
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
30 czerwca
Kochany Pamiętniczku!
Cholera, cholera, cholera! Tatulo wysłał mnie do cioci Zosi! Będę tu tkwić do końca wakacji. Cholera!
„Zmiana klimatu dobrze ci zrobi, moja Królewno.” Tak powiedział. Wyobrażasz sobie?!
Gdyby mnie na Teneryfę wysłał, albo coś, to rozumie, ale do Gdyni? Pfff… Jestem wściekła! Ciotka, owszem miła, pociesza mnie, mówi, że zorganizuje mi jakieś rozrywki. Taaa… jasne, pogramy sobie w brydża z jej koleżankami z kółka różańcowego. Na zapałki.
Byłabym załamana, gdybym nie była tak wściekła. Wrrr… mogłabym drapać i gryźć, gdyby mi nie było szkoda paznokci (ładne te nowe akryle!) i zębów (jeszcze by mi się coś w aparat wkręciło!).
Całe szczęście, że ciocia ma ładny, duży dom. Mam swój pokój, ten nad garażem. Nikt mi nie będzie wypominał, że muzyka za głośno.
Nie wiem jak to przeżyję.
Cholera!
2 lipca
Pamiętniczku Mój Miły!
Nudzę się! Zdycham z nudów. Śpię, jem, gapię się w telewizor i słucham o rozlicznych chorobach cioci. Ma kobieta zdrowie, gdybym ja miała tyle dolegliwości, pewnie bym już nie żyła.
Muszę znaleźć sobie zajęcie. Przypomnę cioci o tych rozrywkach, które mi obiecała. Może przynajmniej wyjdziemy z domu.
4 lipca
Najmileńszy Mój!
Mam rozrywkę!
To znaczy nie mam, ale jest!
To znaczy mam Strażnika!
Kochana cioteczka to ma łeb! Żebym się nie nudziła i miała towarzystwo bardziej w moim wieku, poprosiła sąsiadkę, żeby poprosiła swojego wnuka, żeby mnie oprowadził po mieście, zabrał na plażę, a potem może jeszcze do Sopotu i do Gdańska. Kochana Cioteczka!
Ma mnie pilnować. Jest kilka lat starszy, ciocia twierdzi, że mądry, bo student. Tu bym się spierała, ale po co? Może być mądry, a nawet przemądrzały, byleby mnie zabierał z domu. Byleby to „trzymanie mnie z dala od kłopotów” nie oznaczało całych dni w towarzystwie „naszej kochanej Zosieńki”. Jeszcze go nie widziałam, nie rozmawiałam z nim. Trochę się boję, że to sztywniak i maruda, ale lepszy on, niż areszt domowy.
5 lipca
Pamiętniczku!
Nie uwierzysz!!! Ten mój Strażnik to jest niezłe ciacho! Coś ok. metra osiemdziesiąt, blond włosy, niebieskie oczy w seksownej obwódce ciemnych brwi i rzęs. Mrauuu… I ten głos… Fajny jest. I całkiem niegłupi. Może trochę zadziera nosa. Może trochę za wyraźnie daje mi do zrozumienia, że nie jest zachwycony tą swoja „pracą”(a właśnie, to jest przykre, ale chyba mu płacą za dotrzymywanie mi towarzystwa), ale się poświęci. Owszem, wkurza mnie to, ale w sumie mi to lata, niech się „męczy”! A ja i tak jestem bardziej zadowolona niż zła. Beznadziejne wakacje właśnie zyskały jaśniejszy akcent.
Może jak trochę nad nim popracuję, to będzie milszy.
Na imię ma Paweł. Ładnie.
10 lipca
Pamiętniczku Kochany!
Wybacz, że cię tak zaniedbuję, ale dzieje się! Oj, dzieje się! Nie mogę ci wyznać wszystkiego, nie teraz, dopiero gdy znajdę lepszą kryjówkę, tak na wszelki wypadek.
Oswajam Strażnika! Śmiało mogę rzec, że je mi z ręki. W przenośni i dosłownie. Ha! Ma się ten urok osobisty.
Zabrał mnie już do Gdańska i Sopotu. Świetnie się bawię. Tatulko nawet nie wie, jaką mi wyświadczył przysługę. I niech jak najdłużej pozostanie w błogiej nieświadomości. Całe szczęście, że w tych Andach mają utrudnioną łączność jeszcze przez najbliższe kilka tygodni. Rozmowy z ciotką ograniczają się do krótkich informacji, że „żyję, jestem zdrowa i grzeczna” i tyle, na więcej nie starcza czasu.
Ciocia niczego nie podejrzewa. Jest przekonana, że takie zwiedzanie okolicy dobrze mi zrobi, a Paweł to bardzo przyzwoite towarzystwo dla młodej panienki. He! Owszem, przyzwoite, ale już nie długo!
15 lipca
Drogi Pamiętniczku!
Znowu zaczynam się nudzić. To jeżdżenie i łażenie po Trójmieście już mnie męczy. Ile można?! Czy on nie widzi, że te wszystkie kościoły i kamieniczki są prawie takie same? Spoceni turyści też mnie wkurzają, ciągle tylko „Czy zrobi nam pan zdjęcie?”, bo jemu niby tak dobrze z oczu patrzy. Taaa… jasne cudny chłopak.
Na plaży tylko godzinkę posiedzieliśmy, bo to nieedukacyjne zajęcie i grozi rakiem skóry. Wyobrażasz sobie? Tak mi powiedział! Chyba mam go dość.
16 lipca
Najukochańszy Pamiętniczku!
Dziś znacznie lepszy dzień. Mój Strażnik znowu fajny. Zorganizował dla nas piknik. Wieczorem. Na dzikiej plaży. Było bosko! Romantycznie i czule. Tak udanej randki jeszcze nie miałam.
Chociaż… chociaż ten piasek na plaży mógłby być mniej piaszczysty. Powłaził mi w miejsca niewymowne i ledwie doszłam do domu.
W sumie wychodzi na to, że przyjemniejszy od randki był prysznic.
18 lipca
Miły Mój Pamiętniczku!
Robi się gorąco. I nie mówię tylko o pogodzie. Ten mój Strażnik to taki niby przyzwoity, ale krew nie woda, a ja nie ostatnia paskuda i coś nas tak ciągnie ku sobie… No, mnie to już od dawna ciągnie, już się doczekać nie mogę, ale on tylko cmok w czółko i cmok w czółko. Noż, zdziczeć i oprzyzwoicieć można od tego.
Ciocia też nie ułatwia sprawy. W domu na krok nas nie odstępuje, a w plenerze to się chyba chłopak krępuje, albo co.
Mógłby mnie porwać! Wywieźć gdzieś i więzić. Oczywiście więzić w miłosnym uścisku.
Ech…
22 lipca
Kochany Pamiętniczku!
Porwał mnie!
No, jak kocham moje kapcie, porwał mnie! Wywiózł i uprowadził! Niecnie!
No, powiedzmy, że prawie niecnie. Zaproponował mi wyjazd nad jeziorko, pod namiot. Wyjechaliśmy rano, gdy ciocia była w kościele. Nie pytał jej o zgodę, ja też nie (oczywiście!), bo by się pewnie nie zgodziła. Ale ledwie wyjechaliśmy z Gdyni, nie wytrzymał i zadzwonił do cioci z przeprosinami i zapewnieniem, że za trzy dni odda mnie całą i zdrową.
Eeee… mięczak! Ale przystojny.
Zapowiada się super!
23 lipca
Kochany Mój!
Leje! Żabami rzuca! Też mi romantyczna wycieczka! Ja chcę do domu!
Czy jest w pobliżu jakiś rycerz? Żeby mnie uwolnić? Ratunku! Błagam!
Mam dość mojego Strażnika! Zamiast szału ciał i uniesień, doczekałam się łowienia ryb w przeciekającej łódce. Zmarzły mi nogi, kicham, śmierdzę rybami, które musiałam pomóc mu oprawić i dymem z ogniska. W sumie ognisko i pieczone rybki były fajne, ale reszta do bani. Znowu cmoczek w czółko i „Dobranoc Kochana”, a potem zaczęło padać, lać i jeszcze mocniej lać. Gdy się przejaśniło, w tym okropnym deszczu, zwinęliśmy namiot, zebraliśmy graty i pobiegliśmy do pensjonatu. Na szczęście nie było daleko. Siedzę tu już cały dzień i nudy. Nudy niesamowite. Mój romantyczny kochanek czyta książkę i zapytuje regularnie co pół godziny „czyż dźwięk pluszczącego deszczu nie jest kojący”.
Jak jasna cholera! Jestem ukojona!
Za jakie grzechy?! (W sumie wiem za jakie i ty też Pamiętniczku, ale to nie jest istotne dla dramaturgii moich obecnych przeżyć.) Za jakie winy muszę tu pokutować?!
Trzeba będzie się ulotnić. Jeśli rycerz sam się nie zjawi, to go sobie poszukam.
24 lipca
Pamiętniczku!
Ufff… Nareszcie w domu, a właściwie w domu cioci. Udało mi się uciec. Odpoczywam w ciepłym, suchym i przyjaznym miejscu. Sama. Całe szczęście sama.
Zdziwisz się, ale znalazłam rycerza. Serio, serio.
A było tak… Kiedy Strażnik poszedł do toalety, zwinęłam swoje rzeczy i wybyłam cichutko z pokoju. Postanowiłam wracać do cioci, choćby piechotą.
Wcześniej proponowałam Pawłowi, żebyśmy wracali do Gdyni, ale według niego spotkała nas fantastyczna przygoda i odwiezie mnie dopiero za kilka dni, tak jak obiecał cioci. Ale ja już nie mogłam wytrzymać. Dwa kolejne dni z tą ofermą jawiły mi się jako wieczność. Tfu… jak ja piszę? Jak nic przelazło z niego na mnie. Z czasem powinno mi przejść. Cholera!
Dlatego postanowiłam wiać. Niestety nie miałam pieniędzy. Ale zawsze można jechać stopem, byłam przekonana, że sobie poradzę. Znasz mnie, ja zawsze sobie radzę.
Padało. Ale deszcz wydawał mi się mniej upierdliwy niż wcześniej, przynajmniej przestałam śmierdzieć. Kobieta w pensjonacie powiedziała mi jak dojść do przystanku autobusowego. Miały być cztery kilometry, a ja szłam i szłam i szłam i końca widać nie było. To mi nie przeszkadzało, ale bałam się, że Strażnik zacznie mnie szukać i ruszy za mną w pogoń, żebym się nie zgubiła i nie przepadła, bo by mu ciocia pewnie uszu natarła, albo zrobiła coś jeszcze gorszego np. spojrzałaby z dezaprobatą.
Doszłam do przystanku. Sprawdziłam obszarpany rozkład jazdy. Miałam godzinę. Za dużo. Zaczęłam się bać. Zastanawiałam się, czy nie iść dalej i nie złapać jakiejś podwózki po drodze. Tak też zrobiłam. Ruszyłam i przewróciłam się, gdy za moimi plecami ktoś zawołał „A dokąd to Królewno?” Spanikowałam, chciałam uciekać, ale poślizgnęłam się i znowu wpadłam w błoto. Silne ręce wzięły mnie pod pachy i podniosły bez wysiłku. Upacianą w błocku ręką odgarnęłam mokrą grzywkę z czoła, żeby przynajmniej stanąć z zagrożeniem twarzą w twarz.
Całkiem sympatyczna mordka należała do młodego rowerzysty. Nie słyszałam go wcześniej przez kaptur na głowie i deszcz. Ponoć jechał za mną przez pewien czas, ale byłam tak zajęta własnymi myślami, że kompletnie go nie zauważyłam.
Spłynęło ze mnie napięcie. Troska obcego chłopaka, była jak katalizator, cała moja złość, rozczarowanie i strach, zamieniły się w potok łez. Nie byłoby ich widać w tym deszczu, ale kilka charakterystycznych chlipnięć i moja wykrzywiona gęba, poinformowały rowerzystę, że płaczę. Głupio mi było. A on wyjął paczkę chusteczek higienicznych, które i tak niewiele dały w ulewie, ale liczy się gest, i próbował jakoś powycierać moją ubłoconą buzię. Potem zaprowadził mnie pod lipę kilka metrów dalej. Pod drzewem padało ciut mniej rzęsiście. Zapytał uprzejmie czy nie potrzebuję pomocy, a ja mu inteligentnie wychlipałam, że chcę do domu i nie mam pieniędzy i chce mi się pić. Westchnął. Ale jak sympatycznie westchnął! Wyciągnął z plecaka kartonik soku porzeczkowego. To był najlepszy sok jaki piłam, ever! Potem wręczył mi pięćdziesiąt złotych na bilet autobusowy oraz ważny bilet MPK, żebym z dworca autobusowego bezpiecznie dotarła do domu, a wygrzebanym z kieszeni małym, zestruganym ołówkiem zapisał mi swój gdyński adres i numer telefonu na drugim, skasowanym bilecie MPK, żebym skontaktowała się z nim, kiedy znów będę potrzebować pomocy, ale nie wcześniej niż za tydzień, bo jeszcze kilka dni zostaje u dziadków, a ja jestem najfajniejszą zmokłą kurą, jaką kiedykolwiek widział.
Mój Wybawca! Mój Rycerz!
Głupi to ma zawsze szczęście, czyli ja. Nie opuścił mnie, aż do przyjazdu autobusu. Właściwie nawet nie rozmawialiśmy dużo. Po prostu ze mną był.
Paweł znalazł mnie, ale było już za późno. Siedziałam w autobusie i jechałam do Gdyni. Biegł za nami, ale kierowca chyba nie widział go w deszczu. Całe szczęście.
Dotarłam do domu. Ciocia nawet bardzo się nie gniewała.
Cholera! Czuję się jak w bajce.
Za kilka dni zadzwonię. Muszę mu oddać pieniądze i porządnie podziękować.
Kurde. Czuję się jakbym zmądrzała. Jak ci się wydaje Pamiętniczku?
„Tylko ci się wydaje, Królewno, tylko ci się wydaje.”
Witam! To mój debiut u Was;) Pozwoliłam sobie nieco przewrotnie wykorzystać warunki konkursu. Nie radzę sobie jeszcze z tutejszym edytorem, akapity mi wcięło, spróbuje później coś z tym zrobić. Życzę niemęczocego czytania.
I nie poradzisz sobie. Nie Ty pierwsza, nie ostatnia padniesz w starciu z tą imitacją --- e, tego, jeszcze nie chcę dostać bana... --- z tym cudem programistycznym tak zaawansowanym, że głowa mała.
Debiutu szczerze gratuluję. Obawiam się jednak, że więcej niż pochwał poczytasz zapytań: a gdzie tu fantastyka? Bo fantazja na temat to jeszcze nie fantastyka...
Masz rację, Adamie, ale...
Z jednej strony to konkurs " bez granic", więc element fantastyczny jest delikatnie tylko zasygnalizowany, bardzo delikatnie.
Z drugiej strony, to czysta fantastyka, zero prawdopodobieństwa, takie historie mogą się przytrafiać tylko w świecie alternatywnym;)
Ups, przeczytałam cudzy pamiętnik. Ale, GythaOgg, zostawilaś go na wierzchu, w dodatku otworzony. Na szczęście nie napisałaś w nim nic, czego musiałabyś się wstydzić.
W ostatnich dniach przebrnęłam przez kilka opowiadań innych debiutantów i nareszcie trafiłam na tekst, którego lektura sprawiła mi przyjemność. Nie przeszkadza mi brak fantastyki. Początkowo chciałam Ci wytknąć kilka powtórzeń, ale doszłam do wniosku, że w pamiętniku to ujdzie - w końcu dziewczyna pisze go dla siebie. Jedna czy dwie literówki to też drobiazg. Natomiast nie przepuszczę zdania Miałam godzinę czasu. Godzina to czas. Powinno być Miałam czas, całą godzinę.
Pozdrawiam i czekam na następne opowiadanie. Mam nadzieję, że będzie fantastyczne, cokolwiek to znaczy.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Słuszna uwaga regulatorzy. Poprawione.
Dziękuję.
Jak to nie musi się wstydzić, a: "Gdyby mnie na Teneryfę wysłał, albo coś, to rozumie, ale do Gdyni?"??
Poza tym calkiem niezły kawalek pamiętnika, jestem zaskoczona calkiem wysokim poziomem językowym bohaterki. Tyle, że tej nieszczęsnej fantastyki też się jakoś nie dopatrzyłam.
Poziom językowy bohaterki jest moim zdaniem co najwyżej mierny, nie mówiąc już o logice. Ale rozumiem, że tak miało być. Podobało mi się.
To ja widać znam inne nastolatki. Ale tym lepiej dla ciebie, Świętomirze.
Gratuluję również debiutu w takim razie, Gytho. Jak na pierwszy tekst - całkiem nieźle. Cieszę się, że mogłam zaproponować tak durny konkurs.
A teraz do sedna.
Co już zauważono wyżej: "na Teneryfę wysłał, albo coś, to rozumie" – przed albo nie powinno być przecinka. Literówka - RozumieM
Wiem, że to zwariowana nastolatka, ale nadal mam wrażenie, że używanie skrótowców typu: „Coś ok. metra” w tekstach fabularnych jest złe. Ale to moja prywatna opinia i w sumie nie mój pamiętnik, więc nie wpływa to na ocenę ;)
„Może trochę zadziera nosa. Może trochę za wyraźnie daje” - powtórzenie
"Taaa… jasne cudny chłopak". – przecinek ;)
"Chociaż… chociaż ten piasek na plaży mógłby być mniej piaszczysty". – Cudowne XDDD
Strasznie dużo wielokropków. Naprawdę. I musisz trochę ogarnąć interpunkcję przy pisaniu nawiasów. Ale to drobiazgi.
"Mógłby mnie porwać! Wywieźć gdzieś i więzić. Oczywiście więzić w miłosnym uścisku".
Robi się gorąco ;P
"Gdy się przejaśniło, w tym okropnym deszczu",
Albo jedno albo drugie. To przejaśniło się, czy nie?
"bo by mu ciocia pewnie uszu natarła, albo zrobiła coś jeszcze gorszego np. spojrzałaby z dezaprobatą".
Ahahahahaha!
"Spanikowałam, chciałam uciekać, ale poślizgnęłam się i znowu wpadłam w błoto".
Oh tak, to ten słynny nastoletni dramatyzm. Czytalam jeden tekst, w którym bohaterka mdlała co trzy zdania. Przy okazji, Królewna musiała być diablo ubłocona.
Nakrzyczeli na mnie za „wow”, to przyczepię się do użycia „ever” ;)
Bogaty ten rowerzysta, tak szastać pięćdziesięciozłotówkami… i ile wiary w ludzi ma, że odzyska ;P
Awwww, co za happy end.
Reszta komentarza w wątku BG, jak już skończę z innymi ;) W każdym razie ładnie. Nie fantastyka i nie powala na kolana, ale miły tekścik. Na plus.
Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher
Niezgodo, a ja nigdzie nie napisałem, że znam wiele. Po prostu nie wydawało mi się, żeby można było mówić/pisać jeszcze gorzej, posługując się językiem bądź co bądź od ponad dekady... ;) Ale jeśli byłem w błędzie, to niewątpliwie masz rację: lepiej dla mnie. :p
Dziękuje wszystkim za opinie i uwagi.
Miło mi, że czytaliście.
„Może trochę zadziera nosa. Może trochę za wyraźnie daje” - powtórzenie, Ceterari, Twój częściowy cytat mojego zdania rozbawił mnie do łez:). Wiem, mam kudłate myśli, mocno kudłate;) ale cóz poradzić, lato;)
Tak się domyślalam, ale zdanie było długie, więc je obcięłam w takim uroczym fragmencie. Zresztą to Strażnik daje (do zrozumienia, oczywiście), a nie Królewna ;)
Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher