- Opowiadanie: J.Ravenfield - ZEGARMISTRZ ŚWIATŁA

ZEGARMISTRZ ŚWIATŁA

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

ZEGARMISTRZ ŚWIATŁA

ZEGARMISTRZ ŚWIATŁA

Procesja barwna była kolorowymi strojami wiernych – aach! Bogato zdobionymi ornatami kapłanów, białymi albami pierwszokomunijnych dziatek… I sypanymi przez nie, uprzednio specjalnie na tę okazję spreparowanymi płatkami kwiatków. Aach! A i głośna była, i dźwięczna -aach! Głośna dzwonkami, dzwoneczkami i melodyjnymi, przeciągłymi zaśpiewami wszystkich jej uczestników.

Czoło procesji zatrzymało się akurat naprzeciwko naszego nowego domu – podkreślam: nowego – bo w owym czasie dość często zmienialiśmy miejsce zamieszkania i każde, choćby najnowsze, dopiero co wykończone lokum było "stare" – jeśli je już opuszczaliśmy, a każde – choćby stare, zabytkowe wręcz – było nowym, jeśli zdarzyło się tak, że właśnie teraz posiedliśmy je na własność. Tak więc teraz zamieszkaliśmy w kolejnym naszym NOWYM domu; czystym, nie zbrukanym jeszcze – w żaden sposób: ani kłótnią jaką, ani żadnym występkiem wynikającym z siedmiu grzechów głównych i kilkudziesięciu dodatkowych,( nie– głównych , ani niczym nieczystym – w ogóle(za poprzednich mieszkańców odpowiedzialności żadnej, rzecz jasna, nie biorę).

Kapłan przeczytał słowa Bożej Ewangelii. Przyszedł czas na homilię.

– Umiłowani w Panu ! Bracia ! – zagrzmiało Boże Słowo.

Ale i zagrzmiało gdzieś na samej górze – w niebiesiech samych, równie czystych co nasz nowy dom; nie skalanych zapachem siarki, ni smoły.

Ze dwie sekundy później zagrzmiało znowu – a właściwie grzmotnęło – gdzieś niedaleko.Potem lunął rzęsisty deszcz.Kapłan zapukał w okno naszego tarasu:

– Moge? – zapytał. Odpowiedzielismy skinieniem głów, mając jednocześnie dziwne przeświadczenie, że na ten pusty gest nikt nie czeka – a ów pukający kapłan, to już w szczególności. Może sądził, że wypadki i tak potoczą się po swojemu, według własnej, niezrozumiałej dla nas, ludzi, logiki. A może uważał, że to on jest reżyserem i animatorem owych wypadków ? Teraz, po wielu latach od tamtego epizodu, mogę poinformować, że – o dziwo – prawdziwa była ta druga teza.

Kapłan wszedł, otworzył – na oścież oba skrzydła drzwi, odwrócił się tyłem do nas i przodem do wiernych w procesji.

– Umiłowani w Panu! Bracia ! – zaczął raz kolejny – czy wiecie, co to są Talenty? – Pytanie najwyraźniej było retoryczne, bo mówca wcale nie czekał na jakąkolwiek odpowiedź.

– A może wiecie, co to są… Dolary, Euro? – zawiesił głos.

– To to samo! To taka waluta. Pieniądze…

Owszem – była kiedyś taka moda, maniera…Do dziś nawet jest… A więc moda, by wszystko, co zapisane – traktować, jak jakąś wielką metaforę. Poprawiano rzeczywiste, autentyczne brzmienie Bożego Słowa, by lepiej wyrażało myśl jakąś – z góry zadaną. A z czasem… Z czasem się okazywało,że właśnie to dosłowne brzmienie jest właściwe i słuszne. Z czasem…

Otóż zdarzyło się kiedyś – nie tak dawno wcale – że w Wielkiej Loterii Lotto dwóch młodych, trzydziestoletnich może mężczyzn – wygrało… Wielką fortunę – bo akurat Wielka Kumulacja była. Każdy z nich miał teraz zapewione dostatnie życie. Całe życie – aż po smierć samą. Materialne podstawy egzystencji – do końca samiutkiego. Ach!

Nie musieli już pracować. Nie musieli – wcale a wcale! Mogli robić tylko to,co lubią, co im sprawia przyjemność. Albo – i nic nie robić – jeśliby tego pragnęli.

I wiecie co? Jeden z nich zaczął grać na giełdzie: kupował akcje, kiedy były względnie tanie, sprzedawał, gdy tylko zdrożały -i– zarabiał na różnicy w cenie. Zarabiał. Niemało. To taka pasja była jego: wiedzieć – kiedy kupić, wiedzieć, kiedy sprzedać – by zyskać. Kochani bracia, po paru latach podwoił swój majątek… W dwojnasób.A na końcu potroił nawet – w trójnasób! Nie ulega jednak wątpliwości ,że ostatecznie, to sam dobry Bóg go tak ubogacił. Albo– może inaczej: ubogacił się sam, ale za bożym przyzwoleniem. Wszak bez jego błogosławieństwa możliwym by to nie było… Kochani! Sami wiecie, jak to jest!

Drugi – kochani – nie uwierzycie… Powiadam wam: nie uwierzycie! Drugi został zegarmistrzem. Jego pasją była naprawa starych mechanizmów.

Dłubał w nich i dłubał. Godzinami. Całymi dniami. Tygodniami. Miesiącami. Latami. Czas mijał. Ten przyszły, nieodgadniony, zamieniał się na inny, przeszły – znany, lecz ulegający stopniowej korozji zapomnienia. To mijanie – im bardziej bezbolesne jest, tym bardziej podstępne – ale – wybaczcie za niezwiązaną z tematem dygresję. Zegarmistrz za naprawę zegarków nie brał pieniędzy. Wcale. Mówił, że za zapłatę starczy mu szczęście, które często widzi w twarzach swoich klientów. Mówił, że czuje się, jakby zwracał im kogoś bliskiego… Kogoś,kogo wczesniej stracili, jakby członka ich rodziny. Jednak kiedy był już w wieku podeszłym. Otóż wtedy skończyły się pieniądze, a choroba oczu – miał jaskrę, miał zaćmę – ponoć te schorzenia lubią trzymać się razem. Choroba oczu uniemożliwiła mu dalszą pracę.

Kochani bracia! On umarł! Nieszcześliwy, zapomniany, biedny, schorowany… Ludzie traktowali go jak dziwaka. Pokazywali palcami. "Patrzcie, oto ten, co jeszcze tak niedawno był milionerem ". Przezywali go… Zegarmistrzem Światła – jego, ociemniałego… Cóż, jeśli nie ironia była w tych słowach.

Umiłowani w Panu. Kochani – wiecie jaka z tej histoii nauka?!- kapłan zawiesił głos bardzo wysoko. Zawiesił i tak go zostawił. Zaiste – nie drabiny tak długiej, by sięgnąć aż tak wysoko – i coś z tym zrobić. Cokolwiek. Drabina taka, gdyby istniała, połamała by się pod własnym ciężarem.

Kapłan wycofał się do wnętrza domu. Odwrócił się energicznie.

– Chcecie się ostrzyc, to jest, tfu! – co ja mówię:

czy chcecie, by was o – ch – rz – c i – c ?? – zapytał.

A widząc oczy szeroko otwarte, jak okrągle znaki zapytania, machnął tylko ręką.

– Aaaaa…., co za różnica! -odwrócił się.

– Tyle przestrzeni do zagospodarowania, tyle przestrzeni…– zaczął mamrotać i wodzić palcami po ścianie. Z zaskoczeniem spostrzegłem, że ksiądz stara się… wymacać drzwi. Po co je było wymacywać, skoro były doskonale widoczne. Otworzyłem je.

-Proszę– powiedziałem. Kapłan wyszedł."Tyle przestrzeni do zagospodarowania, tyle przestrzeni…" – słychać było coraz słabiej.

Tak się złożyło, że przypadkowo go znałem. Nieprawdą było, że Zegarmistrzem Światła nazwali go prześmiewcy – o nie: zrobili to jego przyjaciele – ci, co go znali i szanowali. Owszem, byli i tacy, co krytykowali jego brak zapobiegliwości, "niepraktyczność" jakąś. Wiecie jednak co? Nawet oni – choć nie uważali, że stanowi wzór do naśladowania – to jednak – okazywali mu i szacunek i – nie wiedzieć czemu – sympatię.

Znałem go dość dobrze. Jemu chodziło o coś zupełnie innego, coś zupełnie niepojętego dla zwyczajnych, przeciętnych ludzi. Wiem, wiem – przeciętnych nie ma. Mimo to…

On szukał PRAWDY. I tylko to się dla niego liczyło. Szukał DROGI… Jednak wcale nie po omacku – ja o tym wiem. Po omacku to szukał ksiądz, wtedy, tych drzwi…

Rozmawiałem z nim nie raz, nie dwa… Szukał jakiejś możliwości odbierania wrażeń… niezmysłowych, pozaintelektualnego pojmowania… czegoś tam. Nie, nigdy go, tak do końca, nie rozumiałem. Pozaintelektualne pojmowanie? Cóż to właściwie jest? Zrozumiałem jednak, że przyglądanie się wnętrznościom czasomierzy nie jest tu wcale celem, a jedynie środkiem. Jakimś niezrozumiałym sposobem, na ogarnięcie, zrozumienie świata, jego istoty. Nie myślą, produktem intelektu – bynajmniej – lecz czysym i pełnym zrozumieniem – iluminacją płynącą z zewnatrz, mającą swe zródło w "SŁOWIE, Z KTÓREGO WSZYSTKO POWSTAŁO".Kiedyś mi o tym opowiadał. Wyraziłem powątpiewanie. "A jeśli ON tak zechce?" – odpowiedział wtedy pytaniem.

A później – zamiast zegarków – były liście, potem kwiaty, drzewa, pomarszczona wiatrem tafla jeziora. Mówił: poczucie porządku, harmonii, jedności…jednosci i harmonii. Na końcu zaś nie były mu potrzebne nie tylko zegarki. Nie, nie były mu już potrzebne ani liscie, ani kwiaty, ani drzewa…

Zrozumiał? Nie wiem. Ale wiem, że umierał szczęśliwy – "błogosławiony" – według dawnego, nieścisłego tłumaczenia Bożego Słowa.

Jednak kapłan wygłaszający wtedy to kazanie…

On nic a nic o tym nie wiedział. Pomnażanie pieniędzy i "zagospodarowywanie przestrzeni" – oto, co było mu w głowie. Pomyślałem, że straszny bałagan na tym świecie.

I "nieostrzyżony" chodzę do dziś.

Koniec

Komentarze

Tytuł jest ważny, może zachęcić czytelnika, lecz może też odrzucić. Mnie tym razem przyciągnął, przyjemnie się czytało przy akompaniamencie "Zegarmistrza światła", którego bardzo lubię. Toż to manipulacja, proszę państwa! ;-)

A teraz poważnie: opowiadanko nie za długie, nie za krótkie, niektórzy powiedzą, że w sam raz. Bohaterowie też wyraźni, ksiądz chyba bardziej mi się podobał niż właściciel ciągle-nowego domu. Świetny tekst:   

- Chcecie się ostrzyc, to jest, tfu! - co ja mówię:

czy chcecie, by was o - ch - rz - c i - c ?? - zapytał.

I jeszcze ten:

Szukał DROGI... Jednak wcale nie po omacku - ja o tym wiem. Po omacku to szukał ksiądz, wtedy, tych drzwi...


Ogólnie jestem za. Ale... No właśnie, jest jedno ale, a właściwie jest ich kilka. Forma, proszę pana. Czytasz, a tu ni z gruchy ni z pietruchy wyskakuje myślnik. Albo wielokropek. Lub jedno i drugie, a zaraz obok efekt nadużywania klawisza caps lock. Na przykład tu: "On szukał PRAWDY. I tylko to się dla niego liczyło. Szukał DROGI" Na co te wielkie litery?

Z innych uwag mam tylko dwie, bo pora późna i trzeba iść spać, a nie pisać komentarze. ;-)

"bo akurat Wielka Kumulacja była"

Z tą inwersją trzeba uważać, bo nie zawsze efekt jest dobry.

"gdy tylko zdrożały -i- zarabiał na różnicy w cenie" A to to co to? Mutant czy jak? Mam na myśli ów wytłuszczony element oczywiście. 

Pzdr.

Bardzo dziękuję za obszerny i ciekawy komentarz. Chciałbym się odnieść do poruszonych problemów nie dlatego, żeby przekonywać do swoich racji. Nie – chodzi mi o ustalenie faktu istnienia pewnych zasad ( lub ich nie istnienia).

1.     Forma nie jest przeważnie najważniejsza, ale jest ważna.

2.     Każdy twórca ma dużą swobodę w zastosowaniu formy ( jeśli słowo „twórca” jest nadużyciem, to mamy do czynienia z osobą, której nikt nie będzie czytać i, w ten sposób, „niedobra, niezdolna do życia forma, umrze sama”)

3.     FORMA – w „ Zegarmistrzu światła”

Narrator jest osobą używa formy trochę egzaltowanej, która podkreśla

( przynajmniej taki był zamysł) taki trochę ironiczny dystans do opisywanych zdarzeń. Np. te wszystkie „oochy”, „aachy”, nawiązujący do sposobu wysławiania się kapłana przestawny szyk.

Kapłan mówi jak… jak typowy polski kapłan: moduluje głos, często ponad mitrę go podnosi, zawiesza, szyku przestawnego używa na potęgę, stosuje zwroty:

„… w dwójnasób ( trójnasób ) ubogacił…”,  oraz ulubionego zwrotu ojca-dyrektora nawołującego wiernych do większej aktywności: „Tyle przestrzeni do zagospodarowania…” - przy czym chodzi mu prawie zawsze o jakąś bardzo praktyczną aktywność ( często RM słucham(!) dlatego wiem,. Nic nie zmyślam.

Interpunkcja. Jestem poniekąd samoukiem ( no, maturę mam), więc mój autorytet... Sam pan rozumie. Jednak wydaje mi się, że sprawy mają się następująco.
               Akcent w słowie jest… bo jest. Koniec. Kropka. Środki do rozkładania akcentów w całym tekście są liczne, złożone i nie czas o nich pisać. Ale akcent w zdaniu: tu i szyk przestawny, i interpunkcja, wytłuszczenia, kursywy, wielkie litery – wszystko to bywa użyteczne.

Przykład ekstremalny, ten słowotwór … -  i  -… obecny w monologu ( kazaniu) kapłana oznacza, po prostu, że ksiądz zrobił dłuższą przerwę zarówno przed, jak i po „i”. On chciał tak zrobić, zrobił to, a ja to opisałem. Tyle.

Dalej. WIELKIE LITERY. W tekście, w kolejnych zdaniach, są tak podkreślone „prawda”, „droga” i „słowo, z którego wszystko powstało”. To było zamierzone. Poza tym, nie za bardzo wiem, jak lepiej zaakcentować słowo „prawda” w zdaniu „Szukał prawdy”. Owszem, gdyby to mówił natchniony księżulek znowu można by słowa przestawić: „Prawdy szukał ! – zagrzmiał kapłan”. Tyle, że są to słowa narratora i uznałem, że czysto graficzny sposób podkreślenia słowa (na słodkiej tajemnicy, która pozostanie między piszącym i czytającym ) będzie właściwszy.

Na koniec - o samym opowiadaniu. Krótko. Mam nieodparte wrażenie, że bardzo ważna sfera, jaką jest duchowość człowieka jest dziś strasznie zaniedbana. W opku Kościół jawi się instytucją, którą zajmują sprawy praktyczne i dla niepoznaki tylko macha kadzidłem tradycji. Społeczeństwo żyje konsumpcją, a tacy, jak Zegarmistrz o swoją duchowość muszą zadbać sami. Ale się rozpisałem. Grafoman! Po prostu grafoman. (Nie, Nie – sprawy były przecież wagi państwowej).

No, czas do pracy.

AVE !     

Jak dla mnie, to trochę publicystyczne. No i nieco się nie klei.
A co do interpunkcji - wszystko jest dozwolone, co jest uzasadnione.

Publicystyczne? A pewnie że tak. Tak miało być... Gdybym jednak jakiś felieton, dotyczący tematu napisał ( J.P. II - " Pamięć i tożsamość ", J. Ratzingera, czyli Benedykta XI " Jezus z nazaretu"- jeśli dobrze pamiętam: " ... właśnie to, dosłowne tłumaczenie Bożego Słoowa jest prawidłowe" ) . I praktyka: zastąpienie słowa " błogosławiony" lepszym i prawidłowym: " szczęśliwy". " zagospodarowanie przestrzeni wolności" - ojca -dyrektora.

Eech... Taką publicystykę ktoś by czytał??

Nie sądzę...

Może jto błąd, jednak nie sądzę, że byłaby to zajmująca lektura dla 15- 20- latków...

Tyle. Natomiast naprawdę ciekaw jestem: co Ci się nie klei ?"

Poświecasz dużo czasu procesji. Po co, skoro całe sedno jest w opowiesci księdza? Podobnie jak z tymi przeprowadzkami - to ma jakieś znaczenie dla historii? Wreszcie wierni księdza, który nie opowiada morału, wyrzuciliby z parafii. Większość wiernych to ludzie prości, musza mieć od a do z. I księża się do tego stosują.
Ale ja nie skojarzyłem, na czym niby polegało to szczęście tego zegarmistrza. Reperował, reperował, potem badał to i tamto - i co? Oczywiscie, to, że nie rozumiem, nie musi wadzić innym, ale mnie to trochę przeszkadza.

Zaspałem dziś , więc krótko. Procesja miała być kolorowa, błyszczęca itd. z dwóch głownie powodów:

1. Bo to ino forma, jak napisałem poniżej, kadzidło tradycji, którym się macha - ZAMIAST...

2. Bo procesje takie już są.

Przeprowadzki. Narrator nie znał dzięki nim księdza, i odwrotnie. Ponieważ narrator nie brał udziału w procesji, więc ksiądz miał prawo myśleć :" nie znam go, nie chodzi do kościoła, nie uczestniczy w procesjii - jest więc pewnie "nieostrzyżony", tj., chciałem napisać, nie ochrzczony.

Morał kazania był bardzo czytelny- przynajmniej dla księdza-: jedną postawę ksiądz uważał za właściwą, drugą - nie. Chciał, by wierni problem przemyśleli.

To naprawianie zegarków, przyglądanie się liściom, kwiatom - to był taki proces poznawczy ( ta DROGA). Ktoś powiedział, że Bóg rrzegląda się w swoim stworzeniu i można go tam dostrzec. Czy szedł dobrą drogą? Wygląda, że tak - umarł szczęśliwy, osiągnął poczucie harmonii, jedności z otaczającym go światem. ( znam wielu księży, którzy będąc w wieku podeszłym i czując oddech śmierci - wyraźnie się jej boją, bardzo. Już nie mam czasu pisać, jak to się objawia i o czym to świadczy. Muszę lecieć. Dzieki za poświęconą uwagę.

Chyba nie do końca się dogadaliśmy - jasne, procesje sa barwne, niech sobie i ta będzie. Ale to można załatwić w kilku zdaniach - i do sedna. Identycznie jest z przeprowadzkami. Gdyby była tylko jedna przeprowadzka, byłoby identycznie (to, że ma znaczenie, że narrator nie zna księdza, załapałem). Tymczasem dość długo opowiadasz o ych nowych starych domach i starych domach nawet jak są nowe.
Co do morału kazania - jest taka przypowieść o talentach, rozdzielonych między sługi - i ten, który oddał tyle samo co dostał został ukarany. Sęk w tym, że nawet ta przypowieść - a więc było nie było kawałek sprzed dwóch tysiecy lat - ma morał; i mowa jest o wierze, nie kasie.
O księżach nie będę mówił, bo znam niewielu. Podejrzewam tylko - biorąc pod uwagę choćby moją babcię przed śmiercią - że wszyscy w mniejszym lub wiekszym stopniu się boją umierania. Każdy, nawet ksiądz, ma wątpliwości...

Cóż… Sam tego widocznie chciałem…

1.     Procesje, wielobarwne stroje, kadzidła – przerost formy nad treścią. OK.?

2.     Najnowsze trędy ( „moda”) w „kościelnej instytucji” ( bardziej dosłowne traktowanie Słowa Bożego, inne tłumaczenie tekstów źródłowych – np. nie „błogosławiony”, ale „szczęśliwy”) mogą być nadużywane ( i są )  – do różnych celów.

3.     Przeprowadzki: raz, że ksiądz i narrator się w ogóle nie znają, dwa, że narrator jest tzw. „ niespokojnym duchem”, co nigdzie miejsca zagrzać nie może, trzy… że podobna historia naprawdę miała miejsce ( ! ).   I – jeśli nie dość jeszcze, to wyartykułuję taką tezę: w opowiadaniu ( tak, jak w życiu) nie wszystko jest zupełnie jasne, racjonalne i zrozumiałe.  Gdyby było inaczej – wtedy by można było mówić o karygodnym (?) przegięciu.


( Zmusiłeś mnie do przekartkowania „ Jezusa z Nazaretu” J. Ratzingera, bo chciałem się podeprzeć konkretnymi cytatami. Nie takie to proste. Jednak wiem, bo czytałem, zapamiętałem - bo to było bla mnie ważne. Jak znajdę to, czego szukałem, dam znać ).  No to… „ na razie”...
(dzięki za zainteresowanie - jakby nie było - moimi problemami)

Nie za maco :)

UWAGA: Reklama „SCHIZO”.

            Nie jest to tekst dla wszystkich. Na pewno. Tematem jest właściwie psychika chorego bohatera ( jest to część pierwsza całości, w której zmagania bohatera z własnymi słabościami wiodą… a jakże by inaczej – do finału).

           Opowiadanie otwiera wiersz ( obarczony paroma literówkami ). Nie uważam, że wiersze są po to, by je streszczać. Ja jednak, w tym przypadku, to zrobię. Otóż – być może istnieje jakieś wyjście, jakieś rozwiązanie problemu     ( naszego bohatera, mojego, Twojego), lecz jego cena…

 „ musisz dać, wszystko, co masz - nie licząc na nic”.

            Następnie jest ( niezbyt przejrzysa – mimo zróżnicowania rodzaju czcionki - w oryginale) rozmowa trzech osób, mówiąc najprościej, o palącej dla bohatera potrzebie zdefiniowania sensu życia. Udział w niej biorą:

1.     Cierpiący bohater

2.     Osoba, która pragnie mu pomóc. Proponuje m. in. receptę: „ równą orkę” i satysfakcję z równo zaoranego pola. ( Bohater ją kwestionuje, mówi, że nie potrafi tak żyć i pyta: „ czy po to jestem człowiekiem”)

3.     Namawiający do aktów destrukcji i samodestrukcji demon ( który odwołuje się m. in. do pychy bohatera:” może są rozwiązania dobre dla innych, ale przecież TY TAKI NIE JESTEŚ).

 

Dalej tekst… „nadaje się już do czytania”.

( przepraszam, z tę formę – zmusza mnie do niej brak możliwości edycji tego tekstu, fakt, że ja uważam go za jeden z wartościowszych i brak zainteresowania czytelników, zrażonych – być może – „nieprzystępnym” początkiem).

Nowa Fantastyka