- Opowiadanie: Yorlana - Vertdell

Vertdell

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Vertdell

Opowieść jest napisana przez dwóch autorów, co oznacza że będą zmiany w osobie opowiadającej.

 

 

 

Zarzuciłem torbę na ramię i wyszedłem z domu. Nie wiedziałem właściwie dokąd się udać, nie było to jednak dla mnie istotne – chciałem się tylko wyrwać z dworu Caed Dhu i zobaczyć świat, jak kiedyś mój ojciec. Zdecydowałem się wyruszyć w mą podróż bez celu, przy świetle księżyca, gdy wszyscy mieszkańcy pogrążeni byli we śnie, a zimno przenikało mnie do szpiku kości. Unikałem tak zbytniego rozgłosu – rzadko bowiem ktokolwiek przemieszczał się z krainy do krainy, chyba w przypadku zupełnej przeprowadzki. Wyjątkiem byli ludzie trudniący się przyjmowaniem wszelakich misji zwani wiedźminami. Oni podróżowali bez ustanku. Właściwie mógłbym przyjąć tę pracę – gdybym tylko nie musiał wtedy zabijać, czy narażać swego życia.

Opatuliłem się mocniej płaszczem, gdyż zimno zaczynało mi prawdziwie doskwierać i zacząłem iść. Nie potrzebowałem pochodni, specjalnie bowiem wybrałem tą noc, gdy księżyc świecił najjaśniej, a większość marginesu społecznego w tym wszelacy skrytobójcy i złodziejaszki ukrywali się, bojąc się iż przy tak jasnym niebie ich czyny nie ujdą tym razem prawu. Co prawda bramy od dawna już były zamknięte, jednakże nie stanowiło to dla mnie problemu. Mury Caed Dhu zostały wzniesione w odległych czasach, i o ile kiedyś sforsowanie ich wiązało się z niemożliwym, o tyle teraz nawet dzieci potrafiły bez problemu wdrapać się na nie. Czas oraz klęski żywiołowe zrobiły swoje, wyszczerbiając niegdyś niezdobyte fortyfikacje i tworząc mnóstwo chwytów idealnych do wspinaczki. Sam mur także nie był zbyt wysoki – ledwie osiem metrów wysokości, które na dodatek przebyć można było w kilkadziesiąt minut. Widziałem nieraz jak małe dzieci, mające po 6-7 lat potrafiły już dokonać tego wyczynu, często też robiły to podczas swoich zabaw. Zacisnąłem pięści, myśląc o dzieciach i dzieciństwie. Przecież ja także mógłbym bawić się razem z nimi, nie przejmując się niczym gdyby nie ma matka. Cieszyłem się, iż ta podła, egoistyczna osoba zniknęła nareszcie z mojego życia i miałem nadzieję, że nigdy już nie wróci, a jeżeli już pojawi się znowu w swym dworze, to iż mnie tam wtedy nie będzie.

Znalazłem odpowiednie chwyty na ręce i wsunąłem jedną z nóg do wnęki, po czym podciągnąłem się w górę, znajdując natychmiast oparcie dla drugiej stopy. Ten fragment muru był prosty do pokonania – miliony młodych elfów grających tu w przeróżne gry, parę buntów i tysiące wandali przyczyniło się dobrze do tego procesu – problem zaczynał się dopiero na wysokość 6 metrów i trwał aż do końca. Jeżeli pokonało się ten odcinek, stanowiło to jedynie połowę sukcesu, nieraz już bowiem dzieciom obsuwała się stopa czy ręka właśnie na tym końcowym etapie. Sięgnąłem ręką najwyżej jak mogłem, znajdując tam kolejny chwyt dla mej dłoni i podciągnąłem się o dobre 30 centymetrów w górę. Następnie przesunąłem lewą rękę tuż obok i znalazłem wnęki, dające oparcie mym stopom. Powtórzyłem te czynności kilkanaście razy, posuwając się powoli w górę. Prawa ręka, prawa noga, lewa ręka, lewa noga – nauczyłem się tych podstaw wspinaczki od jednego z niewielu elfów z jakimi się zaprzyjaźniłem. Zwał się on Baylaro i utrzymywał się z pilnowania muru. Choć od kilku setek lat nikt nie atakował dworu Caed Dhu, fortyfikacje nadal były obstawione przez kilkaset istot, które jedynie chodziły w kółko czy obijały się w wieżach strażniczych. Ta praca również wydawała się stworzona dla mnie, zastanawiałem się nawet parę razy nad jej przyjęciem, zniechęcało mą osobą jednak konieczność przywiązania do jednego miejsca. Najlepsza pracę posiadał mój ojciec – mógł podróżować bez ograniczeń, zawsze dostając wspaniałe włości jako swe tymczasowe miejsca zamieszkania, zawsze otoczony mnóstwem ludzi, dającym mu podarki za parę nic nieznaczących słów. Szkoda tylko, iż mnie nikt nie traktował z takim samym szacunkiem.

Dotarłem bez większych problemów na szczyt muru i pozwoliłem nasycić oczy widokiem jaki się przede mną rozpościerał. Tysiące drzew tworzące rozległe lasy Caed Dhu, szeleściły liśćmi, gdy wiatr dmuchał między nie, rozpościerając też przy okazji poły mego płaszcza, przez co drżałem z zimna. Na bezchmurnym prawie niebie rozpościerał się ogromny księżyc, niby strażnik nad tym światem, wierniejszym od każdego ze strażników jacy kiedykolwiek istnieli na tym świecie – strzegł bowiem tej ziemi od tysięcy już lat, ani razu nie żądając jeszcze zapłaty. Powietrze było tak rześkie i pachnące lasem, jak jeszcze nigdy w mym krótkim życiu. A w oddali…W oddali widać było zarys jedynie, słaby kontur na tle horyzontu pałacu Vertdellu, widocznego ponoć z każdego miejsca tego świata. Dla takich widoków warto było istnieć, choćby będąc nastolatkiem bez żadnej przeszłości czy zatrudnienia, bez wykształcenia i doświadczeń.

Gdy tak stałem, sycąc me oczy tym co rozpościerało się przed nimi, poczułem na mym ramieniu ciężką rękę, przez którą me kolana ugięły się, a na mych plecach poczułem ostrze sztyletu.

– A co my robimy na murze o tej porze? Czyżbyś był początkującym złodziejem, chłopaczku? – wyszeptał głos, tuż obok mego ucha.

 

 

 

*

 

 

 

– Powoli podnieś ręce na wysokość głowy. Tylko pamiętaj. Zrobisz jakiś nagły ruch,

 

a ja upewnię się że to będzie twój ostatni. Kiwnij głową jeśli rozumiesz. – Ostrzegłam go pewnym głosem. Chłopak lekko kiwną głową i powoli podniósł ręce. Zaczęłam przeszukiwać mu torbę i kieszenie by sprawdzić czy nie ma przy sobie żadnej broni lub skradzionych kosztowności. O dziwo, chłopak miał przy sobie jedynie kilka drobnych rzeczy.

 

– Dobra, niczego nie masz. Możesz się odwrócić. Niech no zobaczę coś ty za jeden.

 

Zabrałam rękę z ramienia chłopaka i sztylet z jego pleców po czym odsunęłam się o krok by mógł się odwrócić. Gdy chłopak się odwrócił i zobaczył mnie, wyglądał na zdziwionego, może nawet trochę wystraszonego. Ale się nie dziwiłam. Byłam przyzwyczajona do takich reakcji. W końcu byłam wysokim wilkiem na dwóch łapach.

 

– Co robisz na murze o takiej porze chłopaczku? Spytałam go obojętnie.

 

– Mógł bym cię spytać o to samo. Odpowiedział chłopak.

 

Uśmiechnęłam się. Gdyby nie to że bym wszystkich obudziła, może nawet bym się roześmiała.

 

– Wiele się jeszcze musisz nauczyć, chłopaczku.

 

Chłopak nie wyglądał na zadowolonego, gdy go nazywałam chłopaczkiem.

 

– Dobra chłopaczku. A powiesz mi chociaż jak się nazywasz?

 

– Celthurion. Ale wolę Celth.

 

– Celth. Ciekawe imię.

 

– Powiedziałem ci moje imię. Teraz twoja kolej.

 

– Nie ważne jak mam na imię. Nie przyda ci się, bo nie chcesz mnie znów spotkać. – Ostrzegłam chłopaka. – Ale jak mnie byś kiedykolwiek spotkał. To możesz mi mówić po prostu Kyv.

 

Chłopak wyglądał na zamyślonego gdy usłyszał me imię.

 

– Mała rada. Skoro jesteś na murze to pewnie chcesz stąd skierować się na las. Uważaj na siebie. W lesie możesz spotkać sporo gorszych istot ode mnie.

 

Po ostrzeżeniu chłopaka, rzuciłam mu sztylet pod nogi, z gracją zeskoczyłam z muru i wbiegłam w las, już na czterech łapach.

 

 

 

*

 

 

 

Przez dłuższą chwilę nie mogłem otrząsnąć się z zaskoczenia, jakie wywarła na mnie ta istota. Ten mur był częścią mojej osoby, zżyliśmy się bardziej niż mąż i żona podczas roku mieszkania w Caed Dhu. Nigdy nie wyciął mi przykrej niespodzianki, nigdy niczym nie zaskoczył. Zimne kamienie prawie nie czujące upływu czasu, nie zauważające nawet obecności mieszkańców. Stały tu od dawna, a kto wie ile jeszcze stać będą? Na pewien sposób nieśmiertelne. Nieśmiertelność… Jak chciałbym to osiągnąć!

A dzisiaj pozwoliły wejść na mur jakiejś istocie, która zaskoczyła mnie i przestraszyła! Poczułem się wręcz jak zdradzony kochanek. Powinienem chyba ograniczyć kontakty z tymi kamieniami. Tak, to dobry pomysł. Odpowiednio dobry, by wprowadzić go w życie.

Rozpamiętywałbym dłużej zdradę muru – tożsamość tajemniczej osoby jakoś umknęła mojej uwadze – gdyby nie strażnik, który pojawił się w polu widzenia. Ja chyba także zostałem przez niego zauważony, bowiem zaczął krzyczeć i wygrażać mi pięścią. Mózg strażników zajmował mniejszą chyba pojemność niż umysł mej matki. Wszak gdyby ten chudzielec w zbyt dużej zbroi nie zdradził swej obecności krzykiem, pewnie nadal stałbym na murze, rozpamiętując jego zdradę. A tak miałem dość czasu na ucieczkę. Nie zastanawiałem się dłużej nad beznadziejnością strażników, wychylając się i przełażąc nad kamieniami. Zejście zajęło mi mniej jeszcze czasu, niż wdrapanie się. Z pewnością zaważył fakt, iż w połowie wysokości zeskoczyłem, bez uszczerbku lądując na ziemi. Jednak miast od razu udać się do lasu, odczekałem chwilę przylepiony do muru. Jeśliby strażnik zdecydował się mnie szukać, nie miałby żadnych szans na zobaczenie samotnej postaci w całkowitej ciemności. Na dodatek z doświadczenia wiedziałem, iż wszystkie istoty nie patrzą się bezpośrednio w dół, ni do góry. Tak więc szanse na zobaczenie mnie były doprawdy nikłe, jeśli nie niemożliwe.

Po odczekaniu paru chwil, pobiegłem przed siebie. Stanąłem dopiero gdy kondycja zaczęła odmawiać mi posłuszeństwa, to jest po dobrym kilometrze. Od czasu kiedy zgubiłem się w lesie, bez jedzenia i picia, poznałem je dobrze. Teraz mogłem odnaleźć drogę do większego miasta nawet po ciemku. Stałem się prawdziwym leśnym elfem.

Właściwie nie potrzebowałem nawet używać wzroku. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w odgłosy lasu. Po paru minutach skupienia wychwyciłem krzyki, które wydać mogło tylko kilka ust istot obdarzonych inteligencją i skierowałem się w ich stronę. Choć szedłem po omacku, nie potknąłem się ani razu o korzeń, ni o inną przeszkodę jaka czaiła się w lesie. Fakt, iż dotarcie do głosów, jakie usłyszałem zajęło mi parokrotnie czasu więcej, lecz ile doświadczenia przy tym zdobyłem! Nie wychyliłem się jednak zza krzaków, ale czekałem w cieniu, obserwując ciekawą scenę.

Oto wysoka osoba w ciemnym płaszczu, który skutecznie zasłaniał całą sylwetkę, stała nad paroma wilkami z niemożliwie brudną sierścią. Z mojej pozycji widziałem, iż wymachiwała nad nimi mieczem, zakrwawionym już. Ledwie chwilę zajęło mi odkrycie skąd też krew znalazła się na orężu. Otóż jeden z wilków posiadał na swym ciele ogromną ranę, która obficie krwawiła. Siostra mówiła mi chyba coś o tego typu skaleczeniach. Trzeba było zabandażować je jak najszybciej, o ile nie chciało się zbyt szybko zejść z tego świata. Dwa wilki jednak przylgnęły plecami do wozu, bojąc się najwidoczniej poruszyć. Na ich miejscu także nie myślałbym o jakiejś ranie, gdy nad moją głową zakapturzona postać wymachiwałaby mieczem.

Tuż obok stał mężczyzna, kobieta i dziewczynka, może dziesięcioletnia. Nietrudno było domyślić się sceny jaka tu zaszła, zwłaszcza gdy zauważyło się, iż obie przedstawicielki płci pięknej były w połowie nagi. Widocznie zakapturzona postać przybyła w ostatniej chwili. Lecz czy naprawdę była wybawcą? Mimo panujących ciemności widziałem strach w oczach tych istot, tak wyraźnie jak krew na mieczu wybawcy, mieniącej się szkarłatem w świetle księżyca. Pewnie bały się, iż zakapturzona postać pogrozi przez chwilę napastnikom, a gdy to jej się znudzi, przejdzie do nich. Powinien chyba ruszyć się ze swojego miejsca i wkroczyć do akcji, tak jak to kiedyś zrobił Snillingur ze zbirami, którzy napadli las mej matki. Lecz on posiadał nosił na swym ręku stworzoną przez się broń i nigdy nie użył jej potęgi do zdobycia Vertdellu. Ja nie zdobyłbym się na to w żadnym wypadku. Na nieszczęście wszystkich wokół nie byłem swoim ojcem.

Rozmyślałbym pewnie tak w nieskończoność, gdyby zakapturzona postać nie spojrzała na krzaki, w których się ukrywałem i nie powiedziała:

– Będziesz się tam ukrywać w nieskończoność chłopaczku?

Choć nieprzenikniona czerń zakrywała twarz tej postaci, wiedziałem już kto to.

 

 

 

*

 

 

 

Wyszłam z lasu i zauważyłam że drogą jechała rodzina na wozie wypełnionym różnymi roślinami, prawdopodobnie kierująca się do Caed Dhu by wczesnym rankiem sprzedać swe produkty na targowisku. Nagle, z lasu wybiegł czarnowłosy mężczyzna z grupką wilków. Prawdopodobnie czyhał przy drodze na łatwy zarobek. Patrzyłam jak chłopak, zeskakuje z siedzenia by obronić swą rodzinę. Stadko wilków od razu rozdzieliło go od rodziny, a ich właściciel, wszedł do wozu. Obie kobiety wylądowały na ziemi. Mężczyzna stanął obok nich i powoli zaczął zdejmować z nich ubrania. Doszłam do wniosku że to już przesada i postanowiłam zainterweniować. Zdjęłam swój miecz z pleców i szybko zwróciłam na siebie ich uwagę. Starałam się przekonać wilki by nie atakowały, lecz były zbyt posłuszne swemu panu. Nie zostało mi nic innego niż zaatakować je by obronić rodzinkę. Nigdy nie czułam się zbyt szlachetna ale nie pozwolę mym krewniakom na takie traktowanie ludzi. Nie będą kontrolowani przez jakiegoś złodzieja. Tak więc zaczęłam mój taniec. Pół obrót, lewa stopa w przód i cięcie. Pierwszy wilk padł. Lekki galop, podskok, cięcie. Drugi wilk padł. Przebiegłam na około wozu i z pół obrotu głęboko przecięłam bok następnego wilka. Złodziejaszek chyba zauważył z kim przyjdzie mu walczyć, więc zaczął uciekać w stronę lasu. Wilki ponownie się na mnie rzuciły. Zagroziłam im mieczem i jeszcze raz starałam się im przemówić do rozsądku. Dwa młodziki mnie usłuchały i zaczęły się cofać. Nagle poczułam znajomy zapach. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka z muru siedzącego w krzakach. Chyba miał na imię Celth.

 

– Będziesz się tam ukrywać w nieskończoność chłopaczku?

 

Zaśmiałam się i zwróciłam swój wzrok w stronę wilków, lecz te na ich szczęście zaczęły uciekać. Nie chciałam ich gonić. Nie czułam potrzeby by je zabijać. Zdjęłam swój płaszcz i okryłam nim obie kobiety. Po zobaczeniu mej twarzy, mężczyzna szybko wyszeptał podziękowania, pomógł kobietom wejść do wozu, a sam wskoczył na siedzenie z przodu popędzając konie, zostawiając mnie samą…prawie samą.

 

– Możesz już wyjść -powiedziałam do chłopaka nie odwracając się – Nic ci się nie stanie

 

Bałam się do niego odwrócić, gdyż nie byłam pewna jego reakcji na mój wygląd. Po oddaniu płaszcza, stałam w samych spodniach do kolan i rękawicach. Nigdy nie nosiłam więcej ubrań, gdyż gęste futro pokrywało całe me ciało. Usłyszałam jak chłopak wychodzi z krzaków i kieruje się w moją stronę. Wsadziłam miecz na plecy i zaczęłam układać ciała w linię. W sumie pokonałam cztery, trzech samców i jedną samicę. Wilk, któremu zadałam głęboką ranę, o ile nikt nie opatrzy jego ran, wykrwawi się gdzieś w lesie. Popatrzyłam na martwe wilki. Nie chciałam je zostawiać tak przy drodze, ani nie miałam czasu by wykopać dla nich dołu. Używając swej mocy, zapaliłam ich nieruchome ciała i po chwili zastanowienia odwróciłam się do Celtha.

 

 

Koniec

Komentarze

Niestety, o wszystkim i o niczym... Do napisania od nowa. I czymś trzeba zaintrygować czytelnika... Sporo nielogicznosci . Jak mur sobie kruszal w spokoju, po co utrzymywano mrowie strażników? Nie lepiej było go wyremontować i uczynić niedostępnym - osiem metrów wysokości, mur, że ho, ho... 

Pozdrówko.

Niestety, zgadzam się z Rogerem. Chociaż w moim przekonaniu jest już lepiej, niż poprzednio. Niewiele, ale lepiej. Wciąż jednak dużo pracy nad warsztatem. Podstawowych błędów się trochę przeinęło, ale nie będę ich wymieniał. Poraziło mnie tylko:
kiwną -  Wytykałem Ci to już, Autorko, przy poprzednim opowiadaniu więc mam nadzieję, że tym razem to tylko literówka.

Mimo wszystko cieszę się, że nie usunęłaś konta i zdecydowałaś się powalczyć.

Pozdrawiam.

Ładny i przyjemny w odbiorze zabieg zmiany narratorów. Jak dla mnie, dynamizuje opowieść i jej odbiór. No ale te błędy...

Yorlano, też uważam, że dobrze o Tobie świadczy pozostanie na tej stronie, ale weź, proszę, pod uwagę, że postępów nie czyni się z dnia na dzień. Czy to naprawdę takie trudne, powstrzymać się od natychmiastowego wstawienia, sprawdzić tekst, poprawić?

Byłem, przeczytałem i przechodzę do części drugiej.

Niestety muszę się zgodzić z pierwszym przedmówcą "...o wszystkim i o niczym"

Kto to jest? Skąd się wziął? Jakaś profesja?

Wspominasz szczątkowo o matce, nie wiem właściwie po co.

Ale trenować musisz, może coś z tego będzie.

Co do treści --- jak w komentarzach powyżej. Ponadto straszna zaimkoza. Natomiast przemieszanie perspektyw wyszło nawet ciekawie, jak się weźmie pod uwagę dwóch autorów.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka