- Opowiadanie: Domi - Przemiana

Przemiana

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przemiana

Sobota. Po całym tygodniu zapierdalania w firmie ubezpieczeniowej nie mam ochoty na nic, poza wódką i laseczkami. Umówiłem się z kumplem w klubie „Paradise”. To nowy lokal, więc chcemy go obejrzeć i się zabawić. Dochodzi ósma, stoję nieopodal klubu i już z daleka widzę radosną minę nadchodzącego kompana. Wygląda, jakby przed chwilą wygrał milion w totka. Nie daje mi dojść do głosu, od razu odciąga mnie na bok i podekscytowany pokazuje małe pudełeczko.

– Stary, zwariowałeś? – pytam zszokowany – Komu chcesz się oświadczać?

Nie odpowiada, tylko powoli uchyla wieczko pudełka. W środku leżą dwie małe, zielone pigułki.

– To da nam takiego kopa, jakiego jeszcze nie mieliśmy. Kosztowały kupę forsy, więc jesteś moim dłużnikiem – mówi konspiracyjnym szeptem.

Wzruszam ramionami. Po ostatniej genialnej pigułce rzygałem przez 2 dni. Jednak gdy widzę, jak kumpel bierze jedną i błyskawicznie połyka, idę w jego ślady. Nic się nie dzieje, wchodzimy do klubu i rozglądamy się w poszukiwaniu jakiejś kanapy. Niedługo później dosiadają się do nas dziewczyny. Pijemy kielich za kielichem, tańczymy, obmacuję laski bezceremonialnie, a one są zachwycone. Świat wiruje, dyskotekowa kula rozbłyska barwami tęczy, a ja czuję się nieziemsko szczęśliwy. Tak, to na pewno jest udany wieczór. I będzie udana noc, z tą cycatą rudą, której imienia w tej chwili nie pamiętam. Muzyka całkowicie przejmuje nade mną władzę, szaleję w rytm przebojów lat 80. Aż nagle ktoś naciera na mnie i czuję, jak na mojej szyi zaciskają się zęby. Upadam na parkiet. Wokół mnie zaczynają gromadzić się sylwetki. Przyglądam się im z poziomu podłogi. Dlaczego nikt mi nie pomaga?

– Jest pod wpływem przemiany – słyszę czyjś głos.

Twarze nade mną zaczynają się rozmywać. Już nie rozpoznaję kto jest mężczyzną, a kto kobietą. Robią się niewyraźni, jakby przeźroczyści, ale dostrzegam, że się ze mnie śmieją. A z ust wystają im śnieżnobiałe kły. Wampiry! Ugryzł mnie jakiś pieprzony wampir! Wściekłość stawia mnie na nogi. Jeszcze przez chwilę tłum mi się przygląda, a potem znów zaczyna tańczyć, jak gdyby nic się nie stało. O nie, nie podaruję im tego. Wybiegam na zewnątrz. Przez dłuższy czas kluczę wśród ulic, aż w końcu trafiam na ogródki działkowe. W jednym z budynków znajduję siekierę. Uśmiecham się triumfalnie. Już ja im pokażę, przekonają się, że ze mną się nie zadziera. Chowam swoją zdobycz pod marynarkę i powoli wracam do klubu. Bez problemu wchodzę na salę, ochroniarz nie zauważył niczego podejrzanego. Staję na środku i wyciągam siekierę. Nadszedł czas zemsty, drogie wampirki. Czytałem kiedyś, że takiego nieumarlaka można zabić tylko przez poćwiartowanie i spalenie. A zatem do dzieła.

 

Nikt nie jest w stanie mnie powstrzymać. Ostrze tnie gładko, rzadko trafia na jakikolwiek opór. Oblepia mnie jakaś ciepła, dziwnie pachnąca substancja. Czuję podniecenie i głód. Głód krwi. To pewnie wina tej przemiany, o której mówili wcześniej. Zamieniam się w jednego z nich? Gdy zapada cisza, rozglądam się wokół. Wszędzie widzę czerwień. Wychodzę w poszukiwaniu ognia, muszę to wszystko spalić. Na wprost wejścia do budynku stoi facet, który wygląda jak łowca wampirów z filmu Van Helsing. Mierzy do mnie z pistoletu ze srebrnymi kulami. Ale ja nie dam się tak łatwo zabić. Podnoszę siekierę i biegnę na niego z dzikim okrzykiem. Słyszę odgłos wystrzału. Kula trafia prosto w serce. Zatrzymuję się i podnoszę na niego zdziwiony wzrok. Czuję, jak umieram.

 

 

– Co tu się stało, Borewicz? – pyta mężczyzna, który wysiadł właśnie z kolejnego radiowozu.

– Kolejny czubek na haju. Wymordował cały klub niewinnych ludzi, panie komendancie. Na szczęście nie zdążył go podpalić. To już trzeci przypadek w ciągu dwóch miesięcy. – policjant wskazuje na czarny foliowy worek, pod którym widać ludzki kształt i jasnoczerwoną plamę.

– A więc wszystko wskazuje na to, że faktycznie mamy do czynienia z nowym narkotykiem. Jak go nazywał nasz kapuś?

– Przemiana, panie komendancie. Przemiana.

Koniec

Komentarze

Masz całkiem dobry styl, z tym, że to opowiadanie jest zbyt krótkie, nie wyczerpuje tematu, no i czy tak na prawdę porusza jakąś problematyczną kwestię? Ale ogółem całkiem nieźle.

Miało być krótkie żeby nie zniechęciło do czytania ;) Ale niewykluczone, że pomyślę nad rozbudowaniem. Dziękuję za komentarz :)

Niestety muszę cie rozczarować, spuentuję, korzystając ze zdania wyrwanego z kontekstu:
"- Jest pod wpływem przemiany – słyszę czyjś głos."  Przemiana jest procesem, czy jesteś pewien, ze bohater jest pod wpływem procesu? 
Innym nieporozumieniem są rozjechane czasy. Unikaj też narracji w tzw. mowie potocznej. Bez oceny, bo nie ma czego oceniac.

Baazyl, ale no przecież właśnie o to chodzi, że potem sie okazuje, ze przemiana to ten narkotyk, wiec mozna byc pod jej wpływem. Czy źle rozumiem? Tak samo można się dziwić skąd ten ktoś wie, że Van Helsing strzela z pistoletu ze srebrnymi kulami. Jak można widzieć kolor;) kuli, kiedy jeszcze nie wyleciała z lufy? Ano można, jak się jest na haju, tak mysle. wtedy pewnie wie się wszystko.

Jakie rozjechane czasy masz na myśli, baazyl?
I czemu unikać takiej narracji? Jest... niewłaściwa?

Ja mam taki  pomysł : jeśli czubek na haju wiedział, że umiera i czuł, a był na haju, to wcale nie musiał umierać, nie? Wtedy jeszcze baridzje wiargyodne jest jego stwierdzenie 'umieram'. Jakby na samym końcu siedział skacowany w kajdankach, miałby o czym myśleć i co pamiętać.

Styl w porządku. Ale ten Borewicz ni w pięć ni w dziewięć, jakby autorka nie wiedziała, jak rozwinąć i jak zakończyć opowieść. To wygląda na próbkę, a szkoda, bo tym stylem można było na pewno napisać coś dłuższego i lepszego.
Pozdrawiam. 

MożnaBy :)
Bardziej to wygląda na wstępniaka do sesji, ale jakby się tak intryga jakoś fantastycznie rozwinęła to mogłoby być ciekawie (Borewicz - faktycznie banalny i na siłę wstawiony)
3/6

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

malkontis podsunął mi pomysł na rozwinięcie, dzięki :) Przemyślę to jeszcze i może dopiszę dalszy ciąg historii :)

Dziękuję za komentarze, a co do Borewicza - po prostu przyszedł mi na myśl w momencie pisania i tak już został. Pozdrawiam serdecznie :)

Borewicza wysłać na eseldowską emeryturę, by nygus mundurówki ze starego ZUS nie dostał. :)

mnie się podoba . ciekawy pomysł, dobry styl, i nawet ten nieszczęsny Borewicz wydaje się na miejscu.

Nowa Fantastyka