
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
PROLOG
Mężczyzna zataczając się doszedł do drzwi. Dobrych kilka minut celował w zamek, lecz w końcu dał spokój. Poza tym szanse, żeby dostał się do domu przy pomocy zapalniczki były znikome. Ilość alkoholu, którą wypił dzisiejszej nocy w towarzystwie kolegów z pracy, całkowicie zdestabilizowała jego motorykę. Opadł ciężko na wycieraczkę. Potrzeba matką wynalazku, więc po dłuższej chwili dotarło do niego, że jego „klucz” może mieć również inne zastosowanie. Z dość dużym trudem wyszarpnął z kieszeni marynarki paczkę golden american.
Opierając głowę o drzwi, po kilkunastu próbach wykrzesania ognia, przypalił papierosa. Zaciągając się głęboko dymem przymknął oczy. Jedno wypuszczone kółko, drugie, trzecie… „Ale karuzela… ” – nagły atak wymiotów przerwał dalsze rozmyślania. Papieros został wyrwany z ust z siłą wodospadu i utkwił w środku powstałej kałuży. Przez kilka sekund jeszcze syczał, po czym nastała cisza.
Wycierając wierzchem dłoni usta, mężczyzna z trudem wstał na nogi. „W tym bałaganie siedzieć nie będę”. Zaczął iść. Kiedy wreszcie usadowił się znowu wygodnie, od zapaskudzonych płytek dzieliło go co najmniej półtora metra. Niespodziewane zmniejszenie zawartości płynów w organizmie – chociaż ciał stałych pewnie też by się trochę znalazło – orzeźwiło go trochę. Od wytrzeźwienia dzieliła go jeszcze przepaść, ale na chwilę obecną próba oddania moczu poza bieliznę zakończyłaby się prawdopodobnie sukcesem.
Mężczyzna ponownie sięgnął po papierosy. Okazało się jednak, że ten zatopiony był ostatnim z paczki. Poszukiwania trwały jeszcze przez moment, zanim palce wskazujący i środkowy nie ukazały się z drugiej strony opakowania. Rozerwana paczka pofrunęła do tyłu. Chęć dokończenia palenia była tak silna, iż mężczyzna podjął decyzję o wyprawie do pobliskiego monopolowego. Z zaciętością na spracowanej twarzy podniósł się i ruszył przed siebie…
Sklep oddalony był jakieś siedemset metrów, ale mężczyzna z pewnością przebył drogę nie mniejszą niż pięć kilometrów. W chwili gdy wpadał przez szklane drzwi, mroki nocy powoli zaczęły ustępować świtowi.
– Witam. Co dla pana? – blondynka przy kasie wyglądała na rozbawioną.
Podnosząc się z podłogi, klął stopień przed wejściem do sklepu. Uczepiwszy się lady, uśmiechnął się szeroko. Poprawił marynarkę.
– Eeee… Gode…, deny… – sięgnął do wewnętrznej kieszeni po portfel.
– Słucham? – ekspedientka najwyraźniej nie znała angielskiego.
Mężczyzna postanowił wykazać się dobrą wolą i przesylabizował – Go… l… ld… lde… ny.
Kobieta chwilę jeszcze patrzyła się na niego z niezrozumieniem. Chcąc przerwać tę upokarzającą dla niej sytuację, złożył dwa palce i kilkakrotnie przytknął do ust. W chwili gdy dodał do tego zestawu znaków grymas twarzy, jakby chciał coś zdmuchnąć, kasjerkę olśniło.
Gdy wróciła do niego z właściwym produktem, mężczyzna otworzył kieszeń na bilon i podsunął do niej. Sprzedawczyni szybko wysupłała właściwą sumę. Złapał paczkę, wybełkotał coś niezrozumiałego, kobieta grzecznie odpowiedziała – Dziękuję.
Idąc ponownie w kierunku domu, mężczyzna delektował się dymem. Z każdym krokiem i każdym kolejnym zaciągnięciem czuł się jednak coraz bardziej znużony. W połowie drogi wypatrzył ławkę pod drzewem. Klapnął ciężko. Oczy same zaczęły mu się zamykać, gdy wyciągnął się na deskach siedziska. Prawa ręka zwisała już bezwładnie, dotykając chodnika, gdy lewa z ogromnym trudem transportowała papierosa do ust…
***
– Pani zobaczy, pani Staszakowa. Kolejnego pijaczynę zabierają na izbę.
– Ja bym tam ich na wytrzeźwiałkę nie brała, tylko pałami doprowadziła do jako takiego stanu i do roboty.
– Racja, a tak to jeszcze my musimy płacić za ich nocleg. – Otyła kobieta popatrzyła przed siebie z pogardą – Zachowują się jak bydło, więc jak bydło trza ich traktować. No źle mówię, sąsiadka?
– Święte słowa, kochana, święte słowa. – Niższa staruszka zapalczywie kiwała głową.
Przez chwilę patrzyły w milczeniu, jak policjanci niezbyt delikatnie pomagają młodemu mężczyźnie podnieść się z ziemi. Przy trzeciej próbie postawienia go na nogi, grubsza nie wytrzymała – Pałą sukinkota, to zaraz energii nabierze!
Nabrzmiałe policzki kobiety przybrały jeszcze bardziej czerwony kolor, gdy policjanci zwrócili głowy w jej kierunku. Przez chwilę kobieta poczuła się niezręcznie.
Głośny śmiech stróżów prawa rozładował napięcie.
– A jakże, jakby dostał parę razy przez plecy, zaraz by był sztywniejszy. – Grubaska była w swoim żywiole. – Tak by się władzy przez ręce nie przelewał.
– Panowie się nie krępują. Jakby co, my nic nie widziałyśmy. – Zaśmiała się głośno druga.
– A jak to nie pomoże, to tu obok…
Nieoczekiwanie mężczyzna podniósł ciężko głowę i utkwił niezbyt przytomne spojrzenie w otyłej kobiecie. Rechot ustał.
Odrzucił ręce szarpiącego go policjanta i z widocznym wysiłkiem wstał sam. Drugi podszedł i wyciągnął kajdanki. Gdy druga stalowa obrączka zatrzasnęła się na nadgarstku, mężczyzna został popchnięty w kierunku policyjnego transportera. Wchodził już do wnętrza samochodu, gdy doleciały go słowa otyłej kobiety – …śmierdzi jak skunks, łachudra jedna. Mam nadzieję, że na izbie to już mu niezłą kąpiel przygotują.
Mężczyzna powoli odwrócił się. Rozejrzał się wokół, po czym uniósł głowę i zamknął powieki. Po dłuższej chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. Otworzył oczy i spojrzał na przyglądające mu się cały czas plotkarki.
Wycelował palce w ich stronę niczym prorok, po czym zaskakująco mocnym głosem rzekł – Posłuchajcie mnie!… – Widać było, że szuka odpowiednich słów. – …staruchy wstrętne! – Wszyscy zgromadzeni zastygli w wyczekiwaniu. Mężczyzna rozejrzał się jeszcze raz triumfalnie, po czym ryknął z całych sił – Możecie mnie teraz pocałować w duuupę!
ROZDZIAŁ I
Ernest Truteń pochylił głowę nad laptopem. Otworzył edytor i zaczął pisać raport dla szefa na jutrzejsze zebranie. Palce z wprawą wytrawnego informatyka biegały po każdej sekcji klawiszy. Coraz więcej tabel zaczęło się wypełniać danymi. Przełączył się na chwilę do okna ze stroną youtube, po czym już przy dźwiękach kolejnej piosenki z czarnego albumu metalliki powrócił do pracy.
Ernest nawet nie zauważył, że od kwadransa w pokoju jest również jego żona. Nie chcąc mu przerywać, nie podeszła do narożnego biurka, przy którym siedział. Cicho usiadła na łóżku i przyglądała mu się. Choć od ich małżeństwa minęło już sześć lat, kochała go tak samo jak tuż po ślubie. Może nawet bardziej. Jego czarne włosy nieco się przerzedziły, a na brzuch wskoczyło parę dodatkowych kilogramów, ale to cały czas był jej kochany Erni. Wysoki, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, dobrze zbudowany. Czasami nadopiekuńczy, zawsze troskliwy. Zawsze lubiła, gdy z figlarnym błyskiem w brązowych oczach, oznajmiał jej, co zbroił… Spojrzała na jego włosy. Zanim zaczął ścinać je krótko, uwielbiała psuć mu fryzurę. Teraz nie miała co psuć, przy tej długości włosów, żaden nawet nie próbował się kręcić.
– Eliza, kiedy przyszłaś? – z rozmyślań wyrwał ją głos męża. Spojrzała na zegarek na ręku.
– Prawie godzinę temu. Skończyłeś?
– Tak, już zamykam.
– To dobrze, bo jestem już trochę śpiąca. – Zakryła usta, oczy zaszły jej łzami od ziewnięcia – Też się już kładziesz?
– Chyba tak, jutro będę miał ciężki dzień.
Przygotowanie sofy do spania odbywało się w ścisłej współpracy. Eliza siadała na fotelu z rozłożonymi rękoma. Ernest kładł jej najpierw na kolana kołdrę, jedną poduszkę, drugą poduszkę, po czym po położeniu prześcieradła zabierał wszystko i w odwrotnej kolejności umiejscawiał na łóżku.
Ledwo skończył wygładzać pościel, gdy bez ostrzeżenia na jej środku wylądowała Eliza.
– Pomożesz mi się rozebrać, twardzielu? – przeciągnęła się z pomrukiem.
Twarz Ernesta rozjaśnił szeroki uśmiech. Po chwili znikając z pokoju rzucił – Zgłupiałaś? A rączek to Bozia nie dała?
Jeszcze nie minęło pięć minut, jeszcze Eliza nie doszła do siebie, po tym jak jej jawna zachęta została zignorowana, gdy drzwi do pokoju zostały otworzone z ogromną siłą. Poderwała się i usiadła na łóżku. Głośny huk uderzenia klamki o ścianę oznajmił jej powrót męża… Taką przynajmniej miała nadzieję.
Stał przed nią osobnik płci męskiej. Stanął w pozie zdobywcy, wypinając pierś. Pierwszą rzeczą, która się rzucała w oczy była sporych rozmiarów grzywa bujnych, brązowych włosów, opadających do ramion, przewiązana na czole opaską. Idąc wzrokiem w dół, na szyi połyskiwał naszyjnik z krokodylich zębów. Na biodrach płócienna przepaska, zakrywająca tylko tyle ile potrzeba, aby nie wyglądać zbyt wulgarnie. Całości dopełniał wielki myśliwski nóż, przypięty do uda. Palce prawej dłoni spoczywały na rękojeści.
– Zwą mnie Ernest – tak, to był głos jej męża. – Kim jesteś ty, krucha istotko?
– Eliza… Eliza z afrykańskiego buszu… – głos jej zadrżał.
– Wkroczyłaś na moje terytorium, Elizo. Jak to wytłumaczysz? – Z groźną miną przysunął się do niej.
– …Szukałam jagódek.
– Jagódek powiadasz? – Twarz mężczyzny spochmurniała jeszcze bardziej. Struna została napięta do granic możliwości.
– Tak, jagódek… Chciałam zrobić z nich dżem, żeby wysmarować nim moje niewinne nagie… – nie dokończyła, gdyż została brutalnie popchnięta na poduszki.
Długowłosy Ernest rozpiął suwak przy spodniach Elizy i jednym ruchem zdarł je z niej. Dalej przyszła kolej na koszulę. Ostatni guzik odczepił się od macierzystego materiału i poszybował wysoko w górę. Mężczyzna odrzucił głowę do tyłu. Grzywa zatoczyła wielki łuk w powietrzu i zatrzymała się na plecach. Spojrzał na swoją zdobycz. Leżała, ciężko oddychając, ubrana tylko w czarną bieliznę glamour curves. Zdobywca odpiął swój nóż. Chwycił ostrze w dwa palce i zamachnął się. Świst powietrza, zakończony głuchym uderzeniem oznaczał, iż rzucona do tyłu broń dosięgła celu. Nie zaszczycił go spojrzeniem, tylko postawił stopę na łóżku, po czym zaczął się bombardować pięściami po klatce piersiowej. Gdy już pierś była mocno czerwona od uderzeń, rzucił się na ofiarę.
Momentalnie sięgnął zębami do jej szyi… Jednak nie, nie przegryzł tętnicy. Przygryzł tylko delikatnie skórę, po czym cofnął zęby i wywalił na wierzch język. Organem tym kierował się na południe, śliniąc przy tym miseczki biustonosza. Niepostrzeżenie wpadł w pępek. Wietrząc bliski koniec podróży, postanowił zabawić tu na dłużej.
– Łaskoczesz mnie! – Zdobycz zaczęła miotać się na łóżku.
Ernest Zdobywca nie zwracał jednak uwagi na tłumione popiskiwania upolowanej kobietki. Jeszcze mocniej złapał ją za biodra i język w pępku zaczął kręcić jeszcze bardziej zwariowane figury geometryczne.
Nagle pośladki Elizy w szaleńczej szamotaninie odbiły się mocno od łóżka. Razem z nimi, pępkiem i resztą dolnej części jej ciała, w górę podskoczyła również twarz Ernesta. O ile jednak ciało Elizy zdążyło opaść z powrotem na pościel, facjata Ernesta nie połączyła się już z pępkiem. Na jej drodze stanęły kolana, w odruchu obronnym wędrujące do brzucha. Stanęły dość raptownie i dość brutalnie.
Podbródek już prawie dotykał aksamitnej skóry brzucha, gdy nagle został z potężną energią odepchnięty do góry przez owe kolana. Razem z podbródkiem z łóżka wyleciała reszta dzikiego Ernesta.
– O Boże, Erni nic ci się nie stało? – Eliza poderwała się z łóżka i spojrzała z zatroskaną miną na niedoszłego zdobywcę leżącego na podłodze.
– Kochanie… – Atak śmiechu przerwał odpowiedź – …to jest zdecydowanie śmieszne.
Eliza spojrzała z wyrzutem na swoją matkę, po czym przeniosła wzrok na męża. Gdyby miłość i troska nie przeszkadzała jej w tym momencie w obiektywnej ocenie sytuacji, musiałaby uznać, że widok przed nią jest iście komediowy.
Na krześle przy kuchennym stole siedział Ernest. W ostrym świetle sufitowej lampy burza włosów do złudzenia przypominała starego, wysuszonego mopa do podłogi. Eliza mogłaby przysiąc, że naszyjnik z krokodylego uzębienia przywodzi na myśl rządek fistaszków nawleczonych na nić, a myśliwski nóż pochodzi z kolekcji gerlach, ale w sytuacji tak dramatycznej dla niej jak obecna, nie było jej do śmiechu.
– Erni… boli? – wyczekująco spojrzała na poszkodowanego.
Ernest potaknął tylko głową, nie odpowiedział. Bo i jak miał sklecić jakiś sensowny wyraz, kiedy spomiędzy jego warg zwieszał się olbrzymi, nabrzmiały, opuchnięty jęzor. Języki nie osiągają takich rozmiarów. Tak więc jęzor Ernesta musiał być wywalony przed oblicze, gdyż niemożliwością było, aby zmieścił się w takim stanie wewnątrz ust.
Eliza uświadomiła sobie, jak głupie było jej pytanie. Trzy dni temu przygryzła się lekko w język. Pamiętała tylko tyle, że bolało jak jasna cholera. A tutaj miała przed sobą język, który został – za sprawą jej kolan – skasowany w połowie długości zębami właściciela. To był prawie odrąbany, okaleczony organ… Nagły błysk rozświetlił twarz Ernesta.
– Oszalałaś!? – Z wściekłością łypnęła na matkę.
– No co? Na pewno Ernest chciałby mieć pamiątkę. – Teściowa Ernesta spojrzała na wyświetlacz aparatu cyfrowego. W jej oczach rozbłysły dziwne iskry, a twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. – Wyglądasz słodziutko, mój drogi.
Do Ernesta jednak nie docierał ociekający ironią głos teściowej. Impulsy nerwowe z informacjami o bólu dosłownie zalewały mu mózgownicę. Wydawało mu się, że za moment z bólu straci przytomność.
– Zaraz przyjedzie karetka, kochanie – Eliza miała w oczach łzy. Była tak roztrzęsiona, że cała dygotała.
Matka Elizy słysząc to, podniosła się. – W takim razie idź, moje dziecko, i przynieś Ernestowi jakieś ubrania. Chyba nie chcesz, żeby lekarz widział go w takim stroju.
Córka skinęła głową i wybiegła z kuchni. Biorąc po dwa schodki na raz, wbiegła na piętro. Wpadając do pokoju, gorączkowo omiotła wzrokiem wnętrze. Nigdzie nie było widać ubrań. Zaczęła przetrząsać pościel, zaglądać pod łóżko, gdy nadeszło olśnienie. „Przecież Erni wparował do pokoju prawie goły”. W łazience naprzeciwko pokoju znalazła to, czego szukała. Na pralce leżała w nieładzie kupka ubrań. Dżinsy, koszulka polo, zwinięte skarpetki…bokserki. Eliza podniosła głowę i zobaczyła zszokowaną minę na swoim odbiciu w lustrze. – O, kur…
Trzymając ubrania pod ręką weszła do kuchni. Widok, który zastała sprawił, że zdenerwowanie ustąpiło bezgranicznemu zdziwieniu. Ernest siedział plecami do drzwi, tak jak go zostawiła, natomiast teraz obok niego znajdowało się drugie krzesło, na którym usadowiona była jej matka. Obejmowała zięcia ramieniem i wspierała swoją głowę o jego. Eliza przez kilka sekund wpatrywała się w ten widok z szeroko rozdziawioną buzią. Zamknęła usta z wściekłością dopiero, gdy lampa w aparacie na stole znów rozbłysła.
– Mamooo!
Jeśli początek zaciekawi szanowną społeczność – będzie ciąg dalszy.
Poza tym – jako totalny nowicjusz – proszę o konstruktywną krytykę. (Wiem, nie za bardzo tekst wygląda na "fantasy", ale wierzcie mi – jest :) )
"uniósł głowę do góry" - nie można unieść w dół...
Epizod:
1) zajście, wypadek małej wagi.
2) fragment utworu literackiego stanowiący pewną całość, lecz słabo z nią związany.
3) teatr, film – drobna rola, fragment o małym znaczeniu.
4) fragment utworu muzycznego, szczególnie ronda i fugi, o swoistym materiale muzycznym skontrastowanym z głównymi tematami utworu.
W którym znaczeniu występuje tu Epizod I?
Za mało na ocenę. Pierwsza część stylistycznie dużo lepsza od drugiej, jakby zabrakło czasu lub energii na doszlifowanie tekstu. Mimo to czekam na więcej, bo a nuż czaisię tu błyskotliwy pomysł.
tfurca - dzięki za uwagi. Wytknięte błędy poprawiłem.
Pozdrawiam.
(...) po kilkunastu próbach wskrzeszenia ognia, przypalił papierosa. --- jakoś udało mi się wskrzesić się po dłuższej chwili stuporu.
No i co dalej, Autorze?
Faktycznie - troszkę niewłaściwe słowo :(
Mam nadzieję, że zmieniłem na lepsze
Dalszą część kończę. Jak będę w miarę zadowolony z tworu końcowego, niezwłocznie zamieszczę na stronce.
Pozdrawiam
Dużo lepsze.
Ale zostało to: wewnątrz jamy gębowej. Jeśli celowy zabieg, to chybiony --- nie śmieszy... Co myślisz o zwyczajnych ustach?
Czekamy na kontynuację, pozdrowienia.
Zabieg był celowy, ale widzę, że faktycznie z ustami będzie lepiej.
Jeszcze zdążyłem grzecznie poprawić.
Tak się właśnie kończy łaskotanie!
Ok, dołączam, czekamy.
Pierwszy fragment rzeczywiście ciekawszy, ale całość jest przeciętna.
pozdrawiam
I po co to było?