- Opowiadanie: Skaza - Płomień świecy

Płomień świecy

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Płomień świecy

Prze­kra­cza­jąc próg sie­ro­ciń­ca, lord Fell in­stynk­tow­nie schy­lił głowę. Zsu­nął z głowy kap­tur, otrze­pał śnieg z ra­mion i ru­szył na trze­cie pię­tro, gdzie mie­ścił się ga­bi­net dy­rek­to­ra tego miej­sca. Dwaj im­pe­rial­ni urzęd­ni­cy i czte­rej le­gio­ni­ści po­słusz­nie przy­sta­nę­li w holu, skąd zo­sta­li­by we­zwa­ni w razie po­trze­by.

Chwi­lę póź­niej Fell witał się już ze star­szym, do­brze zbu­do­wa­nym męż­czy­zną za­rzą­dza­ją­cym sie­ro­ciń­cem i po­bli­skim szpi­ta­lem dla obłą­ka­nych. Sie­dząc w wy­god­nym, obi­tym czer­wo­nym ma­te­ria­łem fo­te­lu, z kie­li­chem grza­ne­go wina w dłoni, wpa­try­wał się w widok za ogrom­nym oknem, od któ­re­go od­dzie­la­ły go biur­ko i krze­sło le­ka­rza. Wiel­kie płat­ki śnie­gu osia­da­ły na cią­gną­cych się po ho­ry­zont da­chach i czer­nia­ły pod wpły­wem wy­do­by­wa­ją­ce­go się z ko­mi­nów dymu. Każ­dej zimy przy­po­mi­nał sobie dzie­ciń­stwo spę­dzo­ne na pół­no­cy.

Dy­rek­tor zgar­nął le­żą­ce na biur­ku pa­pie­ry, z cięż­kim wes­tchnię­ciem za­siadł na­prze­ciw­ko lorda i po­wie­dział:

– To do­praw­dy nie­zwy­kła przy­jem­ność znów cię zo­ba­czyć, Eina­rze. Po­wi­nie­neś od­wie­dzać mnie czę­ściej niż to prze­wi­du­je re­gu­la­min.

– Mam dużo obo­wiąz­ków – od­parł gość.

– Och, w to nie wąt­pię! Ktoś musi pil­no­wać, by im­pe­rium nie roz­pa­dło się na ka­wał­ki. Skoro o tym mowa, śmierć ce­sa­rzo­wej zo­sta­ła już pu­blicz­nie ogło­szo­na?

– Tak, dziś rano. Uprze­dza­jąc py­ta­nie, ce­sa­rzo­wi nie­wie­le zo­sta­ło.

– Ro­zu­miem. Jed­nak­że jego odej­ście nie prze­rwie na­szej współ­pra­cy, praw­da?

– Naj­praw­do­po­dob­niej nie. Jego za­stęp­czy­nię z pew­no­ścią za­in­te­re­su­je ten pro­jekt.

– Za­stęp­czy­nię? Sły­sza­łem plot­ki, ale… – w gło­sie le­ka­rza po­ja­wi­ła się nie­pew­ność.

– Tym razem oka­za­ły się praw­dzi­we – prze­rwał dy­rek­to­ro­wi Fell. – Ko­lej­nym Słoń­cem bę­dzie ko­bie­ta. Księ­ży­cem także.

– No pro­szę, im­pe­rium rzą­dzo­ne przez dwie ko­bie­ty… albo w końcu pod­bi­je­my cały kon­ty­nent, albo wszy­scy zgi­nie­my. – Dy­rek­tor uniósł brwi i uśmiech­nął się do roz­mów­cy.

– To fak­tycz­nie pre­ce­dens, ale dy­na­stia była jed­no­gło­śna. Za­pew­niam cię, że stwo­rzą in­te­re­su­ją­cy duet.

– Za­sta­na­wia mnie…dla­cze­go nie przej­mą wła­dzy już teraz?

– Nie są aż tak chci­we żeby mor­do­wać umie­ra­ją­ce­go star­ca. Zresz­tą, w jakim świe­tle by je to uka­za­ło? Na­to­miast gdy po­zwo­lą mu po­mę­czyć się jesz­cze kilka dni…

– Ah, ro­zu­miem…

– Ist­nie­je pewne praw­do­po­do­bień­stwo, że za­rzą­dził to sam ce­sarz. Ce­sarz, który wie­rzył, że nie warto mar­no­wać po­ten­cja­łu osób wy­wo­dzą­cych się z mar­gi­ne­su, w związ­ku z czym za­czął po­szu­ki­wać wy­bit­nie uzdol­nio­nych sza­leń­ców. Co masz dla mnie tym razem?

– Kogoś kto z pew­no­ścią cię za­cie­ka­wi. Naj­pierw jed­nak po­wi­nie­neś oce­nić dwój­kę dzie­ci. Oboje mają około dzie­się­ciu lat. Chło­piec, Seth, jest nie­zwy­kle zde­ter­mi­no­wa­ny, po­sia­da pre­dys­po­zy­cje ma­gicz­ne, wy­so­ce agre­syw­ny, ale na pewno sobie z nim po­ra­dzi­cie. Zna­leź­li­śmy go na ulicy, po­cho­dzi stąd. Na­pę­dza go nie­na­wiść do świa­ta, z ta­ki­mi trze­ba uwa­żać, ale jak za­kosz­tu­je życia na po­zio­mie jego psy­chi­ka po­win­na się na­pro­sto­wać. Na­to­miast dziew­czyn­ka, Lily, ma nieco wschod­nią urodę, może ro­dzi­ce po­cho­dzi­li z Tra­kis… Sama do nas przy­szła, szu­ka­ła je­dze­nia. Bo­ry­ka się z wa­ha­nia­mi na­stro­jów, nie­ustan­nie od­czu­wa pust­kę i nie­po­kój. Wy­ma­ga­ny przez cie­bie ta­lent ma­gicz­ny gdzieś w niej jest, choć bar­dziej im­po­nu­ją mi jej zdol­no­ści do bły­ska­wicz­ne­go ucze­nia się, or­ga­ni­zo­wa­nia grupy czy ana­li­zo­wa­nia sy­tu­acji. Oprócz tego ład­nie ry­su­je i śpie­wa.

– Aku­rat bra­ko­wa­ło mi kogoś do śpie­wa­nia w ko­sza­rach. Po­ślij kogoś na dół do moich ludzi, niech obej­rzą tę dwój­kę i wy­sta­wią im po­trzeb­ne do­ku­men­ty. Kto jest trze­ci?

– Chło­piec, w po­dob­nym wieku. Chodź­my do niego. – Dy­rek­tor z za­pra­sza­ją­cym ge­stem wy­pro­wa­dził Fella ze swo­je­go biura. Gdy ru­szy­li ele­ganc­ko ozdo­bio­nym ko­ry­ta­rzem o bor­do­wych ścia­nach, ge­sty­ku­lu­jąc de­li­kat­nie, le­karz roz­po­czął swoją opo­wieść.

– Tra­fił do nas mie­siąc temu, wraz z pewną dziew­czyn­ką. Wła­ści­wie to ona go przy­pro­wa­dzi­ła. Na­zy­wa­ła sie­bie Avian, a jego Sa­vant, więc tak już zo­sta­ło. Twier­dzi, że przy­szli ze Sta­ro­bra­mia…

– Dwój­ka dzie­ci przy­szła do sto­li­cy ze Sta­ro­bra­mia? W zimie? – wszedł w słowo dy­rek­to­ro­wi Fell. – Bar­dzo bym chciał, żeby trak­ty były aż tak bez­piecz­ne, ale bądź­my po­waż­ni…

– Cóż, tu za­czy­na się cie­ka­wa część. Dziew­czyn­ka po­wie­dzia­ła nam, że na­tknę­li się na grupę wy­rzut­ków, któ­rzy chcie­li ich skrzyw­dzić. Gdy Sa­vant zo­ba­czył, że jeden z nich łapie dziew­czy­nę za ramię… cóż, po­dob­no nic z nich nie zo­sta­ło.

– Chło­pak ich wy­tłukł?

– Też nie do­wie­rza­łem. Ale pro­szę, wejdź do tego po­ko­ju…

Fell prze­szedł przez wska­za­ne drzwi. Nagle za­krę­ci­ło mu się w gło­wie tak mocno, że przez chwi­lę są­dził, że stra­ci przy­tom­ność. Po kilku se­kun­dach zdo­łał jed­nak oto­czyć swój umysł ma­gicz­ny­mi ba­rie­ra­mi. Po gwał­tow­nym wy­pro­sto­wa­niu się uj­rzał sie­dzą­ce­go pod ścia­ną chłop­ca, który bawił się drew­nia­ny­mi kloc­ka­mi. Wy­da­wa­ło się, że w ogóle nie od­no­to­wał wej­ścia dwóch męż­czyzn.

– Im­po­nu­ją­ce, nie­praw­daż? – za­py­tał dy­rek­tor z uśmie­chem.

– Na sta­rych bogów, nigdy nie spo­tka­łem się z tak po­tęż­nym po­ten­cja­łem! Czemu nie wy­czu­łem go wcze­śniej? – za­py­tał ostro Fell.

– Bo nie chciał być za­uwa­żo­ny. Do­ty­ka umy­słem tylko osoby, które się do niego zbli­żą.

– Jest nie­zwy­kle su­ro­wy, ale…

– Nie bę­dzie łatwo go okieł­znać, Eina­rze – w gło­sie dy­rek­to­ra za­brzmia­ło ostrze­że­nie.

– Kto to jest? Co mu jest? Za­cho­wu­je się…dziw­nie… i dla­cze­go nie we­zwa­łeś mnie jak tylko tu przy­był?

– Ujaw­nił ten po­ziom ener­gii do­pie­ro przed­wczo­raj. Avian nie po­tra­fi­ła nam udzie­lić kon­kret­nych in­for­ma­cji na temat jego stanu, acz­kol­wiek opi­sa­ne przez nią zwy­cza­je chłop­ca po­zwa­la­ją do­my­ślać się pew­nych spraw. Wie­dząc jakie wra­że­nie na tobie zrobi, na dwa dni za­to­ną­łem w książ­kach… po­mi­mo to nie po­tra­fię po­sta­wić ja­snej dia­gno­zy. A wi­dzia­łem już wiele, na­praw­dę wiele. Jest… nie­zwy­kle za­mknię­ty. Od przy­by­cia tu ode­zwał się tylko do przy­ja­ciół­ki. Po­tra­fi od­zy­skać świa­do­mość, ale nawet w naj­lep­szych mo­men­tach jakaś jego cząst­ka prze­by­wa w innym świe­cie. Co cie­ka­we, od­no­szę wra­że­nie, że jego nie­świa­do­mość zwięk­sza się wraz z po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa.

– W razie za­gro­że­nia… nor­mal­nie­je?

– Mniej wię­cej. Pod­czas po­dró­ży z pew­no­ścią za­cho­wy­wał się ra­cjo­nal­nie, ale kiedy tra­fił do cie­płe­go po­ko­ju, gdzie do­stał je­dze­nie i miej­sce do spa­nia…po­wo­li za­czął od­pły­wać.

– I jego ta­lent się ujaw­nił?

– Do­kład­nie. Sądzę, że jego moc wy­cho­dzi z niego pod­czas trwa­nia w ode­rwa­niu od świa­ta, przez co prak­tycz­nie nie może być kon­tro­lo­wa­na. Jed­nak­że hi­sto­ria Avian wska­zu­je, że on umie się nią po­słu­gi­wać, co wię­cej, jest to dla niego na­tu­ral­ne.

– Wła­śnie teraz taki jest, praw­da? Nie wie co się dzie­je.

– Tak sądzę. Nawet jeśli od­bie­ra bodź­ce, to zu­peł­nie nie re­agu­je. Wy­czuł nasze przy­by­cie ra­czej in­stynk­tow­nie, choć tego też nie je­stem pe­wien. Oprócz tego zda­rza­ją mu się na­pa­dy pa­ni­ki i otę­pie­nia, cza­sem wręcz ka­ta­to­nicz­ne. Do­sta­wał też róż­ne­go ro­dza­ju pa­ra­li­ży.

– To bę­dzie cie­ka­we…

– Z pew­no­ścią. Jest coś jesz­cze. Avian wpły­wa na Sa­van­ta…ko­ją­co. I to w wy­so­kim stop­niu. Po­tra­fi go uspo­ko­ić, opa­no­wać. Może nie kie­ro­wać, ale… na­kie­ro­wy­wać. Pro­wa­dzić za dłoń. A on de­fi­ni­tyw­nie po­tra­fi być nie­bez­piecz­ny…

– Ro­zu­miem. Cóż, chyba na to wła­śnie cze­ka­li­śmy, stary przy­ja­cie­lu. Po­win­ni­śmy od razu za­brać go do pa­ła­cu, tam nie bę­dzie sta­no­wił za­gro­że­nia. Dziew­czyn­kę też, rzecz jasna. Przy odro­bi­nie po­śpie­chu zdążę prze­ka­zać wie­ści ce­sa­rzo­wi…

 

*

Znie­cier­pli­wio­ny pa­ła­co­wy straż­nik ner­wo­wo stu­kał koń­cem włócz­ni o wy­ło­żo­ne ka­mie­nia­mi pod­ło­że nie­wiel­kie­go dzie­dziń­ca, wciąż na­grza­ne od słoń­ca. Od­piął hełm i usiadł na pu­stej becz­ce. Zda­wa­ło­by się, że lwia część życia wsze­la­kich war­tow­ni­ków upły­wa na sta­niu i nie ro­bie­niu ni­cze­go, więc po­win­no to być dla nich coś na­tu­ral­ne­go, jed­nak­że nocna warta przy przej­ściu z czę­ści miesz­kal­nej do spi­żar­ni ozna­cza­ła tylko i wy­łącz­nie mę­czą­cą go­rzej niż ka­le­so­ny nudę. Nie było do kogo się ode­zwać, nie dzia­ło się ab­so­lut­nie nic. Wcze­śniej straż­nik li­czył na miesz­ka­ją­cych w po­bli­żu dzi­wa­ków lorda Fella, ale oni także za­wie­dli. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że grzecz­nie śpią.

Szu­ka­jąc cze­go­kol­wiek na czym mógł­by sku­pić uwagę, męż­czy­zna usły­szał ryt­micz­ny szmer do­cho­dzą­cy z wą­skie­go ko­ry­ta­rzy­ka pro­wa­dzą­ce­go do spi­żar­ni. Wy­obra­ził sobie he­rol­dów opie­wa­ją­cych jego chwa­łę. Dziel­ny gwar­dzi­sta ra­tu­je ce­sar­skie za­pa­sy przed szczu­ra­mi!

W świa­tło la­tar­ni wkro­czył kil­ku­na­sto­let­ni chło­piec o ciem­nych wło­sach i błysz­czą­cych, błę­kit­nych oczach. W dło­niach niósł kilka nie­wiel­kich za­wi­nią­tek i pu­de­łek.

– Hej, ty! – za­krzyk­nął za­nie­po­ko­jo­ny straż­nik ła­piąc za włócz­nię i wy­mie­rza­jąc ją w kie­run­ku chło­pa­ka. – Co tu ro­bisz? To za­mknię­ty teren, nie wolno tu prze­by­wać.

Ostat­nie co za­pa­mię­tał, to po­tęż­ne ude­rze­nie w pierś, które rzu­ci­ło nim do tyłu ni­czym hu­ra­gan mio­ta­ją­cy ma­lut­kim pta­kiem.

 

Gdy Avian usły­sza­ła skrzyp­nię­cie drzwi, odło­ży­ła książ­kę na łóżko, od­gar­nę­ła na bok rdza­wą grzyw­kę i przy­mru­ża­jąc zie­lo­ne oczy nada­ła swemu spoj­rze­niu oskar­ży­ciel­ski ton. Z sa­tys­fak­cją stwier­dzi­ła, że Sa­vant sku­lił się nieco gdy ją za­uwa­żył. Potem jed­nak jak gdyby nigdy nic ru­szył do swo­je­go łóżka i roz­ło­żył na nim przy­nie­sio­ne pa­kun­ki.

– Bar­dzo nie lubię, gdy tak wy­cho­dzisz sam – po­wie­dzia­ła dziew­czy­na cicho.

Chło­piec nie od­po­wie­dział, tylko za­czął otwie­rać jedno z pu­de­łek. Avian prze­wró­ci­ła ocza­mi, ale tak, by on tego nie doj­rzał. Nie chcia­ła mu spra­wiać praw­dzi­wej przy­kro­ści wy­ra­za­mi nie­za­do­wo­le­nia, tylko uprzej­mie na­po­mnieć w ce­lach edu­ka­cyj­nych.

– Co przy­nio­słeś? – za­py­ta­ła.

– Owoce i ciast­ka. Z cze­ko­la­dą – od­parł Sa­vant. Jego głos był niski, lekko za­chryp­nię­ty, a słowa wy­ma­wiał mo­no­ton­nie, bez cie­nia emo­cji.

– Miło z two­jej stro­ny – po­wie­dzia­ła Avian, gdy chło­piec ostroż­nie po­ło­żył jej jabł­ko i kilka zbo­żo­wych cia­stek na ko­la­nach, po czym od­su­nął się i oce­nił war­tość stwo­rzo­nej wła­śnie kom­po­zy­cji. – Nie mia­łeś żad­nych kło­po­tów? Ze straż­ni­ka­mi, czy coś?

Sa­vant bez wa­ha­nia po­krę­cił głową w za­prze­cza­ją­cym ge­ście.

 

*

Gdy Lily miała dobry humor bu­dzi­ła się w niej po­trze­ba nad­mier­ne­go ge­sty­ku­lo­wa­nia. Pod­ska­ki­wa­ła ra­do­śnie, od czasu do czasu wpa­da­jąc na ścia­nę ko­ry­ta­rza i pró­bo­wa­ła za­ra­zić swym en­tu­zja­zmem kro­czą­cych obok niej chłop­ców, któ­rzy idąc za pod­świa­do­mą po­trze­bą nie­ustan­nie zer­ka­li na jej świe­żo ukształ­to­wa­ną fi­gu­rę.

– Pa­mię­ta­cie jaka była afera jak wy­szło na jaw, że Sa­vant rzu­cił gwar­dzi­stą o ścia­nę i po­ła­mał mu wszyst­kie koń­czy­ny? No nie mó­wi­cie mi, że nie pa­mię­ta­cie!

– Pa­mię­ta­my, Lily – od­rzekł nie­cier­pli­wie Seth. Sa­vant po­twier­dził jego słowa ski­nię­ciem głowy, co było za­ska­ku­ją­co dy­na­micz­ną re­ak­cją jak na niego.

– Albo jak wy­mknę­li­śmy się do sadu i ob­ser­wo­wa­li­śmy czer­wo­ne żuki? – kon­ty­nu­owa­ła dziew­czy­na od­gar­nia­jąc raz za razem burzę kasz­ta­no­wych loków z twa­rzy i kwi­tu­jąc zda­nia ra­do­sny­mi okrzy­ka­mi. – Ależ były ol­brzy­mie!

– Hej, bra­chu – zwró­cił się Seth do Sa­van­ta. – Nie mógł­byś prze­rzu­cić na nią odro­bi­ny swo­je­go mil­cze­nia?

Chło­pak od­po­wie­dział wzru­sze­niem ra­mion, a Lily pod­nio­sła nieco głos.

– Za­wsze na mnie na­rze­kasz! – krzyk­nę­ła. – Nie­źle się żeśmy do­bra­li, banda dzi­wa­ków. Ale wie­cie co, ja wie­rzę, że to ma sens. Wie­rzę w to co mówi nam Fell. Że wszyst­kie­go się na­uczy­my. My bę­dzie­my opa­no­wa­ni, Sa­man­da prze­sta­nie zwi­jać się w kłę­bek przy każ­dej oka­zji, głosy z głowy Troy'a znik­ną, Sa­vant…cóż, on za­cznie być obec­ny. Na­to­miast Mara…

 

Avian miała świa­do­mość tego, że chło­pak pod­szedł zde­cy­do­wa­nie zbyt bli­sko. Znała go z wi­dze­nia, pra­co­wał na zamku. Kil­ka­krot­nie już mó­wi­ła mu, że po­win­na iść, ale on upar­cie nie chciał jej po­zwo­lić. Zu­peł­nie tak jakby ob­cho­dzi­ły ją przy­go­dy jego braci, zresz­tą pew­nie i tak zmy­ślo­ne…

Gdy zo­ba­czy­ła Sa­van­ta, wraz z Lily i Se­them wy­ła­nia­ją­ce­go się zza rogu ko­ry­ta­rza, ode­pchnę­ła chło­pa­ka i sta­nę­ła po­mię­dzy nim a grup­ką. Dzia­ła­ła in­stynk­tow­nie choć wie­dzia­ła, że w razie czego jej pro­test nie­wie­le zmie­ni. Jej serce zdą­ży­ło zabić rap­tem dwu­krot­nie, gdy syl­wet­ka Sa­van­ta roz­my­ła się i znik­nę­ła, a Avian po­czu­ła omia­ta­ją­cą ją siłę. Czuła się jakby za­to­nę­ła w pło­mie­niach, które jej nie pa­rzy­ły. Za ple­ca­mi usły­sza­ła głu­che ude­rze­nie, a potem urwa­ny krzyk i nie­przy­jem­ne trza­ski…

Obej­rza­ła się za sie­bie, by zo­ba­czyć dy­szą­ce­go cięż­ko Sa­van­ta sto­ją­ce­go nad za­cze­pia­ją­cym ją przed chwi­lę chło­pa­kiem. Jej przy­ja­ciel wy­glą­dał dziko. Za­krwa­wio­ny i nie­na­sy­co­ny, przy­po­mi­nał dra­pież­ni­ka nad ofia­rą. Ka­łu­ża krwi rosła mu pod no­ga­mi. Avian zo­ba­czy­ła, choć wcale nie miała na to ocho­ty, że ofia­ra nie ma oczu, jego czasz­ka jest roz­bi­ta, a w pier­si wid­nie­je ogrom­na, czer­wo­na dziu­ra. Jedno z ra­mion le­ża­ło pod ścia­ną. Sa­vant za­czął z okrop­nym char­ko­tem ska­kać po zwło­kach. Jego po­wie­ki były mocno za­ci­śnię­te, po­dob­nie jak lewa dłoń. W pra­wej ści­skał wciąż drga­ją­ce serce.

Tu nie cho­dzi o ode­bra­nie życia, zro­zu­mia­ła Avian. Życie to bła­host­ka. Gniew Sa­van­ta każe mu zbez­cze­ścić wroga. Zra­nić i znie­wa­żyć go na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by. To było jak śmier­tel­na cho­ro­ba. Re­ak­cja na wszech­ogar­nia­ją­cy gniew, tym bar­dziej ten wy­wo­dzą­cy się z ab­sur­du, nie przy­nie­sie żad­nej sa­tys­fak­cji. Dziew­czy­na prze­ra­zi­ła się na myśl o tym, że Sa­vant za­cznie ża­ło­wać, że zro­bił to tak szyb­ko, nie dając obiek­to­wi nie­na­wi­ści od­czuć cier­pie­nia.

Lily sie­dzia­ła pod ścia­ną za­ty­ka­jąc usta dło­nią, a Seth stał na środ­ku ko­ry­ta­rza z sze­ro­ko roz­war­ty­mi oczy­ma. Avian po­czu­ła jak coś w niej pęka, gdy jej wzrok na­po­tkał spoj­rze­nie Sa­van­ta. Zdra­dzo­ne, zra­nio­ne serce spo­wi­ło oczy mgłą i pró­bo­wa­ło zalać cier­pie­nie krwa­wy­mi łzami.

 

*

Ponad dwa tu­zi­ny twa­rzy zwró­ci­ły się w kie­run­ku trzy­ma­ją­cych się za ręce Avian i Sa­van­ta, gdy ci opusz­cza­li wspól­ny pokój. Nie pierw­szy raz w prze­cią­gu ostat­nich ośmiu lat ce­sa­rzo­we wzy­wa­ły kogoś z grupy lorda Fella, a naj­czę­ściej spo­ty­ka­ło to wła­śnie Sa­van­ta, jed­nak­że tym razem wszy­scy czuli, że bę­dzie to ważne spo­tka­nie. Sa­man­da mó­wi­ła o ma­ją­cej na­stą­pić pró­bie, a ona nie ujaw­nia­ła swo­ich prze­po­wied­ni jeśli nie była ich ab­so­lut­nie pewna.

Pro­wa­dząc przy­ja­cie­la ele­ganc­ko urzą­dzo­ny­mi ko­ry­ta­rza­mi, Avian po raz ko­lej­ny roz­po­czę­ła po­wta­rza­ną przez lata man­trę.

– Pa­mię­tasz o czym ostat­nio roz­ma­wia­li­śmy? – za­py­ta­ła.

– O tym waż­nym – od­parł chło­pak. – O tym, że je­stem silny.

– A związ­ku z tym, że tra­fi­li­śmy tutaj…?

– Muszę się uczyć. Chło­nąć. Tak po­wie­dzia­łaś.

– Do­kład­nie. Ale trze­ba uwa­żać, żeby…?

– Żeby nie oddać kon­tro­li nad sobą…

– Ni­ko­mu.

– Ni­ko­mu – po­wtó­rzył Sa­vant.

– To może być trud­na gra, ale sobie po­ra­dzi­my, tak?

– Tak.

– Zuch chło­pak. A teraz zo­bacz­my czego od nas po­trze­bu­ją…

 

Księ­życ za­wsze z ra­do­ścią przyj­mo­wa­ła mo­ment, w któ­rym rze­sze do­rad­ców, gości i pe­ten­tów opusz­cza­ły salę tro­no­wą, a ona i jej współ­wład­czy­ni mogły zdjąć z twa­rzy maski na­wią­zu­ją­ce wy­glą­dem do od­po­wied­nich ciał nie­bie­skich.

Po krót­kim po­sił­ku wresz­cie miały czas na rze­czy znacz­nie istot­niej­sze niż zwy­czaj­ne za­rzą­dza­nie im­pe­rium. Po­nie­waż w zgo­dzie z tra­dy­cją je­dy­nie wśród nie­licz­nych mogły po­ka­zy­wać się bez in­sy­gniów, a co za tym idzie za­cho­wy­wać swo­bod­nie, czę­sto od­sy­ła­ły wszyst­kich straż­ni­ków i służ­bę. Tak było i tym razem, gdy Słoń­ce oso­bi­ście wpu­ści­ła lorda Fella i dwój­kę jego wy­cho­wan­ków do sali.

Ce­sa­rzo­we sie­dzia­ły na scho­dach pro­wa­dzą­cych do bliź­nia­czych tro­nów, gdy Słoń­ce zwró­ci­ła się do sto­ją­ce­go na­prze­ciw­ko nich chłop­ca.

– Pa­mię­tasz jak kilka lat temu zma­sa­kro­wa­łeś sta­jen­ne­go? – Avian in­stynk­tow­nie wy­czu­ła na­pię­cie na­pły­wa­ją­ce od przy­ja­cie­la. Spoj­rza­ła na lorda Fella, ale twarz ich wy­cho­waw­cy po­zo­sta­ła nie­ru­cho­ma. Po chwi­li Sa­vant de­li­kat­nie przy­tak­nął.

– Nie było to dla cie­bie trud­ne. Są­dzisz, że mógł­byś to zro­bić komuś kto cię nie roz­zło­ścił?

– Gdy­bym miał inny…powód… – od­parł chło­pak nie­pew­ny tego co naj­le­piej po­wie­dzieć. Wie­dział, że cza­sem za­cho­wu­je się w spo­sób szo­ku­ją­cy in­nych, ale nie są­dził, by miał zro­bić co­kol­wiek bez przy­czy­ny. Poza tym mu­siał być ostroż­ny. Prze­cież obie­cał.

– Ro­zu­miem… – kon­ty­nu­owa­ła Słoń­ce. – Czy gdyby któ­raś z nas o to po­pro­si­ła, to byłby wy­star­cza­ją­cy powód?

Avian z trwo­gą wsłu­chi­wa­ła się w prze­dłu­ża­ją­cą się ciszę, jed­no­cze­śnie sta­ra­jąc się nie dać wład­czy­niom po­wo­dów do po­dej­rzeń. Cza­sem za­sta­na­wia­ła się, czy pod­trzy­mu­jąc w przy­ja­cie­lu nie­za­leż­ność nie za­cho­wu­je się nie­lo­jal­nie. Wiele za­wdzię­cza­li im­pe­rium, nie dało się za­prze­czyć. Jed­nak­że coś mó­wi­ło jej, że nie może do­pu­ścić do tego, żeby Sa­vant zo­stał wy­ko­rzy­sta­ny. Gdy chło­pak po­now­nie przy­ta­ki­wał w od­po­wie­dzi na za­da­ne py­ta­nie, Avian sta­ra­ła się wy­czy­tać co­kol­wiek z jego twa­rzy, ale ta była nie­prze­nik­nio­na jesz­cze bar­dziej niż zwy­kle.

Słoń­ce uśmiech­nę­ła się cie­pło, ale nie widać było w tym ge­ście czu­ło­ści. Księ­życ de­li­kat­nie po­ki­wa­ła głową, po czym obie wsta­ły i ka­za­ły po­zo­sta­łym pójść za nimi. Ru­szy­li w głąb zamku od­cho­dzą­cym od sali tro­no­wej wą­skim ko­ry­ta­rzem, by sta­nąć przed du­ży­mi, dę­bo­wy­mi drzwia­mi.

– Gdy prze­kro­czysz ten próg, uj­rzysz męż­czy­znę przy­wią­za­ne­go do krze­sła – po­wie­dzia­ła Słoń­ce pa­trząc na Sa­van­ta. – Bę­dzie brud­ny i za­ro­śnię­ty. To Sha­lin, sły­sza­łeś kie­dyś o nich? Żyją w la­sach da­le­ko na za­cho­dzie. Ten na­zy­wa się Edan. Jest wro­giem i zdraj­cą im­pe­rium, ska­za­nym na śmierć. Sa­vant, wej­dziesz tam teraz i wy­ko­nasz wyrok. – Księ­życ otwo­rzy­ła drzwi i lekko we­pchnę­ła chło­pa­ka do środ­ka. Po za­mknię­ciu przej­ścia za­su­ge­ro­wa­ła od­su­nię­cie się nieco na bok.

Cze­ka­li, Avian ukry­wa­ją­ca zde­ner­wo­wa­nie, Fell sku­pio­ny, a ce­sa­rzo­we cie­ka­we, choć nie roz­ba­wio­ne. Po trza­śnię­ciu drzwi usły­sze­li próby krzy­cze­nia przez za­kne­blo­wa­ne usta, a na­stęp­nie ogrom­ny huk. Ścia­ny się za­trzę­sły, a ko­ry­tarz wy­peł­nił pył. Wszy­scy wpili spoj­rze­nia w Sa­van­ta, gdy uj­rze­li go nieco osma­lo­ne­go, ale z całą pew­no­ścią ży­we­go. Na­stęp­nie obie ce­sa­rzo­we zaj­rza­ły do po­ko­ju i z za­sko­cze­niem ob­ser­wu­jąc dziu­rę wid­nie­ją­cą w daw­nym miej­scu prze­trzy­my­wa­nia więź­nia przy­zna­ły, że mogły le­piej spre­cy­zo­wać spo­sób wy­ko­na­nia po­le­ce­nia.

 

Avian po­tar­ła twarz dłoń­mi i spoj­rza­ła na przy­ja­cie­la. Sie­dział na pod­ło­dze ich po­ko­ju i bawił się świecz­ka­mi. Wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go. Po­my­śla­ła o tym, gdzie za­wio­dła. Czy po­kła­dy mi­ło­ści i opie­ki nie były wy­star­cza­ją­co silne by po­ko­nać jego cho­ro­bę? Czy była na­iw­na tak usil­nie pró­bu­jąc zna­leźć im oboj­gu miej­sce w świe­cie, gdzie będą szczę­śli­wi i bez­piecz­ni? A nawet jeśli, to czy co­kol­wiek in­ne­go mia­ło­by sens?

Dziew­czy­na usia­dła na­prze­ciw­ko Sa­van­ta, który po za­bi­ciu więź­nia wpadł w otę­pie­nie na tyle mocne, że nie nada­wał się zbyt­nio do roz­mo­wy. Za­le­ta tego była taka, że opo­wie­dze­nie wszyst­kie­go resz­cie grupy mogło po­cze­kać przy­naj­mniej do rana. Aby zwró­cić jego uwagę, Avian wy­ję­ła mu z rąk jedną z za­pa­lo­nych świe­czek. Dło­nie Sa­van­ta za­trze­po­ta­ły ner­wo­wo w pro­te­ście prze­ciw­ko tej nie­wy­mow­nej zbrod­ni, ale po chwi­li chło­pak sku­pił wzrok na przy­ja­ciół­ce.

– Czy nie wy­ja­śni­łam ci wszyst­kie­go wy­star­cza­ją­co do­brze? – za­py­ta­ła, a on ze smut­ną miną wzru­szył ra­mio­na­mi. – Cóż, może po pro­stu zro­zu­mie­nie cie­bie jest dla mnie nie­moż­li­we. Jak mo­gła­bym sobie wy­obra­zić taką po­tę­gę? Dla cie­bie zabić to jak zga­sić jeden z tych pło­mycz­ków, czy nie? – po­wie­dzia­ła dmu­cha­jąc w knot trzy­ma­nej świe­cy.

Sa­vant za­sta­no­wił się chwi­lę, po czym ra­do­śnie przy­tak­nął. I jesz­cze spra­wia ci to przy­jem­ność, po­my­śla­ła za­smu­co­na Avian. Przyj­rza­ła się przy­ja­cie­lo­wi uważ­nie, a on wtedy zła­pał w dłoń jeden z pło­mie­ni i prze­niósł go na trzy­ma­ną przez nią świe­cę.

Avian py­ta­ją­co unio­sła brew i po­czu­ła jak uśmiech wpły­wa na jej usta.

Koniec

Komentarze

Na ile mogę oce­nić, bar­dzo przy­zwo­icie na­pi­sa­ne (w tej czę­ści in­ter­ne­tu to kom­ple­ment wy­so­kiej rangi ^___*).

Na­pi­sa­ne może i nie­źle, ale o co wła­ści­wie cho­dzi? Bo do mnie nie­ste­ty prze­sła­nie tek­stu nie do­tar­ło. Nie ro­zu­miem, więc się nie wy­po­wia­dam.

 

Brak jest spa­cji po wie­lo­krop­kach w kilku przy­pad­kach.

 

"Gdy ru­szy­li ele­ganc­ko ozdo­bio­nym ko­ry­ta­rzem o bor­do­wych ścia­nach. De­li­kat­nie ge­sty­ku­lu­jąc, le­karz roz­po­czął swoją opo­wieść." - To pierw­sze zda­nie jest co­kol­wiek wa­dli­we. Gdy ru­szy­li, to co się stało? Oba zda­nia po­win­ny być płyn­nie po­łą­czo­ne.

 

"- Owoce i ciast­ka. Z cze­ko­la­dą. - od­parł Sa­vant." - Zbęd­na krop­ka po "cze­ko­la­dą".

 

Tyle. Po­zdra­wiam.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

@A­chi­ka - Dzię­ki bar­dzo. ^^

@jo­se­he­im - Przede wszyst­kim uzna­łem, że to cie­ka­wa hi­sto­ria, ale jeśli do­szu­ki­wać się ja­kie­goś głęb­sze­go sensu to można uznać, że cho­dzi o to, że chło­pak nie po­zwo­lił się zdo­mi­no­wać i za­miast wy­peł­nić roz­kaz wład­czyń, oszu­kał je. Sądzę, że gdyby na­pi­sać to do­słow­nie, to by­ło­by zbyt ba­nal­ne. Ah, i dzię­ku­ję za wy­ła­pa­nie tych błę­dów, czyta się tekst sto razy po­pra­wia­jąc te pier­do­ły, a za­wsze się coś osta­nie. Muszę chyba za­cząć czy­tać po ty­siąc­kroć.

Hmm... Nie wiem, czy to jest ko­niec opo­wie­ści, czy nie. Je­że­li nie, to do­brze. Je­że­li tak - żle, bo  opo­wia­da­nie nie jest fa­bu­lar­nie za­mknię­te. Jest za­wie­szo­ne w próż­ni. Ale - cie­ka­wy po­mysł.

 Braki w kom­po­zy­cji - pierw­szy aka­pit jest opar­ty na dia­lo­gu. Ani cie­nia opisu. Cięz­ko się czyta - za dużo in­for­ma­cji do wchło­nie­nia przy każ­dym zda­niu.  Potem jest le­piej. Tylko - nie są po­za­my­ka­ne wątki. Sa za­sy­gna­li­zo­wa­ne i wy­ma­ga­ją kon­ty­nu­acji.  Wiele wąt­ków. I to jst pod­sta­wo­wy za­rzut - Czyta się opo­wia­da­nie jako po­czą­tek dłuż­szej story, a tu ko­niec...

Brak opisu kre­owa­ne­go świa­ta -- ale to moze być póż­niej.

Nie­równ­mier­na sty­li­za­cj­ja ję­zy­ka w sto­sun­ku do kre­owa­ne­go świa­ta --- raz " biuro", "dy­rek­tor", a potem żol­nierz z włócz­nią i magia.... Tro­chę to razi. 

Chyba ma­te­riał na szer­sze, i to na­praw­dę cie­ka­we opo­wia­da­nie. Ale - jak na de­biut - bar­dzo do­brze. 

Po­zdrów­ko.

Sorry, to wcale nie jest de­biut...

@Ro­ger­Re­deye - Tia, opo­wia­da­nia wy­glą­daj­ce jak pierw­szy roz­dział po­wie­ści to mój stały pro­blem. Acz­kol­wiek tym razem mam na swoje uspra­wie­dli­wie­nie, że ko­lej­ne tek­sty zwią­za­ne z tą hi­sto­rią już po­wsta­ją, jeden jest nawet skoń­czo­ny. :)

Ah, i może fak­tycz­nie nie od­da­łem w pełni kli­ma­tu wy­obra­żo­ne­go świa­ta. Mam w gło­wie uni­wer­sum fan­ta­sy de­li­kat­nie po­je­cha­ne ste­am­pun­kiem. I ogól­nie sta­ra­łem się, by nie było sztam­po­we. Pod­czas pi­sa­nia zu­peł­nie nie raził mnie kon­trast po­mię­dzy wspo­mnia­ny­mi przez Cie­bie sło­wa­mi.

Tak czy ina­czej, dzię­ki bar­dzo za opi­nię.

To jest na­praw­dę dobry po­mysl. Tylko - masz po­sta­cie lorda Fella, dy­rek­to­ra - niby ważne. Dalej pi­szesz o suk­ce­sji, o ce­sar­sti­we, o ja­kiejś woj­nie. Za­czę­te - nie­skoń­czo­ne. Po­sta­cie zni­ka­ją.  Po­dob­nie jest z głów­ny­mi bo­ha­te­ra­mi - wpro­wa­dze­nie, lek­kie roz­wi­nię­cie i co? I nic, nie­ste­ty. Je­że­li to ma być kon­wen­cja ste­am­pun­ku, trze­ba by­ło­by to za­sy­gna­li­zo­wać  w tej czę­sci --- wtedy nic nie ra­zi­lo­by. Autor wie, że dlaej bę­dzie tak -- czyli w kon­wen­cji ste­am­pun­ku -- ale czy­tel­nik tego nie wie. Na­praw­dę --- opo­wia­da­nie do roz­wi­nię­cia, za­mknię­cia i za­koń­cze­nia ( może być za­ska­ku­ją­ce). .   

Mogę się zgo­dzić z tym, że jest to pierw­sza część dłuż­szej story, ale trze­ba mieć też po­mysl na po­ci­ga­nię­cie tej, włą­snie tej, a nie innej hi­sto­rii do końca - a tego zde­cxy­owa­nie za­bra­kło.  A skon­tra­sto­wa­nie świa­ta dzie­ci --- ale już pra­wie psy­chicz­nie do­ro­slych -- wiel­kiej po­li­ty­ki i wojny mo­glo­by byc bar­dzo cie­ka­we.

Po­zdrów­ko.

 

@Ro­ger­Re­deye - Ok, ro­zu­miem o co Ci cho­dzi i w grun­cie rze­czy cięż­ko się nie zgo­dzić. A tego ste­am­pun­ku to tak tycio tycio, dla uroz­ma­ice­nia. :)

Faj­nie się czyta ale: "Jej serce zdą­ży­ło zabić rap­tem dwu­krot­nie" Może le­piej niech to serce za­ko­ła­cze, ude­rzy, stuk­nie, puk­nie... ale niech ni­ko­go nie za­bi­ja ;)

Po­do­ba­ło mi się i cze­kam na dal­szy ciąg.

Prze­czy­ta­łem po raz drugi dla od­świe­że­nia i nadal myślę po­dob­nie do Ro­ge­ra: ba­ła­ga­nik po­za­czy­na­nych i nie­do­koń­czo­nych wąt­ków. Tyle, że przyj­mu­ję teraz za dobrą mo­ne­tę wy­ja­śnie­nia Au­to­ra, iż "ciąg dal­szy pisze się". Więc życzę po­wo­dze­nia w kon­ty­nu­acji.

Zga­dzam się z przed­pi­ś­ca­mi. Ale jeśli po­wsta­ło coś dalej, może nie jest tak źle.

Sama hi­sto­ria mnie wcią­gnę­la, chęt­nie prze­czy­tam wię­cej.

Mnie za­sta­no­wi­ły ostat­nie zda­nia. Moim zda­niem to nie oszu­stwo, tylko jesz­cze więk­sze moż­li­wo­ści. Ale może to tylko mój od­biór, może to chcia­lam zo­ba­czyć.

Po­czą­tek mnie za­in­te­re­so­wał. Być może po­szu­ki­wa­nie uzdol­nio­nych ma­gicz­nie dzie­ci nie jest "nie­sztam­po­we", ale co tam. Li­czy­łem, że dalej bę­dzie jesz­cze cie­ka­wiej. Tro­chę się, nie­ste­ty, za­wio­dłem. Aż do mo­men­tu przy­pro­wa­dze­nia Sa­van­ta przed ob­li­cze wład­czyń strasz­nie się wy­nu­dzi­łem. Za­koń­cze­nia rów­nież nie zro­zu­mia­łem.
Świat przed­sta­wio­ny strasz­nie za­ląż­ko­wo, co w po­łą­cze­niu z nie­do­koń­czo­ną hi­sto­rią spra­wia ne­ga­tyw­ne wra­że­nie.
Tyle ode mnie.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka