- Opowiadanie: CzubekxD - Samsara cz.1

Samsara cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Samsara cz.1

 

Strawiński nienawidził rozłączać się z BioTechem. Zawsze szczypały go od tego oczy, skóra piekła, a głowę zalewała fala tępego jednostajnego bólu. Nie znosił tej chwili, bo nie mógł się podrapać, ani wziąć proszków. Syntetyczne połączenia nerwowe odklejały się od niego z głośnym mlaśnięciem. Cała procedura przejścia do rzeczywistości trwała około pół godziny.

 

Po wszystkim szybko podszedł do zlewu, odkręcił wodę i pił tak szybko jak tylko mógł. Po długim okresie w wirtualu organizm był jak sucha gąbka, potrzebował wody. Kiedy zaspokoił pragnienie poczuł błogość. Dla odmiany ten stan mu się podobał.

 

Ostatnio coraz więcej czasu spędzał w przestrzeni wirtualnej. W końcu jaki główny architekt firmy odpowiadał za zapisanie świadomości na twardy dysk. Projektował rozwój stanu inteligencji. Nie było to łatwe zadanie. Kilka prototypów już się rozpadło, jednak założony cel zdawał się nabierać ostatecznych kształtów.

 

W trakcie przygotowywania kolacji Strawiński podłączył się do panelu wiadomości. Informacje szybkim strumieniem napływały do jego mózgu. Pobieżnie przeanalizował wyniki sportowe, okazało się, że stracił trochę pieniędzy, ale żadnej wielkiej sumy. Architekt grał dla zabawy, a nie fortuny. Szybko przeskoczył do wydarzeń publicznych. Unia Watykanu ciągle sprzeciwiała się wprowadzeniu Wiecznej Świadomości. Nic dziwnego. Przecież religia, która oferuje niepewne życia po śmierci przegrywa z rzeczywistością, która daje wieczność. Co ciekawe, kiedy buddyści dowiedzieli się o projekcie BioTechu, od razu wykupili tyle akcji, ile tylko mogli. Dla nich ten projekt oznaczał Nirwanę. Czyżby tak miał wyglądać dla nich raj? Koniec samsary? Najwyraźniej tak. Droga poprowadzi ich do światłowodowego oświecenia oraz niezliczonych możliwości uwolnienia swojego „ja”.

 

Samo zapisanie stanu świadomości nie wyglądało na problem. Takie próby podejmowano już dwieście lat temu. Problemem było to, żeby jaźń nie zanikała i zdołała się rozwijać. Powołanie do życia kubków smakowych też powodowało pewne komplikacje, ale to zmartwienie kogoś innego. Strawiński jako główny architekt miał inne zadania.

 

Szatkując cebulę, poczuł coś lepkiego na palcach. Zamyślił się i zaciął. Kolejny skutek uboczny odłączenia od całej maszynerii: nie czuł bólu. Przepłukał palec wodą i zakleił go plastrem. Ciekawe, jak się wytłumaczy Karoli? Dla niej przygotowywał przecież tę kolację. Jemu głód nie dokuczy jeszcze przez jakiś czas. Zje papkę proteinową i tyle. Smaku przecież nie czuje. następny owoc uwolnienia się od Awatara, w przypadku konsumpcji, jedzeniem tego syntetycznego gówna nazwać się nie da, wydawał się być zaletą a nie wadą.

 

Bzzz-bzzz-bzzz. W mieszkaniu rozległ się donośny jazgot dzwonka. Strawiński powlókł się otworzyć drzwi. Nie zregenerował się w pełni, więc poruszanie się z prędkością większą niż ślimacze tempo wykraczało poza jego możliwości. Bzzz-bzzz-bzzz, po raz kolejny usłyszał ten piekielny dźwięk i po raz kolejny zanotował w pamięci, że musi go wreszcie wymienić. Najlepiej na miłą, uspokajającą melodyjkę. Może na przykład szum drzew?

 

– Przyszła za wcześnie, stanowczo za wcześnie – mamrotał pod nosem. Otworzył drzwi, w których ukazała się wesoła twarz Karoli.

 

– Cześć Grzesiu, okropnie wyglądasz, znów za długo siedziałeś w tej przeklętej maszynie?

 

– Nie. To Ty jesteś za wcześnie – Grzegorz marudził jak zwykle, kiedy coś nie szło po jego myśli.

 

– Niemożliwe popatrz na zegarek. Jestem punktualnie jak zawsze.

 

Architekt spojrzał na ścianę. Przedwojenny, ogromny zegar, który tak bardzo nie pasował do minimalistycznego wystroju mieszkania, stał w miejscu. Strawiński miał się go pozbyć, ale to była jFuego jedyna pamiątka po rodzicach.

 

– Nie patrz na ten okropny stary zegar. Miałeś go usunąć – lubił tę słodką paplaninę – Co masz dla mnie na kolację? Mogłabym zjeść konia z kopytami.

 

– Jeszcze nic, bo przyszłaś za wcześnie – marudził Strawiński.

 

– Jestem punktualnie, jak już zdążyłam zauważyć. Patrz na mój zegarek – Karola wystrzeliła wizualizacją prosto w twarz architekta. Okazało się, że to Grzegorz się pomylił. Siedział za długo w pracy. – A Ty jak zwykle nie potrafisz przyznać się do błędu.

 

– Wejdź, siadaj, poczekaj chwilę – burknął. – Zaraz coś odgrzeję.

 

– Nie chcę jeść odgrzewanego plastiku!

 

– Przecież sam Aron Kotany reklamuje potrawy!

 

– To nic nie zmienia, nie wezmę tego do ust i koniec. Chodźmy na miasto. Najpierw zjemy coś w jakiejś małej, uroczej restauracyjce, a potem pójdziemy potańczyć.

 

Architekt już widział tą małą i uroczą restauracyjkę. Jeśli nic się nie zmieniło odkąd ostatni raz włóczył się po mieście, to właśnie wychodził do najdroższej knajpy w centrum. Klub pewnie też do tanich nie należał.

 

– Chodźmy – Strawiński tylko westchnął w myślach, zabrał klucze i wyszedł. Nie miał ochoty tracić kolejnych pieniędzy, ale cóż mógł zrobić.

 

– To fantastycznie – dziewczyna uwiesiła się mu u szyi i dala mocnego całusa w policzek.

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Gdyby tylko kac towarzyszył Strawińskiemu przy obudzeniu, wszystko byłoby w porządku. Zasłużona kara za nadużywanie możliwości organizmu. Z resztą wiedział, że nie może wypić za dużo, bo jest sterowany. Tak jak nie czuł głodu, tak nie czuł też alkoholu we krwi… Do czasu, kiedy urywał mu się film. Nie pamiętał jak dostał się do domu, jak otworzył drzwi i kiedy go okradli. Mieszkanie wyglądało jak po przejściu ostrego gradobicia. Ciężkie i nie potrzebne rzeczy leżały chaotycznie porozrzucane po podłodze, meble tworzyły istną barykadę, a puszki i liofilizowane jedzenie układały się w kuchni w magiczny wzór. Na dodatek jego narzędzia pracy: z PCeta wymontowali twarde dyski, płytę główna, kartę graficzną i wszystko co można jako tako opylić. Same dyski kosztowały jakieś dziesięć tysięcy Zielonych Kredytów.

 

No i Awatar. Skoro nie mogli go wynieść, został całkowicie zniszczony – złośliwość ludzka nie zna granic. Przez to projekt zostanie opóźniony przynajmniej o dwa miesiące. W tym wypadku czas to pieniądz, cholernie ciężki pieniądz. Firma liczyła na kolosalne zyski, przekroczenie terminu, oznaczało straty, a te dupki z zarządu nie lubiły strat, opóźnień i problemów. W zaistniałej sytuacji nie miał wyboru. Musiał iść do bezosobowego biura, by się wytłumaczyć, sprawdzić kopie zapasowe, zobaczyć zapisane wyniki badań i zacząć żmudną pracę od początku. Teraz Strawiński czekał na policję i raport z włamania. Marna to wymówka, ale zawsze jakaś.

 

Strawiński uruchomił logarytm połączeniowy. Przed jego oczami pojawiło się okno z listą kontaktów. Nieśmiało zaznaczył ikonę firmy, przed nim pojawił się kolejny wiersz poleceń znalazł tam wizerunek goryla, czyli dyrektora wykonawczego Henryka Protagońskiego.

 

– Henryk, cześć, tu Grzegorz. Jest sprawa. Okradli mnie, więc musisz mi przetransferować dane do Awatara w firmie.

 

– Czyli całą, pracę diabli wzięli? W jakim momencie masz zapisane dane na serwerach?

 

– Sprzed trzech miesięcy… – w głosie słychać było lekkie zdenerwowanie.

 

– Człowieku, czy ty jesteś poważny? – Dyrektor wykonawczy ryczał jak niedźwiedź – czemu nie robiłeś zrzutów?

 

– Bo siedziałem w maszynie i projektowałem. Wychodziłem góra na dwa dni, żeby dojść do siebie – teraz architekt wydawał się rozjuszony – Wiesz co to znaczy? Siedzieć tam tyle czasu? Terminy mnie goniły. Sam naciskałeś, żeby pracować więcej i to są efekty twojej polityki! Szybciej, więcej, dokładniej, lepiej, bo bałeś się, że mnisi siądą ci na głowie!

 

– Tak bałem się, ale dzięki tobie przestałem – syczał przez logarytm Protagoński. – Dobrze wiesz, że inwestorzy są upierdliwi i potrafią dopiąć swego!

 

– Nie moja wina, ani to, że się czepiają, ani to, że mnie okradli. Przecież tego nie chciałem.

 

– Dobra zaraz przetransferuję dyski do firmowego Awatara. Za tydzień widzę cię w firmie w pełnej gotowości bojowej. Za trzy dni umawiamy się z przedstawicielem buddystów. Lepiej myśl jak wyciągnąć nas z tego bajzlu. Powiedz mi jak złamali kody u ciebie w mieszkaniu? Przecież sam zamawiałem ci specjalistów ze Szwajcarii?

 

– Pojęcia nie mam… – burknął.– To wszystko jakoś dziwnie wygląda, lada moment dostanę raport policji. Czekaj właśnie wrzucili mi go na logarytym czeka na akceptację.

 

Architekt szybko przeskanował raport, jego rezultatu nie spodobały mu sie. Szefowi nie przypadną do gustu jeszcze bardziej.

 

– I co?

 

– Wygląda na to, że po wczorajszej imprezie nie zamknąłem drzwi, alarmu też nie aktywowałem…

 

– Jezuuu… Jesteś nieodpowiedzialnym dupkiem, tyle roboty szlag trafił, przez twój romans z alkoholem – darł się po nim jak po dziecku, które zrobiło coś złego i nie wie za co dostaje bure. – Ochrony jak rozumiem też nie aktywowałeś? Masz się chyba za jakiegoś plastikowego superbohatera z dwudziestego wieku. Czy ja muszę myśleć za ciebie cały czas?

 

– Zejdź ze mnie, wiesz, że gdyby nie ja to ta firma tworzyłaby tylko jakieś małe softy, dla niekomercyjnych użytkowników. Skończylibyście jak twórcy Linuxa, z dużymi wkładem w programowanie i pod mostem.

 

– Jesteś nieodpowiedzialnym dupkiem – powtórzył Protagoński. – Ale, jesteś najlepszym dupkiem jakiego mamy. Aha sprawdziłem tą dziewczynę, z którą się spotykasz, wydaje się czysta. normalne dzieciństwo, tatuś jej nie bił, mamusią pracował w księgarni, skończyła zarzadzanie kapitałem społecznym. Kilka razy notowana za posiadanie narkotyków.Nic ciekawego, ale ładna.

 

– Dzięki. Dobra idę główkować co powiemy mnichom.

 

– Mam nadzieję, że wykombinujesz coś ekstra.

 

Rozmowa dobiegła końca. Przed twarzą Strawińskiego pojawiła się ikona goryla. Teraz wydawało się, że posyła mu szyderczy uśmiech. Przez chwilę zastanawiał się czy nie powinien zmienić go na barana.

 

– Kretyn zawsze zrzuca na mnie odpowiedzialność – złorzeczył do siebie.

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Skoro architekt miał wolny czas postanowił iść do knajpy. Przemyślenia najlepiej wychodziły mu przy piwie. Przynajmniej przez pierwsza godzinę. Potem różnie bywało. Kiedy spotykał znajomych lub szybko się zaprzyjaźniał, zapisywał notatki w pośpiechu i wysyłał je do kości pamięci wbudowanych w marynarce. Dobry staroświecki sposób. Dziś strojnisie wmontowywali sobie takie urządzenia bezpośrednio pod skórę. Architekt nie rozumiał tego, ale nie musiał. Wiedział natomiast, że moda jest jak pory roku – przemija.

 

Strawiński siadł przy barze i zamówił piwo. Barman ociągając się podał mu ciemny trunek. Knajpa wydawał się jakaś dziwna, stare meble, sufit jakby po pożarze, huśtawki wiszące prostopadle do lady, a na ścianach czarno-białe akty, najczęściej nie ukazujące twarzy modeli i modelek. Jednak tylko ten pub w mieście serwował ciemnobrązowy trunek o lekkim, słodkawym smaku.

 

Siedząc nad pokalem, nawet nie zauważył jak dosiadła się do niego Karola.

 

– Cześć, czemu nie pracujesz – zapytała słodko mrużąc oczy.

 

– O cześć, nie zauważyłem cię. Okazało się, że mam trochę wolnego i mogę odpocząć.

 

– To czemu nie dzwoniłeś?

 

– Bo musze coś przemyśleć. Taką małą rzecz dla inwestorów – lustrował ją wzrokiem i zastanawiał się jak go znalazła – Zamówię ci drinka. Co ty na to?

 

– Nie, dzięki. Po wczoraj piję tylko sok.

 

W barze zaczynało robić się tłoczno. Zaczynała się pora, kiedy ludzie mają ochotę spotkać się ze znajomymi, posiedzieć i porozmawiać. Wniosek nasuwał się sam: szybko należało znaleźć stolik.

 

– Chodź, siądziemy gdzieś z tyłu – Grzegorz zaczął rozglądać się za wolnym miejscem.

 

Usiedli w trzeciej sali, na starych, zielonych fotelach, z których gdzieniegdzie wystawały wykrzywione, pordzewiałe sprężyny, przy mdłym świetle świeczki wystającej z butelki Jacka Danielsa. Knajpa nie należała do najgustowniejszych, jakie Strawiński widział, ale musiał przyznać, że posiadała własny klimat, a stolik wydawał się idealny dla samotnej pary. Rozmowa toczyła się gładko i przyjemnie. Skakali po tematach: od książek, poprzez plotki o znajomych. W końcu zaczęli mówić o pracy. Strawiński dokładnie powtórzył jej czym się zajmuje. Wtedy padło pytanie, które zbiło go całkowicie z pantałyku:

 

– Dlaczego chcesz zabić Boga? –patrzyła mu prosto w oczy, tak, że aż się wzdrygnął.

 

– Ja, yyyy… Co? – zdenerwowało go to tak, jakby uśmiercenie boga, leżało w jego gestii lub sprawiało mu przyjemność.

 

– No tak. Bóg umarł. Tako rzecze Zaratustra. Co?

 

– Nie. To nie tak. Przecież nie zabieram ludziom wyboru. Jeśli chcą, mogą wierzyć. Nie chcą – nie muszą. Taki wybór istniał przecież od zawsze. Zawsze po świecie włóczyli się ateiści – próbował się bronić. Jednak klarowne myśli nie przychodziły mu do głowy. – Przecież nie jestem złym człowiekiem. Nie mam zamiaru nikogo krzywdzić.

 

– Pewnie. Nikt nie jest – parsknęła. Nagle jej oczy znów wyglądały normalnie, brwi wygięły się w łuk, a mięśnie mimiczne przestały się kurczyć w ten straszny sposób. – No już! Nie obrażaj się. Nie podoba mi się to, bo jesteś dla mnie ważny i nie chcę cię stracić.

 

– Wiesz też bardzo cię lubię i jesteś dla mnie ważna.

 

Nagle atmosfera zmieniła się całkowicie: lśniące oczy, usta w dziubek… Rozpoczął się taniec godowy. Wystarczyło, że Strawiński nie zrobi nic głupiego. Wtedy dziewczyna będzie jego. Śmiali się, pili, trochę zjedli.

 

– Karola, masz może ochotę wpaść do mnie na kawę?

 

– Pewnie. Już się bałam, że tego nie zaproponujesz – roześmiała się.

 

Wyszli z pubu. Noc była parna. Niebo zasłoniły chmury, tak, że żadna gwiazda nie miał szansy przebicia się zza nich. Architekt wziął ją pod ramię. Szedł szczęśliwy. W pewnym momencie poczuł mocny ból z tylu głowy. Zanim upadł na chodnik, przez głowę przebiegła mu jedna myśl: to chyba miłość jest taka silna.

Koniec

Komentarze

Dosc sprawnie napisane. Niektore zdania zgrzytaja. Wypadaloby pozbyc sie czesci przyslowkow.

Jezeli chodzi o zakonczenie, to jednoznacznosc razi. Lepiej chyba byloby pozostawic troche watpliwosci co do natury miejsca, gdzie trafil bohater, rozbudowac watek transcendentny --- ale bez przesady --- i dac czytelnikowi pole do myslenia. do tego przydalby sie powazniejszy klimat --- opowiadanie wydaje sie za lekkie. I jeszcze nazwiska brzmia nienaturalnie.

Pozdrawiam

I po co to było?

Przyznam, że zaintrygował mnie tytuł. Tylko dlaczego jest napisany w całości wielkimi literami? Tania sztuczka, żeby bardziej rzucał się w oczy?

 

Co do samego tekstu, całkiem mi sie podoba. Mimo, że roi się od błędów językowych (głównie literówek lub niewłaściwych form gramatycznych wyrazów), da się go czytać w miarę głądko. Tym niemniej, przejrzyj go Autorze, jeszcze porządnie, bo wstyd. Akcja nawet wciągająca, przyznam, ale więcej napiszę po doczytaniu całości.

Pod względem językowym tekst zaiste roi się od drobnych potknięć - literówek, zbędnych lub brakujących spacji, niezręczności, wyrazów, które powinny być pisane łącznie, a są rozdzielone itp.

Niby drobiazgi, ale ja osobiście mam uczulenie. Tym bardziej, że w większości są to takie rzeczy, które łatwo byłoby wyeliminować, gdyby Autor raczył poświęcić troszkę więcej czasu na przeczytanie własnego dzieła przed publikacją.

 

Fabuła do mnie nie przemawia. Raz, że nie moje realia i nie mój klimat (ja siedzę w klasycznym fantasy raczej), dwa, że prowadzenie wydarzeń jest dość sztywne. I zmierza prosto jak po sznurku - tak się przynajmniej wydaje - do wszyscy-wiedzą-czego. Nie ma tu dla mnie zagadki, tajemnicy, haczyka, który by mnie złowił i sprawił, że chciałoby mi się kontynuować.

 

Ale może zerknę do drugiej części później, jeśli wystarczy mi czasu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Co do nazwisk to mnie trochę zaskoczyłes, ponieważ są to nazwiska znajomych, ponieważ stwierdziłem, że wymyślone mogą dziwnie brzmiec:)

Widzę, że Autor mocno spragniony komentarzy :P ok, niech będzie, poświęcę chwilkę. Przeczytałam cały rozdział, komentarze szczegółowsze do pierwszego przerywnika, dalej w zasadzie większość uwag się powtarza.

W pierwszym akapicie rzuciła mi się w oczy zaimkoza, przykłady: "go od tego", "tej chwili", "od niego". Zgrzyta, zgrzyta i jeszcze raz zgrzyta. Zdanie: "Syntetyczne połączenia nerwowe odklejały się od niego z głośnym mlaśnięciem" brzmi conajmniej dziwnie. Połączenia odklejały się? To już chyba nie były połączeniami? A te mlaśnięcia... hm. Autorze, na pewno chodziło Ci o "połączenia" a nie złącza czy coś w ten deseń?

Drugi akapit pod znakiem powtórzeń. "szybko podszedł do zlewu, odkręcił wodę i pił tak szybko", po/po, wodę/wody.

Trzeci: literówka: "jaki główny architekt" - chyba miało być "jako".
I co to ma być "rozwój stanu inteligencji"? I, co ciekawsze, jak wygląda prototyp rozwoju stanu inteligencji i dlaczego/jak się rozpada? "Założony cel" mi się nie podoba, nabieranie kształtów w kontekście projektowania rozwoju stanu inteligencji również.

W akapicie czwartym mamy strasznie oklepane i wtórne "podłączanie mózgu" do strumienia informacji. Ciekawe, że główny architekt projektujący inteligencję nie potrafi sobie napisać prostego algorytmu do bukmacherki i przegrywa :P to już dzisiaj co zdolniejsi potrafią ;)

Dalej, scenki z robieniem kolacji - styl, niestety, woła o pomstę do nieba. Weźmy na tapetę pierwsze zdania: "Szatkując cebulę, poczuł coś lepkiego na palcach. Zamyślił się i zaciął." - jak to brzmi? Autorze, przeczytaj sobie na głos ten fragment (najlepiej cały akapit) i się nagraj. Wiem, że chciałeś napisać, że bohater zaciął się podczas szatkowania cebuli, czego nie poczuł ze względu na wyłączenie odczuwania bólu. Ale napisałeś to w taki sposób, że brzmi jakby szatkował cebulę, poczuł coś lepkiego, zamyślił się (prawdopodobnie nad pochodzeniem owej lepkości) i teraz dopiero zaciął (ale nie wiadomo czy się, czy niekoniecznie). Palca się wodą nie *przepłukuje*, co najwyżej opłukuje. Z czego ma się tłumaczyć Karoli? Że zaciął się w palec? O co chodzi dalej w zdaniu "następny owoc uwolnienia się od Awatara, w przypadku konsumpcji, jedzeniem tego syntetycznego gówna nazwać się nie da" to już niestety, ale nie jestem w stanie dociec.

Dlaczego bohater porusza się w ślimaczym tempie(ze względu na niecałkowitą regenerację), a chwilę wcześniej mógł szatkować cebulę (czynność wykonywana raczej szybko) i jeszcze się przy tym zaciąć (to już na pewno musiał szybko:P)

Dialog Grzesia z Karolą niestety porażka (późniejszy z szefem też nie lepszy). Autorze, najpierw poczytaj i posłuchaj jak ludzie do siebie mówią. Rozmowa jest strasznie sztuczna, Karola najpierw mówi "popatrz na zegarek" a za chwilę "nie patrz na ten okropny stary zegar" - może by się jednak zdecydowała? Wtrącenia narratorskie w dialogach są do wyrzucenia. Dwa razy mamy, że marudził i raz, że lubił słodką paplaninę (która nie wygląda zupełnie na słodką, ale to inna kwestia), brzmi to sztucznie, przy okazji są błędy (odsyłam do poradnika zapisywania dialogów).

Nie będę się dalej czepiać stylu (jest fatalny i trzeba włożyć dużo pracy, najlepiej poczytać najpierw trochę klasyki, potem spojrzeć *bardzo* krytycznym okiem na to, co się samemu pisze. Główny zarzut: zdania są krótkie i urywane, nie nakreślają zupełnie tła i nie współgrają ze sobą, jeży się od powtórzeń, zaimków i toporności, typu: "noc była parna" "szedł szczęśliwy"), za to muszę: a) logiki. Bohater najpierw puszcza sobie w mózg strumień wiadomości a potem się okazuje, że ukradli mu twardy dysk i kartę graficzną z PCta. To w końcu mamy tę Hi-Tech czy mamy stare, wysłużone komputery PC? b) konstrukcji postaci. Główny bohater jest całkowicie i kompletnie nijaki, podobnie jego dziewczyna i szef. Postacie nie mają w sobie cienia jakiejś indywidualności. Warto byłoby jednak nadać jakiś rys charakteru, jakieś cechy  c) niechlujstwa. Po tekście się poniewiera całkiem sporo literówek, gdzieniegdzie brakuje przecinków i wielkich liter. Tekst przed zamieszczeniem warto wrzucić do jakiegoś edytora.

Ogólnie: jest jakiś pomysł, ale tekst do napisania od nowa.

pozdrawiam,
Bella.

A, wiem co mi jeszcze zgrzytnęło w konstrukcji bohatera (już po przeczytaniu obu rozdziałów) - wg szefa podobno jest najlepszy i super, dla firmy jest niezwykle cenny, bardzo inteligentny, sprytny itd. Natomiast biorąc pod uwagę to, co robi, z tekstu wynika, że jest totalnym nieudacznikiem, którego łatwo wykiwać, który nie bardzo się orientuje co w ogóle się dzieje i ogólnie taka "mamałyga". Czyli: co innego o nim mówią, co innego wynika z tekstu.

Nowa Fantastyka