
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Hador, 3 luty 1279.
Zima była niezwykle ostra w tym roku, styczniowe mrozy przeciągały się, przemieniając ziemie w skostniała bryłę lodu. Od dziesiątka nie ustawał silny północny wiatr, wydawał się przenikać do szpiku kości, nawet przez najgrubsze odzienie. Wszyscy chowali się w swych ciepłych domach, starając się ograniczając kontakt ze światem zewnętrznym do minimum, porządny grzaniec i palenisko były jedynym ratunkiem z tej opresji.
Haill postępował podobnie, ustawił krzesło przodem do trzaskającego w kominku ognia, grzejąc skostniałe z zimna palce o kufel gorącej herbaty z rumem i miodem. Tutaj, w Marchii w ojczyźnie Pemińczyków, zimą wszyscy chętnie sięgali po „Pemińskiego grzańca”
Młody półelf chętnie przebywał wśród Pemińczyków, dobrze traktowali inne rasy. Czego nie można było powiedzieć o ludziach z innych królestw, księstw i republik. Niezwykły Pemiński naród fascynowali Hailla.
Pracowici, wytrwali, niezwykle waleczni. Prawdziwi patrioci z odwagą i honorem prący w bój w obronie swej wolności i swego króla. Chłopi i mieszczanie, bitnością nie ustępowali szlachcie. Haill służył wiele lat pod pemińskim sztandarem, wiedział to z doświadczenia. Jeśli z czegoś słynęła pemińska armia, to były to dwie rzeczy, zaciętość w walce i sławna na całą Sembie pemińska szarża
Teraz jednak w Marchii panował chaos. W przeciągu ostatniego półwiecza, Pemińska Korona wzięła udział w trzech wojnach, z czego dwie przetoczyły się bezpośrednio przez jej terytorium. Najpierw miała miejsce wojna z Imperium Sobaryjskim, które niemalże podbiło cały kontynent, Marchia i jej sprzymierzeńcy z ledwością odparli te inwazje.
Gdyby nie Przebudzenie Pradawnych, gdyby nie nadejście Białego Wilka. Sembia upadła by na kolana przed potęgą Imperium. Haill nie brał jednak udziału w tej wojnie, nawet nie było go jeszcze na świecie. Był jednak weteranem dwóch kolejnych. Kampanii w Farendürze przeciwko hordom barbarzyńskich orków, którzy doprowadzili do upadku tamtejsze Imperium. Zaraz potem wybuchła wojna z Cesarstwem Ossen, które skrupulatnie wykorzystało osłabienie zachodnich sąsiadów i Zakonu, sprawującego pieczę nad zachowaniem pokoju w tej krainie.
Gdyby nie Wielki Mistrz i jego uczniowie, Sembia została by podzielona między dwa mocarstwa, a mieszkańcy Starego Imperium w Farendürze zostaliby wyrżnięci przez orków.
– Nienawidzę zimy. – mruknął pod nosem Haill, przerywając swoje rozmyślania. Słuchając łomotu wiatru za oknami karczmy. Powoli upił z kufla pełen łyk. Z miejsca czując jak, gorący płyn parzy język i podniebienie. „Strasznie mały ruch dzisiaj w tej karczmie…” pomyślał. Był już wieczór, ostatnie promienie słońca kryły się już za horyzontem. O tej porze „Kulawy Kozioł” zazwyczaj pękał w szwach, a nie licząc kilku bywalców, był jedynym klientem. Do jego spiczastych uszu docierały urywki rozmów, ale nie wnikał w nie. Nie interesowały go specjalnie problemy tubylców, skupiał się na swoich. Pociągnął z kufla kolejny, mniejszy łyk, powoli rozprowadzając go w ustach, ciesząc się słodko-gorzkim smakiem grzańca.
Nawet teraz przy trzaskających mrozach w samym środku zimy, nie brakowało dla niego roboty, miał jednak dość wojaczki. Życie najemnika wcale nie było prostsze i tak trzeba było słuchać rozkazów jakiegoś dupka. Od samej myśli o słuchaniu kogokolwiek, czuł niesmak w ustach. Jego mózg nie cierpiał stagnacji. Potrzebował wyzwań, zagadek, adrenaliny, na wojnie miał tego pod dostatkiem. To była jednak przeszłość, od wojny z Cesarstwem Ossen minęły już trzy lata.
– Trzy długie lata– pomyślał na głos, wpatrując się w płomienie tańczące po drewnianych polanach.
Od paleniska biło kojące ciepło. Nie potrafił zebrać myśli, błądziły bez celu po jego umyśle, szukając jakiegoś rozwiązania. Jednego był pewien, nigdy nie zapomni Długiego Marszu. Gdy w rok po batalii na Szafranowych Polach i śmierci Mistrza Ulmara pokonali Ocean Wartownika i tysiące kilometrów lądu, by zniszczyć znienawidzone Cesarstwo. Przebyli wodę i ląd by dokonać zemsty. Przemaszerowali całą Sembie i zmiażdżyli, każdą armie Ossen, jaka stanęła im na drodze. Slawimir V i jego poplecznicy zadyndali na szubienicach, ku wielkiej uciesze gawiedzi ze Skowy, stolicy Cesarstwa.
Do była długa i męcząca przeprawa, dzięki patkom Zakonu nie brakowało im na szczęście pożywienia, a dzięki przebiegłości i taktycznemu geniuszowi Mistrza Altemenara zwyciężyli, mimo straty poniesionych przez Wielką Armie.
Nie wiązał z tamtymi czasami zbyt miłych wspomnień, zresztą, jakie wspomnienia mogła pozostawić po sobie wojna? Już wolałby stracić pamięć, niż wciąż budzić się w nocy z krzykiem. Tylko tyle pozostało mu z tej wojny, nie licząc niewielkiej fortuny, jaką grosz do grosza, uciułał ze swojego, co miesięcznego żołdu.
Kończył mu się grzaniec i pomysły, co ze sobą począć. Czuł się jak skowronek, zamknięty w ciasnej klatce.
Coś mu zaświtało w głowie… Mistrz Ben. Farendür. Nachylił się ku ciepłym językom płomieni, łapczywie liżącymi wilgotne polana. W jednej chwili myśli odzyskały jasność, zmrużył powoli chłodne orzechowe oczy, składając w całość nic nieznaczące skrawki pamięci. Na południe od Mer’arellin, rozległych mokradeł zamieszkanych przez jaszczuroludzi i szerokim pasmem Gór Kallenhbor. Leżały ziemie niczyje, niezbadane, prawdopodobnie niezamieszkane. Może za tymi górami czekała go wielka przygoda? Albo śmierć. Prychnął w pogardliwie „Lepsza śmierć, niż gnicie w tej nicości. I tarzanie się w własnych rozterkach.” Łyknął grzańca, chwile jeszcze się nad tym rozmyślając. Wpatrywał się w płomienie i kominkowy żar. Czując na twarzy bijące od nich rozkoszne ciepło.
Zastanawiał się, jakie jest prawdopodobieństwo, że Wielki Mistrz i Zakon Białego Wilka udzielą mu jakiegokolwiek wsparcia w wyprawie. Nie miał żadnej pewności, czy wogóle jest na to jakaś szansa. Ekspedycja mogłaby się zakończyć fiaskiem jeszcze nim opuściłaby Marchie. Coś podpowiadało mu, że to może się udać. Jego stary druh Uptengar Dębowa Tarcza mógł być niezwykle pomocny w wyprawie, znał dobrze Mistrza Benjamina zwanego Białym Wilkiem. Z tego co słyszał krasnolud przebywał gdzieś w Hadorze, załatwiał pewne sprawy w imieniu Kręgu Druidów ze Srebrnej Puszczy. Musiał go tylko odnaleźć i musiał to zrobić szybko. Dopił swój grzaniec głębokim haustem. Podszedł do szynkwasu, odstawił kufel i wygrzebał z sakwy pemińskiego srebrnika. Wręczył go gospodarzowi wprost do ręki mówiąc:
– Świetny grzaniec, Derich. Ale dorzuć następnym razem trochę ususzonego, zmielonego goździka.
– Zapamiętam, Haill. Dokąd to już cię tak gna? – zapytał karczmarz chowając srebrnika.
– Interesy – odparł puszczając mu oko, cicho przy tym cmokając – Trzymaj się ciepło.
Derich Estchat kiwnął tylko głową w odpowiedzi. Haill wyszedł pośpiesznym krokiem. Ledwie uchylił drzwi a już przywitał go chłodny zimowy wieczór, wiatr, mróz…
– Nienawidzę zimy – zawarczał pod nosem. Szybkim żołnierskim krokiem udał się na najbliższy urząd pocztowy. Napisał dwa listy. Pierwszy pośpiesznie, nie zważając na kaligrafie. Zaadresował go do swojej przyjaciółki, której niecodzienne zdolności mogły się okazać niezbędne w wyprawie na kraniec znanego świata. Nad drugim usiadł, pisząc go powoli i spokojnie, uważnie stawiając każdą literę i każde słowo. Ważył słowa, jak wprawny alchemik składniki niebezpiecznej mikstury. Pióro skrzypiało dźwięcznie, łącząc się w swym lamencie z piórami urzędników wypełniających swoje obowiązki. Ten był przeznaczony do osoby mu znacznie bliższej, żyjącej w Leidenmarchii. Kobiety, którą kochał ponad wszystko, co było mu znane. Kiedy skończył, uważnie go przeczytał. Szukając jakichkolwiek niedociągnięć, po czym westchnął głośno.
– To będzie jakaś cholerna, tragiczna w skutkach komedia – rzekł sam do siebie, wyobrażając sobie reakcje Agnes na ten list. Nie cierpiał rozprawiać o swojej przeszłości i uczuciach… Nie był w tym dobry. Odczekał chwilę, aż atrament wsiąknie w papier i podał listy urzędnikowi. Wysypał na blat garść złotych monet wyraźnie zaznaczając, że wiadomości mają dotrzeć szybko. W Marchii urzędy pocztowe działały niezwykle sprawnie, nawet biorąc pod uwagę niedawną wojnę i chaos, jaki po sobie pozostawiła. Poza jej granicami, wyglądało to zupełnie inaczej.
***
Następnego poranka, Uptengar i Haill dosłownie, wpadli na siebie na placu rynkowym. Nie zauważyli się pośród tumanów śniegu, sypiących się z nieba i tłumu ludzi przemykających po rynku. Wracających po długiej zimowej nocy, do swoich codziennych zajęć. Jedynie dzieciom pogoda wydawała się nie przeszkadzać, radośnie obrzucały się śnieżnym puchem, skacząc, piszcząc, śmiejąc się, biegając wszędzie w koło jak małe konie wyścigowe.
– Haill? – zapytał krasnolud zadzierając wysoko brodatą siwą głowę.
– Witaj Dębowa Tarczo. – odparł tamten, spoglądając na niego z wysoka. -Bardzo się cieszę, że cię widzę przyjacielu.
– Ja również. – odparł krasnolud, uścisnęli się jak przystało na starych druhów. – To, co Jastrzębiu? Idziemy gdzieś usiąść? Czy będziemy tu stać i czekać, aż zamienimy się w bałwany? Z twojej miny wnioskuje, że masz coś ciekawego do powiedzenia.
Haill przytaknął spokojnie, choć widać było wyraźnie jego ożywienie. Zaprosił swego przyjaciela do najbliższej oberży. Tam młody półelf, przy kuflu mocnego grzanego piwa, szybko objaśnił mu, na czym polega jego plan i dokąd zmierza. Uptegar ochoczo przystał na zachęty swego, z lekka zapalczywego druha. To wprawiło Jastrzębia w osłupienie. Nagle okazało się, że cały arsenał argumentów, jakie przygotował był zupełnie zbędny.
Krasnolud był niezwykle ciekaw, co kryje się za mglistymi szczytami masywu Kallenhbor.
Musieli się jednak najpierw dostać do Alberunu, głównej siedziby Zakonu, majestatycznej twierdzy skrytej wysoko pośród ośnieżonych szczytów Gór Żelaznych na północy. Haill słyszał wiele opowieści o tej cytadeli, choć i to słowo nie oddawało dostatecznie jej potęgi, ponoć strzegły jej mityczne gryfy i dwa ogromne smoki, ponoć jej podziemia były tak głębokie, że w labiryncie jej korytarzy można by pomieścić całe krasnoludzkie miasto. No właśnie, ponoć, to wszystko to były tylko pogłoski, pomówienia, nikt poza akolitami Zakonu nie wiedział, jaka jest prawda. Jedno było jednak pewne, Alberun zwany również Twierdzą Gryfa był prastarą i potężną twierdzą. Nigdzie nie było podobnej czy to rozmiarem czy wiekiem.
***
Wyruszyli o brzasku 5 lutego, jeszcze nim słońce dobrze wychyliło się zza horyzontu. Wsiedli na pokład najbliższego statku płynącego w górę Nory, przez rzekę Ede do Barmessi. Pogoda wyraźnie sprzyjała żegludze, „Syreni Nóż” dzielnie parł naprzód wbrew nurtowi Nory, silny południowy wiatr pchał go naprzód. Niebo rozpogodziło się, ukazując podróżnikom bezmiar nieskazitelnego błękitu.
– Zadziwiające. Trzeciego dmuchało z północy, silny mróz i bezchmurne niebo. Wczoraj śnieg. Ba! Dywan śniegu, ledwo własną wyciągniętą rękę było widać. A dziś wieje z południa, i znów mamy czyste niebo…
– Rozpoczęła się cyklada. – wpadł mu w słowo krasnolud, stając razem z nim na dziobie okrętu.
– A, co to takiego? – Haill nigdy wcześniej nie słyszał o czymś takim.
– Przez najbliższe dwa dziesiątki będzie wiać z południa, lub południowego zachodu. Teraz mrozy wyraźnie zelżeją. Latem zazwyczaj oznacza to duże deszcze i częste burze. Cyklada nagania całą wilgoć znad morza na ląd. Tam wilgoć skrapla się jako deszcz.
– A w zimę jako śnieg?
– Dokładnie. – odparł Uptengar – Nie występują każdego roku. Występują cyklicznie, stąd ich nazwa, co trzy cztery lata.
– Nawet nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. – zdziwił się Jastrząb.
– Młody jeszcze jesteś, niewiele o świecie wiesz. Ja nie dość, że stary już jestem, to jestem też druidem. My spędzamy całe życie na odgadywaniu tajników natury.
– No i żyjecie w celibacie.
– Nonsens. Utarty stereotyp. Druidzi też mają dzieci i to dość liczne. Tylko nasze żony ukrywają przed światem wieść o tym, że ich mężowie są druidami. Bo i z czym się tu afiszować?
– A ty masz żonę?
– Miałem nawet kilka, ale nie jestem stworzony do roli przykładnego męża i ojca, wiecznie mnie w domu nie było. – zaśmiał się krasnolud – Poza tym wiesz jak to jest z babami, zwłaszcza tymi zazdrosnymi. – zarechotał krasnolud, półelf tylko prychnął śmiechem, spoglądając na swego brodatego kompana. Druid wyciągając zza pazuchy długą fajkę, nabił ją zielem i podpalił. Z początku Haill obrócony w inną stronę zupełnie tego nie zauważył. – Zabawne. – zauważył druid poprawiając gruby skórzany pas u spodni, szybko zmieniając drażliwy temat. – Krasnoludzkich druidów z tego, co wiem jest około trzystu. Rozsianych po całym świecie. A ja już myślałem, że jestem unikatem.
– Skoro ty na to wpadłeś to znaczy, że są i tobie podobni. – do nozdrzy Hailla właśnie doleciał zapach, uderzająco podobnego do kopcącej się trawy. Obrócił się gwałtownie szukając źródła zapachu i dostrzegł swego przyjaciela puszczającego przez sumiaste wąsy strugę siwego dymu. – A ja głupi myślałem, że ciało druida to świątynia nie kloaka. – rzekł po chwili.
– Wszystko jest dla ludzi młody elfie. – odparł druid puszczając przez szerokie nozdrza kolejną smużkę dymu – I mówiąc "ludzi" nie mam bynajmniej, na myśli tylko ich. Tak czy inaczej, trzeba mieć jednak mózg i rozsądek by z tego korzystać. – dodał po chwili spoglądając na niego z ukosa.
– A wiesz, co jest ostatnim hitem w śród młodzieży? – zapytał elf grzebiąc w kieszonce kaftana.
– Nie. – skwitował druid, zapierając się nogą o niską beczkę.
– Cygara. – rzekł po chwili Jastrząb demonstrując krasnoludowi długie, brązowe coś, najwyraźniej zrobione z jakiegoś cienkiego papieru. Przypominało mu wyjątkowo prostą kupę. – Farendürski tytoń w bibułce. A właściwie cienkim papierze. Sześćdziesiąt srebrników za jednego.
– E tam. – machnął ręką krasnoludzki druid, po czym znów pyknął swoją ukochaną fajkę.
Uptegara, odkąd tylko pamiętał pociągał świat powierzchni i jego niezwykłe kolory. Przeciętnego krasnoluda niewiele to interesowało. Przeciętny krasnolud przy beczce piwa i pieczonym prosiaku, wolałby wydobywać z wnętrza ziemi cenne surowce, lub też płodzić kolejnych małych krasnoludów. Uptegar od początku był inny. Nie interesowały go igrzyska, próby, bijatyki za forsę, czy też podrywanie krasnoludzkich niewiast, jak zwykli czynić jego pobratymcy. Zadawał ojcu i mentorom wiele pytań o świat powierzchni. Wszyscy wmawiali mu, że jak wyjdzie na powierzchnie to zginie, wciągnie go bezmiar nieba. Porównywali to nawet to wciągnięcia przez małolata smarka do nosa, zamiast postąpić w myśli zasady: „nie chciałeś leżeć w nosie, to leż na kamieniu”. Albo też wmawiali mu, że jak tylko oddali się od bezpiecznych gór pożre go jakaś dzika bestia, spragniona mięsistego krasnoludzkiego zadka. Kiedy raz zapytał ojca:, „Więc dlaczego żyją tam ludzie i elfy?”, Oudin, bo tak mu było na imię, poważnie już sfrustrowany nieustannym gradem pytań, odparł:„Bo są wysocy, silni a przede wszystkim strasznie tępi. Na powierzchni nie ma miejsca dla krasnoludów synu. Zapamiętaj to wreszcie.”
Któregoś dnia ojciec w końcu go zabrał na powierzchnie, by w końcu uświadomić mu, że miejsce krasnoluda jest w kopalni nie na powierzchni. W tajemnicy przed synem, kupił nawet niedźwiedzia i kilka wilków. To miało być „przedstawienie”, kilku krasnoludów i jeden z ludzkich kupców zgodzili się wziąć w nim udział. Jak to jednak często bywa, coś poszło nie tak, głodne wilki rzuciły się na młodego krasnoluda zaganiając go nad przepaść, Uptengar stając na krawędzi urwiska stracił równowagę i spadł wprost w zimne objęcia wód Rogu Venitala, górskiej rzeki spływającej przez ziemie olgaradów i dalej wpadający do Wielkiego Jeziora Leidenmarchii.
Chłopak przeżył cudem. A bystry prąd rzeki bezpiecznie poniósł go daleko na południe, odnalazł go szaman jednego z olgarackich klanów. Nazywano ich elayvin’ekasen’unnakan, co oznaczało: Słuchający Głosu Wszechmatki, byli kapłanami, zielarzami, akuszerami, nierzadko posługiwali się prostą magią, by zwiększyć siłę mikstur, które ważyli w swych ziemiankach. Szaman uleczył jego rany, otarcia, sińce i pękniętą kość ramienia. Nakarmił i zaprowadził znów do miejsca, z którego przyprowadziła go tutaj rzeka. Był milczącym przewodnikiem. Wydawałoby się, że nie umiał mówić. Kiedy się jednak rozstawali, po siedmiu dniach wędrówki, szaman ukląkł przed nim płożył mu rękę na ramieniu, po czym przemówił.
Z jego wilczego, włochatego gardła, wydobył się chrapliwy głos z charakterystycznym u psowatych olgaradów powarkiwaniem i cichym buczeniem, wydobywającym się gdzieś głęboko z klatki piersiowej.
– Tutaj się rozstajemy, dziecko kamienia. Tam w głębi góry, w jej trzewiach, bliscy twoi, twoja rodzina. Nie słuchaj tego, co mówią o tym, co wyżej niż podziemia. Świat co wyżej niebezpieczny, lecz nie dla druida. Ten, kto słucha, ten mądrość lasu słyszy. Kto słyszy i te mądrość pojmuje, pośród najgłębszych ciemności, ścieżki nie zgubi. – kiedy skończył mówić, wskazał mu ścieżkę w górę rzeki, gdzie miała się znajdować krasnoludzka strażnica, a dalej wrota do podziemnych tuneli. Kiedy Uptegar obrócił się by mu podziękować szaman Elayvin zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Później potoczyło się już wszystko samo.
Najpierw wielka radość, że wrócił cały i zdrowy, nadzieja, że znów wszystko wróci do normy. Kilka lat później wielki zawód. Młody krasnolud został druidem, Uptegar w domu nie był już mile widziany. Został wydziedziczony i wygnany rodzina odwróciła się od niego jak gdyby w ogóle nie istniał, jakby nigdy nie istniał. Bardzo cierpiał przez to.Spokój ducha odnalazł dzięki kręgowi elfich druidów, nareszcie odnalazł swoje powołanie.
Jak rozumiem, jest to rozwinięta wersja "Wyprawy Weterana". Cóż, jest już lepiej, ale błędy i tak są. I tak:
Biały Wilk - Geralt?
Sembia została by podzielona między dwa mocarstwa, a mieszkańcy Starego Imperium w Farendürze zostali by wyrżnięci - zostałaby, zostaliby, a poze tym to powtórzenie jest
a nie licząc kilku bywalców był jedynym klientem - przecinek przed był
Uchem chwytał urywki rozmów - nie bardzo widzę chwytanie uchem czegokolwiek.
nie brakło dla niego roboty - w tym przypadku bardziej pasuje nie brakowało
tarzanie się w własnych rozterkach - nie bardzo rozumiem to określenie
Nie miał żadnej pewności czy takowe prawdopodobieństwo w ogóle istnieje - to określenie też wydaje się mało naturalne
urząd pocztowy - jak zrozumiałem, to jest świat fantasy, skąd więc urząd pocztowy (rozumiem - swodoba w kreowaniu świata, ale urząd pocztowy burzy nieco koncepcję)
tumanów śniegu - tumany to raczej kurzu są
Dzieciom jedynym - raczej: jedynie dzieciom
to wszystko to były - drugie "to" jest zbędne
Pogoda wyraźnie sprzyjała żegludze, „Syreni Nóż” dzielnie parł naprzód mimo bystrego prądu Nory, silny południowy wiatr pchał go naprzód. Niebo rozpogodziło się, ukazując podróżnikom bezmiar nieskazitelnego błękitu.
- Zadziwiające. Trzeciego dmuchało z północy, silny mróz i bezchmurne niebo. Wczoraj śnieg. Ba! Dywan śniegu, ledwo własną wyciągniętą rękę było widać. A dziś wieje z południa, i znów mamy czyste niebo… - tego to już w ogóle nie rozumiem
Pyzatym wiesz jak to jest z babami, zwłaszcza tymi zazdrosnymi. - po pierwsze "poza", po drugie - oddzielnie
pół elf - musisz się zdecydować, albo półelf, albo pół elf
w śród - "wśród" razem
Wszystko jest dla ludzi młody elfie. - dziwnie to brzmi w ustach krasnoluda ;)
Przypominało mu wyjątkowo prostą kupę - to porównanie mnie zrzuciło z krzesła
Świat, co wyżej niebezpieczny, lecz nie dla druida. - nie rozumiem tego "co wyżej"
Najpierw wielka radość, że wrócił cały i zdrowy, kilka lat później wielki zawód - rozumiem, że zawód odnosił się do tego, że rodzina go wyklęła, ale mało naturalnie wyszło wyszło
Jak znajdę chwilę, wezmę się za drugą część ;)
Tyle ode mnie, pozdrawiam.
Drogi Autorze, pracuj nad tekstem... Cały tekst nadal nadaje się do remontii.
Hador, 3 luty 1279.
Zima była niezwykle ostra w tym roku. Przemieniające ziemię w bryłę lodu styczniowe mrozy nie zamierzały ustępować. Od dziesieciu dni nie ustawał zwalający z nóg północny wiatr. Przenikał do szpiku kości, kąsając cialo nawet przez najgrubsze odzienie.
Wszyscy chowali się w domach, starając się nie wysciubiać nawet nosa na zewnątrz. Porządny grzaniec i buzujące ogniem palenisko stawały się jedynym ratunkiem z tej opresji.
Haill postępował podobnie. Teraz starannie ustawił krzesło obok trzaskającego w kominku ognia, grzejąc skostniałe z zimna palce o kufel gorącej herbaty z rumem i miodem. Tutaj, w Marchii, ojczyżnie Pemińczyków, zimą wszyscy z rozkoszą sięgali po ten ulubiony napój rozgrzewający.
Młody półelf chętnie przebywał wśród Pemińczyków. Dobrze traktowali inne rasy, w przeciweństwie od ludzi z innych królestw, księstw i republik. Niezwykły naród Pemińczyków fascynował Hailla . Pracowici, wytrwali, niezwykle waleczni. Prawdziwi patrioci, z odwagą i honorem prący w bój w obronie wolności swojej ziemi i króla. Pemińska armia słynęła z niesłychanej wręcz zaciętości i siły ataku. Chłopi i mieszczanie bitnością nie ustępowali szlachcie.
Haill służył wiele lat pod pemińskim sztandarem. Wiedział o tym wszystkim z własnego doświadczenia.
A podział tekstu na akapity stanowii wartość samą w sobie, deczydując często o odbiorze opowiadania przezzczytelnika...
Poprawiłeś to i owo, ale nadal widzę bajanie o tysiącach kilometrów, przemierzonych przez armię, nieodmiennie zwycięską, scenę strącenia Haila przez głodne wilki do rzeki... Pal diabli tę Twoją armię i jej Wielki Marsz, ale głodne wilki strąciły? Głodne wilki dopadły by i zeżarły w mgnieniu oka... Jaki dureń inscenizuje takie rzeczy, posługując się głodnymi wilkami? Na dokładkę zaszczutymi. Zaszczute wilki nic by nie zrobiły --- zespół wyuczonej bezradności. A poszczute --- widzisz różnicę miedzy zaszczuciem a poszczuciem? --- postąpiłyby po wilczemu i Hail musiałby sam skoczyć do rzeki, by uniknąć rozszarpania...
Intonowany charakterystycznym dla psowatych olgaradów powarkiwaniem i cichym buczeniem, wydobywającym się gdzieś głęboko z klatki piersiowej. ---> Że jak? Intonowany powarkiwaniem?
ElCydzie, słownik Twoim przyjacielem być powinien...
Świat, co wyżej niebezpieczny, lecz nie dla druida. - nie rozumiem tego "co wyżej" - Kael, prosze cię wieć byś jeszcze raz przeczytał słowa wypowiedziane przez olgarackiego szamana i weź pod uwagę że niekoniecznie musi on pięknie i gładko szprechać paludzka gawaritia. :) Wsumi wystarczy że przeczytasz jedno zdanie w stecz.
Co do porównywania cygara do kału... no co nie są podobne? i to brązowe i to brązowe :D
Poprawiłem z lekka fragmęt o armii, moja opowieść skupia się na czymś zupełnie innm. Będą wzmianki owszem ale Wojna z orkami i Ossen to temat na inną historie. To o wilkach też porawiłem.
Wyjaśnie kim dokłądnie jest ten Biały Wilk (nie to nie gerald) jest w drugim odcinku.
Jeśli to "co wyżej" ma się odnosić do owego Świata, to napisałbym raczej "Świat co wyżej" bez przecinka, bo z przecinkiem to mi przywodzi na myśl zwrot "co najwyżej".
Z cygarem i tą drugą substancją, to podobieństwa się kończą z chwilą zapalenia, a nawet wzięcia do ust ;P
Z GeralTem (przez T się pisze) to bohater Sapkowskiego jest tak znany, że Biały Wilk, przynajmniej mi (a zapewne nie tylko) od razu kojarzy się z Gwynnbleidem.
Uptnegar nigdy w życiu nie widział cygara, dlatego skojarzyło mu się z efektem przetrwiania i wydalania. To swego raodzaju nowość na rynku.
Różnica między Geraltem Sapkowskiego a moim Bialym Wilkiem jest znaczna, przede wszytskim Geralt to wojownik ( po modefikacjach genetycznych) znający kilka magicznych sztuczek, Benaayame’indesh (Ten, Który Chodzi w Świetle/Chodzący w Świetle) to Pradwany jeden z pierwszych olgaradów, syn Tal'allena (Pierwszy Kroczący/ Pierwszy) i Sarayi'tana (Tańczący Kwiat/Tańcząca w Kwiatach) ale korelacje rodzinne Mistrz Benjamina Pradawnego to też inna historia. Spakowski sworzył wojownika, mój Biały Wilk to mag bardzo stary i potężny, potrafiący łamać pieczeć Eteru (a to bardzo zawansowana magia)
No i mój Biały Wilk to olgarad, psowaty humanoid no i ma białe furo, stad nazwa. Vessyen'garad czyli Biały Wilka w języku olgaradów.
Pogoda wyraźnie sprzyjała żegludze, „Syreni Nóż” dzielnie parł naprzód mimo bystrego prądu Nory, silny południowy wiatr pchał go naprzód. Niebo rozpogodziło się, ukazując podróżnikom bezmiar nieskazitelnego błękitu.
- Zadziwiające. Trzeciego dmuchało z północy, silny mróz i bezchmurne niebo. Wczoraj śnieg. Ba! Dywan śniegu, ledwo własną wyciągniętą rękę było widać. A dziś wieje z południa, i znów mamy czyste niebo… - tego to już w ogóle nie rozumiem
No tak, rozumiem, że nie rozumiesz. Tak właśnie działąją Cyklady, zachwiania w pogodzie przez pierwsze trzy do pięciu dni, później jest stabilizacjia. Widać, ze nie obserwujesz nieba. To akurat nie jest zmyślone, takie "Cyklady" występują i u nas. Zdarza się że pogoda zmienia się z dnia na dzień w zrależności od nateżenia wiatru.
"Od dziesiątka nie ustawał silny północny wiatr" - od czego nie ustępował wiatr?
"Niezwykły Pemiński naród fascynowali Hailla." - narówd fascynował.
" a nie licząc kilku bywalców, był jedynym klientem" - czyli nie był jedynym klientem, bo było też kilku innych bywalców. Nie lepiej byłoby napisać coś w stylu "był jednym z niewielu bywalców" czy coś, co nie zaprzeczałoby samemu sobie?
" zmiażdżyli, każdą armie Ossen" - "zmiażdżyli każdą armię"
"Do była długa i męcząca przeprawa" - to była
"dzięki patkom Zakonu nie brakowało im na szczęście pożywienia" - dzięki czemu?
"mimo straty poniesionych przez Wielką Armie" - "mimo strat" - to już nie jest zabawne.
"Nie wiązał z tamtymi czasami zbyt miłych wspomnień, zresztą, jakie wspomnienia mogła pozostawić po sobie wojna? Już wolałby stracić pamięć, niż wciąż budzić się w nocy z krzykiem." "Potrzebował wyzwań, zagadek, adrenaliny, na wojnie miał tego pod dostatkiem. To była jednak przeszłość, od wojny z Cesarstwem Ossen minęły już trzy lata." - piszesz, że pragnął wojny, a potem, że jednak nie. Bohaterowie literaccy generalnie nie powinni przeczyć sami sobie.
"A wiesz, co jest ostatnim hitem w śród młodzieży?" - w śród? serio?
Stężenie nazw własnych jest zdecydowanie zbyt wysokiej jak na tak krótki fragment tekstu. Poza tym trochę mnie to znudziło, ale nic to. Obszerniejszy komentarz napiszę, gdy przejrzę część następną.
eh... powiem wam szczerze, że zaczyna mnie powżnie męczyć to ciągłe poprawianie. Dla jasności... nie mam do was żalu o to, że je wyłapujecie tak być powinno. Mam za to zajebisty żal do siebie za ich popełnianie. Sam sie zastanawiam czy ja mam się śmiać czy płakć... Albo walnąc pare razy głową w ściane, choć rozumu mi od tego nie najdzie. Chyba się odrobinę przliczyłem.
:-) Stań na głowie albo zastosuj receptę pana Zagłoby. :-)
Co to za labidzenie? Nikt, no, prawie nikt nie widzi własnych błędów na początkowym etapie... Komuś innemu doradziłem "Iwonę" jako lektorkę --- spróbuj i Ty, słuchając masz większe szanse na spostrzeżenie, że coś się Tobie walnęło, że coś nie brzmi jasno...
Autorze - po prostu odłóż na razie ciągłe poprawianie swojego dzieła. Napisz coś innego - zamknięte opowiadanie, z początkiem, rozwinięcieniem i końcem historii. Nie wyimek czegoś większego, tylko coś zamkniętego fabularnie. Może być o tej samej tematyce. I załóż, że tekst, na przykład, nie może liczyć więcej niz dwadzieścia dwa tysiące znaków ze spacjami. Jeżeli przekracza - tniesz. Skracasz. Dwa takir opowiadania w rozsądnym okresie czasu, publikacja - a potem od razu inaczej spojrzysz na to, co wcześniej napisałeś.
Konkurs " GOT" jest dobrym przykladem pisania krótkich, zamkniętych historii. Przeczyataj, jak to się robi.
Pozdrówko.
No tak ale ja pisze wielkie historie, krotki to ja moge napisać wiersz albo relacje z jakieś bitwy z mojego uniwersum. eh. Teraz ja się czuje jak skowronek w klatce.
No to - zamiast wiersza napisz dla rozrywki drabble i opublikuj. Sto wyrazów, w tym spójniki, a historia musi być skończona. Przestudiuj potem uwagi krytyczne. W takim tekście błędy widać jak na dłoni. Przyda się - złapiesz umiejętność oszczędnego, wyrazistego formułowania zdań.
A co to ten drabble? Niech mnie ktoś oświeci, bom zielony jak szczypior na wiosne.
Drabble to bardzo krótka forma literacka, która ma dokładnie sto słów. Swoją drogą, naprawdę przychylam się do sugestii Rogera. Zanim, autorze, porwiesz się na powieściwego kolosa, poćwicz najpierw warsztat na krótszych formach. Krótszych i skończonych. Bo wiesz, my tutaj lubimy formu któtkie i skończone. To w końcu portal, na którym powinno publikować się opowiadania, a nie fragmenty powieści. Ja sądzę, że sobie poradzisz. Albo powiem inaczej - musisz sobie poradzić. Dobry pisarz nie potrzebuje setek tysięcy znaków do stworzenia dobrej historii. Dobremu pisarzowi wystarczy dziesięć, dwadzieścia tysięcy znaków, aby porwać czytelnika - czasami nawet mniej. A ty przecież chcesz być dobrym pisarzem, prawda? Fajnie, że masz własne uniwersum - to się chwali. Napisz zatem jakąś krótką historię, w nim osadzoną. Albo nie ograniczaj się tylko do własnego uniwersum i rusz wyobraźnią.
Wyobraźnie to ja mam i to sporą, uniwersum nie stwarza się od tak (strzelam palcami), moje defakto powstawało kilka lat. Mam w głowie całą sage i trylogie. Nazwe sagi juz znacie, Szesanstu Braci to tylko jedna powieść. W sumie móglbym nazwać ją "Niekończonca się opowieść", bo w tym uniwersum, wielkości naszej Ziemi można by umiescić setki opowieśći. Jej podstawą, jak sugeruje sama nazwa są olgaradowie. Conajmniej jeden pojawia się w kożdej z nich. Saga zaczyna się na narodzinach tej rasy, kończy jej wygnaniem z tej planety. Wtedy zaczyna się trylogia ala Dwiezdne Wojny i Starfire Davida Webera. Mój mózg jest tego tak pełen, że zaskaują mnie zdolnosci zapamiętywania własnych szarych komurek, mimo dyslekcji i częstych napadów sklerozy :P
ehem miało być Gwiezdne Wojny i powino być raczej pstrykam palcami niż strzelam.
Śmiało i szeroko zakrojone. Ale, jeśli można coś Tobie doradzić --- sporządź konspekt, bo prędzej czy później zamotasz się w pomysłach ogólnych, w poszczególnych wydarzeniach, pogubią się osoby albo wyskoczą jak diabeł z pudełka...
Jeden bohater, jeden problem, jedna decyzja --- spróbuj skrócić opowiadanie do rzeczy niezbędnych do nadania sensu historii, bez bajdurzenia o wojnach, imperiach, orkach i tak dalej.
pozdrawiam
I po co to było?
Przeskocze pierwszą cześć zacznę od momentu w którym do płyną przez morze i łapie ich piękny sztorm... Drugą część aż głupio mi ominąć, będę musiał wcisnąć ją gdzieś po drodzę nim rozpocznie się głowny wontek opowieści.
A nie mógłbyś pokusić się jednak o coś krótszego, niebędącego ścisłą częścią rozległej opowieści? Nawet osadzonego w tym uniwersum, powiedzmy, historia jakiegoś dawnego olgarada, ale bez epickiego tła. Sama historia jednago bohatera. Jakaś krótka przygoda.
Nie wiem... kur ... cze, tyle czasu skupiałem sie na głównych opowieściach i ich tworzeniu, że jakoś nie mam pamysłu na coś odrębnego.
Choćaż nie... mam pomysł. Chciałbym jednak by choć jedna z moich opowieści w końcu ruszyła w świat.
Spokojna bryza lekko napinała potężne żagle wysłużonego galeon. „Pogromca Fal” pewnie sunął przez błękitne wody oceanu, podążając za zachodzącym słońcem.
Świetlista tarcza wiecznego wędrowca, powoli chyliła się ku horyzontowi. Marynarzy czekała jeszcze długa i niepewna droga. Widok bezchmurnego nieba dodawał im jednak otuchy.
Wody oceanu Celebes o tej porze roku, bywały bardzo niespokojne. Nie jeden okręt, nigdy nie dopłynął do portu przeznaczenia, pochłonięty przez spienione bałwany. Żeglarze żarliwe modlili się do wszystkich bogów morza i niebios, by i ich nie spotkał ten sam los.
Ledwie trzy dni temu podnieśli kotwice opuszczając Bon, tracąc z oczu bezpieczny stały ląd. Za trzy do czterech tygodni powinni dotrzeć do celu, jeśli dopisze im szczęście, lub Stwórca raczy na nich spojrzeć łaskawym okiem, zdążą przed wiosennymi sztormami. Na nieboskłonie nie było ani jednej chmurki, wszystko mogło by się jednak szybko mogło ulec zmianie.
W ładowniach potężnego okrętu, na nakrętce skleconych pryczach, spoczywali jedni z najznamienitszych wojowników znanego świata. Czarni Płaszcze, zbrojne ramie Zakonu Białego Wilka.
Zaprawieni w bojach weterani wielu ludzkich konfliktów. Zakuci w ciężkie mitidrilowe pancerze, skryte pod niewinnie wyglądającymi czarnymi płaszczami z gęsto tkanego jedwabiu zaklęte prastarą magią.
Tych stu wojowników było siłą, z którą musiał się liczyć każdy. Byli gotowi odeprzeć każdy abordaż. Byli gotowi bronić tego okrętu, tak jak każdy z nas, broniłby własnego domu. Nawet gdyby przyszło im stanąć do walki z potęgą żywiołów.
Jednak to nie był ich cel, ich celem było Serefan, już od kilku lat borykającego się z bandyckimi kartelami panoszącymi się po mieście jak plaga szczurów. Nie było dnia, by ulice miasta nie spłynęły strugami posoki.
Zbójeckie bandy walczyły o kontrole nad miastem. Cywile, winni lub nie, ginęli każdego dnia. W mieście złota, wina i przepychu nastał czas krwawych porachunków. To było ich zadanie, przywrócić porządek w Serefan.
Powiedzcie mi moi drodzy, co sądzicie o tym fragmęcie, ale bardzo łanie prosze żebyście już nie wytykali mi błędów choć zakładm że jeśli jakieś są, to w 99,9% związane z interpunkcją. Poprostu powiedcie mi co o tym sądzicie.
wszystko mogło by się jednak szybko mogło ulec zmianie. - miało być - mogło się to jednak szybko zmienić.
ElCydzie, naprawdę nie chcę, żebyś mnie uważał za upartego jak cholera cholernego złośliwca, ale bez dobrej interpunkcji ani rusz... Zaraz Tobie coś pokażę.
Zakuci w ciężkie mitidrilowe pancerze, skryte pod niewinnie wyglądającymi czarnymi płaszczami z gęsto tkanego jedwabiu zaklęte prastarą magią.
Powinno być: Zakuci w ciężkie mitidrilowe pancerze, skryte pod niewinnie wyglądającymi czarnymi płaszczami z gęsto tkanego jedwabiu ,+ zaklęte prastarą magią.
Dlaczego? Ano dlatego, że bez przecinka ostanie trzy słowa odnoszą się do jedwabnych płaszczy, a konkretnie do jedwabiu, i jednocześnie nie pasują do opisu płaszczy i tegoż jedwabiu, bo żeby pasowały, powinny te słowa brzmieć: zaklętego prastarą magią. Natomiast przecinek, wstawiony w pokazanym miejscu, sprawia, że zostaje wydzielone zdanie podrzędne, to o płaszczach z jedwabiu, a trzy słowa odnoszą się do pancerzy, i wtedy wszystko pasuje składniowo, gramatycznie i ma sens.
To tak łopatologicznie, jak tylko można. I bez cienia złośliwości, podkreślam. Wyłącznie jako dowód, że interpunkcji nie wymyślono jedynie w celu utrudniania życia piszacym. Wymyślono ją przede wszystkim dla porządkowania zdań i ułatwiania ich zrozumienia przez czytelnika.
ale to właśnie o płaszcze chodzi, to one są zaklęte. : )
w ocenie chodziło mi o to co sądzicie o tym fragmęcie tekstu. Czy może być... czy nie moze..
Fragment jak fragment, może być, jeśli jest wstępem do właściwej opowieści. Natomiast jeśli całość ma tak wygladać, to niestety nie. Dlaczego? Wyliczasz i bardzo skrótowo przedstawiasz okręt, ocean, lęki marynarzy, ukrytych w ładowni rycerzy, zbroje i płaszcze tych ostatnich. Nie wiadomo, co ważne dla dalszej historii, co nie ma znaczenia... W tym stylu można sagę wiedźmińską do szesnastu stron skrócić... :-)
Skoro zaklęcie odnosiło się do płaszczy, ważność zachowuje moja druga uwaga. Zgodność liczby i przypadka musi byc zachowana. Pomóc może zmiana szyku taka, żeby się zaklęcie nie kojarzyło ze zbrojami --- ale czy tak, czy tak, ostateczny kształt i sens nadadzą zdaniom przecinki, których tak bardzo nie lubisz...
hehe... : ) Właśnie to jest tylko fragmęt to taki malutki wsęp, który ma zainteresowac czytelnika, poczekajcie aż wstawie opis sztormu.
Fragment, kolego, fragment.
pozdrawiam
I po co to było?
mam pytanie jak inaczej nazwać kominiarkę albo zasłone twrzy ktora sięga do oczu. Arafatki za bardzo kojarzą mi się z dzikim zachodem a "kominiarka" "zasłona twarzy" jakoś mi do tekstu nie pasuje... a nie mogę niczego znaleźć. Poratuje mnie ktoś?
Nie nosili hełmów, na głowach mieli tylko, wykonane z tego samego materiału i w ten sam sposób, co płaszcze, wzmocnione mitidrilową kolczugą maski, zwane kominiarkami. Owe maski szczelnie zakrywały całą głowę i twarz, poza wąskim pasem dla oczy, tak by chronił i nie ograniczał pola widzienia. - Powiedzcie mi... idzie to przetrawić?? To tekst czysto próbny, potrzbóje potpwiedz.
na oczy*
chroniły i nie ograniczały*
Arafatki za bardzo kojarzą mi się z dzikim zachodem ---> zaraz spadnę z krzesła. Arafatka i Dziki Zachód? Gdzie Rzym, gdzie Krym...
Nie nosili hełmów, na głowach mieli tylko (...) maski, zwane kominiarkami. ---> maski na głowach? Maski wiążą się z twarzą, jej zakrywaniem, a nie z głową.
A nie możesz wydumać jakichś nakryć*) głowy, z których to nakryć na twarz spływa / zwiesza się zasłona?
Przejdź się do biblioteki, coś o rycerzach poczytaj, obrazki pooglądaj, znajdziesz coś, co Ci podpasuje i od razu będziesz miał nazwę z wyglądem.
*) byle nie był to beret z antenką... :-)
Wiem kurde flak! :D dlatego pytam się o podpowiedz.
Czepiec/kaptur kolczy.Tak to się zwie. I wcale nie musiałem iść do biblioteki. :p
Czepiec / kaptur kolczy nie zaslanial twarzy... Twarz zasłaniał ( częsciowio ) helm albo szyszak z nosalem, całkowicie zasłaniala przyłbica albo hełm garnczkowy ( cięzki i mało przydatny, bo pole widzenia było znacznie ograniczone).
Chłopie, masz link, będziesz wiedział, jak to wyglądało... http://www.spartakus.pl/pl/chainpl.htm
wiem jak wygląda hełm garnaczkowy, szukałem podopowiedzi jak to się nazywało ale sam wkońcu na to wpadłem.
Wojownikcy zakonu nie noszą hełmów tylko coś ala czepiec kolczy "wszyty" w zaklęty jedwab. OSŁANIJĄCY całą twarz poza paskiem na oczy. Ruszcie wyobraźnią do licha.
Aha..... Szkoda, że w czasach, kiedy używano kolczug z czepcami i odrębnych czepców kolczych nikt jakoś nie wpadl na pomysł, żeby wykonać czepiec kolczy oslaniający calą głoę i twarz, mający tylko otwory na oczy i ewentualnie otwór na usta, żeby wojownik mógł sobie coś tam zjeść albo wypić...
Z wielu względów taka konstrukcja czepca kolczego kompletnie mija się z cełem .
Ale, jeżeli Autor się uprze...
Noszą je do bitey i kiwdy są na misji. Poza tym to kominiarka wzmocniona kolczugą, musiałem to jakoś wyjaśnić