- Opowiadanie: Dzejmsz - Ulica

Ulica

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ulica

Poniedziałek

 

5:00

 

Znów obudził go budzik. Ostatnio źle sypia i ma problemy z pobudką. Ale chyba najgorzej jest zasnąć. Tak. Zbyt dużo myśli plącze się po jego głowie, zbyt wiele spraw czeka na to by je załatwić, zbyt wiele problemów chce być rozwiązanych. Wszystko na raz a on nie potrafi tego ogarnąć. Kiedyś było inaczej, ale świat poszedł na przód. Nie radzi już sobie. Wielu ludzi go już pytało „Masz jakiś problem?” albo „Coś cię gnębi?”. Zawsze odpowiadał „Nie” potem uśmiechał się i to wystarczyło by na jakiś czas zapomnieli. Z dnia na dzień jest co raz trudniej. Oni cos podejrzewają, wiedzą że coś z nim jest nie tak. On także wie że coś jest nie tak. Mimo to nie potrafi wyjaśnić co. Nawet samemu sobie. Po prostu nie wie. Coś w nim pękło i jest inny. Oni też to zauważyli, zauważyli to że się zmienił. Spoważniał. Nie potrafi z nimi rozmawiać tak jak kiedyś, nie śmieje się z tego samego co oni. Po prostu się zmienił.

 

Leżał przez chwilę nie otwierają oczu. Budzik dalej dzwonił. Przez chwilę pomyślał o tym że miło by było gdyby budzik po prostu się popsuł, przestał dzwonić. Mógłby w tedy spokojnie spać o ile nie przyszła by jego mama żeby go obudzić. Jednak budzik dalej dzwonił i dzwonił, w końcu musiał wstać i go wyłączyć. Zadał sobie w myślach pytanie dlaczego ciągle zostawia go na biurku, przecież mógłby go położyć gdzieś bliżej łóżka, tak aby móc go szybko wyłączyć. Wstał i zaczął się ubierać. Podkoszulka, spodnie, skarpetki. Założył ciapy i poszedł do łazienki. Po dziesięciu minutach wrócił. Podszedł do biurka i schylił się po plecak. Wyjął z niego ubrania z zeszłego tygodnia i włożył nowe na ten tydzień.

 

Gdy wszedł do kuchni było jeszcze szaro. Nie świecił światła, lubił gdy wszystko było szare. Nie było wtedy koloru który zbytnio by się wyróżniał. Często siedząc w nocy na parapecie w swoim pokoju, wpatrywał się w ulicę. Światła latarni oświetlały wszystko na pomarańczowo, nawet przejeżdżające samochody miały ten kolor, trochę mocniejszy lub słabszy ale zawsze było w tym trochę pomarańczowego. Szarość w kuchni była taka sama. Wszystko było szare trochę bardziej lub trochę mniej. Nic się nie wyróżniało. Podszedł do kuchenki gazowej i podniósł czajnik który na niej stał. Był do połowy pełny. Postawił go i podpalił pod nim gaz. Odwrócił się w stronę lodówki. Idąc w jej kierunku wyją chleb z chlebaka i położył go na stole. Otworzył lodówkę. Światło żarówki nieco go oślepiło ale jego oczy szybko się przyzwyczaiły. Wyjął z niej masło, szynkę i sałatę. Zaniósł to do stołu. Poszedł jeszcze tylko po nuż i deskę do krojenia która była przy chlebaku. Usiadł przy stole i zaczął kroić chleb. Dziesięć kromek. Czajnik zaczął gwizdać. Podszedł do kuchenki i wyłączył gaz. Zaparzył sobie herbaty. Zrobił pięć kanapek. Zjadł trzy popijając je herbatą a pozostałe dwie włożył do woreczków śniadaniowych. Poszedł do swojego pokoju po plecak i wrócił z nim do kuchni. Włożył kanapki i wyszedł na korytarz. Ubrał buty i letnią kurtkę, wychodząc z domu zamknął drzwi kluczykiem.

 

Jako jedyny z domowników wstawał tak wcześnie. Reszta (jago mama i starsza siostra) wstawała znacznie później. Gdyby nie to, że autobus do Townboend był tak wcześnie, zapewne też spałby do siódmej trzydzieści tak jak jego siostra. On w przeciwieństwie do niej (jak i do innych) postanowił że do szkoły średniej pójdzie gdzieś indziej niż reszta jego rówieśników. Większość z nich (połowa z jego klasy) postanowiła kontynuować naukę w rodzinnym mieście, reszta wybrała szkołę w pobliskim York Hill. Tylko on odważył się na to by wybrać szkołę która była znacznie dalej. Na przystanku nie czekał zbyt długo na autobus. Gdy już wszedł do środka, kupił bilet i zajął miejsce. Po dziesięciu minutach znów dopadł go sen.

 

Obudził się dopiero przed dworcem głównym w Townboend. Nie był to ani sen ani drzemka, nawet nie czół się wypoczęty, wręcz przeciwnie chciało mu się jeszcze bardziej spać i był zmęczony. Często myślał nad tym czemu wybrał akurat tą szkołę. Miał kilka powodów. Chciał uwolnić się od jego rówieśników, liczył na to że w innym miejscu pozna innych ludzi może nawet bardziej podobnych do niego. Czasami żałował że nie wybrał jednej ze szkół w York Hill. Bo paru jego przyjaciół (właściwie niemal jedynych) poszło właśnie tam. Ale tam poszła też dziewczyna przez którą chyba najbardziej się w sobie zamknął. Nie mówił o tym nikomu ale to był jeden z najważniejszych powodów. Nie mógł też znieść tego że jego matka ciągle kłuci się z jego siostrą. Albo obie się drą, albo jedna się drze a druga płacze i tak w kółko. To chyba były najważniejsze powody dla których zapytany przez swoją matkę dokąd chce iść dalej do szkoły odpowiedział: „jak najdalej stąd”. Sam nie wybrał szkoły, jego matka zadzwoniła na informację i tam dowiedziała się jakie dobre szkoły znajdują się w promieniu stu kilometrów od Smalltown. On tylko powiedział Townboend bo wydawało mu się że z trójki nominowanych to miasto jest właśnie najdalej.

 

Pierwszy rok nie był nawet taki zły. Radził sobie, w dodatku przedmioty techniczne nawet go interesowały. Nauczyciele zachowywali się surowo i można się ich było bać, jednak już po kilku tygodniach okazało się że lubią żartować i są całkiem normalni. Co do osób w klasie na jakie trafił było różnie. Z początku czół się nie swojo. Wydawało mu się że już na starcie utworzyły się jakby trzy-cztery grupy. Klasa była podzielona. Jednak wszyscy się znosili nawzajem i nikt nie narzekał. Pierwszą klasę ukończył z dobrym wynikiem, zabrakło mu bardzo niewiele żeby zostać wyróżnionym.

 

Drugi rok nie był już tak dobry. Na samym początku już coś się zmieniło. Jego podejście do nauki. Po prostu w nią zwątpił, nie widział w tym żadnego sensu. Na szczęście załapał się na wyjazd na praktyki zagraniczne. Miesięczna przerwa od szkoły, domu, problemów bardzo mu pomogła, przy okazji nadrobił nieco zaległości z matematyki. Udało mu się przejść do trzeciej klasy. Średnią miał dalej dobrą, niższą niż w pierwszej klasie ale nadal utrzymywała się powyżej 4.0.

 

Trzeci rok okazał się najgorszym. Powróciła niechęć do nauki. Powróciły wspomnienia, błędy i problemy. Nie umiał sobie radzić z tym wszystkim. Co raz częściej odnosił wrażenie że jego życie nie ma sensu. Że brak w nim czegoś co pozwalało by mu mieć nadzieję na to że spotka go jeszcze coś dobrego. Natomiast pełno było szarości i monotoniczności. Nic się nie zmieniało, przez trzy lata wszystko było takie same. Sobotę i niedzielę spędzał w domu. W poniedziałek rano budził się i jechał do Townboend gdzie spędzał cały tydzień chodząc do szkoły i wracając na stancję. W piątek po lekcjach niemal biegiem wracał na stancję, zabierał przyszykowany w czwartek wieczorem plecak z rzeczami do prania i szedł szybko na dworzec by zdążyć na autobus. I tak w kółko.

 

Idąc ze stacji autobusowej do stancji znów zaczął myśleć o tym „co by było gdyby…” Często idąc ulicą myślał o różnych sprawach. Jedynie z początku rozglądał się sprawdzając czy oby na pewno idzie dobrą drogą, ale po trzech latach chodzenia tymi samymi uliczkami mógłby iść nawet z zamkniętymi oczami. I tak trafiłby na miejsce. Często idąc tak i myśląc nie zauważał ludzi których mijał, parę razy zdarzyło mu się że mijał jakiegoś nauczyciela, jednak poznawał go dopiero w momencie gdy się mijali

 

(Mrugnięcie oka… o! To przecież był…)

 

i było już za późno aby się ukłonić i powiedzieć dzień dobry. Myślał o tym że dzisiejszy dzień będzie inny. Że w drodze ze stancji do szkoły zdarzy się coś niezwykłego. Może ktoś go porwie i będzie zakładnikiem. Albo uratuje komuś życie. Albo…

 

Wszedł po schodach do swojego pokoju i rzucił plecak z ubraniami na łóżko. Wziął drugi i wyciągnął z niego zeszyty i książki z piątku a na ich miejsce włożył te z poniedziałku. Zbiegł po schodach i ruszył w kierunku szkoły. Piętnaście minut. Tyle zajmowało mu przejście od stancji do szkoły. Mógłby jechać MPK-iem ale nie lubił (i miał problemy z kasowaniem biletu). Wolał iść. Tuż przy stancji przechodził na pasach, potem szedł prosto przez jakieś trzysta metrów. Po przejściu tej odległości skręcał w prawo i przechodził przez dwa osiedla, dochodził do obwodnicy i szedł wzdłuż niej aż do świateł. Na światłach skręcał w prawo i szedł prosto jeszcze jakieś dwieście metrów by wejść do szkoły. Niecały kilometr. Tyle wynosiła cała droga. Zawsze w milczeniu, dumaniu nad czymś, z nadzieją że coś się stanie i będzie lepiej. Ale nigdy nie było.

 

Zajęcia trwały osiem godzin i przeważnie kończył o drugiej. Po szkole wstąpił do sklepu. Wrócił do stancji, odrobił lekcje, położył się spać, wstawał, pouczył się trochę, zjadł kolację i zaczął czytać książkę którą niedawno sobie kupił.

 

 

 

 

 

Wtorek

 

6:00

 

Gdy się obudził miał wrażenie że coś mu się śniło, nie mógł sobie jednak przypomnieć co. Usiadł na skraju łóżka i przetarł oczy. Kolejny dzień. Podszedł do okna i odsłonił zasłony. Promienie słoneczne oświetliły cały pokuj. Nastawił czajnik elektryczny i wyszedł pod prysznic. Wrócił po kilku minutach. Jeszcze raz włączył czajnik. Woda zaczęła wrzeć i czujnik w czajniku odłączył zasilanie. Przeźroczysty pstryczek odbił a czerwona dioda która go oświetlała przestała świecić. Woda była gotowa. Wziął czajnik i zaparzył sobie herbaty. Przyszykował sobie śniadanie i drugie śniadanie, pierwsze zjadł a drugie włożył do plecaka.

 

Wyszedł do szkoły. Padał słaby deszcz a on nie miał parasolki. Już kilka razy mu się to przytrafiło ale i tak nie przywoził jej ze Smalltown do Townboend. Nigdy nie padało na tyle mocno żeby była mu potrzebna. Na jednym z osiedli zatrzymała go jakaś starsza pani i zapytała gdzie tu jest najbliższy kościół. Kobieta podziękowała i odeszła, on dalej szedł w swoim kierunku, zmieniło się tylko to że przez chwilę zastanawiał się co można robić o tak wczesnej porze w kościele. Myśląc tak nad tym doszedł do skrzyżowania na którym były światła a on przechodził przez pasy. Niecałe dwieście metrów do szkoły. Od trzech lat dochodził do tego miejsca idealnie na czas w którym zapalało się czerwone światło dla samochodów które jechały obwodnicą. Rozmowa ze starszą panią zabrała mu kilka minut ale nie przepuszczał że nie zdąży na zielone dla niego. Samochody z obwodnicy nie stały ale jechały. Nacisnął kilka razy przycisk przy słupie ze światłami. Stał i patrzył się na budynek swojej szkoły który był widoczny z tego miejsca.

 

Do jego uszu dobiegł dźwięk z drugich świateł. Obwodnica krzyżowała się z drogą która prowadziła do jego szkoły (droga ta była także drogą wyjazdową jednej z jednostek straży pożarnej Townboend). Spojrzał w kierunku dobiegającego dźwięku, kilku ludzi właśnie przechodziło przez pasy. Przez chwilę się zastanawiał czy nie czekać po tej stronie, doszedł jednak do wniosku że nie ma zbytnio różnicy w tym z których pasów przejdzie przez obwodnicę. Ruszył przed siebie i po kilkunastu sekundach stał po drugiej stronie, wciskając klawisz przy słupie ze światłami. Zdziwiło go że nikt więcej nie czekał po tej stronie, duża grupa ludzi gromadziła się przy światłach przy których on stał wcześniej. Spojrzał przed siebie. Ulica była całkiem pusta, po drugiej stronie (po tej którą na wprost mieli ci którzy stali tam gdzie on stał wcześniej) chodzili ludzie. Uśmiechnął się. Mało kiedy to robił ale ten widok poprawił mu nieco humor. Pomyślał że jeśli ulica po tej stronie jest zawsze pusta to musi częściej nią chodzić. Ale po trzech latach chodzenia tą drogą, zauważyłby że ulica po drugiej stronie jest pusta. To musiał być przypadek.

 

Światło dla niego zmieniło się na zielone. Spojrzał w lewo i w prawo upewniając się czy na pewno wszystkie auta się zatrzymały i ruszył w kierunku szkoły. W połowie drogi jakby coś usłyszał.

 

(…………z..)

 

Zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Ulica po której szedł była zupełnie pusta. Co prawda po drugiej stronie szli ludzie ale nawet nie patrzyli w jego kierunku. Znów to usłyszał.

 

(……..e..)

 

Był pewien że ktoś mówił coś do niego. Obejrzał się do tyłu. Nie było tam nikogo. Stał naprzeciw jakiegoś starego budynku. Najprawdopodobniej nadającego się do rozbiórki. Był drewniany, patrząc na niego miało się wrażenie że gnije. Z okien w których były kawałki powybijanych szyb emanowało coś dziwnego.

 

(…………z.. ……..e..)

 

Jakby pustka i coś jeszcze. Nie był pewien co. Drzwi frontowe był nieco przekrzywione. U góry przy futrynie była szpara w kształcie trójkąta którego podstawa miała kilka centymetrów. W dole drzwi wchodziły w werandę. Daszek nad werandą był przykryty (tak jak i cały dom) dachówką. Kiedyś może miała jakiś kolor ale teraz nie dało się zauważyć jaki, bo była porośnięta warstwą mchu. Dachówek brakowało w kilku miejscach. Przez powstałe dziury z pewnością podczas deszczu do środka wpadała woda.

 

(…………z..)

 

Wydawało mu się że znowu to usłyszał. Uderzył go podmuch wiatru z deszczem i jakby oprzytomniał, przestał wpatrywać się w dom i spojrzał na zegarek. Pięć po siódmej. Lekcje zaczynały się o siódmej dziesięć. Pobiegł w kierunku szkoły. Biegnąc obejrzał się w kierunku starego domu i znów jakby to usłyszał.

 

(…………z..)

 

Na pierwszą lekcję spóźnił się tylko pięć minut. Siedząc w ławce myślał o starym domu i o

 

(……..e..)

 

pustce na ulicy którą dziś szedł. Szedł nią po raz pierwszy a już trzy lata chodził obok niej. Nie widział wcześniej tego starego domu. Nie wyglądał na zbytnio zniszczony, może w pierwszej klasie wyglądał całkiem normalnie, może ktoś w nim mieszkał. Przez dwa lata, o ile ktoś go porzucił, mógł dojść do takiego stanu w jakim był teraz. Ale… te dziury w dachu, mech na dachówkach, szpary nad drzwiami. Czy takie coś mogło powstać w dwa lata? Zastanawiał się nad tym przez całą lekcje, przerwę pięciominutową i kolejne siedem lekcji. Wyszedł ze szkoły i przeszedł przez pacy. Szedł ulicą i nagle

 

(…………z..)

 

się zatrzymał. Spojrzał na prawo. Stał naprzeciw tego starego domu. Ulica przy nim była zupełnie pusta. Kolejny przypadek? Siedząc w szkole na lekcjach postanowił że po zajęciach nie będzie szedł tą stroną ulicy którą zawsze wracał do stancji tylko przejdzie się tą stroną po której jest ten stary budynek.

 

(…………z..)

 

Rutyna wygrała jednak z nowymi postanowieniami i przeszedł przez pasy, stał teraz naprzeciwko starego domu tyle że po drugiej stronie ulicy. Znów się uśmiechnął, pomyślał że jutro będzie tędy szedł. Wyjdzie nieco wcześniej i zatrzyma się na dłużej przy tym opuszczony budynku. Dziś już nie miał jak, pogoda była coraz gorsza. Kropiło mocniej niż z rana. Jutro na pewno przejdzie obok tego

 

(k……….z?)

 

budynku.

 

Wrócił do stancji. Zjadł obiad składający się z trzech parówek i jajecznicy. Nic nowego. Odkąd znalazł się w Townboend nie jadł najlepiej. Starał się jedynie mieszać tak składniki by w ciągu tygodnia nie powtarzały się dzień po dniu takie same dania.

 

Otworzył okno aby przewietrzyć nieco pomieszczenie które od trzech lat było dla niego drugim domem. Pokój o wymiarach trzy na cztery w którym miał łazienkę (z prysznicem) i kuchnię (która robiła za pokój dzienny, jadalnie, salon, sypialnie), nic nadzwyczajnego ale mu to wystarczało. Mógł się tam schować. Przed wszystkim co go męczyło. Kłótnie w domu w Smalltown, szkoła, koledzy i przyjaciele którym tylko wydawało się że go znają i rozumieją. To wszystko zostawało za tymi czterema ścianami. Tu była jego oaza w której mógł kontemplować. Czasami zdarzało się że oaza była najeżdżana przez właściciela kamienicy. Najczęściej zdarzało się to w pierwszych trzech początkowych dniach miesiąca. Pan Smith nie lubił gdy ktoś zwlekał z zapłaceniem czynszu. Jednak on zawsze płacił w wyznaczonym terminie. Pan Smith nawet go za to polubił, po za tym był najcichszym lokatorem.

 

Na zewnątrz padało. Słyszał jak deszcz odbija się od szosy, chodników, trawników. Przyjemny szum. Uwielbiał go. Tak samo jak burzę. Było w tym coś niesamowitego. Błyskawice i grzmoty. Coś czego ludzkość nie potrafi poskromić. Zdumiewające i piękne. Lubił tez tornada. Jego fascynacja nad nimi zaczęła się w wieku około siedmiu lat. W telewizji obejrzał jakiś stary film, Twister czy jakoś tak, w każdym bądź razie był o tornadach. Ten film mu się strasznie mimo to zainteresowanie trąbami powietrznymi gdzieś znikło. Później gdy miał już więcej lat (około piętnastu), przypadkiem natrafił na stronę internetową w której były amatorskie filmy przedstawiające prawdziwe tornada. Zainteresowanie powróciło i zostało na dobre. Przy każdej okazji szukał informacji o burzach, wyładowaniach atmosferycznych, tornadach. Takie małe hobby.

 

Do pokoju wleciało świeże powietrze. Wciągnął je głęboko i podszedł do mini wierzy. Włożył do niej płytę i na cisną przycisk Play. Płyta zakręciła się i po sekundzie z głośników dobiegł głos Elvisa Presleya śpiewającego „You are Always on My mind…”. Bardzo lubił stare piosenki. Nikt z jego przyjaciół nie słuchał utworów starszych niż kilka lat. On słuchał przeważnie tych które były z przed kilku wieków. Po prostu je lubił, nie odpowiadały mu przerobione wersje. Po co poprawiać to co jest już bardzo dobre?

 

Usiadł przy biurku. Powinien odrobić lekcje ale…

 

(k……….z?)

 

Nie potrafił zebrać myśli, które cały czas były przy starym domu

 

(……..e..)

 

i tym dziwnym uczuciu które miał stojąc przy nim. W ciągu tego dnia powtarzało się kilkakrotnie jednak tuż przy tym starym, opuszczonym budynku było najsilniejsze. Jakby… ktoś mówił do niego. Z oddali. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć ale był pewien że to był jakiś głos. Bardzo słaby. Starał go sobie przypomnieć i nagle znów go usłyszał. Tym razem nieco wyraźniej jakby z bliższa.

 

(k..ch….z?)

 

To z pewnością było pytanie. Wiedział to. To musiało być pytanie. Zapragnął znów znaleźć się przy budynku pokrytym starymi dachówkami na których rósł mech. Podszedł do okna i usiadł na parapecie. Na zewnątrz padało. Chciał wyjść ale nie mógł. Dlaczego nie wziął ze sobą parasola… mógłby wtedy spokojnie przejść się do tego pustego domu.

 

(k..ch..sz?)

 

Znów to usłyszał. Teraz był pewien że to głos kobiety, pytała o coś. Miała miły nieco piskliwy głos. Była młoda na pewno z tego samego wieku co on. Był tego pewien

 

(kochasz?)

 

Głos w jego głowie był tak głośny że wydawało mu się ze słyszy go naprawdę. Spojrzał w kierunku drzwi, jednak nikt w nich nie stał. Chciał coś odpowiedzieć jednak nie wiedział co. Nie był pewien czy powinien. Chciał jeszcze raz usłyszeć ten głos, próbował przypomnieć go sobie ale nie dał rady. To gdzieś znikło. Przepadło. Wyszeptał tylko sam do siebie: „Tak”

 

Poczuł się bardzo senny i zmęczony. Była dopiero trzecia po południu a on był tak bardzo śpiący. Położył się na łóżku. Stwierdził że mała drzemka przed nauką dobrze mu zrobi.

 

 

 

 

 

Środa

 

6:00

 

Obudził się na moment przed tym jak ciszę w pokoju przeciął dźwięk jego budzika. Był zaskoczony tym że spał w ubraniu. To miała być tylko drzemka przed nauką. Usiadł na krześle które stało nieopodal. Pamiętał tylko tyle że wrócił ze szkoły i… no właśnie. I obudził się prawie szesnaście godzin później, w ubraniu. Nie uczył się, nie jadł. Po prostu przyszedł i zasnął. Było coś jeszcze. Jednak nie mógł sobie tego przypomnieć. Jedyne co plątało się teraz w jego głowie to sen który nie tak dawno mu się śnił.

 

Wszystko zaczęło się przed drewnianym płotem. Dokładnie to pamiętał. Po tej ulicy chodzili ludzie, dwie małe dziewczynki grały w klasy a trzecia która była niedaleko nich kręciła hula hop na biodrze. wszystko działo się tak wolno, śmiechy i odgłosy dobiegały z bardzo daleka, wiatr leniwie niósł płatki z nieopodal kwitnącego dużego drzewa, wydawało się że wiszą w powietrzu. Rozglądał się stojąc przed tym płotem. W końcu otworzył furtkę i wszedł na posiadłość przed którą stał. Piękny drewniany dom. To pamiętał najbardziej. Niemal że białe deski aż raziły oświetlane przez słońce nie duża weranda do której prowadziły trzy schodki. Drzwi na werandzie, prowadzące do wnętrza domu, były lekko uchylone. Zachęcały aby wejść do środka. Chłopak szedł jak zahipnotyzowany, każdy krok był stawiany nieświadomie i jednocześnie bardzo pewnie.

 

– Jestem… – Usłyszał głos ze środka. Obejrzał się za siebie nie dowierzając temu że rzeczywiście ktoś mógł wypowiedzieć te słowa ze środka takiego pięknego domu. Jednak na ulicy nikogo nie było. Chłopak zastanowił się przez sekundę a potem z jeszcze większym niedowierzaniem zapytał po cichu.

 

– Kim?

 

– Jestem tu… – Teraz był już pewien że dźwięk dobiega ze środka domu. Znów ruszył w stronę drzwi, tym razem nieco pewniej. Siła która wcześniej jakby przyciągała go, gdzieś znikła.

 

– Jesteś tu po co? – Zapytał lecz nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Wszedł do domu. Zatrzymał się w przedpokoju i rozejrzał się dookoła. Z lewej strony były piękne drewniane schody prowadzące na pierwsze piętro, ich poręcz była ręcznie rzeźbiona a na każdym stopniu leżał czerwono krwisty dywanik. Taki sam dywan był rozłożony na wprost wejścia. Rozciągał się od drzwi wejściowych do końca długiego przedpokoju w którym były kolejne drzwi. Po prawej stronie także było kilka drzwi mimo to chłopak ruszył do tych znajdujących się na wprost niego.

 

– Czekam tu… – Zatrzymał się. Dźwięk nie pochodził pokoju do którego zamierzał pójść, nie dobiegał też z pokoi po prawej stronie. Te słowa zostały wypowiedziane na górze.

 

Powoli podszedł do schodów, oparł się o poręcz i zaczął wychodzić po stopniach.

 

– Czekasz tu na kogo? – Znów żadnej odpowiedzi. Im wyżej był na schodach tym bardziej się niepokoił, tym bardziej był przekonany że coś jest nie tak, że nie powinien wchodzić do cudzego domu ot tak po prostu. Równocześnie chciał wiedzieć co to za głos. Wszedł na górę. Kolejny korytarz. Tym razem ciągnący się od lewej do prawej. Chłopak spojrzał w jednym kierunku a później w drugim obie strony były zupełnie puste, po jednej i po drugiej było po trzy pokoje. Wybrał lewą i zamierzał ruszyć w kierunku ostatniego pokoju, gdy poczuł jak coś delikatnie przejeżdża mu czymś po szyi, od miejsca za uchem aż po miejsce w którym szyja łączy się z tułowiem. To był palec, rozpoznał to gdy ten wracał z powrotem za ucho. Później przez ułamek sekundy niczego nie czół, nie chciał się też odwrócić. Nie mógł. I nagle poczuł na swoim ramieniu czyjś oddech.

 

– Czekam tu… – Delikatny kobiecy głos przerwał a miejsce gdzie wcześniej ocierał się palec tej kobiety, delikatnie musnęło powietrze które wypuściła. – Czekam tu na ciebie… więc jeśli przyjdziesz tu… znajdziesz mnie… obiecuję…

 

Chłopak stał jeszcze chwilę bez ruchu, w końcu się obrócił bardzo powoli i niepewnie. Był przekonany że zobaczy kobietę która do niego mówiła ale na wprost niego nie było nikogo. Obrócił się znów o sto osiemdziesiąt stopni i gdy dał pierwszy krok przed siebie wszystko się zmieniło. Nie był już w jednym z korytarzy na pierwszym piętrze pięknego drewnianego domu, stał w jakimś ciemnym tunelu, którym były stare, spróchniałe drewniane ściany. Stał na kawałku jakiejś brudnej postrzępionej szmaty. Wszędzie było ciemno. W jego kierunku z końca korytarza coś biegło. Widział rozwścieczone czerwone oczy, w ciemności zauważył jeszcze kontur włosów które latały w każdym kierunku. W odległości trzech metrów od niego to coś otworzyło usta, i zobaczył białe jak śnieg szpiczaste zęby których było mnóstwo. Nagle ta cała ciemność z czerwonymi wściekłymi oczami, latającymi dookoła włosami i wyszczerzonymi śnieżnobiałymi kłami, skoczyła na niego. Zamknął oczy a gdy je znowu otworzył był w swoim pokoju. Na swoim łóżku, w ubraniach ze wczorajszego dnia.

 

Spojrzał na budzik który ciągle dzwonił. Wyłączył go. Za dwadzieścia minut powinien być w szkole ale wcale nie chciał tam być. Drewniany dom. To było miejsce w którym chciał się znaleźć. Miał wrażenie że tam było spokojnie, że tylko tam mógł znaleźć małą oazę dla siebie. Bestia która nie tak dawno próbowała się na niego rzucić, gdzieś znikła wystraszona słonecznymi promieniami.

 

Rozpoczął się kolejny dzień a on już na samym jego starcie był przygnębiony. Był pewien że na pewno spóźni się do szkoły. Nie lubił się spóźniać, musiało by się wydążyć coś naprawdę dziwnego by mógł do tego dopuścić. Tak samo jak wczoraj. Wczoraj też zdarzyło się coś dziwnego. Ta starsza kobieta która spytała go o drogę, to przez nią spóźnił się do szkoły. To była jej wina. Podobnie bywało w zimie. Kierowcy autobusów którymi jeździł do Townboed często wydłużali czas drogi. Bo niby nie mogą szybko jechać, bo warunki złe, ślisko, korki, bo to bo tamto.

 

(masz rację)

 

Rozejrzał się dookoła, pokuj był zupełnie pusty. Wydawało mu się że słyszał głos kobiety. Był pewien że zna ten głos albo słyszał go już wcześniej. Tylko gdzie? Wstał i wyszedł do łazienki, wrócił i podszedł do okna. Nie był do końca pewien ale wydawało mu się że na niebie była tęcza, ledwo widoczna i bardzo wyblakła.

 

(piękna)

 

Znów to uczucie i ten głos. Spojrzał na niebo. Ta tęcza tam naprawdę była a przecież było to niemożliwe. Miał wschodnie okno, był poranek. Padało, owszem ale wczoraj. Tego poranka niebo było niemal bezchmurne.

 

(jest piękna prawda?)

 

Tęcza nie może powstać w ten sposób, tęcza powstaje po drugiej stronie… nie może, nie może…

 

(prawda?)

 

Ona mogła by być jedynie po zachodniej stronie…

 

(ale jest tu i jest piękna… prawda?)

 

– Tak… – Powiedział po cichu. – Jest piękna.

 

Patrzył jeszcze przez chwilkę na nią. Potem poszedł pod prysznic. Biorąc go cały czas zastanawiał się gdzie wcześniej słyszał ten głos. Był taki miły. Ale oprócz tego głosu było cos jeszcze gdy go słyszał, coś niesamowitego działo się z nim, z otaczającym go światem. Jakby się zwężał. Tak. To chyba dobre określenie, może nie najlepsze ale jest mu najbliższe. I ten świst oraz cisza. Najpierw wszystko jest normalne, zwyczajny świat w którym się porusza, potem przez ułamek sekundy wszystko spowalnia, panuje totalna cisza i ona się odzywa, gdy kończy mówić jest zwężenie a potem świst i wszystko jest takie jak było wcześniej. Całość nie trwa dłużej niż mrugnięcie oka.

 

Woda była chłodna, nie przeszkadzało mu to za bardzo. Gdy wychodził do szkoły była 7:10. nie mógł wyjść wcześniej. Śniadanie, prysznic, musiał się przebrać i przepakować. Mimo to czół że gdzieś stracił kilka minut. Ale nie wiedział w jaki sposób. Czas jest czymś dziwnym. Często przyśpiesza lub zwalnia w momencie w którym nie powinien tego robić. Każdy to z pewnością zauważył jednak nie każdy się nad tym zastanawia. No bo niby po co?

 

Piękne chwile choć trwają krótko, zostają w naszej pamięci. Te smutne chwile, choć trwają zbyt długo dość szybko są zapominane, czasami wracają ale to tylko sekundy.

 

(sekundy)

 

Kobiecy głos powtórzył fragment jego przemyśleń.

 

– Tak to tylko sekundy… – Powiedział sam do siebie. Stał już przy światłach ale nie były to światła przy których przechodził na drugą stronę w ciągu tych trzech lat. Rozmyślając o czasie, o jego przemijaniu, przeszedł prosto i był w tym samym miejscu w którym stał wczoraj rano.

 

Ulica na której stał stary dom była zupełnie pusta. Przypadek. Nikt nie czekał razem z nim na zmianę świateł. Po drugiej stronie tak ale nie po tej. Kolejny przypadek. Uśmiechnął się, czół że dziś się cos zmieni, że już zaczęło się coś zmieniać od początku tego tygodnia. Po prostu było lepiej. Nacisnął przycisk i w tym samym czasie światło zmieniło się z czerwonego na zielone.

 

(kolejny…)

 

– Tak. – Odpowiedział uśmiechając się jeszcze szerzej. Ruszył przed siebie myśląc o tym że, skoro i tak już się spóźni na ta pierwszą lekcję, to czemu by nie miał w ogóle na nią iść? Przecież spóźnienia wpisują tylko do piętnastu minut, on z pewnością przyjdzie w połowie lekcji.

 

(więc może…)

 

– W ogóle nie iść na pierwszą lekcję?

 

(tak)

 

– Dobrze…

 

Ten głos był niesamowity. Rozumiał go. Jako jedyny. Wiedział co on chce zrobić i nie sprzeciwiał się ale go zachęcał.

 

(przecież możesz postać i popatrzeć…)

 

– Na ten dom…

 

(tak)

 

Przyśpieszył nieco krok. Cały czas się uśmiechał. Dlaczego nie zauważył tego domu wcześniej? Przecież to mogło wszystko zmienić.

 

Zatrzymał się znów naprzeciw tego budynku. Nie patrzył na niego, tylko w kierunku szkoły i wtedy znów

 

(kochasz?)

 

poczuł że świat się zwęża. Wszystko zwolniło swój bieg. Ludzie którzy szli po drugiej stronie ruszali się bardzo powoli, niezauważalnie. Mrugnął i odwrócił się w stronę domu. Kątem oka zauważył że ulica po jego stronie nadal była zupełnie pusta. Ale to się nie liczyło.

 

(przypadek)

 

Dom znów był tak piękny jak we śnie. Tylko ze on o tym nie wiedział. Wydawało mu się że widzi go po raz pierwszy i był tym widokiem oszołomiony. Wzdłuż pomalowanego na ciemny brąz płotu, kwitły czerwono żółte kwiatki, ich zapach uderzył w niego tak nagle, że przez chwilę miał wrażenie że mdleje. Trawnik, soczyście zielony, był skoszony bardzo równo, nie rosły na nim pokrzywy i żadne inne chwasty. Dom odbijał promienie słoneczne. Kilka okien było otworzonych, wiatr lekko muskał firanki które były w nich zawieszone.

 

– Kochasz?

 

– Tak. -Odpowiedział i ruszył w stronę domu

 

Zatrzymał się w połowie drogi do drewnianej werandy. Może mu się tylko wydawało ale widział kogoś chowającego się za rogiem tego pięknego domu. Ruszył niepewnie i znów się zatrzymał. Teraz był już przekonany że tam ktoś naprawdę się przed nim chowa. Stał patrząc w miejsce zza którego wychyliła się i znikła czyjaś głowa. Usłyszał cichy chichot.

 

– Jestem tu… – To był ten głos. Wiedział to, zszedł z chodnika prowadzącego do domu i podszedł do miejsca zza którego dwa razy wychyliła się głowa. Gdy minął róg budynku zobaczył dziewczynę biegnącą w stronę znajdującej się w dalszej części podwórka szklarni. Dziewczyna obejrzała się i uśmiechnęła.

 

– No dale! Choć… – Krzyknęła. Gdy odwróciła się w stronę szklarni jej włosy przecięły powietrze robiąc półkole, były bardzo czarne, wiatr rozwiewał je w każdą stronę. Czy widział je już kiedyś. Być może, ale nie wiedział gdzie. Dziewczyna zwolniła nieco wchodząc do szklarni i wtedy zauważył coś dziwnego. Sukienka która podwinęła się nieco odsłoniła jakby kopyto. Była to bardzo krótka chwila jednak zauważył to. „Czy to było kopyto?” pomyślał. Powoli szedł w kierunku szklarni. Spojrzał na trawnik, w jego głowie pojawiło się kolejne pytanie: „Czy to są ślady podków?”

 

Powietrze w szklarni było bardzo parne. Gdy wszedł do środka od razu poczuł jak kropelki potu zbierają się na jego czole. Przez środek szklarni biegła ścieżka ułożona z betonowych płyt w kształcie kwadratów. Z prawej i lewej strony rosły jakieś rośliny. Dziewczyna klęczała szukając czegoś w zieleni po prawej stronie. Przez krótką chwilę chciał się klepnąć w głowę. Kopyto które wcześniej widział, okazało się zwykłym trzewikiem. Uśmiechając się nieco pomyślał: „idioto a ty myślałeś że to noga z kopytem…” dziewczyna spojrzała w jego kierunku i tez się uśmiechnęła,

 

– Podejdź tu, musisz mi pomóc…

 

Podszedł do niej. Dziewczyna wstała i podała mu coś. Nie wiedział co to było nie patrzył na ten przedmiot. Patrzył jej prosto w oczy, które były niesamowite. Można powiedzieć że wirowały, odbijało się od nich wszystko jak w lustrze by po chwili mogło zostać wchłonięte do środka. Robiły się czerwone i coraz bardziej przypominały rozżarzone węgliki. Czy widział je już wcześniej? Nie był pewien. Dziewczyna odwróciła się.

 

– Musisz już iść… – Powiedziała. – …i tak jesteś już spóźniony.

 

Odwrócił się i odszedł w stronę ulicy. Będąc już przy rogu domu spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Biegła w jego stronę, włosy miotane przez wiatr wyglądały niczym węże mitycznej Meduzy, na jej twarzy malowała się furia, uśmiech odsłonił rząd kłów. Za dziewczyną prosto na niego podążała burza. Wszystko było ciemno-granatowe, szklarnia nagle zmieniła się w szkieletową konstrukcję w której tylko gdzie niegdzie było popękane szkło. Zielony, równy trawnik pod krokami dziewczyny zamieniał się w dżunglę chwastów. Miała kopyta. Widział je teraz wyraźnie. Biegła prosto na niego, była coraz bliżej. Jeszcze kilka metrów i będzie go miała. Chciał wybiec z tego strasznego podwórka ale się wywrócił. Ona była coraz bliżej. Zasłonił twarz ręką.

 

Przez długą chwilę nic nie słyszał. Oczy miał nadal zamknięte, dodatkowo zasłaniała je jego dłoń. Nic się nie działo. Nagle na jego głowę spadła jedna kropla, potem druga i trzecia. Odsłonił twarz i otworzył oczy. Stał przed starym domem.

 

(kochasz?)

 

Gdy tylko na niego spojrzał zapomniał niemal o wszystkim co się przed chwilą zdarzyło.

 

(musisz już iść)

 

Pamiętał jedynie że za domem jest piękna szklarnia. Pamiętał że dziewczyna dała mu coś i kazała mu to włożyć do plecaka. „Przyda ci się później” powiedziała. Jej piękne czarne włosy, oczy. Miał wrócić tu jutro. Teraz

 

(musisz już iść)

 

musiał iść do szkoły. Do piekła w którym powoli usychał. Gdyby tylko mógł zostać przy tej dziewczynie, w tym domu, jego nowej oazie. Tam znikały wszystkie problemy, czas płynął o wiele wolniej i przyjemniej. Nic się nie liczyło, nic poza nią, jej głosem i tym pięknym domem.

 

Do szkoły wszedł o 11 godzinie. Był nieco zdziwiony że w sali do której wszedł nie było jego klasy, że wszyscy na niego patrzyli i niektórzy się śmiali.

 

(oni robią to specjalnie)

 

(tak)

 

(musisz stąd uciec)

 

(wiem)

 

Stał tak dobre pięć minut i nie odpowiadał na pytania nauczycielki, która chciała się dowiedzieć z której jest klasy i dlaczego nie jest na swoich zajęciach.

 

(ona też jest przeciwko tobie)

 

(wiem)

 

(odejdź stąd jak najszybciej, ona próbuje cię zniszczyć, upokorzyć… chce żeby oni jeszcze bardziej się z ciebie śmiali)

 

(tak)

 

Nauczycielka podchodziła do niego i gdy była już o krok przed nim, on cofnął się i zamknął drzwi tuż przed jej nosem. Wybiegł na pierwsze piętro.

 

(spójrz na zegar)

 

(11:20)

 

(przestawili go specjalnie)

 

(co teraz?)

 

(spójrz na tablicę i idź do swojej klasy)

 

Posłuchał głosu z którym prowadził rozmowę jedynie za pomocą myśli. Nie wiedział jak się tego nauczył. To było naturalne. Chyba dziewczyna powiedziała mu jak to zrobić. Tak. Powiedziała że nie może rozmawiać z nią na głos bo oni by to usłyszeli. Nie mógł do tego dopuścić. Zapewne złapaliby ją i zabili. Zniszczyliby piękny dom, trawnik i szklarnię. Nie mógł do tego dopuścić. Po prostu nie mógł.

 

Otworzył szybko drzwi i wszedł, tym razem do właściwej sali. Zapanowała cisza. Każde spojrzenie było skierowane na niego. Usiadł w ostatniej ławce nic nie mówiąc. Wszyscy wciąż patrzyli na niego.

 

(oni tez są…)

 

(przeciwko mnie, przeciwko nam)

 

Nauczyciel zaczął coś do niego mówić.

 

(nie słuchaj go, on próbuje cię omamić)

 

(nie będę)

 

Nauczyciel podszedł do niego i dalej coś mówił, podniósł nawet nieco głos ale on nadal nic nie odpowiadał

 

(nie możesz…)

 

nawet nie patrzył w jego kierunku. Gdy nauczyciel dotknął jego ramienia, wstał i wybiegł z krzykiem z sali a potem ze szkoły.

 

(nie oglądaj się, oni cię gonią, uciekaj)

 

Gdyby nie to że światło akurat zmieniło się na zielone, z pewnością wpadłby pod samochód. Biegnąc potrącił kilku przechodniów. Zatrzymał się dopiero w swoim pokoju na stancji.

 

(tu jesteś bezpieczny)

 

(wiem)

 

Głośno dysząc usiadł na łóżku.

 

(spokojnie, jestem przy tobie)

 

(dziękuje)

 

(musisz odpocząć, zaśnij… jutro musisz im stawić czoło)

 

(tak)

 

(śpij… śpij…)

 

 

 

Czwartek

 

10:23

 

 

 

Coś zaczęło stukać w drzwi.

 

(to z pewnością oni)

 

Zamiast przestać stukało nieco mocniej.

 

(kochasz?)

 

(tak…)

 

(zajrzyj do plecaka, pomogę ci…)

 

Wstał z łóżka i podszedł do leżącego przy stole plecaka. Schylił się i wyjął z niego wszystkie książki i zeszyty. Pukanie nadal nie ustawało. Coś zabłyszczało na dnie plecaka. Wyjął to. Odwrócił się w stronę okna i spojrzał na przedmiot. Stary szpikulec do lodu, nie był za bardzo zardzewiały. Odwrócił się w stronę drzwi. Dziewczyna siedziała przy stole. Uśmiechała się.

 

(kochasz?)

 

(tak)

 

(otwórz drzwi,)

 

Posłusznie podszedł pod drzwi, lewą rękę w której trzymał szpikulec schował za plecami. Otworzył drzwi. Właściciel mieszkania stał na korytarzy zapytał czy może wejść. Kiwnął głową że tak a gdy właściciel postawił nogę w jego mieszkaniu, niemal w mgnieniu oka wbił mu szpikulec w krtań. Właściciel nie rozumiał co się stało. Próbował namacać coś rękoma przed sobą. Chciał wyjąć szpikulec ale nie zdążył. Ktoś pchnął go od tyłu i się wywrócił, szpikulec przebił szyję na wylot.

 

(teraz, szybko)

 

(dobrze)

 

Wziął nóż którym przez trzy lata robił sobie kanapki gdy był tutaj. Usiadł na plecach właściciela mieszkania gdy ten próbował wstać. Chwycił go za włosy i podciął gardło. Krew zaczęła wypływać na dywan.

 

(to zajmie tylko chwilę)

 

Właściciel szamotał się desperacko próbując zatrzymać krwawienie. Bez skutecznie. Gdy tylko przekręcił się na plecy, znów został przywalony ciężarem.

 

(odetnij ją)

 

(dobrze)

 

Dziewczyna cały czas siedziała przy stole, śmiała się. Uwielbiał ten śmiech. Był taki piękny. Chwycił jeszcze raz za włosy właściciela, przejechał nożem z tyłu szyi. Mężczyzna próbował krzyczeć jednak z jego ust wydobyła się jedynie krew zmieszana ze śliną.

 

(odetnij…)

 

Wbił ostrze noża z prawej strony szyi, i powoli przesuwał go w lewą stronę. Zatrzymał się na czymś

 

(to tylko kręgi)

 

podniósł nieco ostrze i dalej kontynuował. Oczy właściciela powoli mętniały, nadal żył, próbował walczyć ale jego ruchy były co raz słabsze.

 

(teraz…)

 

Złapał jeszcze raz na włosy i szarpnął ostro w prawo, coś zgrzytnęło. Przycisnął nóż do samego dywanu i pociągnął nim w prawo. Wstał trzymając w dłoni głowę mężczyzny. Dziewczyna śmiała się i klaskała. Była taka szczęśliwa.

 

(piękna dekapitacja)

 

(tak)

 

On tez poczuł się lepiej, nie musiał się ich już bać. Mógł obronić siebie i ją przed nimi.

 

(choć za mną)

 

Dziewczyna poprowadziła go w kierunku szkoły. Zatrzymali się tylko na chwilę przy opuszczonym domu.

 

(czyż nie jest piękny?)

 

(tak)

 

Weszli do szkoły. Wbiegł szybko po schodach i zatrzymał się przy planie lekcji.

 

(sala 17)

 

Pobiegł szybko w tamtym kierunku. Otworzył drzwi i wszedł do klasy. Znów ta cisza.

 

(oni wiedzą, boją się)

 

Nauczycielka zrobiła ten sam błąd co właściciel mieszkania i podeszła do niego. Szybkim ruchem dźgnął ją w oko, które wypłynęło. Nauczycielka zaczęła wrzeszczeć, razem z nią reszta klasy.

 

(jeszcze raz)

 

Tym razem dźgnął ją prosto w serce. Kobieta złapała się za klatkę piersiową. Drugie, jeszcze sprawne, oko patrzyło na niego błagalnie. Nie mógł znieść tego spojrzenia, najpierw się śmieją, poniżają a teraz błagają o litość. Dźgnął jeszcze raz, szpikulec do lodu przebił się przez oko i czaszkę, zatrzymując się w mózgu nauczycielki. Upadła i jej ciało zaczęło dziwnie drgać. Nie zwracał na to uwagi. Trzymając nóż w ręku wyszedł z klasy i zaczął schodzić po schodach. Na półpiętrze, napotkał tego samego nauczyciela który wczoraj spowodował że wybiegł z krzykiem ze szkoły.

 

(to on!)

 

Dziewczyna wskazała palcem na nauczyciela.

 

(jeszcze on)

 

Podszedł do niego i szybkim pociągnięciem rozciął nauczycielowi brzuch. Wnętrzności wypłynęły na zewnątrz. Nauczyciel patrzył na nie i w tym samym Momocie dostał drugi cios nożem, który utkwił w jego głowie.

 

(wyjdźmy stąd)

 

Pobiegli do starego domu. Padał deszcz. Gdy weszli do środka. Woda przeciekała z dachu. Deski skrzypiały ze starości. Ale on tego nie widział. Dla niego dom był piękny i nowy. Nie widział tez czerwono-ognistych oczu dziewczyny, jej włosów i kopyt. Ona była piękna, była wszystkim.

 

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

 

– Załóż to, to na szyję. – Powiedziała.

 

– Dobrze.

 

Weszli do jednego z pokoi na pierwszym piętrze. Przez okno było widać piękną szklarnię, która w rzeczywistości była tylko zbiorem metalowych rur i powybijanych szyb. Ale on tego nie widział. Tak samo jak tego że dziewczyna włożyła mu na szyję pętlę ze sznura którego drugi koniec przywiązała do kaloryfera.

 

Stał na parapecie. Dziewczyna przeszła obok niego i zatrzymała się parę metrów dalej. Stała w powietrzu widział to.

 

– Wszystko jest możliwe, jeśli kochasz… – Powiedziała i się uśmiechnęła. – Czy ty kochasz?

 

– Tak

 

– Więc choć…

 

– Idę…

Koniec

Komentarze

Świat poszedł naprzód - westchnęła niezgoda.b, cytując swojego ukochanego Rolanda - teraz już nikt nie uczy się ortografii. Janie! Podaj strzelbę. 

Nowa Fantastyka