
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wokół panowała ciemność; nawet w oknach nie paliły się światła. Na uliczkach nie było żywej duszy, nie licząc mężczyzny wracającego chwiejnym krokiem do domu.
Chyba przesadziłem z wódką, myślał. Potem po raz kolejny zaczął przeklinać kompanów, którzy pozostawili go samemu sobie. Gdyby chociaż jeden mu pomógł, byłby w domu o wiele szybciej.
Już dawno wszedłby do chaty i mierząc wzrokiem żonę, a potem swojego marnotrawnego syna, zzuł buty i rzucił się do łóżka. Otuliłby się ciepłą kołdrą i zasnął.
Aby odsunąć od siebie te myśli, zaczął śpiewać jakąś sprośną piosenkę. Szło mu niesporo, jednak z każdym krokiem śpiewał coraz głośniej i głośniej. Wreszcie zachwiał się, a przed upadkiem uchroniła go tylko ściana jakiejś chaty. W głowie kręciło mu się coraz bardziej, wreszcie pochylił się i zwymiotował wszystko co wypił tego wieczora.
Chwilę jeszcze postał i ruszył dalej.
Zza chmur wyłonił się księżyc, oblewając zimnym światłem całą okolicę. Mężczyzna jednak nawet tego nie zauważył. Szedł, powłócząc nogami, potykając się co chwilę. Wreszcie stanął w miejscu.
Naprawdę przesadziłem z wódką, pomyślał. Przed nim, kilkanaście kroków dalej, stał wilk. Co gorsza, nie zniknął, gdy mężczyzna zamrugał. Stał bez ruchu i patrzył prosto w oczy. Wyglądał tak nierzeczywiście, zdawało się, że jest utkany z księżycowego światła. Mężczyzna cofnął się o krok – a nuż zwierzę jest prawdziwe? Lepiej nie kusić losu.
– Dobry wilczek, zostań tam gdzie jesteś… – wybełkotał.
Wilk stał bez ruchu, nie spuszczając wzroku. Co on tu robi? – myślał mężczyzna. Nie zamierzał się jednak dowiadywać. Musiał się gdzieś ukryć i przeczekać. Znowu się cofnął, tym razem mniej chwiejnie.
I wtedy wilk skoczył. Szybko i cicho, nie uprzedzając zamiarów choćby warknięciem. Mężczyzna zdążył osłonić gardło, krzyknął, gdy ostre zęby wbiły się w ramię. Nie zdołał jednak utrzymać równowagi i padł pod naporem wroga. Chwyt był mocny, choć mężczyzna szarpał się, a drugą ręką okładał wilka po głowie, ten nie puszczał. Zawzięcie usiłował sięgnąć gardła, lecz ludzkie ręce broniły dostępu.
Mężczyzna był przerażony. Wrzeszczał, wył, ale jak na złość nikogo nie było w pobliżu. Boże, gdzie oni wszyscy?! Niech ratują! Strzelają!
– Pomocy! – krzyknął. Tę chwilę wykorzystał wilk. Odtrącił ramię, ostre zęby sięgnęły gardła, przebijając tętnice. Człowiek wciąż się szarpał, ale to już była agonia. W końcu znieruchomiał.
Wilk odsunął się i chwilę spoglądał na swoje dzieło, a gdy usłyszał krzyki, puścił się pędem w stronę lasu. Huknęło – ludzie robili użytek ze strzelb – jednak żadna kula go nie dosięgła. Wilk zniknął między drzewami lecz nie zaprzestał biegu. Wiedział, że będą go szukać. Wbiegł do strumienia i chwilę brodził w wodzie.
Popełnił zbrodnię – kolejną, niewybaczalną zbrodnie, ale był szczęśliwy. Kolejny raz jego język obmyła ludzka krew, dając rozkosz i zaspokajając pragnienie, o którym zdążył zapomnieć. Wiedział, że nie zdoła się już pohamować, że pragnienie znowu wróci. Nie bał się jednak konsekwencji – wręcz przeciwnie. Jego własny człowiek na pewno go wynagrodzi.
***
Minęło kilka dni. W mieście cały czas mówiono tylko o tajemniczym wilku, mordującym ludzi. Próbowano szukać, ale bezskutecznie. Zwierzę znikło jak kamfora, nie pozostawiając żadnych tropów.
Ludzie byli przerażeni, nie licząc Thomasa. Jego szczęścia nie burzył nawet fakt, że przez kilka dni musiał siedzieć w mieście. Bał się, że wzbudzi czyjeś podejrzenia, więc nie ruszał się z domu.
Ciężko udawać smutek i żałobę, kiedy od środka rozpiera szczęście. Jednak musiał to zrobić, dla matki. Ta przestała się odzywać, siedziała tylko patrząc w okno, albo płakała. Thomas nie rozumiał dlaczego. Przecież ona też cierpiała, bita przez ojca, a jednak go opłakiwała.
Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Nawet kiedy w końcu spotkał się z Kłem, jego umysł nie potrafił tego ogarnąć. Więc jednak to zrobił! Człowiek, którego musiał nazywać ojcem, był już martwy. Minęło kilka dni, a on nadal miał ochotę krzyczeć i skakać z radości. Teraz nareszcie będzie miał od niego spokój. Ach, gdyby tylko mógł z kimkolwiek się podzielić swoim szczęściem… W tym momencie, zapragnął obecności drugiego człowieka, kogoś z kim mógłby porozmawiać. Kieł był dobrym przyjacielem, ale nie zawsze wszystko rozumiał.
Thomas zanurzył dłoń w miękkiej, wilczej sierści. Świadomość, że teraz wszyscy jego wrogowie powinni mieć się na baczności, niemal dodawała skrzydeł. Teraz już nikt go nie skrzywdzi! Ponownie odezwało się w nim pragnienie, aby podzielić się tym z kimkolwiek. Niestety, wśród ludzi nie miał bratniej duszy. Jedynie Cora z nim rozmawiała. Cora! Tak, ona na pewno zrozumie – w końcu sama miała trudne życie. Thomas słyszał opowieści o tym, jak dziewczyna została porzucona przez rodziców i przez długi czas żyła na ulicach Denver. Dopiero później przygarnął ją pan Wayne i pozwolił pracować w barze. Tak, Cora też poznała jacy potrafią być ludzie i na pewno go zrozumie.
Teraz Thomas czuł się wielki i silny, jak nigdy dotąd. Mógłby przenieść góry i pokonać każdego.
Wilk odprowadził go do granicy lasu, gdzie się pożegnali. Thomas obiecał, że wróci jak najszybciej i wyszedł na otwartą przestrzeń. Narzucił kaptur na głowę i nucąc coś pod nosem, skierował się w stronę miasteczka. Kiedy już znalazł się między domami, dobry nastrój zaczął go opuszczać. Wreszcie przestał nucić, tylko rozglądać się dookoła, czy nikt nie zwraca na niego uwagi. A jeśli ludzie coś podejrzewają? – zaczął się zastanawiać. A jeśli widzieli jak wychodził z lasu? Może zaczęliby się czegoś domyślać? Na tę myśl Thomas poczuł paraliżujący strach. A może ktoś go widział z wilkiem?
Nie! Dosyć! Przestań! – postanowił w duchu. Musiał zachowywać się normalnie. Postanowił, że wstąpi do Cory, a potem spakuje się na drogę. Było już po pogrzebie i nie zamierzał dłużej mieszkać tutaj. Razem z Kłem, przeniesie się gdzie indziej. Może do jakiejś indiańskiej wioski? Może oni będą przyjaźniejsi, niż ci tutaj?
Wreszcie dotarł do baru i postanowił wejść. Obszedł go i wszedł tylnym wejściem. Cora właśnie przygotowała posiłek. Wyglądała na zmęczoną, ale na widok Thomasa, rozpromieniła się.
– Thomas! Dawno cię nie widziałam! – powiedziała radośnie. Chłopiec uśmiechnął, szczerząc krzywe zęby. – Gdzie się podziewałeś? Chodź, usiądź. Boże, Thomas, słyszałam o twoim ojcu, tak strasznie mi przykro!
Nim chłopiec zdążył zaprotestować, posadziła go na ławie, a sama usadowiła się obok.
– To straszne co przydarzyło się twojemu ojcu – ciągnęła. – A twoja matka: jak ona musi to przeżywać!
– Chyba… – wydukał Thomas, zawstydzony. Cora zmarszczyła czoło.
– „Chyba”? I tyle?
Chłopiec poczuł jak czerwienieją mu uszy i spuścił wzrok. Nie chciał przyznawać się Corze, że z matką nie rozmawiał. Ona zresztą wcale nie szukała rozmowy, jednak chłopcu zrobiło się strasznie głupio, że nie spróbował jej wesprzeć, wspomóc. Ale tamten był straszny, bił ją! I jego też. Nienawidził go, a teraz on nie żyje. Chłopiec ponownie poczuł się silny jak nigdy dotąd, w dodatku chciał podzielić się z kimś całą historią o wilku.
– Ja się cieszę, że on umarł i matka pewnie też się cieszy – stwierdził z całą pewnością, na jaką było go stać. Cora otworzyła szeroko oczy.
– Ale to był twój ojciec i jej mąż!
– On był zły. Bił i krzyczał. Dobrze, że umarł – sparował stanowczo. Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się radosny uśmiech. Cora na pewno go zrozumie. Kochana Cora, do której od dawna czuł coś więcej niż przyjaźń. – Muszę ci coś opowiedzieć! Ty wiesz kogo spotkałem?
– Kogo?
– Wilka.
– Wilka?
– Tak! I umiem z nim rozmawiać! Ja mogę mu czytać myśli, a on czyta moje. I to jest mój najlepszy przyjaciel i zawsze mnie chroni. Mieszka tutaj, w lesie i codziennie się widzimy.
Cora słuchała uważnie, a Thomas w krótkich, nieporadnych zdaniach, próbował opowiedzieć wszystko tak dokładnie jak mógł. Opowiedział o tym, jak uciekał przed miejscowymi dzieciakami, jak pobiegł do lasu i tam spotkał wilka. I o więzi, jaka się między nimi nawiązała. Opowiedział wszystko, a na twarzy Cory pojawiło się bezbrzeżne zdumienie. Kiedy skończył z uśmiechem spojrzał na dziewczynę.
– I on cię chroni, ten wilk? – spytała wreszcie. Thomas skinął głową. – Thomas, ale ty nie… – Podejrzenie, które uderzyło w dziewczynę było tak straszne, że aż nie była w stanie go wypowiedzieć.
– Co ja? – Chłopak rozejrzał się na boki i ściszył głos. – Ja go poprosiłem, by zabił ojca. – Cora zbladła. Miała wielką ochotę wstać i rzucić się do ucieczki, albo chociaż krzyknąć, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. – Ja chcę spokoju. Tylko. A on był zły. Był straszny.
– Zabiłeś własnego ojca? – szepnęła dziewczyna. Jej oczy błyszczały od strachu.
– Nie ja. Ja tylko poprosiłem. I znowu poproszę, gdy ktoś znowu będzie zły. Nie patrz tak, Cora. Oni wszyscy tylko biją, krzyczą, a ja chcę mieć spokój. To nie dużo. Teraz każdy zły człowiek spotka wilka.
– Thomas, czy ty w ogóle siebie słyszysz? – syknęła Cora. Nagle chłopiec którego miała przed sobą, przestał być tylko niedorozwiniętym, brzydkim dzieckiem. Wręcz przeciwnie, teraz miała przed sobą człowieka, który wie czego chce. Pewność w jego głosie była tak przerażająca, że poczuła dreszcze. Kiedy się tak zmienił?
– Ja wiem co robię – szeptał chłopak. – Nie pozwolę by mnie krzywdzili. I ciebie… – nieśmiało dotknął ręki dziewczyny. – Jak chcesz, to możesz stąd odejść, razem ze mną…
– Do lasu? Z tobą i wilkiem? – wypaliła. Thomas ponownie poczuł jak się rumieni. Wszystko co chciał powiedzieć nagle wypadło mu z głowy. Otworzył usta chcąc coś dodać, ale jak na złość nie mógł dobyć głosu. Dziewczyna wstała, zafurkotała spódnicą i odeszła na kilka kroków.
– A Matt? Jego też kazałeś zabić? – syknęła.
– Nie. Tylko ojca. Matt nic mi nie robił, nie znam go – odparł. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem, wreszcie Cora złapała się za głowę i westchnęła ciężko. Wyglądała jakby zaraz miała zemdleć.
– Musisz iść to komuś powiedzieć. Wcześniej już kogoś zagryzł wilk i to pewnie ten sam. Jeśli pomożesz go złapać, zrobisz dobrze – powiedziała w końcu.
Teraz to Thomas otworzył szeroko oczy. Miał wydać przyjaciela? Jedynego jakiego miał? Przyglądał się dziewczynie i nagle wydała się ona jakaś obca. Ta Cora, którą znał i która zawsze go rozumiała, znikła, odeszła. Przed nim stał ktoś inny.
– Mam zdradzić Kła?
– To wilk. Zabił dwoje ludzi.
– Złych ludzi. – zaoponował chłopak. Wprawdzie nie wiedział dlaczego Kieł zabił Matta, ale na pewno nie zrobił tego bez powodu.
– A jeśli pewnego dnia zabije ciebie? Potrafisz go powstrzymać?
– Kieł nigdy nie zrobi mi krzywdy! A wy ciągle mnie krzywdzicie! Ciągle tylko drwicie i wyzywacie! Ciągle słyszę „brzydal”, „głupek”, „kretyn”. Już nikt nie będzie mnie wyzywał, ani bił. A ci co spróbują, zostaną ukarani! – pod koniec już prawie krzyczał. Twarz Cory zrobiła się biała jak papier, ale chłopiec tego nie widział. – Już nikt mi nic nie zrobi – dodał już nieco ciszej. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Od tej ciszy, Thomasowi, aż dzwoniło w uszach. Czuł jakąś straszną pustkę w sercu, jakby stracił coś bardzo ważnego.
– Nie poznaję cię, Thomasie – stwierdziła wreszcie Cora, a w uszach chłopca zabrzmiało to tak, jakby usłyszał właśnie wyrok śmierci. – Kompletnie cię nie poznaję.
Znowu cisza. I walka z samym sobą, aby nie wybuchnąć płaczem. Nie teraz, nie tutaj. Dopiero później, kiedy będzie już sam, będzie mógł płakać do woli.
Drzwi kuchni otworzyły się i stanął w nich pan Wayne. Na widok gościa zmrużył oczy. Chłopiec drgnął i wstał.
– Ja… muszę iść. Do zobaczenia, Cora. Do widzenia, panie Wayne – powiedział drżącym głosem. Najchętniej wybiegłby stąd jak najszybciej, ale zmusił się by iść spokojnym krokiem. Pan Wayne skinął tylko głową, nie spuszczając zeń badawczego spojrzenia. Cora westchnęła ciężko, coś błysnęło w jej oku.
– Uważaj na siebie. Mogę cię o to prosić? – spytała łagodnie. Thomas skinął głową – Pamiętaj, że zawsze możesz tutaj przyjść.
Kiedy wreszcie wyszedł, przyspieszył kroku, ale zupełnie nie patrzył na to gdzie idzie. Czuł się jakby ktoś zdzielił go pałą w łeb. W środku odczuwał taką pustkę, jakby właśnie stracił kogoś bardzo bliskiego. Szedł tutaj cały w skowronkach, przekonany, że Cora go zrozumie. Może nawet uciekliby razem? Całą trójką ruszyli by w drogę i byliby szczęśliwi. Ale nie, ona nie tylko nie zrozumiała, ona go potępiła! W jednej chwili pojął, że Cora nie była prawdziwą przyjaciółką. Zawsze pomagała i wysłuchiwała, a w głębi duszy pewnie myślała to samo co inni. Pewnie razem z innymi obgadywała za plecami. Była tak samo fałszywa jak oni, bo przecież gdyby naprawdę go rozumiała, nie potępiłaby.
Kiedy w pełni to sobie uświadomił, nie mógł już powstrzymać łez. Schował się za węgłem chaty i zaczął płakać. Osunął się bezradnie na ziemię i ukrył twarz w dłoniach. Jak ona mogła go tak oszukać? Przecież była jego przyjaciółką.
Nie. Nigdy nie miałeś przyjaciół, odezwał się wredny głosik wewnątrz umysłu. Żaden człowiek nigdy cię nie kochał, nie lubił. Tylko Kieł jest twoim przyjacielem. On cię nigdy nie zdradzi. Nigdy.
Nie było sensu płakać. Zacisnął pięści i wstał. Postanowił, że pójdzie do domu, weźmie najpotrzebniejsze rzeczy i odejdzie. Przecież i tak nikt go tu nie chciał.
Był już w połowie drogi, kiedy śnieżka trafiła go w tył głowy. Odwrócił się i zobaczył trójkę miejscowych dzieciaków. Na ich widok Thomas poczuł jak uginają się pod nim kolana, a strach żelaznym ściskiem łapie za gardło.
– Cześć Brzydal. Gdzie byłeś, jak cię nie było? – spytał Billy, uśmiechając się nieszczerze.
– Już się baliśmy, że cię jakiś wilk zżarł, jak twojego ojca – dodał jeden z jego kolegów, Joel. – Tak dawno cię nie widzieliśmy.
Thomas cofnął się, nie mogąc dobyć słowa. Zbyt dobrze wiedział czym kończyły się spotkania z nimi. Tymczasem Billy i reszta już podeszli do niego.
– Na szczęście jesteś. I dobrze, bo już się martwiliśmy – mruknął niski rudzielec. Thomas nie pamiętał jego imienia, ale wszyscy nazywali go po prostu Rudym.
– Fuuu… Brzydal… ty znowu się nie umyłeś! – Billy skrzywił się ostentacyjnie. – Nie może być! Musimy cię w końcu doprowadzić do porządku! – Pozostali zaśmiali się głośnym, urągliwym śmiechem. Thomas zacisnął pięści.
Przecież nie może się bać. Nie może całe życie trząść się ze strachu. W czym ten Billy był lepszy od niego? Niech wreszcie da mu spokój!
Pięść wystrzeliła nagle i bez ostrzeżenia, trafiając Billy’ego prosto w nos. Chłopak zachwiał się, bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Gdy któryś z jego kompanów usiłował pochwycić Thomasa, ten z całej siły zacisnął zęby na jego dłoni. Zęby miał mocne i silne, a krzyk ugryzionego przyjął z radością. Puścił go, odwrócił się i nim tamci zdążyli zareagować, puścił się pędem w stronę lasu.
Kieł, pomóż! – błagał w myślach. Pomóż mi!
– Za nim! – wrzasnął Billy. Ten wrzask tylko dodał sił do dalszego biegu. Przeciwstawił się im i na samą myśl poczuł radość. Odważył się podnieść rękę na tego, którego najbardziej nienawidził. Na samo wspomnienie śmiał się głośno.
Wiedział jednak co się stanie, jeśli dopadną go wcześniej niż planował. Prześladowcy mieli więcej krzepy niż on i łomot z pewnością by go nie ominął. Billy nie puści płazem takiej zniewagi. Dlatego pobiegnie aż do końca i wpadnie prosto w zęby Kła.
Wbiegł do lasu, zatrzymując się pomiędzy drzewami. Odwrócił się i spojrzał na swoich prześladowców, którzy teraz stali bez ruchu, niepewnie patrząc po sobie.
– Co wilka się boicie? – krzyknął. Billy zrobił ruch jakby chciał rzucić się do biegu, ale zrezygnował. – I słusznie, bo was zje! Tchórze! Stoją i trzęsą portkami!
Kle, nie zawiedź mnie.
Tamci wznowili pogoń, Thomas odwrócił się na pięcie i zaczął uciekać. Czuł coraz większe zmęczenie, ale nie zamierzał się poddawać. Płuca zaczęły go palić, zwolnił, a dystans między nim a goniącymi, zaczął się zmniejszać. Wreszcie nie mógł już zrobić kroku. Czyjeś ręce złapały za kołnierz kurtki i szarpnęły mocno. Thomas upadł; nie zdążył wstać, bo tamci już go otoczyli.
– Myślałeś, że jesteś od nas lepszy? – syczał Billy. – Kretyn! Tfu! – splunął, po czym kopnął chłopca celnie pod żebra. – Ty śmierdzący kretynie! – Pochylił się, złapał za poły kurtki i bez wysiłku podniósł chłopca. – Tutaj nikt cię nie usłyszy. A w mieście nikt się za tobą nie stęskni.
Nim zdążył zareagować, Billy pchnął go w ramiona kolegów. Ich silne ręce przytrzymały go i nie puszczały kiedy padały kolejne ciosy. Thomas kulił się, ale nie mógł uciec przed coraz silniejszymi uderzeniami. Tamci rzucali wyzwiska, śmiali się, ale zdawał się ich nie słyszeć.
Gdzie jesteś? Kieł!
Pchnęli go na ziemię, ponownie upadł w śnieg.
– Tutaj nikt ci nie pomoże. Co, już nie jesteś taki odważny? – syknął Billy. – Boisz się?
Istotnie, coś w głosie Billy’ego kazało mu się bać. Poczuł jak ogarnia go lodowate zimno płynące z wewnątrz, a wreszcie spadł na niego kopniak. I kolejny. I jeszcze jeden. Kopał Bill, kopali jego koledzy, wreszcie cały świat stał się jednym wielkim kopaniem. Thomas skulił się modląc się, by Kieł zdążył przybyć nim go zabiją. W głębi duszy, niczym robak wiła się straszna myśl, że Kieł nie zdąży. Albo, że go opuścił. Nie, nie mógłby tego zrobić!
Jednak kiedy świat stał się jednym wielkim bólem, Kła nadal nie było. Na myśl, że i on go oszukał, Thomas zaczął krzyczeć, co spowodowało tylko wesołość oprawców. Poczuł się podwójnie zdradzony, łzy spłynęły po policzkach.
Po czasie, który zdawał się wiecznością wszystko ucichło.
***
Kieł biegł. Jego człowiek był w niebezpieczeństwie i wołał o pomoc. Porzucił więc dopiero co zdobytą zwierzynę i ruszył w drogę. Tamci źli dopadli go. Ci co potrafią tylko kopać i krzyczeć, mają teraz władzę nad jego człowiekiem. Kieł nie mógł dopuścić, żeby go zabrali. Zapragnął ich krwi!
Dobiegł na miejsce akurat w chwili, kiedy jego człowiek leżał skulony i nieruchomy w śniegu, a jeden z oprawców unosił nogę do kopnięcia. Nie mógł na to pozwolić. Nie ostrzegając wroga choćby warknięciem podbiegł i skoczył, jednym kłapnięciem sięgając gardła. Tamten nie zdążył nawet krzyknąć, ale nadrobili to jego towarzysze. Mały rudzielec rzucił się do ucieczki, ale to nie problem – wilk dogonił go w kilku susach i szybko pozbawił życia.
Jego człowiek podniósł się i spojrzał na Joela, zastygłego w przerażeniu. Wilk przestał się zajmować martwym już rudzielcem. Z żalem, bo ciepła krew mile łechtała język i podniebienie. Kieł podniósł głowę, patrząc na kolejnego. Wreszcie padł rozkaz. Jego człowiek powoli, z wysiłkiem podniósł rękę i wskazał na ofiarę.
Ale Joel nie był głupi. Nim Kieł zdążył skoczyć, ten odwrócił się na pięcie i pognał do najbliższego drzewa. Złapał się gałęzi i zaczął podciągać w górę. Zdążył. Zęby Kła szczęknęły o pustkę w miejscu, gdzie przed chwilą była noga.
Joel mocno przywarł do pnia, obserwując szczerzące kły i wściekle warczące zwierze. Coś krzyczał, ale Kieł nie zwracał uwagi na co. Chciał krwi! Kolejnej porcji ciepłej, świeżej krwi! Chłopak wrzeszczał, Kieł warczał, a fakt, że nie mógł sięgnąć ofiary tylko bardziej go rozjuszał.
– Kieł… zostaw. Chodź tu do mnie – powiedział słabo jego człowiek. – Przecież nie będzie tam siedział całą zimę. W końcu będzie musiał zejść.
***
Kilka dni później w lesie znaleziono ciała. Dwóch chłopców leżało w śniegu, z przegryzionymi gardłami i niedaleko siebie. Nie licząc Joela, leżącego kilka metrów dalej, pod drzewem.
Od razu było jasne, że chłopców zabił wilk. Próbowano go znaleźć, ale trop ponownie się urwał. Ludzie zaczęli zadawać sobie pytania – co oni robili w lesie? Jak natknęli się na wilka? I dlaczego ich zabił?
W to, że ich śmierć była przypadkiem, nikt nie wierzył. Gdyby chodziło tylko o głód, z ciał pozostałoby niewiele. A tym czasem wszyscy mieli tylko poprzegryzane gardła. Zupełnie jakby zwierzę, zadowolone tym co zrobiło, postanowiło odejść w swoją stronę.
W barze pana Wayne’a wszyscy rozmawiali tylko o tym. Cora miała już dosyć. Od tego wszystkiego kręciło jej się w głowie.
– A może to jakiś demon? – zasugerował chudy i żylasty staruszek. – Bo on ich nawet nie naruszył, tylko gardła poprzegryzał. – Cora skrzywiła się, stawiając przed starcem i jego kompanem kieliszki. Wyobraziła sobie jak musieli wyglądać.
– Ty od razu musisz wyskoczyć z tym demonem. Wściekły jest, po prostu. Stary Thorn powiedział, że nie odpuści, póki go nie znajdzie. Syna mu zagryzł! Tego najmłodszego.
– Tego… jak mu tam było… Billy?
– Tak, tego.
Corze zakręciło się w głowie. Thomas wielokrotnie opowiadał o tym co robił Billy Thorn, razem z kolegami. Od zawsze szukali tylko sposobu, żeby uprzykrzyć mu życie. Thomas strasznie ich nienawidził.
– Tylko po co oni leźli do lasu? – spytał staruszek.
Cora już nie słuchała. Słowa, które ostatnio wypowiedział Thomas, odbiły się echem w jej głowie. Dobrze wiedziała, że skoro odważył się pozbyć swojego ojca, mógł też zwabić Billy’ego i kolegów do lasu. Wilk zajął by się resztą, a Thomas mógłby stać z boku i patrzeć.
Nie potrafiła sobie wyobrazić tego cichego, skromnego chłopaczka, planującego zabójstwo z zimną krwią, a potem spokojnie przyglądającemu się zadawaniu śmierci. To nie pasowało do tego Thomasa, którego zawsze znała.
Przypomniała sobie jego ostatnią wizytę. To nie był ten Thomas, którego zawsze znała.
– Cora, dobrze się czujesz? – spytał pan Wayne. Pokręciła głową.
– Muszę na chwilę wyjść… – szepnęła. Nim Wayne zdążył zareagować, wybiegła.
Chłodne powietrze nieco ją otrzeźwiło, ale nadal nie mogła pozbierać myśli. Myśl o tym, że Thomas jest mordercą drążyła niczym czerw. Wiedziała, że nienawidził Billy’ego. Wiele razy opowiadał jakich okropieństw się dopuszczał. Jak Thomas musiał się kryć i chodzić okrężnymi drogami, byle tylko go nie spotkać.
Zacisnęła powieki. Nie może być! Prędzej czy później Thomas będzie zgubiony! Musiała mu pomóc! Wiedziała, że on nie jest zły. Potrzebował po prostu kogoś kto poda mu pomocną dłoń. Rozumiała, że musiał się bronić, w końcu co chwila spotykał się z czyjąś wrogością. Jednak nie tędy droga. Mogła go jeszcze uratować. Nie mogła pozwolić by coś mu się stało, albo – nie daj Boże – zginął w lesie!
Musi komuś powiedzieć! Komuś, kto na pewno będzie wiedział co robić! Ale komu? Szeryfowi? Jakoś nie czuła zaufania do tego szpakowatego, lekko otyłego mężczyzny. On na pewno nie będzie chciał pomóc Thomasowi. Nie, jemu nic nie powie. Więc komu?
I wtedy przypomniała sobie tego mężczyznę, który kilka dni temu odwiedził bar. Znała go. Henry Turner, poszukiwacz złota, myśliwy, tropiciel i właściciel sporej ilości psów zaprzęgowych. To on uratował wilka od śmierci, a ten odwdzięczył się zabiciem jego przyjaciela. Musiała pójść do niego i poprosić o pomoc.
Teraz kiedy wiedziała już co robić, całe przygnębienie z niej opadło. Musiała działać i to jak najszybciej. Każda chwila zwłoki była zgubna dla Thomasa. Dziewczyna szczelniej owinęła się swetrem i pędem ruszyła w drogę.
Dom Turnera mieścił się na obrzeżach miasta, blisko lasu. Cora zawsze zastanawiała się czy tropiciel nie boi się, zwłaszcza w takiej sytuacji. A gdyby wilk pojawił się i zaatakował jego? Nie, Thomas nie żywił nienawiści do tropiciela. Ale przecież wilk mógł wymknąć się spod kontroli.
Kiedy Cora dotarła na miejsce, była już cała przemarznięta. Wyklinając siebie w duchu za to, że nie wzięła płaszcza, minęła drewutnie i zapukała do drzwi.
– Proszę, bądź w domu… – szepnęła i zapukała ponownie. Kiedy Cora już zaczęła szczękać zębami z zimna, drzwi wreszcie się otworzyły. Stanął w nich szczupły, jasnowłosy mężczyzna. Był wyjątkowo zaspany. Na widok Cory otworzył szerzej oczy.
– Aż tak ci ciepło? – spytał. – Wchodź.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko przekroczyła próg, niemal od razu wyczuwając zbawcze ciepło. Turner zaprowadził ją do pokoju i wskazał krzesło, a sam poszedł zaparzyć herbatę. Cora rozglądała się po pomieszczeniu, chciwie chłonąc każdy szczegół i z zawodem stwierdzając, że w domku prócz łóżka, zagraconego stołu i kilku krzeseł, oraz jednej szafki nic nie ma. Ale było ciepło, co Corze bardzo odpowiadało.
– Co cię tu sprowadza? – spytał Turner, wracając z filiżanką herbaty. Przesunął jakieś graty i postawił.
– Chodzi o wilka – wypaliła nagle, aż mężczyzna znieruchomiał. – Ja wiem dlaczego on zabił tych chłopców i tamtego mężczyznę.
Pod zimnym spojrzeniem niebieskich oczu poczuła się nieswojo. Przez chwilę pożałowała, że tu przyszła. Ale… przecież robiła to dla Thomasa! Robiła dobrze. Była tego pewna.
– I przychodzisz z tym do mnie? – powiedział Turner, siadając obok niej.
– To znaczy… ja wiem, że to jest to samo zwierzę, którego zabiło pańskiego przyjaciela. A teraz mój przyjaciel jest w niebezpieczeństwie. Proszę! Musi mi pan pomóc.
Turner westchnął ciężko i skinął głową.
– Dobrze. Więc słucham.
– Wilkiem ktoś steruje.
Zapadła cisza. Turner aż otworzył usta i zmarszczył brwi. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, Cora mu przerwała.
– Tamten mężczyzna był ojcem Thomasa. Chyba każdy wie, że znęcał się nad nim. Bił go, krzyczał… Każdy wie jaki on był. A ci chłopcy także znęcali się nad Thomasem. Pewnie zwabił ich do lasu i…
– Wystarczy. Chcesz mi powiedzieć, że to Thomas kazał wilkowi zabijać?
– Tak mówił. Był u mnie ostatnio i opowiedział wszystko. Powiedział, że łączy ich więź. Że mogą ze sobą rozmawiać. Panie Turner, wydaje mi się, że jeśli znajdzie pan Thomasa, to wilka też pan znajdzie. Trzeba ich znaleźć nim będzie za późno.
Turner mierzył dziewczynę spojrzeniem, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć. Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie westchnął ciężko i pokręcił głową.
– To jakieś bajki. Nikt nie może sterować zwierzęciem. Sugerujesz jakąś, nie wiem… telepatię, a to jest niemożliwe! – oponował. Czyżby?, odezwał się głos wewnątrz umysłu. Od samego początku miał wrażenie, że ten wilk nie jest zwykłym zwierzęciem, no i teraz miał. Znowu ginęli ludzie, a dusza Matta nadal nie mogła zaznać spokoju.
Błagalny wzrok Cory wbijał się w mężczyznę, zdawał się przewiercać duszę na wskroś. Pod spojrzeniem dziewczyny, Turner czuł się jak nagi i wcale mu się to nie podobało.
– Gdzie on jest?
– Nie wiem. Pewnie gdzieś w lesie, z wilkiem. Boże, boję się, że ten wilk kiedyś mu coś zrobi… Błagam, niech pan go znajdzie!
Turner przyglądał się dziewczynie uważnie. Widział napięcie wypisane na twarzy i błaganie w oczach. Naprawdę chciała pomóc Brzydalowi i słusznie. Wprawdzie Turner nie wierzył w jej opowieść, ale kwestią czasu pozostało to, kiedy wilk uzna Brzydala za wroga. Nie, nie zależało mu, na życiu chłopca. Zależało mu na spokoju.
Choć Matt już dawno został pogrzebany, jego dusza nadal nie zaznała spokoju. A Turner, przytłoczony ciężarem winy, ciągle wracał pamięcią do tamtych wydarzeń i pluł sobie w brodę, że do nich dopuścił. Myśl o dopadnięciu znienawidzonego zwierzęcia stała się jego obsesją. Wizje zemsty pojawiały się nawet w snach. A także wspomnienie martwego ciała przyjaciela i jego szklanych, pustych oczu, wpatrzonych w Turnera, jakby z wyrzutem.
Obaj nie mogli zaznać spokoju. Może zemsta to zmieni.
***
Zimno. Boli. Thomas siedział skulony w norze, a wilk tulił się doń, ogrzewając własnym ciałem. Obaj jednak wiedzieli, że chłopiec nie przetrwa zimy poza domem. Tak wątły i słaby, ciągle się kulił i dygotał. Nie będzie mógł odejść z Kłem i ta świadomość sprawiała, że w duchu przeklinał siebie za to, że urodził się człowiekiem. W mieście nie było dla niego miejsca, zwłaszcza teraz, kiedy Cora okazała się fałszywa.
Czas leciał, a oni ciągle byli zbyt blisko miasta. Thomas wiedział, że trupy tamtych pewnie już znaleziono i niemal widział twarze ludzi, wykrzywione w grymasie szoku i niedowierzania. Miał okrutną pewność, że ruszyli w pościg za zabójcą, szukając każdego śladu.
– Nie możemy tu zostać – powiedział cicho, drapiąc wilka za uchem. Ten przymknął oczy, a sądząc z wyrazu pyska, właśnie zaznawał największej rozkoszy. – Oni przeczeszą cały las. Jak nas znajdą… Musimy iść dalej.
Wkrótce wygrzebali się jakoś z nory. Thomas owinął się szczelniej płaszczem. Było mroźno, ale ładnie – gdzieniegdzie, między drzewami przebijało się słońce, na niebie nie było ani jednej chmurki. Świetnie. Przy takiej pogodzie lepiej będzie uciekać.
Kieł zadreptał niecierpliwie w miejscu, ale Thomas się nie ruszał. Wytężał słuch, bo wydawało mu się, że jakiś dźwięk niesie się między drzewami. Dźwięk dziwny, ale znajomy.
Szczekanie psów tropiących i krzyki poganiaczy.
– Chodu! Już tu są! – syknął Thomas. Wilk zjeżył się cały, zwinął w miejscu i puścił się pędem, chłopiec był niestety, o wiele wolniejszy. Zimno, głód i rany, dawały o sobie znać. Wilk co chwile przystawał i czekał, aż chłopiec dokuśtyka, lecz trwało to piekielnie długo. Thomas w pełni zaczynał uświadamiać sobie, że nie da rady. Pogoń była już coraz bliżej, już coraz wyraźniej dało się słyszeć psy. Ktoś krzyknął, tuż obok Thomasa świsnęła kula. Boże, nie dam rady, nie dam rady, myślał chłopiec, czując łzy w oczach. Potknął się, raz i drugi, za trzecim, wylądował w śniegu. Kieł jeżył się i warczał, doskoczył do chłopca, jakby chciał pomóc, ale ten odepchnął zwierzę.
– Uciekaj! – krzyknął. Odwrócił się. Ludzie z psami byli coraz bliżej, niektórzy już w biegu celowali. – Uciekaj daleko i nigdy nie wracaj! Już! – wrzasnął. Wilk spojrzał na niego, jakby zdumiony. Kolejny świst kul nie pozwolił mu się jednak zastanawiać. Odwrócił się i odbiegł tak szybko jakby go sama śmierć goniła. Thomas patrzył za nim, łykając łzy, dopóki nie zniknął za drzewami. Chłopiec już rozumiał. Cora znowu zdradziła, ale ta zdrada bolała bardziej niż wszystkie inne.
Obok Thomasa stanęło kilku mężczyzn. Nawet na nich nie spojrzał, wpatrzony w miejsce, gdzie zniknął wilk.
– Proszę, proszę, co my tu mamy… – usłyszał.
***
Thomas kulił się na pryczy, nerwowo ściskając rąbek koszuli. W celi było zimno, a miał do przykrycia tylko dziurawy koc. Zerknął kątem oka na szeryfa, siedzącego przy biurku. Mężczyzna pykał fajkę, wpatrzony w jakiś punkt przed siebie. Dobrze, że teraz dał mu spokój. Dobrze, że już nie słychać dochodzących z zewnątrz krzyków. Teraz już nikt nie nazywał go Brzydalem. Teraz był przeklęty.
Demon. Przeklęty. Śmierć przeklętemu odmieńcowi! Thomas nie chciał tego słuchać; zatykał uszy, ale złe słowa były niczym wypalone wewnątrz umysłu. Nawet teraz, mimo ciszy, wciąż kulił się pod ich ciężarem. W dodatku to co powiedział mu szeryf krążył w nim niczym cierń.
Chcą, żeby zwabił Kła. Nie zamierzał się zgodzić, dobrze wiedział co z nim zrobią. Przecież nie mógł zdradzić przyjaciela. A poza tym Kieł nie przyjdzie. Odszedł. Pewnie odnalazł swych wilczych braci. Thomas cieszył się, że Kieł jest wolny, ale jednocześnie czuł się taki samotny i nieszczęśliwy. W jednej chwili stracił dwoje przyjaciół. Cora okazała się złym człowiekiem. Nie potrafiła go zrozumieć, ani – co gorsza – dotrzymać tajemnicy. Wydała go! Gdyby nie ona, wciąż miałby przy sobie Kła, wciąż byłby wolny i szczęśliwy!
Miał ochotę wybuchnąć płaczem, ale nie chciał, by szeryf to widział. Zamiast tego odwrócił się do ściany i przykrył dziurawym kocem. Narastała w nim coraz większa wściekłość. Najchętniej zniszczyłby całe miasto, mordując każdego po kolei… Wściekłość powoli przeradzała się w zimną nienawiść, a potem to wszystko znikło, zgasło jak zdmuchnięta świeca.
Jednego był pewien – nie wyda Kła. Nigdy, przenigdy.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i odsuwanego krzesła.
– Dobry wieczór. – Łagodny, kobiecy głos, sprawił, że Thomas miał ochotę podskoczyć. – Chciałabym porozmawiać z więźniem. Nie zajmę wiele czasu.
– Trzy minuty – szczeknął szeryf. Thomas usłyszał zgrzyt klucza w zamku, skrzypnęła otwierana krata. Gość wszedł do środka.
– Thomasie…
Nie reagował. Nie zamierzał rozmawiać z tą podłą zdrajczynią! Czego ona jeszcze chciała? Przez nią stracił już wszystko co kochał.
Cora westchnęła ciężko i podeszła bliżej.
– Nie chciałam, żeby tak wyszło. Chciałam ci tylko pomóc, ja nie przypuszczałam, że… że to tak się skończy. Thomasie, czy możesz na mnie spojrzeć?
Nie reagował. Po ciszy, jaka znowu zapadła domyślił się, że Cora nie wie już co powiedzieć. I bardzo dobrze. Niech nie wie, niech się plącze. Niech poczuje się tak jak on, kiedy rozmawiał z nim szeryf.
– Chcą, żebym zdradził Kła – szepnął wreszcie, kiedy cisza stała się nie do zniesienia. – Mam go zwabić do miasta, a oni zabiją. – Podniósł się i usiadł na pryczy, twardym wzrokiem mierząc dziewczynę. – Nie mogę tego zrobić. To mój przyjaciel. – Cora znów się zbliżyła i usiadła obok, na pryczy. – Powiedzieli, że i tak mnie powieszą. I że wilk też musi zginąć. Ale ja nie mogę, nie chcę na to pozwolić! On tylko robił to o co prosiłem… – Siąknął nosem. – Ludzie mówią, że jestem zły. A ty? Też tak myślisz? – Cora pokręciła głową.
– Thomas… Przepraszam cię. Ja naprawdę nie chciałam. Wybaczysz mi?
– To bez znaczenia. – Chłopiec machnął ręką. Gniew uleciał. Prawdę mówiąc, nie mógł długo gniewać się na Corę. Przecież wciąż ją kochał.
– Koniec wizyty – wtrącił się szeryf, pukając w kraty. Thomas skrzywił się, widząc jak dziewczyna wstaje, gładząc spódnicę. Zaraz odejdzie, a ja znowu będę sam, pomyślał. Chciało mu się płakać.
– Trzymaj się. Spróbuję cię z tego jakoś wyciągnąć – powiedziała, podchodząc do otwartej kraty. Thomas nie był w stanie wydusić słowa, więc tylko skinął głową.
Brzęk zbitej szyby wdarł się w ciszę, niczym taran. Szeryf odwrócił się, wyciągając pistolet, nic więcej zrobić nie zdążył bo potężna masa sierści spadła na niego niczym grom. Mężczyzna uderzył plecami o kratę, z wilkiem uczepionym gardła. Cora, blada z przerażenia uskoczyła z powrotem do celi. Thomas poderwał się jak oparzony, z napięciem obserwując kotłowaninę na podłodze.
– Zrób coś! – krzyknęła Cora. Wilk wreszcie uporał się z szeryfem i podniósł głowę. Zimne, żółte oczy spojrzały prosto na dziewczynę. Ta, zaczęła się cofać, dopóki nie trafiła plecami na ścianę.
– Thomas… – szepnęła zmartwiałymi ze strachu wargami, obserwując jak zwierzę odstępuje od ciała i podchodzi do niej.
Thomas jak zahipnotyzowany patrzył to na ciało szeryfa, to na bladą Corę, to na Kła stojącego przed nią. Wiedział co zaraz może się stać. Mógł powstrzymać wilka, ale sam nie wiedział, czy chce. Przez chwilę wyobrażał sobie dziewczynę leżącą z przegryzionym gardłem, w kałuży krwi i zastanawiał się, czy powinien wilkowi pozwolić na atak. Cora cały czas coś mówiła, ale Thomas jakby jej nie słyszał. Wilk sprężył się do skoku, z oczu dziewczyny popłynęły łzy.
– Kieł! Zostaw! – rozkazał w końcu. – Ją nie.
Wilk cofnął się o krok, wciąż nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Ta nie odważyła się nawet odetchnąć. Bała się, że jakikolwiek, najmniejszy nawet ruch sprowokuje go do ataku. Wilk cały czas się cofał, zjeżony i spięty, aż wreszcie stanął przy swoim panu. Ten zaś cały czas przyglądał się dziewczynie. Ze… smutkiem?
– Nie wychodź stąd – powiedział wreszcie. – Cokolwiek będzie się działo, ty nie wychodź. Rozumiesz?
Spróbowała coś powiedzieć, ale strach ścisnął jej gardło. Zacisnęła powieki, wreszcie nabrała powietrza. Jednak kiedy otworzyła oczy ani wilka, ani Thomasa już nie było.
***
Na dworze było ciemno i cicho. Thomas i Kieł wyszli z budynku, rozglądając się dookoła. Dookoła nie było żywej duszy. Chłopiec i wilk puścili się biegiem w stronę lasu. Przez chwilę było słychać tylko skrzypienie śniegu i ciężki oddech Thomasa. Nagle ten zatrzymał się, szeroko otwartymi oczami lustrując okolicę. Wilk pobiegł kilka metrów dalej, ale i on stanął, po czym spojrzał na chłopca. W jego wzroku było pytanie.
Thomas przyglądał się budynkom, w których spali ludzie. Ci sami, którzy przez wiele lat poniżali go i krzywdzili. Jakim prawem oni mogą spokojnie spać, podczas gdy on musiał się ukrywać? Kiedyś nim pomiatali, a teraz chcieli zabić. Mówili, że jest demonem i że powinien wrócić z powrotem do piekieł. A teraz spali spokojnie, otoczeni rodziną, w świecie pełnym bezpieczeństwa i miłości.
On nigdy nie miał wstępu do tego świata.
Chwilę później ogień trawił kościół, ulokowany w samym centrum miasta. Chłopiec z uśmiechem na twarzy przyglądał się pożarowi i czekał. Nie trwało to długo. Wkrótce w mieście zapanował chaos. Z ukrycia obserwował jak ludzie próbują poradzić sobie z pożarem. Zastanawiał się czy odejść i pozwolić im go ugasić. I co dalej? Czy wrócą do własnych spraw i dalej będą żyli w swoim pięknym świecie? Nie! Będą ścigać demona! Od razu ruszą w pogoń, kiedy zobaczą, że szeryf jest martwy. Wezmą psy i znowu będą go ścigać.
Z gardła Kła dobywał się coraz głośniejszy warkot. Sierść zwierzęcia unosiła się coraz bardziej zjeżona. Wilk stał spięty i gotowy do ataku, wbijając mordercze spojrzenie w biegających z wiadrami ludzi.
– Ciii, wilczku, ciii… Poczekaj trochę – szepnął Thomas. Ten jednak nie reagował. Thomas wyciągnął rękę, ale nim zdążył dotknąć, wilk wystrzelił jak z procy, w kierunku pożaru.
– Kieł! Stój! – krzyknął chłopiec. Nie posłuchał. Skoczył na plecy jakiegoś mężczyzny i po chwili, Thomas obserwował kotłowaninę w śniegu. Ktoś krzyknął, ktoś sięgnął po broń. Chłopiec chciał rzucić się na ratunek, ale nogi jak na złość, nie chciały słuchać. Wyciągnął tylko rękę, jakby chciał złapać przyjaciela i zamarł w takiej pozycji.
– To wilk demona! – krzyknął ktoś. – Zabijcie go!
Thomas zacisnął powieki. Nie chciał na to patrzeć.
***
– Trzeba sprowadzić szeryfa! – krzyknął Turner. W mieście panował chaos, ludzie wrzeszczeli jak opętani, uciekając przed rozwścieczonymi zwierzętami. Skąd się wzięły, tego nikt nie wiedział. Nagle psy, koty, nawet konie obracały się przeciw swoim panom
Wiadomo było tylko, że za tym wszystkim stał wilk i chłopiec demon.
Trzeba ich dopaść. Turner o tym wiedział i chciał tego najbardziej w świecie. Taka okazja więcej może się nie trafić, a tylko ich śmierć przywróci spokój Mattowi. I nie tylko jemu.
Teraz pędził do szeryfa. Do diabła, niech też coś zrobi, w końcu za coś mu płacą.
Wpadł do jego biura i zamarł. Szeryf leżał na podłodze, w kałuży krwi, a w celi, przywarta do ściany, stała Cora. Zaciskała oczy i pięści, a policzki miała mokre od łez.
Mężczyzna podszedł do ciała i uważnie przyjrzał się przegryzionemu gardłu. Spojrzał na dziewczynę, bladą niczym duch.
– Cora! – Turner stanął w drzwiach celi. Dziewczyna nie zareagowała. Zbliżył się i złapał za ramiona. – Co tu się stało? Gdzie Thomas?
Dziewczyna pokręciła głową, szlochając. Turner czuł drżenie jej ciała i westchnął ciężko. Nie miał czasu jej pocieszać. Co gorsza, dziewczyna była tak roztrzęsiona, że wątpliwe było, czy w ogóle się z nią dogada.
– Cora? – spytał już łagodniej.
– Ja… Ja nie wiem… – pisnęła dziewczyna i zaczęła szlochać jeszcze głośniej. Turner westchnął ciężko. Z nią się raczej nie dogadam, pomyślał. Postanowił, że będzie szukać chłopaka sam.
– Przyszłam go odwiedzić. On był strasznie smutny… ja go chciałam pocieszyć… A potem wpadł ten wilk i on zabił szeryfa. To się stało tak szybko… – przerwała, wreszcie otwierając oczy. Już dawno nie widział tyle strachu w jednym spojrzeniu. – Chciał mnie zabić! Bałam się, tak strasznie się bałam… Nie wiem gdzie jest Thomas, uciekł razem z wilkiem.
Turner puścił ją, gdy ta znowu zaczęła szlochać. Było jasne, że już niczego się nie dowie. Odwrócił się w stronę drzwi.
– Co z nim zrobicie? Co tam się dzieje?
Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Nakłamać? Nie, tego nie mógł jej zrobić.
– Thomas opętał inne zwierzęta. Nie radzę ci stąd wychodzić. Ja idę go powstrzymać.
– Ale co z nim zrobisz? – To pytanie zatrzymało go w pół kroku. Turner przez chwilę szukał odpowiednich słów, jednak jak na złość nic nie przychodziło do głowy. Miał jej powiedzieć, że Thomas musi zginąć? Czuł, że to nie był dobry pomysł.
– Zostań tutaj, dopóki się nie uspokoi. Postaram się wrócić jak najszybciej. Najlepiej zamknij się tutaj i nigdzie nie wychodź.
Cora skinęła głową, a mężczyzna wyszedł.
***
Cudownie! Znowu otaczały go krzyki bólu i przerażenia. Ludzie uciekali przed rozszalałą zwierzyną. Nikt już nie gasił pożaru, więc ogień ogarniał inne domy. W powietrzu unosił się wspaniały zapach krwi, której smak mile pieścił język i podniebienie. Jeszcze nigdy nie kosztował jej tyle co dzisiaj. Nigdy wcześniej nie dano mu tej możliwości. Choć był opity krwią, niczym pijawka, pragnął jeszcze więcej.
Ludzie, potwory, które kiedyś zadały mu tyle bólu, byli bezbronni. Teraz mógł pomścić wszystkie swoje krzywdy.
Następny padł powalony wilczym ciężarem. Krzyczał, szarpał się, a jego krew dodała wilkowi sił. Wreszcie zdechł. Ktoś próbował uciekać, ale powalił go jakiś pies. Tych było teraz pełno, warczały, ujadały, ale żaden nie wchodził wilkowi w drogę. Cofali się, uznając jego władzę. Musieli! Był dzikim zwierzęciem, królem lasów i nie mogli mu się sprzeciwić.
Szedł spokojnie, szukając kolejnej ofiary. I znalazł.
Davies wbiegał do jednego z domów, wrzeszcząc wniebogłosy. Kieł wciągnął głęboko w nozdrza zapach jego strachu. Wspomnienia stanęły mu przed oczami jak żywe. Musiał dopaść tego człowieka.
Ruszył za nim.
***
Thomas rozglądał się dookoła przerażony, wołając głośno. Gdziekolwiek jednak był Kieł, nie odpowiadał ani na głos, ani na przesyłane myśli.
– Kieł! – krzyknął, stając na środku placu. Boże, co ja zrobiłem… Strach ściskał za gardło, czarne myśli kłębiły się w głowie i nie mógł się od nich opędzić. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby coś mu się stało.
Była jeszcze jedna myśl, o wiele straszniejsza, ale ze wszystkich sił starał się nie dopuścić jej do siebie.
Ruszył placem, przed siebie, cały czas wołając przyjaciela. Ciągle ktoś na niego wpadał, więc podszedł bliżej budynków. Dobrze, że zwierzęta, choć wściekłe, nie zwracały na niego uwagi.
Nagle poczuł potężne szarpnięcie, które oderwało go od ziemi. Wyrżnął plecami o ścianę tak mocno, że stracił dech w piersi. Osunął by się na ziemię, gdyby jakiś barczysty mężczyzna nie przytrzymał go za połę kurtki.
– To ty, mały demonie – syknął, patrząc nań obłąkanym wzrokiem. – Ty to zacząłeś! – wrzasnął, bryzgając kropelkami śliny. – Może twoja śmierć to zakończy.
Thomas milczał, szeroko otwartymi oczami patrząc na lufę pistoletu, coraz bardziej zbliżającą się do twarzy. Nagle w pełni pojął, że jest sam i nikt nie przybiegnie na pomoc. Chciał się ruszyć, cokolwiek, ale czarny otwór lufy jakby zabrał wszystkie siły. Mógł tylko patrzeć i modlić się, żeby nie bolało. Mężczyzna szczerzył zepsute zęby w złowieszczym uśmiechu. Nim jednak zdążył coś zrobić, coś spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Thomasem znowu szarpnęło, ale udało mu się wyrwać z uścisku, barczysty padł, zaatakowany przez ogromnego psa. Jego krzyk mieszał się z ujadaniem zwierzęcia.
– Pomóż mi! – wrzasnął, wyciągając do Thomasa rękę. Ten nie zareagował. Nie chciał patrzeć, ani nawet słyszeć jak ten człowiek umiera, jednak mięśnie nadal nie słuchały Wreszcie zmusił swoje ciało do ruchu. Odwrócił się, akurat po to, by zobaczyć jak Kieł wbiega do czyjegoś domu. Bez wahania popędził w tamtą stronę. Za czymkolwiek gonił jego wilk, musiał być przy nim!
– Thomas! – Krzyk zatrzymał go wpół kroku.
– Cora? Co ty tu robisz? – Spytał zdumiony. Dziewczyna dobiegła do chłopca i złapała go za ramiona.
– Próbuję cię uratować! Zrób coś z tym!
– Ale co?
– Przecież umiesz z nimi rozmawiać! Powstrzymaj je! – Wrzasnęła mu w twarz, potrząsając nim. – Szybko, nim wszystkich pozabijają!
– Nie mogę! Nie słuchają mnie! One oszalały… – urwał. Boże, co ja zrobiłem? – Cora, ja muszę ratować Kła. – Odepchnął ją i odbiegł, nie zważając na jej nawoływania. Jeszcze nigdy nie biegł tak wszystko. Strach o jedynego przyjaciela dodał mu sił i choć płuca pękały z bólu, nie zatrzymywał się.
Boże, co ja zrobiłem? Muszę, muszę ratować Kła.
***
Davies leżał pod ścianą, tuląc okaleczoną dłoń i płacząc. W niczym już nie przypominał tego silnego i okrutnego człowieka, jakim był niedawno. Im dłużej Kieł mu się przyglądał, tym większą czuł pogardę. Davies pozbawiony broni, kija, czy chociażby łańcucha, był słaby niczym szczenię. Już nie był okrutnym bogiem, lubującym się w zadawaniu bólu i śmierci. Teraz sam cierpiał, a jego życie zależało od Kła. A ten nie zamierzał być łaskawy.
– Nie… – chlipnął Davies, kiedy wilk spokojnie ruszył w jego stronę. – Dobry wilczek… Odejdź!
Kieł nie miał ochoty słuchać błagań. Nagle jednym susem znalazł się przy ofierze i nim ta zdążyła zareagować, zakończył jej życie. Krew znienawidzonego wroga przyjemnie pieściła język. Żadna inna nie smakowała lepiej.
Kiedy jego człowiek wpadł do środka, a zaraz za nim jakaś kobieta. Poznał ją po zapachu, to ona była w celi. Nawet na nich nie spojrzał. Zamierzał zjeść Daviesa, ale teraz nie mógł oderwać wzroku od jego pustych, rybich oczu.
– Kieł… – szepnął Thomas, robiąc krok do przodu. Cora przezornie została w drzwiach. – Kieł, przyjacielu…
Przyjacielu? Wilk odwrócił się, smakując dziwne słowo. Gdzieś je kiedyś słyszał, tylko gdzie? Thomas podchodził powoli, z wyciągniętymi rękoma. Czyżby się bał? On?
Chłopiec nadal przemawiał łagodnymi słowy. Podobnie przemawiał inny człowiek dawno temu. Przed oczyma wilka stanęła twarz tego, który dawno temu zabrał go z kniei i dał dom. Przyjacielu… tak, wtedy pierwszy raz usłyszał to słowo.
Ale tamten człowiek okazał się draniem i oddał Daviesowi w niewolę.
Chłopiec nadal przemawiał, ale wilk już nie rozumiał sensu słów. Wspomnienia napływały falą, jakby pękła tama. Matka, potężna wilczyca, o mądrych, szarych oczach. Długowłosy człowiek i jego psy. Davies, arena, czasy pełne gniewu i bólu. Las, Thomas… Był dobry, ale był człowiekiem. Z doświadczenia wiedział, że ludzie zdradzają i spodziewał się tego także po nim. Ile minie czasu, nim w końcu zada mu ból? Nim zniewoli? Właściwie już to zrobił, wchodząc mu do głowy i zaglądając w duszę. Taka niewola była przerażająca bardziej niż kije i łańcuchy. Thomas był zły! Był n a j g o r s z y, bo zabrał jedyną wolność, jaka została. Ale on, Kieł, teraz to pojął.
Skoczył, gdy chłopiec był blisko. Widok jego przerażonej i zaskoczonej twarzy, sprawił nielichą satysfakcję. Chłopiec uniósł rękę, wrzasnął.
Było to ostatnie co usłyszał Kieł.
***
Huk wystrzału ogłuszył wszystkich. Thomas stał w bez ruchu, a w głowie wciąż jeszcze słyszał ten dźwięk. Przez chwilę czuł się jakby tkwił w jakimś koszmarze, który trwa, trwa i nic nie zapowiadało końca.
Kieł… Mój Kieł.
Podbiegł do niego i klęknął przy nim. Wciąż nie mógł uwierzyć w to co widzi. Kieł, jego najlepszy przyjaciel, zwykle pełen życia, teraz leżał nieruchomy i martwy. Drżącą ręką dotknął jego sierści, a potem odwrócił się w stronę drzwi.
Cora zasłaniała usta dłońmi, a stojący obok mężczyzna, właśnie opuszczał strzelbę.
– Dlaczego go zabiłeś?! – wrzasnął.
– A co, chciałeś zginąć? – odparł tamten.
– Byliśmy przyjaciółmi. Nie skrzywdziłby mnie! Draniu! – Chciał dodać coś jeszcze, ale nie mógł już powstrzymać płaczu. Wewnątrz siebie, czuł taką pustkę, jakby ktoś wyrwał mu serce. Cora i obcy nic nie powiedzieli, kiedy wtulił się w wilczą sierść i płakał.
Gdyby tylko mógł, oddałby wszystko, aby cofnąć czas. Boże, co ja zrobiłem…
Cora podeszła bliżej i wyciągnęła rękę, ale w ostatniej chwili zawahała się.
– Chciałem mieć tylko przyjaciela… I spokój…
– Ja wiem. Spokojnie, wszystko jakoś się ułoży…
– Chciałem być szczęśliwy. Myślałem, że jak… Oni wszyscy byli źli… Ale ja nie jestem, nie chcę… Nie jestem zły?
– Nie, oczywiście, że nie. – Cora położyła dotknęła jego ramienia.
– Kłamiesz! Oni mnie nienawidzą. Oni tam umierają przeze mnie. Ja nie chciałem tak…
Dziewczyna milczała. Nie było słów, które mogły pocieszyć w takiej sytuacji. Chłopiec dalej płakał, choć już trochę ciszej.
– Thomas – wtrącił mężczyzna. – Zwierzęta oszalały, zresztą wiesz o tym.
Nie doczekał się żadnej reakcji. Chłopiec nadal gładził wilczą sierść, wciąż nie wierząc w to co widzi.
– Czy możesz to zatrzymać? – spytał mężczyzna.
Chłopiec wreszcie podniósł głowę.
– Spróbuję. Ale… co potem?
Nikt nie odpowiedział. Jednak i bez tego Thomas znał odpowiedź. Ludzie nie będą chcieli mieć w mieście demona, rozmawiającego ze zwierzętami. Nie darują tego, co się stało. Będzie dobrze, jeśli go tylko powieszą.
Wstał i powoli ruszył w stronę wyjścia. Stanąwszy w drzwiach doskonale widział ogrom zniszczeń w mieście. I to wszystko moja wina, pomyślał. Płonące budynki, wrzeszczący ludzie, oszalałe zwierzęta. Jego dzieło.
Ale oni byli źli. Thomas miał ochotę płakać, na wspomnienie niezliczonych krzywd. Musiał się zemścić. Więc dlaczego czuł teraz taki straszny żal?
Nie pasował do ich idealnego świata, więc nie pozwolą mu żyć. A może to i dobrze… Może śmierć była najlepszym wyjściem. Ale bał się jej, na samą myśl, nogi uginały się pod nim.
Powolnym krokiem wyszedł na środek placu. Rozłożył dłonie i skupił się na zwierzęcych myślach, wirujących dookoła. Każda była pełna gniewu i szaleństwa. W tej chwili był w wielu miejscach naraz, patrzył wieloma par oczu, a w głowie kłębiło się setki uczuć. Spróbował przesłać im spokój. Koncentrował się z całych sił, prosił, błagał by przestały. Nie mógł im nakazać, nie był ich panem. Mówił o wolności z dala od ludzi. O radości życia pod gołym niebem, bycia zdanym tylko na siebie.
Potężny wilczur podszedł do chłopca i spojrzał nań mądrymi oczami. Trochę przypominał mu Kła. Za nim przyszli następni i następni. Ich myśli skupiały się wokół tego co mówił, uspokajały się.
Musicie odejść. Musicie trzymać się z dala od ludzi. Thomas starał się przekazać im to najlepiej jak potrafił. W głowie kręciło mu się coraz bardziej, ale chociaż ich musiał uratować.
A ty co? Umrzesz. Ty też nie możesz tu zostać – nawet nie wiedział, skąd wzięła się ta myśl. Nie wiedział nawet czy była jego.
Zwierzęta nagle zaczęły odchodzić. Znikały między budynkami, zmierzały do lasu. Pozostał tylko wilczur i słaniający się na nogach Thomas.
A potem chłopiec upadł.
***
Wiatr kołysał koronami drzew, zaszumiały liście. Turner zapalił fajkę i usadowił się wygodniej na krześle. Lato chyliło się już ku końcowi, zimne powietrze zwiastowało nadejście jesieni. Mężczyzna śledził wzrokiem opadające, pożółkłe liście.
Od tamtych wydarzeń minął prawie rok. Zniszczenia zostały odbudowane, a miejscowy cmentarz wzbogacił się o kilka nowych miejsc. Nikt nie zdążył wymierzyć kary przeklętemu odmieńcowi, bo ten zniknął. Pewnie uciekł i gdzie indziej czyni swoje plugastwa. Albo żyje w lesie jak zwierzę, powiadali. Często pytano Turnera o zdanie, lecz ten tylko wzruszał ramionami. A co mnie to obchodzi, pytał. Nie mógł nikomu zdradzić, że wie co się stało z Thomasem. Że sam sobie wymierzył karę.
Zaciągnął się i spojrzał w stronę domu. Przeklęty odmieniec był w środku, ale był spokojny i nie wyrządzał szkód. Nie dziwota, kiedy od roku leży się nieruchomo w łóżku i tępo patrzy w sufit. To już nawet nie było życie, tylko wegetacja.
Turner aż się wzdrygnął. Ciekawe czy Thomas w ogóle wie, co się wokół niego dzieje? Może wszystko rozumie i może w głębi duszy błaga o śmierć? Gdyby to od niego zależało, spełniłby te błagania.
Z oddali zbliżała się Cora. Nie poruszył się, dopóki nie weszła na ganek.
– Co z nim? – spytała bez żadnych wstępów. Wzruszył ramionami i ponownie zaciągnął się fajką. Dziewczyna nie czekała na odpowiedź, tylko weszła do środka.
W chacie było duszno i mroczno; niewiele słońca wpadało przez okna. Tylko u Thomasa było trochę jaśniej – tu trochę słońca padało na jego łóżku. Jednak chłopiec nie wiedział o tym. Wejście Cory, także nie wywołało reakcji; nadal leżał nieruchomo, wpatrzony w sufit, a z kącika ust ciekła strużka śliny.
– Och, Thomasie… – Dziewczyna usiadła na skraju łóżka, wyjęła chusteczkę i otarła mu twarz. – Przyszłam do ciebie, jak obiecałam. Miałam być wcześniej, ale ciągle zatrzymywały mnie różne sprawy. – Nerwowo odgarnęła włosy z czoła. – A wczoraj tak padało, że nawet psy nosa z domu nie wystawiały. Lato się kończy. Robi się coraz chłodniej, a liście powoli zmieniają kolory. Szkoda, że tego nie widzisz. Spodobałoby ci się. Szkoda, że nawet teraz nic nie mówisz… – westchnęła ciężko.
Od tamtych wydarzeń, Thomas nie odezwał się ani słowem. Był roślinką, a roślinki nie mają głosu. Ani nie mogą się poruszać. Cora bezskutecznie błagała Boga, o to by chłopiec pewnego dnia, choćby zamrugał powiekami. Byłby to dla niej najpiękniejszy widok.
Może Turner ma rację, pomyślała. Może trzeba skrócić mu męki? I ponownie przypomniała sobie tamten dzień sprzed prawie roku, kiedy to w mieście panowała pożoga, a Thomas próbował zatrzymać szalejące zwierzęta. Wszystkie stanęły obok niego, jakby słuchały, co miał do powiedzenia, chociaż nie padło żadne słowo. Było słychać tylko huk ognia i krzyki ludzi. To trwało tylko chwilkę, aż zwierzęta uciekły, a Thomas padł na ziemię.
Wzdrygnęła się na to wspomnienie. Podbiegła do nieruchomego ciała, a widok pustej szarej twarzy, wprawił ją w osłupienie. Na szczęście żył. Tylko czy wegetację można nazwać życiem?
Turner już wtedy chciał go zabić. Stanął nad nim, mierząc ze strzelby, prosto w twarz, ale zdołała go powstrzymać. „Co ty, dziecko chcesz zabijać! Tak nie wolno!” – krzyczała wtedy. A kiedy zapytał, co planuje, ta stanęła jak wryta. Nic nie planowała.
Szybko ustalili, że tymczasowo ukryją go u Turnera. Nikomu o tym nie mówili, to była ich tajemnica. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że mały demon żyje, mogłoby dojść do linczu. Pamięć o tamtych wydarzeniach wciąż była żywa. Przez cały czas Cora próbowała znaleźć inną kryjówkę dla Thomasa, ale póki co, nie trafiło się nic lepszego od chatki na skraju lasu, gdzie mało kto zaglądał. Jednak bała się, że Turner w końcu nie wytrzyma i zrobi coś głupiego. Za każdym razem kiedy przychodziła, wyobrażała sobie, że jego łóżko będzie puste, a za domem będzie świeżo wykopany grób.
A przychodziła prawie codziennie, żeby chłopaka obmyć i nakarmić. A także po to by nie zapomniał ludzkiego głosu. Opiekowała się nim, bo była mu to winna. Po części, tamta tragedia wydarzyła się też przez nią. Dawała mu tylko chwilkę spokoju i rozmowy, ale nigdy nie stanęła w jego obronie. Nie zrobiła niczego, by zmienić jego los. Teraz pluła sobie w brodę. Może gdyby inaczej postąpiła, nie stałoby się tyle zła.
Jednak czasami, kiedy siedziała z milczącym chłopcem w pokoju, przypominała sobie o szarym wilczurze. Stał wtedy przy nim, odbiegł dopiero gdy upadł. Czasami wilczur pojawiał się w mieście, nie wiadomo skąd i Cora zawsze się nań natykała. Dawała mu coś do jedzenia, a on patrzył mądrymi, szarymi oczami. Wtedy nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ktoś już tak na nią spoglądał. Niemal z miłością i bezgranicznym zaufaniem.
Czasami wydawało jej się, że ciało Thomasa jest puste. Nadal żyło, oddychało, ale umysł był zupełnie gdzie indziej. Może przejął go wilczur? A może Thomas sam zechciał odejść? Kto wie, może teraz, w zwierzęcym ciele biegł przez las, szukając pożywienia? Jeśli tak, to nareszcie był wolny i znalazł swój spokój.
Nigdy nie zwierzała się Turnerowi z tych myśli. Dobrze wiedziała, że by ją wyśmiał, ale z drugiej strony mogła mieć racje. Skoro Thomas potrafił zmusić zwierzęta, by zniszczyły miasto, to może mógł przejąć ciało jednego z nich?
Potrząsnęła głową. Tak, te myśli były głupie. Ale pozwalały mieć nadzieję, że Thomas kiedyś wróci.
KONIEC
Jestem przekonany, że pod Twoim opowiadaniem pojawi się niewiele uwag, za to wszystkie będą krytyczne. Że za długie, że moralizatorskie, że przewidywalne od pewnego momentu, że nawet niedojrzałe, dziecinne z lekka. Trochę racji może w tym być, ale tylko trochę.
Fakt, że rdzeń pomysłu obudowałaś fabułą bardzo prostą, klasyczną, nie zmniejsza mojego uznania. Za wspomnianą prostotą kryją się sprawy poważne, dylematy takie, jakie w mikroskali towarzyszą nam może nie każdego dnia, ale wystarczająco często, i które rozstrzygamy bez specjalnego namysłu, schematycznie i bezempatycznie --- i to stanowi o wartości tekstu, skądinąd wystarczająco interesującego z powodu prostej, logicznej wobec centralnego założenia konstrukcji.
Cóż, moim zdaniem ten tekst nie otrzyma wielu uwag z o wiele bardziej prozaicznego powodu. Jest długi i w częściach, co - jak się okazuje - tworzy mieszankę wybuchowego braku czytelnictwa. Co nie oznacza, że jest zły. Adam wspomniał już o wadach. Moralizatorstwo i przewidywalność nie należą do rzeczy, któe chciałbym uświadczyć w czytanym tekście. Poza tym, opowiadanie jest napisane bardzo prosto - co jednak nie jest wadą. Twój styl nie ma żadnych metaforycznych fajerwerków, ale jest klarowny i sensowny. Czuje się, że jego prostota jest elementem zamierzonym (przynajmniej częściowo), a nie efektem ubocznym warsztatowych braków. A ja, o ile rzeczwiście lubię metaforyzację prozy, o tyle stylistyczną prostotę również potrafię docenić.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Przeczytałem obie części i nie czuję się z tym źle. Twój następny tekst również przeczytam, tak więc do zobaczenia następnym razem