- Opowiadanie: Colinar - Prawo Korporacji

Prawo Korporacji

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Prawo Korporacji

Marek był jednym z wielu szarych, zwykłych informatyków, utrzymujących w ruchu sieć firmy Matrox. Skończył właśnie ostatnie poprawki w oprogramowaniu bota – programu, który witał wchodzących do sieci Matroxu i odpowiadał na ich pytania. Cała sztuka polegała na tym, żeby tak go oprogramować, by potrafił odpowiedzieć na najbardziej podchwytliwe pytanie. Jeszcze ostatnie zerknięcie na biurko, które tonęło pod stertą rożnych rzeczy. Było ono powodem ciągłego gderania jego żony na nieporządek, ale wtedy w ripoście zazwyczaj skłonny był przytaczać anegdotę Einsteina: „Jeżeli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?”. Einstein był bowiem jego wzorem i inspiracją do pracy. Spojrzenie na biurko uspokoiło go i przekonało, że niczego nie zapomniawszy może wyjść do pracy.

 

Marek stał patrząc za oddalającym się kształtem pojazdu. Odlatujący wizgolot o mało go nie potrącił, wlatując na pas ruchu dla pieszych. Pojazd należał do typu jednoosobowych poduszkowców, które od dobrych kilku lat gościły w każdym rejonie znanego mu świata. Był bardzo wydajny, czemu zawdzięczał swoją popularność. Dokonany ostatnio kolejny skok technologiczny w dziedzinie elektronicznych mózgów pozwolił na znaczną miniaturyzację układu napędowego, a co za tym idzie umożliwił stworzenie tego właśnie pojazdu. Był on znakiem rozpoznawczym ludzi aktywnych, którzy nie mogli pozwolić sobie na stratę ich cennego czasu. Można go było zaparkować prawie wszędzie, nawet na szerszym korytarzu czy rogu większego biura. To pozwalało ich właścicielom na docieranie do miejsca przeznaczenia bez kłopotu o to, gdzie zaparkują i jak przebrną drogę do swojego miejsca pracy. Od jakiegoś czasu w budynkach zamiast okien zaczęto montować duże drzwi, które służyły za wloty dla wizgolotów. Markowi przypominało się jak przez mgłę wyjaśnienie zasady działania układu napędowego, które zapewne napotkał w czasie swoich szkolnych czasów. Przełom, jak pamiętał, nastąpił za sprawą Mathusala. Nie było to jego prawdziwe imię, lecz imię, pod jakim zapamiętał go świat. Tak naprawdę nazywał się John Greenwood i był z wykształcenia fizykiem teoretykiem. Po studiach zaczął pracę w jednym z prywatnych instytutów badawczych zajmujących się prowadzeniem badań nad eksperymentalnymi silnikami rakietowymi. Po pewnym czasie zaczął być rozpoznawany przez świat nauki, dzięki śmiałym teoriom popartym solidnymi doświadczeniami. Jednak to, co miało stać się polem jego triumfu, stało się totalną klęską. Z powodu zbiegu przypadków i nieuwagi technika doszło do eksplozji silnika, który według Greenwooda miał zrewolucjonizować świat. W wyniku wybuchu śmierć poniosło kilkanaście osób. Całkowicie załamany Greenwood zniszczył wyniki swoich badań i postanowił szukać ukojenia w Tybecie. Tam został jednym z tybetańskich mnichów. To właśnie tam, już jako Mathusala, dokonał swojego odkrycia. W Tybecie zgłębiał zasady medytacji. Szczególnie zainteresowały go historie mnichów, którzy w stanie głębokiej medytacji potrafili lewitować. Kłóciło się to ze znanymi mu zasadami fizyki, według których ciało, aby mogło wznieść się choćby o centymetr, potrzebowało siły działającej w przeciwnym kierunku, która by je odpychała. A więc potrzebowało po prostu punktu oparcia, jak niegdyś to stwierdził Archimedes: „Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię!”. W przebłysku zrozumienia Mathusala doszedł do wniosku, że nauka ścisła i mistyka wcale się nie wykluczają, lecz by uzyskać ten sam efekt, czyli siłę zdolną zrównoważyć siłę grawitacji, wykorzystują te same zasady. A mianowicie, wykorzystują punkt oparcia, by przenieść punkt ciężkości danego obiektu poza ten obiekt. Brzmi to może zawile, ale to co fizyka osiąga wytwarzając energię kinetyczną konieczną do zrównoważenia siły grawitacji, mnisi osiągają przenosząc ciężar swego ciała poza to ciało siłą czystych myśli. Wielu pewnie wtedy reagowało śmiechem na ten pomysł, lecz szybko rzedła im mina, gdy przypominano im wyniki badań nauk ścisłych, które jednoznacznie potwierdzały, że myśli nie są niczym innym jak falami o pewnej częstotliwości. Falami, które mogą zdziałać cuda. Pozostaje jednak otwartą kwestią, jak osiągnąć odpowiednią intensywność i czystość myśli. Poszczycić się tym mogły tylko nieliczne wybitne jednostki… Mathusala, chcąc zmyć swoją niesławę, zwrócił się z tą kontrowersyjną teorią do świata, od którego wcześniej uciekł. Pewnie zostałby wyśmiany, jednak niespodziewanie pomógł mu rozwój innych dziedzin nauki. A szczególnie intensywny w owym czasie rozwój biotechnologii i cybernetyki, który pozwolił zaprezentować światu prawdziwie inteligentną sztuczną inteligencję. Wielu uważało to za zagrożenie dla świata, zarzucając twórcom, że przyczynili się do powstania bezdusznych tworów, niemogących dzielić ludzkich uczuć. Przez świat przetoczyła się fala protestów. Jednak dla Mathusala było to cudowne rozwiązanie trapiących go problemów. Mógł swoją teorię zaprezentować doświadczalnie. Zaprojektowana sztuczna inteligencja osiągała czystość myśli dostępną tylko niewielu ludziom za cenę ogromnej pracy nad sobą. Problemem była intensywność, ale i ten problem wkrótce rozwiązano. I tak powstał prototyp pierwszego układu napędowego napędzanego siłą myśli. Zaprzężona w okowy techniki sztuczna inteligencja z ogromną precyzją przeliczała dane dotyczące najbliższego otoczenia i wykorzystując je przenosiła ciężar sprzężonego z sobą pojazdu poza pojazd, skupiając na pewnych elementach otocznia całą siłę wiązki wytworzonych fal. Następnie szybko zmieniając owe punkty oparcia wprawiała pojazd w ruch. Taki był początek zmian oblicza ziemi, nazwany początkiem ery myśli.

 

Otrząsnąwszy się z rozważań Marek przeszedł pod starą, stylizowaną na rzymską, kolumnadą, by przejść tunelem wiodącym pod budynkiem i tym samym zaoszczędzić sobie sporo drogi. Był jednym z tych nielicznych, którzy cenili sobie możliwość chodzenia. Nie pochwalał mody udawania się wszędzie własnym wizgolotem. Daleki był także od podróżowania miejskimi środkami transportu: czy to ruchomymi chodnikami, gdzie można było przycupnąć sobie na wygodnym fotelu, czy też – jeśli przewidywana była dłuższa droga – sterowanymi automatycznie poduszkowcami. Gdzie mógł, chodził zawsze o własnych siłach. Już kilka razy to przyzwyczajenie uratowało go przed różnymi negatywnymi skutkami korzystania z nowinek techniki. Zwłaszcza gdy awarii uległ publiczny transport i ludzie pozostawali uwięzieni nawet przez kilka godzin, zanim odblokowano pasy bezpieczeństwa. Tym razem jego przyzwyczajenie przyniosło jednak najmniej oczekiwane efekty. Nagle zobaczył biegnącą z przeciwległej strony postać. Osobnik tak się spieszył, że nawet go nie zauważył. Z pełnym impetem wpadł na zaskoczonego Marka, przewracając go na posadzkę, a sam przekoziołkował kilka metrów i zatrzymał się pod przeciwległą ścianą. Niewiele sobie jednak z tego robiąc szybko się zerwał i pobiegł dalej. W tym momencie Marek zobaczył na posadzce jakiś połyskujący złoto przedmiot. Musiał go upuścić osobnik, który na niego wpadł. Miał kształt idealnej piramidy i pokryty był jakimiś symbolami i wyżłobieniami. Zanim jednak dobrze obejrzał znaleziony przedmiot, ponownie znalazł się na posadzce. Ziemia, co do której stabilności był jak dotąd przekonany, zaczęła tańczyć mu pod nogami, równocześnie usłyszał ogłuszający grzmot, a jakieś drobne elementy sufitu zaczęły spadać mu na głowę. Tak jak nagle wszystko się zaczęło, tak i nagle się skończyło. Oszołomiony schował piramidkę do kieszeni i jak najszybciej udał się do wyjścia. Jego oczom ukazał się jednak widok inny niż się spodziewał. Budynek, gdzie spędził połowę swojego życia oddając się pracy, był zdemolowany a z leżącego za nim rządowego instytutu naukowego została kupa gruzu, z której strzelały w niebo czarne dymy przeplatane łuną pożaru. Oszołomieni ludzie biegali bez celu. Nagle całe miejsce zaroiło się od czarnych mundurów służby bezpieczeństwa, która odgradzała cały teren, nie pozwalając nikomu wyjść ani wejść. W ostatnim momencie cofnął się do tunelu unikając, jak sądził, długich godzin tłumaczeń, gdyż na pewno jego sposób podróżowania wzbudziłby czyjeś podejrzenia bądź wątpliwości. Zdążył sobie pogratulować w duchu własnej przezorności, gdy nagle poczuł, już po raz trzeci, jak traci grunt pod stopami, ale tym razem nie widział już posadzki tylko czarną otchłań, która go ogarniała.

 

Powoli wracał do rzeczywistości. Czuł się trochę zdezorientowany. Deprymował go utrzymujący się w tyle głowy ból. Pomyślał, że czas wstać i wziąć jakąś pigułkę. Coś jednak było nie tak. Jego łóżko było jakieś twarde. Wtem jego umysł rozświetliła myśl, że to wcale nie jest jego łóżko, a on nie znajduje się w swoim mieszkaniu. Z bolesnym pulsowaniem głowy przypominał sobie ostatnie wydarzenia. Otworzył dotąd mocno zamknięte oczy i przekonał się, że znajduje się w białym, kwadratowym pomieszczeniu, o nieskazitelnie wyrównanych krawędziach. Drzwi wręcz idealnie wtapiały się w białą rzeczywistość ściany, tak że dopiero po dłuższym lustrowaniu pomieszczenia zdołał je dostrzec. Przypomniało mu się, że coś znalazł. Pomacał się po kieszeni. Przedmiot znikł. Dalsze rozmyślanie przerwało nagłe otwarcie drzwi. Wszedł jakiś potężnie zbudowany mężczyzna. Miał na sobie czarny mundur. W pierwszym odruchu Marek pomyślał, że jest to agent służby bezpieczeństwa, jednak coś mu nie dawało spokoju. Jego uwagę zwrócił fakt,

że mundur był pozbawiony jakichkolwiek oznaczeń.

– Proszę udać się ze mną.

– Przepraszam, ale to jakaś pomyłka. Nie powinno mnie tu być. – próbował zaoponować.

Mężczyzna jednak bez słowa wyjaśnienia odwrócił się i wyszedł, zostawiając uchylone drzwi. Wyszedł więc za nim. Jego oczom ukazał się krótki korytarz z dwoma drzwiami na przeciwległych końcach. Okazało się, ze na korytarzu czeka jeszcze jeden osobnik w czarnym mundurze. Chcąc nie chcąc ruszył w stronę drzwi po lewej za pierwszym mężczyzną. Oczekujący na korytarzu osobnik zamknął pochód. Gdy dotarli do drzwi te z cichym szelestem się otworzyły ukazując małe pomieszczenie ze stojącym na środku biurkiem. Krzesło po przeciwległej jego stronie było już zajęte. Postać siedziała w półmroku i trudno było wydobyć jakieś szczegóły. Nosiła taki sam mundur jak pozostali. Gdy Marek wszedł drzwi się zamknęły. Dwóch towarzyszących mu strażników stanęło z tyłu, a on stał na samym środku pokoju.

– Proszę siadać – padła komenda.

Usiadł więc na wolnym krześle. Gdy tylko usiadł jego oczy zalała smuga światła płynąca zza typka siedzącego naprzeciw. Światło było porażające i powodowało ból oczu. Rozpoczęto przesłuchanie.

– Nazywa się Pan Marek Wysocki?

– Tak – Potwierdził. Jak się okazało wiedzieli o nim prawie wszystko. Pozostawało mu więc tylko potakiwać. Długo jednak to nie trwało.

– Co Pan robił wczoraj w tunelu pomiędzy ul. Bednarską a Centralną.

– Szedłem do pracy.

– Dlaczego nie skorzystał Pan z publicznego transportu.

– Lubię spacerować.

– Kłamstwo. Proszę powiedzieć co Pan robił w tym tunelu.

– Mówię prawdę. Szedłem do pracy.

– Dlaczego pieszo?

– Powiedziałem. Lubię spacerować.

– Nie chce więc Pan współpracować. Cóż mamy inne środki. A Pan i tak powie nam to czego chcemy się dowiedzieć.

W tym momencie weszła nowa, na biało ubrana postać, ze strzykawką pełną jakiejś substancji. Gdy zbliżyła się do Marka ten chciał zerwać się z krzesła, jednak solidny chwyt strażników skutecznie mu to uniemożliwił. Medyk fachowo wykonał zastrzyk po czym natychmiast wyszedł z pomieszczenia. Marek na moment odpłynął w niebyt, gdy się ocknął nadal siedział w miejscu przesłuchań. Jednak coś się zmieniło. Na biurku naprzeciwko siebie zobaczył połyskującą złoto piramidkę.

– Co mi zrobiliście? Jakim prawem jestem tu przetrzymywany? – Marek nie panował już nad swoją frustracją – Żądam możliwości wezwania adwokata i kontaktu z rodziną.

– Do niczego Pan nie ma prawa. Proszę odpowiadać na pytania to wszystko będzie dobrze. – Powiedział bezbarwnym tonem osobnik z naprzeciwka – Dostał Pan serum prawdy. A teraz sobie spokojnie porozmawiamy.

Powtórzono wszystkie pytania, jednak odpowiedzi pozostały bez zmian. Pomiędzy kolejnymi pytaniami zaczął się uważnie przyglądać piramidce. Zobaczył, mimo oślepiającego światła z naprzeciwka, że przedmiot był ozdobiony symbolami, których nigdy wcześniej nie widział. Budziły w nim jakieś mgliste skojarzenia, ale niosły też nieodparte wrażenie obcości. Przyglądając się uważniej zauważył, że cały pokryty jest także siatką połączonych ze sobą głębokich wcięć. Z rozmyślań wyrwało go kolejne pytanie, które tym razem było inne niż pozostałe.

– Co Pan przed nami ukrywa.

– Nic. Zupełnie Nic. Wszystko co wiedziałem już powiedziałem.

– Czym zatem według Pana jest ten przedmiot.

– Nie wiem

– Nie wierzę Panu. Skąd Pan go miał.

– Znalazłem.

– Niech Pan w końcu przestanie kłamać i nie robi ze mnie idioty. Pogarsza pan swoją sytuację.

– Mówię wszystko co wiem. – Marek opowiedział o zdarzeniu w tunelu.

– I ja mam w to uwierzyć? – Z szyderstwem w głosie powiedział nieznajomy – Bajki proszę opowiadać dzieciom. Ja oczekuję na fakty. A więc co to jest i skąd Pan to ma.

– Mówię prawdę. Znalazłem …

Pytający wykonał delikatny gest dłonią a Marek poczuł uderzenie w tył głowy. Całe pomieszczenie jakby nagle rozbłysło tysiącami świateł, i ogarnęła go ciemność.

 

Obudził się w całkowitej ciemności. Odczuwał pulsujący ból z tyłu głowy. Na początku spanikował, że coś mu się stało i oślepł. Jednak po chwili stwierdził, że opiera się plecami o jakąś ścianę. A gdy się lekko poruszył, całe pomieszczenie zalało delikatne mleczne światło, które wprowadziło półmrok do jego otoczenia. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale otaczały go tylko gładkie ściany, a całe pomieszczenie było pozbawione jakiegokolwiek wyposażenia. Nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Uświadomił sobie, że słyszy delikatny pomruk jakiejś pracującej gdzieś maszynerii, oraz fakt, że jest dziwnie lekki, a poruszanie się jest zadziwiająco łatwe. Jakby do każdego gestu który wykonywał, ktoś dodawał siły jego mięśniom, tak że działały jak sprężyna. Narastał w nim niepokój w miarę kojarzenia faktów. Domyślał się, że jest na jakimś statku, który znajduje się w przestrzeni kosmicznej. Inaczej bowiem nie potrafił sobie wyjaśnić zachowania własnego ciała. Myślał oczywiście o tym co teraz z nim będzie, jednak najbardziej dojmującą myślą było, że jest strasznie głodny. Zaczął przełykać powoli ślinę licząc na to, że odrobinę oszuka żołądek. Po chwili zaczął ponownie się wokół rozglądać, ale nic nie zauważył. Postanowił obejść dookoła wszystkie ściany, ale to także nie przyniosło nic nowego. Pomieszczenie wydawało się idealnie gładkie i pozbawione jakichkolwiek otworów, a to kłóciło się z jego zdrowym rozsądkiem, bo przecież jakoś musiał się w nim znaleźć. Wrócił do punktu wyjścia. Usiadł ponownie pod ścianą, skąd rozpoczął wędrówkę i zaczął rozmyślać próbując odwrócić myśli od ssania w żołądku. Zaczął dodawać do siebie przypadkowo pomyślane liczby, wiedząc, że to go zawsze uspokajało. Następnie zaczął wyszukiwać w pamięci coraz to większe liczby pierwsze, ale i to mu niewiele pomogło. W końcu dał sobie spokój i starał się zapaść w drzemkę, ale nie udawało mu się. Nagle pomieszczenie zalało jasne światło, które bólem ukłuło jego oczy, a z góry rozległ się głos.

– Proszę stanąć na środku pomieszczenia.

Zbyt gwałtownie się zerwał się z podłogi, bo ból ponownie odezwał się z tyłu głowy i zaczął pulsować. Posłusznie zastosował się do polecenia. Wtedy zauważył, że jedna ze ścian zaczyna się przesuwać. Przez powstały w ten sposób prostokątny otwór weszło dwóch drabów w białych kombinezonach.

– Idziesz z nami – Warknął jeden z nich.

Wyszedł więc na zewnątrz swojego więzienia. A właściwie jednej z wielu ładowni, jak zdążył zauważyć, gdy światło ujawniło szczegóły Teraz już był przekonany, że znajduje się na statku kosmicznym. Znalazł się w długim korytarzu. Posłusznie zaczął iść w kierunku wskazanym przez jednego ze strażników, mając po obu stronach swoich „opiekunów”. Po chwili doszli do skrzyżowania z bocznym korytarzem w który skręcili. Na jego końcu znajdowały się jedne jedyne drzwi, ku którym widocznie zmierzali. Gdy do nich dotarli te bezszelestnie się otworzyły. Wnętrze stanowiło małą kabinę, jakich wiele było na średniej klasy statku pasażerskim. Jednak ta kabina była nietypowo wyposażona. Jej środek zajmowało biurko, a zanim siedział znany już Markowi drab, który go przesłuchiwał. Gestem zaprosił go by zajął miejsce naprzeciw. Marek chciał oponować, ale silny uścisk posadził go na miejscu.

– Dlaczego zostałem porwany – wykrzyczał Marek – Chcę dostać coś do jedzenia.

Silny cios w tył głowy uciszył jego tyradę.

– Jeśli odpowie Pan na nasze pytania chętnie Pana nakarmimy i zwrócimy wolność. Jednak dotychczasowy przebieg naszej rozmowy zmusił nas do udania się do specjalistów. Oni wydobędą z Pana umysłu wszelkie potrzebne nam wspomnienia.

– Ale ja mówię wszystko co wiem.

– O tym właśnie mówię. Jesteśmy przekonani, że nie jest Pan z nami szczery. Czeka nas długa podróż, a głód szybko rozwiązuje język. To tyle, odnośnie Pana obecnej sytuacji. A teraz wróćmy do pytań.

– Czym jest ten przedmiot i skąd go Pan wziął.

Marek dopiero teraz zauważył, ze piramidka także znajdowała się na biurku.

– Już kilka razy odpowiadałem na to pytanie.

– Chętnie posłuchamy ponownie, ale tym razem prawdziwych odpowiedzi

– To może wy mi powiecie co mam odpowiedzieć.

Kolejny cios spadł na jego głowę. Tym razem jednak Marek się nie uciszył.

– Jak śmiecie. Jesteście jakaś bandą zbójów. Ja znam swoje prawa. Zaskarżę was …

Cios znowu spadł na jego głowę.

– Wystarczy – mruknął siedzący za stołem, i drab odsunął się od Marka.

– Czy teraz możemy kontynuować naszą rozmowę, czy dalej potrzebuje Pan stymulantów, jakie są skłonni zaserwować nasi milusińscy – zauważył z przekąsem. Marek milczał.

– A więc wracając do naszej rozmowy. Nic Pan nie wie. Tego człowieka też Pan nie zna. – Drab rzucił mu przez biurko zdjęcie.

– Marek zerknął na zdjęcie jakiegoś człowieka, ubranego na szaro.

– Oczywiście, że nie. – nagle go olśniło. – Zaraz, to jest ten sam człowiek, który zderzył się ze mną w tunelu.

– A więc zna go Pan czy nie?

– Nie mogę powiedzieć, że go znam, ale ten jeden raz go widziałem,

– Taaak. I twierdzi Pan, że to on zgubił ten przedmiot.

– Tak było

– Dobrze skoro Pan się upiera, ale Potem niech Pan nie mówi, że nie chciałem Panu pomóc

– zabrać go.

Strażnicy popychając wyprowadzili go z kabiny. Następnie doszli do skrzyżowania, ale wbrew oczekiwaniom Marka nie skręcili w lewo, lecz w prawo. Po jakimś czasie zatrzymali się przed drzwiami takimi samymi jak wszędzie.

– Wchodź – warknął jeden ze strażników

Gdy Marek wszedł, drzwi zasunęły się zanim bezszelestnie. Chciał się odwrócić i sprzeciwić kolejnemu uwięzieniu, ale jego wzrok przykuł stół i leżąca na nim racja żywieniowa. Błyskawicznie się na nią rzucił. Bezsmakowe jedzenie, było dla niego tym razem nie lada rarytasem. Czuł się jakby mu dano ambrozję. A potem nagle poczuł się senny i zasnął. Widać nie było to tylko jedzenie, ale co mu tam, ważne, że jest syty.

 

Gdy się obudził, zobaczył, że zasnął obok stołu na podłodze. Po pozostałym jedzeniu niestety nie było już śladu. Lekko zdezorientowany wstał i z ulgą zauważył drzwi do mini łazienki. Tam doprowadził się jak mógł do użytku. Wziął szybki prysznic z pary i suchego powietrza. Ze względu na ograniczone ilości wody podczas lotu, innego rodzaju higiena, nie wchodziła w grę na statkach kosmicznych. Nawet używaną parę starano się z powrotem odzyskać. Widać pokój był pod obserwacją, gdyż gdy tylko wrócił do głównego pomieszczenia, zaraz pojawili się ci sami strażnicy.

– Idziemy – warknął jeden ze strażników.

Ruszyli znanym mu już korytarzem i dotarli do pokoju przesłuchań. Za biurkiem znowu czekał ten sam człowiek w czarnym mundurze. Gestem kazał mu usiąść. Pamiętając poprzednie przesłuchanie Marek posłusznie usiadł.

– Zaczynam naprawdę Pana podziwiać – zaczął z fałszywą nutą w głosie – Jeszcze nigdy nie trafił mi się człowiek tak wytrwały jak Pan. – Mam dla Pana propozycję, do której upoważnili mnie moi przełożeni. – kontynuował przymilny ton. – Jak widzi Pan zadbaliśmy o Pana potrzeby, które ostatnio nam Pan zgłosił

– Tak. Zwyczajnie mnie uśpiliście, a jedzeniem było najłatwiej. Ciekawe co ze mną zrobiliście w czasie snu.

– Zbyt pochopne wnioski, to były tylko środki ostrożności. Nic Panu nie zrobiono może mi Pan wierzyć – kontynuował nieszczerze mężczyzna. – Wracając jednak do oferty. Może nam Pan nie mówić co to jest, tylko proszę nam wyjaśnić jak to działa i jak tego używać?

– Ja naprawdę wszedłem w posiadanie tego przedmiotu przypadkiem i nic o nim nie wiem

– A Pan znowu swoje, a ja grzecznie proszę. A nawet pójdę krok dalej. Jak Pan pewnie zauważył nie jesteśmy ze Służby Bezpieczeństwa. Oni nie byliby dla Pana tacy mili. Reprezentujemy bowiem Korporację Mars, która zarządza przemysłem i górnictwem na czerwonej planecie. Skoro więc jest Pan tak wytrwały należy się panu nagroda. Mamy dla Pana skromną propozycję finansową, która zaspokoi Pana wszelkie potrzeby już do końca życia. Będzie Pan mógł podróżować. Odwiedzi Pan Egipt i zobaczy piramidy. Przecież o tym Pan marzy.

Marek siedział jak skamieniały. Informacje które usłyszał nie chciały mu się mieścić w głowie. Korporacja Mars, która była uważana za najbardziej prestiżową organizację na świecie. Przyczyniła się do utrwalenia pokoju na świecie. Zapewniała, dzięki pracom wydobywczym prowadzonym na Marsie, wszystkie niezbędne surowce, których zawsze chronicznie potrzebowali mieszkańcy ziemi. Przemysł, który został przeniesiony także na Marsa, odciążył ziemski ekosystem, pozwalając na jego regenerację, gdyż wszystkie zanieczyszczenia przemysłowe pozostawały na czerwonej planecie, a ziemia otrzymywała tylko gotowe produkty. Oczywiście Korporacja zbijała krocie na transporcie i sprzedaży tego wszystkiego na ziemi, a także dostarczając niezbędnego tlenu i wody rzeszom górników i robotników. No ale to było wkalkulowane. Bez jej nieustannych rejsów transportowych nie byłoby możliwe przeżycie na Marsie, a tym samym ziemia nie otrzymałaby tego czego potrzebuje. Jednak teraz do całej tej otoczki chwały jaką zawsze otaczał ją w swoich myślach, kiedyś chciał nawet podjąć w niej pracę, jednak nie przeszedł procesu rekrutacyjnego, wkradł się zgrzyt. Działania jakich sam doświadczył z jej strony, nigdy nie uznałby za możliwe, gdyby sam nie padł ich ofiarą. Nie dość, że go porwano, to jeszcze teraz próbowano go przekupić. A na domiar złego, nie potrafił być dość przekonujący, by wykazać, że jest tu tylko przypadkiem.

– Widzę, że Pan się zastanawia. – Marka wyrwał z zamyślenia głos przesłuchującego

– Może być Pan pewien, że naprawdę Panu się to opłaci. A jeśli obawia się Pan o swoje bezpieczeństwo w związku z ujawnieniem danych, to zapewnimy Panu całkowicie bezpieczną relokację. I co Pan na to? Możemy przejść do istoty sprawy?

– Tylko, że ja naprawdę nic nie wiem. – powiedział cicho Marek

Drab siedzący naprzeciwko zamarł, jakby nie wierząc w to co słyszy. Na przemian zmieniał się na twarzy z białego na czerwony i z powrotem.

– Zabrać mi to ścierwo z oczy – w końcu wybuchnął

– Ten… – poleciały grube inwektywy – tylko marnuje mój czas. Koniec z byciem uprzejmym. Nie zasługuje na to.

– Zabrać go z powrotem do ładowni. Żadnego jedzenia, żadnego światła. Albo zdechnie, albo się dowiemy zanim dolecimy na Marsa co to takiego. – z wściekłością spojrzał na złoto lśniącą piramidkę – i dlaczego tak im na tym zależy.

Marek słysząc ostatnie zdanie nadstawił uszu. W końcu wiedział, gdzie go transportują. Zastanawiał się ile to potrwa. Jednak nie dane mu było dalej rozmyślać. Szarpnięciem zerwano go z krzesła. Bez ceregieli, kopniakami wyprowadzony został z kabiny. Popychany kolejnymi ciosami szybko dotarł do rozsuwanej ściany i pomieszczenia, które było tym samym w jakim rozpoczął kosmiczną podróż. Gdy wrzucono go do środka, poleciały kolejne inwektywy. A potem wraz z zasuwającą się ścianą ogarnęły go ciemności. Przez chwilę tak jak usiadł na środku, tak otumaniony siedział. Potem zmienił pozycję przynosząc ulgę zastałym kończynom. To jakby rozjaśniło jego myśli i zaczął łączyć fakty, których dostarczyło mu ostatnie przesłuchanie. Więc leci na Marsa, a jeden z fundamentów jego życia właśnie runął. Zaczął zastanawiać się, ile czasu minęło od jego porwania, kilka razy stracił przecież przytomność, czy to bity, czy też pod wpływem środka nasennego. Co robi jego żona, czy gdzieś zgłosiła jego zaginięcie, czy trwają poszukiwania. Przecież i tak do niczego nie dojdą, bo nie przyjdzie im do głowy, by szukać go w dalekim kosmosie. Co więc powinien teraz zrobić, by sobie pomóc. Jeśli groźby, które słyszał były prawdziwe, to nie ma różowej przyszłości przed sobą. Jednocześnie nurtowało go pytanie, kto jeszcze bierze udział w tej rozgrywce. Komu zależy na piramidce? Sama piramidka, też była jakaś taka dziwna. Coś było w niej obcego. Dlaczego tak niepozorny przedmiot może być przyczyną takich działań. Próbował sobie przypomnieć jej wygląd. Towarzyszyła jego przesłuchaniom, miał więc okazję by popatrzeć. Miała 4 ściany. Trójkąt równoboczny jako podstawę i takie same też boki. Każdy bok był podzielony delikatnymi wyżłobieniami, które dzieliły go także na 4 małe trójkąty równoboczne. W każdym trójkącie znajdował się jakiś symbol. Niestety, jakie były to symbole nie potrafił określić. Były obce, a jednocześnie jakby już gdzieś je widział. Sam sposób prowadzenia wyżłobień też mu coś przypominał. W końcu go olśniło. Bryła ogromnie przypominała kostkę Rubika, którą bawił się w dzieciństwie. Tylko zamiast sześcianów jako figur użyto „trójkątów”. Ciekawe co by się stało, gdyby spróbował obracać owymi trójkątami. Próbował jeszcze raz wyobrazić sobie symbole, ale zacierały mu się w pamięci. Jakieś kropki, kreski. Coś jak alfabet Morse'a.

Sam nie wiedząc kiedy zapadł w sen. Śnili mu się jacyś ludzie. Było w nich coś obcego. Karnacja ich skóry była jakaś taka czerwieńsza i połyskiwała złoto, świecąc jakby wewnętrznym blaskiem. Znajdował się z nimi w jakiejś budowli. Było ich czworo. Jeden z nich podał mu piramidkę. To była ta sama, którą znalazł. Następnie podeszli do postumentów zakończonych trójkątnymi płytami. Każdy z nich podszedł do jednego. Jego samego ciągnęło ku środkowemu postumentowi.

 

Coś było nie tak. Sygnał syreny alarmowej wyrwał go ze snu. Już nie był pogrążony w ciemnościach. Przy suficie czerwono pulsowały światła awaryjne. Nie było także słychać poszumu pracującej maszynerii. Zatrzymali się, jeśli to określenie ma jakieś znaczenie w kosmosie. Krótko mówiąc statek zamarł. Zauważył między kolejnymi błyskami, ze ściana nie jest już tak idealnie dosunięta. Otwór był wystarczający, by móc się wysunąć na korytarz. Gdy się przecisnął, zobaczył, że na korytarzu także migają światła awaryjne. Panowała na nim pustka. Zastanawiał się co się stało, bo do celu raczej jeszcze nie dolecieli. Postanowił ostrożnie poruszać się naprzód. Jedyna trasa jaką znał była ta do pomieszczenia przesłuchań. Postanowił ostrożnie tam się udać, być może coś podsłucha. Szybko znalazł się przed drzwiami, które także były rozszczelnione. Podobnie jak i inne, które mijał po drodze. Coś spowodowało, ze się otworzyły. Może systemy statku opanował jakiś wirus, albo ktoś wydał taką komendę. W każdym razie mógł dostać się do znajomego mu już pomieszczenia, które także było opustoszałe. Gdy wszedł, jego uwagę przykuła leżąca na biurku piramidka, która była powodem wszystkich jego problemów. Wziął ją do ręki. Wiele by dał za to, by jej wtedy nie podnosić. Ale na to niestety nie miał już wpływu. Zaczął w pełgającym czerwonym świetle studiować symbole, które na niej się znajdowały. Nagle usłyszał na korytarzu szybkie kroki. Niewiele myśląc wrzucił piramidkę do kieszeni i szybko przykucnął za biurkiem. Zdążył w ostatnim momencie, bo zaraz pojawiła się jakaś postać ze światłem, którym omiotła całe pomieszczenie. Nie na wiele jednak to się zdało. Promień światła wyłuskał jego postać z mroku.

– wyjdź powoli i trzymaj ręce w widocznym miejscu – usłyszał komendę.

Za pierwszą postacią zauważył drugą, która celowała do niego. Posłusznie więc wyszedł. Jeden z osobników podszedł do niego i związał mu z tyłu ręce, oraz kawałkiem szmaty zakneblował mu usta.

– teraz pójdziesz posłusznie z nami, i nie zrobisz nic głupiego – Marek skinął na znak zrozumienia głową.

Wyprowadzili go na korytarz. Osobnik z latarką wszedł ponownie do pomieszczenia, natomiast drugi pozostał na korytarzu, mierząc do niego ze swojej broni.

– nic tu nie ma – powiedział pierwszy, wychodząc po chwili z kabiny.

– Znowu wpuścili nas w maliny. Tyle przygotowań i poświęceń i znowu fiasko – powiedział z widocznym rozczarowaniem typ z bronią.

– co z nim robimy – przypomniał sobie o więźniu – pierwszy typek

– widział nas – nie możemy go puścić

– mogę go unieszkodliwić, tylko raz puknę i nie będzie trzeba poprawiać

– Hmm, hmm hmm – z przerażeniem zaczął protestować przez knebel Marek

– nie, nie będziemy tacy jak oni. Zabierzemy go ze sobą, wysadzimy go w jakiejś dziurze to nikt się nic nie dowie teraz, a potem będzie już za późno

– idziesz z nami, tylko bez wygłupów.

Marek posłusznie ruszył ze swoimi nowymi strażnikami. Wdzięczny był w duchu, że jak na razie nie nabył na swoim ciele dodatkowych pamiątek obecnego spotkania. A co dalej to już los przyniesie. Na pewno nie będzie mu gorzej niż tutaj.

Drogę pokonywali dosyć energicznym marszem, uważnie sprawdzając czy w mijanych rozgałęzieniach korytarza nie kryją się jakieś niespodzianki. Raz usłyszawszy odgłos marszu jakiejś grupy szybko ukryli się w jednym z pomieszczeń bocznego korytarza. W ten sposób dotarli do jednej z grodzi statku. Gdy ją minęli ta bezszelestnie zamknęła się za nimi. Pierwsza, która była czynna, jak zauważył Marek.

– zakładaj skafander. – powiedział jeden z towarzyszących mu osobników.

Towarzyszom Marka poszło to niemal ekspresowo, za to jemu samemu szło to z widocznym trudem. W końcu zniecierpliwieni musieli mu pomóc. Gdy tylko skafander został dopięty, szybko otworzyli drzwi po drugiej stronie grodzi i weszli na teren lądowiska dla małych transporterów. Nie oglądając się za siebie, poszli do stateczku umiejscowionego po prawej. Był dość nietypowy i odbiegał od pozostałych, które znajdowały się na lądowisku, i nie chodziło tylko o rozmiar, gdyż był co najmniej 3 razy mniejszy od pozostałych, lecz tym co uderzało był jego kształt. Nie był bowiem prostokątny jak pozostałe, ale tworzył idealną piramidę. Markowi wydawało się, ze już gdzieś widział coś podobnego i nagle go olśniło, pomacał się odruchowo po kieszeni wyczuwając znajomy kształt. Statek ku któremu zmierzali był olbrzymią kopią piramidki, którą miał w kieszeni. Gdy podeszli, jak na komendę w jednej ze ścian pojawiło się trójkątne wejście, przez które wpłynęli do środka niesieni polem siłowym. Gdy znaleźli się w środku nie dane było Markowi zbyt długo podziwiać wnętrza, które mieniło się mozaiką niespotykanych wzorów, gdyż ściany były wewnętrznie podświetlone. Był pewien, że na ziemi nigdy nie pozwolono by sobie na takie marnotrawstwo energii, by dekorować ściany statków. Nawet nie zauważył, kiedy wystartowali. Pilot widocznie już czekał na ich powrót. Zastanawiał się gdzie takim małym transporterem, będą mogli dolecieć. Jego oczom ukazała się głębia kosmosu z przepięknym widokiem mnóstwa gwiazd, jakich nigdy na ziemi nie mógłby oglądać. Jego uwagę przyciągnęła grupa gwiazd tworząca trójkąt równoramienny. Po pewnym czasie trójkąt zdawał się rosnąć, a gwiazdy, które go tworzyły rozsuwać na boki. Trójkąt tworzył jakby jakąś bramę w przestrzeni. Gdy tylko przez niego przelecieli, zobaczył, że to punkty świetlne lądowiska jakiegoś olbrzymiego okrętu kosmicznego. Marek był zszokowany tym co zobaczył. Nigdy nie słyszał, że istnieje tak doskonały kamuflaż. Szybko przeszli rampą lądowiska na pokład okrętu.

– ściągaj skafander – usłyszał polecenie. Jednocześnie poczuł, że okręt wystartował.

Posłusznie ściągnął i wtedy do jego płuc wdarło się powietrze statku. Było wspaniałą odmianą po tym, którym oddychał poprzednio. To powietrze miało jakby jakiś lekko wyczuwalny własny aromat. A jednocześnie jakby w jakiś sposób energetyzowało. Zabrano go korytarzem w inny rejon statku. Rozglądał się po mijanych pomieszczeniach i ulegał nieodpartemu wrażeniu, że okręt ten nie mógł powstać na ziemi, gdyż za bardzo odbiegał od ziemskich standardów. A jeśli nie na ziemi, to gdzie? Wiedział, ze statki kosmiczne produkowane są tylko na ziemi, by w ten sposób uzależnić odległe kosmiczne kolonie do staruszki ziemi. Jednak ten okręt był przykładem, że nie udało się to do końca. Zaprowadzono go do skromnie urządzonego pomieszczenia. Byłą tam bowiem tylko podróżna koja, oraz mały stolik z krzesłem. Gdy tylko wszedł do pomieszczenia drzwi zasunęły się za nim i znowu został więźniem. Drzwi na tym statku również były inne od tych które znał. Składały się z dwu trójkątnych tafli, których górny wierzchołek był lekko ścięty. Wysuwały się z obu stron równocześnie oddzielone kilkoma centymetrami przestrzeni, gdy jednak wypełniły sobą otwór wejściowy, powietrze z cichym sykiem ustąpiło, a one zwarły się z sobą jakby jakieś magnesy. Mógł z zafascynowaniem to obserwować, gdyż materiał z którego były wykonane był lekko przeźroczysty. Gdy jednak proces dobiegł końca przybrały mlecznobiałą barwę, jakby chcąc zapewnić odrobinę intymności pomieszczeniu, które przesłaniały. Wtedy Marek zwrócił swoją uwagę ponownie ku pomieszczeniu w którym się znalazł. Z niewymowną radością dostrzegł pojemnik z wodą. Dopiero teraz poczuł jaki jest spragniony. A następnie nie mając nic lepszego do roboty położył się spać, gdyż ostatnie wydarzenia, pozbawiły go resztki sił.

 

Obudziło go lekkie potrząsanie za ramię. Gdy otworzył oczy zobaczył, że stoi nad nim jeden z typków, z którymi przybył na ten statek.

– Chodź ze mną, tylko nie próbuj uciekać, zresztą i tak nie miałbyś dokąd.

Marek zastosował się do polecenia. Po przejściu kilku korytarzy znaleźli się przed drzwiami wyglądającymi jak wszystkie inne, a jednocześnie odrobinę nietypowo. Marek nie był jednak w stanie określić co to było. Gdy weszli, zobaczył kajutę urządzoną o wiele przestronniej od tej w której się zatrzymał. Tym co przykuwało wzrok była olbrzymia trójwymiarowa mapa gwiezdna przed którą stał jakiś mężczyzna. Marek odruchowo poszukiwał wzrokiem holografu, który ją generuje, ale żadnego nie był w stanie dostrzec. Mężczyzna wydawał się nie zauważyć obecności Marka, dlatego zaskoczył go głos nieznajomego.

– Kim Pan jest? Jak dotąd jest Pan źródłem olbrzymiej ilości problemów. – Mężczyzna dalej stał odwrócony plecami

– Jestem tu zupełnym przypadkiem. – Marek zaczął relacjonować przebieg dotychczasowych wypadków.

– Zatem to Pana muszę winić, za dotychczasowe fiasko?

– Ja nic nie zrobiłem – zaczął się tłumaczyć Marek

– Wystarczyło, że pojawił się Pan w nieodpowiednim miejscu o złym czasie. – Mężczyzna odwrócił się do Marka.

Marka w tym momencie poraziło rozpoznanie. Przed nim stał mężczyzna, który go potrącił w tunelu. Mężczyzna zauważył, że został rozpoznany.

– No więc los ciągle nas z sobą styka, i chyba nie ma powodu bym nie uwierzył w Pana historię. Jednak nie powiem że są to szczęśliwe spotkania. Nawet nie zdaje Pan sobie sprawy w jak ważnej sprawie dla losów całej ludzkości Pan przeszkodził. Starania i poświęcenie olbrzymiej liczby osób poszły na marne. A Pan jakby nigdy nic spokojnie sobie stoi. I co ja mam z Panem zrobić. Wypuszczenie na wolność nie wchodzi w rachubę. Bardzo szybko dostał by się Pan z powrotem w łapy korporacji „Mars”. Na zrozumienie naszej sprawy z Pana strony nie liczę i nie jestem skłonny uwierzyć w żadne deklaracje, bo każdy by się ratować udawałby oddanie. Trudna jest Pana sprawa.

– Ja naprawdę nic nikomu nie powiem. I bardzo chciałbym wrócić do siebie. Tam czeka na mnie syn i żona. Pewnie odchodzą od zmysłów, że tyle czasu mnie nie ma.

– Niestety nie wchodzi to w rachubę. Zresztą lecimy na naszą tajną bazę na Fobosie, jednym z księżyców Marsa, a więc by dalej pozostała tajną Pan musi również stać się tajny. A co do Pańskiej rodziny, na pewno Pana szczerze opłakuje, ale już nie czeka na Pana. Korporacja zadbała by Pańskie dane znalazły się na liście ofiar wybuchu, który Pan obserwował.

– To nie możliwe – wykrzyczał Marek

– Proszę spojrzeć – Mężczyzna poruszył ręką w powietrzu i w miejsce gwiezdnej mapy pojawił się obraz komputerowego monitora, a na nim jakiś artykuł wymieniający niewinne ofiary, groźnego zamachu terrorystycznego. Marek nie wierząc własnym oczom, zobaczył na liście własne imię i nazwisko.

– Jak tak można – Marek z rozpaczą w głosie westchnął.

– A można i to o wiele więcej. Korporacja „Mars” nie cofnie się przed niczym byle tylko osiągnąć swój cel. To właśnie z nią walczymy, ale pewnie to Pana nie interesuje.

– Ja muszę wrócić, do bliskich. Niech zobaczą jak zostali okłamani.

– Już mówiłem, nie jest to możliwe. A nawet gdyby udało się Panu od nas uciec, to będzie to pierwsze miejsce gdzie będą na Pana czekali. Nigdy nie pozwolą Panu wrócić żywym. Z nami ma Pan szansę jeszcze trochę pożyć. A może nawet potrafi Pan coś co nam się przyda. Proponuje panu dożywotnią rezydencję w naszej księżycowej bazie.

– Ja chcę wrócić na ziemię – Marek starał się brzmieć stanowczo mimo płaczliwego tonu.

– No cóż, myślę, że wyraziłem się dość jasno. Proszę wrócić do siebie i przemyśleć sprawę. Na razie podzielimy się z Panem naszymi racjami żywnościowymi, a potem przydzielone zostaną Panu jakieś zadania, bo każdy musi pracować. Jesteśmy od siebie zależni, czy się Panu to podoba czy nie. – Mężczyzna zachował się tak, jakby skończył udzielać audiencji. Odwrócił się w stronę na nowo wywołanej gwiezdnej mapy i kontynuował swoje rozmyślania. Towarzyszący Markowi mężczyzna lekkim szarpnięciem za ramię skierował go do wyjścia, a następnie odprowadził go do przydzielonej mu kajuty. Tam Marek mógł zadbać o swoją higienę, a co najważniejsze mógł się najeść do syta.

 

Marek sam nie wiedząc kiedy zapadł w sen. Ponownie znalazł się w sali z trójkątnymi płytami na postumentach. Podszedł do środkowego, ku dziwnemu człowiekowi, który go wzywał. Wtedy zauważył, że trójkątną piramidkę ma w rękach. Człowiek naprzeciwko wyciągnął rękę, a Marek sam nie wiedząc dlaczego podał mu piramidkę. Ten wziął ją i zaczął przekręcać, aż osiągnął określoną konfigurację symboli na piramidce. Wtedy wskazał Markowi jedną, ze ścianek i ustawioną konfigurację, a następnie wskazał na postument. Marek zrozumiał, że ma właśnie tą stroną wcisnąć piramidkę w otwór na postumencie. Gdy tylko to wykonał, światła w sali rozbłysły i ukazał się holograficzny obraz planety, z świecącymi punktami rozsianymi na powierzchni. Następnie towarzyszący mu człowiek gestem wskazał mu kolejne postumenty. Gdy Marek podszedł do pierwszego z nich przewodnik wziął ponownie od niego piramidkę i wskazał na jeden z jej boków. Gdy uznał, że Marek wystarczająco długo ogląda konfigurację symboli wyciągnął piramidkę na ręce przed sobą, tak, że znalazła się na wysokości ich głów, oddzielając ich od siebie. Jak na komendę piramidka zaczęła świecić aurą czerwonego światła i otoczyła nim Marka i dziwnego człowieka. Kiedy światło objęło Marka, poczuł najpierw nasilający się ból prawej półkuli głowy, a następnie doznał przebłysku zrozumienia. W jednym momencie przetoczyły mu się w umyśle obrazy laku, pieczęci, zamka i kłódki. Wszystkie mające wspólne przesłanie dotyczące zamykania. Już wiedział do czego służy ten postument. Gdy tylko przekaz się skończył, został poprowadzony do kolejnego postumentu i tam cały proces przebiegł podobnie, natomiast obrazy, które zobaczył, były obciążone innym znaczeniem pojęciowym, a mianowicie, wiedzy, nauki, poznania. W końcu został poprowadzony do trzeciego postumentu, a tam czekały go obrazy przerażające, rozrywanej eksplozją kuli, w której rozpoznał jakiś księżyc, obrazy totalnego zniszczenia. Nawet nie zauważył, jak bardzo się spocił, przy ostatnim obrazowaniu, jak w myślach określił proces którego doświadczył. Gdy tylko przekaz się skończył, dziwny człowiek zabrał go ponownie do środkowego postumentu. Stanął o poziom wyżej od Marka. Poczuł się dziwnie uroczyście stojąc przed górującym nad nim obcym człowiekiem. Jakiś impuls kazał mu klęknąć, a dziwny człowiek trzymaną w ręku piramidką wykonał gesty, które Markowi jednoznacznie kojarzyły się z średniowiecznym pasowaniem na rycerza, a następnie wręczył wymownym gestem piramidkę Markowi.

 

Marek obudził się zlany zimnym potem, z przeświadczeniem, że sen którego doświadczył był dziwnie realistyczny. Pomacał się po kieszeni. Piramidka nadal w niej tkwiła, ale teraz wydzielała delikatne ciepło. Nie zdążył jej wyciągnąć by sprawdzić co się dzieje, bo w tym momencie otworzyły się drzwi. Wszedł ten sam mężczyzna, który towarzyszył mu już wcześniej w jego nielicznych ruchach po statku. Rzucił na koje jakiś kombinezon.

– proszę go założyć. Za pół godziny zostanie Pan wprowadzony w swoje nowe obowiązki. Zgodnie z wiedzą jaką o Panu posiadamy będzie Pan wsparciem dla działu technicznego, zajmującego się utrzymaniem sieci informatycznych tego statku. Niech się Pan nie zdziwi, że będą one odbiegały od tego co Pan zna, ale nie jest to ziemska technologia. – Marek pomyślał, że dobrze odgadł iż ludzie wśród których przebywał zbudowali go poza ziemią. Zastanawiał się jedynie, jak im to udało się utrzymać to w tajemnicy, bo służby bezpieczeństwa bardzo skrupulatnie zwalczały tego typu inicjatywy w kierunku usamodzielnienia.

– Sądzimy, że szybko Pan się w tej technologii odnajdzie. Zbadaliśmy Pana dotychczasową karierę zawodową – kontynuował jego przewodnik, gdy Marek ubrał się w przyniesiony kombinezon i wyszedł na korytarz.

– czyli nie ma szansy, że wrócę na ziemię – stwierdził smętnie Marek

– jakieś szanse są. Proszę się tak nie przejmować stanowczością Stefana. Jako nasz dowódca musi taki być. A tak w ogóle jestem Piotr.

– Marek

– Na razie na pewno polecimy do bazy. Po naszych ostatnich wyczynach, czego sam Pan był świadkiem i to dwukrotnie, trzeba na chwilę zejść z oczu Korporacji. Chętnie by nas zniszczyli, gdyby tylko potrafili nas rozpracować.

– Czyli ten wybuch w którym zginęło tylu ludzi i podobno ja, to też wasza sprawa? – Zauważył cierpko Marek – Myślę, że wcale nie jesteście lepsi od Korporacji. Jak mogliście zabić tylu ludzi.

– to nie my – zaperzył się towarzysz Marka – to jeszcze jedna zbrodnia Korporacji. My wtedy podjęliśmy próbę odebrania naszej własności zabranej do jednego z laboratoriów Korporacji. Jej ludzie jednak nie cofną się przed niczym. By nam przeszkodzić, wysadzili cały budynek, a winą obarczyli nas. O mało nie zginął tam nasz dowódca.

– i teraz oczywiście mam wam uwierzyć na słowo, że przedstawiacie jedyną słuszną wersję wydarzeń.

– nie musisz – mruknął w odpowiedzi Piotr. Resztę drogi do poziomu technicznego przebyli milcząc.

 

Marek rozglądał się ostrożnie po dość rozległym pomieszczeniu. Zastawione było różnego rodzaju aparaturą, której przeznaczenia Marek nawet w połowie nie potrafił rozszyfrować. To go mocno zastanowiło, bo dotychczas we własnym mniemaniu uchodził za człowieka dosyć obeznanego w nowinkach technicznych.

– Jak już mówiłem – zaczął wprowadzając Piotr – przyjdzie ci pracować z nieziemską technologią. Jest to technologia naszych przodków, którą niestety jedynie w małym stopniu udało nam się rozszyfrować, ale jak widzisz jest bardzo użyteczna i stabilna, bo wszystko co cię otacza stanowi jej część.

– Naszych przodków – zdziwił się Marek – a więc to nie była przenośnia? To jest naprawdę statek kosmitów?

– My ich tak nie nazywamy. Nasze badania znalezionych przekazów potwierdzają, że są oni rzeczywiście naszymi przodkami. To od nich pochodzi cała ludzkość na ziemi.

– Ale jak to możliwe. O takim odkryciu byłoby głośno? Nie można by było tego tak po prostu ukryć.

– Mrzonki idealisty – z kpiną w głosie stwierdził Piotr – otwórz oczy. Wiedza daje władzę. A prawdziwą władzę stanowi w naszych czasach Korporacja. Cały ziemski rząd jest na jej usługach. Niewiele się dzieje bez jej wiedzy. My stanowimy wyjątek. Taka informacja wznieciłaby wzburzenie i niepokoje, a to nie sprzyja interesom. Tak więc Korporacja utrzymuje wszystko w tajemnicy i powoli wprowadza w życie niektóre wynalazki przodków, dzieląc się nimi z ludzkością, z kolei inne pewnie nigdy nie ujrzą światła dziennego, chyba, że my coś zrobimy.

– Weźmy na przykład myślny napęd, który obecnie wszędzie się stosuje. Nasi przodkowie byli mistrzami w kontroli fal mózgowych. Niektórzy z naszych uważają, że byli telepatami. Otóż rozszyfrowania zasad tego napędu podjął się pewien młody naukowiec, znany potem jako Mathusala. Jednak był zbyt niepokorny. Korporacja bojąc się konsekwencji wmanewrowała go w znaną wszystkim historię by zdyskredytować go w środowisku naukowym. Tak zniszczonego człowieka zaprzęgła ponownie do badań i jednocześnie poddawała go praniu mózgu w swoich tajnych bazach. Po kilku latach przywrócono go światu już jako człowieka oddanego bezgranicznie Korporacji, dodano składną historyjkę i wyniesiono na piedestał. A on spełniał gorliwie wszelkie wskazania swoich przełożonych.

Marek stanął jak ogłuszony, kolejny życiowy filar runął

– W co więc mam wierzyć. Co z tego co mnie uczono jest prawdą. Komu mam wierzyć. Wam? Czy oficjalnie dostępnej wiedzy. Dlaczego mi to robicie. – z rozpaczą wysapał Marek.

– My jedynie przedstawiamy fakty. Nikt Cię nie zmusza byś wierzył. Ale może dzięki temu zrozumiesz jak ważne jest to co robimy. Staramy się uwolnić ludzkość spod wpływu Korporacji. Jesteśmy gotowi poświęcić wszystko by to uczynić. Dobra rozejrzyj się w tym co tu mamy. Na komputerach się znasz. Będziesz nadzorował proces kodowania informacji w kryształach. Nasi technicy wszystko ci pokażą.

 

Marek szybko zorientował się w czym rzecz. Obsługa urządzeń zapisujących informację w kryształach nie była skomplikowana. Z pozostałymi dwoma technikami, szybko znalazł wspólny język. Technologie z którymi pracował rzeczywiście były obce wszystkiemu co znał. Jednak były tak skonstruowane by dla każdego inteligentnego stworzenia ich obsługa była intuicyjna. Nie poznał ich zresztą zbyt wiele. Pozwalano mu zobaczyć tylko tyle ile było konieczne do wykonywania jego zajęć. Mimo pozornej wolności, niektóre drzwi nigdy nie stanęły przed nim otworem i musiał pogodzić się z tym faktem. W ten sposób Marek spędził miesiąc czasu. Dzięki sprawnej organizacji zajęć, nie pozostawało mu zbyt wiele czasu na rozmyślania, więc czas lotu upłynął zaskakująco szybko. W końcu dotarli do księżyca. Okazało się, że okręt, którym się poruszał, miał również napęd który pozwalał lądować na powierzchni planet. W ten sposób wylądowali w ukrytej pod powierzchnią księżyca bazie.

Wielkość bazy wywarła na Marku ogromne wrażenie. Swoim rozmachem przypominała bardziej małe miasteczko, niż system budowli naukowych, których się spodziewał. Po zejściu z okrętu od razu znalazł się przy nim Piotr. Widocznie nadal miał obowiązek grać rolę opiekuna. Zaprowadził Marka do jego nowego lokum. Jak na warunki życia poza ziemią było urządzone komfortowo. Miał nawet własną mini łazienkę. Posiłki jak się przekonał, jadało się w stołówce, zgodnie z kuponami, które otrzymał. Na każdym z nich była konkretna data i godzina, a także rodzaj racji żywnościowej, którą mógł otrzymać, za to wody mógł używać do woli, co było miłą odmianą po locie. Do jego zajęć ponownie należała praca z kryształami. Teraz jednak cieszył się większą wolnością i mógł badając rozkład bazy podziwiać przejawy obcej technologii. Wiedział już bowiem od Piotra, że baza także został zbudowana przez obcych, a oni ją odnaleźli i wykorzystują jako swoją placówkę. Powoli też odkrywają jej tajemnice, gdyż wnioskując z dotychczasowych badań była przeznaczona do tajnych zadań i bardzo niechętnie zdradza swoją tożsamość.

 

Tak upłynęło kilka dni. Marek powoli oswajał się ze swoją sytuacją. Właśnie pracował nad kolejnym kryształem, gdy nagle w całej bazie rozległy się sygnały alarmowe. Jeszcze nie zdążył otrząsnąć się z pierwszego szoku, gdy do pracowni wpadło dwu rosłych osobników i siłą, bez żadnego tłumaczenia wywlokło go na korytarz. Powlekli go w jedną z części bazy i wprowadzili do czegoś co przypominało windę. Nawet nie wiedział o jej istnieniu, gdyż była zakamuflowana jakimś urządzeniem maskującym, tworzącym wrażenie kończącego się korytarza. Widocznie jednak nie miał takiej wolności o jakiej dotąd był przekonany. Nie poczuł nawet kiedy drzwi windy otwarły się ponownie. Aż zakrzyknął z wrażenia, kiedy wypchnięto go z windy. Oto znajdował się w pomieszczeniu, które było identyczne z tym z jego snów. Nie dano mu jednak podziwiać widoku lecz brutalnie poprowadzono go dalej. Znalazł się w innej części widzianej w snach sali, której jednak w nich nie oglądał. Wyglądała jak olbrzymia sterownia. Kilkunastu ludzi siedziało przy pulpitach i czymś zarządzało. Przed nimi stał trochę większy pulpit, przy którym siedział Stefan. Wpatrywał się w trójwymiarową projekcję jakiejś bryły, ponad powierzchnią której znajdowało się kilka czerwonych punkcików. Jednocześnie słychać było jego głos jak wydaje przez interkom rozkazy.

Marek został pchnięty w jego stronę tak silnie, że nie zdążył złapać równowagi i upadł na podłogę. Zanim zdążył się pozbierać dwóch drabów już przy nim było i podciągnęło go z powrotem w górę. W tym samym czasie odwrócił się też Stefan. Gdy zobaczył Marka zerwał się jak na sprężynie. Na jego twarzy malowała się wściekłość. Przymrużone oczy, zaciśnięte usta i wielka zmarszczka zdobiąca czoło odbierał rezon każdemu, kto widział Stefan.

– Ty korporacyjny sługusie – Stefan wręcz rzucił się na Marka, ale wpół kroku się zatrzymał. Marek odruchowo zasłonił ręką głowę.

– Już raz nasze plany legły przez ciebie w gruzach. Jak mogłem być tak ślepy i nie przejrzeć cię na miejscu. Odczekałeś swoje i teraz wezwałeś te śmieci służące Korporacji by nas zniszczyć. Sprawiałeś wrażenie takiego uczciwego i niewinnego człowieka. Co ci obiecali, że zgodziłeś się poświęcić nawet swoją rodzinę by im służyć.

– To nieprawda – próbował bezskutecznie przerwać tyradę Stefana Marek.

– Nie próbuj ponownie tych samych sztuczek. Możesz być pewny, że nic za tą zdradę nie otrzymasz. Moi ludzi zabiliby cię na miejscu, ale chciałem jeszcze raz spojrzeć w twoje zdradzieckie oczy i zobaczyć w nich strach. – w tym momencie zatrzęsła się cała sala, a ci którzy nie mieli czego się przytrzymać znaleźli się na podłodze. Jednocześnie dało się usłyszeć odgłos jakiegoś huku. Szybko jednak zebrano się z podłogi.

– Zobacz Korporacja zdradziła też ciebie. Zaczęła bombardowanie naszej bazy, nikt więc nie wyjdzie stąd żywy. Jest tylko kwestią czasu kiedy wyczerpią nasze osłony. Ale ty tak długo nie pożyjesz – głos Stefana był wręcz ochrypły od żalu i wściekłości.

– Zabierzcie go z sali przodków, by więcej nie kalał jej swoją obecnością – Stefan wydał rozkaz drabom, którzy przyprowadzili Marka. Zabijcie go w którymś z bocznych korytarzy, niech staną się jego grobem, gdy runą stropy.

– Nie możecie tego zrobić – rozpaczliwie krzyknął Marek. Strażnicy jednak nie zwracali na jego protesty żadnej uwagi. Chwycili go silnie za ramiona i powlekli ze sobą. Podróż nie trwała długo. Po wyjściu skręcili w najbliższy z bocznych korytarzy i tam rzucili nim pod ścianę. Nim Marek zdążył się pozbierał jeden z drabów wyciągnął pistolet. Marek widział wszystko jak na zwolnionym filmie. Swoje nieudolne próby, by stanąć na nogach i pistolet w ręku draba, który wznosił się celując w jego głowę. W następnej chwili zobaczył błysk i usłyszał huk wystrzału. Odruchowo zamknął oczy spodziewając się nagłego uczucia bólu. Usłyszał jeszcze kilka wystrzałów. Sam jednak nie poczuł niczego. To tak wygląda śmierć – przemknęło mu przez myśli. Otworzył oczy i zobaczył obu drabów wpatrujących się w niego ze strachem. Obejrzał się ze zdziwieniem, ale nie zauważył nawet draśnięcia. Poczuł ciepło, które promieniował z kieszeni jego spodni. Gdy włożył rękę do kieszeni, wyczuł piramidkę. To ona promieniowała tym ciepłem, była wręcz gorąca. Następnie spojrzał pod nogi i zobaczył leżące przed nim na podłodze pociski. Postąpił kilka kroków do przodu, strażnicy zaczęli się przed nim cofać. W ten sposób wymusił na nich powrotną drogę do sali przodków – jak to ją nazwał Stefan. Gdy wkroczyli do sali większość przebywających w niej ludzi zerwała się ze swoich miejsc na równe nogi. Niektórzy z nich wydali jakieś gardłowe okrzyki. Marek był jak otumaniony. Zupełnie nie rozumiał co się wokół niego dzieje. Stefan jako jedyny postąpił krok w jego stronę.

– Mieliście go zabić – rzucił wściekle strażnikom.

– To nie nasza wina. Próbowaliśmy. Kule do niego nie docierają. Zatrzymują się i spadają przed nim.

– Kim ty jesteś zwrócił się bezpośrednio do Marka.

– Już wiele razy to mówiłem – Marek wyciągnął przed siebie rękę w jakimś nie określonym geście. Wtedy dopiero zauważył, że z jego ręki wydobywa się jakaś poświata. Spojrzał na siebie uważnie i zobaczył, że cały świeci delikatną poświatą.

– Co mi zrobiliście – wykrzyczał ze zgrozą Marek.

– My? To ty jesteś jakimś mutantem, może nawet nie jesteś człowiekiem. Korporacja schodzi coraz bardziej na psy skoro rekrutuje coś takiego – z obrzydzeniem w głosie powiedział Stefan

– Ale nawet twoje zdolności cię nie uratują. Spod tylu warstw, które na nas spadną, jak skończy się bombardowanie nawet ty się nie wygrzebiesz. – kontynuował Stefan

– Ja naprawdę nie wiem co się dzieje. Jestem takim samym człowiekiem jak Ty. Cieszę się, że cudownie przeżyłem, ale nie mam żadnych specjalnych mocy. – w kieszeni piramidka zaczynała go parzyć. Marek szybkim ruchem wyciągnął ją na zewnątrz, a Stefan z głośnym westchnieniem wciągnął powietrze.

– To klucz! Miałeś go cały czas ze sobą. Kto go przeszukiwał – warknął – Oddawaj go – twarz Stefana zaczęła promieniować wręcz szczęściem. Marek czuł się zdezorientowany kolejnym zwrotem wydarzeń. Piramidka wydobyta na zewnątrz nie wydawała się już tak gorąca. Nadal jednak promieniowała ciepłym światłem. Stefan gwałtownym gestem wyciągnął rękę chcąc zabrać piramidkę, a w następnym momencie sącząc przekleństwa rozcierał rękę. Wyrzucona do przodu ręka trafiła na jakąś niewidzialną barierę, która szczelnie otaczała Marka.

– Dobrze. Nie wiem jak to robisz, ale na razie nic nie możemy ci zrobić. Skoro więc twierdzisz, że nie jesteś agentem Korporacji możesz to nam udowodnić. Tam znajduje się panel uzbrojenia – Stefan gestem wskazał pulpit przy którym wcześniej on sam się znajdował. – Przypuszczamy, że to co trzymasz w ręku może aktywować uzbrojenie tej stacji. Podejdź więc do panelu i wciśnij piramidkę na właściwe miejsce, żebyśmy mogli się bronić i zniszczyć okręty korporacji.

Marek wykonał krok w stronę panelu, gdy nagle rozległ się w jego umyśle jakby dzwonek alarmowy i usłyszał wyraźne słowo nie. Rozejrzał się zdezorientowany wokół, ale nikt nie mógł do niego tak krzyknąć. Wykonał kolejny krok i ponownie taki sam efekt. Potem nadpłynęły dalsze słowa.

– Jestem wytworem twoich przodków – myśli w głowie Marka zapalały się jakby kolorowymi obrazami – Jestem elektronicznym mózgiem, jak wy to nazywacie, ale jednocześnie jestem świadomym siebie bytem. Potrafię porozumieć się z tobą telepatycznie, gdyż udało mi się przez ten czas, w którym ci towarzyszę, zsynchronizować swój przekaz do twoich fal mózgowych. Na pewno pamiętasz swoje sny, to były próby synchronizacji. Moje obwody znajdują się w obiekcie, który trzymasz w ręce. – Marek spojrzał na ręce i w pierwszym odruchu chciał odrzucić piramidkę jak najdalej od siebie, ale przypomniało mu się jak uratowała mu życie.

– Znajdujesz się w specjalnej placówce naukowej i jej zadaniem jest chronić życie a nie je odbierać – kontynuował głos. – Przejdź do tej niepozornej kolumienki stojącej na prawo od panelu sterującego ku któremu zmierzałeś.

Marek kontynuował swój kierunek przemieszczania się. Zauważył, że na wspomnianej kolumience, która wyglądała całkiem niepozornie, ktoś postawił kubek z kawą. Gdy do niej podszedł nie zauważył nic specjalnego, wyglądała jak element jakiegoś zniszczonego sprzętu i nic poza tym.

– Czemu się zatrzymujesz – krzyknął za nim Stefan – No już, pośpiesz się. Mamy jeszcze szansę ich zniszczyć, zanim oni zniszczą nas.

Marek pozostał jednak głuchy na te ponaglenia.

– Jednak jesteś zdrajcą – Stefan rzucił się z pięściami na Marka, ale znowu powstrzymało go jakieś nieznane pole siłowe utrzymując go w bezpiecznej odległości.

– Widzisz te dwa wzorzyste pierścienie w górnej części kolumny – instruował Marka głos – górny przekręcaj w prawo, a dolny w lewo tak by symbole które widzisz znalazły się nad sobą.

Marek zastosował się do wskazań i o dziwo to co wyglądało wcześniej na ornament pozwoliło się przesunąć, choć nie bez pewnych oporów. W końcu Marek osiągnął właściwe położenie. Usłyszał cichy klik i środek kolumny jakby zapadł się w siebie, tworząc trójkątne wgłębienie.

– Połóż piramidkę w tym wgłębieniu – mówił dalej głos.

Marek położył przedmiot we wskazanym miejscu. Zdążył w ostatnim momencie, bo znowu rozległ się huk a cała sala zaczęła drżeć i trudno było zachować równowagę. Słyszał jak przez mgłę, że Stefan coś wrzeszczy, ale był zbyt skupiony na piramidce, by docierał do niego sens słów. Piramida bowiem zaczęła pulsować rubinowym światłem, które w jakiś sposób zaczęło wpływać też na kolumnę, która zaczęła obracać się w prawo wkręcając się jednocześnie w podłogę. Nagle wszystko wokół, jakby zadrgało, rozmazało się i znowu było takie jak przedtem. Jedyną zmianą była cisza jakby ktoś wyłączył odległą kanonadę na powierzchni i jednocześnie wstrząsy wybuchów także całkowicie ustały. Nagle oczom wszystkich ukazał się holograficzny obraz postaci, którą Marek widywał w swoich snach. Postać chwilę falowała a następnie przemówiła.

– Witajcie moi potomkowie. Minęło wiele lat od kiedy opuściliśmy tą galaktykę. Zapewne teraz znajdujemy się w innej części wszechświata. Miejsce w którym się znajdujecie my nazywaliśmy arką, gdyż jej zadaniem jest nieść życie. Uruchomione zostały kluczowe procedury, które pozwalają sądzić, że już nadszedł czas. Na co jednak czas nadszedł oceni ten, który nosił klucz i uruchomił mój holograficzny obraz. Jesteśmy rasą badaczy, niestety w czasie eksploracji tego układu wydarzyła się katastrofa. Z trzech statków międzygwiezdnych – samowystarczalnych kolonii nie został żaden. Niespodziewany rozbłysk słoneczny uszkodził nasze okręty. Jeden został zniszczony wraz z załogą od razu, by następnie uderzyć w jedną z planet tego układu powodując jej wybuch. Świadkami tego jest pas asteroid i planetoid leżący w środku układu. Drugi miał niewiele więcej szczęścia gdyż eksplodował w kosmosie, ale załoga zdążyła się z niego ewakuować w szalupach ratunkowych na trzecią planetę tego układu. My mieliśmy najwięcej szczęścia, gdyż udało się sprowadzić nasz statek na powierzchnię czwartej planety. Niestety nie nadawał się do dalszych lotów, ale pozostał nam schronieniem na długi czas i dzięki niemu zachowaliśmy nasz poziom technologiczny. Długo jednak trwało zanim mogliśmy ponownie wrócić w przestrzeń kosmiczną. Zajęło nam to prawie tysiąc obrotów czwartej planety wokół gwiazdy. Z przymusu musieliśmy skolonizować planetę na której się znaleźliśmy. Jednak w naszych piersiach ciągle głośna pozostała tęsknota za gwiazdami. Gdy w końcu udało nam się oderwać od planety, sprawdziliśmy co stało się z naszymi braćmi z drugiego statku. Jakie było nasze rozczarowanie, gdy znaleźliśmy ich cofniętymi w rozwoju. Widocznie nie mieli możliwości zachowania naszych zdobyczy technicznych i cofnęli się do używania kamiennych narzędzi. Wtedy powstał wielki plan powrotu do naszej pierwotnej misji badania wszechświata. Kosztem wielkiego wysiłku udało nam się zbudować najpierw bazy a potem wszelkie potrzebne zakłady przemysłowe w przestrzeni. Na szczęście ten układ planetarny był bogaty we wszelkie potrzebne nam pierwiastki. Każda z planet po trochu użyczyła nam swych zasobów i w końcu nasze statki gwiezdne były gotowe. Przez czas który minął nasza populacja wzrosła wystarczająco by obsadzić ponownie trzy okręty, co stanowiło doskonałe zabezpieczenie dla misji eksploracji wszechświata. W międzyczasie różne ekipy badawcze wykonywały misje edukacyjne dla naszych braci na trzeciej planecie. Staraliśmy się kierować ich w takim kierunku by osiągnęli optymalny rozwój. Uczestnicy tych ekip często byli traktowani jak bogowie, niektórzy wybierali nawet celowo taką rolę, dopóki rada najwyższa nie ukróciła tej praktyki. Nadszedł w końcu dzień, który zmusił nas do pozostawienia naszych braci swemu dalszemu losowi. Nasze badania tutejszej gwiazdy wskazywały, że niedługo ponownie nastąpi taki sam rozbłysk, jak ten który zatrzymał nas na tak długo w realizacji naszej misji. Tym razem byliśmy przygotowani i zdążyliśmy na czas przenieść się w odpowiedni rejon kosmosu by uniknąć negatywnych konsekwencji rozbłysku. Nie uniknęła go jednak planeta, która na tak długo stała się naszym domem. Rozbłysk zniszczył tą tętniącą bogatym życiem planetę. Zniszczył jej atmosferę i spalił powierzchnię czyniąc ja niezdatną do życia. Dysponowaliśmy technologią mogącą przywrócić jej życie, ale całe wydarzenie uznaliśmy za znak, że czas wyruszyć w dalszą drogę. Postanowiliśmy zatem nie czekać na odpowiedni rozwój naszych braci. Przygotowaliśmy jedynie cały układ tak by kiedyś mógł stać się ich domem, by mogli jak najszybciej podążyć naszymi śladami. Kilkoro z nas zrezygnowało z lotu, by pilnować rozwoju na trzeciej planecie. Mieli się także zajmować całym układem, by był gotowy na ich przyjęcie. Założyli oni miasto które nazwano Atlantydą. Jednak coś poszło nie tak skoro to nie oni dzisiaj uruchomili mój hologram. Układ planetarny tej gwiazdy jest gotowy by was przyjąć. Cała Arka została przesunięta o jeden wymiar. Dzięki temu znajduje się całkowicie poza możliwością jakiegokolwiek wpływu fizycznego. System potrzebuje jeszcze pewnej ilości czasu by osiągnąć swoją pełną sprawność, możecie zatem korzystać z dobrodziejstw oferowanych wam przez stację. – W tym momencie transmisja holograficzna się zakończyła.

Przez moment trwało milczenie. Potem Marek zdjął piramidkę z kolumny i schował do kieszeni. To jakby rozluźniło całą sytuację i wszyscy nagle zaczęli żywiołowo mówić na temat przekazu który usłyszeli. Mimo tego, że Marek zdjął piramidkę, kolumna nie powróciła do dawnej pozycji, jedynie rozjarzyły się na czerwono symbole, które ją zdobiły. W tym momencie w jednej ze ścian utworzyło się kilka prostokątnych otworów, przez które wysunęły się podajniki z wszelkiego rodzaju owocami.

 

– Chciałbym Pana przeprosić – Stefan zbliżył się do Marka. – Ale sam Pan rozumie. W obecnej sytuacji nie mogliśmy postępować inaczej. Jestem jednak szczęśliwy, że to Pan zdobył klucz. Nawet Pan nie wie do jakiej wiedzy posiada Pan przepustkę. Dzięki technologii naszych przodków popchniemy rozwój ludzkości na niebywały poziom. No i w końcu zniszczymy Korporację wraz z jej sługusami. Nie będzie pardonu, tak jak oni go dotąd nie udzielali. Zajmie się Pan jak najszybciej uruchamianiem kolejnych urządzeń na stacji, gdy tylko uzyska Pan informację, że systemy stacji są gotowe. – Nie czekając na odpowiedź Marka Stefan odwrócił się i podszedł do grupki swoich ludzi coś im tłumacząc.

Marek machinalnie poszedł za grupką wychodzącą ze sterowni i sam nie wiedząc kiedy, dotarł do swojej kajuty. Ciągle przewijały mu się w umyśle jakieś obrazy, które rozpoznawał, a jednocześnie wydawały się obce. W końcu położył się i zasnął. Nagle coś go obudziło. Zdał sobie sprawę, że znowu słyszy w swojej głowie głos. Systemy są gotowe i czekają na ciebie. Przyjdź do sterowni. Marek poszedł zatem drogą którą ostatnio zapamiętał. O dziwo winda tym razem stała przed nim otworem. Szybko znalazł się na właściwym poziomie. Gdy wszedł do sterowni zastał tam Stefana pogrążonego w myślach. Marek niewiele się zastanawiając obszedł windę, której szyb biegł przez środek sali. Po drugiej stronie ukazała się jego oczom sala z postumentami, którą widział w swoim śnie. Stefan zauważywszy jego obecność podążył za nim. Marek podszedł do centralnej kolumny tak jak w swoim śnie. Wyciągnął piramidkę z kieszeni, uważnie przyjrzał się pokrywającym ją symbolom, a następnie ustawił kombinację, którą pamiętał ze swego snu. Gdy to zrobił zauważył trójkątny otwór w postumencie. Niewiele myśląc wcisnął tam piramidkę, a ta zaczęła rubinowo pulsować. Ponownie wyświetliła się trójwymiarowa postać, która przemówiła do Marka.

– Witaj powierniku klucza. Zostałeś wybrany do wypełnienia niezwykle ważnej misji dotyczącej wszystkich ludzi. To od twojej oceny zależą dalsze działania jakie wykona Arka. Znasz już przeznaczenie poszczególnych paneli sterujących. – Marek przypomniał sobie swój sen. Marek przyjrzał się postumentom. Mogły one uchodzić za olbrzymie włączniki, gdzie rolę przycisku, klucza, odgrywała piramidka. Centralna kolumna pozwoli wam przygotować trzy najbliższe planety do zasiedlenia. Określacie ten proces mianem terra formacji, my nazywaliśmy po prostu sianiem życia. Sygnał z Arki uruchomi przygotowane i uśpione w minionym czasie reaktory syntezy jądrowej, które zasilą urządzenia wytwarzające atmosferę. Gdy ta będzie już obecna odpowiednie urządzenia zajmą się rozsianiem na ich powierzchni życia, najpierw roślinnego, a potem zwierzęcego. Sam proces nie zajmie wiele czasu dzięki odkryciom jakich dokonaliśmy przed naszym ponownym odlotem. Oczywiście, gdy będziecie gotowi ją przyjąć ta wiedza stanie się również waszym udziałem, gdyż jest waszym dziedzictwem. Czy zatem jesteście gotowi przyjąć kolejne planety pod swoją opiekę? – Marek odruchowo skinął głową – chociaż wiedział, że nikt go nie słucha. To by było rozwiązanie, które przechodziło jego najśmielsze oczekiwania. Oczywiście zmusi swoją decyzją Ziemię zaskorupiałą w swoich przyzwyczajeniach do zmiany zachowania. Zapewne będą to bolesne zmiany, ale jednocześnie pozwoli to wieść normalne życie wszystkim kolonistom mieszkającym na planetach, no i pozbawi Korporację karty przetargowej, jaką były konieczne do przeżycia dostawy. Koloniści za swoją pracę będą mogli otrzymywać godziwe wynagrodzenie. Położył zatem rękę na piramidce.

– Przesuń klucz do przodu – głos w jego głowie odezwał się rozkazem. Marek spróbował wykonać polecenia i wbrew pozorom tkwienia w statycznym materiale piramidka pozwoliła się przesunąć do przodu.

– niech się stanie życie – ponownie zabrzmiał głos. Teraz staniesz przed wyborami dotyczącymi dalszych losów ludzkości. My daliśmy wam możliwość swobodnego życia w tym układzie planetarnym. Jaką drogę rozwoju wybierasz? – w tym momencie nad pozostałymi postumentami zabłysły holograficzne symbole. Nad najbliższym oko wpisane w trójkąt, to był postument odpowiedzialny za przekaz zgromadzonej przez przodków wiedzy. Nad kolejnym zapłonął symbol czerwonego słońca – jak sobie Marek przypominał to przy nim zobaczył obrazy zniszczenia. W końcu nad ostatnim pojawiła się falująca linia – to tam Marek zobaczył obrazy pieczętowania. Podczas gdy Marek się zastanawiał Stefan podszedł i chciał zbliżyć się do postumentu wiedzy, ale jakaś niewidzialna bariera mu to uniemożliwiała. Wtedy zwrócił się do Marka.

– Na co czekasz. To nasze dziedzictwo. Powinniśmy mieć dostęp do potęgi naszych przodków. Pomyśl co zrobiła ci Korporacja. Z bronią naszych przodków w jednym momencie ich pokonamy. Po co dłużej czekać. Odblokuj dane dotyczące rozwiązań militarnych, byśmy w końcu mogli zaprowadzić sprawiedliwość na ziemi. Marek w pierwszym odruchu uczynił krok ku kolumnie wiedzy. Pomyślał z nienawiścią o Korporacji, o swoich doświadczeniach z ostatnich dni. Jednak zaraz się cofnął. Przypomniał sobie zachowanie Stefana. Nie był on w ocenie Marka osobą, której chciałby powierzyć informacje o jakiejkolwiek broni, a tym bardziej zarządzanie innymi ludźmi. Ludzkość dopiero co wyrwała się z okowów własnej planety. Z trudnością radziła sobie z własnymi, wypracowanymi przez siebie rozwiązaniami technicznymi, bardziej wykorzystując je do niszczenia niż do rozwoju. Pod wpływem impulsu podszedł do postumentu z falującą linią, nie znalazł tam jednak otworu na piramidkę lecz odcisk ludzkiej dłoni. Niewiele myśląc przymierzył swoją dłoń. Ta pasowała do otworu jak ulał. W tym momencie cała stacja jakby się zatrzęsła gdy wprawione zostały w ruch jakieś ukryte mechanizmy.

– Dokonałeś wyboru – rozległ się głos. Wiedza która jest waszą spuścizną zostanie ponownie zaoferowana wam za pewien czas, być może wtedy okażecie się już gotowi na jej przyjęcie. Na razie cieszcie się nowym życiem jakie dla was posiejemy. Są to istoty zebrane podczas naszych podróży które stworzą idealny dla waszej egzystencji ekosystem. Natomiast Arka pozostanie przesunięta w wymiarze, by nie zostać wykryta. Za chwilę wszyscy na stacji pogrążą się w śnie, a bezzałogowy transporter dostarczy was w miejsca, które są wam bliskie.

 

Marek obudził się w parku w swoim rodzinnym mieście. Był wczesny świt. Postanowił udać się niezwłocznie do swojego domu. Na wszystkich mijanych projektorach informacji publicznej pojawiał się jeden program. W końcu zaintrygowany przystanął i wsłuchał się w płynące słowa.

– Światowa rada przekazuje Korporacji Mars zarządzanie Federacją Planetarną, która została powołana w ubiegłym miesiącu do istnienia. Jest to wyraz wdzięczności całej ludzkości za mozolne badania jakie prowadziła w służbie człowiekowi. Jej najnowsze działania przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. Odkryła proces, który pozwolił na zasianie życia na najbliższych nam planetach i uczynienia je zdatnymi do zamieszkania. Cały proces technologiczny stanowi oczywiście własność Korporacji. Jednak już dziś Korporacja zapewniła, że ma możliwość utrzymania jego ciągłości, a wszystkim którzy chcą przeprowadzić się na inne planety, chętnie zapewni transport i sprzeda tereny pod zasiedlenie. Jednak w związku z tym, że koszt utrzymania linii technologicznej siejącej życie jest ogromny, został uchwalony specjalny podatek obciążający zarówno kolonistów jak i mieszkańców starej ziemi, który pomoże korporacji Mars zrefundować poniesione koszty i kontynuować proces.

Koniec

Komentarze

O rany, długie i zbite. Ale to jeszcze nic.

"Cała sztuka polegała na tym, żeby tak go oprogramować, by potrafił odpowiedzieć na najbardziej podchwytliwe pytanie." - zaprogramować i okablować jednocześnie?

"Jeszcze ostatnie zerknięcie na biurko, które tonęło pod stertą rożnych rzeczy." - Nabitych na rożen. 

"Było ono powodem ciągłego gderania jego żony na nieporządek," - skąd i po co wzięło się w tym zdaniu "na"? 

"ale wtedy w ripoście zazwyczaj skłonny był przytaczać anegdotę Einsteina" - bo w wyjątkowych wypadkach robił to bardzo niechętnie.

Przebijanie się przez tekst pełen błędów, literówek, niestaranny i brzydki nie jest żadną przyjemnością, więc nie mogę powiedzieć nic na temat fabuły. Zabiłeś/aś czytelnika już pierwszym akapitem.

Już kilka razy to przyzwyczajenie uratowało go przed różnymi negatywnymi skutkami korzystania z nowinek techniki. Zwłaszcza gdy awarii uległ publiczny transport i ludzie pozostawali uwięzieni nawet przez kilka godzin, zanim odblokowano pasy bezpieczeństwa --- to jest głupie,

Dostał Pan serum prawdy. A teraz sobie spokojnie porozmawiamy. --- bez wielkiej litery, dalsza część przesłuchania jest bez sensu. Skoro koleś dostał serum prawdy, a jego historia ma sens i łatwo ją potwierdzić, to po co kafary dalej klepią mu michę?

Każde kolejne przesłuchanie jest takie same jak poprzednie, a jednocześnie żre kupę słów. One nic nie wnoszą i jednocześnie budzą czytelniczą irytację.

Sam pomysł jest fajny --- tyle że puencie brakuje parę zdań wyjaśnienia. Natomiast opowiadanie jest przegadane, a część wydarzeń można by wywalić praktycznie bez straty dla fabuły. Minusem jest także struktura cząstek. Bohater się budzi, coś się dzieje, jakiś wybuch, porwanie. I tak w koło Macieju. Ponadto akapity są przeładowane. Językowo jest bardzo przeciętnie. Uciekają przecinki, zaimkoloza, zdania są nieskładne.

pozdrawiam

 

I po co to było?

Nowa Fantastyka