- Opowiadanie: bubug - O za tej jakiś czas samej porze

O za tej jakiś czas samej porze

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

O za tej jakiś czas samej porze

– Włożyłeś czapkę? – dobiega z przedpokoju, więc zostawiam na schodach plecak i wracam. Wciskam na łeb czerwoną wełniankę z pomponem. Od miesięcy nieobcinana grzywka zakrywa mi połowę twarzy.

– To lecę – wołam. – Zadzwonię, jak dojadę.

Odpowiedź głuszę łomotaniem butów. Wypadam z domu, odkrywam głowę i przez resztę drogi na stację palą mnie przemarznięte uszy.

 

Przez resztę drogi na stację Janek prawie się nie odzywa. Pod skórą zaciśniętych na kierownicy palców bieleją mu drobne kostki. Wyciągam rękę, by dotknąć go leciutko.

– Mówiłaś, że ile jeszcze? – rzuca oschle.

– Czterdzieści minut. Możesz mnie wysadzić tutaj, piechotą też zdążę.

– Jasne. – Zaciska szczęki. – Będziesz ciągnąć graty przez ten śnieg.

Widzi tylko to, co przed nim. Nawet gdy przy parkowaniu odwraca się w fotelu, ostentacyjnie omija mnie wzrokiem. Gasi silnik i wysiada. Słucham, jak z bagażnika wyciąga walizkę, trzaska klapą, a potem na chwilę zastyga w ciszy. Wiem, że patrzy na mój kark.

Kiedy otwieram drzwi i staję na chodniku, zjawia się obok. Przytula mnie sztywno, puszcza, po czym okrąża wóz.

– Zadzwonię, jak będę na miejscu – mówię, ale jest już zajęty kluczykami.

 

W podziemnym przejściu u rudzielca w zielonym futrze kupuję za grosze jakąś powieść z 68-go. Okładka jest szaroniebieska i lepi się od brudu, ze złotych liter w nazwisku została tylko połowa M, reszta ujawnia się dopiero pod odpowiednim kątem. Kiedy usiłuję przeczytać tytuł, jedna z kartek wysuwa się ze środka, by zanurkować w tłum.

– Przepraszam! – Rzucam się za nią, odpychając faceta w skórze.

– Co jest?! – Facet łapie mnie za plecak. – Przeprosić nie łaska?!

– Przepraszam – powtarzam z uśmiechem. Podnoszę papier i otrzepuję go z błota. – Nic się panu nie stało? – Troska w moim głosie brzmi tak autentycznie, że facet odwraca wzrok.

– Nic. – Rusza dalej, a kiedy widzę już tylko jego plecy, wołam:

– To szkoda!

Przyspieszam kroku i ślizgając się na schodach, wybiegam na siódmy peron. Na ławce za przęsłem, nad rozłożoną gazetą, garbi się jakiś chłopak, obok starowinka z kraciastą siatką, jeszcze dalej para dzieciaków. Kiedy ich mijam, widzę, jak wymieniają się rękawiczkami. Ostatnia ławka jest oblodzona, a w dodatku brakuje jej kilku desek.

 

Ostatnia ławka jest wolna, więc stawiam na niej walizkę i siadam. Wewnątrz stacji powietrze wydaje się cieplejsze, ale przez nieustannie otwierane drzwi wiatr ciska śniegiem. Postukuję obcasami kozaków, przyglądając się kolejkom do kas. Żeby nie myśleć o Janku, wyjmuję z torebki bilet. Po raz dziesiąty sprawdzam, czy wszystko się zgadza, a kiedy podnoszę głowę, za rogiem budki z pocztówkami znika czerwona czapka.

– Pani bilet – dobiega gdzieś z boku. – Upuściła pani.

– Dziękuję. – Odbieram zgubę z rąk kobiety w sportowej kurtce.

– Ale pani zielona. – Nieznajoma uśmiecha się z troską, a ja odwracam wzrok.

– To z zimna.

 

Jeszcze chwilę kręcę się po dworcu i wracam na peron. Pociąg zjawia się z opóźnieniem, więc od szczękania zębami boli mnie już głowa. Wagon drugiej klasy zatrzymuje się tuż przede mną, jest wyziębiony, w niektórych przedziałach wiruje śnieg, a podłoga błyszczy od wody. W ostatnim rzucam na fotel plecak, wracam na korytarz i sprawdzam, czy mam co palić. Kiedy ruszamy, na peronie rozlega się echo szybkich kroków. Wyglądam przez okno, a wówczas w wejściu, kilka wagonów dalej, znika kobiecy kozak.

 

Wyglądam przez okno, licząc pędzące do tyłu drzewa. W przedziale robi się coraz cieplej, topnieje naniesiony butami śnieg, pachną mokre kurtki. Wtulam się w rękaw płaszcza i zamykam oczy.

– Zima, że strach – trajkocze jedna z pasażerek. – Wszędzie lód. Nigdzie nie posypują. Siostra nogę złamała. Z przemieszczeniem. Ale wie pani, co? W szpitalu kość źle złożyli i teraz dwie nogi rosną, jedna w dół, a druga w górę!

Marszczę mimowolnie czoło. Czuję, że z dłoni wysuwa mi się książka i nim otwieram oczy, słyszę, jak uderza o podłogę. Schylam się pospiesznie, by stwierdzić, że jestem sama.

 

Kończę papierosa, gapiąc się na swoje odbicie w szybie drzwi. Wisi za nimi kurtka, więc chłopak z naprzeciwka ma zieloną skórę oraz błyszczący guzik w miejscu lewego oka. Faktura grubego materiału dodaje mu lat. Zaciągam się mocno. Dym wspina się po ścianie korytarza, by sufitem popełznąć ku otwartemu w drugim końcu oknu. Zastanawiam się, kiedy wypłoszy dziewczynę w wysokich kozakach. Grzeje ją ciemny płaszcz z postawionym kołnierzem i nie przeszkadza szarpiący za włosy wiatr. Jeszcze trochę, a urwie jej głowę.

 

Jeszcze trochę i stchórzę. Udaję, że ciekawi mnie widok za oknem przedziału, ale tak naprawdę przyglądam się ludziom w środku. Moje włosy tłuką się o zaciętą szybę, kobieta za drzwiami obrzuca mnie przelotnym spojrzeniem, po czym wraca do czytania magazynu, chłopczyk przebiera w kredkach. Mężczyzna w swetrze patrzy na mijane miasteczko, coraz gęstsze drzewa, linie szyn… Kiedy pociąg zagarnia las, szkło czernieje, a wówczas nasze spojrzenia krzyżują się.

 

Przykryty kurtką, układam się wygodnie w fotelu. Las na zewnątrz jest tak gęsty, że w przedziale robi się ciemno. Odkładam książkę. Stukanie obcasów narasta i już na granicy snu widzę za drzwiami dziewczynę w płaszczu. Zatrzymuje się, zgarnia z twarzy potargane włosy, by spojrzeć przez ramię. Kiedy wyjeżdżamy z lasu, a okna wypełnia blask pustego nieba, dziewczyna odsuwa drzwi.

– Można?

– Jasne.

Patrzę, jak wtula się w róg fotela i kryje za zasłonką.

 

Kryję się za zasłonką, lecz nawet kiedy zamykam oczy, obraz z przedziału nie znika. Kobieta za szybą jest zupełnie niepodobna do mnie, ma jasne włosy, drobne dłonie oraz łagodną, odprężoną twarz. Siedzi blisko mężczyzny. Pewnie gdy przeczyta coś śmiesznego, bezwiednie dotyka jego kolana; on odwraca z zainteresowaniem głowę i puszczając oko do malca, zabiera jej gazetę; później śmieją się, wyciągając kanapki… Pod paznokciami wbitych w plusz fotela palców wyczuwam drobinki kurzu.

 

Stoimy pośrodku niczego. Śnieg sypie tak gęsto, że ledwie widać ciemniejący na wzgórzu las. Wyglądam przez okno, a dziewczyna sprawdza drugą stronę. W trakcie zmiany chwytam jej zaniepokojone spojrzenie.

– Zaraz ruszy – mówię z miną doświadczonego podróżnika.

Kiwa niepewnie głową.

– Hej! – Zrywam się fotela, opuszczam szybę i zatrzymuję faceta w kolejarskiej kurtce. – Dlaczego stoimy?

– Awaria. – Facet rusza dalej.

– Jaka awaria? – Wychylam się za nim. – Długo będziemy stać?

Śnieg zacina coraz mocniej, więc chowam się z powrotem. Dziewczyna patrzy prosto na mnie.

– Może podstawią drugi – mówi.

– Jasne.

Po kilku minutach ciszy sięgam po kurtkę.

– Uważaj, bo odjedziemy bez ciebie. – Uśmiechnięte oczy przytrzymują mnie w progu.

 

Otwieram oczy, by przekonać się, że otacza mnie bezruch i cisza, a po chwili stwierdzam, że tak myśli mi się łatwiej. Tym mocniej staram się nie myśleć. Przesiadam się na miejsce pod oknem, by sięgnąć po książkę. Otwieram na stronie z zagiętym rogiem, przeczuwając, że trochę postoimy.

 

– No, trochę postoimy – mówi siwy brodacz w wytartej, pachnącej smarem i żelazem kurtce. Idzie przede mną. Co parę kroków opiera się dłonią o ścianę wagonu, by zajrzeć pod platformę. – Zmiany nie podstawią, bo za duży śnieg – ciągnie ponuro. – Pod miastem zerwało linie i mają kupę składów w kolejce.

– A co z ludźmi? – pytam, naciągając pośpiesznie czapkę. – Przecież każdy chce się dostać do miasta.

– Pociąg jest prawie pusty – brodacz burczy przez ramię. – Zima. Ludzie siedzą po domach.

– Jak widać, nie wszyscy.

– Proszę wracać do przedziału – rzuca nagle oficjalnym tonem. – Jak coś będzie wiadomo, to będzie wiadomo.

– Kochane pekape!

 

Gapię się na rzędy liter, a kątem oka obserwuję korytarz. Ciemną smugą przewija się garnitur z błyszczącym od zegarka mankietem, później krem jasnej sukienki, wreszcie rudy płaszcz. Pod koniec pierwszego rozdziału zjawia się cień uniformu.

– Bilecik sprawdzony? – słyszę zza drzwi, więc odruchowo podnoszę głowę.

– Dwa razy – odpowiada właściciel wpatrzonych we mnie oczu.

 

– Dwa razy? A kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? – słyszę zza ściany wagonu pierwszej klasy i przyśpieszam. W obecności rozgrzanego cielska pociągu śnieg nabiera manier, powietrze przeciera się, a daleko z przodu można już dostrzec lokomotywę. Skład stoi na łagodnym zakręcie. Gdzieniegdzie pojawia się czyjaś głowa, ktoś zeskakuje z żelaznych schodków, chwilę kręci się jak ja, bez celu, po czym wsiada z powrotem.

Kiedy docieram na miejsce, zwalniam kroku i przez szare od brudu okno widzę, że dziewczyna w płaszczu czyta moją książkę. Przyglądam się jej przez chwilę, wreszcie zgarniam spod stóp trochę śniegu, by cisnąć nim w szkło. Uśmiecham się szeroko w odpowiedzi na jej zaskoczoną minę. Jest zła, ale zaraz orientuje się, co trzyma w dłoniach, a wtedy wyraźnie czerwienieją jej uszy. Odkłada książkę, wstaje i opuszcza szybę.

– Przepraszam – mówi. – Musiałam się czymś zająć.

– Nie ma sprawy. – Wciągam głowę w ramiona, podskakując w miejscu.

– Dowiedziałeś się czegoś?

– Tak. Musimy zostawić pociąg i zdać się na własne nogi.

– Żartujesz. – Robi wielkie oczy.

– Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy – ciągnę. – Ciepłe ubranie, kanapki… saperkę do zbudowania igloo…

– Wariat – uśmiecha się wreszcie. – Piechotą, mówisz. – Patrzy na moje buty, więc odruchowo robię to samo. Są już zupełnie mokre; za lewym smętną linią ciągnie się wodniste sznurowadło.

– Więc będziesz musiała mnie nieść. – Rozkładam ręce.

– I plecak też?

– Plecak biorę na siebie.

– Chodź do środka. – Mówi, kiedy przestaje się śmiać. – Zamarzniesz.

– Pokręcę się jeszcze trochę.

– Nawet nie masz rękawic. – Potrząsa z dezaprobata głową. – Daj.

Wyciąga przez okno dłonie, więc podchodzę bliżej i podaję jej swoje.

– Zimne jak lód – mruczy. – Dlaczego nie nosisz rękawic?

 

Zamyka za sobą, opiera się o drzwi i patrzy na mnie góry. Z całych sił staram się nie uśmiechać; w tym celu odwracam wzrok, by stwierdzić, że z prawego biodra wyrasta mu jasna, rozczochrana główka.

– Twój synek jest w korytarzu – mówię cicho, czekając aż powie, że to tylko mały koleżanki z pracy. Spotkali się przypadkiem na stacji i przez całą drogę smarkacz siedzi mu na głowie.

– To Jaś. – Ogląda się przez ramię, a buzię chłopca natychmiast rozjaśnia uśmiech. – Spacerujemy sobie. Nie lubi wychodzić w trakcie jazdy, bo ogłusza go hałas.

„Jest śliczny”, układam w myślach odpowiednią formułkę, po czym milczę. Patrzę, jak odsuwa drzwi, żeby kucnąć przy dziecku. Szepcą przez chwilę, wreszcie, szurając adidasami, malec znika.

 

Spod brzucha wagonu dobiega urywane szeptanie, później nagły syk i szczęk metalu. Z otwartych drzwi daleko po lewej macha na mnie kolejowy brodacz. Wskakuję na schodki, a kiedy ruszamy, z głowy spada mi czapka. Zeskakuję z powrotem.

– Hej! – Dziewczyna w płaszczu wychyla się za mną. – Mówiłam, że odjedziemy bez ciebie.

Łapię czapkę, doganiam drzwi i chwytam za barierkę. Oblodzony stopień ucieka mi spod podeszwy.

– Chol…

– No chodź! – słyszę wśród łomotania kół. Szczupła ręka wyciąga się w moją stronę. Wyżej widzę zupełnie białą twarz, sufit wagonu, wreszcie podłogę. Trzymam się kurczowo drobnych ramion. Dziewczyna trzęsie się jeszcze bardziej, więc obejmuję ją, podnoszę i opieram o ścianę.

– Ty jesteś jakiś nienormalny – burczy mi w pierś. – Szkoda ci czapki? Idiota!

– Ładnie mi w niej – chrypię, próbując się nie rozkaszleć.

– Kretyn.

– Dzięki.

– Och, odczep się! – Odpycha mnie i rusza na korytarz.

– Czekaj! – Łapię ją za łokieć.

 

Kryjemy się w rdzawym, przytłumionym świetle. Opowiada mi o pracy, a ja słucham nieuważnie, specjalnie gubiąc słowa, czasem całe, rozpędzone zdania. Gdy pyta, co u mnie, zaciskam usta i wzruszam ramionami. Natychmiast zaczyna się śmiać, a mnie jest naprawdę miło, że pamiętał. Wspominam mu o Janku, ale słucha w takim skupieniu, że staram się jak najszybciej skończyć i w rezultacie nie mówię nic ważnego. Widzi, że to mnie gryzie, więc zmienia temat. Wolałabym, żeby nie patrzył na mnie tak ciepło.

 

– Wolałabym, żebyś dał mi spokój! – przekrzykuje hałas. Włosy szamocą się wokół jej twarzy.

– To ty wyszłaś za mną – odpowiadam.

– Nie powinnam była wsiadać do twojego przedziału. Dlaczego nie poszłam dalej?

Robię głęboki wdech, po czym odwracam się, żeby zatrzasnąć wejście. Robi się ciszej i spokojniej.

– Niedługo wysiadam – tłumaczę spokojnie. – Ale jeśli chcesz się przesiąść, pomogę ci z bagażami.

– Nie mam bagażu. Nie mam nawet biletu.

Patrzę na nią, starając się wyglądać poważnie.

– To dlatego się chowałaś?

– Może.

– Chodź.

W przedziale zaciągam zasłonki i szalikiem związuję klamki drzwi. Siadamy naprzeciw siebie, ginąc w pomarańczowym mroku.

– Lubisz jeździć na gapę? – pytam.

– Nie wiem. To mój pierwszy raz. Zgubiłam bilet na stacji.

– I nie zgłosiłaś tego?

– Nawet chciałam. Wypisaliby karę i po krzyku, prawda?

– No to dlaczego…?

Zaciskając usta, wzrusza ramionami.

 

Rozmowa rwie się coraz bardziej i w końcu oboje milkniemy. Skubię wyciągniętą z rękawa nitkę, udając, że zastanawiam się nad tym, co usłyszałam. Co jakiś czas podnoszę wzrok, by upewnić się, że mnie obserwuje.

– No i w końcu ta cholerna powieść została u mnie na stałe – wyrywam się nagle, wskazując leżącą na siedzeniu książkę.

Podnosi ją i z wielką powagą kiwa głową.

– Ile razy przeczytałaś?

– Dużo. Za dużo. Możesz sobie zabrać. Pewnie właśnie dlatego na siebie wpadliśmy, żebym mogła ci ją wreszcie oddać.

Przewraca tom w dłoniach, jakby nie był pewien, do czego służy.

– Ojej – mówię wreszcie. – Schowasz pod sweter. Nie zauważą.

– Myślą, że jestem na fajce – uśmiecha się konspiracyjnie.

Milczymy, a gdy w korytarzu miga cień konduktora, zrywamy się jak na rozkaz.

– Za stary już jestem na takie akcje. – Kręci ze śmiechem głową i wygląda, jakby nigdy nie miał się zestarzeć.

– Daj. – Zabieram książkę. – Odwróć się. – Wsuwam mu ją za pasek jeansów i przykrywam swetrem. – Chudzielec jak zwykle.

Sięga do tyłu, po czym bierze mnie za rękę. Nie robi nic więcej, więc ja też tylko gapię się na jego plecy. Potem wtulam się policzkiem w twarde zagłębienie między łopatkami. Zamykam oczy. Przez szorstki materiał swetra wyczuwam zapach skóry, słyszę szum krwi i szybkie łomotanie serca gdzieś w głębi. Przez jedną chwilę, zanim wychodzi, jest zupełnie tak, jak kiedyś.

 

– Chciałabym ją kiedyś przeczytać. – Wskazuje na książkę w moich dłoniach. Na jej ożywionej twarzy nie widzę już cienia złości. – Mógłbyś pożyczyć w zamian za uratowanie życia.

– To przez ciebie mało go nie straciłem.

Marszczy brwi, wyciągając rękę.

– Ja ci kazałam wracać po czapkę? No daj.

– Nie, ale gdyby nie ty, w ogóle nie wyłaziłbym z pociągu. – Podaję jej tom i siedzę wyszczerzony jak klaun.

– Lubisz się popisywać?

– Jak każdy. Kiedy mi ją oddasz?

– Kiedy skończę. – Wzrusza ramionami, po czym zabiera się do czytania.

– No, nie musisz tak od razu. Porozmawiajmy.

Podnosi wzrok.

– O czym?

– O nas.

– A ilu was jest? – Przekrzywia głowę, patrząc jak profesjonalny psychiatra.

– Rany, już tam, w tym śniegu było mi cieplej. A zaraz moja stacja.

– Nie wiem, jak to przeżyję.

– To jak mi ją oddasz?

– Żeby było bardziej dramatycznie – pochyla się i teatralnie ścisza głos – powiem ci tuż przed twoim wyjściem.

 

Stacja wita mnie słońcem, ale też powietrzem tak zimnym, że skrzypi w płucach. Stawiam bagaż na najbliższej ławce i zakładając rękawiczki, liczę w myślach wagony. Już po chwili wiem, że to za daleko, że pociąg zaraz odjedzie i że w ogóle nie powinnam. Ruszam w stronę podziemnego przejścia, stukaniem obcasów po dach wypełniając peron.

 

Pod dachem peronu wisi wieczorne, zamarznięte słońce. Za plecami słyszę gwar dworcowego pośpiechu, ale mnie to już nie dotyczy.

– Załóż czapkę. – Układa brodę na opartych o krawędź szyby ramionach i mruży oczy.

– To jak będzie z książką? – pytam.

– Jeszcze stoimy, tak?

– Miałaś powiedzieć, zanim wysiądę z pociągu, teraz, zanim pociąg ruszy… Lubisz się popisywać?

– Jak każdy. Załóż czapkę.

Wkładam. Przez okno widzę wnętrze przedziału, dalej korytarz, a w korytarzu, tuż za drzwiami, małego, rozczochranego blondynka.

– Jakiś facet próbuje cię poderwać.

Odwraca się spłoszona.

Nagły syk, a potem szarpnięcie składu alarmuje nas oboje.

– To co z tą książką? – podnoszę głos i ruszam z wagonem. – Kiedy się spotkamy? Gdzie?

– W przyszłym tygodniu, tu na dworcu! – woła, odgarniając z twarzy roztańczone włosy. – Będę jechać z powrotem do szkoły. Może znowu pogadamy przez okno!

– Uważaj na konduktorów!

– Nie muszę! – śmieje się. – Mam kolejowego tatę!

Pociąg przyspiesza i ucieka. Przez chwilę odprowadzam go wzrokiem.

– Małpa. – Krzywię się dla zasady.

 

Tuż przed schodami do podziemnego przejścia rozdzwania mi się komórka, ale nim wyłuskuję ją spod płaszcza, milknie.

– Mama? – słyszę zza pleców i odwracam się na pięcie. Spod długiej, przygniecionej czerwoną wełnianką grzywki patrzą na mnie roześmiane oczy. – Jechaliśmy tym samym pociągiem?

Próbuję coś powiedzieć, ale brak mi tchu.

– To był ojciec?

– Ojciec? – powtarzam, czując, jak walizka ciągnie mnie ku ziemi.

– No, ojciec. – Wskazuje telefon. – Mamo, co ci jest? Daj mi to.

Zabiera bagaż, otaczając mnie ramieniem.

Góruje nade mną wzrostem, wciąż nieporadnie kanciasty i pewnie na zawsze chudy.

 

 

Koniec

Komentarze

Przyspieszam kroku i ślizgając się na schodach, wybiegam na siódmy peron. - Przecinek przed ślizgając.

 

Czuję, że z dłoni wysuwa mi się książka i nim otwieram oczy, słyszę, jak uderza o podłogę. - Zrezygnowałabym z przecinka przed słyszę, albo dodałabym przecinek przez nim.

 

Stawiam bagaż na najbliższej ławce i zakładając rękawiczki, liczę w myślach wagony. - Przecinek przed zakładając.

 

Wszystkie powyższe przypadki dotyczą wtrąceń w zdanie, a wtrącenia albo wydzielamy przecinkami z obu stron, albo wcale.


Co do treści to... jak zwykle zmęczona wieczorem jestem, ale niestety nie zrozumiałam realcji pomiędzy bohaterami i łączących ich (bądź nie) więzi. Nie oceniam więc.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Takie, a nie inne sformułowanie tytułu jest zamierzone? 

Skąd, tak sobie pomieszałam wyrazy dla jaj.

Dzięki za wskazanie przecinków.

Dzięki, Bubug, za potwierdzenie mojego przypuszczenia. Rzeczywiście, wyszły niezłe jaja.

Pozdrówki.

Tytuł jednocześnie przyciąga uwagę i budzi niesprecyzowane podejrzenie, iż tekst może należeć do tych trudniej strawnych --- i tak jest. Spośród wielu potencjalnych zakwalifikowań wybieram oniryzm --- do niego najbardziej mi pasuje. Również dlatego, że Autorka zdążyła dać dowody umiejętności pisania, więc chyba nie zamierzyła ani zakpić z czytelników, ani nazywać swoistego bałaganu eksperymentem.

Porąbany trochę ten ten tekst, ale mi się podobał. Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem puentę.

Pozdrawiam

Mastiff

niemal cała przyjemnosć, płynąca z tesktu niwelowana jest przez wysiłek w rozumieniu kolejnych, dosc płynnych zdań. opowiadanie nieczytelne, meczy

5/10

Witaj!

 

Zajrzałem i tu. Warsztatem jak zwykle zarabiasz dużego plusa, choć chyba nie jest to szczyt Twoich możliwości. Uważam też, że zdarzało Ci się pisać lepsze historie. Samo opowiadanie jest całkiem dobre, ale przyzwyczaiłaś mnie do wyższego poziomu. Może to niefajne i niezbyt sprawiedliwe, ale od tych, którzy potrafią lepiej więcej się wymaga. Od Ciebie również.

Daję 4.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Zgadzam się z Nawiedzonym. Tekst jest trudny; ja przynajmniej go nie zrozumialem, podobnie jak Jos i inni. Ale mimo to podobał mi się jego tajemniczy, niedopowiedziany klimat. I ten - ja wiem jak to nazwać? - sentymentalizm, nieudolnie skrywana uczuciowość bohaterów. I szczątkowość narracji, noo, mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi. :)

Nowa Fantastyka