- Opowiadanie: jetosz - Mistrz Adalbert (Rozdział 1. mini powieści z nowego średniowiecza - niby fantasy)

Mistrz Adalbert (Rozdział 1. mini powieści z nowego średniowiecza - niby fantasy)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mistrz Adalbert (Rozdział 1. mini powieści z nowego średniowiecza - niby fantasy)

ADALBERT

Dudnienie wyrwało Adalberta z zamyślenia. Ktoś równomiernie uderzał w odrzwia. Podniósł się więc niechętnie znad miski skromnej codziennej strawy i odsunął ciężkie rygle.

 

– Mistrzu Myślącej Skały! – zagrzmiał posłaniec, bez wątpienia giermek możnego pana, o czym świadczyła zdobiona rękojeść krótkiego miecza i haftowany kubrak z przedniego, grubego sukna narzucony na dobrej jakości kolczugę.

 

– To ja! – Adalbert jak przystało skromnemu uczonemu skłonił się przed człowiekiem szlachetnie urodzonym.

 

– Wielce Szanowny Szambelan Jego Wysokości Najjaśniejszego Miłościwego Księcia Waldów tylko ze względu na Wielkich Przodków, zwanych Mniejszymi zaszczyca Cię zaproszeniem na dzisiejszą ucztę! – wyrecytował posłaniec jednym tchem, jak zapewne robił to już wiele razy… Na uczty zapraszano wiele osób, był czas nabrać wprawy w wygłaszaniu takich formuł. Jednak Adalbert jeszcze nigdy nie był na Dworze. Nie należał do wielbicieli władcy, nie pociągała go też kariera urzędnicza. Oddawał, co prawda, państwu skromne usługi dzięki swemu rzadkiemu kunsztowi, był jednak pewien, że nie zasłużył na szczególną uwagę kogokolwiek z ważnych dworzan, a tym bardziej Księcia. Takie zaproszenie mogło zapowiadać wielką odmianę w jego życiu, lecz nawet Kryształowa Społeczność Myślącej Skały nie potrafiłaby mu powiedzieć czy będzie to odmiana na lepsze.

 

Obyczaj nie dawał mu jednak wyjścia, tylko ciężka choroba pozwoliłaby na odmowę.

 

– Jako skromny sługa Najjaśniejszego Pana Mojego stawię się z pewnością – odpowiedział.

 

Posłaniec kiwnął głową potwierdzając, że usłyszał odpowiedź i jednocześnie za pożegnanie. Dosiadł konia i zniknął za rogiem zaułka, Adalbert zaś zamknął drzwi i rozpoczął pośpieszne przygotowania. Zostało niewiele czasu, a z uniwersyteckiego kampusu do zamku było dosyć daleko, jak dla piechura.

 

Słońce przesunęło się już ku zachodniej stronie nieba, gdy Adalbert wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi, jakby w jego mieszkaniu było coś, co mogłoby stanowić kąsek dla złodzieja. Ubrany był w długi płaszcz, jeszcze w całkiem dobrym stanie, choć sukno wypłowiało już i ścieniało miejscami od wielokrotnego czyszczenia. Ruszył pośpiesznie nierówno brukowanym chodnikiem. Przejeżdżająca karoca o mało nie ochlapała go błotem od stóp do głów, zdążył jednak w ostatniej chwili uskoczyć i przywrzeć do muru kamienicy. Po kilkuset krokach opuścił obszar kampusu i wydostał się na planty. Lubił ten widok. Na wprost w oddali widać było zamkowe wzgórze otoczone aż do podnóża zabudowaniami stolicy. Po lewej stronie rozpościerała się szeroka dolina, usłana na przemian polami uprawnymi, spłachetkami lasu i gdzie nie gdzie przycupniętymi niewielkimi wsiami książęcych chłopów. Zaś na prawo od wzgórza wznosiła się z za miejskich dachów, nieco zamglona odległością, wysoka na ponad tysiąc stóp ściana płaskowyżu. Na jednej trzeciej wysokości, spomiędzy ostrych skał, tryskała z niej kaskada wodospadu, a pozornie u podnóża ściany, choć po prawdzie znacznie bliżej miasta, oko uświadomionego obserwatora dostrzegało ukryty wśród drzew budynek Przybytku Myślącej Skały – miejsce codziennej pracy Adalberta. Mimo woli zatrzymał się na chwilę by w promieniach popołudniowego, jesiennego słońca nasycić wzrok soczystą zielenią liści. O tej porze roku była to wyjątkowa gratka. Zwykli ludzie sądzili, że piękno swojego ogrodu Mistrzowie zawdzięczają czarom. Wytłumaczenie było jednak dużo bardziej prozaiczne. Południowe rośliny utrzymywały się w okolicy Przybytku dzięki dużym ilościom gorącego powietrza unoszącego się znad Myślącej Skały.

 

Ruszył dalej szybkim krokiem. Przekroczył kamienny most przerzucony wysoko nad jarem, gdzie rwącym potokiem odpływały wody kaskady. Znalazł się na trakcie prowadzącym prosto ku zamkowi. Słońce zachodziło…

 

 

 

– Jak się zwiecie człowieku? Jakiego stanu jesteście? – pomniejszy dworzanin towarzyszący strażnikom przy bramie obrzucił go niechętnym spojrzeniem. Usłyszawszy imię i zawód założył na nos binokle i z urzędową miną zaczął studiować zwój pergaminu, na którym prawdopodobnie wypisana była lista gości. Przez bramę przejechała kareta, nie zwalniając nawet. Dworak pokłonił się w pas i wrócił zaraz do studiowania listy. Pomrukiwał przy tym, nie wiadomo czy dla dodania sobie ważności, czy też dlatego, że umiał czytać tylko na głos.

 

– Wasze szczęście człowieku – wreszcie zwrócił się do Adalberta – umieścili was blisko początku listy, a gości dziś będzie bez liku – wymierzył w niego jeszcze raz pogardliwe spojrzenie – Mam nadzieję, że to nie jakaś pomyłka. Możecie przejść.

 

Pachołkowie z halabardami rozstąpili się robiąc przejście w bocznej furtce obok bramy. Adalbert ruszył, próbując nie pokazać po sobie jak niepewnie czuje się wstępując w te progi.

 

Przed bramę zajechała bryczka, z której wysiadła para mieszczan w sile wieku. Tylko szlachetnie urodzonym wolno było wjeżdżać na dziedziniec.

 

– Czy to był najgłupszy z dworaków, czy tylko przeciętnie głupi? – zastanawiał się Mistrz idąc obrzeżem placu w kierunku drzwi wejściowych. Nie miał zbyt wysokiego mniemania o urzędnikach, sądził jednak, że w bezpośrednim otoczeniu Księcia trzeba wykazywać się inteligencją. Choćby ze względu na konkurencję.

 

Strażnicy przy odrzwiach nie robili już większych ceregieli, spojrzeli na niego znad sumiastych wąsów i nawet nie drgnęli. Halabardy były już uniesione, bowiem co chwila wchodzili nowi goście. Przekroczył próg i znalazł się w przedsionku pałacu.

 

– Takiego przepychu zdobień nie ma nawet Rektor w swoim gabinecie – pomyślał z mieszaniną żalu i satysfakcji, bowiem nie przepadał za obecnym Rektorem i jego ciągotami do rozgłosu i polityki. W korytarzu bogactwo aż biło w oczy, z trudem udało mu się nie rozglądać. Szczególnie, że obok złoceń i raczej kiczowatych draperii wisiały obrazy najwyraźniej przednich malarzy. Nie dostrzegł żadnego płótna w modnym obecnie stylu. Wszystko to były dzieła dawno zmarłych mistrzów.

 

Wreszcie razem z tłumem gości doszedł do drzwi sali balowej. Kilku starszych paziów na przemian anonsowało mniej znaczne osoby. Na ważniejszych czekał sam Młodszy Szambelan.

 

– Wasze okrycie panie – wyrwał go z zamyślenia głos młodszego pazia. Wydawało mu się, że ostatnie słowo zabrzmiało z nutą drwiny, ale nie był o tym przekonany. Oddał swój wysłużony płaszcz. Pod spodem miał równie wysłużony ciemno popielaty uniform, jaki zwykli zakładać członkowie jego klasy społecznej na wszystkie ważkie okazje. Dzięki temu nie rzucał się tu za bardzo w oczy, choć ci goście, którzy byli podobnie do niego ubrani, mieli stroje z pewnością świeższej daty.

 

– Zachowajcie to! – paź wręczył Adalbertowi złote kółeczko z nanizanymi kolorowymi blaszkami – fant, dzięki któremu zapewne będzie mógł później znaleźć swoje okrycie. Chciał sprawdzić swoje domysły, ale tłum porwał go ze sobą, a paź zniknął. W drzwiach ponownie, acz już nieco uprzejmiej spytano o jego godność. Włączył się w krótką kolejkę oczekujących na zaanonsowanie. Starsi paziowie prześcigali się w szybkości wypowiadania słów, co wobec gwałtownego napływu gości było nawet konieczne.

 

– Romali, Mistrz Cechu Złotników Wraz Z Małżonką!

 

– Rajca Miejski Urblicht Wraz Z Małżonką!

 

– Lang Lui, Mistrz Cechu Garbarzy Wraz Z Małżonką!

 

– Jego Jasność Biskup Pomocniczy Nicolo Wraz Z…– biskup zrobił urażoną minę, ale wszedł bez gadania.

 

– Dowódca Straży Miejskiej Wraz Z Małżonką!

 

– Mistrz Adalbert Od Myślącej Skały!

 

Wejście ze skądinąd przestronnego korytarza na salę balową było szokujące. Trudno było nie zachwycić się kunsztem murarzy, którzy wznieśli tak obszerne pomieszczenie, w dodatku bez kolumn wspierających w środku. Sklepienie było wielką kopułą, jedyne kolumny znajdowały się pod ścianami kryjąc ustronne nisze i zapewne przejścia do sąsiednich sal. Noc była pochmurna, więc przez świetlik na szczycie kopuły nie wpadało nawet światło gwiazd. Rekompensowały to jednak tysiące świec porozmieszczanych w najróżniejszych miejscach, głównie jednak na wiszącym pod samym środkiem kopuły kolistym świeczniku.

 

Adalbert zauważył, że mimo swojej ogromnej wagi kołysze się on ledwo zauważalnie. Być może nie uspokoił się jeszcze po operacji zapalania świec, a być może był to wpływ wirowania planety. W takim razie kopuła musiała być nawet wyższa niż to się wydawało na pierwszy rzut oka.

 

– Kto jeszcze z tych gości mógłby dostrzec takie szczegóły? – pomyślał Adalbert. I nie było to pytanie tylko retoryczne. W czasach, gdy wiedza nie była raczej w cenie, znalezienie odpowiedniego partnera do rozmowy na książęcej uczcie mogło być nie lada kłopotem. Nie mógł przecież całego wieczoru spędzić pod ścianą spoglądając znad kielicha na gości! W to, że prawdziwy sprawca jego zaproszenia odezwie się w pewnym momencie, nie wątpił, lecz czy stanie się to wkrótce? Było to raczej mało prawdopodobne. Tego rodzaju przyjęcia ciągnęły się do rana…

 

Większość dotychczas przybyłych zgromadziła się na obrzeżach sali, jakby przytłoczona jej ogromem. Wyznaczona pora już minęła. U wejścia zaczęło pojawiać się coraz więcej znaczących osobistości. Była to cała gra. Należało się spóźnić na tyle, by anonsację usłyszało jak najwięcej osób na sali, a jednocześnie zdążyć przed Księciem i jego rodziną. Paziowie odzywali się teraz już tylko sporadycznie, za to głos Młodszego Szambelana brzmiał coraz dobitniej:

 

– Jaśnie Pan Hrabia Na Aberville Wraz Z Małżonką!

 

– Jaśnie Pani Hrabina Na Ulmis Wraz Z Córkami!

 

– Wicehrabia Na Greston Wraz Z Małżonką!

 

– Biskup Główny Miasta Portsmog!

 

– Ambasador Nadzwyczajny I Pełnomocny Królestwa Nordani!

 

– Jaśnie Oświecony Minister Gospodarki Wraz Z Małżonką! – zaakcentował wreszcie Szambelan. Zaczynały się naprawdę ważne osobistości. Gwar na sali nieco się zmniejszył. Coraz więcej głów kierowało się w stronę drzwi wejściowych. Dobrze urodzone panny wypatrywały kawalerów do upolowania, kawalerowie wypatrywali posażnych partii, mieszczanie wypatrywali potencjalnych klientów, arystokraci osób mających lepsze koneksje u dworu. Wreszcie wszyscy razem czekali na najważniejszą osobę…

 

– Jego Wysokość Najjaśniejszy Miłościwie nam Panujący Książe Waldów tylko ze względu na Wielkich Przodków zwanych Mniejszymi i Jej Wysokość Najjaśniejsza Miłościwa Księżna Waldów!!! – wykrzyknął Szambelan. Uczta rozpoczęła się na dobre.

Koniec

Komentarze

Hmm... I znowu trudno jest mi cokolwiek napisać. Cały tekst jest opisem najpierw krajobrazów, a potem kolejnych części zamku. Brakuje tu jakiejkolwiek akcji.
Trochę się jeszcze poczepiam nieścisłości w tekście:

nie za bradzo pasuje mi, że to giermek przyjeżdża z zaproszeniem, poza tym, z tego, co mi wiadomo, giermkowie nie nosili mieczy

to samo z pachołkami z halabardami, powinni to być raczej gwardziści

Adalbert zauważył, że mimo swojej ogromnej wagi kołysze się on ledwo zauważalnie - tu masz co najmniej powtórzenie.

Dziwnym wydaje się też to, że na balu pojawiają się najwyżsi dostojnicy razem ze zwykłymi mieszczanami

 

To "rozdział 1", akcji przybawa z czasem... No i to jednak "drugie średniowiecze" czyli przyszlość jedynie nawiązująca formami do przeszłości.

A w sumie jest tego 90 stron prze odstępie 1,5, więc raczej nie nadaje się do publikacji na tym forum.

Nie mówię, żebyś wrzucał od razu całe dziewięćdziesiąt stron, ale przydałby się fragment na tyle długi, by przynajmniej  zawiązała się jakaś akcja, bo ten fragment nawet prologiem trudno nazwać.

Pozdrawiam

o czym świadczyła zdobiona rękojeść krótkiego miecza i haftowany kubrak z przedniego, grubego sukna narzucony na dobrej jakości kolczugę

Bardziej naturalnym sposobem opisu jest wymienianie w kolejności zauważania. Czyli: najpierw haftowany kubrak, później rękojeść miecza.

Poza tym nie sądzę, żebyś był w stanie ocenić jakość kolczugi spod kubraka. Żeby to zrobić trzeba rzeczoną kolczugę wziąć w ręce i przyjrzeć się zamknięciom drucianych kółek, dokładnie obejrzeć całość. Naciąganie kubraka na kolczugę wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne, choć mogę się w tym względzie mylić.

 

z uniwersyteckiego kampusu do zamku było dosyć daleko

Może u Ciebie jest inaczej, ale klasycznie uniwersytety, jako obiekty szczególnie ważne, były sytuowane w ramach murów miejskich. Biorąc pod uwagę wielkość średniowiecznych miast, wszędzie było blisko.

 

Dalej: piszemy „gdzieniegdzie” i „zza”.

 

Pachołkowie z halabardami rozstąpili się

Ał. Straż pałacowa miała wolne?

 

Kilku starszych paziów na przemian anonsowało mniej znaczne osoby

Heroldzi też na urlopie?

 

- Wasze okrycie panie - wyrwał go z zamyślenia głos młodszego pazia

Od tego byłaby raczej służba. Paziowie, jako uczący się obyczajów członkowie rodów szlacheckich, pełnili służbę u boku określonej osoby (króla, księcia, magnata).

 

To tak z bardziej znaczących rzeczy, które "nie grają" i rzuciły mi się w oczy. Poza tym przecinkowa masakra i sporo powtórzeń.

Na koniec: wrzucanie takich fragmentów mija się z celem. Tekst nie zachęca do przeczytania kolejnych części, bo nic się nie dzieje, nawet nie zarusowujesz fabuły. Nie ma żadnego napięcia.

90 stron z odstępami 1,5? Zwykle długość tekstu podaje się w ilości znaków (ze spacjami). Z doświadczenia wiem, że długie teksty też są czytane, o ile są tego warte. 

199 982 znaki ze spacjami, 177 322 bez spacji, 30 008 wyrazów (pewnie wliczając paręnaście w "spisie treści")

Rozumiem że jesteś historykiem średniowiecza, że tak szczegółowo znasz ówczesne obyczaje dworskie i inne realia?

Oczywiście można by takie detale jak kubrak zamiast kamizeli czy starszy paź zamiast herolda popoprawiać w tym rozdziale (choć wydaje mi się to niekoniecznie w pełni prawdziwe - paziowie księcia czy króla, zwykle dosyć liczni, pomagali przy "organizacji imprez" z pewnością na różne sposoby).

Zwróć też uwagę że to tylko sztafaż średniowieczny, bez konieczności stuprocentowej zgodności, jako że mieszkańcy tego "świata" (przyszłości) tylko się na prawdziwym średniowieczu wzorują, a nie w nim żyją, i np. położenie uniwersytetu względem zamku jest zaszłością z odległego XX w. No i w dalszych rozdziałach, jest coraz więcej odstępstw od średniowiecznego obrazu.

Zresztą w większości opowieści fantasy realia są raczej pseudośredniowieczne.

A co do kolejności patrzenia, to ja osobiście bym jednak najpierw spojrzał w co przybysz jest uzbrojony, a dopiero potem jak jest ubrany :-)

Pozdrowienia

Mistrza Cechu Złotników przedstawiono z imienia, ale hrabiów i biskupów tylko z nazwy? Co to za rewolucyjna hierarchia?

Dlaczego w wyliczanych tytułach każde slowo (łącznie ze spójnikami - sic!) pisane jest wielką literą?

"Mimo woli zatrzymał się na chwilę by w promieniach popołudniowego, jesiennego słońca nasycić wzrok soczystą zielenią liści. O tej porze roku była to wyjątkowa gratka." - dlaczego mimo woli? Jak ktoś zatrzymuje się (nawet jak mu się spieszy), żeby popatrzeć na piękno przyrody, to raczej nie mimo woli. Bo raczej nie wspominałeś, żeby coś go do tego zmusiło wbrew jego chęciom.

Nie, nie i jeszcze raz nie, chyba że masz 8 (maksymalnie 10) lat i to twoje pierwsze opowiadanie.

Faktycznie pierwsze i sprzed 15 lat, ale nie opowadanie tylko początkowy/wstępny rozdział drogi niezgoda.b (to taka stała ksywka, czy stworzona jednorazowo żeby bez konsekwencji wykrzyczeć NIE NIE NIE ;-) )

W każdym razie nie obawiaj się - dalszego ciągu tu nie zobaczysz.

Achiko te słowa z wielkich liter faktycznie są niekonwencjonalne, ale chodziło o podkreślenie nienaturalnego akcentu z jakim się takie zapowiadanie odbywa.

Pozdrowienia

PS: Achiko, z tymi imionami to poczytaj np. Balzaka czy Dumasa - jak ktoś w dawnych czasach miał tytuł (chrabia, wicechrabia, ksiązę, takich czy innych włości), to mu w sytuacjach oficjalnych zwykle starczał i za imie i za nazwisko. Oczywiście obyczaje zmienne są, ale tak bywało, więc nie sądzę żeby była to faktycznie niekonsekwencja.

jetoszu, zaprawdę dziękuję ci, bo obawiam się, że drugiego mogłabym nie przeżyć.

To nazwisko, tak zwyczajnie.

CHRABIA K*RWA?!

 

To mają być literaci

"Głosie Arctura" - masz rację - nie jestem literatem, mam zupełnie inny zawód. Między innymi z powodu dysleksji.

Nie zauważyłem, że okienko edycji na tym portalu nie wpuszcza spelera (mimo że przeglądarka go ma i zazwyczaj to pomaga). Naprawdę mojemu mózgowi jest wszystko jedno czy napiszę "hrabia" czy "chrabia" :-)

Natomiast przekleństwa w roli krytyki literackiej są co najmniej prostackie.

Dobranoc

PS: Niezgodo - naprawdę nie czytaj jak ci się nie podoba. Chwilowo w kwestii wyboru literatury do poduszki mamy jeszcze wolność.

Za to mojemu mózgowi jest wszystko jedno czy rzucę w Autora mięsem czy wysmażę krytykę na dziesięć linijek. Również dziękuję

Tak na marginesie: gdybyś w wymowie rozróżniał Hrabiego od CHrabąszcza, czytałbyś mniej takich komentarzy, jak Arctura. Bo mną też CHolera zatrzęsła...

Nie dawaj tekstów sprzed tysiąca lat. Sam widzisz, jakie tego skutki...

Dysleksja to kiepskie wytłumaczenie. Znaczy się, rozumiem że nastręcza ci problemów i nie jest fajna, ale piszesz dla czytelnika, nie dla siebie. A czytelnik jednak poprawną ortografię lubi. Choć masz rację, Arcturowa "kurwa" była co najmniej prostacka. 

Poz tym, jeśli masz dziewięćdziesiąt stron maszynopisu, zapewniam cię, że to nie jest odpowiednie miejsce na ich publikację. Tu bardzo rzadko daje się autorom kredyt zaufania i nikt za tak obszerną lekturę się nie weźmie. Jeśli chcesz popracować nad własnym warsztatem, wysłuchać wskazówek i znaleźć kogoś, kto wynajdzie twoje błędy, polecam napisać krótki i zamknięty tekst. Taki ma szansę na realny odzew. Ba, nawet może się spodobać.

Co do dysleksji to uważam na nią jak mogę. Zauważ, że w tekście rozdziału jest poprawnie, dopiero w poście wylazło, jak mnie ktoś sprowokował do szybkiego odpisania. Trudno każdy post wklepywać za pośrednictwem Worda czy Writera, a czasem po prostu nic takiego nie ma pod ręką!.

A co do 90 stron mini-powieści to oczywiście nie miałem zamiaru jej tu dawać w całości, jeśli już nie z powodu niecierpliwości internetowych czytelników to choćby ze względu na niedobór narzędzi edytorskich… Inna sprawa, że nie bardzo wiem co z nią zrobić, więc tak od lat leży, a zawarte w niej pomysły powoli przestają być „fiction” i stają się normalną „science” (bo w niej tylko sztafaż jest „fantasy”) albo ktoś inny na nie wpada, bo w końcu niektórzy autorzy też śledzą co się dzieje w nauce…

Takie leżakowanie utworu nie zachęca do kontynuacji "artystycznej działalności", zwłaszcza, że zawodowo rozliczam się też publikacjami.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka