
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Kyla Harbi poznałam w jednym z tych obrzydliwie wielkich i głośnych supermarketów, gdy przeglądałam płyty z klasyką. Poszłam tam tylko dlatego, że płyty sprzedawano na wagę za śmieszne pieniądze. Nie spodziewałam się poznać swojego przyszłego męża.
– Jest coś dla nas? – spytał mnie uśmiechając się przyjaźnie. Nie miał w głosie fałszywego tonu taniego podrywacza, który pod zadanym pytaniem ukrywa zwykle drugie; „czy prześpisz się ze mną?”. Wyglądał nieszkodliwie.
– Dla nas?
– Nas, romantyków.
Przez ostatnie dwie minuty obracałam w rękach na wszystkie strony kompakt ze składanką. Podałam mu go.
– Kiepskie zestawienie – pokręcił głową z dezaprobatą.
– Czemu?
– Nudy Brucknera i Debussego znalazły się przed Schubertem i Chopinem – odparł nie odrywając się do nazwisk autorów i utworów wydrukowanych z tyłu okładki.– Każdy kto to kupi pożałuje. Bruckner jest całkowicie przewidywalny, a Debussego nie rozumiem, przyznam szczerze. Jako kompozytorzy nie dorównywali Schubertowi, ani tym bardziej Chopinowi, a jakiś kretyn upchnął ich obok siebie.
Mówił z taką powagą, jakby skład artystów obrażał jego muzyczne uczucia. Rozbawiło mnie to. Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie widział, że się uśmiecham.
– Mhm, a to? – podałam mu następną płytę.
– Brahms, może być. Lubię jego koncerty fortepianowe, a ty?
– Ja też – w przypływie genialnej myśli spytałam.– Grasz na czymś?
– Nie. Chociaż ostatnio śniło mi się, że gram Chopina na starym fortepianie w zrujnowanej fabryce…
Rozmawialiśmy przebierając kompakty w koszu. Był wygadany i dowcipny, mówił dużo i szybko, często zmieniając tematy. Nie potrafił skupić się na jednej rzeczy, ale też nie chciał. Trzeba było się do tego przyzwyczaić. Wyobraźnia była jego żywiołem. Dawał się nieść falom fantazji porywając rozmówcę ze sobą, czy ten tego chciał czy nie, a jego obrazowe skojarzenia sprawiały, że z mojej twarzy nie znikał uśmiech. Potrafił mówić, ale także słuchać. Miło było dla odmiany porozmawiać z kimś, kto nie gapi ci się w dekolt, gdy myśli, że nie patrzysz. Kyle był niezwykły. Chyba już wtedy go pokochałam. Kocham nawet teraz.
Brakuje mi go.
Gdy powybierał co ciekawsze płyty zapakował je do zdzieraka, zważył na elektronicznej wadze i nalepił karteczkę z ceną, którą wypluło mu urządzenie.
– Zobaczę jeszcze stoisko z filmami. Może znajdzie się coś Luca Bessona. Na razie.
Podał mi rękę, uśmiechnął się i odszedł.
Zostawił mnie. Nie spodziewałam się tego. Nie wiem czy w tej chwili byłam zła na niego z tego powodu, czy też dlatego, że zrobił to tak nieoczekiwanie i nie poprosił, żebym z nim poszła. Chciałam go dogonić i… no właśnie, co dalej? Ta niepewność trzymała mnie w miejscu.
Kręciłam się po hali z pustym koszykiem. Przyłapałam się na tym, że krążę wokół kącika z filmami. Ale jego już tam nie było. Zrobiło mi się smutno. Skarciłam się za to, zostawiłam koszyk i wyszłam, ciągnąc rozdartą duszę za sobą.
Zobaczyłam go przy rowerach. Goniłam za nim po całym sklepie, a teraz gdy mogłam podejść stałam w miejscu, bo nie wiedziałam co powiedzieć.
Dostrzegł mnie i podjechał.
– Tam w środku zapomniałem spytać, jak masz na imię – zagadnął cały czas uśmiechając się przyjacielsko.
Po tym jak mnie zostawił i co się stało potem, nie zamierzałam tym razem poddać się tak łatwo. Ale szczere spojrzenie, uśmiech Kyla i coś jeszcze, aura która go otaczała, przekonało mnie, że jego wcześniejsza nieuprzejmość nie była celowa. Poza tym wydawało mi się, że zaczynając z nim znajomość od gry pozorów, było czymś nie na miejscu. Skapitulowałam.
– Jodie Holley.
Spytał czy może odprowadzić mnie kawałek, więc się zgodziłam.
Mówił cały czas poruszając tyle spraw, że ledwo nadążałam z przestawieniem się na kolejny temat. Żonglował tematami z wielką swobodą. Podobało mi się to w nim, jak i wiele innych rzeczy.
– Masz gotową odpowiedź na każde pytanie? – wykorzystałam jedną z nielicznych szans, żeby coś powiedzieć.
– Nie. Gdybyś w środku nocy spytała mnie, czy śpię, nie mógłbym odpowiedzieć.
– To zależy, czy byś spał czy nie – zauważyłam.
– Masz rację. Trzeba to kiedyś sprawdzić.
– Może sprawdzimy.
Sprawdziliśmy jeszcze tej samej nocy.
Kiedy skończyliśmy się kochać, Kyle włożył rękę między moje nogi i zasnął. Robił tak niemal co noc. Lubiłam to.
Moi rodzice byli konserwatywni do bólu i nie spodobało im się, że się wyprowadzam do Kyla, choć polubili go od pierwszej chwili. Był miły i otwarty, szybko zjednywał sobie przyjaźń ludzi. Równie szybko o nich zapominał.
O tym, że jest milionerem dowiedziałam się po dwóch tygodniach od zamieszkania razem. Otworzyłam kopertę z banku spodziewając się jakiegoś upomnienia, a ujrzałam wyciąg z konta z szeregiem cyfr niemal tak długim, jak numer mojego ubezpieczenia. Pomyślałam, że to pomyłka i pokazałam rachunek Kylowi. Stwierdził obojętnie, jakby chodziło o pocztówkę od nie lubianej ciotk,i że to nie błąd i wrócił do czytania książki. On naprawdę nie przywiązywał do tego wagi.
Żeby to zrozumieć trzeba znać Kyla. Mógł mieć wszystko o czym można marzyć, a mieszkał w starej kamienicy w jednopokojowym mieszkanku z mikroskopową łazienką, ponieważ było mu w nim dobrze. Fakt, że meble pochodziły z Ikei, ale nie był to dowód, by sądzić, że facet ma miliony. Dorabiał na czarno, jako dozorca w filharmonii, gdzie zarabiał grosze, a mógł otworzyć własną firmę. Jeździł rowerem, choć mógł sobie pozwolić na bentleya. Każdy poradziłby sobie w roli milionera, nawet on gdyby choć trochę się postarał, jednak luksusy nie były mu potrzebne. Był szczęśliwy i pieniądze niczego nie zmieniły w jego życiu.
Kochałam go mocno, ale w tamtej chwili miałam ochotę udusić go gołymi rękoma. Mężczyźni są czasem tak głupi, że kobiety nawet nie próbują im tego uświadamiać, wiedząc że i tak nie osiągną żadnego efektu. Wtedy można się na nich gniewać albo pocałować, w duchu wybaczyć głupotę i kochać dalej.
Cztery tygodnie później kupiliśmy dom na cichym osiedlu za miastem. Była to ładna piętrowa willa. Cena za nią była wysoka, a sam dom był za duży tylko dla nas dwojga, jednak byliśmy zdecydowani w chwili, gdy agent nieruchomości pokazał nam zdjęcia.
Kolor budynku był nieco zbyt intensywny, dlatego do czasu przemalowania go na bardziej stonowany Kyle nazywał go Barbie House. Potem nie wymyślał już podobnych oryginalnych nazw i nazywał go Domem
Następne tygodnie były koszmarem. Urządzanie domu naszych marzeń, co chwilę przerywały odwiedzimy nowych sąsiadów, niezapowiedziane najazdy moich rodziców, którzy koniecznie chcieli pomóc w stawianiu pierwszych samodzielnych kroków swojej „kochanej córeczce”. Zwłaszcza matka. Doprowadzała mnie do szału wtrącając się do wszystkiego, kręcąc nosem na moje pomysły ustawienia mebli, rozplanowania ogrodu i doczepiając się do tysiąca innych rzeczy. Gotowała nam obiady, otwierała drzwi, zapraszała swoich stetryczałych znajomych, żeby pochwalić się NASZYM domem, jeździła ze mną na zakupy i kiedy tylko mogła robiła wcale niedelikatne aluzje, że chciałaby razem z ojcem zamieszkać u nas. Do tego w najmniej odpowiednich momentach zjawiali się moi przyjaciele i znajomi z pracy, którzy jakimś cudem dowiedzieli się gdzie teraz mieszkamy. Patrzyli, chwalili, oferowali ręce do pracy. Wszystkich trzeba było oprowadzić, ugościć i poświęcić odrobinę uwagi. Kyle znosił to gorzej ode mnie, bo nie przepadał za tłokiem. Tym bardziej, co dziwne, że to byli wyłącznie moi goście i moja rodzina. Połowę tych ludzi widział pierwszy raz w życiu. Trwał jednak przy mnie i dodawał otuchy, kiedy wszystko stawało na głowie.
Allan Fowler, człowiek który sprzedał nam dom, zapomniał wspomnieć, że elektryczny piec w piwnicy jest nowy i wymaga certyfikatów, których jednak nie posiadał. Wiedziało o tym dwóch inspektorów, którzy zjawili się akurat w tej samej chwili, co dostawcy mebli. Kiedy ja czarowałam inspektorów, Kyle robił to samo z dostawcami, by pomogli mu wnieść ciężkie, antyczne regały do urządzonej na parterze biblioteki. Tego dnia padało i jak na złość ostatni goście wyszli na krótko przed przyjazdem mebli, więc nikt nie mógł mu pomóc. Dostawcom nikt nie zapłacił za męczenie się z tymi ciężarami po dotarciu do klienta i po wyładowaniu towaru z ciężarówki chcieli zostawić je na ulicy w deszczu. Nie było wyjścia. Musiał im zapłacić.
Do mnie również uśmiechnęło się szczęście. Inspektorzy byli łapówkarzami. Drogo sobie policzyli, ale przynajmniej mieli zadbać o właściwe zezwolenia oszczędzając nam czasu na latanie po urzędach.
Ok, wszystko gra.
Grało przez jakieś pięć minut. Potem zadzwonił dzwonek do drzwi.
Siedzieliśmy zmęczeni w kuchni tuląc się do siebie. Oboje potrzebowaliśmy bliskości i spokoju.
– Udawajmy, że nas nie ma – wyszeptał mi do ucha.
– Dobrze.
Niestety drzwi nie były zamknięte z czego skorzystał nieproszony gość.
– Jesteście w domu? – krzyczała z przedpokoju Jamie Trail. Jamie jeszcze mogliśmy znieść. Tak naprawdę, to jak dotąd, była pierwszym i jedynym niezapowiedzianym gościem, z odwiedzin którego się ucieszyliśmy. A przynajmniej nie mieliśmy ochoty wykopać jej z hukiem za drzwi.
– Cześć – przywitała się z uśmiechem odgarniając z czoła kosmyk mokrych włosów. Szybko spoważniała kiedy nas zobaczyła.– Boże! Wyglądacie, jak wyciągnięci z grobu.
Postawiła na podłodze dużą torbę i przysiadła się. Wiedziała, że nie trafiła z porą odwiedzin i było jej przykro z tego powodu.
– Zrobić wam kawy albo jakieś kanapki? – spytała.
– Nie, dzięki. Niedługo wpadnie matka ugotować coś smacznego.
– Współczuję. Bądźcie chamscy i nie otwierajcie. Albo kupcie jednego z tych wrednych psich kilerów, żeby ją przegonił. Ostatecznie poświecę życie i sama ją przegonię.
Wyobraziłam to sobie. Jamie siłującą się w zapaśniczym uścisku z moją matką na progu domu. Przekrwione oczy, zęby na wierzchu, czerwone twarze. Uśmiechnęłam się.
– Zostań i zjedz z nami.
– Jeszcze czego. Jak kiedyś poprosiłam tą kochaną kobietę o trochę jej spaghetti, naładowała mi tyle, że trzy razy dziennie srałam makaronem. Twoja matka nie ma pojęcia, co to jest trochę.
Kyle przeprosił nas i poszedł do sąsiadującego z kuchnią pokoju. Przez wycięcie w ścianie spełniającego rolę barku widziałyśmy, jak ciężko padł na kanapę i od razu zasnął.
– Jest wykończony. Chyba oboje jesteście?
Opowiedziałam co się działo przed jej przyjściem i wszystkich wcześniejszych udrękach.
– Trudno się dziwić, że macie dość. Ale sami jesteście sobie winni. Głupio zrobiliście przeprowadzając się z taką pompą. Gdybyście byli bardziej dyskretni…
– Daj spokój, Jamie – przerwałam zła na przyjaciółkę.– Sama nie wiem skąd to się wszystko wzięło.
– Przepraszam cię, skarbie. Nie chciałam… – na dowód skruchy objęła mnie i pocałowała w policzek.– Właśnie! – krzyknęła głośno. Za głośno. Niepewnie spojrzała na kanapę, ale Kyle spał jak zabity. Sięgnęła po torbę.– Prezent na ochrzczenie nowego domu.
Puściła oko, uśmiechając się szelmowsko. Coś się święciło.
W starannie zapakowanym różowym papierze z wielką kokardą znalazłam eleganckie wydanie kamasutry. Kolorowe fotografie ilustrowały opisy niektórych z klasycznych i akrobatycznych pozycji miłosnych, prezentowanych w orientalnych sceneriach przez hinduskich kochanków. Zdjęcia były rozmyte i znakomicie oddawały nastrój intymności w chwili zbliżenia dwojga ludzi.
– Bardzo romantyczne, dzięki. Jak ten gumowy penis, co mi dałaś na urodziny dwa lata temu.
Udała przesadne zdziwienie.
– Ciągle go masz? Kyle się nie spisuje?
Absurdalna aluzja rozbawiła nas do łez. Żeby przypadkiem nie obudzić Kyla pobiegłyśmy chichotać do drugiego pokoju. W weselszym nastroju oprowadziłam ją po domu zdradzając najpilniej strzeżone pomysły urządzenia każdego pomieszczenia. W przypływie entuzjazmu wygadałam się nawet o pokoju dziecinnym. Nie mówiłam o tym nikomu.
– Jesteś w ciąży?
Zabawne było oglądać jej minę. Tak głupiego wyrazu nie miała od czasu, jak w ogólniaku chłopaki zrobili nocą najazd na sypialnie dziewczyn i sfotografowali ją nago. Potem przyszła pora na poważną rozmowę. Cieszę się, że padło na nią. Mimo luźnego podejścia do życia, Jamie była moją najlepszą przyjaciółką i liczyłam na nią.
– Rozmawiałaś z Kylem?
– Próbowałam, ale znasz go. Zaczął żartować i… nie było sensu.
– Jasne! Pozwalaj mu sobą rządzić. Jak się tobą znudzi, to zacznie zabierać cipy z ulicy. Kupi jeden z tych sportowych włoskich wozów, to mu same będą wskakiwać do środka w czasie jazdy.
Pośmiałyśmy się trochę, a potem już na serio powiedziałam, że myślę o aborcji.
– Dobrze mi z nim, ale znamy się dopiero dwa miesiące. To bardzo krótko. Prawie nic o nim nie wiem. A jeśli on nie chce dziecka? Sama nie wiem, czy je chcę.
– Nie pieprz. Zawsze o nim marzyłaś.
– Ale to co innego – nieświadomie włożyłam rękę pod bluzkę, trzymając się za brzuch. Próbowałam wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby był tam maluch.
– Bredzisz. Kyle to wspaniały facet. Czasem denerwujący, ale to akurat wspólna cecha wszystkich facetów. Nie usuwaj ciąży. Nie bądź głupia. Będziesz najlepsza mamą jaką znam. Oddam ci na wychowanie swoje bachory, jak w końcu Mick zabierze się do roboty.
– Może w końcu powiesz coś do rzeczy?
– Nie denerwuj się. Źle nie chciałam. Chodzi o to, żebyś nie podejmowała decyzji o aborcji zanim nie porozmawiasz o dziecku z Kylem.
– Boję się, że nie będzie chciał. Co wtedy zrobię? Nie chce zostać samotną matką albo skończyć jak Linda Wings.
Linda zaszła w ciążę na pierwszym roku studiów. Miała osiemnaście lat. Jej chłopak nie chciał dziecka i namawiał ją na aborcję, ale zdecydowała się urodzić. Niektórzy ludzie nie powinni zostawać rodzicami. Trzy miesiące po porodzie jej chłopak pobił małego, bo za głośno płakał. Dzieciak zmarł w szpitalu. Linda trafiła do wariatkowa po tym, jak stróż nocny na cmentarzu przyłapał ją jak rozkopywała grób swojego dziecka.
– Nie przesadzaj. Porozmawiaj z nim. Oboje postanowicie. W końcu to też jego dziecko.
W końcu mnie przekonała, że tak będzie najlepiej.
To całe gadanie było mocno przygnębiające, więc gdy wróciłyśmy do kuchni zmieniłam temat.
– Słyszałaś, żeby Kyle opowiadał kiedyś o swojej rodzinie?
Zastanawiała się chwilę.
– Chyba nie. Nie przypominam sobie.
– Bo nie mówił. Wiesz, że wszyscy ludzie którzy tu przychodzą, to wyłącznie moi znajomi? Pomijając nowych sąsiadów i dostawców. Trochę to dziwne, co?
– A co w nim nie jest dziwne? Znając Kyla mógł nikomu nie mówić, że się przeprowadza.
Uznałam, że to możliwe. Do wielu spraw podchodził lekceważąco.
– Myślisz, że coś ukrywa? – konspiracyjnie ściszyła głos.
– Niby co?
– Jakąś potworną tajemnicę z przeszłości. Na przykład o tym, że jego ojciec zabił siekierą całą rodzinę i przeżył tylko Kyle.
– A co z ojcem?
– Po wszystkim popełnił samobójstwo.
– Wierzysz w to?
Przyznała, że nie bardzo.
– Ale to nie jest niemożliwe. Nie takie sprawy ludzie ukrywają przed światem.
– Przez takie gadanie teraz żałuję, że ci powiedziałam – wyznałam szczerze.
– Dobra, rozejm. Faktycznie to nieco dziwne. Czemu go po prostu nie zapytasz?
Byłoby to najprostsze rozwiązanie, więc czemu dotąd tego nie zrobiłam? Nie wiem. Może podobała mi się atmosfera tajemnicy otaczająca Kyla.
Kiedy byłam mała myślałam, że Tajemnica mieszka w starym kufrze leżącym na strychu w domu dziadków. Kufer był drewniany, dziwnie pachniał i choć nie miał kłódki nie można go było otworzyć. Ciągle tam był, dziadek był bardzo do niego przywiązany. Nigdy by go nie sprzedał, ale nie pamiętam, by kiedykolwiek się do niego zbliżył. Dziecko czuje tajemnicę inaczej niż dorośli. To magiczne słowo. Kyle tworzył wokół siebie taką właśnie magiczną aurę, choć nie wiem na czym to dokładnie polegało. Było i już.
– A jeśli jednak ma coś do ukrycia? Tylko go zdenerwuję. Nie chcę tego.
– Boże, słyszysz to i nie grzmisz. Kto tu kogo okręcił wokół palca? Nie spytam o to, nie spytam o tamto. Kyle nie ksiądz, ślubu milczenia nie składał. Przepytaj go, jak to dla ciebie takie ważne, a jak nie, to zapomnij.
Już miałam wypalić, że jest ojcem mojego dziecka i tak, to ważne jacy są jego rodzice, ale w porę ugryzłam się w język.
Zadzwonił dzwonek. Poprzedni właściciele byli chyba akustycznymi masochistami. Nie zamontowali najzwyklejszego w świecie brzęczka, ale potężny basowy gong, którego echo trzęsło ścianami.
Stało się to, co w tej sytuacji było nieuniknione. Kyle się obudził.
– Siedź, ja otworzę – zaproponowała Jamie. Coś kombinowała.
Przechodząc przez pokój rzuciła do Kyla, by siedział cicho. Jamie miała naturalny dar przekonywania. Kłamała po mistrzowsku. Przypominała mi wtedy cygańską wróżkę z łatwością naciągającą naiwnych ludzi, że za kilka dolarów przepowie im przyszłość i mówiła najbardziej wiarygodną historyjkę, w jaką zdołają uwierzyć.
Mój niewyspany niedźwiadek przyczłapał do kuchni, poczęstował się kawą i zaczął przerzucać strony kamasutry zabawnie przekrzywiając przy tym głowę.
– Prędzej jądra w supeł zawiążę, niż zrobię coś takiego – rzucił uwagę.
Zrzuciłam trampek i bosą stopą gładziłam go po nodze. W końcu spojrzał na mnie i powiedział.
– Posmyrałbym cię po cyckach, ale nogę sobie wykręcę.
– Od czego masz ręce?
– Od urodzenia.
Zjawiła się Jamie. Postawiła na stół płaskie zawiniątko ociekające wodą.
– Piernik od Tuckerów. Bardzo sympatyczni ludzie. Zaprosili mnie na drinka.
– Zaprosili, co? – miałam wątpliwości, co do udziału Tuckerów w tym pomyśle.
– Was też zapraszają, jak już się pogodzicie.
– Ciche dni? I oni to kupili?
– Mówiłam, że są sympatyczni.
Odprowadziłam ją do drzwi. Uściskałyśmy się i wyszła. Stojąc w uchylonych drzwiach zdążyłam jeszcze pomachać stojącym na chodniku i przemoczonym Tuckerom. Lało jak trzeba.
Wróciłam do pokoju. Oparłam się o ościeżnicę, krzyżując ręce na piersi.
– Drzwi zamknięte.
Nie zareagował. Siedział w wygodnej kanapie udając, że w tej chwili najbardziej interesuje go ściekający po szybie deszcz. Wyglądał na zmęczonego pogodą, ale nie był przekonujący. Czekałam pogwizdując sobie. Spojrzał na mnie od niechcenia. Mierzyliśmy się spojrzeniami, jak bokserzy przed walką, czekając które z nas pęknie pierwsze. Próba sił, ale to on zawsze tą grę przegrywał. Jak zawsze starałam się przewidzieć, kiedy zerwie się z miejsca. Próbę sił wygrywałam, ale w biegach był lepszy.
Spóźniłam się tylko troszeczkę. Wyskoczył z miejsca z szybkością i wdziękiem pasikonika, ale zrobił to zbyt energicznie i musiał łapać równowagę. Wykorzystałam ten moment zawahania. Wbiegając po schodach miałam tyle radochy, że piszczałam jak nastolatka.
W sypialni byłam pierwsza. Wygrałam.
Łóżko stanowiło nasz azyl, do którego nie miały wstępu codzienne problemy. Ale wtedy było inaczej. Nie kochaliśmy się tylko pieprzyliśmy dziko, jak zwierzęta. Nie było miłości, oddania. Balansowaliśmy na ostrzu perwersji, pozbywając się w pół godziny stresów towarzyszących nam od kilku tygodni. Potrzebowaliśmy tego.
Po wszystkim leżeliśmy przytuleni do siebie, zadowoleni, szczęśliwi. Ciężar świadomości czekających nas jeszcze wyrzeczeń i pracy został za drzwiami.
Dom kupiliśmy na początku lipca. Wymagał więcej pracy, niż zakładaliśmy, ale drobne stylistyczne poprawki, których było najwięcej wyszły mu na dobre. Dopiero pod koniec jesieni był urządzony dokładnie tak, jak to sobie wymarzyłam.
Powiedziałam mu o dziecku kilka dni po wyjawieniu tej tajemnicy Jamie. Nie tryskał entuzjazmem, czego w duchu pragnęłam, był tym trochę oszołomiony. Chyba sam nie wiedział, jak ma zareagować. Pierwsze chwile po wydaniu się wszystkiego, kiedy możliwość aborcji była bardzo prawdopodobna, były najcięższymi w moim życiu. Pragnęłam tego dziecka. Gdyby Kyle go nie chciał, odeszłabym, choć kochałam go tak mocno, że pękłoby mi serce. Duchowego wsparcia w potrzebie udzieliła mi Jamie. To ona poradziła, żebym zapytała Kyla czy chce, żebym przerwała ciążę i zobaczyła jak zareaguje.
Powiedział, że jeśli chodzą mi po głowie takie myśli, to jestem popaprana.
Chciał mieć ze mną dzieci. Nie był tylko przygotowany, że stało się to tak szybko. Cieszył się, ale był skołowany. Przeprosił, że nie zauważył, jak jego apatia na mnie wpływa i robił później, co mógł, żeby zatrzeć fatalny początek.
Ale chyba trochę przesadził.
W ogrodzie zbudował dla mnie miniaturową kopię Kryształowego Pałacu, wspaniałą kopulastą konstrukcję ze szkła i stali, wypełnioną tuzinami gatunków kwiatów i krzewów, z wielopoziomową fontanną, posągami aniołów, greckich bogów i zwierząt, zaś na galerii umieścił dwanaście kryształowych gablot zawierających najdoskonalsze repliki światowych dzieł sztuki, literatury, symboliczne pamiątki z ubiegłego wieku oraz ogromne akwarium z kawałkiem żywej rafy koralowej.
Mój własny Tadź Mahal.
Pałac trafił na okładkę renomowanego magazynu o florystyce i był solą w oku sąsiadów, którzy od dawna rywalizowali między sobą o stworzenie ogrodu najlepszego z najlepszych. Kyle nie zamierzenie wtrącił się w ten absurdalny bój, rozgrywający się na chyba wszystkich osiedlach świata i bezsprzecznie zdołał go wygrać.
Którejś nocy ktoś potłukł w pałacu szyby. Szkody nie były poważne, ale mogło być inaczej, gdyby nie hartowane, nierozpryskowe szkło i alarm, który wyrwał z łóżek wszystkich w promieniu kilometra, co miano nam później za złe.
Przyznam, że na przeprosiny wystarczyłby tradycyjny upominek w postaci bukietu kwiatów, ale widać mój ukochany musiał się wykazać.
Największą niespodziankę sprawił mi na końcu.
Oświadczył się. Byłam w szoku. Nigdy nie rozmawialiśmy o ślubie. Kyle sprytnie unikał tematu i po kilku próbach skutecznie mnie zniechęcił. Aż tu nagle taka bomba.
Moją druhną została oczywiście Jamie. Ślub odbył się dwa tygodnie po porodzie, nasz synek, Dane, mógł więc być razem z nami. Zjechała się prawie cała moja rodzina i nawet fakt, że połowa z nich przyjechała na zaproszenie tylko po to, żeby zobaczyć jak to robią milionerzy nie mógł popsuć mi humoru.
Nie było nikogo ze strony Kyla. Tylko dwóch starych znajomych, z którymi kiedyś sprzątał filharmonię. Na weselu nie przeszło to niezauważenie. Jednak Kyle zręcznie zbywał każdego, kto starał się wybadać sprawę. Robił to po mistrzowsku, chyba do tej pory niewielu się połapało, że odeszli z odpowiedzią nie na to pytanie, które zadali. Mnie zbywał z równym sprytem do czasu, aż rozpracowałam wszystkie jego sztuczki i uniki. Było to ostatniego dnia podróży poślubnej w Grecji.
– W porządku – rzekł widząc, że tym razem się nie wykręci.– Co chcesz wiedzieć?
Długo czekałam na to zwycięstwo i zdążyłam się na nie przygotować. Lista pytań była długa.
– Jak nazywała się twoja matka?
Wahał się zanim odpowiedział.
– Loża Hiszpanii.
– Ładnie. Pochodziła z Hiszpanii?
– Wiedziałem, że nie uwierzysz.
– Więc mnie nie okłamuj.
– Wolałabyś usłyszeć, że mój ojciec wymordował wszystkich siekierą?
Przez chwilę nie wiedziałam o co mu chodzi.
– Podsłuchiwałeś! Nienawidzę cię – na dowód tego uszczypnęłam go.
– To gra wstępna? Znam lepsze…
– Cicho bądź – zażądałam stanowczo. Coś takiego jak powaga sytuacji było mu obce.
– Cała moja rodzina żyje. Rodzice, młodsza siostra i dziadek. Matka naprawdę nazywa się Loża Hiszpanii. My się nie mordujemy.
– Czemu o nich nie opowiadałeś?
– Nie chciałem, żebyś wzięła za dziwaka.
Już miałam powiedzieć „kiedy ty jesteś dziwny” ale w porę ugryzłam się w język. Kyle był poważny jak nigdy.
– Bałem się, że cię stracę. Uznałabyś, że wszystko zmyśliłem i odeszłabyś. Już raz tak było.
Nigdy nie odważyłam się poprosić go, żeby o tym opowiedział. Ale miał rację. Gdyby na początku naszej znajomości zdradził o swojej rodzinie to, co wiem o niej teraz pomyślałabym, że ma chorą wyobraźnię i zostawiła go. Na przykład jego dziadek.
– Nazywa się Litviyakriszczayanarvayan. Jest magikiem. Potrafi wchodzić to telewizora i przenosić się w różne miejsca…
Zmierzaliśmy do ruin świątyni Apollina w Delfach, kiedy to powiedział. Zatrzymałam się patrząc na niego, jakby był obcym człowiekiem. Nie uwierzyłam mu oczywiście. Jak mogłam? Dziadek Likvi-coś tam, telewizyjny magik. To był dziwny żart. Nawet jak na Kyla.
Był zły i nieszczęśliwy, że tak zareagowałam. Niepewny co będzie dalej. Zaskakujące było to, że moje zachowanie przestraszyło go. Jakby się spodziewał, że powiem mu „jesteś nienormalny, nie zbliżaj się do mnie ani do Dana”. Czekał co zrobię.
Roześmiałam się próbując obrócić całą sytuację w żart. Ruszyliśmy dalej.
– Kiedy widziałeś się z nimi ostatni raz?
Zadziwiające, że odpowiedział. Wyglądał na rozdartego. Ale dlaczego?
– Niech pomyślę… szesnaście, nie, siedemnaście lat temu.
Obliczyłam szybko, że miał wtedy zaledwie siedem lat.
– Co się stało?
– Nie uwierzysz.
– Ciągłe to powtarzasz. To twoja mantra, czy jak?
Ciągle był podminowany i to była moja wina. Kyle był dziwny na swój sposób, ale na pewno nie był wariatem. Miał zbyt logiczny umysł. W końcu miałam swoją szansę na dowiedzenie się czegoś o jego rodzinie i zawaliłam sprawę. Powinnam była pozwolić mu się wygadać. Nawet jeśli jego historia była zbyt niesamowita, żeby w nią uwierzyć. Pożałowałam swojego zachowania. Kyle stał się ponury i małomówny. Nie miał ochoty na rozmowę. Przekonałam go jednak, by opowiedział coś o swojej siostrze.
Znowu się wahał, ale odpowiedział.
– Nazywa się Fantazja Z Niebieskiego Pudełka – spojrzał kątem oka, ale tym razem uważnie słuchałam.– Jest młodsza ode mnie o dwa lata. Na jej piąte urodziny dziadek zabrał nas do zoo, stadniny koni, parku wodnego, cyrku i na koniec do McDonalda na przyjęcie-niespodziankę. Świetnie się bawiliśmy, bo to była nasza, Fantazji i moja, pierwsza wycieczka poza dom. Nasza rodzina bardzo rzadko gdziekolwiek razem wychodziła. Byłem zazdrosny, że zrobili to dla niej. Moje urodziny nigdy nie miały takiej pompy. W środku przyjęcia, kiedy Fantazja razem z innymi dziećmi bawiła się w zjeżdżanie do wielkiego basenu wypełnionego kolorowymi piłeczkami, zrobiłem coś naprawdę głupiego, przez co Fantazja omal nie zginęła. Rodzice byli wściekli i wrócili do domu, a ja za karę zostałem tutaj.
Trudno było to wszystko zrozumieć, jeszcze trudniej uwierzyć, że w ogóle te wydarzenia miały miejsce. Ale to nic. Każda rodzina kryje jakieś tajemnice. Moja babcia hoduje na strychu marihuanę.
– Rodzice zostawili cię w McDonaldzie? Strzelałeś do ludzi? O co poszło?
– O nosorożca – musiałam zrobić bardzo głupią minę, bo wreszcie się roześmiał.– Na początku wszystko szło dobrze, ale sprawy szybko wymknęły się spod kontroli. Zwierzak był łagodny jak baranek. Dawał się głaskać, dosiąść, banda hałasujących dzieciaków i ich przerażonych rodziców w ogóle mu nie przeszkadzała. Było naprawdę fajnie. To był mój prezent dla niej. Kiedy widziałem ją taką roześmianą i szczęśliwą, sam byłem szczęśliwy, choć byłem chyba najgorszym możliwym bratem. Ciągle ją straszyłem i dokuczałem, ale wtedy w McDonaldzie miałem jak najbardziej szczere zamiary.
W środku zabawy doszło do tragedii. Coś musiało go rozjuszyć, bo ni z tego ni owego, bez żadnych oznak nadciągającego nieszczęścia, nosorożec wpadł w szał. Zaczął wszystko demolować, tratować próbujących przed nim uciec ludzi. Rodziców i dzieci. Dorośli wyskakiwali przez okna, matki własnym ciałem zasłaniały swoje dzieci i ginęli razem. Róg potwora był czerwony od krwi. Stoły i krzesła fruwały w powietrzu. Ciała stratowanych albo przebitych rogiem ludzi leżały na podłodze.
Stałem skamieniały z przerażenia, kiedy to się działo. Nie mogłem się ruszyć. Patrzyłem na bestię w jakimś hipnotycznym transie. Rzucał łbem na boki robiąc wokół niesamowitą destrukcję, wierzgał nogami wywalając dziury w ścianach i zabijał. Nie wiem gdzie byli moi rodzice. Nie wiedziałem ich. Dopiero ryk potwora wyrwał mnie z otępienia.
Kiedy się zatrzymał pomyślałem, że już jest po wszystkim. Że ogromne szaro-czerwone monstrum przestało zabijać. Chyba dopiero wtedy poczułem największe przerażenie. Strach, od którego ściskało w żołądku. Był to strach przed odpowiedzialnością. Wiedziałem, że czegoś takiego nie da się wybaczyć. Nawet dziecku. Że nic już będzie, jak przedtem. I zapragnąłem, by to się nigdy nie stało. Zamknąłem oczy i zażyczyłem sobie z całych sił, by to się nigdy nie wydarzyło.
Wtedy usłyszałem jęk Fantazji. Stała pod ścianą, przerażona i niewinna, zasłaniając się krzesełkiem, a parę kroków przed nią czaiła się gotowa do ataku bestia. Nosorożec nisko zwiesił ogromny łeb, drapał nogą podłogę, a jego przekrwione oczy patrzyły prosto na Fantazję. A ona nawet nie płakała. Nie próbowała uciec. Stała i coś szeptała pod nosem. Mówiła do niego. Że go nie lubi, bo jest zły i niech sobie już idzie. Pomyślałem wtedy, jaka ona jest głupia. I miałem świadomość, że za chwilę może zginąć przybita rogiem do ściany. Przeze mnie. Powinna uciekać. To ja zasługiwałem, by być tam zamiast niej. Nic już nie mogło jej uratować. Kiedy nosorożec ruszył widziałem jej zdziwienie. Nie strach, tylko zaskoczenie, jakby nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę.
I kiedy nie było już żadnych szans na jej ocalenie, że śmierć jej nie odpuści, zjawił się ojciec. Nie wiem skąd. Pojawił się nagle, żeby ją obronić. Złapał potwora za łeb w ostatniej chwili zmieniając kierunek szarży i grzmotnęli w ścianę metr od Fantazji. Powalił nosorożca na ziemię i własnymi rękami skręcił mu kark. Chwilę potem przyszła matka i dziadek. Wspólnie zrobili porządek, potem zabrali Fantazję i odeszli bez słowa. A ja zostałem.
– Nie wierzę ci – powiedziałem po wysłuchaniu historii.
– Wiem.
Szliśmy w milczeniu wąską i krętą ścieżką wydeptaną wokół góry o łagodnie spadzistych zboczach, za którą znajdowały się ruiny starożytnej świątyni, cel naszej wędrówki i od czasu do czasu odwzajemniliśmy pozdrowienia powracających stamtąd turystów. Rozciągająca się wokół panorama pękatych wzniesień tworzyła przyjemny klimat izolacji sprzyjający rozmyślaniom. Byłoby jednak lepiej, gdyby jakiś obłoczek rzucił na nas trochę cienia. Przez całą drogę prażyło niemiłosiernie. Koszulka Kyla była mokra od potu. Wkrótce na horyzoncie wyrosły ruiny, a zaraz za nimi wyciosane w skale schody teatru i tam przysiedliśmy na odpoczynek. Od zacienionej części stromego zbocza góry Parias bił orzeźwiający chłód.
Ciekawość przeważyła. Niezbyt przekonująco wyszło mi maskowanie jej pod przykrywką obojętności, kiedy spytałam skąd siedmiolatek wytrzasnął nosorożca.
– Co ci po tym? I tak nie uwierzysz – stał kilka stopni wyżej robiąc zdjęcia.
– Chciałabym wiedzieć. Spróbuj.
Zszedł. Schował aparat do plecaka, rękawkiem koszuli wytarł wilgotne od potu czoło.
– Wymyśliłem go – wydobył butelkę wody mineralnej i mandarynki. Ugasiłam pragnienie pijąc małymi łyczkami, a on obierał owoce wrzucając skórki do plecaka.
Nie miałam zielonego pojęcia, co to znaczy, że wymyślił nosorożca i nie byłam pewna, czy chcę, żeby to wyjaśnił. Wyglądało na to, że każde tłumaczenie jeszcze bardziej zapętla już i tak mocno pokręconą historię.
– Wymyśliłeś go i co dalej? – pal licho zdrowy rozsądek, powiedziałam sobie. Musiałam to z niego wyciągnąć do końca.
Podał mi mandarynkę. Sam wgryzł się w drugą.
– I od tamtej pory nie widziałem się z nimi.
– Nie mogłeś po prostu wrócić do domu?
– Po aferze z nosorożcem? – spojrzał na mnie w taki sposób, iż poczułam, że palnęłam coś głupiego.– Nie, nie mogłem.
Spytałam dlaczego.
– Nie mogłem nie dlatego, że zabronił mi ojciec, to też; nie mogłem, bo to było niemożliwe. To… dajmy temu spokój na razie, co? Nie zdołam ci tego wytłumaczyć.
Całe szczęście, pomyślałam. Te hokus-pokus opowieści namieszały mi tylko w głowie. Nie lubił o sobie opowiadać, rozpamiętywać stare dzieje, dzielić się wspomnieniami, uparł się i już. Miałam dylemat czy jego opowieść była cennym trofeum, czy wszystko zmyślił.
– Mimo wszystko chciałabym ich poznać, Kyle. Naprawdę.
– Hm… – bąknął, co miało chyba znaczyć „zastanowię się”.
– Nie zaproszenie ich na nasz ślub nie było w porządku, bo chyba ich nie zapraszałeś?
– Mówiłem, że nie widzieliśmy się od siedemnastu lat. Zresztą to nie byłoby takie proste. Raz; nie zmusiłabyś ich do wyjścia z domu, dwa; nawet jeśli jakimś cudem by ci się to udało, to wyróżnialiby się. A dziadek jak sobie wypije nigdy nie wiadomo, co zrobi.
– Wiesz gdzie mieszkają?
– Pół godziny drogi od nas.
Oberwał w pierś tak mocno, że zahuczało.
– Łajza jesteś, wiesz?
– Ale jaki przystojny – odparł dumnie. Zauważył, że nie żartuję i po chwili dodał.– Naprawdę tego chcesz?
– Mam to sobie wytatuować na czole?
– Napisz brajlem na cyckach.
– Na cipie napisze. Będziesz myślał o rodzicach za każdym razem jak mi włożysz ręce w majtki.
– Jesteś chora, wiesz? Zapomnij dzisiaj o seksie.
– Fajnie! – odparłam rozradowana.– Wyskoczę na miasto po nowe ciuchy.
– Taaak, na lumpy wyskoczysz.
Długie, męczące prośby sprawiły, że w końcu uległ. Nie mogłam uwierzyć. Gdy przeszło mu słomiane zgorszenie obiecał, że po powrocie wybierzemy się do jego rodziców. Nie poruszał go fakt spotkania z nimi po tylu latach albo zręcznie to przede mną maskował. Tak czy inaczej zgodził się. Uwielbiałam kiedy pękała jego męska potrzeba zgrywania niezłomnego.
Wbrew zapowiedziom ostatnią noc podróży poślubnej zaliczyliśmy w łóżku. Po wszystkim wpadłam w o wiele weselszy nastrój i przymilając się poprosiłam, żeby opowiedział coś jeszcze o swojej rodzinie. Był zmęczony i zamierzał pójść spać, ale jakoś udało się go urobić.
– Odpracujesz to później.
– Kiedy i gdzie będziesz chciał, kochanie.
– Okej. Co chcesz usłyszeć?
Zastanowiłam się.
– O co chodzi z tymi imionami? Skąd takie dziwne imię twojego dziadka, Stviya…
– Litviyakriszczajanarvajan – poprawił mnie.
– Właśnie. Loża Hiszpanii, Fantazja Z Niebieskiego Pudełka; to nie są normalne imiona, jak twoje. Czemu?
– Nie mówiłem jak się nazywa ojciec? Szkielet Na Niebie.
Parsknęłabym śmiechem, ale pochwyciłam w jego głosie nutę szacunku z jakim wypowiadał imię ojca, kojarzącą się z wiernym katolikiem czyniącym znak krzyża podczas mszy, więc się powstrzymałam.
– Ja też nie mam na imię Kyle. Naprawdę nazywam się Zanim Cokolwiek Się Zdarzy.
– Zanim Cokolwiek Się Zdarzy – powtórzyłam, żeby zobaczyć jak to brzmi.– Pasuje do ciebie. Sami to wymyślacie?
Wyprzedziłam jego odpowiedź.
– Jak jeszcze raz usłyszę od ciebie, że nie uwierzę, to obiecuję ci, mój kochany, że jak zaśniesz obetnę ci to i owo.
– Wsadź sobie gdzieś te groźby – zareagował jakbym mówiła na poważnie.– Albo ja ci wsadzę.
– Cicho! – zażądałam uśmiechając się od ucha do ucha. On był niemożliwy.
– To skomplikowane. Powiem ci, ale potem idę spać.
– Zobaczymy – odparłam zalotnie.
– Obiecaj, bo zawinę cię w dywan i wyniosę na korytarz.
Skapitulowałam. Naprawdę wyglądał na zmęczonego. Zamknął oczy, opowiadał zasypiając.
– Tam skąd pochodzę wszystko, co robisz w jakiś sposób wpływa na otoczenie. Twoje zachowanie, emocje, stan ducha, spontaniczne reakcje, nawet sny nadają fizyczny kształt rzeczywistości, rzeźbią ją w określony sposób. Na przykład; jeśli się czegoś boisz, źródło lęków pojawia się w takiej postaci, jaką jest w twojej wyobraźni i nie znika nawet wtedy, gdy już przestajesz się tego bać. To rzadkie przypadki, dotyczą głównie dzieci. Jak byłem mały często straszyłem Fantazję narkomanami, żywymi nieboszczykami, Cyganami, ludźmi o palcach z żyletek…
– Boże! – jęknęłam.
– Czasem udawało mi się ją przestraszyć… – wziął głęboki oddech. Po siedemnastu latach ruszyło go sumienie za dręczenie młodszej siostry.– Było przez to masę problemów. Z dorosłymi jest inna historia, bo potrafią to kontrolować. Jeśli coś ich zainspiruje tworzą rzeczy tak wspaniałe, delikatne i piękne, że nic na tym świecie nie jest w stanie im dorównać. Niemniej istnieją pewne niezmienne cechy, które są widoczne zarówno u dzieci jak dorosłych. Nie da się ich kontrolować, zmienić ani pozbyć. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale wyodrębniając je otrzymujesz imię. Nazywam się Zanim Cokolwiek Się Zdarzy, bo potrafię wpływać na wydarzenia zanim się wydarzą…
Zasnął. Czy był wariatem, czy nie, kochałam go. Przytuliłam głowę do nagiej piersi Kyla, kołysząc się w równym rytmie jego oddechu, próbując ułożyć w logiczną całość to, co przed chwilą usłyszałam.
Nie wierzyłam mu. Nie potrafiłam się przekonać mimo tego, iż wiedziałam, że nie kłamał, kiedy opowiadał o rzeczach, które nie mogły być prawdziwe.
– Skąd pochodzisz? – wyszeptałam nie spodziewając się odpowiedzi.
Położył dłoń na moich włosach i pogłaskał tak delikatnie, jakbym była sennym marzeniem, którego nie chciał spłoszyć. Jego głos był bezbarwny, kiedy rzekł.
– Właściwie… znikąd.
Pomimo wielu niewątpliwych zalet, Kyle był dziwakiem. Zaczynałam wierzyć, że dużo większym, niż mi się to do tej pory wydawało.
Nie spieszyło mu się. Decyzję o odwiedzeniu rodziców podjął dopiero po dwóch tygodniach od powrotu z Grecji, a i tak do ostatniej chwili nie było pewności, że w ogóle do niego dojdzie. Kyla najwyraźniej coś dręczyło. Czasami udawało mi się przyłapać go pogrążonego w głębokiej zadumie, nieobecnego, samotnie zmagającego się z niepojętym dla innych problemem. Nie pytałam go o to. Nic bym z niego nie wyciągnęła. Gdyby chciał podzielić się ze mną swoimi kłopotami, zasięgnąć rady, po prostu by to zrobił. Ale nie zrobił. Rozumiałam go. Nie potrafiłabym mu pomóc. Jakkolwiek było, było dobrze.
I w końcu…
Niespecjalnie zaprzątał sobie głowę w czym stanie przed rodzicami, ale dżinsy i czarna koszulka którą lubił, z nadrukiem splątanej taśmy wychodzącej z kasety magnetofonowej zdecydowanie nie nadawały się na taką okazję. Namówiłam go na wygodny lniany garnitur. Był w nim zabójczo przystojny. Pól dnia spędziłam z Jamie i Danem na bieganie po sklepach, żeby znaleźć najbardziej odpowiednią kreację, ale było warto. W czerwonym żakiecie, dopasowaną pod kolor spódnicą i szpilkach wyglądałam dokładnie tak, jak chciałam. Elegancko, ale z charakterem. Zależało mi, żeby dobrze wypaść.
Jamie, tak jak wszyscy, sądziła, że rodzice Kyla nie żyją, więc gdy wtajemniczyłam ją, że cała ta szopka z odstawianiem się jest dla nich, była mocno zaskoczona. Nie powiedziałam jej więcej, niż nakazywał rozsądek. Jechałam poznać teściów i tyle.
Nie braliśmy auta i już wcześniej postanowiliśmy nie zabierać Dana. Kyle wolał skorzystać z autobusu. Wysiedliśmy po niecałym kwadransie spędzonym w przegrzanej puszcze, gdzie, ze względu na stroje, byliśmy główną atrakcją ciekawskich spojrzeń pasażerów. Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej zaczynało się ogrodzenie otaczające osiedle strzeżone przez prywatną agencję, na którym wszyscy i wszystko podlegało bezustannemu monitoringowi, do tego cała masa czujników i najprzeróżniejszych zabezpieczeń; od ostro zakończonego ogrodzenia, psów i stalowych kolców w podjeździe zdolnych rozpruć ciężarówkę, po inteligentne systemy rozpoznające mieszkańców plus cały arsenał, jakim dysponowała ochrona. Bóg jeden wie, co jeszcze kryło się w ścianach bajecznie drogich mieszkań, żeby zapewnić swoim właścicielom tak potrzebne im poczucie bezpieczeństwa. Przerażające miejsce. Łatwiej tam wejść, niż wyjść.
Na szczęście Kyle pchnął mnie w przeciwnym kierunku. Nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy, ale to nie był powód do zmartwień. Lekki wiaterek pozwalał znieść żar lejący się z nieba. Powietrze pachniało świeżym pieczywem, gdy spacerkiem mijaliśmy piekarnię, a kawałek dalej woń korzennych przypraw mieszała się z zapachem kwiatów i mięty. Wąska, zygzakowata ulica wyłożona kocimi łbami to opadała, to pięła się stromo w górę i skręcała pod ostrym kątem. W drzwiach zakładu fryzjerskiego, z którego wnętrza dobiegały głośne dźwięki Allegretto z siódmej symfonii Beethovena, stał tęgi wąsacz pykając ogromną, przecudownie rzeźbioną fajkę przypominającą kształtem bawarski zamek Neuschwanstein. Jakaś kobieta na drugim piętrze rozwieszała pranie na sznurkach przeciągniętych między frontami budynków stojących naprzeciwko siebie, a przy tym głośno rozmawiała z sąsiadką wychylającą się z okna po drugiej stronie ulicy i paliła papierosa. Z zaułka dobiegały radosne odgłosy dzieci bawiących się w zniszczonym autku na pedały. Starszy pan idący wolno z chudym psem u nogi, mijając nas zdjął z głowy kaszkiet w kratę i ukłonił się najniżej, jak pozwalał mu na to wiek. Nie byłam tylko pewna do kogo adresowany był ten staroświecki gest, więc obejrzałam się przez ramię. Chyba sądziłam, że starszy pan jakoś domyśli się, o co mi chodzi i zareaguje. Właściwie sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Chyba spodobał mi się ten naturalny rodzaj okazywanej obcym ludziom uprzejmości. Dworski ukłon i ciepły uśmiech. Dziś tylko polityczne dupowłazy próbują nieudolnie naśladować dawną arystokratyczną etykietę, chociaż wdzięku mają tyle, co świnie udające łabędzie. Jednak w ruchach starszego pana była wyraźna naturalna szlachetność, a nawet zacność, jak ze starych filmów z Lawrencem Oliverem, Clarkiem Gablem, czy Rudolfem Valentino.
Dziesięć minut później zatrzymaliśmy się nagle w połowie długości zaniedbanej uliczki z podobnymi do siebie, tanimi domkami i Kyle oświadczył, że to tu.
Nie jestem pewna, czego się właściwie spodziewałam. Dlatego, że całą uwagę skupiłam na wysondowaniu jacy są jego rodzice, nie zainteresowałam się zupełnie miejscem, w którym żyją.
Dobry Boże, ten dom… to nie był dom! To było…
Gruby mur pokryty wulgarnymi napisami i graffiti odgradzał od ulicy piętrową konstrukcję willi, której budowa utknęła w martwym punkcie wiele lat temu. Struktura nosiła blizny po przeżytych tragediach, jak człowiek któremu odebrano wszystko i pozostawiono, by umierał w samotności i zapomnieniu. Dach był w katastrofalnym stanie. Zapadły do środka, podziurawiony, częściowo spalony, resztki papy złaziły płatami odsłaniając poszarzałe drewno. Przez wypalone ogniem dziury w środkowej części pokrycia widać było sczerniałe belki, na których wspierała się całość. Okna i drzwi rozkradziono, jak wszystko inne, co miało jakąkolwiek wartość. Od samego patrzenia przeszył mnie dreszcz. Między murem, a budynkiem rosły ogromne chwasty i drzewka. Powiewały na nich stare szmaty i reklamówki, niczym flagi zatknięte na gruzach twierdzy.
Ale gdy Kyle go zobaczył rozpromienił się jak dziecko, które dostało upragniony prezent. Pomyślałam, że to jakiś żart, ale on rwał się, żeby tam wejść.
– Nie idę tam! – zaprotestowałam stanowczo.
Wtedy złapał mnie za rękę i siłą zaciągnął do tego przerażającego siedliska wszelkiego robactwa. Próbowałam się wyrwać, ale nie dałam mu rady.
Wnętrze wyglądało dużo gorzej, niż to sobie wyobrażałam. Pomieszczenia na parterze były bardzo przestronne i bardzo zasyfione. Obiema rękami trzymałam się mocno rękawa marynarki Kyla, prosząc go, błagając, byśmy stąd uciekali, ale nie słuchał. Szybko obszedł parter, a ja chcąc nie chcąc – zdecydowanie nie chcąc – opornie wlokłam się za nim, wyobrażając sobie chwilę, w której jeden z wielkich kopców śmieci znajdujących się pod ścianą otwiera się nagle i banda bezdomnych narkomanów tnie nas potłuczonymi butelkami.
Sprzeciwiłam się zdecydowanie, kiedy chciał zaciągnąć mnie na górę. Musiał postradać rozum, jeśli sądził, że z nim pójdę. Za żadne skarby. Było w atmosferze tego domu coś niepokojącego, co budziło lęk i potęgowało chęć wyniesienia się stąd jak najdalej. Nie wytrzymałam tego. Nie wytrzymałam widoku rozradowanej twarzy Kala w miejscu, które wiernie naśladowało atmosferę komory gazowej, budziło odrazę i wstręt w stopniu jakiego nie znałam. Ściany pomazano czymś, czego wolałabym nie identyfikować. Zapach kurzu i wilgoci mieszał się z odorem zgnilizny i fekaliów, co wstrząsnęło brutalnie moim zmysłem powonienia. Nie chciałam tu być. Pragnęłam zamknąć oczy i obudzić się w łóżku.
Byłam wściekła na niego, że nie widział albo umyślnie ignorował fakt, że się boję.
– Czemu mnie okłamałeś? Nikt tu nie mieszka.
Patrząc na jego roześmianą twarz musiałam bardzo się starać, by nie wbić mu paznokci w oczy. Nerwy miałam w strzępach.
– Nie okłamałem cię, kwiatuszku. Nie chcesz iść na górę, to w porządku. Oni zejdą do nas. Wiem, że to dziwnie wygląda, ale zaufaj mi.
Kyle był dużo wrażliwszy ode mnie, a jednak atmosfera panująca w tym zrujnowanym budynku wcale na niego nie działała. Próbował mnie uspokoić, a ja tak bardzo pragnęłam mu uwierzyć. Ale nie mogłam. Dotąd powstrzymywałam się przed wyrabianiem sobie opinii o jego rodzinie. Wszystkie niesamowite opowieści traktowałam jak nakładkę, udziwioną zasłonę maskującą jej prawdziwe, nudne i pretensjonalnie normalne oblicze. Może jednak myliłam się co do tego i Kyle był wariatem…
Ponure rozważania przerwał głos kobiety stojącej u szczytu schodów. Głos jak cudowny akord zagrany na lirze Orfeusza. Należał do Loży Hiszpanii, matki Kyla.
– Witajcie. Cieszymy się, że w końcu nas odwiedziliście.
– Cześć, mamo – przywitał się Kyle, trochę zmieszany.– Ja… my też się cieszymy.
Nigdy nie spotkałam kogoś o tak niezwykłej urodzie. Delikatne rysy twarzy, filigranowa figura, gesty czynione z wdziękiem, lekkością i taneczną gracją baleriny, jakby pochodziły z ogromnego wewnętrznego źródła doskonałości, którego promieniowanie znajdowało ujście w postaci tej kobiety. Wyglądała młodziej od Kyla, choć jej wiek był niemożliwy do ustalenia. Od fizycznej strony nie istniało między nimi absolutnie żadne podobieństwo i trudno mi było uwierzyć, że cokolwiek może ich łączyć, że to rodzina. Jednak tylko od strony fizycznej. To, co ich jednoczyło, a jednocześnie wyróżniało i uniemożliwiało pomyłkę, co do łona, które wydało na świat Kyla, to uderzenie niezwykłej aury jaka otaczała tą dwójkę. Odniosłam wrażenie, że rozmawiają ze sobą na poziomie niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika.
Obok kobiety pojawiła się nagle młoda dziewczyna o długich niebieskich włosach, opadających na plecy idealnie równą linią. Podobieństwo było tak wyraźne, że nie miałam problemu z ustaleniem kim była.
– Fantazja – wymknęło mi się. Jej uroda i poezja ruchów dorównywały absolutnemu wdziękowi matki. Ją również otaczała mistyczna, niezwykle silna aura. Ich spokój, opanowanie oraz fantazyjne suknie z lśniącego materiału przylegającego do ciała jak druga skóra, upodabniały je troszkę do gejsz. Co prawda nie chowały ciał pod pancernym kimonem, trupioblady makijaż mógłby je nawet oszpecić, a specjalizacja cór lotosu była w ich wykonaniu nie do pomyślenia, jednak wygląd bezsprzecznie przywodził na myśl styl orientu. Czerwona suknia Loży miała ogromny, sztywny kołnierz, w którym jej głowa wyglądała jak ogromne jajo w jedwabnym gnieździe. Każdy kreator mody dostałby suchego orgazmu na widok haftowanych złotymi i srebrnymi nićmi misternych zawijasów zdobiących szkarłat materiału. Niteczki były cieńsze od pajęczyny i ujawniały się, gdy promienie słońca odbijały się od nich pod odpowiednim kątem. Najdrobniejszy manewr ciała wprawiał je w ruch, przyciągający spojrzenie hipnotyczny taniec, od którego zawirowało mi w głowie.
– Masz bardzo śliczną żonę, Zanim – powiedziała Fantazja uśmiechając się z uznaniem. Zarumieniłam się.– Postarałeś się, gratuluję.
– Dzięki – wymamrotał z zakłopotaniem maskującym nutkę dumy, jak dziecko nie potrafiące zareagować na niespodziewany komplement.– To…
– Jodie, tak wiemy – przerwała mu matka rozciągając usta w delikatnym uśmiechu, jakby Kyle zaczął dobrze jej znaną dykteryjkę.– Tak bardzo się u nas nie zmieniło. Wiemy to i tamto o tobie i twojej rodzinie, chyba tego nie zapomniałeś?
– Nie zapomniałem – przyznał.
Zeszły na parter tak lekkim krokiem, jakby unosiły się centymetry nad schodami. Fantazja trzymała się nieco z tyłu za matką, jakby była nieśmiała. Będąc blisko nich poczułam delikatny, bardzo przyjemny zapach, ale nie potrafiłam go rozpoznać.
Bałam się tego, czy jego rodzina mnie zaakceptuje. Myślę, że bałam się głównie z powodu pieniędzy Kyla, do których miałam prawo z chwilą zawarcia małżeństwa, a słyszy się różne okropne historie, jak to pieniądze dzielą ludzi. Nie wiedziałam jacy są jego rodzice, a ostatnie czego bym chciała, to konfliktu z nimi z tej przyczyny. Jednak gdy Loża i Fantazja ściskały nas na powitanie czułam, jak spada ze mnie ten ciężar, jak pęka głaz, który nosiłam w sercu do tej pory. Nie potrafię wytłumaczyć skąd się wzięła pewność, że szansa zdobycia dużych pieniędzy nie zrobi z nich pazernych potworów, nie zepsuje ich, nie wywoła wojny. Nawet więcej. Poczułam się członkiem rodziny.
Przynajmniej tym jednym już nie musiałam się przejmować.
– Ach, Zanim! – westchnęła Loża machając palcem wskazującym przed nosem Kyla, jakby chciała go za coś zganić.– Od małego dąsałeś się na wszystkich o byle co, ale gdybym wiedziała, że potrafisz chować dziecięcą urazę przez tyle lat wybiłabym ci fochy z głowy. Był strasznym łobuzem, wiesz? – zwróciła się do mnie promieniując szczęściem.– Fantazja wie to najlepiej, jej najwięcej dokuczał…
– Mamo… – mruknął zażenowany Kyle.
Ale jego zmieszanie tylko podsyciło moją ciekawość. Tak mało wiedziałam o jego dzieciństwie, a sam nie lubił o sobie opowiadać, więc musiałam wyciągnąć coś z Loży.
– Naprawdę? Mi zdradził tylko historię z nosorożcem.
Na krótką chwilę Loża sposępniała. Wiedziałam, że było nie w porządku wspominać to tragiczne wydarzenie, ale po prostu musiałam wiedzieć, czy to wszystko prawda. Sprawy toczyły się szybko i nieoczekiwanie, ale atmosfera rodzinnego szczęścia wydawała się niezagrożona wyskokiem, więc zaryzykowałam.
– Tak, tym przesadził – ciężkie spojrzenie matki mogło zatopić Titanica po raz drugi, ale Kyle zniósł to mężnie.
– Więc to się naprawdę wydarzyło?
– Niestety.
Fantazja puściła do brata oko, dając mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Przebaczyła mu. Nie widzieli się siedemnaście lat, na pewno bardzo za nim tęskniła i fatalny prezent należał już do przeszłości.
– Trudno uwierzyć, co Jodie? – Loża złapała mnie za łokieć i lekko pchnęła w stronę tyłu tego ohydnego budynku. Nieskazitelne piękno i wdzięk kobiet oderwał moją uwagę od otaczającego nas syfu. Teraz, kiedy w niekonwencjonalny sposób przełamaliśmy pierwsze lody i wszystko zmierzało ku lepszemu, żaden odrażający element otoczenia nie mógł wpłynąć na zmianę mojego samopoczucia.
– Czy Zanim, to znaczy Kyle, mówił o nas?
– Trochę o Fantazji i swoim dziadku, ale właściwie nic szczególnego.
Zerknęłam do tyłu, gdzie parę kroków za nami szedł Kyle z siostrą pogrążeni w cichej rozmowie. Gawędząc przeszliśmy zachwaszczone podwórko, za którym znajdowała się ścieżka prowadząca po łagodnie opadającym zboczu do rzeki. W koronach zielonych drzew świergotały ptaki, powietrze pachniało dziką miętą i nieprzyjemnym zapachem stojącej, stęchłej wody, której zbiornik utworzony w naturalnym zagłębieniu w ziemi znajdował się na prawo. Dochodziło z niego rechotanie żab, co trochę mnie zaniepokoiło. Czuję bowiem niepohamowany wstręt i obrzydzenie do wszelkich płazów i od dzieciństwa panicznie boję się żab.
– Mogę panią o coś spytać? – zwróciłam się do Loży.
– Możesz mi mówić po imieniu, wiesz? – odparła łapiąc mnie pod ramię. Splecione, jak najlepsze przyjaciółki szliśmy dalej. Przyznam, że byłam zachwycona Lożą. Roztaczała wokół siebie specyficzną atmosferę osoby pochodzącej z innej epoki. Z odległej przeszłości, zamieszkaną przez wyrachowaną arystokrację, jej styl był wyjątkowy i nie do podrobienia. Mówiła powoli, płynnie, starannie dobierając słowa.– Naturalnie – odparła – pytaj o co chcesz.
Zastanawiałam się, jak to powiedzieć, żeby nie wypadło głupio.
– Jak to możliwe, że Kyle wymyślił tego nosorożca?
– Wymyślił? – pytanie wyraźnie ją zaskoczyło. Chwilę potem jednak przytaknęła ze zrozumieniem.– Tak ci to wytłumaczył. Cóż, wtedy był jeszcze dzieckiem i wiele rzeczy nazywał po swojemu. Wiesz, wydaje mi się, że do tej pory tego nie rozgryzł albo po prostu zapomniał. Jest jednak spora różnica między wymyślaniem, a tworzeniem. Nie wymyślił nosorożca, on go stworzył.
Byłam zawiedziona. Dlaczego w tej rodzinie nic nie jest proste, normalne. Loża mówiła w równie zagadkowy sposób, co Kyle/Zanim, kiedy na drodze do Delf opowiadał historię z nosorożcem.
– Ale to, co się stało nie było tylko jego winą. Zawiniliśmy wszyscy. Jego ojciec, dziadek i ja. Zanim był za mały, żeby tworzyć samodzielnie. Jego zdolności nie były jeszcze rozwinięte, dlatego potrzebował naszego wsparcia. Zwłaszcza, że to się działo tutaj. Wtedy był słabiutki, chociaż nadrabiał braki sprytem. Jego głowa była pełna szalonych pomysłów. Gdyby z nami został…
Nie musiała kończyć. Wiedziałam, o co jej chodzi. Przynajmniej to jedno było dla mnie jasne. Dzieciak z szalonymi pomysłami potrafi być utrapieniem rodziców.
Zastanawiałam się, o co jej chodzi, kiedy powiedziała „tutaj”.
– Czy Kyle ma nadal swoje zdolności? – spytałam.
– Oczywiście, słonko, tylko ich nie używa. Postanowił tak po tamtej tragedii. Odkąd musiał radzić sobie sam, nie użył ich ani razu, choć mógł tym sposobem oszczędzić sobie kilku poważnych kłopotów. Jest niesłychanie konsekwentny. Pewnie ciężko ci to zrozumieć, co?
Zgodziłam się z nią. Chciałam zapytać, jakimi zdolnościami dysponował Kyle, ale już nie zdążyłam.
– Nie mówmy o tym, dobrze? – to raczej nie była prośba.– Przynajmniej na razie. Powinniśmy się cieszyć z tego spotkania, a nie rozgrzebywać przeszłość. Zobacz – zerknęła na Kyla i Fantazję, którzy zostali w tyle daleko za nami, choć wcale nie szłyśmy szybko. Pogrążeni w rozmowie zupełnie nie zwracali uwagi na otoczenie. Przyjemny obrazek.
Gdy ruszyłyśmy dalej spytałam ją, dlaczego mieszkają w ruderze. Odpowiedź była – co tu kryć – enigmatyczna.
– Coś bardzo cennego nie zwraca niczyjej uwagi, gdy jest na widoku. Żyjemy w ukryciu tylko dlatego, że nas nie widać. To miejsce jest w tym domu, ale to nie jest ten dom.
Do rozwiązania tych wszystkich tajemnic potrzebowałam pomocy Sherlocka Holmesa. Ni w ząb nie rozumiałam, tego, o czym mówiła. Jestem tępa, wiem.
Historia jest pełna przypadków, kiedy to zmienia się krępujący temat rozmowy unikając w ten sposób trudnych pytań i jeszcze trudniejszych odpowiedzi, podejmując wątki gwarantujące bezpieczeństwo dalszej konwersacji. Nauczyłam się tego od Kyla, jednak w przeciwieństwie do niego rzadko udawało mi się pozbyć z pamięci wszelkich śladów związanych z pomijanym tematem. Loża z sobie tylko znanych powodów nie chciała mówić o cudacznych umiejętnościach syna, więc rozmawiałyśmy o błachostkach i nawet nie wyszło to źle.
Szybko zauważyłam, że wiedza Loży o mojej rodzinie obfituje w szczegóły, o których wiedzieliśmy z Kylem tylko my, ale przeżyłam już tak wiele, że musiałam zużyć cały zapas chemii wywołującej zdziwienie. Zamiast analizować delikatnie czynione aluzje, słuchałam jej z nie słabnącym zainteresowaniem, zafascynowana nią w sposób niemalże fanatyczny i nie pamiętam nawet drogi do domu.
Loża miała coś do powiedzenia Fantazji na osobności. Kyle i ja zostaliśmy sami.
– Wszystko to jest dla mnie bardzo dziwne – przyznałam zdejmując pantofel i wytrzepując z niego ziarenko piasku. Oparłam się o Kyla, żeby nie dotykać bosą stopą podłogi.
– Spodobałaś im się – pocałował moją dłoń, którą położyłam na jego ramieniu. Był zadowolony, choć wydawał się nieobecny myślami.
Zastanawiałam się, czy zwierzyć mu się z wrażenia, jakie odniosłam podczas rozmowy z Lożą, że ona w niewielkim stopniu przejmowała się jego losem odkąd został sam. Stwierdziłam jednak, że wtrącanie się to nie moja sprawa. Zresztą, może o tym wiedział, ale nie zamierzałam tego sprawdzać. Powiedziałam tylko, że Loża to wspaniała kobieta. Naprawdę tak myślałam.
– Czemu nic nie mówisz?
– Zastanawiam się.
– To coś nowego. Nad czym?
Uśmiechnął się, ale nie odezwał.
Już wtedy wiedziałam. Nie chciałam się przyznać sama przed sobą, ale wiedziałam.
Decyzja Kyla o powrocie do naszego domu zaskoczyła nie tylko mnie. Loża i Fantazja nalegały żebyśmy zostali, ale uparł się. Pożegnaliśmy się więc w oszczędnych słowach i wyszliśmy na rozpaloną ulicę. Nie chciał powiedzieć o co chodzi. Gdy znaleźliśmy się na przystanku, zadzwoniłam z telefonu komórkowego po Jamie, żeby nas odebrała. Przyjechała po piętnastu minutach. Dane spał w foteliku na tylnim siedzeniu ssąc smoczek.
Kyle usiadł za kierownicą, Jamie koło niego, a ja z tyłu.
– Nie miałaś z nim problemów?
– Trochę płakał po waszym wyjściu, ale uspokoił się, jak włączyłam Discovery Channel.
Jak na czteromiesięcznego smarka, Dane miał, można śmiało powiedzieć, bzika na punkcie programów naukowych nadawanych na tym kanale. On i Kyle lubili programy o okrętach podwodnych, samolotach i kroniki filmowe o drugiej wojnie światowej i oglądali je równie często, jak Zwariowane Melodie na Cartoon Network. Kochali telewizję i Dane zamieniał się w małego, wrzeszczącego demona, kiedy zabierało się go sprzed ekranu w trakcie trwania jakiegoś programu. Nie podobało mi się to, bo zdecydowanie był za mały na uzależnienie od telewizji, ale w sytuacjach, kiedy musieliśmy z Kylem wyjść, srebrny ekran stawał się jego najlepszym przyjacielem.
– Trudno uwierzyć, żeby taki bobas interesował się historią drugiej wojny światowej – Jamie nie mogła wyjść ze zdumienia.– Nie płakał, nie kaprysił, tylko oglądał te straszne filmy o obozach koncentracyjnych, jakby wszystko rozumiał. Niesamowite.
Głos Jamie był miły i obojętny, jak głos puszczany z taśmy podczas jazdy metrem, który informuje o kolejnych przystankach. Spytałam więc, czy coś się stało, kiedy nas nie było.
Spojrzała na Kyle, który tak bardzo skupił się na prowadzeniu, czy też na swoich własnych sprawach, że wydało mi się bardzo wątpliwe, aby nas słyszał.
Jamie zniżyła głos do szeptu.
– On… on płakał.
– Dopiero co mówiłaś, że…
– Nie – przerwała mi szybko i stanowczo. Jeszcze raz zerknęła na Kyla, zanim postanowiła kontynuować.– On płakał… ale inaczej. Nie jak dziecko, raczej jak dorosły.
Dane spał spokojnie z główką przechyloną na bok i żuł smoczek mlaskając.
– Leciał program o Auschwitz, w którym pokazywano śmierć Żydów w komorze gazowej. Nie patrz tak na mnie. Darł się, jakby go kołem torturowano, kiedy zmieniłam kanał i musiałam skapitulować – nie musiała się tłumaczyć, bo doskonale wiedziałam, jak męczący potrafi być mój synek.– Pokazywali archiwalne filmy z zagazowywania Żydów i masowe mogiły pełne chudych, jak szkielety ciał pomordowanych. On oglądał to i nagle zaczął płakać. Byłam zaszokowana. Łzy płynęły mu po twarzyczce na widok tego całego cierpienia i przemocy, jakby przeżywał całe to zło… jak dorosły.
Zapadła chwila poważnego milczenia. Już wcześniej Dane dawał dowody niezwykłej jak na swój wiek inteligencji. Większość część doby przesypiał, jak nakazywało prawo natury, ale gdy nie spał czasem tracił dziecięcą niewinność. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Lekarz do którego zaprowadziłam małego powiedział, że niektóre dzieci posiadają silnie rozwiniętą empatię i reagują w sposób odpowiedni do pokazywanych w telewizji scen, jednak nie odczuwają zupełnie przesłania metaforycznego. Znaczyło to mniej więcej tyle, że gdy Dane oglądał telewizję jego wewnętrzny system wartości i uczuć dostrajał się do sytuacji w jakiej znalazł się główny bohater, ale reagował na nią na swój sposób. Ale moim zdaniem było to coś więcej. Nie potrafiłabym tego wytłumaczyć, ale czułam, że tak właśnie jest.
Kyle wszedł do domu trzymając w rękach fotelik z twardo śpiącym bobasem. Pomogłam mu z drzwiami, a potem przyjaciółka poprosiła, żebym odwiozła ją do domu. Był to jedynie pretekst, ale dużo nam pomagała, więc nie mogłam odmówić. Chciała drobiazgowej relacji z przebiegu spotkania z rodzicami Kyla, ale co miałam jej powiedzieć? ”Było fantastycznie. Loża to arystokratka z innego świata i mieszka w domu bez drzwi i okien i ma córkę Fantazję Z Niebieskiego Pudełka, która ma niebieskie włosy i są olśniewająco piękne”. Prawdę powiedziawszy, gdy opuściliśmy już budynek, niezwykły nastrój relaksu i spokoju, jaki towarzyszył mi podczas spaceru z Lożą, szybko zgasł. Już sama nie byłam pewna, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę, czy rzeczywiście je spotkałam. W tej chwili byłam w stanie wziąć to za makiaweliczne machinacje Kyla. Mógł mi podać jakiś halucynogenny środek i sugestią zmusić do wyobrażenia sobie Loży, Fantazji, nawet spaceru przez łąkę. Byłam skołowana i gotowa znaleźć setkę wyjaśnień obalających wiarygodność, tego czego doświadczyłam.
Jamie, jak to najlepsza przyjaciółka, szybko się połapała w sytuacji i powstrzymała się od ciągnięcia mnie za język. Bardzo chciała wiedzieć, ale po prostu nie mogłam jej powiedzieć. Nie teraz. Może nigdy.
Kiedy wróciłam do domu, zastałam obu najważniejszych mężczyzn mego życia na kanapie w saloniku oglądających program rozwoju Marsa, oczywiście na Discovery. Dane siedział na kolanach taty, machając rączkami, kiedy pokazywano komputerową symulację jałowej planety przemieniającą się w zielono-błękitny raj, trochę przypominający Ziemię. Byli szczęśliwi, a ja razem z nimi, pomimo zżerającego mnie w środku robaka wątpliwości. Usiadłam na kanapie i przytuliłam się do Kyla. Dane wyciągnął do mnie rączki, więc wzięłam go na kolana. Do końca programu zdążył zasnąć.
Wieczorem położyłam małego do łóżeczka, wróciłam do sypialni i kochałam się z Kylem. Po wszystkim szybko zasnął. Był zmęczony. A może obawiał się, że zacznę go wypytywać. Dom także zachowywał stosowne milczenie, choć potrafił nocą skrzypnąć i zatrzeszczeć, jakby przeciągał kości po drzemce. Pytania kotłowały mi się w głowie, jak stado żerujących nietoperzy. Nie mogłam spać. Wstałam po cichu nie budząc męża, wyjęłam z lodówki lody i poszłam pooglądać telewizję. Tyle się dzisiaj stało, że noc miałam z głowy. Pomyślałam, że może uda mi się zapomnieć przy jakimś głupkowatym filmie. Skacząc po kanałach trafiłam na komedię z Leslie Nielsenem. Po dziesięciu minutach stwierdziłam jednak, że nie potrafię się śmiać. W ogóle nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje na ekranie. Przeskoczyłam na kanał radiowy, gdzie nadawano tylko muzykę klasyczną i znalazłam się w samym środku spokojnego, nostalgicznego nokturnu Chopina. Nie pamiętałam numeru, ani opusu, wiedziałam jednak, że to Jego nokturn.
Usłyszałam kroki stawiane na miękkim dywanie, które zatrzymały się w progu. Czekałam. Po chwili Kyle ruszył się z miejsca i usiadł przy mnie.
– Starałam się, ale…
Słowa uwięzły mi w gardle i rozbeczałam się. Objął mnie ramieniem, pocałował w czubek głowy i czekał cierpliwie aż skończę.
– W porządku.
– Właśnie, że nie jest w porządku – zaprzeczyłam.– Nic nie rozumiem, Kyle, nic a nic. Twoja matka, ona…
Pocierał moje ramię, próbując uspokoić.
– Tam, w tym okropnym budynku, kiedy nagle się pojawiły twoja matka i siostra, wszystko… – przez chwilę starałam się znaleźć właściwe słowa.– Miałam wrażenie, że wszystko idzie, jak trzeba. One tam były, my też. Nie zastanawiałam się, skąd się wzięły, bo to wyglądało tak, jakby zjawiły się o odpowiedniej porze. Tu i teraz. Jakby tak właśnie miało być. Boże, to najpiękniejsze istoty, jakie żyją na tej planecie. Czułeś zapach na łące?
Pokiwał głową, ale ja musiałam mu powiedzieć.
– Najpierw pachniało trawą i polnymi kwiatami. Unosił się smród stojącej wody. I nagle pojawiły się te inne zapachy. Nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłam. Cała łąka zaczęła produkować te niesamowite wonie, jakby chciała się przypodobać twojej matce i siostrze. Nie pachniało łąką, tylko rajem. Właśnie tak, rajem. Już tego nie czuję, ale pamiętam, jak to było wtedy. Chciałam rzucić się na trawę, żeby ubranie przesiąkło mi tymi zapachami. Całe otoczenie było intensywniejsze, piękniejsze – dla nich. Także dla ciebie.
– Nie, kochanie, dla mnie nie. Tylko dla nich.
– Co to wszystko znaczy, Kyle? Kim one są? Gdzie mieszkają? Kim ty jesteś?
Wziął głęboki oddech, jakby to była przerwa w toczącej się w jego wnętrzu wojnie. Jakby rozważał, co może mi powiedzieć, a czego nie.
Ale nic nie powiedział. Wstał i poszedł do szafki przy drzwiach. Wziął z niej ozdobny, kryształowy puchar wypełniony szklanymi kulkami i półszlachetnymi kamieniami. Wysypał zawartość na stoliku. Kilka kulek potoczyło się po blacie i spadło na podłogę, resztę zgarnął w stosik i usiadł przy mnie. Nie zadawałam pytań. Mogłabym nie zrozumieć odpowiedzi.
Prawą dłoń zawiesił nieruchomo nad połyskującym barwnie kopczykiem. Układ palców wyglądał tak, jakby trzymał niewidzialny pistolet. Przez chwilę nic się nie działo. Potem poczułam na języku i zębach wyraźny smak elektryczności i kulki…
… poruszyły się.
Kulki i kamyki tworzące podstawę piramidki zaczęły wtaczać się na jej szczyt. Jedna za drugą wędrowały w górę, zwężając średnicę podstawy i formując rosnącą wieżyczkę. Minutę później ostatni kamyk znalazł się na wierzchołku zygzakowatego wieżowca, który nie mógłby istnieć bez kleju spajającego poszczególne ogniwa i drutu. Środek ciężkości znajdował się daleko poza osią wieżyczki, dlatego siłą rzeczy powinna się przechylić i upaść. Powinna, ale tego nie zrobiła. Zobaczyłam, że najniżej znajdujący się kamyk w ogóle nie dotyka blatu stolika.
– Jak… – pytanie wyrwało mi się z ust bez udziału woli.
Kiedy czubek wężowego dzieła Kyla dotknął jego palca, całość okręciła się zwinnie o sto osiemdziesiąt stopni, jak pogięta wskazówka zegara wędrująca z godziny szóstej na dwunastą i teraz pierwszy kamyk tworzący dotąd podstawę znajdował się na samej górze celując w sufit. Biceps męża drgnął spazmatycznie i poczułam zapach potu. Kropelki wilgoci zrosiły też jego czoło. Wieżowiec uniósł się w górę, po kilku sekundach dolatując do stropu. Nagle szklane paciorki rozsypały się tam w taki sposób, w jaki zrobiłyby to na podłodze i wieżyczka przestała istnieć. Z głową zadartą tak, jakby otworzyła się tuż nad nią czarna dziura mająca wessać mnie w otchłań kosmosu patrzyłam jak w transie, co się stanie, spodziewając się w duchu, że za chwilę wszystkie spadną. Jednak one miały swoje plany. Przez moment nic się nie działo. Na suficie panował bezruch, jakby zabrakło magii, czy czego tam, wprawiającego je w ruch. Dającego im życie. W świetle żarówki jedynej zapalonej lampy zobaczyłam jednak, że magia, czy co tam, wciąż działa. Szklane kulki zatapiały się w suficie, tak jak zęby dziecka zatapiają się gałkę lodów. Gdy wszystkie pogrążyły się do połowy, sklepienie stwardniało i przedstawienie dobiegło końca.
Patrzyłam zafascynowana i otępiała na migoczące imitacje gwiazd na suficie, które w słabym świetle nocnej lampki wyglądały nawet nieźle, ale podobnie jak ja, pewnie nie miały pojęcia, jak się tam znalazły.
– Masz długą szyję – powiedział z przekąsem Kyle, który jakiś czas oglądał tylko linię mojego podbródka, ponieważ była to jedyna część twarzy, jaką mógł zobaczyć. On sam wyglądał na zmęczonego i bynajmniej nie z winy późnej pory.
– Jak… – i znów pytanie wyrwało mi się z ust bez udziału woli.
– Potrafię to i już. Możesz to nazwać „opętaniem martwej natury” albo „świętym palcem Kyla”. Jak wolisz.
Żartował, ale nie potrafiłam się z tego śmiać.
– Dawno tego nie robiłem. Dokładnie od siedemnastu lat. Ale wciąż ma się tą moc – napiął mięśnie i zacisnął pięść w męskim geście symbolizującym siłę.
– To coś, jak psychokineza? – pytanie miało sens, więc musiał to być pierwszy objaw wracającego rozumu.
Zrobił oburzoną minę.
– Nie obrażaj mnie, dziewczyno. To tylko sztuczki. Potrafię dużo więcej.
Może faktycznie potrafił, ale co innego chodziło mi po głowie. Coś ważniejszego od jego nagle rozbuchanego ego.
– Czy Dane też to umie? – nawet nie starałam się ukryć nuty niepokoju w głosie. Ogień zgasł. Z paleniska ulatywały w niebo tylko dogorywające iskry. Kyle spoważniał.
– Powiedz, tak czy nie?
Zamyślił się, zawsze tak robił, kiedy mu przyszło rozważyć odpowiedź na trudne pytanie. Nie wiem, co mogłoby się zmienić, gdyby Dane otrzymał w genetycznym dziedzictwie zdolności ojca, jednak najważniejsza była w tej chwili odpowiedź. Kyle musiał to wiedzieć.
– Czy to ważne?
– Tak, ważne.
Wydawało mi się, że odpowiedź padła po tygodniach, miesiącach, latach oczekiwania.
– Tak, też to umie – odparł niechętnie, jakby przyznawał się do popełnionej zbrodni, o której nie wiedziałam, że popełnił. Cokolwiek mu się wydawało w sprawie mojej reakcji, jednego nie mógł oczekiwać ani przewidzieć. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Fajnie! – krzyknęłam.
– Nie jesteś zła? – spytał zaskoczony moim wybuchem, mówiąc oszczędnie, entuzjazmu.
– Nie. Nie w tej chwili – ścisnęłam jego, teraz zwiotczały, mięsień.– Dlaczego wcześniej mi o tym nie mówiłeś?
– Nie wiem – wzruszył ramionami. Patrzył na mnie z lekką podejrzliwością, jakby spodziewał się, że go próbuję oszukać.– Trochę się bałem.
– Baba – strzeliłam żartem jego kalibru. Kompletnie mi nie przeszkadzało, że Kyle i teraz już wiem, Dane potrafili miotać paciorkami po suficie dzięki takim-to-a-takim mocom. Od dawna podejrzewałam go, że coś przede mną ukrywa, do czego się nigdy nie przyzna. Teraz wiedziałam, co to takiego i…
– Można się tego nauczyć?
– A chcesz? – odparł wciąż zachowując podejrzliwość.
Dwa razy zapewniałam, że chcę zanim w końcu przyniósł drugi pucharek z kolorowymi szkiełkami. Tak jak poprzednio rozsypał wszystko na stole, zrobił stosik, ale tym razem to mi kazał wyciągnąć dłoń. Zrobiłam to. Prawą dłonią złapał mnie poniżej łokcia, a po chwili poczułam znajomy już smak elektryczności. I coś jeszcze. Lekkie drganie w całej ręce, jakby kość zmieniła się w wibrującą strunę fortepianową. Zesztywniały mi palce, a nadgarstek przeszywały impulsy elektryczne, w rytmie których szkiełka na blacie stolika zaczęły podskakiwać, jakby pod nimi znajdował się głośnik niskotonowy. To było bardzo podniecające. Czułam jak pod miękkim materiałem koszuli nocnej twardnieją mi sutki. Czekałam kiedy nasze z Kylem wysiłki przyniosą oczekiwany efekt i paciorki utworzą nową wieżyczkę, a potem wzbiją się w górę, jednak one tylko podskakiwały na stole, jakby bardzo chciały, ale nie mogły.
– Koniec – powiedział ocierając pot z czoła.
– To wszystko? – podniecenie i nadzieja opuściły mnie równocześnie.– Spodziewałam się czegoś więcej.
– Wiem, ale to koniec. Wykorzystałem cały twój potencjał.
Świadomość, że stać mnie jedynie na skłonienie szkiełek do zatańczenia nierównej samby na stoliku, była mało satysfakcjonująca. Trudno. Trzeba się cieszyć tym, co się ma. Przynajmniej kilka spraw udało się dzięki temu zdarzeniu nareperować. Byłam w stanie uwierzyć, że historia z nosorożcem mogła się wydarzyć. Na pewno Loża i Fantazja istniały. Łąka przymilała się wtedy kobietom, jak zakochany mężczyzna swojej miłości i to też był fakt. Kochałam Kyla niezależnie od tego, jak bardzo był dziwny… i czym jeszcze mógł mnie zaskoczyć.
Dziesięć minut temu nic nie wskazywało na to, że sytuacja się poprawi i coś powstrzyma nadciągającą falę depresji. Mogło być gorzej.
Gdybym tylko wiedziała…
Kyle był zmęczony i nalegał na rozmowę, ale nie mogłam czekać. Zaciągnęłam go do sypialni, gdzie starałam się jak mogłam, by przeżył najwspanialszy seks w życiu. Brzmi banalnie, ale UDAŁO się.
Obudziłam się, a jego nie było w łóżku. Nie było też w łazience, w kuchni, w garażu, ani w ogrodzie. Zaniepokojona zadzwoniłam na jego komórkę, ale zostawił ją w domu. Idąc za sygnałem znalazłam telefon na szafce koło drzwi frontowych. Wyrwałam Jamie ze snu, ale ona też nie wiedziała, gdzie jest Kyle. Nie znałam numeru do filharmonii, ale zanim dogrzebałam się w papierach ulotki z telefonem, przyjechała Jamie. Została popilnować małego, a ja pognałam do centrum.
W filharmonii nie widzieli Kyla od miesięcy.
Nie miałam pojęcia, gdzie go szukać. Telefon do domu pogrążył mnie w rozpaczy. Tam go nie było. Nigdzie go nie było. Do południa zalewałam się łzami. Zawiadomiłam policję, ale upłynęło za mało czasu, żeby uznać go za zaginionego, więc nie mogli mi pomóc.
Zawsze mówił, dokąd idzie i kiedy wróci. Dzwonił do mnie, jeśli miał się spóźnić choćby dziesięć minut. Nigdy by nie dopuścił, żebym się o niego zamartwiała. Nie zostawiłby mnie. Nie opuściłby syna. Jamie powtarzała, że wróci.
Ale ja wiedziałam…
Wystrzeliłam z domu i wsiadłam w samochód. Niemal dwie godziny zajęło mi odszukanie zrujnowanego domu jego rodziców. Zanim wysiadłam rozejrzałam się po oknach, zastanawiając się czy tu jest. Dom stał i nadal straszył swoim wyglądem. Idąc do środka zahaczyłam rękawem o gałąź brzózki, robiąc dziurę w materiale, ale nie przejmowałam się tym. Obeszłam wnętrze w jedną i drugą stronę szukając Kyla, czegokolwiek, co by wskazywało, że tu był lub wciąż jest. Ale niczego takiego nie znalazłam.
Zostało jeszcze piętro.
Strach przed wejściem na górę paraliżował nogi, które stały się miękkie, jak po zastrzyku z nowokainy. Ale to nie mogło mnie powstrzymać. Skrzyżowałam ręce na piersi, żeby nie dotknąć ociekającej wilgocią, sparciałej ściany i krok za krokiem, stopień po stopniu, wolno zdobywałam wysokość. Przypominało to walkę z nerwami, które razem ze zdrowym rozsądkiem, odwagą oraz przytomnością umysły zbuntowały się przed pomysłem wejścia na piętro i odcięły sygnał wprawiający w ruch dolne kończyny. O mało nie nagięłam się do ich żądań, żeby wybiec stąd z krzykiem i wiać jak najdalej, kiedy tuż za ścianą rozległ się dźwięk przypominający ciężkie sapanie psychopaty podnieconego wizją ataku na swoją ofiarę.
Oprócz matki nie spotkałam nigdy innego psychopaty, więc nie miałam pojęcia jak sapią, ale skojarzenie wystarczyło za wiedzę.
Byłam przerażona, przygotowana na ucieczkę, ale także gotowa stać w miejscu do ostatniej chwili. Idealne ćwiczenie stymulujące wyobraźnię i tarmoszące nerwy. Nasłuchiwałam uważnie odgłosu kroków, jednak nie doczekałam się.
Ruszyłam naprzód… najwolniej, jak się tylko dało.
Na prawo od szczytu schodów, oparty plecami o ścianę stał Kyle.
Zatrzymałam się niepewna, czy to nie halucynacja wywołana autosugestią albo udarem mózgu. Silne pragnienie ujrzenia go mogło sprawić, że w każdym widziałam obecnie jego twarz.
– Kyle? – spytałam drżącym głosem.– To ty?
Kyle miał cały arsenał uśmieszków, min i grymasów przeznaczonych na specjalne okazje. Jeden z nich, na pół złośliwy, na pół żartobliwy pojawiał się wtedy, gdy miała paść z jego ust jakaś figlarna uwaga. Taki jak ten, który zakwitł na jego ustach, gdy patrzył na moje skrzyżowane na piersi ręce.
– Pokaż co tam chowasz?
Zachłysnęłam się czując jednocześnie ulgę i radość. Chciałam podbiec do niego, rzucić się w ramiona, ale zrobiłam ledwie dwa kroki, kiedy w proteście wyrzucił przed siebie rękę i szybko, zdecydowanie rzekł:
– Stój! Nie wolno ci!
Stanęłam więc. Zmusiło mnie do tego coś w tonie jego głosu. Jakaś niewypowiedziana siła żądająca bezwarunkowego podporządkowania się surowym regułom prawa, które bezwiednie naruszyłam. Uśmiech zastąpiła kamienna maska, za którą, gdzieś głęboko ukrywał się mój mąż. Trwało to chwilę. Wystarczyło jednak, żeby zrozumieć, że nie wolno mi podchodzić bliżej, choćby nie wiem co. Takie było prawo.
– Ja też bardzo tego chcę, ale nie wolno nam – walczył, żeby powiedzieć coś więcej, ale czy to ze względu na mnie, czy też z innego powodu pohamował się, choć widać było, że wiele go to kosztuje.
– Dlaczego, Kyle? To przeze mnie?
– Nie myśl tak! – zażądał z gniewną stanowczością, jakiej nigdy u niego nie słyszałam.
– Więc dlaczego?
– Dlatego, że nazywam się Zanim Cokolwiek Się Zdarzy i to jest mój dom.
– Twoje miejsce jest przy mnie i naszym synu.
– Już nie.
Zdążyłam schować twarz w dłoniach, zanim się rozbeczałam.
– Kocham cię, skarbie i chciałby móc zabrać ciebie i Dane’a tutaj, pokazać wam cuda, jakie nie istnieją nigdzie na świecie, być z wami na zawsze, ale nie mogę. To mogłem być ja albo Dane.
Spojrzałam na niego zakrywając dłońmi nos i usta. Dane? Co miał na myśli mówiąc „to mogłem być ja albo Dane?”.
– Posiadamy moce, które się nawzajem przenikają. Nawet teraz. To jest bardzo niebezpieczne, tak jak to się dzieje tutaj w przypadku dzieci. Każda zasłyszana historia, która podziałałaby na jego wyobraźnię, mogłaby się wydarzyć naprawdę i ani ja, ani nikt inny nie byłby w stanie przewidzieć skutków. Jest tyle potwornych rzeczy, czekających tylko na okazję, by się wydarzyć. Dane działałby na nie jak magnes. Byłby w ciągłym niebezpieczeństwie i zapewniam cię, kochanie, że nie bylibyśmy w stanie uchronić go przed nimi. To mogło dotyczyć także nas. Mógłby mieć nocy koszmar, w którym ktoś zabija jego mamę i… – głos mu się załamał. Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić.– Dostałem wybór. Ja albo Dane. Nie mógłbym oddać naszego synka. Pozbawić go matki i ojca. Tu jest miejsce tylko dla jednego z nas. Dokonałam wyboru, choć już nigdy żadnego z was nie zobaczę. Jego moce zostaną stłumione, może będzie umiał robić sztuczki, jakie sami wczoraj robiliśmy, a może nie. Ucałuj go ode mnie. Będziesz moim najcenniejszym wspominaniem, skarbie. Kocham cię.
Jego ciało rozpadło się na tysiące małych, czarnych jak opal kwadracików, przypominających spalone liście porwane przez wiatr, które wirowały w powietrzu dzieląc się na coraz mniejsze fragmenty, aż to co z niego zostało wyglądało, jak sadza z komina, która szybko rozwiała się w powietrzu.
Wróciłam do domu. Odesłałam zatroskaną Jamie, włączyłam telewizor na kanał Discovery i razem z Dane’m na kolanach oglądaliśmy program o największych operacjach brytyjskich komandosów SAS. Kiedy zasnął, zaniosłam go do łóżeczka, otuliłam kocykiem i poszłam do kuchni napić się soku. Usiadłam przy oknie z widokiem na miniaturowy Kryształowy Pałac sącząc soczek przez słomkę. W pewnej chwili szklanka wypadła mi z rąk i z trzaskiem rozbiła się na podłodze. Wzięłam ze schowka szufelkę i zmiotkę, żeby posprzątać. Uklękłam przy odłamkach szkła i raz dwa pozbyłam się bałaganu zmiatając go na szufelkę, niby plastikowy ołtarzyk ku czci patrona gospodyń domowych, Wielkiego Kiepskiego Żartu.
Uklękłam, ale już nie wstałam. Pochylona jak muzułmanin w modlitwie, płakałam rozdzierająco, błagając Boga, by wszystko, co się dzisiaj zdarzyło okazało się snem. Ale był bardzo zajęty albo nie słuchał.
„Zniknięcie Kyla Harbi” – takie nagłówki pojawiały się w lokalnej prasie przez całe dwa dni. To i tak nieźle. Pobił je dopiero skandal obyczajowy z udziałem wysoko postawionego polityka i sponsorowany przez niego dom publiczny.
Jako jedyną spadkobierczynię wszelkich materialnych i niematerialnych dóbr męża, poddano mnie dokładnemu przesłuchaniu, czy aby przypadkiem nie przyłożyłam ręki do jego zniknięcia. Policja nie nabrała się na bajeczkę „ja nic nie wiem” i bardzo starała się wykazać, że coś jednak wiem. Gdy zadzwonił telefon z wiadomością, że znalezione w śmietniku ciało może należeć do Kyla, coś we mnie drgnęło. Nadzieja i strach. Pojechałam do kostnicy z sercem walącym o żebra, jakby to był za duży kanarek w za małej klatce.
Ale to nie był on. Nie wiem, kto to był.
Minął rok. Sporo się w tym czasie wydarzyło. Symboliczny pogrzeb Kyla, sprzedaż domu, pierwsze zrozumiałe słowo wypowiedziane przez synka (Jamie popełniła śmiertelny błąd próbując przekonać mnie, że „abora” to nie słowo. Encyklopedia podaje, że „abora” to najwyższa istota czczona przez Kanaryjczyków na wyspie Palma. „Abora” tronuje w niebie i wprawia w ruch gwiazdy), śmierć mojego ojca, szybki ślub i błyskawiczny rozwód Jamie.
Czasem za nim tęskniłam. Nie na tyle jednak, by mówić o depresji. Przypominało to raczej wspomnienie miłych chwil przeżytych w innym wcieleniu, które czasem powracają, ale rzadko wywołują mocniejsze wrażenia. Nie wiem skąd to się brało. Bardzo go kochałam. Najbardziej na świecie, a mimo to… Czasem miałam wrażenie, że mnie obserwuje. Czuwa nade mną i swoim synem, niczym anioł stróż, który kiedyś był moim mężem. Może on coś robił, żeby żyło mi się łatwiej. Jeśli tak – dzięki Kyle.
Dane zniósł odejście ojca po męsku. Nadal oglądał telewizję, jednak czasem przyłapywałam go zapatrzonego w nieokreślony punkt w przestrzeni, wtedy najbardziej przypominał ojca. Posiadał moc, o której opowiadał Kyle, przez którą musiał nas porzucić. Dane zmieniał kanały w telewizorze bez użycia pilota i włączał wszystkie elektryczne urządzenia w domu. Nie było to szkodliwe, ale trzeba się było przyzwyczaić, że gdy mały się budził cała podłączona do prądu aparatura ożywała jednocześnie, jakby na powitanie. Gdy zasypiał działo się dokładnie na odwrót.
Jeszcze tylko raz byłam w tamtym zrujnowanym domu. Coś mnie do niego ciągnęło. Obchodząc parter znalazłam starą butelkę małego, którą, jak mi się zdawało, zgubiłam na spacerze. Dziwne uczucie, kiedy w najmniej spodziewanym miejscu znajduje się rzecz, która w żaden sposób nie powinna tam być. Może był to znak. Nie wiem. W każdym razie kupiłam ruinę i kazałam ją zburzyć. Podobno robotnicy czuli niezwykły, bardzo przyjemny zapach, kiedy budynek ostatecznie zmienił się w stertę gruzów. Podobno.
Tak w ogóle: " Zanim cokolwiek się zdarzy". drogi Autorze. Brr...
Radzę przeczytać całość, zanim zdecydujesz się na wystawianie opinii... drogi komentujący...
Dalej nię czytałem. I nie zamirzam. Tytuł mnie odstręczył. Możliwe, że w tekście jest jakieś uzasadnienie do takiej pisowni z nagrodmadzeniem błędow (nazwa wlasna? ) , ale nie jestem do tego przekonany,
Przykro mi.
Pozdrówko.
Szkoda słów...
Na szczęście trafiłem podczas "skanowania" tekstu na uzasadnienie użycia wielkich liter w tytule.
Z całością nie mam ochoty się zmagać. Jak na taki niemal banalny pomysł tekst jest trzy razy za długi, moim oczywiście zdaniem. Ale inni czytelnicy mogą mieć zdanie odmienne --- czego Autorowi życzę.
Tekst jest eksperymentalny - próba spojrzenia na świat oczami kobiety. Nie ma czarować, ma być miły i łagodny, gdzie nikt nikogo nie zabija. Ale dziękuję za obiektywną krytykę dotyczącą długości.
Pozdrawiam!
Taki J. Carroll trochę. Ale przyejmny.
Kiedy zaczynałam czytać, wątpiłam, że dotrwam do końca.
"- Nudy Brucknera i Debussego znalazły się przed Schubertem i Chopinem – odparł nie odrywając się do nazwisk autorów i utworów wydrukowanych z tyłu okładki.- Każdy kto to kupi pożałuje" - Debussy'ego.
"Gdy powybierał co ciekawsze płyty zapakował je do zdzieraka, zważył na elektronicznej wadze i nalepił karteczkę z ceną, którą wypluło mu urządzenie." - autor/ka jest z Częstochowy, czy okolic? Bo to jedyne miejsca, gdzie używa się złowa "zdzierak". Szalenie restrykcyjny regionalizm.
Pomijając żenujące momenty komiczne (dwa naprawdę żenujące się trafiły) całe opowiadanie ma w sobie szczgólny urok.
Wykreowany świat mnie urzekł, a historia zainteresowała. Oby więcej takich.
Zawiodła reklama. Wrzuciłeś na raz cztery teksty --- jeden w miarę udany i dwa słabe, a do tego jeszcze jednego kolosa. Zacząłem co prawda czytać, ale mnie nie wciągnęło, bo wygląda jak te dwa słabsze teksty, toteż zrezygnowałem.
pozdrawiam
I po co to było?