- Opowiadanie: Morgon - Legenda jakich mało [BG]

Legenda jakich mało [BG]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Legenda jakich mało [BG]

Środkowe drzwi autobusu ani drgnęły. Otworzyły się tylko przednie i tylnie, przez które weszło dwóch facetów. Maciek zaklął pod nosem, ale na reakcję było już zdecydowanie za późno. Szczupły, wysoki kontroler biletów wymachiwał identyfikatorem i zaczynał sprawdzać bilety. Maciek biletu nie miał. To znaczy miał… gdzieś pod płytową zbroją, którą miał na sobie. Bilet naturalnie nie był skasowany, bo chłopak nie wyciągnął go z kieszeni spodni przed nałożeniem na siebie zbroi.

 

– Kontrola biletów kolego rycerzu – zagadnął kontroler. – Macie jakiś zlot dzisiaj pod Zamościem?

 

Rozsądek nakazywał Maciejowi przytaknąć, ale miast tego nierozsądne myśli wypchnęły nierozsądne słowa z jego ust.

 

– Nie, jadę ratować księżniczkę Gioliannę, więzioną przez księcia Rodgarda. – Po ludziach siedzących najbliżej przeszła fala stłumionych śmiechów i szeptów. Po chwili umilkli czekając na reakcję podstarzałego, szpakowatego już kontrolera.

 

– Bilet – powiedział stanowczo mężczyzna, który nie podzielił wesołości pasażerów.

 

 

 

Wysiedli na najbliższym przystanku. Oczywiście, jak na prawdziwego rycerza przystało, tak i sir Maciej nie posiadał przy sobie żadnego dokumentu tożsamości, jaki mógłby okazać przy wypisywaniu mandatu. Kontroler Bogdan Czyżak (jak napisane było na identyfikatorze) zamierzał wezwać policję, ale pod naciskiem błagań i lamentów chłopaka zmiękł i postanowił uwierzyć mu na słowo.

 

– Maciej, jak? – westchnął.

 

– Lesicki – odpowiedział. Bezzwłocznie podał również inne dane osobowe o jakie pytał kontroler.

 

– Nie zmyślasz?

 

– Nie, słowo – zapewnił. Mówił prawdę i tak facet poszedł mu na rękę, nie wzywając policji. Chłopak był mu wdzięczny i nie miał zamiaru już kręcić. Przyjął karę z pokorą.

 

– Dobrze. Jak zapłacisz w ciągu tygodnia, będzie to tylko siedemdziesiąt złotych. Taki rabat – oznajmił. – I masz zapłacić. Zapamiętam sobie ciebie i sprawdzę czy zapłaciłeś rycerzu.

 

– Przysięgam na honor – Maciej z uśmiechem uderzył się metalową pięścią w pierś, aż stal zagrzechotała.

 

 

 

Z tym ratowaniem księżniczki też nie kłamał, ale kto by mu w to uwierzył. Mimo, że misja ratunkowa rozpoczęła się niefartownie, rycerz Maciej dziarskim krokiem ruszył przed siebie w kierunku starówki.

 

Na miejscu zobaczył, że dookoła trwają prace remontowe i kilka uliczek było zamkniętych tak dla ludzi, jak i samochodów. Ucieszył się niezmiernie. I tak wzbudzał duże zainteresowanie wśród ludzi paradując samotnie w zbroi, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Zszedł po schodkach w dół i znalazł się w południowej bramie w odrestaurowywanym właśnie ceglanym murze. W pobliżu nie było nikogo.

 

Pomiędzy mieczem, a skórzaną pochwą w której tkwił, wciśnięty był gruby zestrugany już mocno ołówek. Czerwony przyrząd kreślarski zaopatrzony był w białą gumkę na tępym końcu.

 

Maciej jeszcze raz przypomniał sobie wyczytaną legendę i zastanowił się, czy nie robi z siebie durnia. Odepchnął tę myśl przypominając sobie minę dziadka, który wręczył mu ołówek, tłumacząc dokładnie na czym polega jego niezwykła moc. A w skrócie mówiąc, dawała ona moc przenoszenia się w świat legend i mitów, a konkretnie w rzeczywistość, taką jaką były, nim obrosły w smoki i wiedźmy. Znalezienie wejścia było czystą formalnością. Wystarczył kamień z tamtych czasów, na którym można było wyrysować drzwi. To tak w skrócie brzmiała teoria. Praktycznie Maciej jeszcze ani razu nie użył magicznego ołówka. Teraz stojąc przed ceglanym murem strasznie się bał. Trudno powiedzieć, czy bardziej tego, że za chwile otworzą się drzwi do świata, w którym będzie musiał walczyć ze strasznym księciem Rodgardem, by uwolnić księżniczkę więzioną na zamku, czy tego, że ceglany mur, pozostanie ceglanym murem, a on zrobi z siebie idiotę.

 

Nie czas na myślenie. Trzeba działać – pomyślał. W okutą dłoń chwycił ołówek (najlepiej jak to możliwe w stalowej rękawicy) i przyłożył do muru. Przeciągnął grafitowy rysik, pozostawiając kreskę i… i nic. Zero magii. Mimo to, Maciej postanowił tak łatwo się nie poddawać i szybkimi ruchami wyrysował prostokąt i… i nic. W akcie desperacji dorysował klamkę i zawiasy, ale i to nie pomogło. Postukał końcem ołówka w mur i postawił na próbę kolejną kreskę, która niczego nie zmieniła, a że nie pasowała do rysunku, starł ją gumką, zamocowaną na ołówku. Nagle w miejscu pociągnięcia gumką pojawiła się dziwna, półprzezroczysta rysa, a za nią jakby łąka, porośnięta kwiatem rozmaitym.

 

Maciej oniemiał i cofnął się ze zdumienia. Cofał się dopóki nie natrafił na przeciwległą ścianę, o którą zagrzechotała blacha zbroi. Rycerz przestraszył się powstałego hałasu, wzmacnianego akustyką wnętrza i stracił równowagę, po czym runął z jeszcze większym łoskotem na bruk.

