- Opowiadanie: Altair Black - Mały

Mały

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mały

Mały

 

 

 

Pokażę ci kolory – powie Mały bez słów, ale zaraz zmarszczy nos, szukając innego słowa. – Widoki – spróbuje. – Obrazki. Och, pokażę ci… wszystko!

 

Uśmiechnę się. Dobrze, pokazuj, pomyślę, wyciągając do niego rękę. Ujmie ją nieśmiało, zimne palce zacisną się mocno na mojej dłoni. Pewno, że mocno, Mały przecież nawykł do trzymania miecza.

 

 

 

Widziałem obrazki Małego, setki, tysiące wrażeń, kształtów i barw, drgające, pulsujące światłem zjawiska, jak tysiąckrotna zorza. Różnokolorowe, magiczne twory, nieznające ograniczeń wymiarów i fizyki, ograniczeń jakiegokolwiek prawdopodobieństwa. Widziałem je sam, a czasem to on mi je pokazywał.

 

Pokazywał je także innym, wiem o tym, wiem to prosto z jego głowy. Nie potrafi mówić, więc tak właśnie porozumiewa się ze światem: mirażami, obrazami, kolorami. Dla mnie jest brązowy, z nerwowym odcieniem czerwieni, ostrym błękitem i natarczywą zielenią. Dla innych – może zupełnie odmienny, narysowany innymi kredkami, innymi niewytłumaczalnymi zjawiskami, które potrafią doprowadzić do szaleństwa.

 

Tutaj, teraz jest spokojny i zrelaksowany, pocięte bliznami ręce nie wydają się straszne, młoda, zniszczona twarz może przypominać twarz kogoś w jego wieku, a kolory stają się bardziej pastelowe, delikatniejsze. Wiem, że Mały nie chce niczyjej szkody, nie chce nikogo krzywdzić. W swoim świecie, który widzę w jego głowie, musiał uczynić wystarczająco wiele zła.

 

Zastanawia mnie Mały. Ludzie uważają go za szaleńca. A ja wiem, że się mylą, i nie mogę im powiedzieć, bo on mnie o to prosił.

 

 

 

Widziałem, jak przybył, choć nie bezpośrednio. Wyczytałem to z głów różnych ludzi, a trochę opowiedział mi sam.

 

Po prostu się pojawił; w jednej chwili ulica była pusta, a w następnej szedł nią Mały, który wtedy nie był Małym, tylko brudnym zwierzęciem w łachmanach. Nikt nie zwrócił uwagi na dodatkowego biedaka. Przecież mamy takich wielu.

 

To był błąd. Ja zobaczyłem go jako strzelisty promień czegoś, dziwną mgłę, trujący, jadowity opar o zachwycającej fakturze, kształcie i zapachu, o kolorze, którego nigdy w życiu nie widziałem. Prawdopodobnie nasze ludzkie oczy nie są stworzone do takich kolorów, ale ja nie patrzyłem oczami, tylko umysłem.

 

Inni tego błędu nie zobaczyli. Odczuli. Odczuli mocno, aż do szaleństwa, do tragedii, ale dopiero później, dużo, dużo później.

 

Mały był zagubiony, w obcym miejscu, z obcymi ludźmi, ulicami i domami, niezrozumiałymi napisami i drogowskazami. I tak jak mnóstwo zagubionych przed nim – zapytał.

 

Potrafił i nie potrafił mówić równocześnie. Używał własnego języka – języka barw i wrażeń, nadawanego prosto do oczu duszy, z pominięciem zmysłów. Nieprzygotowani nie wytrzymywali – nie byli w stanie wytrzymać – czegoś takiego, zakorzenieni w logice, fizyce i rzeczywistości.

 

Pierwszą osobę, którą spotkał, życzliwą starszą panią, doprowadził do ataku serca. Może po prostu zbyt długo żyła i za bardzo przyzwyczaiła się do świata, jaki znała. To, co pokazał jej Mały, w jaki sposób to działało i istniało, zbyt mocno nią wstrząsnęło. Teraz to wiem.

 

Wystraszony Mały, jak spłoszone zwierzę, uciekł. Nie dlatego, że był tchórzem, tak po prostu nakazywał rozsądek. Przebywał w nowym miejscu dopiero kilka chwil, a już kogoś zabił – a zabijanie tubylców przez obcych nie jest mile widziane nigdzie i nigdy.

 

Zostawił staruszkę i zaszył się w półdzikim parku na obrzeżach miasta, w moim ulubionym miejscu na spędzanie czasu. Cudowny, nieokiełznany lasek mieścił w sobie cały upór, wdzięk i niezłomność, jakie i ja chciałbym mieć. W dodatku nie było w nim ludzi.

 

Głowa Małego jaśniała na tle innych. Intrygowała mnie jej zawartość, ale kiedy wpatrzyłem się w nią, nie zrozumiałem nic. Poczułem się tylko, jakbym zażył jakieś bardzo mocne środki odurzające, jakbym był na haju-gigancie. Przez długi czas nie mogłem dojść do siebie – nic dziwnego, doświadczałem właśnie myśli Małego, myśli chaotycznych i spanikowanych.

 

Zanim się spotkaliśmy, zginęły jeszcze cztery osoby – dwóch byczków, którzy próbowali poznęcać się nad Małym, dziewczyna, która chciała mu pomóc, i policjant.

 

Każda śmierć odcisnęła się na obrazie miasta, doprowadzając do tego, że Mały lśnił. Wydawał mi się piękny, piękny głową, umysłem, myślami.

 

Wiedziałem, że igram ze śmiercią, kiedy postanowiłem go odszukać.

 

 

 

Nie możesz być taki bierny, myślę, głaszcząc jego policzek. Przecina go blizna, znaczy kilka zadrapań i nierówny, drapiący zarost. Dziwne, że Mały ma brodę.

 

Może jest starszy ode mnie. Na pewno widział i przeżył więcej niż ja, ale czy to o czymś świadczy?

 

Mój umysł znienacka wypełnia kolor, jeden, delikatny i miękki, łagodny kolor czystego spokoju. Kolor, który nie istnieje w naszym świecie, którego nie możemy zobaczyć inaczej, jak tylko wyobraźnią.

 

Mały się uśmiecha.

 

Rozumiesz? – pyta. Zabieram palce z jego twarzy, bardzo pragnąc zrozumieć.

 

 

 

Znalezienie go wcale nie było trudne. Jaskrawy obcy na tle znajomych, wyblakłych barw. Wiecznie poruszający się, zmieniający kolor.

 

Patrzył na mnie wielkimi, wypełnionymi zagubieniem oczami.

 

– Rozumiesz mnie? – zapytałem na wszelki wypadek, chociaż wiedziałem, że nie.

 

Pokręcił głową.

 

A teraz?, pomyślałem, wpatrując się weń intensywnie.

 

Tak.

 

Od jego jednego, krótkiego „tak” aż zakręciło mi się w głowie, takie było niezwykłe. Nie powiedział go ani nie pomyślał. Tak łatwo jest zobaczyć myśli innych – one po prostu są, a ty musisz jedynie skierować na nie wzrok i nagle je znasz, wiesz o nich, jakby były oczywiste. Ale „tak” obcego było nie do opisania – ani słowo, ani dźwięk, ani wiedza, coś na kształt wrażenia, którym należy się zachłysnąć i pochłonąć całym sobą, wrażenia tak dziwnego, że ze zdumienia pęka serce.

 

Mnie nie pękło. Ale ja żyłem w świecie głów, umysłów, kolorów i wyobraźni i sposób porozumiewania się Małego nie był dla mnie tak wielkim szokiem.

 

Zaoferowałem mu pomoc w najprostszym przekazie, jaki potrafiłem ułożyć. Nie musiałem go przekonywać. To, że wciąż byłem żywy, stanowiło najlepszą zachętę.

 

 

 

Nazwałem go Mały, bo nie potrafił pojąć idei imienia. To dziwne dla zwykłych ludzi, ale on cały świat widział inaczej, głową, tworami wyobraźni i tym, co powstaje w umyśle, posiadał też coś na kształt mojego obrazu kolorów, ale wielowymiarowego, wielowrażeniowego. W żadnym wypadku nie potrzebował imiennego rozróżniania osób.

 

Fizycznie trochę mnie obrzydzał – śmierdział, lepił się od brudu i krwi, jego ciało przypominało zmaltretowany wrak, ochłap ubrany w łachmany. Wyczuł moją niechęć i wydawał się zakłopotany z tego powodu nie mniej niż z powodu śmierci tych wszystkich osób. Pokazałem mu, jak się umyć, pomogłem doprowadzić do stanu używalności, nakarmiłem – krzywił się strasznie, ale zdawał sobie sprawę, że musi zapełnić żołądek – a potem pozwoliłem spać.

 

Spał ponad tydzień bez najmniejszej przerwy, a ja w tym czasie nie martwiłem się za bardzo. Nie umiem zbyt dobrze się martwić, w dodatku widziałem jego sny – nieokiełznane, nieprawdopodobnie dzikie sny, które już dawno przekroczyły barierę nierealności – mogłem więc być względnie spokojny. Przerażał mnie i zachwycał jednocześnie.

 

 

 

Teraz też tak jest. Nie to, że się go boję. Mały jest najłagodniejszą, najbardziej godną zaufania osobą, jaką znam. Ale jest inny. Nie-stąd, nie z Ziemi. Jest nie-ludzki, a my, choćbyśmy nie wiem, jak się starali, zawsze będziemy trochę ksenofobami.

 

Wiem, że napawa go to smutkiem, ale nie mogę nic na to poradzić. Staram się tylko wynagrodzić to jakoś uczuciem.

 

Mały uśmiecha się nieśmiało, podciąga do pozycji siedzącej, opiera o ścianę. Patrzy. W jego głowie formują się nowe obrazy. Ten proces nigdy nie ustaje. Jego wyobraźnia jest wartością nieskończoną.

 

 

 

Kiedy się obudził, wydawał się już o wiele zdrowszy i żywszy.

 

Dziękuję – powiedział, pokazując mi równocześnie twory. Ja nie opanowałem jeszcze umiejętności działania na dwóch umysłowych płaszczyznach jednocześnie, zachwiałem się, łapiąc za stół, by nie upaść. Mały wpadł w panikę.

 

Spokojnie, pomyślałem z całych sił, pomyślałem całym sobą, bo spanikowany Mały wzmacnia tylko swoje wrażenia, nadaje im jaskrawości i intensywności.

 

Uspokajał się powoli, tak samo jak ja.

 

Nic się nie stało, chciałem mu przekazać. Nie martw się. Poradzimy sobie, Mały.

 

Drgnął, odbierając imię, którym w myślach go nazywałem. Miało swój kolor, żywy i ciągle zmieniający się, ale nie wiedziałem, że je również przekazałem.

 

Mały wyjaśnił mi swój sposób odbierania najlepiej, jak umiał, posługując się zarówno mentalnym odpowiednikiem słów, jak i swoimi specyficznymi tworami, czasem używając ich na przemian, czasem równocześnie. Zrozumienie zajęło mi prawie dwa tygodnie, ale kiedy w końcu mi się udało, zaczęliśmy rozmawiać.

 

 

 

Z zewnątrz nasze rozmowy muszą wyglądać dziwnie. Ja krzywię się, robię miny, gestykuluję, czasem prycham albo się śmieję, a on trwa mniej więcej nieruchomo. Porusza się, ale niemal niezauważalnie.

 

To ja nauczyłem go uśmiechu, nauczyłem go spojrzeń, dotyku i wszystkiego, co można rozegrać poza głową. A on nauczył mnie swoich przekazów i jest to najcenniejsza rzecz, jaką mam.

 

Poza nim samym.

 

 

 

Pierwszą rzeczą, o jakiej mu powiedziałem, było to, jak zabił tamtych ludzi. Zdążyłem już do tego dojść i wyłożyłem mu to jak najprościej. Poprosiłem, by postarał się nie kontaktować z innymi w swój sposób i nie wysyłał im widoków. Zaoferowałem też, że nauczę go języka, ale spotkałem się z ostrym protestem.

 

Zalała mnie fala czerwieni i kolorów do niej zbliżonych, kolorów ze świata Małego.

 

Nie!

 

Dlaczego?, zdziwiłem się w myślach, dodając do tego pierwsze, nieporadne jeszcze i nieśmiałe wrażenia – fioletoworóżowy kolor, liliowo-waniliowy zapach, wysoki dźwięk kojarzący się z pytającą intonacją.

 

­– To, jak wy tutaj się porozumiewacie, jest okropne – mówił, a każdemu słowu towarzyszyła wizualizacja, obejmująca więcej wymiarów i poziomów niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. – Straszne. Boję się waszej mowy.

 

Dlaczego?, zapytałem znów, tym razem trochę inaczej, zaciekawioną zielenią i zmartwionym błękitem, który nigdy mi nie wychodził, ostrzejszym, wyraźniejszym zapachem, mentalnym muśnięciem sztywnych ptasich lotek.

 

­– Ogranicza.

 

 

Mały najbardziej bał się ograniczenia, spętania, ubezwłasnowolnienia i niemożności przekazania tego, co chce. Co ciekawe, bał się tego tylko w sferze umysłu, sprawiał wrażenie, że nie bardzo obchodzi go jego ciało ani co się z nim dzieje. Musiałem przypominać mu o jedzeniu, opróżnianiu pęcherza, myciu. Uwielbiał spać i kochał sny. Czasem, kiedy ja zasypiałem, oglądał moje. Niekiedy dodawał coś do nich od siebie, szczególnie, gdy nachodziły mnie koszmary. We śnie mógł pokazać mi więcej i mocniej, a ja przyjmowałem to bez zdziwienia, dzięki czemu na jawie mógł porozumiewać się ze mną bardziej otwarcie i z mniejszym skrępowaniem.

 

Komuś obcemu wydałby się po prostu upośledzony, niezdolny do samodzielnego życia. I ja też przez pewien czas, ignorując oczywiste sygnały, uznawałem go za ułomnego. Prawda jest taka, że Mały był po prostu bardziej rozwinięty ode mnie.

 

 

 

A teraz to rozwinięte, genialne stworzenie siedzi przy mnie na łóżku i przygląda mi się znad ramienia, w które wciska nos. Nadal wygląda jak zwierzątko, ale teraz nie jak spłoszone, ale udomowione, takie, które nie musi martwić się zdobywaniem pożywienia albo drapieżnikami.

 

W głowie ma wijące się obrazy. Wszystkie zakręcają ostrą spiralą – tylko takie słowa znajduję, by opisać to, co nie ma możliwości zaistnieć w naszym świecie. Obrazy są cudowne. Niesamowite. To wspaniałe, wiedzieć, że doświadcza się czegoś tak nieziemskiego.

 

Zastanawiam się, czy jestem zakochany w Małym. Wiem, że kocham jego umysł, jego głowę, jego widoki. Nie wiem, czy kocham jego samego i przeraża mnie to.

 

Mały nie rozumie pojęcia „miłość”, a ja wciąż szukam odpowiednich elementów, z których mógłbym złożyć wyjaśnienie.

 

 

 

Kiedy ustaliliśmy już bezpieczny sposób funkcjonowania na Ziemi wśród ludzi, wypracowaliśmy odpowiedni rodzaj porozumienia i wspólnej, w miarę wygodnej egzystencji, zaczęliśmy się poznawać. Najpierw pytał Mały, pytał o to, co go otacza. Mnóstwo dni na objaśnienie czajnika, kuchenki, dywanu. Poprosił, bym nie używał przy nim telewizora ani komputera, bo napełniały go grozą przed płynącym z nich potwornym ograniczeniem.

 

Potem pytałem ja.

 

Mój świat? – zdziwił się, emitując obrazki, drobniejsze i bardziej ziarniste niż zwykle.

 

Tak, odparłem.

 

On jest – stwierdził, jakby to była najistotniejsza informacja. Nie rozumiał, o co pytam, a ja nie umiałem mu wyjaśnić. Szło nam ciężko, aż w końcu zauważyłem, że nie mogę pytać ogólnie, tylko szczegółowo.

 

Skąd masz takie blizny, Mały?, zastanowiłem się, przyglądając się jego rękom.

 

Zobaczyłem walki i pojedynki. Poznałem też kolejny sposób porozumiewania się – Mały pokazywał mi wspomnienia. Przypominały trochę projekcję filmu, ale wzbogaconą o bardzo wiele nieznanych nam wymiarów.

 

Doświadczyłem rzeczy bardzo podobnych do naszych, ziemskich. Nienawiść, zawiść, chorobliwa zazdrość. Intensywny zapach zrytej ziemi. Euforia i pragnienie krwi. Woń intrygi. Zimny dźwięk sztyletu w dłoni i na gardle, na pulsującej tętnicy na przedramieniu i w zgięciu łokcia. Niechęć i obrzydzenie. Łomocące serce. Panika, poczucie ograniczenia, uwięzienia we własnym ciele. Szarpanie się w umysłowych więzach, pragnienie uwolnienia tak silne, że na chwilę zapadła całkowita ciemność. Rzecz nienormalna i krańcowo przerażająca dla kogoś takiego jak Mały. A potem był już tutaj, u nas.

 

Dowiedziałem się, że miał świat. Okrutny świat miecza i przemocy, tylko funkcjonujący częściowo na innej płaszczyźnie, w umyśle. Świat, z którego uciekł, by zrzucić więzy i znaleźć spokój.

 

 

 

Wiem, że teraz wypełnia go spokój. Sam mi to pokazał, pokazywał długo, bardzo, bardzo długo.

 

Przyglądam mu się bez zrozumienia. Mały czuje się wolny, zadowolony i… szczęśliwy? Tak, szczęśliwy, nie mam co do tego wątpliwości, chociaż tego nie pojmuję.

 

Nie muszę tego pojmować. Po prostu siedzę przy nim, doświadczam jego umysłu i spędzam czas z Małym.

 

 

 

Dosyć długo żyliśmy w spokoju, chociaż nigdy nudno. Mały karmił mnie, zachwycał i nieświadomie uwodził swoim umysłem, a ja powoli zaczynałem żyć tylko dla niego. Nie przeszkadzało mi to, chociaż zdawałem sobie z tego sprawę. Uznałem, że nie ma możliwości, bym kiedykolwiek chciał przestać przebywać z Małym albo bym spotkał kogokolwiek lepszego od niego, od jego umysłu. Nie chciałem spotykać nikogo innego; wystarczał mi całkowicie.

 

Pracowałem, a on poznawał świat na zewnątrz. Bałem się o niego, ale cały czas widziałem jego głowę, nawet z daleka, nawet kiedy byłem zajęty czymś innym, wiedziałem więc, że nic mu się nie dzieje. A Mały, kiedy już oswoił się z naszą Ziemią, radził sobie całkiem dobrze, choć dla wszystkich poza mną był niemową. Zabroniłem mu porozumiewać się z innymi inaczej niż na migi, a on się ze mną zgodził.

 

A potem znowu kogoś zabił. Celowo. Jakiś mężczyzna napadł go wieczorem w parku, a przyzwyczajony do twardych reguł własnego świata Mały zareagował odruchowo. Skutki mentalnego ataku odczuło sporo osób, ale nikt poza mną się nie zorientował.

 

Przez kilkanaście dni żyliśmy w stresie – ja, bo wciąż wydawało mi się, że zaraz na głowę zwali nam się policja, a on, bo czuł moje zaniepokojenie. Wytłumaczyłem mu, że może zostać ukarany, ale wciąż upierał się, że miał słuszność.

 

Wydawało mi się, że zagrożenie, iż ktokolwiek będzie podejrzewał łagodnego jak baranek niemowę, minęło. Mały także się odprężył i zaczął nawet uśmiechać się do mnie częściej.

 

Przyszli w nocy. Dla nich Mały był niebezpiecznym wariatem, a ja kimś w rodzaju służącego, ofiary psychopaty. Zabrali nas obu, po cichu, po ciemku, bez sądów i zbędnego szumu. Mnie zrobili tylko badania psychologiczne, jakby upewniając się, czy przypadkiem nie zaraziłem się od Małego szaleństwem, pouczyli, ostrzegli i puścili wolno. Ale on został.

 

Natychmiast skontaktowałem się z nim obrazami. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale dzieliła nas zbyt duża odległość, bym mógł wysłać same myśli. Mały mnie zrozumiał i odpowiedział od razu. Uspokoił mnie i zapewnił, że właściwie nic mu nie jest.

 

Zaprotestował dopiero przy lekach. Znów poczuł się spętany i bronił zajadle, póki nie dano mu spokoju. Zamknięto go w celi o miękkich ścianach, bez okien. Przyszedłem w odwiedziny, ale nikomu nie pozwalano się do niego zbliżać.

 

Długo trwało, nim udało mi się przekonać zarządzających, że Mały naprawdę nikomu nie zrobi krzywdy i nie potrzebuje takiej celi. Jak tylko mnie wpuścili, chwyciłem go w ramiona z zamiarem nie wypuszczenia więcej. Był trochę zdziwiony, ale zrozumiał ten gest, odwzajemniając się lekkim uściskiem.

 

Tęskniłeś?, zapytałem.

 

Nie zrozumiał. Przecież ciągle miał ze mną kontakt, widzieliśmy i czuliśmy się nawzajem. Wtedy ostatecznie dotarło do mnie, że Mały i ja funkcjonujemy na różnych płaszczyznach. W różnych światach. Ja byłem wciąż człowiekiem i potrzebowałem bliskości, a on… on był Małym.

 

 

 

Zastanawiam się, czy potrafi płakać. Czy potrafi krzyczeć z frustracji albo gniewu. Czy polubił śmiech, po tym, jak go nauczyłem. Ale łzy wciąż nie dają mi spokoju. Czy zalśnią kiedyś w jego oczach? Spłyną po policzkach?

 

Nawet go o to nie pytam, wiem, że nie zrozumie. Ale tak miło jest wyobrażać sobie, że potrafi być człowiekiem.

 

 

 

Martwi się moim smutkiem. Ściskam lekko jego palce, pokazując mu moje obrazki, proste, wręcz prymitywne w porównaniu z jego własnymi.

 

Pokazuję mu moją byłą dziewczynę, jej śmiech, mocny uścisk ojca, łagodne spojrzenie mamy, brata, który wystawia język, poczucie bezpieczeństwa w namiocie z koca i poduszek z czasów dzieciństwa, drżący uśmiech babci, ciepłe ręce dziadka.

 

Mały ma dziwną minę. Trochę taką, jaką ja musiałem mieć, kiedy po raz pierwszy doświadczyłem jego widoków.

 

 

 

Byłem na niego wściekły za to, że podobała mu się cela, w której go zamknięto, że podobało mu się ciepło, że czuł się bezpiecznie. Nierozważnie zapytałem, czy ze mną nie było mu lepiej, a on odpowiedział z właściwą sobie szczerością:

 

Nie, dopiero teraz jestem całkiem spokojny.

 

Tłumaczył mi to wrażeniami i obrazami, tłumaczył na wszystkie sposoby. W końcu dotarło do niego, że zrozumiałem, co miał na myśli i po prostu czuję się… gorzko. A wtedy zrobił coś, co do teraz mnie zadziwia. Nie wiem, jak mogło mu się to udać, ale się udało.

 

Przekonał pracowników, by przeniesiono go do innego pokoju, by pozwolili mi go odwiedzać. A potem stanowczo nakazał mi przyjście.

 

Zdziwiłem się, widząc zmiany. On wzruszył tylko ramionami (wzruszył ramionami!) i wyciągnął do mnie rękę.

 

Ściskając mocno moje palce, pokazywał mi wszystko.

 

 

 

Och, pokażę ci… wszystko!

 

I pokazuje. Zawsze tylko troszeczkę, żebym nie umarł, jak kiedyś tamci ludzie. Choć do tej pory byłem odporny, wiem, że Mały zawsze trochę się powstrzymywał. Ale coraz mniej.

 

Aż w końcu… wcale.

 

 

Uśmiecham się do niego z czułością. Akurat ten gest rozumie. Nauczyłem go. A on nauczył mnie, jak wyrazić to obrazami.

 

Wiem, że z każdą chwilą z nim coraz bardziej odrywam się od rzeczywistości, zostawiam za sobą jakąkolwiek logikę, wszystkie zasady i prawa. A on robi to ze mną. Mówi bez słów o tym, że kiedyś staniemy się jak ptaki.

 

Co masz na myśli?, pytam.

 

Odlecimy i będziemy całkiem wolni.

 

Coś dławi mnie w gardle – strach, ekscytacja i obrazki.

 

Odlecimy.

Koniec

Komentarze

Bardzo interesujące i, moim skromnym zdaniem, tak samo dobre opowiadanie. Dobre konceptem --- chociaż, szczerze pisząc, nie takim bardzo nowym i odkrywczym, ale za to ciekawie zrealizowanym. 

Niestety, jedno mi się niezbyt podobało. Za często pojawiające się przypomnienia i zapewnienia, że nieziemskie, niedostępne zwykłym ludziom, niezrozumiałe dla nich.

Przeczytałem z emocją.  W tej relacji bohaterów jest pewna głębia, miałem podobne odczucia co po Poczcie rowerowej Huellego. Plus za dobór formy: za migawkość wynikłą z "oddalenia" narracji --- ten sam pomysł opisany detalicznie mógłby upaść pod ciężarem dosłowności.

B. dobre.

Ciekawy tekst, ale mam to samo zastrzezenie, co adam. Te zwroty o madzwyczajnosci raczej przeszkadzaja.

Pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka