- Opowiadanie: hektores - Bal na Edenie

Bal na Edenie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bal na Edenie

No dobra, to zaczynam. Hmmm, ale od czego? Acha, matka zawsze mówi, żeby na początku się przedstawiać. Szyna w szkole ględzi podobnie, więc to chyba norma. W sumie dlaczego nie? Mogę się przedstawić. Nazywam się Arciszek, ale raczej tak do mnie nie mówcie. To sztywniackie imię. Ostatni małolat, który je wypowiedział stracił przednie dryle, zęby znaczy się. Nie wiem, co starym wpadło do łbów z tym Arciszkiem. Wieść niesie, że po moim urodzeniu nieźle wchłaniali holodymy i wizjowrózka im je podpowiedziała. Dziadek po chmielaku się kiedyś wygadał. I pomyśleć, że ja za małego papieroska dostałem miesiąc szlabanu i przemowę, po której do dziś uszy mi sztywnieją. Krzywda i niesprawiedliwość. W każdym razie kumple wołają na mnie Draka. Wy też możecie.

 

Zastanawiacie się pewnie, po kiego druta zawracam wam głowę? Ha, mam swój powód. I to ważny, jak pierścień dla Suriusza. To samoobrona. Wszyscy zrzucają na mnie winę za bajzel z Glutem, a tak naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego. No dobra, prawie nic. W każdym razie nie tyle, ile wciskają mi starzy, Szyna i wszelkie inne Glutoluby. W końcu powiedziałem sobie, dość. Po trzech dniach letniej paki doszedłem do wniosku, ze czas, by wszechświat usłyszał moją wersję. Historię opowiedzianą przez Arciszka Drakę Lubovica, więźnia szkolnego sytemu represji.

 

No więc, tak…Jak to było? Acha, wszystko zaczęło się od lamentów Szyny. Jakoś tak przed tygodniem. Krążyła w tę i z powrotem po tym swoim gabinecie jak wkurzony wydrozaur. Mama siedziała obok na krześle, przy niewielkim stoliku i spoglądała na mnie coraz bardziej zabójczym wzrokiem. Stałem przy niej nie wiedząc, czy wolę tę zaciętą minę, czy też wściekłe oblicze Szyny.

 

– Czy pani wie, że ich wybryk może zniweczyć wielomiesięczne przygotowania szkoły, zniszczyć pracę kilkudziesięciu osób i pozbawić prestiżu, o który tak wszyscy walczyliśmy? – głos Szyny wkręcał się w mózg młócąc go świdrującymi łopatkami na galaretę. Zawsze był taki, gdy się denerwowała. Kiedy zaczynała wrzeszczeć, można było stracić przytomność. Mohikan raz się nawet zesikał.

 

W jednej chwili twarz mamy przybrała kolor wypasionego glonożuka. Pierwszy raz ją taką widziałem.

 

– Zapewniam pani dyrektor, to się już więcej nie powtórzy – wyjąkała z wyraźnym trudem. Szyna wlepiła w nią swe gadzie oczy. Podeszła zacieniając nas ogromną głową osadzoną na sztywnej niczym struna i równie wąskiej sylwetce.

 

– Ile razy już to słyszałam? – zadała pytanie i nie oczekując odpowiedzi zaczęła detonować wspomnienia zdarzeń z przeszłości – Czy przypomina sobie pani małą Ho zaspawaną w toalecie? Wydobycie jej zajęło pięć godzin i wymagało remontu pomieszczenia. Co wtedy mówił Arciszek wraz z koleżkami. Noo..?

 

Wbiłem wzrok w podłogę.

 

– T-o już się nie pow-tó-rzy, pa-ni Dy-rek-tor – wypowiedziałem z obawą.

 

– A co usłyszałam po tym jak wystrzeliliście rakietę z psem dozorcy niemal pod szczyt kopuły? Słucham.

 

Nienawidziłem takich przesłuchań. W innych okolicznościach mógłbym powołać się na eksperyment naukowy, niestety metodologia umieszczania psa w rakiecie i samego wystrzału z nauką niewiele miała wspólnego. Najgorsze, że…

 

– Mogliście puścić całą szkołę z dymem!!! – Szyna wydarła się nagle, nie potrafiąc najwyraźniej pozbyć się stresu związanego z tamtym wydarzeniem. Wirnik w mózgu nabrał zabójczego tempa. Po chwili nieco się uspokoiła – Nie wspomnę już o lodowisku na sali gimnastycznej i panice wywołanej pozorowanym atakiem szczękacza. Szanowna pani jestem dyrektorem tej placówki od piętnastu lat i wiele w życiu widziałam, ale to, co wyczynia pani syn, wraz z…, no jak wy się tam nazywacie?

 

Specjalnie mnie męczyła. To była zemsta za Gluta. Gdyby mogła, zmieliłaby mnie w kanalizerze.

 

– Załłga czannej bandry – odpowiedziałem najciszej jak mogłem

 

– SŁUCHAM?!!

 

– Załoga Czarnej Bandery – wystrzeliłem przestraszony.

 

– Pięknie. Nasze dzieci chlubią się nazwą jednej z najokrutniejszych organizacji terrorystycznych w historii. Czego wy ich w domu uczycie?

 

Po oczach widziałem, jak złość w mamie pęcznieje. Przypominała nosiciela robala na chwilę przed porodem i rozerwaniem jelit. Nie wiem, czy bardziej wściekała się na mnie, czy na dyrektorkę. Ojciec w podobnych sytuacjach zalecał mamie krótką sesję w relakserze, w tym przypadku jednak wątpiłem, by jakikolwiek relakser mógł pomóc. Atmosfera w gabinecie iskrzyła złymi emocjami.

 

– Przekroczyli wszelkie granice – Szyna wróciła za biurko i opadła na krzesło. To mogło oznaczać zakończenie etapu szału. Odetchnąłem w duchu. Teraz powinno być już tylko lepiej – Konsekwencje mogą być druzgocące – z ust dyrektorki wydobywał się chrapliwy rzęchot. Najwidoczniej wymęczone wrzaskami struny głosowe zaczynały odmawiać posłuszeństwa – Jeśli ministerstwo dowie się o incydencie wykluczy nas z programu „Tolerancja dla Przebudzonych”. Przepadnie szansa dla całej zachodniej części naszej Kopuły.

 

Taaa, Szyna miała świra na punkcie „Tolerancji dla Przebudzonych”. Od miesiąca łaziła po szkole i rozgłaszała – Zostaliśmy wybrani, bla, bla bla. To ogromny zaszczyt, liczę na was i tak dalej. A potem przyprowadziła Gluta i się zaczęło. Właściwie Glut nie nazywał się Glut, tylko jakoś tak Panufałsz, czy inaczej, ale równie głupio. W każdym razie gdy zobaczyliśmy po raz pierwszy tę białą jak ściana, zasmarkaną niemotę, najpierw zdębieliśmy, a potem cała banda ryknęła głośnym śmiechem.

 

– Oj nie mogę. Co za glut mu tam zwisa? – Mohikan skręcał się próbując złapać oddech – Chłopaki, ale pokraka.

 

Dłoń Szyny z prędkością komety Jelinktona mlasnęła w głowę Mohikana. Usłyszeliśmy tylko przeciągłe – Jauućć. Na czole kumpla wykwitła czerwona szrama.

 

– Jeszcze jedno słowo – syk dyrektorki zmroził nasz dobry humor.

 

No i zaczęła się przemowa o tolerancji, koleżeństwie i zaufaniu, w sumie jakieś pół godziny ględzenia. A potem zostawiła Gluta w klasie. Przysięgam wam, to była najbardziej dziwaczna postać jaką widziałem. Biała cera, czarne oczy, łapy jakieś takie powykręcane, a wszystko to we wdzianku przypominającym worek po cebuli. Fizyk też wybałuszał na niego gały. W końcu chrząknął.

 

– Usiądź w pierwszej ławce…– zerknął na leżącą na biurku kartkę – Pannafiaszu.

 

No jasne, Glut nazywa się Pannafiasz. Na kość zapomniałem, bo spływająca mu z nosa gilowata wydzielina od razu kazała nam nadać bardziej właściwą nazwę.

 

– Hmm, Pannafiaszu, może opowiesz nam coś o sobie ? – fizyk, którego zwaliśmy Kometą zagajał, a Glut z trudem opierając paluchy na ławce podniósł się i stanął.

 

– Nnnaaazzyyywwammm sięęę PPPPaaaannnnaaffff..

 

-Acha, dobrze, usiądź – Kometa szybko przerwał tę kompromitację – Uwaga zaczynamy lekcję.

 

Glut siedział w pierwszej ławce wpatrzony w ścianę. Mohikan, który wraz ze mną zajmował ławkę trzecią, kopnął lekko siedzącego przed nami Żabochłona.

 

– Wyniuchaj go – wyszeptał

 

Żabochłon popukał się w głowę, by pokazać Mohikanowi, co myśli o jego wygłupach, niemniej za chwilę nachylił się nad ławkę wystawiając na pierwszy front swój obfitych rozmiarów nochal. Odgłos wciąganego nim powietrza rozszedł się po całej klasie. Dotarł nawet do fizyka.

 

– Zyrwurt, nudzisz się ? – nauczyciel był mocno poirytowany. Obecność Gluta wyraźnie go peszyła – Jeśli tak, to może przybliżysz nam omawiane w zeszłym tygodniu drugie prawo Johana-Mullera? Wstań, słuchamy.

 

Nie będę zagłębiał się w szczegóły, powiem tylko, że tydzień wcześniej, gdy Kometa rozważał o osiągnięciach Johana-Mullera, dzięki którym Kopuły mogły stanąć na Edenie, graliśmy z chłopakami w Kosmiczne Bitwy Kapitana Zęboszczura. Tego dnia Mohikan dostał takie baty, że musiał oddać trzy galaktyki, a Żabochłon po klęsce swojej floty poddał się uznając zwierzchnictwo mego generała. Nie chwalę się, ale jestem mistrzem w Kosmiczne Bitwy. Oczywiście przez międzygalaktyczną rozgrywkę umknęły nam słowa wypowiadane przez fizyka. O wypisywanych na holoszybie bohomazach stanowiących wzory opisujące prawa Johana-Mullera nie wspomnę. Nie trzeba być wizjowrózką, by odgadnąć, że pytany o zagadnienia z tamtej lekcji Żabochłon dostał pałę. Wściekły był jak stado włochatych szczękaczy.

 

– Doigrał się zasmarkany dziwoląg – formułka wypowiadana przez zachmurzonego Żabochłona towarzyszyła nam do końca dnia – Śmierdzi jak psia padlina.

 

– Nie gadaj, aż tak? – zainteresował się Mohikan

 

– Mówię wam, kundel dozorcy, to przy nim czyścioszek.

 

I tak, jak to zawsze bywa, od słowa do słowa, od pomysłu do realizacji i w konsekwencji pod koniec dnia wykwitł już plan, który nazajutrz został przeprowadzony z chirurgiczną precyzją. A skąd, ja się pytam, mieliśmy wiedzieć, że wybuchnie aż taka afera? Glut zagadany, łaził za nami jak cień i w sumie swoją naiwnością sam wszystko ułatwił. W każdym razie, gdy zakochana w Glucie Szyna następnego dnia zobaczyła swego pupilka przywiązanego łańcuchem do budy psa dozorcy, a jak wiadomo pies jej już nie potrzebował, no bo wiecie.., i wydającego odgłos : hauu, hauu, co było wynikiem zaangażowanego treningu przeprowadzonego przez Żabochłona, to przetarła oczy i chwiejąc się na nogach oparła o najbliższą ścianę. Najpierw poczerwieniała, a potem zaczął się ryk. Kurcze, ale się porobiło. Ktoś ponaświetlał holowizjony i zamieścił w szkolnej sieci, po czym wszyscy uczniowie zbiegli się przed stróżówkę dozorcy. Zaalarmowani przez dyrektorkę Kometa i matematyk Szpetnik próbowali nieporadnie uwalniać Gluta, który bardzo wziął sobie do serca trening zaaplikowany przez Żabochłona i zaczął miotać się, kąsać i wyć przeciągle. No bo w końcu miał być psem obronnym. Jedni ryczeli ze śmiechu, inni z nerwów, cyrk trwał do popołudnia, aż przyjechała ekipa poławiaczy bezpańskich szczękaczy i pochwyciła Gluta w sieć. Niestety kilka godzin po całej aferze, przyciśnięty blady kapuś wystękał nasze imiona i Szyna wpadła w szał. Najpierw nas zawiesiła, a potem zapowiedziała ostateczną rozgrywkę z rodzicami. Obawiałem się, że tym razem się nam nie upiecze i wylecimy z budy z ogromnym hukiem.

 

I tak oto kilka dni później stałem z mamą przed obliczem Szyny. I gdyby na tym się tylko skończyło, to może sprawa jednak rozeszłaby się po kościach, bo okazało się, iż wydarzenie z Glutem nie przedostało się poza granice szkolnej sieci. Ale nie, matka musiała za wszelką cenę się popisać. Właściwie to, co wydarzyło się później, to w dużej mierze jej wina.

 

– Pani dyrektor, mam pewien pomysł – rzekła nieśmiało – Może uda się jednak wszystko naprawić.

 

Szyna podniosła wzrok. Coś się tam w nim tliło, może mikroskopijna iskierka nadziei. W każdym razie usłyszeliśmy – Słucham.

 

– Arciszek w sobotę obchodzi dwunaste urodziny – mówiła mama – Z przyjemnością gościlibyśmy na nich Pannafiasza. Może gdy chłopcy poprzebywają w swoim towarzystwie i lepiej się poznają, zaczną się dogadywać?

 

Dyrektorka wyprostowała się na krześle. Ja jęknąłem jak zagubiona holozjawa. Bezgłośnie oczywiście. Urodziny z Glutem? Taki wstyd?

 

– Przyjęcie? – Szyna dopytywała nie ukrywając rezerwy – Mam uwierzyć, że Arciszek z kolegami będą powstrzymywać się przed głupimi dowcipami w domu, skoro w szkole nie potrafią? Żartuje pani?

 

Mama natychmiast zareagowała

 

– Zapewniam, będę go miała na oku, a koledzy Arciszka w tym roku nie otrzymają zaproszenia.

 

– Co? – wyrwało mi się bezwiednie.

 

Mama szturchnęła mnie łokciem w udo. Zagłębiona w rozmyślaniach Szyna jednak tego nie dostrzegła.

 

– Nowy kolega, Przebudzony i od razu zapraszany na urodzinową imprezę? – dywagowała, a nieśmiały uśmiech niebezpiecznie wykwitał na jej ustach – Taka informacja w ogólnej sieci zapewne szybko dotarłaby do ministerstwa.

 

– No właśnie.

 

– Potrzebny byłby oczywiście odpowiedni nadzór.

 

– Ma się rozumieć pani dyrektor jest również zaproszona.

 

Walnęło we mnie jak grad meteorytów w księżyc Edenu. Szyna i Glut na moich urodzinach? Konsekwencją tego mogła być tylko śmierć towarzyska i pośmiewisko po wsze czasy. Do końca liczyłem, że dyrektorka jednak ten pomysł wyśmieje.

 

– Arciszku, to przyjęcie to dla ciebie ostatnia szansa – rzekła jednak po namyśle – Jeśli je zepsujesz nie masz co szukać w tej części kopuły. Z opinią jaką ci wysmaruję będziesz mógł liczyć co najwyżej na miejsce ucznia konserwatora podstawy kopuły, a mam nadzieję, iż wiesz jak parszywa to robota. Jeśli jednak wszystko wypadnie pomyślnie, będę miała powody, by zmienić zdanie o twojej postawie.

 

– Dziękujemy pani dyrektor – odpowiedziała za mnie uradowana mama – zapraszamy zatem w sobotnie południe.

 

Niech ten czarny dzień dobiegnie końca, marzyłem w myślach. A ja zapadnę się pod ziemię, gdzie pożrą mnie nerkówki i będzie święty spokój. A tak, to wstyd na całą Kopułę.

 

CDN

Koniec

Komentarze

Wiem, że można achać, ale nie w tym znaczeniu i acha poprawne nie jest. Do tego nie wiem co myśleć o samej narracji. Historię opowiada 12-latek, więc może i o to chodziło... Tak samo nie wiem co myśleć o "zesikaniu się" - w końcu to wyrażenie potoczne.
Na pewno nie wychodzą Ci w wielu miejscach zdania wielokrotnie złożone.

Opowiadanie gorzej niż średnie. Ot, opowiastka o szkolnych (dosyć niecodziennych wszakże) przygodach dwunastolatków. Odniesienia do Przebudzonych, Kopuły itd. o których kompletnie nic więcej nie wiadomo. Może i CDN, ale bez ciągu dalszego tylko tyle mogę napisać. Stawiam 3. Z minusem.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ja bym jednak uznał to opowiadanie za średnie, nawet z szansami na coś więcej. 

Mimo że w niektórych momentach tekst przykuł moją uwagę, to zachwytu niestety nie wzbudził i nie jestem pewien, czy byłbym zainteresowany kontynuacją.  

A mnie zaciekawił pierwszy akapit: jak znajdę chwilę to wrócę i doczytam:)

Niziurski w kosmosie? No nic, zobaczymy, co będzie dalej.

Pomyśl nad zmniejszeniem ilości błędów. Na przykład: nie co szukać, ale czego szukać. Klawisz z kropką odpadł? Można postawić kropkę bez klawisza... Właściwie to drobiazgi, towarzyszące pospiechowi, więc pisz wolniej...

Aha, Petecki też. (To jedna z wad posiadania progenitury. Zaglądało się, co czyta, i samemu się to robiło...)

Nie mam ostatnio czasu na łapanki, powiem więc tylko, że drażni mnie ta maniera pisania a la przemądrzały szczeniak. Może już za stara jestem... zresztą nigdy nie byłam chłopcem.

Fabuła mnie nie wzruszyła. Poza tym interpunkcja nie boli, naprawdę.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ale świetne! Ja chcę resztę!

Ja też przeczytałbym więcej, ale nie mogę obiecać, że znajdę czas. To co jest, jest średnie z szansami, jak ktoś wyżej napisał. Te szanse widzę głównie w rozwinięciu motywu SF. Bo jak na razie te nieliczne elementy fantastyki, których można się tu dopatrzyć, da się objaśnić dziecięcą fantazją i zaklasyfikować jako najzwyklejsza obyczajówkę., czy jak to tam się fachowo nazywa.

Przeczytałam. Powiem co myślę jak zapoznam się z całością ;)

Smutna kobieta z ogórkiem.

Nowa Fantastyka