 

Natychmiast się pozbierał i podniósł ołówek, który wypadł mu przy upadku. Podszedł do ściany i zrobił druga przezroczystą rysę, a potem następną. Później narysował okrąg, którego ceglane wnętrze rozmyło się w powietrzu, ukazując jak przez mgłę, sielski obrazek łąki na skraju lasu.

 

Zafascynowany kontynuował dzieło. Przytknął gumkę do wcześniej narysowanej ołówkiem linii i obrysował jeszcze raz ten sam prostokąt.

 

Nie wierzył własnym oczom, znajdował się przed drzwiami do legendy, do mitu, który powinien nie istnieć a stał przed nim otworem.

 

Zastanawiał się, czy dziadek kiedykolwiek odważył się użyć ołówka. Przecież według jego instrukcji zamiast przejścia do legendy, powstał jedynie rysunek drzwi na murze, który nie miał w sobie nic magicznego.

 

Zamyślony i zafascynowany czarami zbyt późno usłyszał kroki na bruku. Po chwili stanęła przed nim młoda dziewczyna. W ułamku sekundy zapamiętał sobie wszystkie jej kształty. O rany jakie miała piękne nogi, wystające z pod krótkiej sukienki z falbankami. A jakie miała piękne piersi, które opalały się w nieskromnym dekolcie. A jaki miała piękny głos, gdy zaczęła wzywać pomocy, na jego widok. Ten właśnie moment zakończył, ów ułamek sekundy przeznaczony na delektowanie się pięknem dziewczyny, a rozpoczął panikę.

 

W działaniu Maćka (będącym następstwem paniki), nie można było doszukać się logicznego myślenia. Stał ledwie dwa kroki od dziewczyny i nim ta zdążyła się poruszyć, chłopak dał susa ku niej (w strachu nawet w dwudziestokilowej zbroi można biegać), złapał ją w talii i popchnął w zamykające się właśnie przejście wyrysowane w murze. Pchnął ją tak mocno, że ta zgubiła kilka produktów spożywczych z reklamówki, którą taszczyła ze sobą.

 

Maciej wskoczył za nią, ledwo mieszcząc się w otwór, jaki pozostał po wyrysowanym przejściu.

 

 

 

Wylądowali w wysokiej trawie, gęsto poprzerastanej różnokolorowymi kwiatami. Dziewczyna miała miękkie lądowanie. Natomiast Maciej, no cóż – nawet upadek na poduszki w zbroi nie byłby zbyt przyjemny. Ściągnął hełm i podszedł do dziewczyny, która zszokowana gramoliła się z trawy. Nogi trzęsły jej się ze strachu i znów zaczęła krzyczeć, ale słysząc przeprosiny i prośby o wybaczenie napastnika, natychmiast zamilkła. Mało tego. Jej strach przerodził się w złość, która momentalnie zaczęła kipieć z dziewczyny, dopóki nie znalazła ujścia. Tym ujściem był por, który wypadł z jej reklamówki i którym to zaczęła okładać rycerza raz za razem. Po kilku ciosach zorientowała się, że przecież uderzenia w płytki zbroi nic nie dadzą, więc zamierzyła się na głowę. Tu już natarła z pełnym wściekłości impetem i nie było sensu się bronić i unikać, dopóki narzędzie tortur nie rozpadło się na kawałki. Wtedy to dziewczyna zasadziła się na rycerza z pięściami, ale te natychmiast ją rozbolały po nieprzemyślanym uderzeniu u zbroję jedną i w nos Macieja drugą. Na koniec powalony chłopak dostał kopniaka w stalowy nagolennik, co zakończyło napaść.

 

Spacyfikowani towarzysze długo leżeli masując obolałe członki, słowem się do siebie nie odzywając. Dziewczynę strasznie ciekawiło, gdzie tak naprawdę się znalazła, ale uniosła się honorem i postanowiła zaczekać, aż chłopak odezwie się pierwszy.

 

– Przepraszam – powiedział to po nie krótkim jednak czasie. Głos mu się zmienił, bo nos miał czerwony i spuchnięty, ale jak się później okazało, było to tylko stłuczenie. – Przeszło ci?

 

– Tak – odburknęła podnosząc się na łokciu. Po raz pierwszy trzeźwo popatrzyła na swojego napastnika (o ile jeszcze można go tak nazwać).

 

Nagle zrobiło jej się go żal. Fakt, była wybuchową osobą, ale zarazem bardzo wrażliwą i to teraz o dziwo przeważyło szalę w jej sercu.

 

– Katarzyna – przedstawiła się podchodząc i wyciągając rękę na zgodę. – Kasia – poprawiła.

 

– Maciek. – Chłopak podniósł się z ziemi jęcząc przy tym głośno. Uścisnął jej dłoń. Po wymianie uprzejmości wyjaśnił jej gdzie się znajdują, a właściwie to powiedział prawdę, że sam nie za bardzo wie gdzie jest. Na pytanie „jak się stąd wydostać?” odpowiedział podobnie, że nie ma pojęcia, na co dziewczyna zrugała go porządnie, ale powstrzymała się od rękoczynów.

 

Była studentką Uniwersytetu Przyrodniczego. Studiowała biologię i właśnie przyjechała do domu na weekend. Wracała z zakupami do domu z myślą ugotowania pomidorówki i nagle bum – ona, jej niedoszła zupa, oraz jakiś blaszany facet znaleźli się na zielonej łączce… gdzieś w bliżej nieokreślonej czasoprzestrzeni.

 

Maciek zaś ze swej strony powiedział, że studiuje budownictwo w Zamościu i że pasjonuje się historią. Należał nawet do Zamojskiego Bractwa Rycerskiego, skąd ta zbroja. Wyjaśnił pokrótce skąd ma ołówek i co tu tak właściwie robi.

 

– Księżniczkę?! – niedowierzała. – Taką zamkniętą w wieży i czekającą na wybawiciela, który pokona smoka i będą żyli długo i szczęśliwie? – zapytała. Zaczekała, aż rozmówca skinie głową w potwierdzeniu, po czym ryknęła ogłuszającym śmiechem.

 

Tarzała się ze śmiechu łamiąc kwiaty. Wreszcie położyła się na wznak, rozkładając ręce.

 

– Nie ma smoka – burknął, ale towarzyszka zignorowała uwagę.

 

– Po co ci księżniczka z bajki? Mało dziewczyn w Zamościu? – zapytała. Sama nie miała powodzenia u chłopaków. Mimo, że była zgrabna i ładna, uważano ją za kujona i mola książkowego, a jeśli już trafił się jakiś chłopak, który zagadał, szybko okazywał się palantem. Po nieudanych zalotach kilku takich palantów, szybko została okrzyknięta cnotką i zakonnicą. Westchnęła.

 

– Nie zastanawiałem się nad tym. Nie wiem nawet czy chciałem przechodzić przez tą ścianę. To wszystko potoczyło się tak nagle.

 

– Gdzie ta twoja księżniczka, chodźmy ją obejrzeć – zaproponowała.

 

– Nie wiem – przyznał.

 

– To jak chcesz ją znaleźć?! – krzyknęła.

 

– Legendy nie mają dołączanych map! – odciął się.

 

– Trzeba było poszukać w biedronce. Ciemno się robi – zauważyła już normalnym tonem.

 

Maciek rozejrzał się. Dookoła nich stał gęsty las, z każdą minutą ciemniejszy i mroczniejszy.

 

– Przenocujmy tu. Nie ma sensu wchodzić teraz do lasu. – Nie widząc lepszego wyjścia z sytuacji Kaśka przytaknęła.

 

 

 

Nazbierała chrustu i układała go w kopczyk, podkładając drobne gałązki na sam spód, a wyżej coraz grubsze. W tym czasie Maciek, który już dawno przy jej pomocy pozbył się zbroi usiłował coś strugać przy pomocy tępego noża i jeszcze gorszego miecza.

Przedtem wydrążył dwie huby i złożył ich zawartość na brzozowej korze.

 

Nie zważając na poczynania majsterkowicza, wyjęła z kieszeni zapałki i papierosy. Zapaliła jednego z nich i jeszcze palącą się zapałkę położyła obok kupeczki suchych liści, które następnie na nią nasunęła. Zapałka zgasła. Zapaliła drugą i podłożyła pod liście. Już po chwili z pod liści zaczęła wydobywać się delikatna smużka dymu, potem większa, a za chwilę pojawił się mały płomyczek. Dorzuciła liści i zaciągnęła się papierosem.

 

– Masz zapałki?! – zapytał oniemiały.

 

– I fajki. Chcesz?

 

– Nic nie mówiłaś – powiedział skołowany.

 

– A pytałeś? Coś sobie tam strugałeś, nie moja rzecz. – wzruszyła ramionami i podepchnęła patykiem płonące liście pod stos z gałązek. Po chwili z wnętrza ogniska buchnął płomień rozpraszając zapadające ciemności.

 

– Chciałem zrobić łuk ogniowy – tłumaczył się. Westchnęła i pokręciła głową.

 

– Głodna jestem – oznajmiła i w tym momencie żołądek chłopaka też przypomniał sobie o jedzeniu głośno burcząc na swego właściciela.

 

– Mam pomysł – powiedział. – Pilnuj ognia, zaraz wracam.

 

 

 

Po chwili wrócił niosąc swój szyszak wypełniony po brzegi wodą. W środek ogniska wetknął cztery kamienie i postawił na nich hełm. Wrzucili do niego produkty z reklamówki dziewczyny, nadające się na zupę. Na szczęście było ich całkiem sporo. Były ziemniaki, sałata, cebula, pietruszka i ogórek szklarniowy. Maćkowi tylko szkoda było trochę pora, a właściwie nosa, który od niego ucierpiał.

 

Zjedli i długo rozmawiali nie mogąc zasnąć w obcym miejscu na posłaniu z bujnej trawy. Kaśka położyła się na plecach i patrzyła w nocne niebo, pokazując towarzyszowi konstelacje, które znała z książek. W końcu Maciek zmęczony noszeniem tej głupiej zbroi zapadł w sen, tuż obok dziewczyny. Gdy śniąc przekręcił się na bok, objął Kaśkę ręką w talii. Zaskoczona w pierwszym odruchu chciała ją strząsnąć z siebie, ale poniechała pomysłu i przysunęła się bliżej do swego rycerza.

 

Później zobaczyła spadającą gwiazdę i pomyślała życzenie. Myśl, która przemknęła jej przez głowę i stała się życzeniem była niedorzeczna i dziecinna, ale życzeń nie da się cofnąć, a to jedno miało mieć poważne konsekwencje w przyszłości.

 

 

 

– Podnosić dupy! – W uszy Macieja trafił gardłowy krzyk, a w brzuch solidny kopniak. Podobnie chyba potraktowali Kaśkę, bo kolejny dźwięk, jaki trafił do uszu chłopaka, był jękiem jego towarzyszki. Zaraz po nim posypały się z tych samych ust „kurwy” i „skurwysyny”, a potem znów jęki.

 

– Nie w głowę do cholery! – krzyknęła. Znów uderzenie i kolejny jęk.

 

Maciek ujrzał przed sobą rosłego barczystego mężczyznę w skórzanej zbroi z nałożoną na nią kolczugą. Za nim stało jeszcze pięciu uzbrojonych ludzi. Ten stojący najbliżej krótkim mieczem mierzył w pierś chłopaka.

 

– Wstawać! – ryknął. Nie było widać jego ust, zasłaniały je wąsy i gęsta broda, poruszająca się w rytm krzyków.

 

Ten ton sprawił, że niewiedząc kiedy, Maciek i Kaśka stanęli na równe nogi. Popatrzyli po sobie. Chłopak widział strach w oczach dziewczyny, który jednak maskowała groźną miną. Była urodzoną aktorką – pomyślał. A ja błędnym rycerzem – dodał w myślach i rozejrzał się za swoim nożem, mieczem i zbroją. Nie było niczego. Ruszył na wyprawę i zamiast ratować księżniczkę, sam wpakował się w kłopoty i wmieszał w to Kaśkę. Nie był z siebie zadowolony.

 

– Kim jesteście? Jakim prawem nas tak traktujecie?! – wykrzyczała podniosłym tonem dziewczyna, po czym dostała obuchem włóczni w brzuch. Żołnierz zrobił teatralną minę, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym uderzył Kaśkę po raz drugi, tym razem w głowę.

 

– Związać ich i na postronek, a ją zakneblować – rozkazał brodacz.

 

 

 

No i miała za swoje. Nie dość, że szła od rana ze związanymi z przodu rękami, prowadzona na postronku za koniem, to jeszcze w ustach miała urwany kawał końskiej kapy, śmierdzący niemiłosiernie potem zwierzęcia. Z trudem powstrzymywała wymioty. Całe szczęście, że dzieciństwo na wsi przyzwyczaiło ją do przykrych zapachów, dobywających się z obory. Popatrzyła na Maćka. Ten miał więcej szczęścia, bo nie był zakneblowany, a mimo to słowem się nie odezwał. Co za tchórz! – pomyślała. Jak mogła wczoraj się do niego przekonać i pomyśleć, że fajny z niego facet. Skarciła się w duchu.

 

Wojskowi jechali konno, dwójkami przez las. Czterech z przodu i dwóch za więźniami, by powstrzymać jakiekolwiek myśli o ucieczce.

 

Było już późne popołudnie, gdy nagle las się skończył ustępując miejsca trawie, która po kilkudziesięciu metrach rzedła pozostawiając pod stopami czysty piasek. Dalej była już tylko woda. Jednak pomiędzy końskimi zadami zobaczyli piękny lśniący zamek (urok tej chwili pomniejszył jeden z końskich zadów, który uchylając ogona przeciągle pierdnął, wprost na idącego za nim Macieja). Kaśka nie mogła oderwać oczu od majestatycznej śnieżnobiałej budowli. Strzeliste wieże sięgały chmur i zakończone były błyszczącymi miedzianymi kopułami. Budowla w niczym nie przypominała polskich średniowiecznych zamków, które oglądała w dzieciństwie na wycieczkach szkolnych. Zamek zdawał się unosić na wodzie, ale gdy pierdzący koński zadek przesunął się trochę w prawo, dziewczyna zobaczyła szeroki drewniany pomost prowadzący wprost do zamkowej bramy. Tam właśnie zmierzali ich oprawcy. Takie obdartusy jakoś nie pasowały dziewczynie do tak wspaniałej budowli.

 

Popatrzyła na Macieja i wreszcie udało jej się pochwycić jego wzrok. Posłała mu gniewne spojrzenie na co chłopak odwrócił głowę.

 

 

 

Ogromne wrota otwarły się na długo przed tym, jak je przekroczyli. Kaśka pomyślała, że z jakiegoś powodu już na nich czekano. Jak się po chwili okazało – myliła się. Na placu nie było nikogo. Wrota same się zamknęły. Jeden z wojaków podszedł do więźniów i odciął postronki od końskich siodeł, pozostawiając jednak ręce Macieja i Kaśki związane. Dziewczynie wyjęto knebel z ust. Żołądek nie wytrzymał szoku i bez ostrzeżenia, wydalił swą zawartość pod nogi młodego żołnierza, który odskoczył zaskoczony.

 

Od juków odpięto worek i rzucono na bruk. Zabrzęczała zbroja.

 

– Jak się czujesz? – zapytał Maciek, gdy dziewczyna przestała wymiotować i otarła usta wierzchem dłoni.

 

– Znakomicie – warknęła – A jak mam się twoim zdaniem czuć?!

 

– Zamknąć się tam – burknął brodacz – bo razy na grzbiecie poczujecie – dodał, ale jakoś tak od niechcenia. – Przekażcie ich Panu – rozkazał i odszedł. Odszedł też jeszcze jeden z wojaków, odprowadzając konie do stajni. Widocznie nie było na zamku stajennego.

 

Po kilku minutach na dziedzińcu pojawiła się jakaś niewysoka postać i szybko przebierając krótkimi nogami ruszyła w ich stronę. Długie smoliście czarne włosy powiewały prawie do pasa. Po chwili karzeł stanął przed nimi.

 

– Panie – ukłonili się wojacy i włóczniami wymusili ukłon na więźniach. Kaśka za zbytni opór tradycyjnie dostała po głowie, ku uciesze swego oprawcy. – To oni Panie…

 

– A więc to ty chcesz porwać moją żonę?! – zapytał piskliwym głosem karzeł. Maciej nie był w stanie dobyć z siebie głosu i to wcale przez strach, a przez napad śmiechu, który z trudem powstrzymywał. Rozbawił go głos Pana tego zamku. W końcu pokręcił głową zaprzeczając.

 

– Jakże to! Wczoraj na polanie mówiłeś co innego. Mówiłeś, że przybyłeś tu uratować księżniczkę – niedowierzał. Maciej wreszcie powstrzymał atak śmiechu.

 

– Chciałem uratować księżniczkę, ale nic nie mam do twojej żony Panie.

 

– Innej wysoko urodzonej kobiety tu nie ma! – rozsierdził się karzeł, purpurowiejąc na twarzy. – Jestem Król Rodgard i jestem władcą tych ziem!

 

– A czy księżniczka Giolianna jest Pańską żoną, królo…? – nim skończyła pytanie, dostała obuchem włóczni po plecach, jako dobitny znak, że nie powinna odzywać się bez pytania. Król machnął na strażnika ręką, by odstąpił.

 

– Tak. Giolianna jest tu królową, a ja jej mężem i strażnikiem, który broni jej przed takimi jak ty. Królewna za chwilę zaszczyci nas swą obecnością, by patrzeć jak rozprawiam się z tobą nędzny chłystku… porywaczu kobiet! – krzyczał doniośle (tym samym piskliwym głosem – efekt jakże trudny do opisania).

 

– Panie proszę o łaskę, nic nie rozumiem! – krzyknął Maciej. Kaśka za to rozumiała nazbyt dokładnie i postanowiła wyjaśnić niedomówienia.

 

– On ją więził w wieży do czasu, aż zgodziła się go poślubić – wyszeptała do swojego towarzysza, co kosztowało ją kolejny cios drzewcem. W głowę. Zaklęła i upadła. Myślała, że ból rozsadzi jej czaszkę. Ten dzieciak z włócznią wyraźnie się uwziął na nią.

 

– Kaśka! – krzyknął Maciek i odepchnął pilnującego go wojaka. Podbiegł do dziewczyny, lecz w ostatniej chwili skręcił i uderzył z główki niczego niespodziewającego się chłopaka z włucznią. Ten padł na bruk, a Maciej stracił równowagę i upadł obok zdzierając sobie łokcie i kolana. Pozostali wojowie podbiegli do leżącego więźnia i kopniakami wymierzyli mu stosowną karę. Leżący zamiast zasłaniać się rękami, włożył rękę do kieszeni chcąc wyciągnąć z niej ołówek i zadać bolesny cios któremuś z oprawców. Na swoje nieszczęście znalazł tylko bilet MPK Ciężko zrobić krzywdę kawałkiem papieru. Zasrane szczęście – pomyślał i upuścił bilet na bruk.

 

Kaśkę nagle przepełniło nieznane uczucie. Pierwszy raz w życiu, jakiś chłopak tak odważnie stanął w jej obronie. Dziwiło ją, że był to właśnie Maciek, który jeszcze przed chwilą ze strachu bał się nawet odezwać.

 

– Wybacz nam Panie, zaszło wielkie nieporozumienie – poprosiła.

 

– Niestety młoda damo, słowo się rzekło – odparł i gestem rozgonił znęcających się nad leżącym wojaków.

 

– Stawaj! – powiedział Król widząc zbliżającą się lektykę jego małżonki Giolianny.

 

– Pieprz się – powiedział Maciej, wypluwając krew. Nie zamierzał wstać. – Nie będę z tobą walczył, dla uciechy twojej żony.

 

– Więc giń! – Karzeł wyciągnął z pochwy krótki mieczyk i zamachnął się na więźnia.

 

 

 

Wszystkie oczy zwrócone były w stronę Króla i jego ofiary. Nikt nie zawracał sobie głowy, gramolącą się na nogi słabiutką dziewczyną. Kaśka wykorzystała sytuację i jednym susem podbiegła do worka ze zbroją Macieja. Zamierzała wyciągnąć miecz, albo chociaż tępy nóż, którym chłopak strugał wczoraj patyki. Tymczasem w jej ręce znalazło się litrowe opakowanie soku porzeczkowego, pochodzącego z jej wczorajszych zakupów. O zgrozo, czy niektórzy zawsze muszą mieć pod górkę? – pomyślała zrezygnowana.

 

– Więc giń! – Słowa wypowiedziane przez Króla-karła dobiegły do jej uszu, co zadziałało jak zastrzyk z epinefryny. Dziewczyna natychmiast się podniosła i zamachnęła specyficzną bronią. Rzut był celny. Rodgard trafiony w okolice skroni natychmiast padł nieprzytomny na bruk. Zaraz koło niego upadł miecz i dziurawy karton z wylewającym się porzeczkowym sokiem.

 

Wszyscy żołnierze zamierzyli się włóczniami i mieczami na napastniczkę.

 

– Stać! – krzyknął ktoś z wnętrza lektyki, która właśnie przybyła na środek dziedzińca. – Mój mąż zaatakował stalą leżącego, pobitego mężczyznę, ze związanymi rękami. Jeśli tak chciał mi zaimponować, to ma za swoje – oznajmił głos. – Jak ci na imię moja droga?

 

– Katarzyna – odparła blada jak płótno dziewczyna. Z lektyki wyszła nie zaokrąglona, nie puszysta, lecz strasznie gruba kobieta. Obok ledwo dysząc stało dwanaście niewolnic, które przed chwilą przyniosły królową.

 

Małżonka króla-karła była kobietą o siwych, rzednących włosach. Mimo wieku i tuszy, wyglądała nader wytwornie i dostojnie.

 

Wojacy sprawdzili czy ich król żyje. A gdy okazało się, że oddycha, królowa nie zaprzątała sobie już nim głowy.

 

– Więc to ty jesteś tym, który chciał mnie porwać? Wyzwolić z rąk oprawcy, który więził mnie w najwyższej wieży tego zamku? – zapytała Macieja. Ten wzruszył ramionami i przytaknął. – To spóźniłeś się kilkadziesiąt lat młodzieńcze. Rodgard więził mnie, tak długo, aż w końcu w dniu trzydziestych piątych urodzin uległam mu i go poślubiłam. Takie życie.

 

Króla nadal nieprzytomnego zabrano do znachora a królowa zaprosiła gości do swych komnat, by się umyli, coś zjedli i opatrzyli rany.

 

 

 

Jak się okazało, Maciej nie był pierwszym rycerzem, przybywającym z innego świata chcącym uwolnić rozsławioną piękną księżniczkę Gioliannę. Powiedziała im także jak mają powrócić do swojego świata. Rzecz okazała się niezwykle prosta. Wystarczyło wypatrzeć spadającą gwiazdę i wypowiedzieć życzenie. Dlatego tę noc Maciek i Kaśka spędzili na zewnątrz. Leżeli na słomianych plecionkach wypatrując gwiazd.

 

– Muszę ci coś powiedzieć – odezwała się dziewczyna.

 

– Co?

 

– Zeszłej nocy, dobrze było mi tak leżeć koło ciebie i… i pomyślałam, że w gruncie rzeczy jesteś fajnym facetem – zrobiła pauzę, nie wiedząc w jakie słowa obrać myśli. – Nie często trafiam na takich jak ty, więc widząc spadającą gwiazdę zażyczyłam sobie, żeby ta księżniczka co ją masz uratować, była stara, brzydka i gruba. Wszystko co się wydarzyło, było z mojej winy.

 

– Uratowałem księżniczkę – powiedział łagodnie wyciągając rękę w jej kierunku i dotykając jej palców. Odtrąciła jego rękę.

 

– Ty skup się lepiej na gwiazdach teraz co? – powiedziała z uśmiechem. W sercu czuła wielką radość i nie przejmowała się tym, że jest tak daleko od domu. Tym razem to ona wyciągnęła rękę, namacała jego dłoń i splotła ich palce w koszyczek. Tak czekali jeszcze chwilę, aż wreszcie na niebie pojawiła się spadająca gwiazda. Wspólnie pomyśleli życzenie, wyrażając w nim chęć powrotu do domu… razem.

 

 

 

Maciek otworzył oczy. Siedział w autobusie jadącym w stronę starówki. Pamiętał tą chwilę, tych ludzi siedzących i stojących przed nim. Momentalnie do głowy napłynęły wspomnienia legendarnego świata, zamku, karłowatego króla i… Kaśki. Kaśki, która właśnie siedziała obok niego.

 

– Udało się – powiedziała prawie bezgłośnie, niedowierzając w to co się stało. Maciek odwrócił swą twarz z posiniałym już nosem w jej stronę, a ona bez ostrzeżenia rzuciła się na niego, zasypując pocałunkami, co wzbudziło sensacje wśród tłumu. Wreszcie się odkleiła od chłopaka. Ten nagle zerwał się na równe nogi i pociągnął ją za sobą.

 

– Co się stało? Wysiadam dopiero na następnym przystanku, na starówce – powiedziała. Autobus ruszał właśnie z przystanku. Nie zwracając uwagi na protesty, Maciek ruszył do przodu. Poprosił kierowcę, by otworzył drzwi. Wysiedli.

 

Resztę drogi do starówki pokonali pieszo. Z daleka zobaczyli jak do ich autobusu, na kolejnym przystanku wsiadają kontrolerzy biletów. Maciek uśmiechnął się sam do siebie i pocałował dziewczynę.

 

 

Koniec

Komentarze

No, widzę, że coś drgnęło w temacie, bardzo dobrze, bardzo dobrze. Mam was wszystkich na oku :) Przeczytam w piątek, muszę się pozbyć jeszcze jednego paskudztwa po drodze (takiego z mackami i co to ma więcej oczu niż kończyn...)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Sok porzeczkowy?

Cholibka, za szybko zareagował mi na enter.

"Otworzyły się tylko przednie i tylnie," - tylnie to wtedy, jak ktoś pośladki do ciebie wystawia. "Tylne" za to mogą być drzwi autobusu.

"Czerwony przyrząd kreślarski zaopatrzony był w białą gumkę na tępym końcu." - brzmi jak specyfikacja w hurtowni.

"dawała ona moc przenoszenia się w świat legend i mitów, a konkretnie w rzeczywistość, taką jaką były, nim obrosły w smoki i wiedźmy" - Autorze! nie czytasz po sobie! cot o za "w świat (...) taką jaką były" / "rzeczywistość, taką jaką były"? No bez sensu.

A resztę zostawiam pozostałym czytelnikom.

No tak, dzięki za wychwycenie błędów. Niestety już nie miałem możliwości poprawy jak już przeczytałem twój post niezgoda.b. Sok porzeczkowy - taki właśnie miałbyć użyty jako broń przeciwko strożnikowi. Tak wynikało z zasad:) Pozdrawiam

Ach cholibka, nie zauważyłam, że był. Odszczekuję spod stołu jego brak.

1. kogo? co? - , nie tą!

2. Coś mi się nie widzi utrata przytomności po ciosie kartonem soku.

3. Cała scena z królem jest w ogóle najsłabszym punktem tekstu. Jest strasznie... naiwna taka. Chłopak niby skrępowany, niby otoczony strażą, a rzuca się swobodnie na wszystkie strony. Tak samo dziewczyna. Poza tym plączą Ci się podmioty. Przejrzyj jeszcze raz uważnie ten fragment.

 

Aletak poza tym to całkiem fajne opowiadanko. Podobało mi się.

„Szczupły, wysoki kontroler biletów wymachiwał identyfikatorem i zaczynał sprawdzać bilety. Maciek biletu nie miał. To znaczy miał… gdzieś pod płytową zbroją, którą miał na sobie. Bilet naturalnie nie był skasowany, bo chłopak nie wyciągnął go z kieszeni spodni przed nałożeniem na siebie zbroi.
- Kontrola biletów kolego rycerzu – zagadnął kontroler. – Macie jakiś zlot dzisiaj pod Zamościem?”

Jeżu kolczasty, ile powtórzeń.

 

„- Nie, słowo – zapewnił. Mówił prawdę i tak facet poszedł mu na rękę, nie wzywając policji.” - Cóż za dziwne zdanie. Powinno raczej być: „Mówił prawdę. I tak facet poszedł mu na rękę...” - dwa zdania.

 

„- Dobrze. Jak zapłacisz w ciągu tygodnia, będzie to tylko siedemdziesiąt złotych. Taki rabat – oznajmił. – I masz zapłacić. Zapamiętam sobie ciebie i sprawdzę czy zapłaciłeś rycerzu.” - Po pierwsze: Przy zmianie podmiotu należy go dookreślić. Ostatnio podmiotem był Maciej, więc kto oznajmia? Poza tym powtórzenia „zapłaty”. I przecinek przed „rycerzu”.

 

„- Przysięgam na honor – Maciej z uśmiechem uderzył się metalową pięścią w pierś, aż stal zagrzechotała.” - Po honor kropka.

 

„...kilka uliczek było zamkniętych tak dla ludzi, jak i samochodów. Ucieszył się niezmiernie. I tak wzbudzał duże zainteresowanie wśród ludzi...” - powtórzenie, dla odmiany.

 

„Zszedł po schodkach w dół i...” - o nie, nie. Nie schodzimy w dół, nie podnosimy do góry, nie cofamy się do tyłu. Nie! Schodzenie samo w sobie zawiera sugestię kierunku, wiadomo, ze to w dół. Po prostu „zszedł po schodkach”.

 

„Pomiędzy mieczem, a skórzaną pochwą w której tkwił, wciśnięty był gruby zestrugany już mocno ołówek.” - Powiedziałabym raczej, że wciskamy między coś a coś, a nie między czymś a czym. Zatem: ołówek był wciśnięty między miecz a pochwę.

 

„Czerwony przyrząd kreślarski zaopatrzony był w białą gumkę na tępym końcu.” - To by dopiero była rewolucja, gdyby ołówek miał gumkę na końcu szpiczastym!

„A w skrócie mówiąc, dawała ona moc przenoszenia się w świat legend i mitów, a konkretnie w rzeczywistość, taką jaką były, nim obrosły w smoki i wiedźmy.” - Powinno być: w świat legend i mitów, jakim był, nim obrósł... (bez taką). Zresztą co to znaczy, świat legend zanim obrósł w fantastyczne postacie?

 

„To tak w skrócie brzmiała teoria.” - Udziwnione zdanie przez „to”. Po prostu: „Tak w skrócie brzmiała teoria.”

 

„Trudno powiedzieć, czy bardziej tego, że za chwile otworzą się drzwi...” - literówka: chwilę.

 

„...czy tego, że ceglany mur, pozostanie ceglanym murem, a on zrobi z siebie idiotę.” - bez przecinka po „mur”.

 

„W okutą dłoń chwycił ołówek...” - jak to okutą? Czyżby ktoś przybił do niej metalowe umocnienia? Wątpię. Niewłaściwe zastosowanie słowa.

 

„Później narysował okrąg, którego ceglane wnętrze rozmyło się w powietrzu, ukazując jak przez mgłę, sielski obrazek łąki na skraju lasu.” - przecinek po ukazując.

 

„O rany jakie miała piękne nogi, wystające z pod krótkiej sukienki z falbankami.” - > Spod.

 

„A jaki miała piękny głos, gdy zaczęła wzywać pomocy, na jego widok.” - zbędny przecinek po pomocy.

 

„Ten właśnie moment zakończył, ów ułamek sekundy przeznaczony na delektowanie się pięknem dziewczyny, a rozpoczął panikę.” - zbędny przecinek przed ów.

 

„Nie wiem nawet czy chciałem przechodzić przez tą ścianę.” - TĘ ścianę.

 

„- Trzeba było poszukać w biedronce.” - Biedronka to nazwa własna sieci sklepów, wielką literą więc.

 

„Dookoła nich stał gęsty las, z każdą minutą ciemniejszy i mroczniejszy.” - Mam mieszane uczucia co do użycia tutaj określenia „stał”. Może raczej rósł?

 

„- Przenocujmy tu. Nie ma sensu wchodzić teraz do lasu.” - Jak to dopiero wchodzić do lasu, kiedy ten już był dookoła nich?

 

„Już po chwili z pod liści zaczęła wydobywać się...” - spod liści.

 

„- A pytałeś? Coś sobie tam strugałeś, nie moja rzecz. – wzruszyła ramionami i podepchnęła patykiem płonące liście pod stos z gałązek.” - Wzruszyła wielką literą.

 

„Po chwili wrócił niosąc swój szyszak wypełniony po brzegi wodą. W środek ogniska wetknął cztery kamienie i postawił na nich hełm.” - Ryzykowne tak zaburzać świeżo rozpalone ognisko... ; p

Zanim się toto rozhajcuje i nabierze odpowiedniej temperatury łatwo je zgasić. Pomijając fakt, że mnie uczyli kłaść grube gałęzie na spód, a nie na wierzch, no ale...

 

W sumie ogólnie uważam zachowanie bohaterów, którzy trafili do obcego świata, za cokolwiek niewiarygodne. Za spokojni i wyluzowani są.

 

„Ten ton sprawił, że niewiedząc kiedy, Maciek i Kaśka stanęli na równe nogi.” - przecinek po że, nie wiedząc rozdzielnie.

 

„Nie był z siebie zadowolony.” - No tak, brak zadowolenia to naturalne uczucie dla kogoś, kto trafia do innego wymiaru i jest schwytany przez zgraję uzbrojonych gości. A może jakieś przerażenie, niepewność, zgroza, strach, i tak dalej?

 

Włócznia nie ma obucha, jak na mój gust. Bo niby gdzie jest jej tępy koniec?

 

„Żołądek nie wytrzymał szoku i bez ostrzeżenia, wydalił swą zawartość...” - przecinek przed bez.

 

„- Znakomicie – warknęła - A jak mam się twoim zdaniem czuć?!” - po warknęła kropka.

 

„To oni Panie…” - przecinek przed Panie.

 

„- Chciałem uratować księżniczkę, ale nic nie mam do twojej żony Panie.” - j.w. Przed bezpośrednim zwrotem do osoby przecinek jest mile widziany.

 

„- A czy księżniczka Giolianna jest Pańską żoną, królo…? - nim skończyła pytanie, dostała obuchem włóczni po plecach, jako dobitny znak, że nie powinna odzywać się bez pytania.” - Brak dookreślenia podmiotu. Należałoby dopisać: nim Kaśka skończyła pytanie...

 

„- Tak. Giolianna jest tu królową, a ja jej mężem i strażnikiem, który broni jej przed takimi jak ty. Królewna za chwilę zaszczyci nas swą obecnością, by patrzeć jak rozprawiam się z tobą nędzny chłystku… porywaczu kobiet! – krzyczał doniośle...” - i znowu zmiana podmiotu, bo teraz mówi karzeł. Trzeba to napisać. Poza tym księżniczka, królowa i królewna to trzy różne rzeczy, zdecyduj się, kim jest Giolianna. Przecinek przed nędzny.

 

„- Panie proszę o łaskę, nic nie rozumiem!” - Przecinek po Panie.

 

„w ostatniej chwili skręcił i uderzył z główki niczego niespodziewającego się chłopaka z włucznią „ - O jeżu kolczasty. Włucznia, naprawdę?...

 

„Na swoje nieszczęście znalazł tylko bilet MPK Ciężko zrobić krzywdę kawałkiem papieru.” - Brak kropki po MPK.

 

„- Wybacz nam Panie, zaszło wielkie nieporozumienie – poprosiła.” - Przecinek przed Panie.

 

„- Niestety młoda damo, słowo się rzekło – odparł i gestem rozgonił znęcających się nad leżącym wojaków.” - Odparł kto? Podmiot. Przecinek przed młoda.

 

„Nie będę z tobą walczył, dla uciechy twojej żony.” - Przecinek w tym miejscu sprawia, że zdanie oznacza, że żona ucieszy się z tego, że on nie będzie walczył. Gdyby przecinka nie było, oznaczałoby to, że żona cieszy się właśnie wtedy, kiedy ktoś walczy. Które znaczenie masz tu na myśli?

 

Nie ma potrzeby pisać Król przez wielkie K.

 

„Nikt nie zawracał sobie głowy, gramolącą się na nogi słabiutką dziewczyną.” - Raczej bez przecinka.

 

„Jak ci na imię moja droga?” - Przecinek po imię.

 

„To spóźniłeś się kilkadziesiąt lat młodzieńcze.” - przecinek przed młodzieńcze.

 

„Króla nadal nieprzytomnego zabrano do znachora a królowa zaprosiła gości...” - Przed a przecinek i lepszy byłby inny szyk: Nadal nieprzytomnego króla zabrano...

 

„Jak się okazało, Maciej nie był pierwszym rycerzem, przybywającym z innego świata chcącym uwolnić...” - raczej bez przecinka po rycerzem, a za to z przecinkiem po świata.

 

„...zrobiła pauzę, nie wiedząc w jakie słowa obrać myśli.” - Obiera się raczej ziemniaki, a myśli w słowa ubiera.

 

„Nie często trafiam na takich jak ty, więc widząc spadającą gwiazdę zażyczyłam sobie, żeby ta księżniczka co ją masz uratować, była stara, brzydka i gruba. Wszystko co się wydarzyło, było z mojej winy.” - Nieczęsto łącznie. Przecinek po księżniczka. Przecinek po wszystko.

 

„...powiedział łagodnie wyciągając rękę w jej kierunku i dotykając jej palców. Odtrąciła jego rękę. (...) Tym razem to ona wyciągnęła rękę...” - powtórzenie.

 

„- Ty skup się lepiej na gwiazdach teraz co? – powiedziała z uśmiechem.” - przed co przecinek.

 

„Pamiętał tą chwilę, tych ludzi siedzących i stojących przed nim.” - TĘ chwilę.

 

„...powiedziała prawie bezgłośnie, niedowierzając w to co się stało.” - Nie dowierzając oddzielnie, przecinek przed co.

 

„...co wzbudziło sensacje wśród tłumu.” - Literówka: sensację.

 

„Z daleka zobaczyli jak do ich autobusu, na kolejnym przystanku wsiadają kontrolerzy biletów.” - Przecinek po przystanku.

 

To z grubsza tyle. Z grubsza.

 

Sama historia zaś... wiesz, że całkiem mi się spodobała? Poza tym, że chyba kartonem soku rzeczywiście trudno kogoś ogłuszyć (sprawdzać nie będę), no i zachowanie bohaterów w innym świecie nadal jest dla mnie trochę niewiarygodne, nawet jeżeli to bajka, plus to, co wypomniał Świętomir... to i tak całkiem sympatyczna opowiastka. Tylko że wykonanie mogłoby być o wiele lepsze. Pracuj nad sobą.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Okej, jedziemy.

Też bym nie skasowała biletu jakbym musiała całą zbroje ściągać…

Maciej jeszcze raz przypomniał sobie wyczytaną legendę i zastanowił się, czy nie robi z siebie durnia.  – dobre pytanie ;)

 

To tak w skrócie brzmiała teoria.  – niezbyt fortunnie brzmiące zdanie

Interpunkcja miejscami siada, głównie tam, gdzie jej nie ma .

 

Z ciekawości, skąd wziął zbroję? Ah, z bractwa, w porządku. Znalazłam.

 

Nie czas na myślenie. Trzeba działać – pomyślał.  – czy tylko ja widzę w tym zdaniu pewien… problem?

W ułamku sekundy zapamiętał sobie wszystkie jej kształty. – o rany, serio? Te wszystkie kwadraty i prostokąty?

 

wystające z pod krótkiej sukienki – spod

 

A jakie miała piękne piersi, które opalały się w nieskromnym dekolcie. – czy możesz mi wytłumaczyć to zdanie? W czym się opalały? W blasku jego pożądania? Nie w słońcu przecież, w tunelu byli, a jestem prawie pewna, że piersi w dekolcie zwykle się nie opalają…

 

Ale czemu złapał to biedactwo i wrzucił je do innego świata?!

 

Fabularnie trochę Ci kuleje przedstawianie tego świata. Wpadają na łąkę pełną kwiatów, a potem się nagle okazuje, że są otoczeni przez gęsty las i zaraz będzie noc…

 

Spod liści, nie z pod

 

Kolejna rzecz. To, że ty wiesz,  co można zrobić z hubą nie oznacza, że twoi czytelnicy wiedzą. Opisy, opisy i jeszcze raz opisy. Są w obcym świecie. Napisz, że las był liściasty i gęsty a poszycie brunatne. Że na niebie był księżyc. Że było ciepło i cieszyli się, że nie zmarzną w nocy. Poza tym sami bohaterowie nie zachowują się realistycznie, pal licho rycerza, ale ta dziewczyna…

 

Nos Maćka ucierpiał od pięści, nie od pora.

 

„Później zobaczyła spadającą gwiazdę i pomyślała życzenie. Myśl, która przemknęła jej przez głowę i stała się życzeniem…”  - czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj. Po pierwsze grube książki, po drugie to, co piszesz. To jest gorsze niż robienie zwykłych powtórzeń, bo tamto da się jakoś tłumaczyć niezauważeniem…

 

O matko i znowu to samo. Zostają wyrwani brutalnie ze snu przez nieokreśloną liczbę osób niewiadomego pochodzenia (prawdopodobnie bandyci), a akapit później dopiero decydujesz się na powiedzenie, że to byli wojskowi, na dodatek konni i było ich na tyle dużo, że jechali dwójkami!

 

 niespodziewającego się chłopaka z włucznią – WŁÓCZNIĄ

 

Dziewczyna natychmiast się podniosła – z czego się podniosla? Przed chwilą grzebała a worku szukając miecza.

 

Podoba mi się, że legendarna księżniczka okazała się stara i gruba ;P Ale dlaczego ołówek wrzucił go do tego świata tak późno? Zła cegła?

 

Wow, dziewczyna jest X-menem. Zostala pobita, skopana, uderzona kilkakrotnie drzewcem i nic, ani śladu!

 

Pomysł na opowiadanie nawet nienajgorszy, ale jeśli chodzi o wykonanie, to czeka cię jeszcze sporo pracy.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Nowa Fantastyka