- Opowiadanie: J.Ravenfield - Samotny ojciec- wieczna nadzieja

Samotny ojciec- wieczna nadzieja

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Samotny ojciec- wieczna nadzieja

CZ II.

ZŁAMANY WEKTOR

 

 

– Czy pamięci ci u nas dostatek?

– Czy rozgarnięcia ci u nas brak?

Może mylą się nam pojęcia?

Czy z pojęciem coś u nas nie tak?

Wszak wszystko, co pozostanie

To p a m i ę ć

I p o j m o w a n i e.

Wszelka zaś percepcja…

Ona ustać przecież musi

I ustanie.

 

****

 

– Oń, a może weźmiemy siekierę… porąbiemy trochę drzewek… – wiedział, że syn ostatnio polubił prostą pracę fizyczną, „ a rąbanie, to po prostu uwielbia” – jak to niedawno sam określił. „Prawdopodobnie, po prostu, wysiłek fizyczny zaczął mu sprawiać przyjemność. Tak czasami bywa. Ponoć wydzielają się wtedy w organizmie, w mózgu, jakieś substancje, endorfiny, na przykład” – próbował racjonalizować, jak zwykle, Rav.

– Albo – może – popykamy troszkę z wiatrówki ?

Bo na ryby dziś jechać przecież nie możemy. Sam wiesz… – chłopak popatrzył. Krzywo . Z wyrzutem? – chyba tak. I z żalem – to na pewno. Rav tylko spuścił głowę.

” Wiem, wiem…” – pomyślał.

Poczuł nagły przymus, by wyjść z domu. Gdziekolwiek. Wczoraj samochód odmówił mu posłuszeństwa. Nie – nie to, żeby się zaraz zepsuł – czas, kiedy samochody tak zwyczajnie się psuły był już historią, przeszłością nie zamierzchłą jeszcze, ale … „Samochody obecnie psują się bardzo rzadko, ale są bardzo wredne” – mruczał Raw idąc do piwnicy po siekierę. Chodziło mu prawdopodobnie o standardową procedurę startową – sprawdzającą, czy kierowca nadaje się do jazdy. Bo jego samochód sprawdził co trzeba i – odmówił współpracy. Na perswazje był głuchy, bo i czego się spodziewać po bezdusznej maszynie? Właśnie wtedy poszedł do piwnicy, wziął siekierę i… porąbał mu opony. Przednie. Obie. Co mu znów odbiło? Sam nie wiedział. Właśnie teraz chciał się nad tym zastanowić.

Wyszedł. Buchnęło nań gorące powietrze. Nie było czym oddychać. Odruchowo chciał zawrócić. Ale nie – powlókł się, bez celu, nawet nie patrząc przed siebie. Uciekał wzrokiem przed spojrzeniami przechodniów.

Sam nie wiedział, jak trafił w to przedziwne miejsce. Wyglądało to, jak gigantyczny park wodny: zjeżdżalnie, turbo-hydro-dziury, mega-hydro-karuzele, ogromne baseny z kolorowymi rybkami. Były nawet delfiny. Ludzie – młodzi, dorodni, roześmiani… Śliczne uśmiechnięte hostessy rozdawały chłodzące napoje, lody, kwietne jakieś ozdoby…

" Coś takiego! No to lecę po Onia. Ucieszy się. Ach, ależ się ucieszy!" – trudno było mu z tym odruchem walczyć. Wybiegając natknął się na bajecznie kolorowy wielki parasol.

" Wielka Loteria! Każdy los wygrywa! Twoja nagroda czeka na ciebie – tylko ją odbierz !" – głosiły napisy. Podszedł bliżej. "Podejrzany interes jakiś"– pomyślał.

– Proczę! Bardzo proszę czanownego pana! Pan zapewnie po swonio wielko nagrode… W celu… Aby odebrać…" – ubrany był w biały smoking. Miał długą brodę – czarną, z lekka siwiejącą. Mówił z jakimś cudacznym cudzoziemskim akcentem, z wyraźnym wysiłkiem dobierał słowa.

-Jaką nagrodę? – zapytał

– No, swonio, wielko… Dokładnie jako,to ja nie wiem. Czanowny pan wyciągnie los – w celu, aby się dowiedzieć. Czanowny pan może zechce sie posadzić. "Czanowny pan" zechciał – "posadził się". Czekał. Hindus – bo tak w duchu nazwał brodacza, zaczął wykonywać w powietrzu jakieś dziwaczne gesty, niby zaklęcia jakieś.

-A teraz proszę wyciągnąć jedno niteczkę z tego, no… z tej mieciołki. Wyciągnął.

– O, czanowny pan wygrał… auto, samochód – Lamborghini. Tak napisane: marka: Lamborghini, model: Grande – Murcielago. Gratuluje. Rav rozejrzał się wokół, jakby w poszukiwaniu wyjaśnienia dziwnej przygody. "Jaja ze mnie sobie robi, kutas jeden. No jaja – jak nic. Jaja – na pewno!"

– Samochut … jest s kewkaru i s konpozytow, i – s silikonu. Jest oczywiście nadmuchiwany…

-"No oczywiście: nadmuchiwany – jakże by inaczej "– pomyślał. "Balonik wygrałem. Taki – z napisem: Lamborghini Murcielago"

– Sprenżarka jest w zestawie – kontynuował "Hindus" – Wóz lżejszy jest od normalnego, zwykłego samochodu, bo przecież jest nadmuchiwany. Poza tym niczym się nie różni.

-Jak to niczym? Proszę pana, to przecież niemożliwe! – tym razem na głos Rav wyraził swą opinię.

– Możliwe! Czanowny panie! Zresztą – może pan ten egzemplarz wymienić na normalny, blaczany znaczy. Jednak doradzałbym sie zastanowić. Wienkczość użytkowników tej wersji bardzo ją sobie chwali. Do tej pory – prawde mówionc– nie znalazł się nikt… – przerwał, podszedł do szybki jakiegoś monitora, coś tam poprzyciskał.

-Tak, dobrze mówiłem: nikt nie zamienił naczego superlekkiego samochodu na blaczany! Nikt! ani jeden! – oczy Rana robiły sie coraz bardziej okrągłe.

– Na ewentualno wymianę, zgodnie z regulaminem, ma czanowny pan… czasu tydzień – jakby co.

To niesłychane, ale czuł, że zaczyna Hindusowi wierzyć. „Jezu słodki, ale się Onio ucieszy, ale się ucieszy!” – kołatało się w nim – euforycznie.

– Proszę, oto pana nagroda – młody chłopak w białym uniformie przyniósł jeden duży i dwa małe pakunki.

– "KOŁA", "SPRĘŻARKA". "RESZTA" – przedstawił każdy pakunek z osobna, jakby każdy z nich był jakąś ważną osobistością. Rav zabrał swój skarb. Tak do końca, to nie wiedział, co o tym sądzić. Z drugiej jednak strony – nawet jeśli nadmuchiwany Lambo był tylko zabawką, to przecież była to zabawka niezwykła, przewspaniała. „Full wypas”! „ Wypierdoza”! Ach, jak Onio się ucieszy! Wcześniej tylko czytał o takich samochodach, oglądał ich zdjęcia. A tu – proszę bardzo – Lamborgini Murcielago! I jeszcze "Grande" – w dodatku. I "lepczy od zwykłego, bo lżejczy".

Ruszył do domu. Szybko, truchcikiem – nogi niosły go same. Kiedy był w połowie drogi, nagle pociemniało, a wiatr ze złością zaczął szarpać paczuszkami – na prawo, na lewo – i dookoła. Droga wiodła do góry, serpentynami wokół stromego wzgórza. "A gdyby tak na skróty, na przełaj – pod górę? – Stromo, ale byłoby znacznie szybciej" – pomysł wydał mu się niezły. Opuścił więc utarty szlak i zaczął się wspinać. Najpierw wyślizgnęła mu się z rąk paczka z napisem : " SPRĘŻARKA". „A – pół biedy jeszcze " – pomyślał – „ jakoś to nadmuchamy. Będziemy dmuchać tydzień, ale nadmuchamy”. A później… Później zaczął się prawdziwy kataklizm – huragan, oberwanie chmury. Wtedy poleciały "KOŁA". Na końcu stracił paczkę – "RESZTA". Był już niedaleko szczytu – zawrócić więc nie mógł, nic by to nie dało. Postanowił, że wdrapie się na szczyt i zejdzie normalną, wijącą się serpentynami wokół wzgórza ścieżką. Kiedy się był na samej górze, popatrzył w dół. Jakieś dzieciaki pochwyciły jego skarby i się rozpierzchły – każdy w inną stronę. Wyglądało, że wszystko stracił – bezpowrotnie, ostatecznie. " Eeeech" – pomyślał – "Taka szkoda” Onio mi nie wybaczy! Co tam, jeśli mu wszystko opowiem to nie uwierzy nawet! A może… Zaraz, zaraz – pójdziemy tam razem! Może jeszcze nie wszystko stracone? Nie teraz. Przecież żaden wodny park nie jest czynny w taką pogodę. Ale jutro? Czemu nie! ". I wtedy silny podmuch wiatru rzucił mu pod nogi jakąś przemoczoną płachtę gazety. Nie, nie gazety – to był plakat. Napis na plakacie głosił:

>> Cyrk "Niezwykły" <<

>> Wielki Wodny Park & Wielka Loteria<<

>> Tylko jeden dzień<<

Pod spodem, odręcznie, grubym flamastrem napisana była data.

Dzisiejsza.

Koniec

Komentarze

Nie będzie, że to taka odpowiedź na sugestię Redakcji, że... hmm... nie tylko batalistyka. Wprawdzie nie na niesłychanie modny dziś temat żałoby narodowej, czy nawet żałoby w ogóle. Ale: "niebatalistyka" -  o skomplikowanych relacjach ojcowsko-synowskich. Zrobiłem za wysoko "ciach" ... no i wyszło, że wycięte ze środka czegoś większego. Początek jednak ma. Koniec ma. Ma nawet środek ! Wiec, ostatecznie... Pozdr

Temat istotnie ciekawy i cieszy, że nie tylko batalistyka inspiruje. Do tego napisane przejrzyście, w każdym razie - jak dla mnie. Na pewno warto zerknąć też w inne teksty autora.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka