
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Ciszę spowijającą, zważywszy na porę dnia, Całe miasto, przedarł przeraźliwy krzyk. – To już ostatni, pani. – rzekł pewnien mężczyzna, wyłaniając się zza rogu wielkiego ceglanego budynku. Nie widać było jego twarzy, lecz był potężnie zbudowany, a w ręce trzymał nóż. Od jego zakrwawionej powierzchni odbijało się nikłe światło księżyca. – Cudownie.– powiedziała przesłodzonym głosem kobieta, która opierała się o drzwiczki stojącego na ulicy powozu. Koń uderzał nerwowo kopytami o brukowaną ulicę. – Sądzisz, że w tym miesiącu mamy już spokój? Mężczyzna mruknął coś pod nosem i zbliżył się do koni. Na moment jego twarz rozjaśnił blask księżyca. Na policzku miał głęboką bliznę, a na nosie liczne zadrapania. Kobieta roześmiała się perliście. -No dobrze. Teraz zawieź mnie do mojej siostry. Pragnę złożyć jej wizytę. – powiedziała pewnie i bez niczyjej pomocy wsiadła do powozu. Stukot kół rozbrzmiewał nader głośno w spowitym mgłą Londynie. *** – Ann? Annie, muszę z tobą porozmawiać, otwórz. Rozległ się szczęk otwieranych zamków. W świetle otwieranych drzwi można było dostrzec kobietę, która pukała. Miała na sobie długą, koronkową suknię oraz czarny kapelusz i płaszcz w tym samym kolorze. Jej twarz skryta była w połmroku. – Oj Annie. Marnie wyglądasz.– rzekła kobieta w koronkowej sukni. Rzeczywiście Ann wyglądała słabo – mysie, rzadkie włosy otaczały jej zmęczoną twarz. Była bardzo niska, a ubrana w czerwony szlafrok. Mruknęła coś niewyraźnie. – Wejdź, Sophie. Kobieta w koronkowej sukni ukazała się teraz w całej okazałości. Miała długie, starannie skręcone loki koloru ecrue, duże, srebrne oczy i pomalowane na czarno usta. Była bardzo piękna. Podniosła swą ozdobioną ciężkimi brylantami rękę i położyła na ramieniu siostry. – Znowu płakałaś. – rzekła słodkim, nieskazitelnym głosem. Ann napuszyła się. – Dziwi cię to? Po stracie męża… Można płakać długo. – szepnęła. Sophie ruszyła do salonu, a Ann podążyła za nią. – Nie trać życia, skarbie.– powiedziała Sophie odrzucając sprawnym gestem swoje długie loki. – Powiedz, kiedy ostatnio widziałaś swoich przyjaciół? Kobieta nie odpowiedziała. – No właśnie. Izolujesz się. Nie możesz ciagle o nim myśleć. Thomas już nie wróci. Nagle Ann wybuchła płaczem. – Nic nie rozumiesz! – szlochała. – Mogliśmy mieć dziecko! On tak bardzo chciał mieć dziecko! Sophie wyglądała na sparaliżowaną. Jej twarz przeszył krzywy uśmiech. – Dzieci… Nie sądzisz, że są jak lalki? Traktujemy je jak zabawki, gdy są małe, a gdy dorastają stają się tylko problemem… A my chcemy, by były malutkie cały czas…– powiedziała i zerknęła na siostrę. – Nie sądzisz, że cudownym czynem byłoby utrzymać je w tym stanie niewinności na… Zawsze? – spytała. – sprawić, że byłyby naszymi malutkimi lalkami? Prawda, że piękne? Minę miała na pól rozmarzoną, na pól nieobecną. W jej oczach można było dostrzec… Mrok. Ann przestała płakać. Spojrzała na siostrę ze strachem. – Mówisz jak wariatka.– powiedziała. Sophie otrząsnęła się i rzekła cicho: – Możliwe. Annie, przyjadę po ciebię jutro o jedenastej. Razem pójdziemy do rynku. – po czym odwróciła się z gracją i wyszła z salonu. – Nie zostaniesz na herbacie? – spytała Ann. – Nie chcę obudzić rodziców. – teatralnym gestem wskazała na sufit. – Jakby się dowiedzieli, ze tu bylam… Oj, wolę sobie tego nie wyobrazać… Była już przy drzwiach, lecz Annie zatrzymała ją. – Sophie…– szepnęła. – Tak, siostrzyczko? – T-twoja suknia… Jest czymś poplamiona. – podeszła bliżej.– Zaraz… Czy to krew? Twarz Sophie przeszył grymas strachu. – Skądże! – powiedziała swoim przeslodzonym głosem. – Na pewno nie krew. – roześmiała się nerwowo, jak Szalony Kapelusznik. Wyszła machając siostrze na pożegnanie, a Ann obserwowała ją, aż zniknie w świetle ulicznych latarnii. *** Następnego dnia o równej jedenastej ktoś zapukał do drzwi posiadłości państwa Meyerów. Byli oni zamożne rodziną i cieszyli się powszechnym poważaniem. Jedną rzeczą, która naruszała obraz tej wspaniałej rodziny była wyprowadzka młodszej córki, która założyła własny sklep niedaleko rynku. Niestety była niezamężna, a w tamtych czasach priorytetem do szczęśliwego życia było małżeństwo. Rodzice nie akceptowali decyzji córki, dlatego też nie chcieli mieć z nią do czynienia. I teraz właśnie ta córka stała przed drzwiami swojego rodzinnego domu. Drzwi otworzyły się. – O, Sophie. – powiedziała Ann. – Poczekaj, już idę.– i wyszła po płaszcz. W drzwiach prowadzących do salonu stanęła matka Ann i Sophie, potężna, surowa kobieta. Sophie pomachała jej. – Witaj, matko! – krzyknęła uśmiechając się. Kobieta zmierzyła ją zimnym spojrzeniem, odwróciła się i zniknęła w salonie. Sophie westchnęła cicho. – Niedługo i tak mnie zauważycie… -powiedziała bawiąc się pierscionkami na swoich szczuplych dłoniach. Ze schodów zbiegła zdyszana Ann. – Już…jestem…– wydyszała. – A zatem chodźmy. – Sophie uśmiechnęła się i skierowała w stronę powozu. *** – Słyszała pani? Kolejne morderstwo! – krzyczał pewien starszy mężczyzna z wąsem, stojąc przy ladzie w cukierni. Ktoś wszedł do środka. – Mówi pan tak głośno, że chyba już słyszał to cały Londyn, panie Verbs. – powiedział kobiecy, słodki głos. Mężczyzna obrócił się na pięcie. – Oh, Sophie – Uśmiechnął się. – Jak zwykle wyglądasz olśniewająco. – O, a co to… – wychylił się troszkę, aby dostrzec osobę za plecami kobiety. – Jest z tobą i Ann! Cóż za niespodzianka! – Nareszcie udało mi się wyciągnąć ją z domu. – westchnęła Sophie podchodząc do lady. Annie uśmiechnęła się po raz pierwszy od dłuszego czasu. – Miło pana widzieć, panie Verbs. – powiedziała dygając grzecznie. – Mówił pan coś o jakimś morderstwie, tak? Cóż się stało? Pan Verbs spuścił głowę. – No cóż… Z przykrością muszę stwierdzić, że to znów dziecko padło ofiarą. Dwuletnia córeczka Waldorfów, czyż nie była urocza? Sophie znieruchomiała wskazując na kawałek kawowego ciasta. – Oh, to okropne! Czy sprawca zostawił jakieś ślady? – powiedziała przejęta Ann. Mężczyzna zaniemówił na chwilę. – Policja nadal czegoś szuka. Wszyscy jednak sądzimy, że to ten sam morderca, który odpowiada za zabójstwo tych innych dzieci. Londyn jest coraz niebezpieczniejszy, drogie panie… Sophie uśmiechnęła się krzywo. Wzrok miała nieprzytomny i nadal wskazywała palcem na ciasto. – A ty co o tym myślisz, siostrzyczko? Sądzisz, że to może być ta sama osoba? – spytała Annie. Kobieta poruszyła się. – Sądzę, że weźmiemy ten kawałek ciasta. – rzekła słodko. *** – Sophie! Ann! Zaczekajcie! Ktoś biegł ku nim odstraszając gołębie paradujące po londyńskim placu. – Anthony? – krzyknęła Annie. – Jakże się cieszę, że cię widzę! Mężczyzna podbiegł do nich. Był wysoki i szczupły, oraz bardzo przystojny. Siostry przyjaźniły się z nim od urodzenia. – Boże, jak dobrze was widzieć! Naprawdę się stęskniłem! Długo się nie widzieliśmy… – powiedział szybko. – Tak, to prawda. Ciebie rownież miło spotkać. – rzekła Sophie zerkając nieprzytomnym wzrokiem na małą dziewczynkę goniącą swoją mamę. Po czym dodała: – Wybaczcie mi na momencik. – I podeszła do dziewczynki zagadując ją. Ann i Anthony patrzyli na nią zdezorientowani. Ann chrząknęła. – Annthony… Wiem, że dawno nie rozmawialiśmy i pewnie masz mi dużo rzeczy do powiedzenia, ale…Mogłabym mieć do ciebie pewną prośbę? Chłopak wyprostował się. – Oczywiście, moja droga. O co chodzi? Ann ruszała się nerwowo. – Bo widzisz… Oststnio dziwne rzeczy dzieją się z Sophie. Jest taka… – Obłąkana? – Dokładnie! I dlatego chciałabym, żeby ktoś z nią porozmawiał, dowiedział się, o co chodzi…dlaczego jest taka… Dziwna. Anthony uśmiechnął się. – Bardzo chętnie spędzę z nią trochę czasu.– odparł. Sophie pożegnała się z dziewczynką i w podskokach zmierzała ku nim. – Sophie, skarbie. Będziesz miała dzisiaj gościa. – powiedziała Ann. Kobieta uśmiechnęła się szeroko. – Całe szczęście, ze kupiłam ciasto. *** Ding-dong. Wielki dzwon przy drzwiach domu najmłodszej córki Meyerów oznajmił, że ktoś przybył ich odwiedzić. Za klamkę pociągnął wysoki, przystojny kamerdyner – Sebastian. Anthony nigdy go nie lubił. W głębi duszy był o niego nieco zazdrosny, bo zawsze podobała mu się Sophie, a ona ulegała Sebastianowi zdecydowanie za często. Na samą myśl o tym, mężczyzna zadrżał ze złości. – Oh, pan Skreet. To Zaszczyt gościć pana w naszym domu, sir.– rzekł Sebastian swoim głębokim, mrocznym głosem, uśmiechając się tajemniaczo. – Witaj, Sebastianie. – rzekł chłodno Anthony. – Panienka Sophie czeka na pana w salonie. Weszli do środka. Kamerdyner wskazał pierwsze drzwi na lewo. Obok znajdowała się piwnica. Kiedy Anthony przechodził obok, poczuł przerażający smród. Skrzywił się. W salonie, obok przodem do kominka stała Sophie. Wyglądała uroczo. Jej kremowe loki były spiętę w luźny kok, a ubrana była w kobaltową, wyszywaną drogimi kamieniami suknię. Odwróciła się szybko. – Antoś! – krzyknęła uśmiechając się szczerze. Mężczyzna nie lubił, kiedy go tak nazywano, ale dla Sophie przetrzymałby wszystko. – Witaj, Sophie. – rzekł. – Twój kamerdyner mnie wpuścił. – Aaah, Sebcio? Jest cudowny, prawda?– zaświergotała. Anthony już chciał powiedzieć, że niekoniecznie przypadł mu do gustu, ale powstrzymał się. Sophie wręcz promieniała. Usmiechala się szeroko, i choć wzrok miała trochę nieobecny, wyglądała czarująco. – Moja droga…– zaczął niepewnie. – Dlaczego jestes taka szczęśliwa? Kobieta usiadła w fotelu przy kominku. – Oh, mam dziś bardzo udany dzień. – powiedziała słodko. – Wreszcie osiągnęłam pewien cel. Mężczyzna usiadł w fotelu obok. – Jaki to cel? Sophie uśmiechnęła się tajemniczo. – Hmm… Myślę, że pokażę ci efekty mojej pracy jeszcze dzisiaj. – przerwała na moment i pstryknęła palcami. – Sebciu! Ciasto dla Antosia! Sługa przyniósł cisto niemal z prędkością światła. Sophie dotknęła jego ręki, a on pochylił się nad nią. – Przygotuj wszystko, dobrze? – szepnęła mu do ucha, po czym pocałowała delikatnie. Sebastian zaśmiał się cicho. – Oczywiście, pani. Anthony niemal gotował się ze złości. Gdy Sebastian wyszedł z salonu, Sophie rzekła: – Skosztuj ciasta. Jest naprawdę przepyszne! Anthony zabrał się do jedzenia. Po pól godziny rozmowy, do pokoju wszedł kamerdyner. – Wszystko gotowe, pani. – rzekł z usmiechem. – Oj, wspaniale! – krzyknęła Sophie, po czym chwyciła Anthony'ego za rękę. – Teraz muszę ci coś pokazać. Wyszli z salonu i prowadzeni przez Sebastiana skierowali się do piwnicy. Z każdym stopniem smród przybierał na sile, aż wreszcie mężczyzna musiał zakryć ręką twarz. – Teaz zamknij oczy. – powiedziała słodko Sophie, a Anthony poslusznie wykonał polecenie. Schody wreszcie się skończyły. Anthony usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i wkroczyli do jakiegoś jasnego pomieszczenia. Sophie trzęsła się z podekscytowania. – Teraz możesz otworzyć oczy. Anthony posłuchał i otworzył. Być może była to najgorsza decyzja w jego życiu. Znajdowali się w bardzo dziwnym pomieszczeniu. Było całkiem duże, a na środku stał wielki stół. Przy ścianach były poustawiane wysokie półki, a na nich słoiki z dziwną zawartością. Sophie biegała i skakała po całym pomieszczeniu śpiewając i co krok przytulając Sebastiana. – O co tu chodzi? – zapytał Anthony. – Rozejrzyj się, lalalala – zaśpiewała Sophie. Mężczyzna podszedł do stołu. Były na nim poustawiane dziwne narzędzia, takie, jakie spotyka się w szpitalach oraz u dentysty. Nie wszystkie były wysterylizowane, na niektórych było widać ślady zaschniętej krwi. – Co do… Podszedł do pierwszej półki i zakrył usta. Po jego policzkach polały się łzy. – Sophie, co to ma być…?! Co jest w tych słoikach?! Teraz zaczął naprawdę się bać. Drżącymi rękoma chwycił jeden słoik i przyjrzał mu się bliżej. O mało co nie rzucił nim o ścianę. Wewnątrz, zalana formaliną, pływała głowa dziecka. Anthony drżąc odstawił słoik na półkę. Miał ochotę krzyczeć i płakać, musiał się jednak opanować. Obejrzał resztę słoików – w każdym znajdowała się jakaś cześć ciała dzieci. Przerażony odwrócił się. Tuż za nim stał Sebastian obejmując zadowoloną Sophie. Oboje usmiechali się upiornie. – Co wy zrobiliście…– wymamrotał. – CO WY ZROBILIŚCIE TYM DZIECIOM?! Sophie zaśmiała się delikatnie. – Uwiecznilismy je! Otóż to! – powiedziała. – Ale jeszcze nie zobaczyłeś najlepszego. Ruszyła w stronę końca pokoju, a Anthony mimo woli podążył za nią. Chciał myśleć, ze to tylko sen, okropny koszmar, że zaraz się obudzi, w salonie Sophie, szczęśliwej dziewczyny, którą kochał, nie potwora, lecz intuicja mówiła mu co innego. Przestraszony podszedł do stolika w końcu piwnicy. – Sophie… – wybełkotał. – To…to jest… – Wspaniałe, czyż nie? Pracowaliśmy nad nią dniami i nocami. I wreszcie się udało. – powiedziała z dumą. – Nasza pierwsza lalka. Jednak to, co leżało na stoliku na pewno nie przypominało lalki. To coś miało tułów wypchany trocinami, jedną nogę, przyszytą słabymi nićmi, miało krótszą od drugiej. Ręce należały do innego dziecka, niż reszta ciała. Stworzenie miało na sobie zakrwawioną sukienkę i nowe buciki. Najgorsza była jednak głowa. Też należała do innej dziewczynki, niż inne części ciała. Usta miała przyszyte tak, aby tworzyły wieczny uśmiech. Na głowie miała peruke koloru zboża, a jedno oko prawdziwe, drugie zaś szklane. – Co tu się dzieje?! CO TU SIĘ DO DIABŁA DZIEJE?!- wrzasnął Anthony. – Jeszczsze przed chwilą siedziałem spokojnie w pokoju, a teraz… "Policja – pomyślał – Dzwoń na policję!" – Wybaczcie, ale muszę się przewietrzyć. – powiedział i skierował się w kierunku drzwi. Drogę zastąpił mu Sebastian. – Odsuń się. – syknął Anthony. – I tak już nie uciekniesz. – Uśmiechnął się kamerdyner. – Nie pozostało ci już wiele z życia… Anthony'emu zrobiło się przeraźliwie zimno. Sophie tańczyła dookoła stołu i krzyczała : jestem geniuszem, jestem geniuszem! – J-jak to? Zamierzacie mnie zabić?! – Ah… Właściwie to już umierasz. To ciasto… Była w nim trucizna. Sophie nie wie, że jej dodałem. Anthony krzyknął nie wiem, czy chciał, ale krzyczał przeraźliwie, aż rozbolało go gardło. Nagle poczuł, że robi mu się strasznie zimno. Sophie i Sebastian obserwowali jak trucizna zabija go powoli. – Oh, Sebastianku…– powiedziała smętne kobieta. – Co mu się stało? Tak się ucieszył? – Nie, kochanie. On umarł. Sophie westchnęła. – Szkoda. Odwróciła się na pięcie i podeszła do lalki. Wzięła ją w ramiona brudząc rękawiczki resztkami krwi. – I co my teraz zrobimy? – zapytała cicho. – Będziemy szczęśliwi. – rzekł Sebastian. – W piekle.
Marie, godzina czasu to aż nadto, by przyjrzeć się wstawionemu tekstowi i spostrzec, że nie da się Twojego opowiadania czytać bez bólu oczu, głowy i wielkiego zdumienia tak niedbałym formatowaniem.
Poprawisz? Akapity, partie dialogowe, no, chyba wiesz, o co chodzi, albo dowiesz się po porównaniu z innymi tekstami na stronie.
Powinnaś popracowac nad edycją. W takiej postaci tekst jest nie do ogarnięcia, w każdym bądź razie trudny do przeczytania.
Pozdrawiam
Mastiff
Zamieściliśmy z Adamem komentarze w tym samym czasie, stąd mój zbędny offtop.
Mastiff
Ok, ja przekleiłam z takiego dziwnego programu na ipadzie, zaraz poprawię :>
Ehh, strasznie bym chciała, ale nie mogę, caly czas robi się tak samo :c przepraszam
W swoim profilu znajdziesz opcję edycji, skorzystaj z niej. A na przyszłość nie korzystaj z dziwnych programów na dziwnych ustrojstwach --- zawsze z tego wynikają kłopoty.
Ale nic nie poradzę na to, jakie programy są dostępne na ipadzie :c
~ jak usunąć opowiadanie?
Spróbuj formatować ręcznie - masz funkcję "edytuj tekst". Enter, strzałki i delete... Można tak sformatowac teskt, choc wymaga to pracy.
Powodzenia.
+ przy edytowaniu wszystko wygląda barrzo ładnie, ale po dodaniu cały tekst się łączy w jedną zbitą całość. :
"Zapisz zmiany"
Oj no taka glupia nie jestem, zeby tego nie dawac ;p
Tak nie myślałem -- czasami, pierwszy raz edytując, nie dostrzega sie tej funkcji...
Jak usunąć tekst? E-mail do dj Jajko. Tekst zniknie bez sladu, wraz z komentarzami. Przy okazji --- przemyśl ten spanerski tytuł.
Pozdrówki.
Próbowałam mimo wszystko przeczytać, ale już pierwsze zdanie mnie odrzuciło, przykro mi.
Widzę za to dalej, że są błędy w zapisie dialogów. Zasady dotyczące owego zapisu pięknie przedstawiła Selena tutaj, warto zajrzeć, droga Autorko. I pamiętaj, że kiedy stosujesz myślniki, to spacja powinna być po obu ich stronach...
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
A ja, mimo wszystko, jakoś przebrnęłam przez to opowiadanie. <przeciera zmęczone oczy>
Znalazłam w nim sporo błędów, aczkolwiek sama historia zaintrygowała mnie. Szczerze mówiąc, kiedy Sophie opowiadała Ann o dzieciach jak o wiecznych lalkach i kiedy przeczytałam o samym jej wyglądzie, pomyślałam "kolejny twór o wampirach", a tu takie buty - lalka złożona z różnych części dziecięcych ciał...
Szczerze mówiąc, Marie, jeśli poświęcisz trochę czasu na dokładną analizę tego tekstu i popoprawiasz wszystkie błędy [stylistyczne, gramatyczne, interpunkcyjne, literówki itp.], a przede wszystkim dodasz akapity, to tekst będzie wyglądać znacznie lepiej. Poza tym zastanawiają mnie też motywy Sophie i Sebastiana - dlaczego oni to robili tym dzieciom? I co z niczego nieświadomą Ann? Myślę, że fajnie by było, jakbyś napisała taki prequel i sequel do tego opowiadania :)
Ach, no i jeszcze rozwalili mnie Antoś i Sebastianek, hahaha :D
Podsumowując: pomijając drobne, acz widoczne błędy i brak akapitów, opowiadanie w sumie nawet mi się podobało. Pozdrawiam :)
Mermaids take shelfies.
Dobra, przedarłem się przez edycyjne piekło tego tekstu. Było ciężko, ale podołałem. Naprawdę byłoby cudownie, gdyby autorzy wykorzystywali te dwadzieścia cztery godziny dostępne na edycję. Samo opowiadanie jest momentami średnie, momentami dobre. Sama historia bardzo przypadła mi do gustu, ale zauważyć muszę, że pierwsze zdanie niszczy i miażdży jakiekolwiek ewentualne pierwsze wrażenie.