- Opowiadanie: Valpi - Doświadczenia ściętej głowy

Doświadczenia ściętej głowy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Doświadczenia ściętej głowy

To mój debiut. Życzę miłej lektury.

 

 

 

Francja, Paryż; rok 1795

 

Mało kto wie, co stanie się z nami po śmierci. Z technicznego punku widzenia nasze procesy życiowe ustają, cielesna powłoka staje się worem bezużytecznych wnętrzności i sadła – to czeka każdego. Ale co dalej? Mnisi dalekiego wschodu twierdzą, że zmienimy się, zależnie od prowadzenia się za życia, w psa, krowę, człowieka, motyla, szczura czy diabli (o których powiemy sobie potem) wiedzą co tam jeszcze. Poczciwy chrześcijanin ma nadzieję trafić do raju, gdzie po wieki będzie prowadził beztroskie i radosne istnienie, zaś muzułmanina czeka bardziej sprecyzowana nagroda w postaci kobiet i wina. Wszystko w porządku, każda z tych opcji wydaje się mniej lub bardziej przyjemna i prawdopodobna. Jednak wszyscy wyżej wymienieni nie mogą mieć racji, prawda? Co jeśli chrześcijanin się myli i po śmierci odrodzi się jako płaz? Albo muzułmanin nie otrzyma obiecanych mu dziewic w zamian otrzymując status hinduskiego półbożka o słoniowej gębie i sześciu ramionach? Powstałoby niezłe zamieszanie. Łatwiej mają ci, którzy nie wierzą w nic. Ot, umrę i stracę świadomość. To tak jakbym zapytał was gdzie byliście zanim przyszliście na świat. Jakieś propozycje? Nie? Tak myślałem. Może taka ‘bezwiara’ jest trochę prostacka, ale za to bardzo praktyczna. I nie trzeba się trzymać żadnych zasad oprócz tych, które ustaliliśmy sobie sami. Wino i kurtyzany dla każdego! No tak, ale znów powracamy do tego samego pytania. Co dalej? Ciekawym jest, że każdy, wierzący w to i owo lub nie wierzący w nic, boi się śmierci. Skoro wierzymy w wieczny raj dlaczego boimy się tam trafić? Jeżeli po śmierci przestajemy istnieć, to dlaczego nie odbierzemy sobie życia jeśli te jest podłe i pełne krytycznych niepowodzeń? Strasznie dużo pytań i żadnych odpowiedzi. A przecież pozostaje jeszcze kwestia piekła. Jeśli według naszej wiary byliśmy źli czeka nas wieczna męka (ponownie objawiająca się w setkach różnych wyobrażeń). Znowuż najłatwiej mają niewierzący. Hulaj dusza piekła nie ma! Schody zaczynają się, kiedy taki swawolnik zastanowi się chwilę – chwila ta najczęściej przychodzi kiedy ten staje się starszy i perspektywa śmierci jest coraz mniej odległa – i pomyśli, czy Pascal i jego słynny zakład rzeczywiście są zupełną bzdurą. Wśród wierzących zaś sprawa jest prosta jak przysłowiowy drut. Zachowujesz w sercu prawa danego Boga – trafiasz do raju. Jeśli poczynasz sobie wbrew jego zasadom lądujesz w piekle. Tyle. Całe te zamieszanie wokół śmierci zaprząta moje życie od kiedy pamiętam, zarówno te życie, jak i poprzednie. Bo raz już umarłem. Ale po kolei.

 

Aby rozwikłać zagadkę życia i śmierci, a więc zagadkę, której rozwikłanie stało się celem mojego życia musiałem umrzeć, albowiem żadne doświadczenie nie jest tak pewne i bezprecedensowe jak to wykonane na sobie samym. Zastanawiałem się w jaki sposób powinienem zginąć. Odrzuciłem upokarzające wieszanie się na konopnej linie, które dobre jest dla chłopstwa i chamstwa. Zażycie jadu, którego zdobycie w tych jakże zwariowanych czasach graniczyło z cudem, przysporzyłoby mi raczej wielkiej niestrawności i bólów brzucha, gdyż jestem bardzo odporny na choroby i wszelkiego rodzaju zatrucia, z kolei nie chciałem też podcinać sobie żył, gdyż panicznie boję się widoku własnej krwi, a podczas umierania zależało mi na pełnej kontroli siebie i zachodzących zjawisk. Innych pomysłów zwyczajnie nie miałem. Na szczęście w tej groteskowej rozprawie z pomocą przyszła mi kochana rewolucja francuska! Jako konserwatysta popierający króla opowiedziałem się za opozycjonistami rewolucji i długo nie musiałem czekać na skazańczy szafot. Ostrza gilotyn pracowały w Paryżu od świtu do zmroku, ale i tak musiałem długo czekać na swoją kolej. Wspominam to raczej niemiło, ludzie rzucali we mnie starymi warzywami a szorstki sznur pętający me przeguby wgryzał mi się w nadgarstki. Były to jednak jedynie małe niedogodności, nie mające znaczenia wobec tak wielkiego odkrycia, którego właśnie miałem dokonać. Udało mi się nawet wepchnąć przed jednego ze skazanych na śmierć arystokratów. Kiedy w końcu nadszedł mój czas z ekscytacją ułożyłem kark w zagłębieniu u podstaw gilotyny i czekałem. Kat przeciął linę trzymającą w górze ostre jak brzytwa ostrze, a te rychło spadło na mą szyję oddzielając głowę od ciała. Trochę nie podobało mi się, że ta sturlała się do kosza pełnego karaluchów, ale to, ponownie, nie miało większego znaczenia. Moje martwe ciało zapakowano na drewniany wóz i powleczono rozmokłym traktem za miasto, do lasków i borów, gdzie wykopane były masowe mogiły. Najpierw wysypano tam kosz pełen odciętych głów (niektóre z nich wciąż skrzywione były w zabawnych grymasach), później wrzucono bezwładne ciała. To dziwne, ale piach i wapno sypane na plecy to nawet miłe uczucie. Tak, uczucie. Kiedy umierasz wciąż wszystko czujesz. Tylko jakby tak trochę przez mgłę, mniej wyraziście, ale wciąż czujesz. Kiedy zostaliśmy przysypani – to jest ja i moi towarzysze niedoli – rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem swoje ciało. Nie da się tego wytłumaczyć, wyobraź sobie drogi czytelniku, że wciąż widzisz, choć czarna gleba wdziera ci się pod powieki i zasłania cały widok pogrążając cię w egipskich ciemnościach. Nieprawdopodobne, prawda? Tak czy inaczej w tychże ciemnościach poznałem Mesyer André Dittle. Przemiły jegomość. I należy zaznaczyć jego niepodważalnie istotną rolę w moim eksperymencie. Pan Dittle leżał w mogile już od trzech dni i wprowadził mnie w tajniki towarzystwa zamieszkującego tenże grób. Usiądź zatem wygodnie, proszę, i chłoń wiedzę, którą zdobyłem podczas prowadzenia eksperymentu.

 

Otóż okazuje się, że choć nasze ciało jest martwe nasza jaźń wciąż żyje. Przynajmniej przez jakiś czas. Mesyer Dittle przedstawił mi kilku uroczych gentelmanów dzielących z nami czas i przestrzeń w masowej mogile. Na podstawie jego obserwacji wyłoniłem trzy fazy regresywnej utraty bytu. To nieco zagmatwane, postaram się przedstawić to w jak najprostszej formie. Przykładem pierwszej fazy jestem ja – osoba, która spędziła w grobie maksymalnie do trzech dni. Osoba taka jest w pełni świadoma, że jest martwa. Wie kim jest, pamięta jak i kiedy żyła, zachowując przy tym osobowość i nawyki przyswojone za życia. Kolejna faza (nazwałem ją fazą regresu alfa) to osoba, która nie żyje od ponad czterech dni – tu za przykład posłużył nam szanowny pan Gérard Marc – trup od pięciu dni. W rozmowach z nim można dopatrzeć się dziur w jego pamięci, czasami myli znane mu osoby, ale i osobę rozmówcy z osobą własną. Wie, że zginął, lecz nie koniecznie wie jak i kiedy. Człowiek taki zachowuje się mniej rozważnie, zapomina o zwrotach grzecznościowych, czasami urywa zdanie w połowie słowa. Mniej fachowym słownictwem można nazwać to półświadomością. Kolejną fazę, nadchodzącą po ponad tygodniu od dnia śmierci – reprezentantem której był pan Robert Youri (ta z kolei nazywa się odpowiednio fazą regresu beta) cechują następująco: prawie całkowity brak pamięci, silny zanik osobowości, ubogie słownictwo uposażone jedynie w najprostsze zwroty i słowa i co najciekawsze całkowite przekonanie, że wcale się nie umarło. Pan Robert godzinami kłócił się ze mną i panem Dittle, że leży tu od zawsze, urodził się tu (nie potrafił jednak wytłumaczyć kiedy, i kto był jego matką) i prowadzić będzie tu swój żywot przez wyżej nieokreślony czas. Ostatnią fazą – fazą regresu gamma – jest faza, gdzie człowiek cichnie na zawsze nie zdradzając żadnych oznak świadomości. Nikt z zgromadzonych nie wiedział co dalej dzieje się z taką osobą. Faza ta nadchodzi po około dwóch tygodniach od zgonu.

 

Drugiego dnia o świcie zostałem wykopany z grobu przez mojego asystenta Jackoba. Tak jak postanowione było w naszym wcześniejszym planie zabrał moje ciało do naszej pracowni i ułożył mnie na stole rezurekcyjnym. Ówcześnie przyszywszy głowę do reszty zwłok podłączył mnie do maszyny wskrzeszającej (budowę i zasadę działania tejże poznacie czytając dziennik Jackoba) i ponownie powołał do życia. Wciąż bolą mnie wszystkie członki, choć od zdarzenia tego minęły już dwie doby. Piach doskwiera mi swoją obecnością w każdym zakamarku ciała. To wszystko jednak nic. Najważniejsze, że udało się pozytywnie przeprowadzić eksperyment i jestem zdolny opisać obserwację, jakie poczyniłem w trakcie tegoż to. Mam nadzieję, że informacje te przydatne będą wszystkim przyszłym naukowcom zajmujących się tym działem nauki (czyt. życiem po śmierci).

 

Jak pewnie się domyślasz czytelniku to nie koniec moich zmagań z tym tematem. Teraz naukowym obowiązkiem jest kontynuacja badań, należy odkryć tajniki fazy gamma i tym, co następuje bezpośrednio i następnie po niej. Jestem wśród żywych dwie doby i uważam, że ten dwudniowy urlop zupełnie wystarczy. Moja ekscytacja sięga zenitu. Na szczęście udało mi się zdobyć narzędzie odebrania sobie życia, ponowne ścięcie odpada. Mam nadzieję, że droga w którą się wybieram nie okaże się drogą bez powrotu i zdołam opisać wszystkie obserwacje. Bon Voyage!

 

 

 

Dziennik Paryski; strona 4; 17 lutego 1795

 

Ciało uważanego do tych czas za, teraz już z pewnością, szalonego naukowca znaleziono dziś w jego nielegalnej pracowni ulokowanej na poddaszu jednej z kamienic w centrum Paryża. Postrzelonego w głowę mężczyznę znaleziono leżącego przy biurku z pistoletem zaciśniętym w dłoni. Sprawę zamknięto pod etykietą samobójstwo na tle skrzywienia psychicznego, choć policja nie wyklucza morderstwa. Na szyi martwego jawi się bowiem szeroka, głęboka, niezagojona rana. Na podstawie odczytanego dziennika znalezionego w pracowni policja skłania się jednak ku wersji samobójczej. Niech spoczywa w pokoju, świętej pamięci profesor … xxx

Koniec

Komentarze

Czytanie tak wielkich bloków tekstu jest bardzo męczące. Nie dałoby rady podzielić na akapity?

 

Daleki Wschód wielkimi literami.

 

"...zmienimy się, zależnie od prowadzenia się za życia, w psa, krowę..." - ta kwestia brzmi dziwnie i nienaturalnie.

 

"Albo muzułmanin nie otrzyma obiecanych mu dziewic w zamian otrzymując..." - powtórzenie.

 

"Skoro wierzymy w wieczny raj dlaczego boimy się tam trafić?" - dostawiłabym przecinek przed "dlaczego".

 

"Jeżeli po śmierci przestajemy istnieć, to dlaczego nie odbierzemy sobie życia jeśli te jest podłe i pełne krytycznych niepowodzeń?" - literówka: to a nie te. No i przecinek przed "jeśli".

 

W ogóle przecinków to mi tam brakuje więcej, ale już wymieniać nie będę.

 

"Całe te zamieszanie wokół śmierci zaprząta moje życie od kiedy pamiętam, zarówno te życie, jak i poprzednie."

Nie te zamieszanie, tylko to zamieszanie. Nie te życie, tylko to. Czy to zabieg celowy?...

 

"Aby rozwikłać zagadkę życia i śmierci, a więc zagadkę, której rozwikłanie stało się celem mojego życia..." - powtórzeniom mówimy nie.

 

Uważaj też na zaimki:

"...ludzie rzucali we mnie starymi warzywami a szorstki sznur pętający me przeguby wgryzał mi się w nadgarstki."

 

"Kat przeciął linę trzymającą w górze ostre jak brzytwa ostrze, a te rychło spadło..." - TO ostrze spadło.

 

To jest albo gentleman, albo po polsku dżentelmen, ale nie gentelman. Od słowa gentle, nie gentel.

 

Uposażony to nie to samo co wyposażony.

 

"Nikt z zgromadzonych nie wiedział co dalej dzieje się z taką osobą." - Ze zgromadzonych.

 

"Jackob", istnieje takie imię? Czy to nie czasem Jacob?

 

"Ówcześnie przyszywszy głowę do reszty zwłok podłączył mnie do maszyny wskrzeszającej..." - Ówcześnie...?

 

"Najważniejsze, że udało się pozytywnie przeprowadzić eksperyment i jestem zdolny opisać obserwację, jakie poczyniłem w trakcie tegoż to." Jak na mój gust "pozytywnie" jest zbędne, po prostu udało się przeprowadzić eksperyment. Względnie zakończyć go sukcesem. Opisać obserwacje, nie cję, literówka. No i po co to "to" na końcu? W trakcie tegoż wystarczy. Ogólnie nadużywasz słów typu ten, to, ta.

 

"Mam nadzieję, że informacje te przydatne będą wszystkim przyszłym naukowcom zajmujących się..." - zajmującym.

 

"Teraz naukowym obowiązkiem jest kontynuacja badań, należy odkryć tajniki fazy gamma i tym, co następuje bezpośrednio i następnie po niej."

Ech... odkryć tajniki oraz TO, co następuje, a nie tym. Następuje następnie, doprawdy?

 

"...szalonego naukowca znaleziono dziś w jego nielegalnej pracowni ulokowanej na poddaszu jednej z kamienic w centrum Paryża. Postrzelonego w głowę mężczyznę znaleziono..." - powtórzenie.

 

"...z pistoletem zaciśniętym w dłoni." - Hmm... a może raczej z pistoletem w zaciśniętej dłoni? Czy pistolet może być zaciśnięty?

 

Zatem przeczytałam. Fabularnie nic nadzwyczajnego, niestety. Może przez dobór stylu (dziennik pseudonaukowca), może przez ogólną statyczność, może jednak przez to, że tu się nic nie dzieje.

 

Życzę ciekawych pomysłów na przyszłość. Zwracaj większą uwagę na składnię i odmianę. I nie zjadaj przecinków.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Fabularnie nic nadzwyczajnego, niestety. Może przez dobór stylu (dziennik pseudonaukowca) (...). 

I z powodu stylu (suchawe zapiski eksperymentatora), i z powodu tematu oklepanego w tym sensie, że nazbyt często branego na warsztat...

Przeczytałam.

Wybacz, ale ten tekst jest masakrycznie wręcz nudny. Nie dość, że cały czas lejesz wodę, to jeszcze robisz to w tak usypiający sposób, że, krótki przecież tekst, czytalam na trzy razy.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka