ludzi, finalizujących sprawy tajne, czymś tam skłania się do milczenia, w krańcowych przypadkach likwiduje.

 

Zgadzam się z przedmówcami, że tekst o dopracowanie do nieba woła. Tak od strony logicznej, jak i warsztatowej. Ale że dopracować go warto, bądź, Autorze, najzupełniej pewien. Powodzenia i do zobaczenia pod wersją poprawioną.:)

Nowa Fantastyka