
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Mądrala ułożył dziewczynę na pokładzie. Podszedł do grubego palika wbitego głęboko w stabilny grunt i odwiązał pępowinę łączącą go z łodzią. Z rozpędem pchnął łódkę na głębszą wodę i wskoczył do środka. Złapał krótkie szerokie wiosło i zatopił je w rzece.
Przeprawa przez szeroką wodę trwała prawie pół godziny. Na przeciwległym brzegu nie paliło się żadne światło, więc chłopak nie za bardzo wiedział, gdzie wylądują. Martwił się, czy w ciemności odnajdzie później właściwą drogę.
Krótko przed dobiciem na drugi brzeg, o mało co nie wywrócił łódki, gdy ta rąbnęła dziobem o pływającą kłodę. Jakoś uspokoił rozkołysaną łupinę i po kilku silnych pchnięciach wiosła szczęśliwie dotarli na płyciznę. Wyskoczył zręcznie z liną w stronę pobliskiego drzewa. Łódka została uwięziona, cichy chlupot wydobywał się spod jej kołyszącego się lekko kadłuba, ukrytego wśród trzcin. Mądrala spojrzał na odległy brzeg. Słaby blask wskazywał dwa oświetlone punkty w porcie. Przystań promową, której strażnicę wcześniej minęli wraz z chrapiącym w niej Bertoldem oraz oddaloną od niej o jakieś sto pięćdziesiąt metrów siedzibę zarządcy portu.
Młodzieniec zastanawiał się. Nie obsadzona przystań po tej stronie rzeki znajdowała się na prawo od niego, około stu metrów dalej. Tak więc musiał iść w przeciwnym kierunku.
Dziewczyna na powrót znalazła się w obolałych już ramionach Mądrali. Zerknął na nią. Wciąż była nieprzytomna. Twarz miała strasznie bladą, lecz jej ciało było ciepłe, a pierś unosiła się lekko w płytkim, urywanym oddechu. Musi się pospieszyć…
Księżyc schował się za chmury. Mądrala widział drogę kilka metrów przed sobą. Minęło sporo czasu, zanim odnalezioną wąską dróżką ruszył brzegiem rzeki. Im dalej szedł, tym ścieżka bardziej skręcała na północ, w głąb lasu. W końcu prawie już nie widział nic. Zwisające gałęzie szarpały jego włosami. Zwolnił kroku, twarda ziemia była naszpikowana wystającymi korzeniami. Stawiał ostrożnie stopę za stopą.
Pot zalewał mu twarz i spływał po torsie. Już myślał z lękiem że zabłądził, gdy spomiędzy gęstych liści w oddali dojrzał plamkę światła. Odetchnął ciężko. „Całe szczęście…”. Upłynął jeszcze kwadrans, zanim stanął przed niską – zbudowaną z grubo ciosanych bali – chatką… To on. Dom Dzikuski. Wypełniał większą część małej polanki. Z obu stron wykonanych z jednego płatu dębiny drzwi, znajdowały się małe okienka. Przez pokryte kurzem i sadzą uchylone okiennice wydobywał się nikły blask ognia.
Puknął lekko stopą w drzwi… Cisza. Ponowił puknięcie, nieco głośniej… Nic, żadnego efektu. Zaczął mocno kopać w twarde drewno.
– Jest tam kto?! Potrzebujemy pomocy!
Zza drzwi dobiegł go odgłos stłumionego przeklinania.
Drzwi rozwarły się szeroko, a Mądrala z Rudą na rękach bezwiednie się cofnął. Podświetlona nikłym światłem postać malutkiej staruszki wyglądała prawie zwyczajnie. Upiornego wyglądu nadawał jej jedynie spory topór w dłoniach.
– Cóż za łajza nachodzi po nocy starą kobietę?
Bezpośredniość skrzekliwego głosu spowodowała, że chłopak otrząsnął się.
– Potrzebujemy pomocy.
Starowinka bystrymi oczami zlustrowała zapóźnionych gości. Wzruszyła wyschniętymi ramionami.
– Tutaj jej nie znajdziecie. – Drzwi za kobietą zaczęły się zamykać.
Mądrala poczuł strach, obejmujący lodowatymi ramionami jego żołądek.
– Proszę.
– Nie proś, tylko wynoście się stąd.
– Proszę… Zapłacę.
Szparka pomiędzy dębową dechą a framugą przestała się zmniejszać. Mądrala wyczuł szansę.
– Tak, kobieto. Wynagrodzę ci twą pomoc.
Przez długą chwilę oczy chłopaka wbite były w niemej prośbie w twarz w ciemnej szczelinie. W końcu staruszka zaklęła znów siarczyście, odwróciła się i znikła w głębi chaty. Młodzieniec nie doczekał się zaproszenia, ale drzwi stały otworem, więc pochylił się z trudem i ostrożnie, uważając aby nie uderzyć Eleny wszedł bokiem do ciepłego wnętrza.
– Drzwi! – Skrzek staruszki rozległ się donośnie.
Po spełnieniu prośby kobiety stanął i rozejrzał się po wnętrzu. W kącie na prawo, na palenisku paliła się gruba szczapa drewna. Po lewej zaś była komoda z różnymi naczyniami: garnkami, misami i tym podobnym ustrojstwem. Obok niej znajdowały się zamknięte drzwi.
Pod jednym oknem stała niska ława. Dwa zydle nieśmiało wyglądały spod niej. Wąski stolik ze sporą miednicą i dzbanem zajmował przestrzeń pod drugim okienkiem.
Cały dół ściany na wprost wejścia natomiast pokrywały szafki. Nad nimi pod same sklepienie rozciągały się półki. Zapełnione były przeróżnymi buteleczkami, paczuszkami, glinianymi miseczkami. Mieszanina zapachów rozchodziła się po całej chałupie.
Mądrala nie wiedział, gdzie mógłby położyć dziewczynę. Spojrzał wymownie na gospodynię. Siwowłosa kobieta wskazała na siebie, na czystą koszulę nocną, w którą była ubrana.
– Najpierw musze się ubrać… Dziewka zapaćka mi najlepszą koszulinę…– urwała.
Mądrala przyglądał się zdziwionym wzrokiem, jak staruszka z jęknięciem bólu zgięła się w pół… O mało nie wyrżnął głową Rudej w drzwi, gwałtownie obracając się w drugą stronę, gdy kobiecina złapała dłońmi za koniec koszuli nocnej zwisający przy kostkach i poderwała ją do góry. Zdążył zareagować, zanim materiał odkrył wyższe partie ud.
Chłopak powoli wypuścił powietrze z ulgą. Szczegóły nagiego ciała Dzikuski nadal pozostaną dla niego tajemnicą. „I niech tak zostanie”. Czuł się jednak bardzo, ale to bardzo nieswojo słysząc, jak starowinka szamocze się z ubraniem, usiłując wyswobodzić z niego głowę. Mądrala zamarł. A co, jeśli poprosi go o pomoc? Pot spływający z jego czoła zrobił się nagle zimniejszy.
Odgłos poruszającego się materiału ucichł. Zaraz potem sypialniane odzienie łagodnym łukiem opadło na ławę przy drzwiach, tuż obok odwróconego chłopaka. Mądrala zerknął kątem oka na koszulę i przełknął ślinę. Zapadła cisza, przerywana tylko sykiem żywicy z płonącego polana…
Głośny, skrzekliwy śmiech staruszki wypełnił pokój. Młodzieńcowi ciarki przeszły po plecach, gdyż ten śmiech sugerował, że jego posiadacz widzi rzeczy, których nie ma. Wkrótce śmiech ustał, a jego miejsce zastąpiła wesoła melodia, nucona suchym głosem kobiety. Akompaniamentem do śpiewu było nierównomierne plaskanie gołych stóp na deskach podłogi. Raz słabsze, raz mocniejsze. „Niemożliwe…”
Zamykające się wreszcie za starowiną drzwi prowadzące w głąb domku sprawiły, że Mądrala otrząsnął się z szoku. Przyciskał Rudą mocno do siebie. Ramiona i plecy paliły go żywym ogniem. Ostatkiem sił trzymał dziewczynę w rękach.
– Daj dziewkę tutaj. – Nawet nie słyszał ponownego otwierania drzwi. Bardzo powoli odwrócił się z powrotem. Widok staruszki w ubraniu uspokoił go. Przeszedł przez niski próg i znalazł się w sypialni. W pomieszczeniu znajdowało się posłanie Staruszki. Na komódce pod oknem paliła się gruba świeca.
Kobieta wskazała ręką na podłogę. Jakieś półtora metra od łóżka leżały rozłożone grube koce. Mądrala delikatnie umieścił na nich ranną dziewczynę. Zakrwawioną nogę Rudej oparł stopą o podstawiony niski zydel. Podniósł się.
– Zbliż się, chłopaczku – Zginający się palec wskazujący staruszki przywoływał go.
Młodzieniec niepewnie podszedł do niej i pochylił się nad wątłą kobietką.
Trzaśnięcie w pysk wprawiło go w szok. Z niedowierzaniem wpatrywał się, jak staruszka masuje wnętrze dłoni. Jej wskazujący palec teraz kiwał się ostrzegawczo.
– To za przerwanie snu starej kobiety. – Groźna mina zanikła, ustąpiła miejsca rozmarzonemu obliczu. – Ach, cóż to był za sen. Wspaniały mężczyzna. Przystojny, silny, na ogromnym rumaku… Hmm… I ja. Tonąca w kwiatach, muskana słońcem. Ubrana jedynie w rumiankowy wianek. Chłodny wiatr sprawiał, że moje…
– Kobieto!
Starowinka spojrzała półprzytomnym wzrokiem. Mądrala, zaczerwieniony po wcześniejszym spoliczkowaniu, wskazał ciężko ranną towarzyszkę. Wysyczał – Ta dziewczyna potrzebuje pomocy. Więc może łaskawie weźmiesz się do roboty?
Dzikuska popatrzyła przenikliwie na chłopaka. Zauważyła, że jego głos stwardniał.
– Dobrze, już dobrze. – Usiadła na piętach przy Elenie. – Co się jej stało?
– Jak widać. Bełt kuszy przebił jej udo. – Wskazał miejsce. – Udało mi się trochę zatamować krwawienie.
Dzika znachorka pokiwała głową, po czym z głośnym strzyknięciem stawów wyprostowała się. Zaczęła z cichym mamrotaniem zbierać potrzebne rekwizyty. Chodziła po całej chałupie, skrzypiąc drzwiami, trzaskając szafkami, zbierając różne buteleczki, zioła i przyrządy. Wreszcie darcie płótna, wygotowywanie sprzętów, napełnianie mis i sporządzanie medykamentów się zakończyło. Dookoła Eleny płonęło kilka grubych jasnych świec. Staruszka – otoczona medycznym wyposażeniem – znów usadowiła się przy dziewczynie, po stronie zranionego uda. Wskazała Mądrali miejsce naprzeciw siebie, więc zdjął skradziony płaszcz i uklęknął z drugiej strony. Patrzył wyczekująco na kobiecinę.
– Słuchaj, chłopaczku. Jak ci każę, że masz coś zrobić, to masz to zrobić natychmiast. Bez ociągania. Zrozumiano?
Młodzieniec pokiwał głową, wpatrywał się z niepokojem w bladą twarzyczkę złodziejki.
Kobieta postawiła przy twarzy rannej małą blaszaną miskę. W jej wnętrzu znajdowały się pocięte zioła obsypane żarem z paleniska. Dzikuska przykazała mu pilnować, żeby palące się zioło nie przestało dymić, a dym żeby nie leciał w stronę znachorki. Nie raczyła wytłumaczyć mu, po co to kadzidło, ale podejrzewał, że ma to coś wspólnego ze snem.
Kobieta zaczęła swoją pracę. Szybkim cięciem noża rozcięła z boku spódnicę Eleny. Mądrala odwrócił wzrok.
– Co robisz! – huknęła na niego Dzikuska. – Jak masz mi niby, chłopaczku pomóc, jak się gapisz na boki? Takiś nieśmiałek? Dziewczęcej nogi żeś wcześniej nie widział?
Chłopak zarumienił się lekko, jego spojrzenie powróciło na dziewczynę. Dzikuska popatrzyła na niego, po czym wróciła do rozcinania. Kilka wprawnych ruchów ostrza oswobodziło spódnicę od wiążącego ją bełtu. Gdy staruszka usunęła zakrwawiony materiał, koszula Rudej ledwie zakrywała jej podbrzusze. Chłopak nagle zaczął lustrować belkowane sklepienie.
Plaśnięcie w twarz. Chłopak opuścił głowę, twarz zabarwiła się czerwienią. Nie był zszokowany, teraz kipiał w nim gniew. Dzikuska już otwierała usta do ponownej reprymendy, ale Mądrala był szybszy.
– Jeszcze raz to zrobisz, a cię zabiję. – Zimno w oczach młodzieńca wskazywało, że mówi poważnie. Z tłumioną wściekłością ciągnął – Złapię cię za te siwe włosy, zaciągnę po tych cholernych korzeniach nad rzekę i tam utopię.
Staruszka zamarła, po czym wybuchła szaleńczym chichotem. Mądrala znów poczuł się nieswojo. Staruszka, nie – starucha – wcale nie wyglądała na przestraszoną, bo i kto kiedy słyszał żeby wystraszyć wariata. Przestała się śmiać, wzruszyła ramionami i skupiła się na ranie.
Z obu otworów ściekała powoli krew. Dzikuska wskazała bełt, wystający z przodu uda na jakieś kilkanaście centymetrów. Złapała za wielkie nożyce i podała je chłopakowi.
– Tnij.
Mądrala przyłożył ostrza narzędzia do drzewca, pomiędzy ostrym grotem a poszarpaną raną. Wolał się nie zastanawiać, do czego starusze służył ten wielki przyrząd. Na pewno nie do szycia.
Kobieta zacisnęła jedną dłoń na strzale pod nożycami, drugą nad nimi. Zerknęła na młodego chłopaka wyczekująco. Ów napiął mięśnie i jednym zdecydowanym ruchem przeciął bełt. Kobieta odrzuciła na bok część z czubkiem, a wystający kawałek zaczęła wpychać w głąb nogi. Gdy schował się pomiędzy rozdartą tkankę, złapała dolny odcinek nad lotką i wyciągnęła pocisk. Momentalnie z opróżnionego kanału wypełnionego drzewcem zaczęła gwałtownie wypływać krew. Dzikuska podała mu wąski pas płótna, wskazując miejsce tuż nad raną. Chłopak jeszcze silnie ucisnął udo. Kawał skręconej koszuli został przecięty, był już zbędny.
Dzikuska przemywała ranę woda. Wyciągała z niej kawałeczki materiału, ułamane piórka z lotki. Mądrala zmieniał już trzy razy wodę w misce.
– Tętnica nie jest uszkodzona. – Znachorka mamrotała do siebie.
– Skąd wiesz?
Staruszka zastanawiała się chwilę, czy zaszczycić go odpowiedzią.
– Krew jest jaśniejsza, chłopaczku.
Młodzieniec kiwnął głową, a Dzikuska dokładnie obmywając ręce wskazała na twarz dziewczyny, otoczoną mgiełką zielnego dymu.
– Pilnuj zioła.
Nie mógł powstrzymać pytania, gdy zobaczył, jak kobieta pokrywała swoje dłonie warstwą jakiejś maści.
– Co zamierzasz?
– Bełt na pewno uderzył o kość udową. Gdyby jej nie trafił przeleciałby przez nogę, wydzierając przy okazji kawał mięśni. Gdyby zaś przebił kość, uległaby ona złamaniu. A ta jest cała, więc pewnie grot tylko ją nieznacznie wyszczerbił.
Mądrala nadal nie rozumiał.
Dzikuska zaśmiała się z niego. – Lotnością umysłu nie grzeszysz, chłopaczku. Muszę wyjąć z rany odłamki kości. A ta maść zapobiegnie zakażeniu.
Wysmarowane palce kobiety zagłębiły się z obu stron rany. Gęsta krew buchnęła spomiędzy mięśni, a dziewczyna poruszyła się gwałtownie, po czym zamarła. Chłopak skierował dym na jej twarz, po czym spojrzał na klatkę piersiową. Nie poruszała się, płuca nie wykonywały już płytkich oddechów.
– Ona… ona umiera… – wyjąkał.
Dzikuska również przyjrzała się dziewczynie. Złapała ją za nadgarstek – serce przestało bić.
– Uderz ją tutaj! – krzyknęła do młodzieńca i wskazała palcem na mostek.
– Co? – Niezrozumienie odmalowało się na jego twarzy.
– Uderz ją! Tutaj! Z całej siły!
Krzyki Dzikuski zagłuszyły wątpliwości młodzieńca. Spodem pięści z mocą uderzył w mostek. Wyczuł lekkie ugięcie łączącej żebra szerokiej kości.
– Jeszcze raz! Mocniej!
Mądrala uderzył ponownie. Tym razem kość ucisnęła serce, które podjęło swoją życiodajną pracę.
Dziewczyna gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Razem z nim wciągnęła też zielny dym. Staruszka puściła dziewczęcą dłoń. Udało się. Po kilku uderzeniach mięsień sercowy powrócił do powolnego, miarowego rytmu, a oddech dziewczyny – choć płytki – również się unormował.
Młody chłopak twarz miał prawie równie bladą jak nieprzytomna towarzyszka. Na karku czuł chłodny pot, a w kącikach oczu słoną wilgoć.
Dzika znachorka zignorowała jego wzruszenie i po chwili zaczęła wyciągać drobne, ostre jak igiełki kawałki udowej kości. Trwało to dość długo, a Mądrali robiło się niedobrze za każdym razem, jak palce kobiety zagłębiały się w poszarpaną, broczącą tkankę. Wreszcie ostatni zakrwawiony kostny okruch opuścił mięśnie. Chłopak znów poszedł zmienić wodę w misie.
Gdy Dzikuska wyczyściła dłonie, oblała obficie ranę okowitą. Lekkie drgnięcie nogi wywołało szybką reakcję u chłopaka – odymił dziewczęcą buzię.
Później poleciła swojemu pomocnikowi nawlec na wygotowaną sporą igłę cienką nić. Młodzieniec zrobił to szybko, a staruszka zaraz zabrała się do zszywania rany. Chłopak ponownie zaczął odczuwać mdłości, gdy widział jak igła pociąga rozerwane kawałki skóry. W końcu wylotowa dziura została zaszyta. Znachorka nałożyła na nią grubą warstwę gęstej, cuchnącej maści.
– Obróć dziewkę na bok.
Niemir spełnił polecenie. Koszula Eleny podciągnęła się jeszcze wyżej, a on ponownie zaczął wpatrywać się w sufit. Zaraz jednak opuścił wzrok – w samą porę, by zauważyć uniesioną dłoń staruszki. Pogroził jej palcem.
– Pamiętaj, co mówiłem… Włosy. Kamienie. Rzeka…
Dzikuska opuściła dłoń i zabrała się za zamknięcie otworu wlotowego.
Gdy i ta strona została obłożona sowicie maścią, Mądrala ponownie położył ostrożnie Elenę na plecach. Kobieta najpierw zmyła z dziewczęcej nogi krew i obłożyła udo delikatną, pachnącą czystością materią, a następnie obwiązała je kilkoma dużymi kawałami płótna.
– Skończone – Dzika znachorka złapała za butelkę z okowitą. Wypiła potężny haust.
***
Mądrala rozłożył czyste koce przy palenisku i przeniósłszy tam opatrzoną Rudą, przykrył ją cienkim kocem. Dziewczyna wciąż była śmiertelnie blada.
Usiadł ciężko przy ławie i popatrzył przez małe okienko. Szarzało, niedługo nadejdzie świt. Spojrzał na stojącą w drzwiach Dzikuskę.
– Wyjdzie z tego?
– Nie wiem, zrobiłam co mogłam, chłopaczku… Straciła bardzo dużo krwi, ale jest młoda więc… Jak przeżyje ten dzień, to będzie dobrze.
Niemir powoli pokiwał głową.
– Dziękuję, znachorko. – Sięgnął do kieszeni kurty i wyjął sakiewkę. – Twoja zapłata…
Mądrala wsunął dłoń w mieszek.
– Wiesz chłopaczku, są różne sposoby zapłaty… – Przez chwilę młodzieniec myślał, że się przesłyszał, ale dalsze słowa staruszki uświadomiły mu, że jednak nie. – … no ty jesteś mężczyzną, ja kobietą. Dojrzałą wprawdzie, ale wciąż kobietą, więc…
– Kobieto. – Mądrala podniósł głos. – Wolałbym pozwolić umrzeć tej dziewczynie. – Spojrzał jej twardo w twarz, chciał żeby w tej kwestii nie było żadnych niedomówień.
Kobiecina nie wyglądała na speszoną, usta wykrzywiły się w lubieżnym uśmiechu.
– Ale chłopaczku zastanów się, może jed…
– Prędzej sam odrąbałbym jej głowę tym twoim toporem.
Starowinka w zamyśleniu bujała się na piętach.
– Wiedz jednak, że jako młoda…
Kobieto! – Palec wskazujący wystrzelił w jej stronę. – Włosy. Korzenie. Rzeka. – Dwa miedziaki spoczęły na blacie.
Dzikuska umilkła. Z obrażoną miną zgarnęła monety i zamknęła za sobą drzwi sypialni.
Pff. Czuję się urażona stosunkiem tego pajaca do Dzikuski. Nie dziwię się, że nie chciala mu otworzyć i widzę, że źle zrobiła otwierając. Co za brak szacunku. Pierwszy akapit trochę jakby przekombinowany, ta pępowina, zatapianie wiosła... Później jest coraz lepiej.
Niezgoda.b - A co ja mam powiedzieć? Jakże mam nie czuć się urażony? Właśnie nazwałaś mojego bohatera pajacem :)
"Pępowinę" i "zatapianie" może i podmieniłbym, ale minęły właśnie 24h od zamieszczenia.
Co do braku szacunku - cóż, ten tekst jest fragmentem dużo większej historii. Mój "pajac" trafiając do znachorki był obrobinę roztrzęsiony, mógł zapomnieć o dobrych manierach. Zaś sama staruszka - hm, jakby to ująć - nie nalezy do Koła Różańcowego...
Dzięki za wysiłek poświęcony na przeczytanie mojej pisaniny. Jeśli chciałabyś się dowiedzieć coś więcej z historii - 1... 2... 3... 4... 5... Spokojnie... - "pajaca", daj znać. Umieszczę fragment poprzedzający opisane wyżej wydarzenia.
Pozdrawiam
No ale jak on się zachowuje, no jak? Jak kogoś o coś prosisz, to morda w kubeł i kiwasz głową, a nie groźbami rzucasz. Ggdybym to ja była staruszką nie-z-koła-różańcowego to dosypałabym mu czegoś takiego do herbatki, że żałowałby jeszcze bardzo długo, że wspominał o włosach i rzece.
1. Pomijając reakcję na spoliczkowanie (powtóne), nie można chyba powiedzieć, aby był kompletnym chamidłem.
2. Dzikuska nie zachowuje się zbyt racjonalnie - taniec na golasa itp. Może więc również niezbyt modelowo odnosić się do przejawów złego wychowania młodzieńca.
3. Zostaje jeszcze jedna opcja - nie wiadomo wciąż, jakie znachorka ma zamiary. Może chłopaczek jest jej potrzebny do czegoś, a takie proste pogróżki mogą spływać po niej jak po kaczce.
Tak czy inaczej, mój błąd - zamieściłem wycinek z większej całości. Także rozumiem, że widzisz tutaj nielogiczności.
Hmm... przejrzę jeszcze raz, lub dwa, lub pięć cały tekst mając na uwadze twoje zastrzeżenia.
Pozdrawiam
Sam nie wiem, co napisać. Niby niezłe, ale jednak coś tu jest nie tak. Nie jestem pewien, co. Być może chodzi o nadmiar wyrazów "chłopiec"/"chłopka" i "dziewczyna" oraz pochodnych przymiotników? Proponuję sprawdzić w słowniku wyrazów obcych znaczenie terminu synonim (spokojnie, żartuję :p). A może to ta "złodziejka", która wszak w omawianym - jak się potem okazuje - fragmencie niczego nie ukrdła? W takim kontekście termin ten kojarzy mi się z tanimi tekstami oderpegowymi, które zawyczaj są lotów - co tu dużo pisać - niewysokich. Może chodzi o to, że ręce chłopaka ledwie wytrzymują, ale on dziarsko trzyma dziewczynę, gdy stara się przebiera, zamiast ją gdzieś położyć i odpocząć? Pewnie wszystko to po trochu, ale jednak jest w tym tekście jeszcze coś nieuchwytnego, co sprawia, że nie podoba mi się on tak, jak mógłby. Nie znaczy to, że jest zły. Na porządną czwrókę z pewnością zasługuje.
*"chłopiec"/"chłopak" oczywiście
Dzięki za komentarz i ocenę.
Co do synonimów - nie powiem, zaglądam na stronki z takowymi :)
Co się tyczy powtórzeń "chłopaka" - wydawało mi się, że "młodzieńców" i "Mądralów" również napierniczyłem co niemiara. Bohater ma coś koło 18, a jakoś ani młokos, ani młody mężczyzna ani pozostałe określenia jakoś mi w tym kontekście niezbyt pasowały.Zdaję sobie sprawę, że braki w warsztacie wychodzą.
"Mądrala nie wiedział, gdzie mógłby położyć dziewczynę. Spojrzał wymownie na gospodynię." - biedak był lekko roztrzęsiony. Może do łba mu nie wpadło, że mógłby ją ułożyć na ławie tudzież na podłodze. A może to osobie, która go wymyśliła, do łba nie wpadło? Jeszcze nie wiem.
Trzeba jednakże pamiętać, że z obu stron jej uda wystawał bełt. Może chłopak (cholera, znowu :) ) nie za bardzo wiedział, jak sobie poradzić z tym fantem.
Ruda - to naprawdę złodziejka.
Planuję zamieścić wcześniejszy fragment tekstu, jak doszło do jej zranienia. (Choć jeszcze się waham - zauważyłem, że fragmenty nie są zbyt mile widziane. Przynajmniej te przeciętne) Może będzie dobrze współgrać z powyższym tekstem, a może się okaże całkiem do dupy. Komentarze pokażą.
A sam tekst - poleżakuje sobie tygodni parę i - mając na uwadze Twoje uwagi - przejrzę go znów. Może będzie dane mi znaleźć w nim to "coś", co go ulepszy. Cholera, dużo mi tych "może" wyszło :)
Pozdrawiam