- Opowiadanie: Dzejmsz - Krwawa M.

Krwawa M.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krwawa M.

Przyglądała się. Wiedziała że jest bezpieczna. Za zasłoną lustra nikt nie mógł zrobić jej krzywdy. A nawet jeśli była by po drugiej stronie, to czy to coś zmieniało? Nie dało się jej zniszczyć, nie dało się jej pokonać. Dopóty, dopóki ktoś ją wzywał. A wzywali dość często. Mogła wybierać. I tak tez robiła.

 

Najważniejszy był strach i ludzie którzy go wydzielali. Nie chodziło o tych którzy trzęśli się już przy małym podmuchu wiatru albo na widok jakiegoś pająka. Nie żeby fobie nie były złe. Ale ludzie którzy nie okazywali strachu a nagle zaczęli go wydzielać byli najlepsi.

 

Emanujący strach wydziela niesamowitą energię. A strach emanowany przez ludzi którzy na ogół się nie boją jest najbardziej energetyczny.

 

Ale najpierw młodzieniec. Rozprawiła się już z jego kolegą właściwie to kilka minut po tym jak ją wezwali. Miała już dość takich interwencji ale cóż. Czasami trzeba było je przeprowadzać by pokazać że legenda jest nadal żywa. Rozprawiła się z nim szybko. Drugiego zostawiła na później. Na teraz. Widział ją wtedy. Strach pozwala widzieć wszystko. A zwłaszcza rzeczy takie jak ona.

 

Teraz siedział wpatrzony we własne nadgarstki, za raz pewnie się popłacze.

 

 

*

 

 

 

Siedział przygarbiony na metalowym krześle wpatrując się w weneckie lustro i zastanawiając się nad tym jak to wszystko się zaczęło i jak w ogóle było możliwe. Jak to się stało że Mike nie żył a on siedział właśnie na dołku i miał był przesłuchiwany. Czy to co mówił im wcześniej miało jakikolwiek sens? Czy wierzyli? Przecież nawet jemu było trudno w to uwierzyć. Mimo to nadal sądził że to właśnie jest prawdą. Że to co się wydarzyło jest prawdą.

 

Drzwi do pokoju otworzyły się i wszedł przez nie krępy mężczyzna.

 

– Inspektor Ian Wotson – Przedstawił się i usiadł naprzeciwko chłopaka. Spojrzał wprost w jego oczy, głęboko wciągnął powietrze po czym zaczął dalej mówić. – Ruby? Mogę ci tak mówić?

 

– Tak… – Odparł R… choć nie szczególnie przepadał za tym zdrobnieniem.

 

– Więc Ruby, czy mógłbyś mi powiedzieć prawdę? Jak to się naprawdę wydarzyło?

 

– Mówiłem to już kilkanaście razy, przez ostatnie kilka godzin. Jestem zmęczony i mam już tego dość. Chcę rozmawiać ze swoim adwokatem jeżeli zamierzacie mi przedstawić jakieś zarzutu a jeśli nie chcę stąd wyjść.

 

– Wyglądasz jakbyś się czegoś bał Rupercie? Co to takiego? Czyżbyś obawiał się ze rozgryziemy to że zabiłeś swojego kolegę?

 

Chłopak drgnął.

 

– Nie potrzebie Ruby, nie potrzebnie. My to wiemy. Wiemy że zabiłeś Jeshue.

 

– To nie prawda! To ona to zrobiła! – Chłopak zerwał się z miejsca jednak gdy wypowiadał drugie zdanie spojrzał w lustro i natychmiast się skulił, usiadł potulnie na krześle.

 

– Przestań gówniarzu! Nie mam na to czasu.

 

– Ale to prawda…

 

– Gówno prawda. Wiesz co jest prawdą? To.

 

Policjant rzucił przez stół kilka zdjęć.

 

– Poznajesz? – Zapytał z lekką drwiną

 

Chłopak podniósł zdjęcie i natychmiast wypuścił je z dłoni. Miał ich obraz aż zbyt dobrze przed oczami by patrzeć na nie po raz kolejny. Widział to na żywo nie potrzebował fotografii.

 

– To była ona! – Wykrzyczał niemal płacząc. – To była ona…

 

– Przestań! Widzisz co zrobiłeś? Widzisz to?

 

Policjant energicznie wstał i podszedł do chłopaka złapał go jedną ręką za koszulkę a drugą przystawił mu do twarzy jedno ze zdjęć. Rupert zaczął płakać.

 

– Patrz kurwa! Spójrz na jego oczy? Nie ma ich. Jego matka nie będzie mogła nawet pożegnać syna bo pogrzeb odbędzie się przy zamkniętej trumnie a wszystko przez to ze się naćpaliście i go zabiłeś. Patrz!

 

Zdjęcie martwego już chłopaka wyło na wprost oczu Ruperta. Gdyby je otworzył z pewnością zobaczył by to co widział już dużo wcześniej, zanim zawiadomił policję. Parę pustych oczodołów, ślady krwi na policzkach która z nich wypłynęła. Obdarte powieki. Wyraz twarzy świadczący o niesamowitym bólu rozpaczy i strachu którego martwy przyjaciel doświadczył konając. A także coś jeszcze. Choć nie było tego na zdjęciu Rupert zobaczył by to także. A raczej usłyszał.

 

Śmiech. On także krył się w tym koszmarnym wyrazie twarzy denata ze zdjęcia.

 

– To była ona… – Wyszeptał chłopak i zaczął płakać.

 

– Chryste, kiedy ty z tym skończysz, co? Krwawa Mery. Krwawa Mery. Nic tylko Krwawa Mery.

 

 

*

 

Twarz Mery stężała. Mężczyzna wypowiedział jej imię. Przez jedną krótką chwilę mogła go poczuć. zbadać wszystkie jego lęki, obawy i paranoje. Co dziwniejsze okazało się że niema ich niemal wcale. gdyby tylko mógł wypowiedzieć jej imię po raz kolejny, by mogła sięgnąć głębiej. wyłowić to co ważne dla niej.

 

Powiedział to. i po raz kolejny. Teraz znała już jego lęki. lęki których nie było dużo. Czy wezwie ją po raz kolejny. Bardzo by tego chciała. on dałby jej solidną dawkę energi. Nie musiała by atakować przez długi czas. Nasłuchiwała.

 

 

 

 

*

 

 

 

– Proszę niech pana tego nie powtarza…

 

– Czego? Krwawa Mery?

 

– Proszę, tu jest…

 

– Lusro? I co ona się zjawi? Krwawa Mery tu przyjdzie? Zje mi oczy tak jak twojemu znajomemu? To Krwawa Mery go zabiła.

 

Rupert płakał coraz bardziej, trząsł się. I ciągle powtarzał żeby inspektor Wotson przestał. Nadaremnie.

 

– Krwawa Mery, to ona go zabiła? Krwawa Mery wyrwała mu oczy i dlatego wykrwawił się w szoku? To jej robota? Krwawej Mery?

 

– Tak! I niech już pan przestanie. Nie powinien pan jej przywoływać.

 

– Kogo? Krwawej Mery?

 

– Proszę… tu są…

 

– Tak, tak wiem. Lustra. I ty boisz się ze Krwawa Mery z nich wyjdzie i zrobi ci to co zrobiłeś koledze.

 

– Nie to nie tak…

 

– Nie? – Zdziwił się inspektor. – A jak?

 

– Ona…

 

– Krwawa Mery.

 

– Niech pan już więcej tego nie mówi, nie tu nie dzisiejszej nocy nie przed lustrem.

 

– Jak tam chcesz smarkaczu, a teraz kontynuuj. Jak to jest?

 

– Ona przychodzi gdy powie się jej imię przed lustrem, w nocy . trzynaście razy.

 

– I może trzeba do tego zapalić świeczki?

 

– Nie, chociaż byliśmy przekonani że tak.

 

– Co się stało. Synku opowiedz mi to.

 

– Spaliliśmy się ziołem, przyznaję. Później obejrzeliśmy jakiś horror, później dalej paliliśmy zioło i w końcu w czasie rozmowy wpadliśmy na pomysł by wywołać ją przed lustrem.

 

– Ją?

 

– Wie pan o kogo mi chodzi…

 

– A chodzi ci o…

 

– Niech pan nie mówi! Ona już i tak jest blisko, idzie po mnie.

 

– Aha, i co mi jeszcze ciekawego powiesz? Bo wiesz. Ja myślę ze naoglądałeś się z kolegą jakichś głupich filmów, wcześniej graliście pewnie w te głupie i bezmyślne gry. Później popaliliście tego zioła i bum. Kolega był nieprzytomny a ty wpadłeś na genialny pomysł. Sprawdzić jak twój kolega wyglądał by z dwoma widelcami wbitymi w oczy.

 

– Nie… to nie było…

 

– Myślę ze właśnie tak było. Dlatego nie mów mi o żadnej Krwawej Mery…

 

 

*

 

 

 

Mijały kolejne chwile. On wypowiadał kolejne zdania. Co kilka słów padało to co chciała usłyszeć. Krwawa Mery. Krwawa Mery. Jedenaście… Dwanaście… Trzynaście…

 

Jej radość przygasiła żarówki w całym komisariacie. A więc stało się. Będzie kolejny. Ale najpierw zajmie się chłopakiem. Stojąc przed lustrem w którym widziała nie siebie lecz trwające przesłuchanie. kobieta w lnianym dziurawym prochowcu przekręciła głowę strzelając kręgami szyjnymi niczym kośćmi palców.

 

Wkrótce… – Uśmiechnęła się . – Wkrótce poznamy się bliżej

 

 

*

 

 

 

Światło w pokoju zgasło. Zaledwie na sekundę ale dla Ruperta ta sekunda wydawała się wiecznością. Wiecznością w której zobaczył swoją panią, panią która szła po niego, swoją rudowłosą śmierć. Była jeszcze daleko gdzieś po drugiej stronie lustra. Uśmiechała się swoimi pełnymi krwisto czerwonymi ustami. Długie ognisto rude włosy spływały lokami z ramion na jej piersi prześwitujące pod poszarpaną suknią w kolorze ciemnych czereśni. Z każdym krokiem była coraz bliżej.

 

Światło znów zapaliło się. Rupert krzyczał jak opętany. Inspektor przez chwilę próbował uspokoić chłopaka, dał jednak za wygraną i wyszedł do pokoju obok w którym było jego dwóch kolegów.

 

– I co sądzicie? – Odezwał się do nich?

 

– Chyba trochę przesadziłeś. – Odpowiedział pierwszy.

 

– Też tak myślę. – Dodał drugi. – Trzeba będzie chyba wezwać psychologa, albo jakiegoś terapeutę.

 

Mężczyźni odwrócili się od lustra które pokazywało przesłuchiwanego chłopaka. Dźwięki ze środka pokoju nadal wskazywały na to że chłopak krzyczy.

 

– Wydaje się wam. – Zaczął inspektor Ian i zapalił papierosa. Zaciągnął się dymem. – Do chłopaka po prostu dotarła prawda. Zobaczycie teraz jak wejdzie kolejny który będzie go przesłuchiwał to chłopak na pewno powie jak to się tam działo.

 

– Ty naprawdę myślisz że to on zabił tego drugiego?

 

– A ty nie? Kto inny by to zrobił? Tylko on był w tym pokoju. Był naćpany i pijany. Zdarza się nie?

 

– Pewnie tak, ale coś tu nie gra. Gdzie są powieki tego drugiego? Jego oczy? Dlaczego nikt nie słyszał krzyków?

 

– Pewnie był tak nalany że niczego nie czół. A ten Rubi po prostu zjadł jego powieki i oczy. Szkoda że pewnie już się załatwił, więc tego nie sprawdzimy.

 

– Sąsiadka mówi że słyszała śmiech.– Wtrącił się trzeci mężczyzna.

 

– Boże Mark, oni byli na jarani. Śmiali by się do główki kapusty gdybyś ją przed nimi postawił.

 

Mark nie odpowiedział. Zapadła cisza. Przerwał ją śmiech dochodzący z pokoju przesłuchań.

 

Odwrócili się w kierunku lustra. Było zupełnie ciemne.

 

– Co do chu…– Zaczął krępy mężczyzna ale nie dokończył bo w tym samym momencie światło zaświeciło się. Wszyscy trzej niemal podskoczyli.

 

Naprzeciwko nich, po drugiej stronie lustra stał Rupert Toomler. Śmiał się głośno. Nie miał oczu. Z pustych oczodołów policzkami spływała krew kapiąc na podłogę pokoju przesłuchań

 

– Szybko do środka, wezwij ktoś doktora, ten idiota wydłubał sobie oczy.

 

Gdy byli już w środku chłopakiem wstrząsały agonalne drgawki, chwilę później nie żył.

 

 

*

 

Kobieta w lustrze przyglądała się rozmowie trzech policjantów. Stała za chłopakiem który wcześniej był przesłuchiwany.

 

Rupert krzyczał. Jeszcze. Robił to dlatego że widział ją stojącą za nim. Ich odbicie malowało się w każdym z luster w pokoju. Ona nie widziała tego co Rupert, jeśli chciała potrafiła widzieć po przez lustra. Przyglądała się właśnie inspektorowi który przesłuchiwał podejrzanego. Inspektorowi który ją wezwał. Było w nim coś niezwykłego. Złość i agresja. Wiedziała że jeśli tylko uda się jej go wystraszyć będzie miała okazję uzyskać niesamowicie dużą dawkę energii. Ale najpierw chłopak.

 

Nadal stojąc za nim zakryła mu oczy swoimi dłońmi. Zupełnie tak jak robią to małe dzieci bawiąc się w zgadnij kto to. Tyle że chłopak nie musiał zgadywać. Gdy tylko poczuł jej dotyk na swoich powiekach, przestał się śmiać.

 

– Tak, dokładnie tak… – Powiedziała szepcząc mu na ucho.

 

Spodnie chłopaka zaczęły zmieniać kolor. Jego pęcherz poddał się pierwszy. Chwilę później chłopak zaczął chichotać. Chichot zmienił się w śmiech. Śmiech w szaleńcze śmianie.

 

Dokładnie tak, pomyślała Mery żywiąc się jego strachem. Teraz czas aby mój kolejny cel nieco się wystraszył.

 

W pokoju przesłuchań pogasły światła, niemal w tym samym momencie stojący za weneckim lustrem detektywi odwrócili się. Gdy tylko to zrobili Mery siłą woli zaświeciła światło. Tak jak przepuszczała efekt był piorunujący. Widząc puste krwawiące oczodoły i obdarte powieki chłopaka, wszyscy trzej drgnęli ze strachu. Niezauważalnie ale drgnęli. To jej wystarczyło by muc się zakotwiczyć w swoim kolejnym celu. Włożyła rękę w ciało chłopaka, złapała za serce. Wyssała resztę strachu jaki miał w sobie Rupert. Ścisnęła dużo mocniej.

 

Gdy detektywi wbiegli do pokoju ona była już po drugiej stronie lustra a chłopak nie żył. Przyglądając się temu co działo się w pokoju zastanawiała się czy w sekundzie w której zapaliła światło, któryś z stojących za lustrem mężczyzn zauważył że dłonie Ruperta nie są ubabrane w krwi.

 

 

*

 

 

 

Wezwał ją trzynaście razy, tak samo jak inni zrobił to bo myślał że to zwykła miejska legenda. Głupi żart wymyślony przez młodych po to by zrobiło się nieco straszniej podczas jakiejś imprezy, ogniska czy spotkania. Ale to nie był głupi żart czy zwykła legenda. Ona wiedziała to najlepiej. Jej historia była dużo starsza.

 

Nie chodziło o wierną żonę która dowiedziawszy się o zdradzie męża, wydłubała oczy mu i tej kobiecie zabijając ich i popełniając samobójstwo chwilę później. Nie chodziło o straszną baronową(XXXXXX????XXXXXX) która mordowała młode niewiasty by kąpać się w ich krwi bo wierzyła że to zapewni jej wieczną młodość.

 

Nie. Te wszystkie historie choć prawdziwe nie miały z nią zbyt wiele wspólnego. Co prawda to ją widział po raz ostatni niewierny mąż i jego kochanka, to jej ręka zabijała średniowieczne dziewice. No i przywłaszczyła sobie imię jakim ludzie nazwali te dwa przypadki. Ale to było niewystarczające. Wtedy nie miała wystarczająco dużo siły by być samoistnym bytem, po wszystkim znów chłonął ją chaos. Mogła tylko nawiedzać, maić ludziom w głowach, od czasu do czasu gdy udało jej się wymknąć z ciemności. I tych kilkadziesiąt ucieczek wystarczyło by uwierzyli. By nadali jej imię, niemal rzeczywistą postać. To wystarczyło by mogła zostać pożeraczem energii. Wymknąć się z ciemności i wiecznie przebywać na świecie.

 

Nie łudziła się. Nigdy nie wejdzie na wyższy poziom. Legenda miejska nigdy nie stanie się religią, a ona nigdy nie będzie miała mocy bóstwa.

 

Może właśnie tak było lepiej. Religie przecież mijały w dziejach wieków. A zostanie przedwiecznym nie zawsze było takie cudowne jak w niektórych przypadkach.

 

Wolała energię jaką wydzielał strach. Dziwiła się tak jak inni pożeracze, temu że wiara wydziela znacznie większą energię. Ale tego ani ona ani żaden inny byt nie mógł zmienić. Takie były prawa pierwotne. Ona cieszyła się tym co miała. A zapowiadało się na to że trafiła na naprawdę duży energetyczny posiłek.

 

Właśnie siedział i składał zeznanie swoim przełożonym. Wiedziała jak się czuł. Mogła dzięki temu że ją wezwał, zezwalając tym samym na to by mogła czytać go jak książkę. Wiedziała że kilka razy w jego karierze zdarzały mu się takie przesłuchania. Mimo to na każdym z nich czuł się dziwnie i niepewnie. Bo przecież to on powinien być pytającym a nie odpowiadać. Z tym przesłuchaniem było jeszcze dziwniej, bo zazwyczaj miał już opracowane wszystkie odpowiedzi, wszystkie szczegóły. Zazwyczaj wszystkie fałszywe odpowiedzi których udzielał, były potwierdzane przez fałszywych światków których dość łatwo było znaleźć. Tym razem miał prawdziwy problem. Światków nie dało się kupić, zeznań uzgodnić z kolegami. Wszystko potoczyło się tak szybko a on tego nie rozumiał.

 

Po jego czole spłynęła kropla potu. Na jej widok Mery uśmiechnęła się i dalej zaczęła intensywnie go studiować.

 

Było coś jeszcze coś czego on nie potrafił nazwać. Miał wrażenie że ludzie którym składa zeznania wiedzą że on coś ukrywa. Wydawało mu się że oni wiedzą o tym że on coś ukrywa. Tak jakby po prostu go przejrzeli. Tylko że tym razem on naprawdę niczego nie ukrywał. Opowiedział wszystko od początku do końca tak jak to się wydarzyło i tak jak zostało nagrane zarówno na kasecie magnetofonu jaki i na kasecie wideo.

 

Mery uśmiechnęła się jeszcze raz. Nie mógł wiedzieć że to jej zawdzięcza to uczucie. Nie mógł wiedzieć że niedługo ona jeszcze bardziej będzie mu się naprzykrzać.

 

 

*

 

 

 

Wyszedł z biura. Wreszcie.

 

Nie czuł się za dobrze przez to przesłuchanie. Jego instynkt podpowiadał mu że coś było nie tak, tylko że on za żadną cholerę nie mógł dojść do tego co. Gdy go wypytywali rozbolała go głowa, tak bardzo że musiał zapytać ich czy mogą zrobić krótką przerwę. Już myślał że się nie zgodzą, zrobią z nim tak samo jak on robił ze śmieciami których przesłuchiwał, odpowiedzą mu że jeszcze kilka pytań i będzie wolny albo że będzie mógł skorzystać z kibla.

 

Do pokoju przesłuchań wrócił z półlitrową butelką wody i nowym opakowaniem aspiryny które otworzył na ich oczach. Pewnie jeszcze by się przyczepili że ćpie czy coś. Tak tylko zapytali czy boli go głowa na co mógł odburknąć wulgarnie.

 

Jak prze jednego gówniarza, który wydłubał sobie ślepia można tak długo siedzieć i być przesłuchiwanym. Że niby za bardzo go przyciskał, że próbował coś wymusić. Dobrze że chociaż te cioty, które w nazywa przyjaciółmi tylko wtedy gdy są na tyle blisko by to usłyszeć, zeznawały za nim. Nie zmienia to jednak faktu że do końca tygodnia będzie musiał złożyć dość szczegółowy raport wskazujący na to że szczeniak zrobił to nie z jego przyczyny. Cóż jakoś się wykaraska, jak zwykle.

 

I do tego jeszcze ta śmierć Tanka o której dowiedział się podczas przesłuchania. Co prawda to go nawet nieco rozśmieszyło. Ci z wewnętrznego myśleli że mu się smutno zrobiło bo oparł łokcie na stole a wzdychając schował w dłoniach twarz. Skąd oni mogli wiedzieć że Ridg był mu coś winien.

 

Po jaką kórwę on się pchał za tymi bandziorami którzy uciekali i mordowali co popadnie. Może nie przepadał za bardzo za Tankiem, ale Tank był Tankiem. Jabanym Tankiem Ridgem O'conerem. No i wisiał mu trzy stówy. Trzy stówy których już pewnie nigdy nie odzyska. I to on miał namiary do tej panienki która obciągała żeby tylko nie dostać mandatu. A teraz wszystko stracone.

 

Nad tym też będzie musiał pomyśleć jak wróci do domu. Yvoon pewnie już będzie spała. Dzieci też. Zje kolację zostawioną w mikrofali. Zajrzy do maluchów. Później może obudzi Yvy i odreaguje cały dzisiejszy stres. Tak właśnie tego mu trzeba. Porządnego ob…

 

– Co do chuja! – Ian stanął jak wryty gdy tuż przed jego nosem przejechał rozpędzony autobus. Podniósł rękę by go zatrzymać jednak ten znikł już za zakrętem.

 

– Świetnie… do tego jeszcze wariaci prowadzący autobusy w środku miasta.

 

Nie zauważył tego ale jego tętno nieznacznie podskoczyło. Oddech zrobił się nerwowy. Kilka włosków na karku stanęło dęba. To wystarczyło. Coś co stało niemal tuż obok uśmiechnęło się i przyglądało jak inspektor przechodzi przez jezdnię do własnego auta.

 

Wotson mamrotał coś pod nosem szukając kluczy w kieszeniach kurtki. Znalazł je podniósł wzrok na drzwi samochodu. W szybie zobaczył odbicie jakiejś kobiety. Na pierwszy rzut oka wydawała mu się zwykła żebraczką, która zamierzała dostać od niego kilka drobnych. Gdy przyjrzał się odbiciu nieco bardziej zauważył że w jego kierunku idzie rudowłosa dość ładna kobieta. Fakt bezdomna, świadczył o tym jej potargany stój w dziurach którego dało się zobaczyć fragmenty ciała. Gdyby ją tylko wymyć w jakimś motelu to nie musiał by budzić Yvoon.

 

Odwrócił się szybko w jej kierunku i zdziwiony otworzył usta. Nikogo za nim nie było. Rozejrzał się nadal niedowierzając. Na ulicy po której chodzili przechodnie nie było mirażu który widział jeszcze przed chwilą. Zaklął cicho. Rozzłoszczony wsiadł do auta nie świadom że ma niewidzialnego pasażera.

 

 

*

 

 

Wotson przebudził się zlany zimnym potem. Po raz kolejny tej nocy. Spojrzał na drugą połowę łóżka na której spała jego żona. Tym razem się nie obudziła. Miał jej to za złe. Gdy niemal z krzykiem obudził się po pierwszym koszmarze ona siedziała już obok niego, uspokajając. Tak samo było za drugim razem, za trzecim tylko przekręciła się na drugi bok i doradziła mu by wziął jakiś proszek. Teraz, gdy on siedział i dygotał ona smacznie spała.

 

Wstał, założył jednego ciapa i rozglądał się za drugim. Nie dostrzegł go nigdzie w otaczającej go ciemności. Nie chciał świecić światła, nie zamierzał też sięgać ręka pod łóżko, nie po tym co mu się przyśniło. Na bosaka poszedł do łazienki. Zamknął drzwi i zaświecił światło. Przez chwilę mrużył oczy przyzwyczajając się do jasnego światła. Odchylił lustro i z półki która znajdowała się za nim wziął tabletki nasenne.

 

– Co się z tobą dzieje Ian? – Powiedział do lustra. – Co się z tobą dzieje. Co to za koszmary? Kim jest ta kobieta? Przecież to chyba ją widziałem wtedy przed komisariatem. Tylko gdy się odwróciłem już jej nie było. Dlaczego jest w śnie? Dlaczego nie znika tylko biegnie prosto na mnie, jej ręce są zakończone długimi szponami. Co to znaczy?

 

Ze wspomnienia pierwszego i drugiego snu płynnie przeszedł na wspomnienie trzeciego w którym ta ruda kobieta w obdartych szatach kierowała autobusem. Autobusem który zauważył za późno a jednocześnie na tyle szybko by muc przyjrzeć się jej demonicznemu uśmiechowi i szponom zaciśniętym na kierownicy. Budził się gdy autobus uderzał w niego.

 

Ian usiadł na brzegu wanny. W jednej dłoni trzymając tabletki które zamierzał połknąć a w drugiej wodę do ich popicia.

 

Czwarty sen, pomyślał, czwarty był najgorszy. Otwierał samochód i widział ją w szybie, odwracał się a wtedy ona atakowała skacząc z drugiej strony szosy, lecąc wysoko lądowała z rozwartymi szponami wprost na nim. Wtedy okazywało się ktoś go trąca a on stoi tam skąd wcześniej skoczył na niego bezdomny upiór. Osobą która go trąca jest jakaś młoda dziewczyna. Nie widzi jej twarzy ale wcale mu to nie przeszkadza, jej tył też jest całkiem imponujący. Kasztanowłosa dziewczyna w czerwonej skurzanej bądź lateksowej sukience niknie gdzieś w tłumie. On uśmiecha się do siebie i wchodzi na jezdnię wprost pod autobus którym kieruje rudowłosa zjawa. Krzyczy i wraz z uderzeniem autobusu budzi się. Z tym że to jeszcze nie koniec snu. Chce obudzić swoją żonę by powiedzieć jej o śnie, łapie ją za ramię by lekko potrząsnąć lecz gdy tylko jej dotyka ona odwraca się do niego jej oczy są wydłubane, z oczodołów cieknie krew dookoła nich brakuje skóry. Gdy on krzyczy, maszkara będąca jego żoną, zmienia się w kobietę którą widział we wcześniejszych snach i atakuje go. Budzi się tłumiąc krzyk

 

Wypił wodę którą miał naszykowaną do popicia tabletek. Nie wziął ich. Nie chciał już spać. Nie tej nocy, nie po czymś takim. Włożył tabletki do pojemnika i zamknął szafeczkę. Zgasił światło i wyszedł z łazienki. W drzwiach sypialni stanął jak wryty. W oknie sypialni, na wprost niego stała jakaś postać. Nie dało się zobaczyć jej kształtów tylko szare odbicie w szybie ale on wiedział kim ona jest. Nie musiał nawet przyglądać się długim szponom jakie kreśliły cień na szybie. Kobieta ze snu. Zjawa poruszyła ręką. Raz, drugi. Później kolejny. Wtedy zrozumiał że to tylko jego własne odbicie a szponami jest cień gałęzi z drzewa rosnącego przed domem.

 

Położył się w łóżku, żona przytuliła się do jego boku. Nie wierzył w to że zdoła zasnąć ale sen przyszedł dość szybko. Rano wstał dość wypoczęty. Pamiętał sny ale w świetle dnia nie bał się ich już tak bardzo. Zapomniał o odbiciu które widział po wyjściu z łazienki. Ale to nie było dziwne, przecież zapomniał nawet o tym że drzewo które rosło przed sypialnią ściął w zeszłym roku.

 

*

 

 

 

Przyglądając się temu jak bierze prysznic Mery zastanawiała się nad zasadami jakich musiała przestrzegać. Nad tym skąd się wzięły i czy inni pożeracze mają też jakieś zasady których muszą przestrzegać. No i kto te zasady ustalił i dlaczego nie sposób było je złamać.

 

Na przykład ona. Przebywać w ich świecie mogła tylko w pobliżu lustra. Gdy tylko jej odbicie nikło, nikła też ona. Fakt zasadę tą łatwo było obejść, obecnie niemal we wszystkim dało się zobaczyć własne odbicie, chociaż by w kałuży. Tylko było to dość kłopotliwe bo gdy tylko zawiał wiatr albo coś wpadło do kałuży z odbicia robił się rozmazany kształt który nie był jej odbiciem. Wtedy znikała do swojego światu. To samo dotyczyło obserwacji. Dlatego najlepsze były lustra. Niezakłócony obraz i łączność na wypadek gdyby chciała przeniknąć. Pod warunkiem że ofiara nie bierze gorącego prysznicu.

 

Od niechcenia przetarła lustro ręką. Wczoraj dobrze się spisała była tego świadoma. Nie opuszczała go na krok. I sny w których mu tak mieszała. Mogła nawet go zabić, miała okazję gdy wychodził z łazienki. Ale chciała jeszcze trochę to pociągnąć.

 

Przekonała się już że każdy człowiek ma określoną ilość strachu który może wydzielić, później energia jaka została wydalona musi się znów skumulować. Niektórzy potrafili robić to dość szybko, ale ich wadą było to że ta energia była zbyt słaba. Mało energetyczna. Lepsi byli ci którzy ładowali się długo. Jej detektyw natomiast, należał do małego grona osób których strach był bardzo energetyczny i ładował się dość szybko. Mery sądziła że ma to związek z tym że osoby takie jak Ian bardzo mało się boją.

 

– A może by tak zrobić stary numer z ręką… – Zamyśliła się uśmiechając, – Nie… Numer ze starych filmów grozy pewnie by go nie ruszył. Dla niego trzeba przyszykować coś ekstra. Dziś wieczorem musi być mój.

 

Postanowiła już kiedy go dopadnie. Co prawda żadna z zasad czy reguł nie mówiła kiedy ofiara ma być zabita ale Mery lubiła stawiać sobie samej wyzwania.

 

Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Musiał uwierzyć. Wezwanie jej, nawet nieświadome było jednym. Mogła karmić się strachem, czytać go. Ale by go zabić potrzebowała czegoś więcej. Tego by uwierzył że ona naprawdę może mu zrobić krzywdę.

 

– Trzymaj się blisko luster kochaniutki a wkrótce się spotkamy. – Nim skończyła wypowiadać zdanie była już po drugiej stronie lustra. Czekała.

 

*

 

 

 

Wotson siedział przy swoim biurku. Wydawało mu się że coś jest nie tak. Nie chodziło o dziwne spojrzenia pozostałych w komisariacie. Było pewne że idioci tak będą na niego patrzeć po tym jak zostanie przesłuchany. Spodziewał się tego ale nie spodziewał się tego, że pod tymi spojrzeniami będzie się czuł tak dziwnie. Choć może było coś jeszcze. Już w samochodzie jadąc do pracy to czuł.

 

– Pewnie coś ze śniadania siadło mi na żołądku. – Powiedział sobie w myślach.

 

Nawet nie dopuszczał do siebie myśli że powód mógł być całkiem inny. Jadąc do pracy nie zauważył tego, że co chwilę nerwowo spoglądał w tylne lusterko. Gdy tylko jego wzrok znów skupiał się na drodze, w odbiciu luterka materializowała się pewna postać. Pojawiała się tylko na ułamek sekundy by zniknąć w chwili gdy jego oczy spoglądały na lusterko. Nie mógł wiedzieć. Tak samo tego że ona patrzy teraz na niego z niemal każdej rzeczy w której można zobaczyć odbicie.

 

Zdjęcie w ramce która będąc pod ukosem odbija obraz w którym krwawa pani, w poszarpanym lnianym wdzianku wędruje po biurze. Kilkanaście niezapalonych żarówek, których gładka okrągła powierzchnia świecąca w nocy, teraz ukazywała monstrum z czerwonymi włosami i długimi opuszczonymi szponami, stojące tuż za nim. Każda szyba, lakierowana płaszczyzna, nie zapalony ekran komputera czy nawet stojąca kawa w kubku pokazywała obraz którego on widzieć na razie nie mógł tak jak każda inna osoba w biurze.

 

Mimo to jego mózg odbierał ten obraz i chował go gdzieś w podświadomości.

 

Długa szponiasta dłoń dotyka jego ramienia.

 

– Ian?

 

Podskoczył.

 

– Co się tak skradasz! Kurwa chcesz żebym zawału dostał?

 

– Przepraszam Ian, nie wiedziałem że jesteś aż tak oderwany.

 

– Myślę nad sprawą.

 

– Aha. Właśnie a pro po niej. Długo cię trzymali wczoraj?

 

– Wyszedłem zaraz po was. – Wotson skłamał bez zająknięcia.

 

– Ten, wiesz…

 

– No wykrztuś to z siebie wreszcie.

 

– Nic na nas nie mówiłeś prawda? Bo wiesz my nic nie pisnęliśmy nawet że ty tego chłopaka trochę przydusiłeś.

 

– Nie, nic im nie mówiłem. – Odpowiedział, dodając w myślach że oni wcale nie musieli nic mówić. Wszystko było nagrane na kasety.

 

– Idziesz jutro na pogrzeb tego gliniarza z XXXXXXX(gdzie mieszka TankOconor?), znałeś go prawda?

 

– Tak, byliśmy kumplami. Wybieram się razem z Yvon, dzieci zostaną u teściów.

 

– Aha, dobra to widzimy się na pogrzebie.

 

Wotson nie odpowiedział, nie widział potrzeby ciągnięcia dalej tej głupiej rozmowy, tak jak i nie widział potrzeby by widzieć się z rozmówcą na pogrzebie.

 

W ogóle najlepiej to by było nie iść. – Zamyślił się. – Pójść na ryby, zagrać w kręgle albo… Zaraz czy dzisiaj jest wtorek?

 

Wstał i udał się do gabinetu szefa. Wchodząc zapukał. Przy biurku odwrócona do niego tyłem stała sekretarka(znaleźć jak to się nazywa u policji) pokazując jakieś papiery szefowi. Kożystając z sytuacji Wotson zawiesił oko na tym co akurat wypinała w jego stronę.

 

Musiała zacząć ćwiczyć, bo wygląda całkiem całkiem. – Uśmiechnął się w myślach i dodał. – No i przefarbowała się na rudo.

 

– Czego chcesz Wotson?

 

Komendant wychylił się z zasłaniającej go sekretarki (XXX?XXX od początku zd), ta obejrzała się za siebie. Detektyw znów drgnął przestraszony. To nie była sekretarka którą znał do tej pory. To w ogóle nie był człowiek. Demoniczny uśmiech i oczy które mroziły spojrzeniem. Strój okazał się jakimś poszarpanym drelichem, z pomiędzy dziur dawało się zobaczyć fragmenty nagiego ciała. Była brudna i wszystko wskazywało na to że też diabelnie niebezpieczna. Uśmiechnęła się, jakby na potwierdzenie jego ostatniej myśli, ukazując rząd śnieżnobiałych ostrych jak igła kłów. Zbladł.

 

– Wotson? Co z tobą? Pytałem czego chcesz?

 

W mgnieniu oka wszystko wróciło na swoje miejsce. Przed biurkiem szefa, owszem stała sekretarka. Nie była jednak dość dobrze wyglądającą z tyłu kobietą a kobietą która jest dość dobrze puszysta. Nie miała krwawo rudych rozpuszczonych włosów a jedynie kok spięty z kruczoczarnych włosów. Nie miała też demonicznego uśmiechu, paszczy pełnej kłów i strasznych oczu a jedynie pospolitą nawet ładną twarz.

 

– Zdecydowałeś się już Wotson?

 

– Ee… tak. – Powiedział nieco zdziwiony. – Ten, muszę wyjść. Chyba źle się czuję, przydało by mi się wolne na dziś i jutro.

 

– Faktycznie by ci się przydało. Dobra spadaj, tylko jak dasz radę to pokaż się jutro na pogrzebie O’Conera.

 

– Dobrze.

 

Zamknął za sobą drzwi i ruszył pośpiesznym krokiem w stronę wyjścia. Nadal czuł na sobie dziwne spojrzenie. Teraz jednak, choć jeszcze nie dopuszczał do siebie tej myśli, wiedział kto go obserwuje.

 

 

*

 

 

– Był wtorek więc czemu nie. – Myślał prowadząc auto i nieświadomie zerkając co rusz w lusterko. – Czemu nie. Może to mi pomoże. W końcu przez tego szczeniaka chodzę jak struty. Nie wiedzieć czemu. Gówniarz jeden. Że też odbiło mu by zrobić coś takiego.

 

Nerwowo spojrzał w lusterko.

 

– Przecież mógł spokojnie się przyznać, dostał by z dwadzieścia pięć za okrucieństwo ale na pewno nie dożywocie. A może nawet by go wybronili bo podali by się na niepoczytalność. Posiedział by kilka lat w jakimś domu dla psychicznych gdzie karmili by go lekarstwami. Przy odrobinie szczęścia wyszedł by na wolność i był pod obserwacją. To nie. Uparł się że Krwawa Mery i już.

 

Znów spojrzał na lustro, tym razem łapiąc się na tym i karcąc w duchu.

 

– I sobie te oczy wydłubał. A ja się później tłumaczyć muszę. Ech… zapomniał bym przez to że dziś wtorek. Ta menda pewnie tylko na to liczyła. Że zapomnę, nie odwiedzę mojego informatora.

 

Po raz kolejny spojrzał na lusterko.

 

– Pierwsze co zrobię to dam w pysk, i pchnę na to wielgachne lustro co ma przy wejściu. Może nawet się rozbije. – Uśmiechnął się do siebie i znów spojrzał lusterko. Tym razem była tam. Siedziała i uśmiechała się do niego w sobie tylko znany sposób, który każdej innej osobie wydawał się niepokojąco straszny.

 

Zahamował z piskiem, wyrzucając ze swoich ust masę różnych przekleństw. Auto jadące za nim tylko dzięki łutowi szczęścia nie wjechało w jego tył. Kolejni kierowcy trąbili ale szybko przestali gdy okazało się że kierowca z auta które się zatrzymało, wyszedł z trzymaną w ręku bronią.

 

– Co jest! Co jest! – Wotson wymierzył w tylne siedzenie ale na nim nikogo nie było. Choć mógłby przysiąc że jeszcze przed chwilą siedziała na nim kobieta która prześladuje go od wczorajszego wieczoru.

 

W ciągu jednej sekundy powróciło wspomnienie koszmaru. Ian oparł się o auto. Samochodom które przejeżdżały wolno obok pokazał wyjętą z kieszeni odznakę, mając na dzieję że to uspokoi kierowców. Choć na pewno nie uspokoiło go.

 

Powróciło wspomnienie tego co widział wczorajszego wieczoru po wyjściu z pracy, tego co widział wczoraj po wyjściu z łazienki i tego co dziś widział w pracy.

 

– Stres. Za dużo się martwię, to dlatego. Ale jeszcze chwila i odreaguję, jeszcze chwila.

 

Nim wsiadł do auta stłukł oba lusterka boczne, w środku wyrwał lusterko wiszące na środku dachu tuż przy szybie. Rzucił je za fotel pasażera. Nieco pomogło choć i tak czuł na sobie spojrzenie kilkunastu par oczu. Każda para była na jednym z fragmentów lusterek bocznych które teraz zdobiła pajęczyna pęknięć. Ruszył.

 

 

*

 

 

 

– Głupia. – Powiedziała sama do siebie, przyglądając się w lustrze. – Niedługo już znowu tu będzie. Przyjdzie na cotygodniowy numerek. A miało być zupełnie inaczej. Informacje. Tak.. Ode mnie..

 

Otworzyła szeroko usta malując oczy. Prostytutką była już blisko trzy lata. Do tej pory nie narzekała, praca jak każda inna. Czasami było dobrze czasami gorzej. Ale kiedy zgarnął ją ten parszywy detektyw, było tylko gorzej.

 

– Zostań moim informatorem, pójdziesz wolna, będzie fajnie. Yhy. – Mówiła sama do siebie. – Jasne. Sranie w banie. Już podczas pierwszej wizyty okazało się co on rozumie po przez fajnie i jak będzie wyglądała jej współpraca jako informatora. Zamknij się i klękaj… Ale to jeszcze nie było najgorsze. Fakt musiałam robić to za free i nic z tego nie miałam, choć z początku wydawało mi się że będę miała gliny z głowy w razie jakiegoś kolejnego zatrzymania. Sandy jednak wybiła mi to z głowy.

 

„Jesteś głupia”. – Powiedziała. – „Oni tak zawsze robią, a nóź może się uda. Przecież jak by cię zamkli to nic by ci nie udowodnili”

 

– Jasne, tylko skąd ja to mogłam wtedy wiedzieć. – Kontynuując swój monolog do lustra malowała usta. – Wszystko może dało by się jakoś znieść gdyby nie to że podczas trzeciej wizyty zaczął mnie bić! Z początku kilka niegroźnych klapsów które nawet mi wydawały się całkiem na miejscu, ale szybko się rozkręcił i gdy skończył wyglądałam jak panda. Siniaki nie schodziły przez kilka dobrych dni a i później ledwo co dało się je zamaskować grubą warstwą tuszu.

 

– A siniaki na ciele. – Skrzywiła się na samą myśl o nich. – Kto lubi posiniaczone prostytutki?

 

Skończyła się malować. W momencie gdy zakładała stanik zadzwonił dzwonek od drzwi. Raz drugi.

 

– Idę! Idę już. – Podchodząc do drzwi założyła długą koszulę w kratę która sięgała jej do połowu ud. Spojrzała przez wizjer i zobaczyła go.

 

Jak zwykle stał zniecierpliwiony, pewnie znowu chciał wpaść na kilka minut. Otworzyła drzwi i wychyliła się zza nich. Pięść która wędrowała w kierunku jej głowy zatrzymała się w połowie drogi.

 

– Nie… – Wyszeptał. – Nie!

 

– Co się stało?

 

Nie usłyszała odpowiedzi na zadane pytanie. Zamiast tego usłyszała krzyk i zobaczyła jak biegnie w kierunku drzwi ewakuacyjnych. Po cichu liczyła na to że wywróci się na schodach ale nie usłyszała żadnego dźwięku świadczącego o tym że jakiś wypadek miał miejsce.

 

– Dziwne. – Zamykając drzwi rozpoczęła kolejny monolog. – Ciekawe czy przyjdzie za tydzień.

 

Ku jej miłemu zaskoczeniu nie pokazał się już nigdy.

 

 

*

 

 

 

Wpadła w furię. Jeszcze nie tak dawno była cały czas przy nim. Korzystając z każdej możliwej sytuacji próbowała doprowadzić go do szaleństwa a następnie do tego by wreszcie zrozumiał kim ona jest. By to zaakceptował i powiedział to głośno. Wtedy mogła go przejąć.

 

Żył w świecie luster i był dostępny niemal cały czas. Mimo to jakoś udało mu się zniknąć. Chociaż była świadoma tego że coś takiego może mieć miejsce i tak nie potrafiła się z tym pogodzić. Z tą prostytutką było łatwo, czytając w jego myślach łatwo ją odnalazła. A gdy okazało się że do niej jedzie ona już na niego tam czekała. Trochę wysiłku musiała włożyć w to by zapewnić mu koszmar w biurze. Warto było, od tego się zaczęło. Później lustra w aucie.

 

Wydawało się że już go miała, otworzył telefon by zobaczyć która jest godzina. Wtedy go zaatakowała po raz kolejny. Tylko że znów go przeceniła. Był silny psychicznie. I zapora którą miał w głowie jeszcze nie chciała pęknąć. Chciała ją złamać ale potrzebowała jeszcze jednego ataku. Tylko że zamiast go wykonać głowiła się gdzie on jest.

 

Mogła czytać jego wspomnienia, przemyślenia i stare myśli. Ale nie była na tyle blisko by móc robić to w czasie rzeczywistym. Nowe myśli, nowe przemyślenia. A to było najważniejsze by mogła splanować. No ale cóż. Zasady są zasadami, czasami da się je łamać czasami się nie da. Tej akurat się nie dało.

 

Dlatego teraz, cały czas go szukała. Spoglądała w każde możliwe odbicie.

 

Bezskutecznie.

 

 

*

 

 

 

Był bezpieczny. Podpowiadał mu to jego instynkt. Od dłuższego czasu nie widział jej, mimo to czuł że ona się za nim rozgląda. Szuka go. Gdy telefon w kieszeni jego spodni zawibrował, wydając jednocześnie trzeszczący dźwięk który miał być namiastką dzwonka, Ian podskoczył. Bał się odbierać.

 

Wiedział że ona nie może się pojawić na wyświetlaczu, rozbił go o kant ławki na której siedział. Drobne szkiełka owinął chusteczką i wrzucił do kosza. Czuł niepokój. Wyrwał cały ekranik i o dziwo telefon jakoś działał. A może gdy tylko odbierze ona się pojawi? A jeśli to tylko sms to i tak go nie przeczyta więc po co otwierać klapkę.

 

Telefon zawibrował po raz kolejny, to nie była wiadomość. Ktoś próbował się z nim skontaktować.

 

Wyciągnął telefon z kieszeni ale dalej nie odbierał. Przybliżył go do głowy i wtedy szybkim ruchem kciuka otworzył i odebrał.

 

– Cześć kochanie,

 

To była tylko jego żona. Odetchnął z ulgą mimo to odpowiedział niepewnie.

 

– Cześć…

 

– Coś się stało?

 

– Nie… czemu pytasz?

 

– Masz jakiś dziwny głos. Jakbyś się źle czuł czy coś.

 

– Nie. – Odchrząknął i dalej zaczął mówić już nieco odważniej. – Nie. Wszystko w porządku. Coś musiało na być na linii nie tak.

 

– Zapewne. – Nie naciskała, po kilku latach małżeństwa wiedziała że miewał swoje humorki. – Na ten pogrzeb idziesz w mundurze czy w którymś z garniturów?

 

Przez chwilę się zastanawiał Mundur miał na sobie ostatni raz gdy odbierał dyplom z akademii. Co prawda miał nowy pasujący na niego ale go nie używał. Na wszystkie uroczystości i święta chodził w garniturach.

 

– Pójdę w mundurze.

 

– O! – Odpowiedziała zaskoczona. – To nawet dobrze. Wiesz tak sobie nawet myślałam że to bardziej pasuje. Był twoim przyjacielem…

 

Nie słuchał jej. To co mówiła o Tanku i innych policjantach teraz było nie istotne. Miał całkiem inny problem i nie miał czasu na myślenie o tym jak będą ubrani inni i jak bardzo będzie im brak Tanka. Martwiła go tylko kobieta która zaczęła go prześladować.

 

Ale czy aby na pewno ona była człowiekiem?

 

Ludzie nie pojawiają się i nie znikają w ten sposób. I nie mają takiego…

 

– … co o tym myślisz?

 

– Proszę? Coś mi przerywa.

 

– Pytałam co o tym myślisz?

 

– Dobrze. Czemu nie. – Odpowiedział chociaż nie miał zielonego pojęcia o co go pytała.

 

– O! To świetnie. Nawet nie wiesz jak się cieszę. Moglibyśmy wyjechać wcześniej…

 

I nie mają takiego wyrazu twarzy. – Wrócił do swoich przemyśleń. – Wyrazu który może mówić wiele. Jest straszny i intrygujący. Jest pytaniem i jednocześnie odpowiedzią. Gdy go widzisz wiesz że zginiesz, zastanawiasz się tylko jak.

 

A te szpony? Czy jakaś normalna kobieta ma takie długie paznokcie? Fakt zdarza się że jakieś wariatki zapuszczają takie coś. Ale wtedy takie coś wygląda całkiem inaczej. Skręca się i jest obrzydliwe. A szpony które miała pojawiająca się kobieta były długie i proste. Nie było w nich nic obrzydliwego, wzbudzały podziw i przerażenie.

 

Ona nie może byś człowiekiem. Nie może być prawdziwa. Ona jest… właśnie kim ona jest?

 

– O której będziesz w domu?

 

Mam coś jeszcze do załatwienia. – Odpowiedział po długiej chwili i dodał. – Powinienem byś przed wieczorem.

 

Odpowiedziała mu że się cieszy i że przesyła mu buziaczki, potem się rozłączyła. Ian dalej siedział na ławce. Do samochodu odważył się wrócić dopiero gdy zaczęło się ściemniać. Nie zamierzał zostawać sam na noc.

 

Po za tym już prawie znał odpowiedz na dręczące go pytanie.

 

 

*

 

 

 

– Boże! Kochanie jak ty wyglądasz? Co się stało?

 

– To nic takiego Yvon.

 

– Nic takiego? Spójrz na siebie!

 

Ian opuścił głowę i zaczął przyglądać się swoim butom, spodniom, marynarce i dłoniom. Buty były nieco obłocone tak samo jak spodnie. Marynarka miała się nieco gorzej. Jeden rękaw był naderwany drugi rozdarty. Ręce zakrwawione na kostkach. Co mi się stało – pomyślał.

 

– Yvy, kochanie, możesz mi powiedzieć kiedy ścięliśmy to drzewo przed sypialnią? Zauważyłem że go nie ma.

 

– Ian nie wygłupiaj się bo jestem przerażona. Nie pamiętasz? Sam je ściąłeś w zeszłym roku.

 

Odpowiedział jej dziwnym stłumionym śmiechem. Chciała zapytać o coś jeszcze ale zadzwonił domowy telefon. Spojrzała na męża ale on nie miał zamiaru odbierać. Szedł powoli w kierunku łazienki. Podeszła więc do aparatu i podniosła słuchawkę.

 

– Słucham?

 

 

*

 

Widziała go przed sobą. Uśmiechał się dziwnie. Wyglądało na to że już sobie wszystko poukładał i ona mogła wkroczyć by odebrać zasłużoną nagrodę. A jednak mi się udało – Uśmiechnęła się i zmaterializowała jako odbicie w lustrze które mógł dostrzec Ian.

 

*

 

 

 

Zamknął drzwi do łazienki i spojrzał w lustro. Widział już kim ona jest. W ciągu sekundy wszystko się poukładało i wyjaśniło. Wiedział dlaczego go prześladuje. Wiedział że sam ją wezwał. Uśmiechał się do lustra a gdy się w nim pojawiła zaczął po cichu się śmiać.

 

– Witaj Mery…

 

Nie pojawiła się obok niego. Lekko dotknęła krawędzi lustra swoimi szponami. Na szkle pojawiła się fala taka sama jak pojawia się gdy wrzucimy kamyk do stawu. Okręgi rozchodziły się na boki wolno falując. Później w jego świcie pojawił się jej szpon, który przenikał z tamtego świata. Następnie cała ręka, potem druga. Wydawało mu się że ona będzie przechodzić tak jak jakaś dziewczynka z jakiegoś azjatyckiego horroru. Ale Mery go zaskoczyła wyłaniała się ze ściany łazienki tak jak by lustro było tylko fragmentem bramy przez którą musiała przejść.

 

Usłyszał dziwny dźwięk. Po sekundzie zrozumiał że to jego własny śmiech.

*

 

 

 

– Słucham?

 

– Cześć Yvone. Ian dziś wcześniej wyszedł. Ciekaw byłem czy lepiej się czuje, po tej sprawie z tym chłopakiem w ogóle stał się jakiś dziwny…

 

– Jakim chłopakiem?

 

– O niczym ci nie mówił? Ja rozumiem że nie powinien wydawać szczegółów śledztwa. Ale wiesz, kto jest najlepszym psychologiem jak nie żona, prawda? Ja sam czasami dużo mówię sojej…

 

Oboje usłyszeli przeraźliwy chichot który zamienił się w opętańczy śmiech.

 

– Yvone? Czy wszystko u was w porządku? Mogę rozmawiać z Ianem?

 

– Poczekaj chwilę, właśnie poszedł do łazienki, zawołam go.

 

Odłożyła słuchawkę na bok. Bili, jeden z „ciot” które były przy Ianie w dniu gdy przesłuchiwał chłopaka usłyszał najpierw stuk jaki wydała kładziona na biurku słuchawka. Później kilka oddalających się kroków i pytanie: „Kochanie, wszystko w porządku?”. Następnie usłyszał ze śmiech, który był bardzo głośny i dziwnie znajomy urywa się w jednej sekundzie. Kolejnym dźwiękiem były otwierające się drzwi. Później był już tylko kobiecy krzyk.

 

 

*

 

 

Byli dość bliskimi sąsiadami więc gdy jako jeden z pierwszych dotarł do domu Wotsonów, zastał Yvy trzymającą głowę męża na kolanach. Z pustych poszarpanych dookoła oczodołów jeszcze sączyła się krew. Z pokoju dzieci wyszła mała dziewczynka i szła w jego kierunku. Gdy odwracał się do niej, by ją zatrzymać, zobaczy to co umknęło mu za pierwszym razem. Na wprost, za otworzonymi szklanymi drzwiami prysznicu, pojawiał się napis, który był częściowo zasłonięty. Wraz z pojawieniem się ostatniej litery pokazała się dziwna postać. Odwróciła się do niego szczerząc kły w diabelnym uśmiechu, z dłoni które wieńczyły niesamowite szpony ciekła krew. Puściła mu oczko i zniknęła odsłaniając cały napis.

SZCZENIAK MIAŁ RACJĘ

MERY

 

 

Koniec

Komentarze

Wrzucenie trzech tekstów pod rząd? Zły, naprawdę zły pomysł.

 

Nie czytałam żadnego. Ale tylko przy przejrzeniu widzę, że nieprawidłowo zapisujesz dialogi. Na początek, dla sportu, proponuję zajrzeć TU. Choćby dla samych dialogów właśnie, a może i dla całej reszty.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Obok wskazanego przez joseheim TU znajduje się miniporadnik interpunkcyjny. Jest on szanownemu Autorowi bardzo potrzebny. 

Zamieszczenie trzech długaśnych tekstów pod rząd nie jest, jak zauważyła joseheim, dobrym pomysłem. Jest pomysłem tym gorszym, że w każdym z opowiadań tkwią te same błędy, każde opowiadanie należy do tego samego (przynajmniej z mojego punktu widzenia) typu, więc przy trzecim to już staje się monotonią.

En plus, wszystkie opowiadania są na tym samym poziomie. Moim zdaniem autor powinien napisać jeszcze sto opowiadań i nad każdym pracować (pod względem zapisu, ortografii, gramatyki i stylu) nim wrzuci kolejne.

Literówki, buble, nieskładne zdania. Połowę błędów z pewnością zaznaczył edytor --- dlaczego więc ich nie poprawiłeś?

Inflacja żeżarła moje zainteresowanie resztą twoich opowiadań. Jeden tekst na miesiąc wystarczy. Będzie czas, żeby go dopracować.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka