- Opowiadanie: froddo - Żółty jeździec apokalipsy

Żółty jeździec apokalipsy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żółty jeździec apokalipsy

-Popatrz mamusiu, jaki piękny fruwaszek! – czterolatek puścił rękę matki i pobiegł za nim – jaki piękny. Wzniósł dłonie w jego kierunku i nie spoglądając pod nogi, zaczął oddalać się za nim w stronę placu targowego.

-Wracaj tu! Synku, natychmiast! – malec nie zwrócił na nią uwagi i zafascynowany szybko zniknął w tłumie. Kobieta upuściła zakupiony przed chwilą bochen chleba i zaczęła gonić swą pociechę.

Nigdzie nie mogła go dostrzec. Targ był ogromny i kręciło się tu bardzo wielu ludzi. Matka głośno krzyczała, rozglądając się we wszystkie strony, jednak sprzedający zachwalali swoje towary tak głośno, że jej głos niknął w tym całym zgiełku jak krzyk ryby pod wodospadem.

Szła kilka kroków w jedną to znów w drugą stronę, czuła ogarniającą ją bezsilność, a także łzy napływające do oczu.

Nie wiedziała ile czasu już minęło, a ona wciąż go szukała, chmury zaczęły przesłaniać słońce i lunęły deszczem, zamieniając bazar w wielką, błotnistą kałuże. Gawiedź zaczęła opuszczać plac w pośpiechu, przepychając się. Było coraz mniej tłoczno i w końcu go zauważyła. Mały ubrudzony malec, kucający obok straganu z mięsiwem, wpatrywał się w jakiegoś owada, koloru dojrzałej cytryny, który wylądował na ziemi.

-Synku! – krzyknęła uradowana kobieta – tu jesteś, chodź tu natychmiast! Słyszysz!? – Nie reagował, więc matka zaczęła iść do niego. Mokre od deszczu włosy uparcie wciskały się jej do oczu, a ubranie kleiło się do niej, jednak w tym momencie czuła tylko ulgę.

-Złodziej! – uwagę matki przykuł czyjś głos – Łapać złodzieja! – jej spojrzenie powędrowało w kierunku, z którego dobiegł wrzask. Brudny mężczyzna biegł szybko, ściskając coś w rękach. Robił długie kroki, wzbijając błotniste fale przy każdym z nich. Myślała, że go ominie, może przeskoczy, ale najwyraźniej nie zauważył, wpadł na jej dziecko i zwalił się na nie całym ciężarem.

Zanim krzyknęła, zobaczyła żółty kształt wbijający się w powietrze…

***

Siedział opierając plecy o obdrapany mur. Owinął się czymś co kiedyś mogło być całkiem eleganckim płaszczem. Był bardzo głodny, ale nie miał już nic co mógłby sprzedać. Zjadł już skórzany kapelusz, a reszta jego ubioru tak śmierdziała, że nawet nie próbował wyobrazić sobie wsadzenia go do ust.

Obserwował ludzi na targowisku, zazdrościł im i chciwie spoglądał na ich sakiewki. "Gdybym chociaż miał jakiś nóż". Nie posiadał niestety nic oprócz głodu i wszy.

Było głośno i tłoczno, mijający go przechodnie odwracali od niego wzrok i krzywili się czując jego woń. Wstydził się tego, ale nie potrafił nic na to poradzić. Przypomniał sobie zmarłego ojca i tego, że nienawidził żebraków.

-Jeśli nie potrafią sobie poradzić, to lepiej niech zdechną z głodu i nakarmią sobą psy – prawie usłyszał jego głos i poczuł żal mieszany ze złością.

-Ja jeszcze żyję… Ty skurwysynu… i nie chcę umrzeć.

Zaczął padać deszcz, zmywając z niego smutek i potęgując złość. Nienawidził tego wszystkiego co go otaczało, całej tej niesprawiedliwości. Zacisnął pięści i wstał. Minęła go fala uciekających przed zmoknięciem ludzi. Wypatrzył dwa sąsiadujące ze sobą stragany, jeden z pieczywem, drugi z rybami. Handlarze byli zajęci chronieniem towaru przed deszczem i nawet nie zauważyli jak się zbliżał.

Szedł pomału, a gdy był już blisko zaczął biec. Chwycił duży bochen ziarnistego chleba w prawą rękę, skoczył w lewo i złapał dwukilogramowego łososia. Przytulił je do siebie jak dawno nie widzianą kochankę i pędem rzucił się do ucieczki. Oddalił się kilka metrów zanim sprzedawcy zrozumieli co ich spotkało i zaczęli go gonić.

-Złodziej! Łapać złodzieja!

Biegł szybko i modlił się, żeby nie poślizgnąć się na błocie. Jego stopy zapadały się po kostki, ale to wcale go nie spowalniało, strach go uskrzydlił. Deszcz zalewał mu oczy, ale znał targowisko wystarczająco dobrze, że nawet na ślepo, by uciekł. Ścigający go byli grubi i powolni, wiedział, że są daleko. Już czuł smak pieczonej ryby z chlebem, gdy nagle potknął się o coś i zwalił na to całym ciężarem ciała. Zarył twarzą w błoto i czuł jak zalało mu płuca. Próbował się podnieść, ale nie mógł złapać tchu. Najgorsze było jednak to, że znów miał puste ręce. Usłyszał zawodzący krzyk jakiejś kobiety, a także śmiech kupców i ludzi, którzy go otoczyli.

Przepchnął się przez nich lekkozbrojny strażnik miejski.

-Z rozkazu króla, wszystkich złodziei skazuje się na śmierć. Pożegnaj się z życiem gnido. – złapał go za płaszcz i postawił na nogi, wykręcone ręce związał mu za plecami i pociągnął za sobą. Nie mając wyboru złodziej poszedł za nim. Kobieta wciąż krzyczała, potkął się, ale udało mu się nie upaść. Zanim łzy zalały jego oczy zauważył niewyraźny żółty kształ na bochnie chleba pośród błota.

***

Kat siedział z małym pomieszczeniu sąsiadującym z celami, było tu duszno i wilgotno. Przed nim na brudnym drewnianym stole stała dopalająca się świeca i gliniany dzban piwa. Dzień był zdecydowanie zbyt spokojny.

-Kacie! Kolejny wyrok! – do środka wpadł zdyszany wartownik – ścięcie głowy przed zachodem słońca.

-Wyjdź, muszę się przygotować – odparł spokojnym głosem.

Gdy drzwi zamknęły się, mężczyzna wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej bluzy małą flaszeczkę spirytusu. Opróżnił ją jednym łykiem i popił piwem. Pił je prosto z dzbana, sporą część wylewając na siebie. Złapał za stojący w kącie topór i wyszedł.

Na dziedzińcu zebrał się spory tłum gapiów, żądnych krwi, egzekucje były ich jedyną rozrywką. Wszystkiego pilnowali strażnicy, a król jak zwykle nie zaszczycił tej uroczystości swoją obecnością.

-Stary kurwiarz nie ma odwagi patrzeć na swoje dzieło, powinien wykonać chociaż jeden w życiu wyrok. To powinno być jego zadanie, nie moje – kat mówił cicho do siebie, nienawidząc tego co musi uczynić. Kiedyś wydawało mu się, że bycie królewskim katem będzie wiązało się z jakimiś zaszczytami, mieszkaniem w pałacu i dobrym jedzeniem, a miał tylko malutki pokoik nie lepszy od celi i alkohol do topienia swojego sumienia.

Mimo zbliżającego się wieczora i podającego deszczu było ciepło i mężczyzna pocił się. Oparł się o poplamiony krwią topór o który tak kiedyś dbał i czekał, aż przyprowadzą skazańca, zastanawiając się kim będzie. Miał nadzieję, że jakimś bezwzględnym mordercą, takich ścinało się najłatwiej.

Chwilę później go ujrzał. Strażnik prowadził młodego mężczyznę, prawie chłopca, brudnego, chudego jak sama śmierć, najprawdopodobniej żebraka. Jego oczy były puste jakby umarł zanim jeszcze ścięto mu głowę. Ludzie zaczęli krzyczeć:

-Zdychaj złodzieju!

-Jebany żebrak!

-Brudas!

Jesteś… kurwy!

Odczytano zbrodnię: kradzież drogiego jedzenia i morderstwo jakiegoś małego chłopca. Kat powątpiewał w to drugie, ale nie w jego mocy leżało sądzenie, podniósł topór. Mokre stylisko ślizgało mu się w spoconych dłoniach. Skazanego ułożono szyją na drewnianym pniaku. Nie walczył, nie odzywał się, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

-Wybacz mi – szepnął do skazanego zamykając oczy.

Uderzył, wystarczył tylko jeden cios aby głowa odtoczyła się dwa metry, a ciało drgało w konwulsjach zalewając wszystko krwią. Tłum zaczął wiwatować i krzyczeć. Coś żółtego mignęło mu przed oczami zanim spuścił wzrok, starając się ukryć łzy.

***

-Egzekucja! Dziś będzie egzekucja! -Podniecone głosy powtarzały to jak echo. I mimo, że wcześniej starali ukryć się przed deszczem, teraz ludzie zalali ulicę chlupiąc w błocie i nie przejmując się pogodą. Teraz liczyła się tylko krew, przemoc i rozrywka.

-Egzekucja!

W końcu gawiedź dotarła do kuźni.

-Egzekucja!

Kowal i tak nie miał na dziś więcej roboty, więc podążył za wszystkimi. Był ciekaw kogo i za co dziś zetną.

-Egzekucja!- głosy odbijały się od zniszczonych, drewnianych chatek i brudnych lepianek. Tłum ludzi z podmiasta zmierzał do centrum na zamkowy dziedziniec.

-Egzekucja!

Kowal stanął z tyłu, ale dzięki swojemu wzrostowi widział wszystko prawie doskonale. Najpierw pojawił się kat, miał taki wyraz twarzy jakby chciał wystraszyć nawet śmierć. Miał poplamione ubranie i w dużej mierze była to zaschnięta krew, której nie mógł zmyć lejący z nieba deszcz.

Później wprowadzono skazanego. Wychudły młodzieniec, odziany jak żebrak.

-Zdychaj złodzieju!- krzyknął ktoś z tłumu.

-Jebany żebrak!

-Brudas!

-Jesteś gorszy od kurwy! – ludzie byli w swoim żywiole, w końcu mogli kogoś bezkarnie obrażać i wyżywać się.

Kat wymamrotał coś pod nosem i jednym uderzeniem oddzielił głowę od reszty ciała, a później schylił głowę, żeby nikt nie zauważył, że płacze.

Ludzie cieszyli się jak dzieci i bili brawo, aż do chwili, w której ktoś zauważył łzy wykonującego wyrok.

-Jebany mięczaku! Idź do mamusi płakać!

-Następnym razem cię zastąpię! Ty marna cipo!

-Obetnij sobie kutasa, bo na niego nie zasługujesz!

Kowal zauważył jak kat szybko ociera łzy zakrwawionym rękawem, rozmazując sobie juchę pod oczami. W chwili gdy to zrobił przestało padać, a zza chmur leniwie wyjrzało słońce. Jego promienie padły na mały żółty kształt wiszący przy twarzy wykonującego wyrok.

-Ja się nie nadaje?!- jego smutek przeszedł we wściekłość i furię -To weź ten topór i zabij kogoś, kurwa! Ja ci pokaże mięczaka! -złapał za broń i skoczył w tłum ludzi wymachując nim we wszystkie strony. Jednemu obciął rękę tuż nad łokciem, następnemu rozpłatał czaszkę. Krew tryskała we wszystkie strony razem z odciętymi członkami i wnętrznościami. Zgromadzeni rzucili się do ucieczki, wymiotując i tratując się nawzajem.

Ilość martwych rosła w zastraszającym tempie, a zaślepiony szałem kat zabijał dalej. Właśnie wbił topór kolejnemu mężczyźnie między łopatki, gdy próbował go wyszarpnąć, strzała wystrzelona przez strażnika przeszyła mu kark, grot wyszedł tuż pod brodą. Puścił lepką od krwi broń i upadł cicho rzężąc. Oddawał ducha, leżąc z szerokim uśmiechem na pokrwawionej twarzy.

Ostatnim co widział był mały motylek, który wylądował mu na czole, wesoło trzepocząc skrzydełkami.

Koniec

Komentarze

-Popatrz mamusiu, jaki piękny fruwaszek! - czterolatek puścił rękę matki i pobiegł za nim- jaki piękny - stosuj spacje!

powędrowało w kierunku, z którego dochodził - brak przecinka.

 Był bardzo głody

 nawet na ślepo, by uciekł - brak przecinka.

-To weź ten topór i zabij kogoś, kurwa! - przecinek.

 śmiech kupców i ludzi, którzy go otoczyli - znów brak przecinka. Jeszcze w paru miejscach powinien się znajdować, a się nie znajduje

Mokre stylisko ślizgało mu się z spoconych dłoniach


Bo ja wiem? Całkiem niedawno czytałam tu ciekawie wykorzystany w opowiadaniu motyw motylka. Ten taki nie jest. Ale rozumiem zamierzenie.

Nieprawidłowy zapis dialogów. W Hyde Parku jest podpięty wątek "Wskazówki dla piszących", warto tam zajrzeć.

 

Motylek może i coś spina, ale słabo. Brak tu głębi, emocji, tła, sprzężenia, pointy. Gość potykający się o dziecko oraz kat, który wpada w szał, to trochę mało, jeśli chodzi o akcję, niestety.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

-Popatrz mamusiu, jaki piękny fruwaszek! --> to mi absolutnie nie brzmi jak wypowiedź czteroletniego dziecka. Takie krasnale wołają raczej "mama, patrz", a nie tak skomplikowanymi konstrukcjami jak wołacz. :-)

Mimo podjętej tematyki, tekst jest bardzo dziecinny. Do tego bardzo słabo napisany, za Joseheim radzę zajrzeć do poradnika. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka