- Opowiadanie: RobertZ - Powrót

Powrót

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Powrót

Stara, porysowana pieszczotą tysięcy meteorów, osmolona blaskiem milionów słońc rakieta lądowała. Dotknęła ziemi. Ta, brzuszasta i miękka otwarła się pod nią wyrzucając ze swego wnętrza grudy gruntu, żużlu i popiołu. Potworny harmider i huk opadającego olbrzyma zastąpiła cisza.

Pan Świata, po wysuniętym trapie zszedł na nowy ląd. Patrzył na otaczający go świat, którego dawno nie oglądał. Policzył trzydzieści cztery stawy, pamiątki po poprzednich powrotach. Innych nie widział, były dalej. Słyszał odległe bicie dzwonu, a może nawet pomruk trwogi. Od strony dalekich zabudowań biegły małe postacie. Bezbronne, jakby szykujące się na nadchodzącą śmierć.

Człowiek uśmiechnął się. Zdjął baniastą pokrywę hełmu. Zdarł z siebie skafander pozwalając na to, aby jego bose stopy pieściła zielona trawa, trochę zżółkła od żaru, który próbował ją strawić.

„Wróciłem" – szepnął.

Otoczył go tłum istot. Istota jest tu dobrym słowem, gdyż nie byli to ludzie, ani stworzenia do ludzi podobne.

„To tak jakby patrzeć na bryłę, która jest kulą".

Mówili, a swoją mową wyrażali zdziwienie. Była ona bardziej ludzka.

Jest bohaterem, kosmonautą, człowiekiem, praistotą. Czymś o czym się jedynie w legendach opowiada i co nie ma prawa zdarzyć się naprawdę. Czuł zapach śmierci. Czerstwy posmak spalonej ziemi i to uczucie przemijania. Pamiętał te pagórki. Kiedyś były górami, a może raczej większymi pagórkami. Czas je spłaszczył. Pokrył żyzną ziemią i przerobił w parodię dawnego istnienia. Ale nie wszystko przemijało. Inne, góry, dalekie, przykryte mgiełką horyzontu nadal były takie same. Czas nie zdążył się wgryźć w ich grzbiety. Są zbyt wielkie, aby mogło zmienić je parę tysiącleci.

„Nazwał mnie wariatem" – przypomniał sobie. „A rodzina, a krewni?” – spytał się. „A przecież ja nawet rodząc się byłem już sierotą".

Czy naprawdę skusiły go pieniądze? Chęć bycia bogatym? „Pięćdziesięcioletnia podróż to nie tak długo." – mówili – „Jedno pokolenie, a dla ciebie rok zaledwie."

Potrząsnął głową. To już jest tylko przeszłość. Ludzkości nie udało się oszukać przemijającego czasu. Drobna awaria, pięćset lat zamiast pięćdziesięciu. „A myśleli, że będą trwać przez tysiąclecia". Został tylko jeden relikt. On, a wraz z nim jego statek. Kosmiczna galera, dla której czas nie był ważny.

Klęczeli przed nim. Był dla nich bogiem, a może tylko półbogiem. Przez te wszystkie lata zdradzili już wielu bogów. „Sukinsyny. Nie zapomnieli!" Nigdy nie odważył się ich zapytać co się stało z ludźmi. Może są ich pierworodnymi, ale przecież są tacy inni. Co jest w nich takiego? Dlaczego nie potrafię uchwycić ich kształtu i formy?"

Wzruszył ramionami. Chciało mu się wyć. Może i płakał. Nie chciał jednak okazać przed nimi swojej słabości. Był na to zbyt dumny. Patrzył przed siebie, na budynki pobliskiego klasztoru. W pobliżu polnej drogi, na którą zszedł chcąc usłyszeć zgrzytanie ocierających się o siebie kamyków stał jego pomnik. Śmiał się cicho. Za nim szedł tłum jego poddanych.

Czekała na niego. Blada i jakby bardziej konkretna od swoich ziomków. Czuł ją, czuł jej kształty. Przyglądał się jej. Jakby więcej zmarszczek, a może gładkości. Miała puste oczy i uśmiechała się.

– Tyle lat.

– Tylko jedno stulecie.

– Tylko. Może dla ciebie, ale nie dla mnie. Ty spałeś, a ja żyłam.

– Poznałem nową planetę. Kwitły na niej kwiaty.

– Liczysz przemijające lata? To już cztery tysiące osiemset. Zbyt dużo. Kiedy byłam młoda marzyłam o wiecznym życiu, dostałam jego namiastkę, a teraz z utęsknieniem wysłuchuję opowieści kapłanów o reinkarnacji. Czy spotkałeś tam ludzi?

– Oni… Nikogo tam nie było.

Nie czuł się tu nieswojo. Obce miejsce, to prawda, ale kamienne ściany, które go otaczały trochę się wykruszyły od jego ostatniej wizyty, lecz wciąż były te same. Półokrągłe okno, kamienny stół i ława, na której leżała ta dziwna istota. Położyła ją tam choroba. Bał się tego. Od tak dawna niezmienna upewniła go w swej trwałości, a przecież także i jej życie kiedyś wygaśnie.

– Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Byłam wtedy młoda i naiwna. Czy możesz w to uwierzyć? Słyszałam legendę o tobie. Opowiedział ją pewien bard. Patrzył na mnie jak kołyszę swymi kształtami, a ja zaprzysięgłam czystość i nigdy nie zaznałam miłości. Tysiąclecia pustki. O czym tu mówić? Sama sobie wydaję się niczym.

– Przestań. Lepiej opowiedz o tym co się wydarzyło.

– Mam mówić o przeszłości? Zawsze o to samo pytałeś.

– Wiesz co zabiło ludzi?

– Gdy się urodziłam świat opowiadał o jakiejś dawnej cywilizacji, a także o tym, że przybyliśmy z innej gwiazdy, która przemieniła się w nową. Ale już od dawna świat ten uznajemy za nasz dom, a później narodziło się i upadło tyle innych cywilizacji, że o tej pierwszej już nikt nie pamięta.

– Może odlecieli, tak jak ja?

– Szukasz ich. Ale żeby odnaleźć swoją rasę musiałbyś polecieć w przeszłość. To naturalny los nas wszystkich. Rozkwitamy i więdniemy. Ty i ja uciekliśmy przed tym, a może raczej odłożyliśmy nieuchronnie.

– Ja nie uciekam przed śmiercią. Nie w ten sposób. Za każdym razem wszystko jest inne. Góry, drzewa, trawa. Nawet budynki zmieniają swoje kształty, chociaż ty zdajesz się być ciągle niezmienna.

– Szukasz ludzi i nie możesz ich znaleźć. Byliście wyjątkowi. My także jesteśmy wyjątkowi. Dlaczego nie zostaniesz? Ze swoją potęgą stałbyś się panem świata. Sam mówiłeś, że gdybyś chciał to mógłbyś spłodzić ludzkie potomstwo. Nie potrzebujesz do tego człowieczej matki. Masz maszyny. Swoich synów mianowałbyś bogami Ziemi.

– Zniszczyć was i to za cenę nowej przemijalności? Pamiętam młodość i zwarty bieg lat, a potem lot do gwiazd i to przemijanie, które nagle przestało być ulotne. Na moich oczach rodziły się i umierały cywilizacje. Żadna ze stworzonych przez was nie osiągnęła potęgi tej pierwszej, ludzkiej.

– Mylisz się. Po prostu nigdy nie udało ci się przylecieć w odpowiednim czasie. Uwięziły ciebie grawitacyjne terminy. Czas twoich lotów regularnie odmierza stulecia, mimo że lecisz coraz dalej i dalej. Pomiędzy twoimi kolejnymi wizytami dzieje się tak wiele. Narodziło się upadło trzydzieści cywilizacji. Gwałcili mnie barbarzyńcy śmierdzący potem i brudem. Przychodzili ugładzeni mężczyźni będący na poły cyborgami. Myślisz, że stałbyś się bogiem, gdyby Ziemia nie odmierzała swojego rytmu życia twoimi odlotami i przylotami? Jest rzeczą prawie pewną, że za trzysta lub czterysta lat nasze rakiety wyruszą w kosmos, a nie minie połowa millennium, gdy kolejny kataklizm zmiecie nową cywilizację z powierzchni Ziemi.

– Czyżbym ja…

Śmiała się.

– Zapomniałeś o przypadku. Winowajczynią nie jest twój statek, przyznaję, że tak potężny, że może niektóre planety z orbit wytrącić, lecz słońce. Ono jest chore. Raz na sto lat dostaje czkawki. Czternaście lat mrozów, czternaście upałów. Powinieneś mu podziękować. Dzięki niemu jesteś bogiem przemijającego czasu. Ja otrzymałam od przypadku jedynie długie życie.

– Wspaniały dar.

– Twe słowa ranią. Pamiętasz, mówiłam tobie o przemianie. Darze obcej martwej już cywilizacji. Nie starzeję się, wciąż pamiętam. Marzenie wielu, przekleństwo innych. Jest nas zaledwie siedmiu. Tysiące próbowało przejść przemianę, ale prawie wszystkich ona zabiła. Nie wytrzymali naporu przemijających lat. Umarł ich duch, a później ciało.

– Ja chciałem poznać kosmos, ty chciałaś zobaczyć przyszłe pokolenia. Spełniły się nasze tęsknoty.

– Mam ochotę ciebie zabić.

– Więc zrób to. Wiem jednak, że nie potrafiłabyś, za mało masz w sobie nienawiści.

– Jak długo zostaniesz?

– Miesiąc, rok.

– Poprzednim razem byłeś dwa dni. Chcesz zostać, ale uciekniesz, gdyż boisz się naszej odmienności.

– Widziałem waszą miłość. Miała w sobie coś z posmaku… horroru.

– Wiem jak wy się kochacie. Jak króliki. Kilka posuwistych ruchów… My mamy w sobie coś z poczwarki. To nie takie straszne.

– Dla mnie obce i dlatego nie chcę tu zostać. Lądowałem już na czterdziestu ośmiu planetach. Wiem jak szukać planet, na których istnieje życie, ale jak znaleźć planetę, na której żyją człowiecze stwory? Na paru planetach były ruiny wymarłych cywilizacji. Gdyby wierzyć statystyce to musiałbym odwiedzić jeszcze tysiąc planet, aby spotkać jakąkolwiek cywilizację. Może bardziej od was ludzką, a może jeszcze bardziej obcą.

– Nie jesteś ślepy, a tak mało widzisz. Nie jesteśmy aż tak odmienni. Myślę, że moglibyśmy ciebie zaakceptować, przyjąć.

– Byłbym dla was potworem, obcym.

– Ja także jestem obcym, potworem, który nie chce umrzeć. Gdy przechodzę przez dziedziniec kapłani klękają. Liżą ziemię u moich stóp, a mną targają torsje.

– Daj im nieśmiertelność. Jeżeli ona jest tylko sprawą chemii, to dlaczego się wahasz?

– Czy wyobrażasz sobie te miliony nieśmiertelnych? Jaki mieliby oni cel przed sobą, gdyby nie było nikogo kto potrzebowałby wsparcia, gdyż każdy mógłby zbudować swoją wieżę Babel, a gdyby została ona zburzona starczyłoby czasu na jej odbudowanie. Jeżeli nawet nie pozabijaliby się nawzajem to nie wątpię, że uciekliby od siebie, a Ziemia znowu byłaby pustą planetą.

– Może…

– Czujesz to?

– Czułem od dawna. Ale gdzie mam szukać moich nieśmiertelnych ziomków?

– Jeżeli nie zabiła ich nuda, to mając wsparcie nowoczesnej techniki na tyle płodnej, aby mogła się ona sama rozwijać, to osiągnęli już dawno doskonałość.

– Gdzie ich szukać?

– Ich nie ma bo nie są ludźmi. Może są podobni do słońc, albo i galaktyk, a może osiągnęli już granice pustki. Stali się nieskończenie mądrzy i jednocześnie nieskończenie głupi, wszechobecni i nieobecni.

– Nie rozumiem.

– Ich już nie ma. Już dawno przekroczyli granice śmierci. Myślisz, że to dobry wybór? Dążyć do doskonałości, chociaż bardziej fascynująca jest niedoskonałość. Marzyć o utopii, która stałaby się piekłem, gdybyś musiał w niej żyć. Czy nie lepszy jest świat nieustannej walki dobra ze złem? Cywilizacja techniczna jest tylko migawką w dziejach każdego globu. Samonapędzający się rozwój staje się praprzyczyną jej zmierzchu. Oni się rozpierzchli, gdyż byli zbyt potężni.

– Dawniej sądziłem, że tym światem rządzi coś więcej niż przypadek.

– Za mojego życia, w tej świątyni czczono wielu bogów. Przychodzili z północy, południa, wschodu i zachodu. Myślałam, że istnieje jeden jedyny pod różnymi imionami. Wiele czasu minęło zanim zrozumiałam, że najważniejsza jest wiara, gdyż ona pozwala nam żyć i nie jest istotne czy wierzymy, że On istnieje, czy też wierzymy, że Go nie ma. Najważniejsza jest nadzieja, która podpowiada nam, że nasze życie jednak ma jakiś sens. Proszę, zostań tu.

– Mam być rycerzem, który walczy o dobro?

– Bądź kim chcesz. Jesteś jedyną istotą, która nie jest mi obca. Ja… ja już nie mogę. Zawsze walczyłam o ten lepszy świat. W czasach ciemnoty przechowywałam święte księgi. Stąd wychodziły nowe wynalazki i mądrzy kapłani, którzy nieśli kaganiec wiedzy wciąż od nowa barbarzyńskiemu światu, ale tak naprawdę to historia się nie powtarza. Mój lud jest już inny, jakby bardziej zwierzęcy. Inne członki, inne kształty. Boję się, że za którymś kolejnym razem cywilizacja już się nie odrodzi, że komuś kto tym wszystkim rządzi znudziły się już rozumne istoty i On będzie wolał zwykłe zwierzęta, które zabijają tylko wtedy, gdy są głodne. Może Go przekonaliśmy, że On się myli i nie należy nikogo tworzyć na swoje podobieństwo. Zostań i zbuduj nowy świat.

– To byłaby zbrodnia. Wyobrażam sobie moich potomków, którzy w imieniu lepszej rasy budowaliby nową cywilizację na trupach swoich poprzedników. Mamy zbyt dużą władzę. Zrezygnujmy z niej-odparł.

– Nie wiem czy to dobry wybór.

Gdy obudził się następnego ranka powiedzieli mu, że Pani tej nocy umarła. Wyszła na klasztorny dziedziniec i zwiędła tam, jak ucięty kwiat pozostawiony przez roztargnionego ogrodnika na rozpalonym betonie. Nie powiedział ani słowa.

Stał i przyglądał się przygotowaniom do pogrzebu. Czuł, że śmierć zabrała nie tylko jej życie, ale coś więcej. Widział wpatrzone w niego oczy. Był dla nich jedyną nadzieją, jedynym celem. „Gdybym chciał mógłbym ich zaprowadzić nawet do piekła" – pomyślał. A gdyby? Czuł rozpierającą go pokusę. Jednak nie potrafił być Panem. Był tylko człowiekiem i nie chciał rządzić istnieniami milionów, a może miliardów.

Następnego dnia odleciał. Chciał znaleźć drugiego człowieka. Nigdy już nie wrócił. Zresztą któż chciałby powracać do pokrytych zielskiem ruin.

Koniec
Nowa Fantastyka