- Opowiadanie: poroh - POBRATYMCY (trzeci fragment)

POBRATYMCY (trzeci fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

POBRATYMCY (trzeci fragment)

Wewnątrz było ciemno, zdecydował się skrzesać ogień. Stoły i ławy były poprzewracane, ale karczma nie wyglądała na obrabowaną. Natan ucieszy się, pomyślał. Wspiął się po schodkach na piętro, tam gdzie znajdowały się izdebki przeznaczone dla gości, którzy szukali noclegu.

W szparze między jednymi z drzwi a podłogą zauważył światło.

– Atamanie! – zawołał.

Nikt mu nie odpowiedział. Podszedł bliżej. Pukając zauważył, że trzęsły mu się ręce, to strach, pomyślał.

– Wejść! – usłyszał głos.

Hryhory Ługaj siedział na ławie. Zakładał czapkę, ale zanim to zrobił Jurko zdążył zauważyć okropną ranę na jego głowie. Widział ją wyraźnie, pozwalała na to wygolona czaszka ozdobiona jedynie czarnym jak skrzydło kruka, długim, zawiązanym za ucho osełedcem. Jej kształt i głębokość świadczyły, że zadano ją szablą. Zranienie sprawiało wrażenie świeżego, nie lała się jednak krew a spod strzaskanych kości nie wypływał mózg. Niezwykłe było też to, że ataman zamiast konać w cierpieniach spokojnie siedział i naciągał na głowę czapkę, jakby starał się zamaskować obrażenia. Jurko omal nie krzyknął, wydawało się niemożliwe, żeby ktokolwiek mógł żyć z tak potwornie rozpłatanym łbem! Czuł jak włosy na karku stają mu dęba. W ostatniej chwili udało mu się powstrzymać przed przeżegnaniem się.

– Jesteś zaskoczony? – zapytał Ługaj.

Jurkowi udało się wybełkotać potwierdzenie.

– Czego chcesz?

Starał się opanować. Mimo to trudno było mu uwierzyć, że ten piskliwy głosik, jaki wydobył się z jego gardła należał do niego:

– Tatarzy mogą tu być w każdej chwili.

Kozak uśmiechnął się pod wąsem i machnął ręką. Chyba bardziej w tej chwili zajmowało go poprawianie wiązań na bluzie niż niebezpieczeństwo ze strony czambułów.

– Niech idą do diabła – powiedział.

Jurko stał w progu, nie wiedział co ma robić. Jego wahanie wyczuł Ługaj:

– Jeśli boisz się ordy, uciekaj.

Nie chciał się bać, chciał być odważny do szaleństwa tak jak Kozacy, którzy spalili przedmieścia Carogrodu, stolicy najpotężniejszego państwa na świecie.

– Mnie nic nie zrobią. Ale tobie…

– Nie boję się – zapewnił.

– Nie masz szabli, ani samopału.

Zawstydził się, nie dało się ukryć, że nie był Kozakiem, ale parobkiem. Wiedział, że jego pan, pan Sieniutyński, jeśli konie nie wrócą do stajni a wóz do stodoły, każe go zamknąć w dyby, albo i rózgami ćwiczyć.

– Szkoda życia – dodał ataman.

– Chcę zostać.

– Skoro chcesz, ryzykuj. Ja niczym już nie hazarduję.

– Zaryzykuję.

– Cenie odwagę – mruknął Kozak. – Przystań na moją służbę.

– Chętnie.

– Służba będzie krótka, nie potrwa nawet do rana i nie wzbogacisz się na niej. Ale pozwolę ci zobaczyć coś, o czym nawet nie śniłeś.

Jurko głośno przełknął ślinę, to wszystko było tak zaskakujące, że nie był w stanie zebrać myśli.

– Czas już – Kozak zerwał się z ławy i chwycił szablę.

Jurko odsunął się od drzwi, aby ataman mógł swobodnie przejść. Poczuł mroźny powiew powietrza, zatrząsł się, sam nie wiedział czy ze strachu, czy z zimna. Jeśli Diabeł ma coś z tym wspólnego to może i lepiej, bo od Boga niczego dobrego nie dostałem, pomyślał i poszedł za Ługajem.

 

***

Jest to fragment opowiadania liczącego ok. 20 stron. Następny fragment, może zamieszczę go jutro, jest bezpośrednią kontynuacją powyższego.

Koniec

Komentarze

Zamieść, autorze, bo coś się kroi, ale nie bardzo wiadomo co.
Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka