- Opowiadanie: tfurca - POGRANICZE, sceny bitewne (fragmenty powieści)

POGRANICZE, sceny bitewne (fragmenty powieści)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

POGRANICZE, sceny bitewne (fragmenty powieści)

Poniższy tekst to urywki powieści, składające się na opis jednej z bitew. Mam nadzieję, że sprawi przyjemność miłośnikom batalistyki :). Jak się komu spodoba, na więcej zapraszam tu: http://tforymyslu.cba.pl/pogranicze.html

 

 

 

Czerwone od krwi wody Boggenu niosły w dół rzeki straszliwą wieść o rzezi na brodzie.

 

Bojko obserwował to z murów fortu Brody. Boggeńczycy, czy też, jak sami siebie nazywali, Sepetowie, zatem lud z głębi puszczy, któremu jeszcze niedawno bliżej do stepów było niż do granicznej królewskiej rzeki, uderzyli z niewyobrażalną furią. Atakowali nie tylko mężowie, lecz chłopcy dziećmi jeszcze będący raczej, aniżeli prawdziwymi wojownikami, starcy, którzy, zdawać by się mogło, walkę jedynie oglądać mogli, jeśli jeszcze cokolwiek na oczy widzieli, a nawet białogłowy, które dzikością mężom nie ustępowały. Słowem, całe plemię rzuciło się na płyciznę z impetem wielkim, by jak najrychlej osiągnąć drugi brzeg i tam zetrzeć się z gotującymi się do bitwy oddziałami wojewody, który za bezpieczeństwo granicy był odpowiedzialny.

 

Dobrze wprawiony żołnierz doskonale wiedział jak należy się zachować i nim Gnatko znalazł się w polu, dziesiętnicy i setnicy wykonali swe zadania jak należy.

 

Pierwsze strzały ze świstem przeszyły powietrze zamglone od migotliwych cząsteczek wody wystrzelonych w górę z fontann, które tryskały spod stóp napastników. Chwilę potem do świstu, chlupotu wody, dzikich okrzyków, dołączyły jęki rannych i pluski ciał wpadających w toń Boggenu. Wirujące w powietrzu drobinki wody załamywały słoneczne światło, sprawiając, że świat wokół Sepetów stał się kolorowy, głównie czerwony jednak za sprawą celnych strzałów obrońców. Tamci wszakże nie zważali na straty, jakby śmierć była dla nich wybawieniem i przedzierali się przez spienione od uderzeń setek stóp wody rzeki, uparcie zbliżając się do drugiego brzegu.

 

Wydawało się niemożliwością, by, ponosząc tak dotkliwe straty, wróg wciąż parł naprzód, jednak coś straszniejszego od śmierci w rzece pchało ich na zatracenie. Stopy tych, którzy biegli z tyłu, nie tykały już tafli wody. Stąpali po zwłokach swych pobratymców, jakby skakali po wystających nad powierzchnię kamieniach.

 

Pierwsi Sepetowie osiągnęli w końcu brzeg, lecz tam ich uderzenie rozbiło się o ścianę karnych zastępów regularnego wojska. Zaślepieni nie wiadomo czy to nienawiścią, czy przerażeniem, a może jednym i drugim, dzicy uderzyli bezładnie, machając bronią na oślep, nadziewając się na wystawione do przodu ostrza włóczni. Potem płatani krótkimi, precyzyjnymi ciosami mieczy, musieli odstąpić kilka kroków.

 

Lecz zaraz naparli na nich ci, którzy jeszcze nie posmakowali walki w zwarciu i kolejna fala uderzyła w szeregi straży granicznej. Tym razem impet był tak silny, że linia obrony zachwiała się lekko, nadgryziona nieznacznie w kilku punktach. Na tyłach stały jednak posiłki, które w każdej chwili mogły zasklepić każdą wyrwę.

 

Sepetowie odstąpili po raz kolejny. Przez moment dwie armie mierzyły się wzrokiem z odległości ledwie kilku kroków. Dzicy dyszeli ciężko. Przebycie brodu kosztowało ich sporo sił. Wykrzykiwali buńczucznie jakieś niezrozumiałe słowa, prawdopodobnie przekleństwa, choć trzeba stwierdzić, że cała ich mowa brzmiała wulgarnie. A jednak wyglądało, jakby ogarnęło ich zwątpienie. Co i rusz ktoś oglądał się za siebie, pewnie chcąc ocenić, czy łatwiej jest przebić się przez obronę, czy też uniknąć strzał wysłanych w pogoń za uciekającymi na zalesiony brzeg, z którego przybyli. To, co zobaczyli za sobą sprawiło jednak, że, wydawszy z siebie straszliwy okrzyk, ponownie rzucili się na skierowane w ich pierś ostrza włóczni.

 

(…)

 

Ruch na drugim brzegu rzeki oderwał na moment wzrok Bojka od toczącej się bitwy. Nie zdołał jednak dobrze przyjrzeć się zdarzeniom, które miały miejsce po boggeńskiej stronie, gdyż rozproszył go stukot podkutych żołnierskich butów. Posłaniec należał do jego świty, która pozostała w Sielcu, zatem musiał nieść wieści od Zalii. Nie było nic ważniejszego, choćby w dole atakowała cała armia potępionych z Królestwa Wiecznej Śmierci z Krainy Podziemi. Nawet jeśli były to jedynie słowa pozdrowienia od ukochanej. Czasem zastanawiał się, jak mógł tak stracić głowę na stare lata. Było to jednak najprzyjemniejsze tracenie głowy, jakie tylko można sobie wyobrazić.

 

(…)

 

Wymienił jeszcze kilka krótkich słów z posłańcem, po czym, lekceważąc zupełnie toczącą się w dole bitwę, zszedł pośpiesznie z murów i udał do swej kwatery, by tam w spokoju i bez niepotrzebnych oczu dowiedzieć się szczegółów i przemyśleć dalsze postępowanie.

 

W ten sposób umknęło jego uwadze zdarzenie, którego nie przewidział. Gdyby, miast wysłuchiwać relacji z radosnego festynu, jaki samorzutnie zorganizował się w Sielcu, wytrwał nieco dłużej na murach warowni, byłby świadkiem furiackiego uderzenia Sepetów na zaskoczone zaciętością oddziały broniące im dostępu do przedpola fortu. Nie dowiedziałby się wprawdzie jak wielki autorytet zyskał Yazzos i iluż młodych i starych zapragnęło wstąpić w szeregi sług Smoczej Matki, a i o postawieniu świątyni w samym Sielcu przebąkiwano, ale widziałby jak zgnieciony został pierwszy szereg nadgranicznych wojsk, jak zafalował drugi i wreszcie trzeci, w który wdarła się panika. Wieść o omdleniu Zalii była niezwykle ważna, mogła jednakże zaczekać w obliczu spóźnionej reakcji Gnatki, który nie zdążył na czas podesłać odwodów, sam zaskoczony mocą szturmu.

 

Sepetowie przełamali obronę i nie zważali już na nieregularny ostrzał łuczników, którzy wkrótce zaczęli pierzchać w popłochu. Posiłki wysłane z opóźnieniem do załatania dziur zderzały się z napastnikami jak z potężnym drzewem. Dzicy wojownicy posmakowawszy krwi, rozkoszowali się w amoku jatką jaką urządzali rozbitym oddziałom. Nic nie mogło ich już zatrzymać. Rozlali się po plaży jak woda, która przerywa wały.

 

Nie zatrzymali się pod fortem i nie oblegli go. Nie on był ich celem. Widząc zwycięstwo, choć okupione straszliwymi stratami, wydali tryumfalny okrzyk, zebrali się szybko do kupy wokół swego wodza i odeszli byle jak najdalej od rzeki, pozostawiając w pośpiechu wielu rannych pobratymców. Nie nękani przez wojsko, które nie miało zamiaru wyściubiać nosa poza mury Brodów, wniknęli w głąb sieleckiej ziemi.

 

Gdy ze zdarzeń owych zdawano chwilę później relację księciu, ten zamyślał właśnie o powrocie do Sielca. Musiał teraz zweryfikować swe plany, bowiem na drodze do grodu stało rozjuszone plemię Sepetów. Należało zatem zebrać pierw rozbitą armię, doprowadzić ją do porządku i wydać wrogom kolejną bitwę, w której już sam poprowadzi żołnierzy do walki. I nie zlekceważy przeciwnika jak ten Gnatko, którego pokarało i poległ.

 

Niestety, wszystkie plany wzięły w łeb, gdy pod Brodami stanęła nowa armia obcych ludzi w białych tunikach i stożkowatych czapach.

 

(…)

 

Bojko poczuł jak niewidzialna pętla zaciska mu gardło, utrudniając oddychanie. Nie musiał też patrzeć na blade twarze obrońców fortu, których morale opadło jak podcięte skrzydła ptaka. Pocieszała go jedynie myśl, że ginąc w boju, wkroczy w Krainę Podziemi w towarzystwie żołnierzy, co może być nieocenione po tamtej stronie. Choć kto wie, jak naprawdę wygląda ów świat?

 

A potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Uwagę obrońców Brodu przykuł skrzyp drewnianych kół. Gromada niewolników jęczących z wysiłku i bólu zadawanego pejczami pchała przed siebie wielką lawetę, która pojawiła się w korytarzu utworzonym przez dwa oddziały. Na lawecie znajdowała się skomplikowana drewniana konstrukcja podtrzymująca coś, co przypominało ogromny żelazny taran.

 

Bojko natychmiast wydał odpowiednie komendy. Łucznicy gotowali się, by zasypać gradem pocisków obsługę tarana.

 

Machina była niezwykła. Przód tarana stanowiła rozwarta paszcza potwornego gada, którego gardziel zionęła czarną pustką, tył zaś opleciony był masą rur, dymiących i syczących jak rozjuszony zwierz.

 

Czterech niewolników uniosło wielki kulisty głaz i wrzuciło do paszczy potwora. Nawet na murach fortu słychać było dudnienie kamienia staczającego się po pochyłości metalowej gardzieli. Potem na lawetę wstąpił biały kapłan, który, wzniósłszy ramiona do niebios, jął wykrzykiwać słowa modlitwy, jak czynią to kapłani, szamani i całe to dziadostwo jak świat długi i szeroki. A może nie był to kapłan, lecz czarnoksiężnik wypowiadający klątwę? „Czar!” – Bojko przypomniał sobie przetłumaczone przez Hinsę słowa przerażonego Kaouro.

 

Kapłan czy też czarodziej przyjął podaną przez żołnierza pochodnię. Przytknął ją gdzieś w okolicach splątanych rur, a potem dumnie opuścił platformę.

 

Kilka sekund później obrońców poraził oślepiający błysk, po nim zaś rozsadzający czaszki huk, a z gardła potwora wystrzeliła ognista kula. Był to ostatni obraz, jaki utrwaliły oczy Bojki.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nie podobają mi się przeładowane i bełkotliwe zdania. Stylizacja poszła --- że tak powiem --- o krok za daleko i tekst stał się kłopotliwy przy czytaniu.

pozdrawiam

I po co to było?

Zdecydowany nadmiar wyrazu "który".

"Bojko obserwował to z murów fortu Brody. Boggeńczycy, czy też, jak sami siebie nazywali, Sepetowie, zatem lud z głębi puszczy, któremu jeszcze niedawno bliżej do stepów było niż do granicznej królewskiej rzeki, uderzyli z niewyobrażalną furią. Atakowali nie tylko mężowie, lecz chłopcy dziećmi jeszcze będący raczej, aniżeli prawdziwymi wojownikami, starcy, którzy, zdawać by się mogło, walkę jedynie oglądać mogli, jeśli jeszcze cokolwiek na oczy widzieli, a nawet białogłowy, które dzikością mężom nie ustępowały. Słowem, całe plemię rzuciło się na płyciznę z impetem wielkim, by jak najrychlej osiągnąć drugi brzeg i tam zetrzeć się z gotującymi się do bitwy oddziałami wojewody, który za bezpieczeństwo granicy był odpowiedzialny.

Imiesłowy. Podzielenie bardzo długich zdań na dwa krotsze.... A tak - jest statycznie. W tym nie ma dynamiki. niestety. 

Wcześniej tego "który" nie zauważyłem, ale jak zwróciłeś uwagę, zaczęło razić jak cholera. Dzięki, popracuję nad tym. Co do stylizacji, musiałbym zmienić całą powieść, więc chyba nie da się już nic zrobić. Może jednak innym taka będzie odpowiadać. Statyczność - na przyszłość popracuję nad dynamiką, ale jeśli wynika to ze stylistyki, to już w innych tekstach. Cóż, czytelnik nasz pan, więc wiem, jak się dostosować na przyszłość :)

A mnie sam styl się podoba. Dobrze, że wiadomo, że to część większej calości, bo inaczej byłoby zupełnie o niczym. Bardzo sprawnie napisane. Taki trochę Sienkiewiczowski styl, który akurat ja lubię.

Nowa Fantastyka