
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Nie lubiłem poranków. Blade światło nie miało w sobie nic pięknego. Było nudne. Nigdy, zaraz po wstaniu z łóżka, nie widziałem tęczy. Ponieważ ona pojawia się dopiero wtedy, kiedy zderzały się ze sobą dwa zupełnie inne światy. Słońce i deszcz. Tak różne, a razem tworzyły coś tak pięknego. Dlatego nie lubię poranków. Bo nigdy nie widziałem wtedy tęczy.
Pierwszy dzień wakacji. Spaceruję. Rodzice w pracy, bracia w górach. Wiatr już całkowicie ustał. Cisza. Smutno. Samotnie. Siadam na niskim murku. Macham nogami. Do góry i w dół. Jak na huśtawce. Zaczynam nucić. Cicho. Smętnie. Widzę, jak słońce powoli chowa się za drzewami. Coraz ciemniej. Będę musiał wrócić do domu. Stwierdzam, że nie mam ochoty. Kładę się na plecach na murku. Obserwuję, jak niebo powoli ciemnieje. Zachody słońca są nieco podobne do tęczy. Tyle kolorów. Zamykam jedno oko. Otwieram. Zamykam drugie oko. Otwieram. Zamykam dwoje oczu. Zasypiam.
Nie lubiłem nocy. Po co istniała skoro większość ludzi ją przesypiała? Wiecznie ogarnięta była ciszą. Niewłaściwe było robić jakiś hałas, przejechać głośnym autem. Gdy się obudziłeś, a była noc ,nic nie mogłeś zrobić. W nocy nie pojawiała się tęcza.
Drugi dzień wakacji. Kupuję lody. Pani w budce z uśmiechem chowa napiwek stwierdzając, że mamy piękną pogodę. Nie uważam upałów za piękną pogodę. Są męczące. Kiwam tylko głową i oddalam się. Po drodze zaczepia mnie mały, czarny pies. Chce mojego loda. Siadam na ławce i przechylam lekko rożek. Pozwalam by płynna ciecz spadła na chodnik. Resztę oblizuję. Obok przechodzi grupka rozchichotanych dziewczyn. Jedna zachwyca się nad psem. Zostaję zapytane o jego imię. Wzruszam ramionami. Stwierdzam, że nie jest mój. Odchodzą. Dzień dopiero się zaczyna. Parzę jak para motyli goni się nad wielką rabatą tulipanów.
Nie lubiłem motyli. Jedni się nad nimi zachwycają a drudzy je łapią i wbijają szpilki w ich serca, przyczepiając do tablic korkowych. Ci co się zachwycają to w dużej mierze dzieci. Gdyby zobaczyli ich owłosione ciało z bliska, zareagowali by pewnie podobnie jak po ujrzeniu owłosionego pająka. Jednak motyle mają piękne skrzydła. Lubiłem te skrzydła.
Trzeci dzień wakacji. Spotykam kolegę, który narzeka, że ugryzł go jakiś pies. Mówi i mówi. Jestem zmęczony nudą. Zasypiam na ławce obok niego. Gdy się budzę jestem sam. Słyszę ciche szczekanie. Czuję dreszcz na skórze. Odwracam się i wrzeszczę na psa żeby przestał. Nic tak nie drażni jak szczekanie głupiego zwierzęcia. Mój krzyk sprawia, że parę osób odwraca głowę. Nie zwracam na nich uwagi. Wstaję. Mijam psa. Jest bardzo podobny do tego z wczoraj. Trochę większy. Odwracam się. Wpatruje się we mnie. Nie wiem co mam zrobić. Zastanawiam się czy jest głodny. Idę do sklepu i kupuję szynkę. Wracając wymijam tłum ludzi. Widzę ławkę, na której siedziałem. Psa nie ma.
Nie lubiłem ludzi. Są głupi. Nie uważam się za człowieka. Postanowiłem, że będę czymś w rodzaju ducha, anioła. To było moje postanowienie na wakacje. Być dobrym. Dałem pani napiwek, zlitowałem się nad głodnym psem. Moja misja trwała.
Czwarty dzień wakacji. Rodzice wrócili. Siedzę w domu ,przed telewizorem. Mama z przerażeniem odkrywa, że przez trzy dni nie zjadłem normalnego posiłku. Stwierdza, że nigdy więcej nie zostawi mnie samego w domu. Tata wieczorem znów wyjeżdża prosząc bym opiekował się mamą. Kiwam głową wiedząc, że będę wracał do niej tylko na noce. Całe dnie jestem na dworze.
Nie lubiłem ojca. Był w domu raz na miesiąc, wymagając bym nadrabiał wszystkie jego nieobecności. Gardziłem takimi ludźmi. Nigdy nie patrzyłem mu w oczy. Chyba nigdy nie powiedziałem do niego słowa prawdy. Nie miał pojęcia jaki byłem. Nienawidziliśmy się nawzajem. Dla niego byłem zwykłym małolatem, do tego nie potrafiącym się uczyć. Najchętniej wyrzuciłby mnie z domu, ale przecież ktoś musiał zostać z mamą.
Piąty dzień wakacji. Śpię do południa. Mama przynosi mi śniadanie do łóżka. Przez okno widzę jak pada deszcz. Pytam się jedynej kobiety w tym domu czy lubi deszcz. Odpowiada że nie. Po zjedzeniu dwóch kromek z dżemem wychodzę z domu. Celowo zapominam parasola. Nie nakładam kaptura. Pozwalam by zimne krople spadały na włosy. Lubię deszcz. Idę w stronę placu zabaw. Po drodze uśmiecham się do pani w budce. Ta odwzajemnia gest i odwraca się. Dziś nie zamierzam wrócić do domu na noc.
Lubiłem deszcz. Dla jednych był neutralny, inni go przeklinali i byli ci nieliczni co wychodzili by romantycznie potańczyć na boso. Nie należałem do żadnych z nich. Po prostu go lubiłem. Był częścią czegoś pięknego, jednym ze składników tęczy.
Szósty dzień wakacji. Zasnąłem w parku. Cud, że nikt mnie nie okradł. Jest ranek. Słońce ledwo przebija się przez drzewa. Słyszę czyjś oddech. U moich stóp ktoś siedzi. Unoszę głowę na dłoni. W parku jest łącznie dwadzieścia ławek. Zająłem jedną, reszta ,w zasięgu mojego wzroku, była pusta. Na siedząco, opierając się o tył ławki spał jakiś chłopak, a na jego kolanach spoczywał czarny pies. Wpatrywał się we mnie. Zmusiłem się do uśmiechu. To ten sam, którego dokarmiałem. Więc jednak nie był bezpański. Miał kogoś, kto się nim opiekował. Poczułem się dziwnie. Myślałem, że znalazłem kogoś takiego jak ja. Praktycznie bezpańskiego. Szukającego miejsca do spania, byle jakiego jedzenia. Usiadłem na ławce. Chłopak poruszył się niespokojnie. Ręce miał schowane pod brzuchem kompana. Pies otwarł pysk i obnażył kły. Zaskoczony odsunąłem się nieco. Powiedziałem coś uspokajającego i wstałem.
Lubiłem psy. Były jedyną rzeczą, którą lubiłem jak większość ludzi. Miały w oczach samą prawdę. Były przeciwieństwem człowieka.
Pierwszy miesiąc wakacji minął. Idę na basen. Czuję jak róg książki wbija mi się w łopatkę przez plecak. Mimo bólu idę dalej. Nie chce się zatrzymywać na środku drogi, po za tym już widzę tłum nad wodą. Istnieje ryzyko spotkania znajomych. Miałem paru, ale gdybym zniknął zauważyliby to dopiero po paru miesiącach. Byłem niczym duszące powietrze. Czujesz, że jest. Chcesz się pozbyć, a jak już odchodzi jest tak dobrze, że zapominasz, że w ogóle było. Rozkładam koc i wyjmuję słuchawki do uszu. Opieram głowę na plecaku i zamykam oczy. Zaczynam nucić.
Lubiłem nucić. Była to jedna z tych rzeczy, których ludzie nie robią w miejscach publicznych. Chciałem być inny więc nuciłem. Z reguły zamykałem przy tym oczy, może bałem się krzywych spojrzeń? Nie pamiętam, ale pamiętam, że chętnie mnie słuchano.
Zasypiam na basenie. Coraz więcej śpię. Czuję się jak niemowlak. Przychodzę do domu, jem, wychodzę, śpię, budzę się, spaceruję i znowu śpię. Na moim kąpielowym ręczniku widzę czarną sierść. Nieprzytomnym jeszcze wzrokiem obserwuję łeb zbliżający się do mnie. Przytulam się i znowu zasypiam. Jestem zmęczony, samotny i bez życia. Mam wrażenie, że jestem w jednym, wielkim więzieniu. Nie ma okien ani drzwi. Nie ma kłódki ani krat. Jest ziemia i świat. Są fałszywi ludzie ,a ja wciąż szukam. Szukam człowieka, który będzie inny niż ci wszyscy. Co będzie siedział obok, wpatrywał się we mnie i od samego patrzenia wiedział czego w tym momencie pragnę. Przed chwilą chciałem się do kogoś przytulić i pojawił się pies. Zdecydowałem, że znalazłem.
Lubiłem się przytulać. W łóżku miałem dodatkową poduszkę, bo maskotek już mieć nie wypadało. Przytulałem mamę na każde powitanie i pożegnanie. Przytulałem psa, który się za mną włóczył.
Zostały dwa tygodnie wakacji. Bracia dawno wrócili. Chcą się bawić. Już dawno zerwałem moje postanowienie o byciu dobrym . Krzyczę na nich gdy tylko zbliżają się do pokoju. Jestem zły. Od pół roku nie widziałem żadnej tęczy. Osoba, którą sobie wymarzyłem wiedziałaby, że teraz pragnę wyjść na dwór. Unieść głowę do góry. Zamknąć oczy. Otworzyć i ujrzeć na niebie kolory, których brakuje w zwykłe, szare dni. Ale takiej osoby nie było, był jedynie pies, który od jakiegoś czasu dostawał ode mnie codziennie śniadanie. Dziś też czeka. Siedzi przed drzwiami .Widzę go z okna. Nie drapie, nie szczeka, czeka. Patrzę na jego wygłodniałe oczy. Czy jego pan nie daje mu jeść? Schodzę na dół. Otwieram drzwi. Czuję jak ktoś gwałtownie łapie moje ramię i ciągnie w swoją stronę.
Nie lubiłem niespodzianek . Wolałem mieć wszystko zaplanowane. Niespodzianki były dla niespotykanie wesołych ludzi. Ja przecież tylko czasem się uśmiechałem, większość czasu nuciłem i chodziłem w okolicach domu. Byłem zwyczajnie nudny.
Zostałem przytargany do parku. Dyszę gdy się zatrzymujemy. Przez całą drogę biegłem. Patrzę na człowieka, którego mam ochotę uderzyć tak, żeby odbił się od drzewa i wpadł w jakąś dziurę, z której by nie mógł wyjść. To był tan sam chłopak, który spał obok mnie na ławce. Miał charczący oddech. Trzymał się za gardło i śmiał. Nie mógł złapać oddechu. Usiadł na najbliższej ławce. Nie wiedząc co robić staję obok niego. Pies pałęta się gdzieś między naszymi nogami. Po chwili słyszę głębokie oddechy. Mam stanowczo lepszą kondycję.
Lubiłem chodzić i spędzałem mnóstwo czasu na świeżym powietrzu. Byłem okazem zdrowia. Nie chorowałem, poza katarem raz w roku, kiedy ktoś niechcący na mnie kichnął.
Chłopak unosi głowę. Urosły mu włosy. Wpadają do oczu. Uśmiecha się i stwierdza, że chce mi coś pokazać. Wstaje i znów zaczyna biec. Odwraca się i woła mnie. Zaskoczony również zaczynam biec. Docieramy do lasu, spoglądam na niebo. Ciemne chmury są niesamowicie nisko. Chcię krzyknąć, że będzie padać lecz gdy tylko otwieram usta, usłyszałem to samo zdanie wypowiadane przez nieznajomego chłopaka. Zamykam buzię i dorównuję mu kroku. Uśmiecha się do mnie i stwierdza, że już jesteśmy blisko.
Docieramy po dziesięciu minutach szaleńczego biegu. Pada deszcz. Jestem szczęśliwy. Zostałem zaprowadzony na polane. Miejsce z wypaloną trawą pośrodku lasu. Sama ziemia. Na brzegach wystają nisko ścięte pnie drzew. Siadam na jednym z nich. Oddycham głośno. Czuje pod koszulką spływają krople deszczu mieszające się z potem. Jestem zmęczony. Spoglądam na psa. Leży u moich stóp. Widzę jak jego grzbiet szybko unosi się to w górę, to w dół. Drapię go za uchem. Odwraca się. Pokazuje kły. Cofam rękę. Przestraszyłem się.
-Nie dotykaj go– nieznajomy kładzie własną dłoń na łbie kompana. Pies przymyka oczy. Zaczyna spokojniej oddychać. Jego sierść urosła od początku wakacji. Czarna, lśniąca.
Pytam po co zostałem tutaj zaprowadzony. Odpowiada mi cisza. Chłopak siada na jednym z wystających pni obok mnie. Jego przyjaciel wskakuje mu na kolana wyraźnie wbijając pazury w skórę ud. Krople deszczu spływają razem z krwią. Wyraz twarzy nieznajomego nie zmienia się. Skrzywiam się. Wstaję. Chcę wrócić. Odwracam głowę w prawo, w lewo. Nie mogę znaleźć ścieżki, którą tutaj wbiegłem . Wszędzie jest las. Przez drzewa sączą się delikatne promienie słońca. Czuję dziwne niebezpieczeństwo. Zmuszam się do odwrócenia w stronę nieznajomego. Patrzy na mnie jedną ręką głaszcząc psa. Druga dłoń wysunięta jest w gorę, a palec wskazuje niebo.
Tęcza.
Delikatne kolory.
Niemające końca pasma.
Krople deszczu.
Uśmiechnąłem się. Tak wiele dni. Wreszcie zobaczyłem na własne oczy coś pięknego, coś co nie było irytujące, nudne czy fałszywe. Znalazłem moją tęczę. Zamknąłem oczy i ponownie otwarłem. Niesamowite uczucie.
-Skąd wiedziałeś?– zapytałem nie odwracając głowy. Odpowiedziała cisza. Chciałem teraz z kimś posiedzieć. Opowiedzieć o tym co siedzi w mojej głowie. Wyżalić się. Odwróciłem głowę. Byli tam. Wpatrywali się w siebie. Czułem coś dziwnego. Bałem się. Chciałem uciec. Nie mogłem. Stałem i z drżeniem nóg obserwowałem pozornie zwykłą sytuacje. Pan i pies. Pan głaszcze psa po łbie. Pies mruży oczy. Ich oczy. Zapamiętałem ich oczy. Obydwoje patrzyli na siebie ale miałem wrażenie, że wzrokiem wypalają w moim sercu dziurę. Chłopiec schylił głowę jak pies.
-Przyszliśmy tutaj by Ci pokazać– mówił wpatrując się w półprzymknięte oczy kompana. Nie wiedziałem czy mówi do mnie czy do niego. –że to czego szukasz jest możliwe.– uśmiechnął się– spójrz na nas, a nie uciekaj. Patrz. Patrz i pamiętaj, że istnieją tacy ludzie. Wierni jak psy. Potrafiący czytać w naszych myślach. Nie trać nadziei. Nie zamieniaj się w człowieka jakim jest każdy. Szukaj i patrz na nas. Nie mów, że ogarnia cię fałsz.– uniósł głowę. Spojrzał na mnie. Otwarłem szeroko oczy. Przerażali mnie. Gdybym tylko mógł uciekłbym stamtąd. Popełniłbym błąd.– Narzekaj ile chcesz. Nienawidź co chcesz ,ale dalej szukaj. Śpij w parkach, częstuj lodami mojego przyjaciela, kochaj widok tęczy ale dalej szukaj człowieka, którego sobie wymarzyłeś. Nie zastępuj go irytującymi ludźmi. –Zasłoniłem oczy ręką. Czułem jakby każde słowo wbijało się w moją głowę.– Patrz na nas. Spójrz, a potem uciekaj. –Odsunąłem rękę. Znowu. Wpatrywali się w siebie. Nie tylko strach mnie ogarniał. Byłem zdenerwowany. Nie wiedziałem co mam robić. Stałem i patrzyłem. Nienawidziłem ulegać. Dostałem rozkaz. Patrzyłem. Chłopiec uniósł rękę i dotknął dwoma palcami czoła psa. Pisk. Przeszywający ból .Zniknął. Przetarłem oczy. Gdzie pies? Nieznajomy opuścił rękę. Wyprostował się. Wycelował palcem wskazującym we mnie.
-Odwróć się
Powoli. Przekręciłem głowę, a potem całe ciało. Metr ode mnie. Stał KTOŚ. Uznałem to wszystko za sen. Zbyt nierealne na nasz, pełen fałszu świat. Miał te same oczy. Patrzył w jakiś punkt za mną. Nie wierzę w takie rzeczy. Wtedy po prostu usiadłem na ziemi. Patrzyłem przed siebie. Gdy po godzinie odwróciłem się byłem sam. Nie wierzyłem. Może moja wyobraźnia się zmęczyła. Nie wierzyłem w to co zobaczyłem. Ten człowiek był zwierzęciem. Psem. Miesiąc temu zjadł mojego loda. Spał obok mnie na ławce. Przychodził codziennie jeść śniadanie z miski. Miał swojego pana. A przed godziną zobaczyłem jak znika. Zobaczyłem te same oczy w ciele człowieka. Kim był? Kim oni byli? Do dziś nie wiem. Wciąż samotny, poszukuję jakiegoś sensu. Zamknięty w dusznym więzieniu wciąż szukam kogoś kto pokaże mi tunel, którym będę mógł wyjść.
"Dla jednych był neutralny, inni go przeklinali i byli ci nieliczni co wychodzili by romantycznie potańczyć na boso. Nie należałem do żadnych z nich. Po prostu go lubiłem. "
Ja się pytam, co to ma być? Brrrr.
Przebicie się przez to opowiadanie jest niesłychanie bolesne.
Obawiam się, że albo czegoś nie rozumiem, albo jestem zbyt zmęczona. Najgorsze, że częściowo narracja mi się podoba, tak mniej więcej bym sobvie to wyobrażała. Ale nie wszystko da się w taki sposób opowiedzieć i... Chyba tutaj jest problem.
nie mam siły przebijać się teraz przez Twój tekst - styl, którym go piszesz, jest bardzo ciężki i męczący. to jasne, że celowo posługujesz się krótkimi zdaniami lub ich równoważnikami, zwłaszcza na początku opowiadania, ale trzeba to umieć robić z wyczuciem; cel, do którego zmierzasz, powinien być widoczny lub wyczuwalny dość szybko. Tobie, niestety, się to nie udało.
być może jutro z rana nabiorę więcej sił i ochoty, to postaram się zajrzeć i przeczytać do końca, co tam dla nas wymodziłaś. ;)
dotarłam do połowy i nie dam rady przeczytać dalej. zwyczajnie - nie widzę celu męczenia się z opowiadaniem, które nie daje mi przyjemności (ani estetycznej, ani intelektualnej czy emocjonalnej). a bohater mnie najnormalniej wkurza.
wiesz, męczyć się z duszącą atmosferą mogę u McCarthy'ego, bo wiem, że na końcu dostanę nagrodę za to wszystko i będę bogatsza o opowiedzianą historię i przekazane prawdy. Tobie nie daję takiego kredytu zaufania, bo Cię nie znam - i nie sądzę, by wielu ludzi dawało.
najpierw pomyśl, czym przyciągnąć obcego czytelnika i go oswoić, a potem pakuj się w takie klimaty. jeśli Ci zależy, oczywiście - to tylko rada z mojej perspektywy :)
Ja również składam broń... Jakieś wynurzenia małolata, któremu prawie nic się nie podoba? Jakieś objawienie na koniec? Ani początek nie skłonił mnie do kontynuacji, ani zakończenie do dowiedzenia się, co było przedtem, nie zachęciło. Do tego losowe spacje... Odpadłem.
No cóż, ja przeczytałem całość. Opowiadanie rzeczywiście jest ciężkie, a zakończenie na tyle niejasne, że trudno powiedzieć coś sensownego o fabule.
pozdrawiam
I po co to było?