- Opowiadanie: HarryAngel - MAŁŻEŃSTWO

MAŁŻEŃSTWO

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

MAŁŻEŃSTWO

 

 

„ Jeśli nie przestaniesz ujadać, zatkam ci ten niewyparzony ryj”– pomyślał Tom, kiedy jego żona robiła w samochodzie awanturę, gestykulują przy tym irytująco.

 

– Pytałam się dwa razy, czy wszystko przygotowałeś– mówiła, marszcząc czoło, co znacznie ją postarzało.

 

– I co w związku z tym? Mam się powiesić, bo zapomniałem zatankować samochód?– odpowiedział, angażując do wypowiedzi również ręce, przez co całkiem nieświadomie naśladował Ann.

 

– Spóźnimy się do rodziców. Matka prosiła mnie wczoraj kilka razy, żebyśmy byli na czas. Będzie cała rodzina. Już w zeszłym roku najadła się za nas wstydu.

 

– No nie. Chcesz powiedzieć, że dziura w drodze to była moja wina?– zapytał oburzony, włączając wycieraczki, gdy spostrzegł coraz grubsze płatki śniegu na szybie.

 

– Chcę powiedzieć, że tylko my spóźniamy się na urodziny ojca, które są aż raz do roku.

 

„ Mam gdzieś twojego ojca i jego rodzinkę”– pomyślał i zrobiło mi się dziwnie przyjemnie, czego dowodem był lekki uśmiech na twarzy.

 

– Według mapy zaraz powinniśmy dojechać do stacji benzynowej– powiedział Tom, mocniej zaciskając ręce na kierownicy.

 

– A jeśli nie zdążymy dojechać?– zapytała z pretensją Ann.

 

( wtedy wysiądę z auta i cie zaknebluję)

 

– A co jeśli zdążymy?– odpowiedział, naśladując jej piskliwi głos. Ann obraziła się i mówiąc coś niewyraźnie pod nosem , odwróciła twarz w kierunku szyby, patrząc na pochmurne niebo, z którego spadały białe pociski.

 

Jechali w milczeniu, co całkowicie zadowalało Toma. Chciał tylko zatankować auto, dotrzeć na urodziny i wrócić do domu jak najszybciej się da. Co jakiś czas zerkał na swoją żonę, czekając tylko, aż znów odezwie się z kolejną pretensją. Poniekąd sam ją sprowokował, czego później bardzo żałował. Czemu to zrobił? Sam do końca nie wiedział. Może dlatego, że nie potrafił się na nią gniewać zbyt długo. W końcu była jego żoną i mimo czterdziestki na karku, wciąć mogła pochwalić się figurą nastolatki, pomijając fakt lekko obwisłych pod naporem czasu piersi.

 

– Powiesz coś, czy będziesz się dąsać całą drogę do twoich rodziców?– zapytał, wyciągając w jej kierunku rękę, którą jeszcze przed chwilą zmieniał bieg. Kobieta wykazując się refleksem, szybko odchyliła się, dając do zrozumienia, iż nie ma ochoty na żadne pieszczoty.

 

– Lepiej patrz na drogę, bo jeszcze kogoś potrącisz.

 

– Widzę, że wrócił nam humor– zdobył się na niezbyt oryginalną ironię, jeszcze raz próbując dotknąć jej ramienia.

 

– Minęło ponad piętnaście minut i wciąż nie ma żadnej stacji, a my jedziemy na rezerwie.

 

Tom nie odpowiedział, tylko patrzył przed siebie, zastanawiając się, co zrobi , kiedy rzeczywiście skończy im się paliwo na środku opustoszałej drogi. Sięgnął do skrytki, z której wyjął do połowy opróżnioną butelkę Coca-Coli i upił małego łyka. Napój miał gówniany, wygazowany smak. Na ustach pozostawił mu nieprzyjemny kwasek, którego mógł pozbyć się tylko za pomocą wody mineralnej, którą jak na złość chwilę temu wypiła Ann.

 

Trasa była prosta, ale wymagała dużego skupienia, gdyż padający śnieg, ograniczał mocno widoczność, pomimo szalejących po szybie wycieraczek. Tom patrzył przed siebie i zastanawiał się nad mijającym rokiem, który miał być dla niego przełomowy. Ukończył swoją pierwszą powieść i powysyłał maszynopis do wszystkich możliwych wydawnictw. Odpowiedzi albo nie przychodziły, albo jeśli już dostąpił tego zaszczytu, zwykle zawierały gorzką treść i żałował, że w ogóle otwierał koperty. Dotarło do niego, że musi pogodzić się z faktem, iż goni za czymś, co jest dla niego nieosiągalne. Nie było to dla niego łatwe, szczególnie, gdy przed oczami widział rodziców Ann, którzy zawsze w obecności innych członków rodziny naśmiewali się z jego ambicji pisarskich. Ich zdaniem powinien skoncentrować się na znalezieniu lepszej pracy, nie zaś na ślęczeniu codziennie przed monitorem komputera i wystukiwaniu na klawiaturze durnych historii.

 

Czuł się przegrany. Niczego w życiu nie osiągnął i osiągnąć nawet już nie chciał. Ludzie dzielą się na tych, którzy rodzą się, by zwyciężać i na tych, których przeznaczeniem jest porażka. Tom zaliczał siebie do tej drugiej grupy. Ta myśl sprawiła, że w jednej chwili odechciało mu się wszystkiego. Na twarzy zrobił się zielony i poczuł jak mdli go w żołądku. Włączył migacz i skierował samochód na pobocze. Ann wyglądała jakby ktoś wyrwał ją z głębokiego snu.

 

– Co robisz?

 

– Muszę na chwilę wy….– nie zdążył dokończyć myśli, tylko otworzył gwałtownie drzwi i popędził zgięty wpół do najbliższego drzewa. Oparł się o nie jedną ręką i zaczął wypluwać z siebie resztki porannego śniadania. Jego twarz zmieniła teraz kolor z zielonego, na czerwony. Kiedy skończył wymiotować, stał jeszcze dłuższą chwilę, łapiąc gwałtownie powietrze. Wyjął z kieszeni chustkę i przetarł nią usta, poczym splunął na ziemie z obrzydzeniem.

 

Wracając do samochodu, spojrzał na Ann, która wyglądała na zszokowaną. Przez chwilę przypominała manekina z muzeum figur woskowych. Po chwili wróciła jednak do swej pierwotnej postaci.

 

– A tobie co się stało? Znowu wczoraj piłeś u braciszka?

 

Tom opadł na fotel, otrzepał kryształki lodu z kurtki i westchnął ciężko. Z czoła spływały mu drobne krople potu, łącząc się na czubku nosa.

 

– Dalej nie pojedziemy– powiedział beznamiętnym głosem.

 

– Zwariowałeś?

 

– Zobacz na tamten napis– powiedział wskazując na tablicę, która wbita w ziemię, stała tuż przed wjazdem na most. Widniał na niej nieco rozmazany napis, informujący o tymczasowym zamknięciu mostu.

 

– Wymyśl coś.

 

– Ja? To przecież ty kazałaś mi jechać tą trasą. Sama teraz coś wykombinuj.

 

Ann podniosła głos, znów mówiąc coś o matce i spóźnieniu się. Później nastąpiła długa chwila milczenia, którą przerwała wpadając na pomysł.

 

– Tam jest jakiś dom. Pójdź i się zapytaj. Może można stąd jakoś inaczej przejechać.

 

– Sama idź. Nie mam zamiaru odmrażać sobie tyłka.

 

– A jeśli mieszka tam jakiś gwałciciel?– zapytała Ann, pierwszy raz tego dnia uśmiechając się. Spojrzała na Toma, udając miłą żonę.

 

– Dobra, ale jak się okaże, że można przejechać tylko przez most, wracamy do domu. Do naszego domu.

 

Kątem oka spostrzegł malutką, drewnianą chatę, znajdującą się w oddali, za polem przykrytym grubą warstwą śniegu.. Wyglądała bardzo zwyczajnie, nie wyróżniając się niczym szczególnym. Może tylko tym, iż stała samotnie w samym środku zadupia, które wydawało się być wymarłe.

 

Tom zamknął drzwi. Obszedł samochód z drugiej strony i zapukał w szybę, za którą siedziała Ann

 

– Poczekaj na mnie chwilę i nie ruszaj się z samochodu.

 

– Tylko się pośpiesz.

 

Podnosił ciężko nogi, jak skazaniec ciągnący za sobą kulę na łańcuchu. Kiedy poczuł wyjątkowo nieprzyjemny powiew styczniowego wiatru, zapiął kurtkę pod samą szyję. Włożył ręce do kieszeni, dzięki czemu zrobiło mu się trochę cieplej. Wciąż jednak nie mógł się opędzić od chęci wypicia gorącej herbaty z wkładką, której obraz pojawiła mu się przed oczami, w czasie gdy zbliżał się już do drewnianej chaty. Stanął przed mocno naruszonymi drzwiami i skrzywił się, prawie zamykając oczy, gdy do jego nozdrzy dotarł dziwny i wyjątkowo nieprzyjemny zapach. Budził najgorsze skojarzenia i spowodował, że Tom odruchowo cofnął się kilka kroków.

 

Kiedy opanował pierwszą falę obrzydzenia, ponownie podszedł do drzwi i uderzył delikatnie, by ich nie uszkodzić. W odpowiedzi usłyszał dźwięk skrzypiącej podłogi, który z każdą sekundą zdawał się przybierać na sile. Zardzewiała klamka poruszyła się gwałtownie, jak gdyby ktoś po drugiej stronie próbował ją wyrwać. Po chwili, jego oczom ukazał się mało sympatyczny mężczyzna z jeszcze mniej sympatycznym wyrazem twarzy, pokrytej kilkudniowym, ostrym zarostem. Długa, szara broda sięgająca klatki piersiowej, sprawiała, że przypominał świętego Mikołaja w nieco upiornej wersji. Miał na sobie biały podkoszulek, przyozdobiony kilkoma czerwonymi plamami, które mogły być zarówno zupą pomidorową jak i pozostałością po posiekanym mózgu. Wyglądał tak, że Tom był skłonny przychylić się do drugiej opcji, jednak nikogo innego nie było w pobliżu.

 

– Przepraszam, ale utknęliśmy przez zamknięty most i nie wiemy jak się stąd wydostać. Jest tutaj jakaś inna droga?– zapytał, patrząc na beznamiętny wyraz twarzy mężczyzny, który utkwił wzrok na jego kurtce.

 

Stali przez dłuższą chwilę w milczeniu. Tom pomyślał, że facet jest głuchy, albo nienormalny. Na wszelki wypadek, by móc usprawiedliwić się przed Ann, ponowił pytanie. Nim zdążył otworzyć usta, mężczyzna wydał z siebie pierwsze dźwięki. Miał niski, całkiem sympatyczny i nie pasujący do jego wyglądu głos.

 

– Niestety to jedyna droga. Dzisiaj już parę osób się o to pytało. Faceci z drogówki zamknęli go kilka dni temu. Mówili, że może się zawalić pod ciężarem śniegu.

 

– Nie wiem pan na ile?– Tom zapytał odruchowo, chociaż nic go to nie obchodziło, gdyż nie miał zamiaru się tutaj pojawiać w najbliższym czasie.

 

– Podobno kilka dni, ale znając ich, to pewnie kilka, ale tygodni. Mi to bez różnicy. Ja i tak stąd się nie ruszam.

 

– To widzę, że będziemy musieli zawrócić do domu.

 

– A można wiedzieć, gdzie się pan wybierał z żoną?

 

Tom uśmiechnął się i sięgnął odruchowo do kieszeni po paczkę papierosów. Zapomniał, że rzucił palenie kilka miesięcy temu. Chyba wczoraj nawet stuknęła pierwsza rocznica. Lubił puścić dymek tylko w chwilach wyjątkowego stresu, lub też radości. Teraz, pierwszy raz od wielu dni miał powód do świętowania. Odwołana wizyta u teściów. To jest coś!

 

– Na szczęście już nigdzie. W każdym bądź razie dziękuję za pomoc.

 

– Żaden problem. Miło czasem porozmawiać z drugim człowiekiem.

 

Tom cofał się już powoli, gdy naszła go ochota na zadanie jeszcze jednego pytania.

 

– Nie myślał pan, żeby się stąd wynieść?

 

– Codziennie– odparł mężczyzna, gładząc się po brodzie.

 

– No nic. Nie przeszkadzam już panu. Do widzenia.

 

Tom odwrócił się plecami do faceta w brudnym podkoszulku i ruszył z powrotem do Ann. Szedł teraz wyjątkowo swobodnie i oddychało mu się przyjemnie, choć było dobrze dwadzieścia stopni ma minusie. Stąpał po śniegu, cicho nucąc jakąś melodię z czasów jego młodości. Nagle przestał, gdy zorientował się, że słyszy za sobą jakieś kroki. Mechanicznie odwrócił głowę. Jedyne co zdołał zarejestrować jego mózg, to twarz mężczyzny, z którym jeszcze chwilę temu rozmawiał. W zaciśniętej dłoni trzymał średniej wielkości łom, nieco zardzewiały i lekko naruszony, co świadczyło o częstym jego wykorzystywaniu.

 

Tom był na tyle zaskoczony, że nawet nie poczuł bólu, kiedy został uderzony w skroń, jedynie stróżkę krwi, spływającą po policzku. Zdołał jeszcze spojrzeć na śnieg, na którym pojawiało się coraz więcej czerwonych plam, prawie identycznych jak te zdobiące podkoszulek mężczyzny. Plamy zamieniły kolor na czarny, zasłaniając mu całkowicie pole widzenia. Upadł sztywno jak manekin.

 

Ból rozchodzący się po całej głowie, towarzyszył mu tuż po tym jak odzyskał przytomność. Mimo, iż z trudem otworzył powieki, nie był wstanie nic ujrzeć, gdyż obraz jaki widział, był zlepkiem rozmazanych kolorów. Słyszał za to wszystko w miarę wyraźnie. Z początku dźwięki docierające do jego uszu, przypominały audycję na kiepskim odbiorniku radiowym. Później wszystko wyregulowało się.

 

– Dziesięć tysięcy teraz, a następne dziesięć jak zobaczę jego nekrolog w gazecie.

 

– Interesy z tobą, to czysta przyjemność.

 

Próbował się poruszyć, jednak jego ciało było odrętwiałe. Usłyszał dźwięk zamykanej walizki i oddalające się kroki. Zastanawiał się przez chwilę, kto jest drugą osobą, która rozmawiała z mężczyzną w podkoszulku. Po chwili nie miał już żadnych wątpliwości. To była Ann.

Koniec

Komentarze

odpowiedział, angażując do wypowiedzi również ręce, przez co całkiem nieświadomie naśladował Ann. – Brzmi to jakby i ręce gadały. A gdyby tak: również wymachując rękami. – Brzmi logiczniej.

 

odwróciła twarz w kierunku szyby, patrząc na pochmurne niebo, z którego spadały białe pociski. – Pocisk kojarzy się z czymś lecącym szybko, niszczącym, zadającym obrażenia. Do gradu by pasowało, do śniegu, który przecież spada powolutku i delikatnie osiada na wszystkim, nie bardzo.

 

Na ustach pozostawił mu nieprzyjemny kwasek, którego mógł pozbyć się tylko za pomocą wody mineralnej, którą jak na złość chwilę temu wypiła Ann. – Z tego co ja się orientuję, wygazowana Cola jest kurewsko słodka, więc powinny mu się raczej wargi kleić.

 

Trasa była prosta, ale wymagała dużego skupienia, gdyż padający śnieg, ograniczał mocno widoczność, pomimo szalejących po szybie wycieraczek. – Trasa wymagała skupienia, czy jazda tą trasą?

 

. Po chwili, jego oczom ukazał się mało sympatyczny mężczyzna z jeszcze mniej sympatycznym wyrazem twarzy, pokrytej kilkudniowym, ostrym zarostem. Długa, szara broda sięgająca klatki piersiowej, sprawiała, że przypominał świętego Mikołaja w nieco upiornej wersji. – Cholernie szybko rosło to brodzisko, skoro już po kilku dniach sięgało chłopinie do klaty. Informacja, że zarost był ostry, jest zbędna. Wiadomo, że kilkudniowy kłuje.

 

Tom był na tyle zaskoczony, że nawet nie poczuł bólu, kiedy został uderzony w skroń, jedynie stróżkę krwi, spływającą po policzku. – Ta osławiona strażniczka…

 

Mimo, iż z trudem otworzył powieki, nie był wstanie nic ujrzeć, gdyż obraz jaki widział, był zlepkiem rozmazanych kolorów. – A tu pierwsza część zdania zaprzecza drugiej. Coś przecież ujrzał, choćby i zlepki kolorów. Do przerobienia.

 

Próbował się poruszyć, jednak jego ciało było odrętwiałe. Usłyszał dźwięk zamykanej walizki i oddalające się kroki. Zastanawiał się przez chwilę, kto jest drugą osobą, która rozmawiała z mężczyzną w podkoszulku. Po chwili nie miał już żadnych wątpliwości. To była Ann. – Ok, ale wypadałoby jeszcze dodać, że po czymś tę małżonkę poznał, najprawdopodobniej, w takiej sytuacji,  po głosie. Bo drogą dedukcji, niczym Sherlock Holmes, może by i do tego doszedł, ale na jakiej podstawie?

 

Tyle jakoś bardzo rzuciło mi się w oczy, co nie znaczy, że to jedyne byki. Jest sporo literówek, do tego brak spacji przed myślnikiem w dialogach. Sama fabuła tak oklepana, że aż wstyd, co ze słabą warstwą techniczną daje niestety tekst raczej mierny.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ach, tak, ta stróżka krwi... Człowiek czułby się dziwnie, gdyby się od czasu do czasu jakaś nie pojawiła.

 

Fas wymienił parę najbardziej dających po oczach rzeczy, ja za swej strony dodam jeszcze:

"Zapomniał, że rzucił palenie kilka miesięcy temu. Chyba wczoraj nawet stuknęła pierwsza rocznica."

Jak rocznica, to raczej kilkanaście miesiący niż kilka, nie?

 

Zwykle bawię się w łapankę, ale teraz mi się nie chce. Tekst jest mocno niechlujny pod względem literówek - takich, które łatwo byłoby wyeliminować, gdyby autor przeczytał swój tekst przed publikacją przynajmniej raz, a uważnie. I tak, w kwestiach dialogowych spacja winna znajdować się po obu stronach myślnika.

 

W fabule brak bodaj jednego oryginalnego, wciągającego, czy choćby zaskakującego momentu. No i brak też fantastyki...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Właśnie. Gdzie w tym fantastyka?

Reszta uwag stanowiłaby kopię tego, co Joseheim i Fasoletti napisali.

Ach... Dawno żaden nie sprowokował mnie do zadania samemu sobie tylu pytań.

Dlaczego ja to przeczytałem?

Dlaczego autor oczekiwał, że ktokolwiek to przeczyta?

Dlaczego autor wrzucił na tę stronę tekst, w którym jedynym fantastycznym elementem jest rosnąca w kilka dni broda jak u Mikołaja?

Dlaczego przeczytanie własnego, krótkiego tekstu i poprawienie w nim literówek jest dla niektórych aż tak kłopotliwe?

Witaj!

 

Niestety - strasznie słabo. Co do jednego z pytań masterofcookies to pozwolę sobie odpowiedzieć za autora.

Dlaczego autor oczekiwał, że ktokolwiek to przeczyta?

Bo skoro wrzucił tu ten tekst, to pewnie uważa, że jest dobry. Prawda? Prawda...?

 

Niestety tekst nie jest dobry z powodów, któyrych nie będę wymianiał, albowiem powtórzyłbym Joseheimie i Fasolettim.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Rozsądnie czynisz, Mistrzu, zadając te pytania sobie. Po cóż zadawać je tym, którzy, chociaż powinni, odpowiedzi nie znają?

Tekst ma fajne zakończenie, którego - szczerze powiedziawszy - nawet się nie spodziewałem. Poza tym, jest jednak średni. Zdarzają się nielogiczności i błędy stylistyczne, ale ich ilość nie przyprawia o ból głowy. Apelowałbym tylko, żeby autor czytał własne opowiadania przed publikacją, wtedy tych nielogiczności byłoby mniej. 

Tak czy inaczej, na kolana powalony się nie czuję.

Nowa Fantastyka