
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Przyjeżdżali tu tłumnie każdego ranka. Nie jak do centrum handlowego. Właśnie od tego próbowali się uwolnić. Chcieli uniknąć masowych zakupów. Łatwego sposobu, by napełnić koszyk i opróżnić portfel. Tutaj pieniądze wydawało się z trudem. W małych butikach, antykwariatach, sklepach z antykami. Warzywa kupowało się na rynku, mięso u rzeźnika, a sery sprzedawała kobieta, która naprawdę widziała krowę. Z bliska, na własne oczy. Nie tą szczerzącą zęby krasule z telewizji, która zapewniała, że mleko to samo zdrowie. Ludzie z poczuciem ulgi przyjmowali fakt, że świat wieżowców, gładkich asfaltów i brudnych ulic nie jest tym jedynym. A tuż za zakrętem mogą natknąć się na równie szare, ale wyłożone kocimi łbami drogi, skutecznie zniechęcające do jazdy samochodem. Asymetryczne płyty chodników, o które potykali się, gdy choćby na chwilę unieśli głowę. Na tym polegała cała zabawa. Niepewność, gdzie postawisz następny krok. I te kamienice! Zniszczone i w pewien sposób żałosne, a jednak budziły podziw. Niezmiennie od lat, chociaż nie dorastały wieżowcom nawet do piątego piętra. Sprawiali wrażenie jakby nie wierzyli, że mogą być zamieszkane. Przeklinali pod nosem, kiedy nagle zwalniała. Krążyli nerwowo od jednego do drugiego krańca wąskiego chodnika, nie wiedząc z której strony mogą ją wyminąć. Za każdym razem gdy podchodziła do ciężkich drewnianych drzwi i wyjmowała klucz, patrzyli z takim samym zdziwieniem. Szli przed siebie, a później jeszcze raz odwracali głowę. Obserwowali jak przekręca klucz i wchodzi do środka.
Czekały na nią szerokie schody. Były drewniane i skrzypiały przerażająco przy każdym kroku. Musiała dwadzieścia dwa razy wysoko podnosić nogi zanim dotarła na pierwsze piętro. Liczyła za każdym razem. Tak było szybciej. Chociaż próbowała się tym nie przejmować, czuła na sobie oskarżycielski wzrok. Starucha, tak jak zawsze, przyciskała oko do wizjera i sapała wściekle za każdym razem, gdy tylko ktoś sprawiał, że schody skrzypiały. Drzwi wyglądały na nowe, nieużywane. Jedyne pod którymi nie leżała wycieraczka. Lubiła myśleć, że starucha po prostu nigdy ich nie używa. Kiedy nikt nie patrzy, wylatuje przez okno na swojej miotle. Wolała przeklinać wredną wiedźmę niż starą, samotną kobietę. Tak było łatwiej. Na drugim piętrze mieszkało młode małżeństwo. Byli na tym etapie życia, kiedy nie bardzo wiadomo, czy powinno się z nimi witać mówiąc dzień dobry, czy cześć. Trzecie piętro było najgorsze. Tutaj zawsze dostawała zadyszki. Chociaż nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien brać głębokich oddechów na trzecim piętrze. Obydwa mieszkania zajmowali studenci, którzy nie potrafili rozstać się ze swoimi śmieciami. Duże niebieskie worki gromadzili na klatce, a wzdłuż nich ustawiali puste butelki. Z każdym dniem było ich więcej. Kiedy w końcu udało jej się wdrapać na ostatnie piętro sapała głośniej niż czarownica z parteru.
Tak naprawdę nie musiała się spieszyć. Wiedziała o tym zanim jeszcze spojrzała na zegarek. Słońce świeciło zbyt mocno. Wracała do domu, kiedy na dworze było jeszcze jasno. Do domu – prychnęła na samą myśl. Zawsze tak robiła, gdy zdawała sobie sprawę, że życie nie jest idealne, a mieszkanie nigdy nie będzie jej własnością. Mogła jedynie wracać do swojego pokoju. Do tego małego pomieszczenia na poddaszu. Szybko odsunęła nieprzyjemne myśli. Chociaż i tak już nie potrafiła narzekać. Gdyby tylko przydzielili jej inny pokój, gdyby tylko okno wychodziło na inną kamienicą… Wtedy nigdy by go nie poznała. I tak go nie znasz – przypomniał ten wszystkowiedzący głosik w jej głowie. Stłumiła go tak jak wszystkie inne niekomfortowe myśli.
Nacisnęła na klamkę. Już dawno przestała wracać do mieszkania z nadzieją, że zastanie je puste. Tutaj zawsze ktoś był. Przed komputerem, w kuchni, w łazience. Wiecznie nadające głosy. Nie takie jak w jej głowie. Tych nie potrafiła okiełznać. Głośni, wszędobylscy współlokatorzy. Weszła do środka i zrzuciła buty z nóg. Zanim ktokolwiek zdążył chociażby pomyśleć o tym by wychylić się z kuchni, ona już zatrzasnęła drzwi swojego pokoju. Znowu sama. Odetchnęła z ulgą. Wyjrzała przez okno. Niepotrzebnie. Wiedziała, że jest jeszcze za wcześnie. Przecież dlatego się nie spieszyła. Dzisiaj był wtorek i on miał wrócić dopiero o osiemnastej. Nawet nie wiedziała jak to się zaczęło. W którym momencie zaczęła uczyć się na pamięć planu dnia zupełnie obcej osoby. W kuchni ktoś przesunął krzesło, które piskliwie zaskrzypiało. Chwila przedłużającej się ciszy…
– To tylko Valeria.
… zanim znów wrócili do rozmowy. Tak, to tylko ona. Rzadko słyszała pełną wersje swojego imienia. Ale z drugiej strony już nie miała przyjaciół, którzy używali go na tyle często by musieli je skracać.
– I pomyśleć jak niewiele brakowało żebyśmy tam mieszkali.
Musiała słuchać strzępków ich rozmów. Z resztą jeśli rozmawiali w kuchni to nie mogło być nic osobistego. Wiedzieli, że ściany są cienkie.
– Byłam przekonana, że nikt nie założy windy w tak niskim budynku.
– Zabiłabym za windę – przyznała jej współlokatorka z ciężkim westchnięciem.
– To musi być jakiś miliarder. Sama renowacja kamienicy jest szalenie kosztowna.
– Może to ktoś sławny?
Valeria skrzywiła się słysząc nadzieje w jej głosie. Miliarder nie zwróciłby uwagi na żadną z nich, nawet gdyby zamieszkał w pobliżu. Włączyła muzykę by mimowolnie nie podsłuchiwać dalszej rozmowy. Przykucnęła na łóżku i oparła łokcie o parapet. Widok nie zachwycał. Byłby jeszcze gorszy gdyby mieszkali na niższym piętrze. Okno wychodziło na podwórze. Brudny kawałek bruku ściśnięty między kamienicami. Zdobiony tylko przez przepełnione śmietniki i rower niestarannie przywiązany do barierki. Wystarczająco brzydki by mógł stać tam bardzo długo, nie kusząc złodziei. Chcąc podziwiać ten szpetny krajobraz musiałaby wychylić się na zewnątrz. A tego, rzecz jasna, unikała. Zazwyczaj patrzyła przed siebie. Na drugą kamienicę, w jego okno. Mieszkał na ostatnim piętrze, podobnie jak ona, ale miał znacznie większy pokój. Podejrzewała, że z nikim nie dzieli mieszkania. Często znikał na chwile i zostawiał otwarte drzwi. Nawet wtedy nie widziała by korytarzem przemykał ktoś jeszcze. Lubiła myśleć, że są tacy sami. Wieczni samotnicy. Czasem marzyła by rozpoznać go na ulicy, ale szybko zrezygnowała z tych fantazji. To wszystko by zepsuło. Chciała owianego tajemnicą nieznajomego, a nie kolejnego sąsiada. Właśnie dlatego nigdy nie przyglądała się jego twarzy. Odległość była zbyt duża by wyłapać szczegóły. Podążała wzrokiem za jego sylwetką. Obserwowała każdy ruch. Poznawała nawyki i dziwne przyzwyczajenia. Zerknęła na zegarek. Jeszcze tylko trzy godziny…
Od trzech minut na przemian moczyła i wyciskała ścierkę. Czekała, nerwowo zerkając na zegarek. Teraz spóźniał się już cztery minuty, a jej dłonie stały się nieprzyjemnie miękkie od wody. Wyszły na nich prążki jak po długiej kąpieli. W końcu zauważyła światło, które wpadło do jego pokoju przez szparę w drzwiach. Szybko wyciągnęła ścierkę z wody i zaczęła szorować okno. Struga ciemnej wody spłynęła po parapecie na łóżko. Poczuła rumieńce na policzkach. Ciągle sprawdzając, czy już wszedł do pokoju, starała się zatrzymać ciemny strumyk. Czy mycie okien o osiemnastej wyglądało dziwnie? Wypieki stały się jeszcze bardziej dokuczliwe.
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedziała głośno na swoje obawy.
Ale robienie tego dwa razy w tygodniu jest jak najbardziej podejrzane. Potrząsnęła głową. Nie mogła pozwolić by natrętne myśli ją zniechęciły. Mogła myć okna trzy razy w tygodniu jeśli tylko chciała. Nawet go nie znała. Nie musiała się martwić opinią obcych ludzi.
Otworzył drzwi swojego pokoju. Nigdy nie zapalał od razu światła. Za każdym razem rozglądał się nerwowo, jakby mógł spodziewać się nieproszonego gościa. Ale jeszcze nigdy nikt go nie odwiedził. Tym razem było tak samo. Valeria prawie słyszała jak z ulgą wypuszcza powietrze. Zapalił lampę i usiadł w fotelu pod oknem. Spojrzał w lewo na zegar. Uśmiechnęła się. Była pewna, że pomyślał o telefonie, który wykonywał codziennie o dwudziestej. Miał jeszcze prawie dwie godziny. Musiał jakoś zabić czas. Poddała się wrażeniu, że potrafi czytać w myślach i naprawdę spodobało jej się to uczucie. Wyszedł z pokoju by za chwile powrócić z niezdrowo zieloną butelką i kieliszkiem od wina. Dopóki znów nie odwrócił się do niej tyłem z zapamiętaniem czyściła błyszczącą szybę. Nie raz szukała wzrokiem tej butelki w osiedlowych sklepach. Nigdy nie znalazła nic w podobnym kolorze. Musiał sprowadzać je z zagranicy. To do niego pasowało. Wrzuciła ścierkę do miski. Woda była lekko zabrudzona. Przez dłuższą chwilę czyściła niewidzialny brud ze szmatki bezczelnie wlepiając wzrok w jego okno. Uniósł kieliszek do ust i posmakował wina. Studenckie życie odzwyczaiło ją od takiego widoku. Zdała sobie sprawę, że od dawna nie widziała nikogo, kto delektowałby się alkoholem. Zaśmiała się pod nosem. Zastygł z kieliszkiem w dłoni. Nie widziała jego twarzy, ale mogła założyć się, że przymknął oczy. Zachodzące słońce wdarło się do pokoju nieznajomego. To był pierwszy piękny zachód w tym roku. Jeszcze nigdy nie widziała tak wiele, tak wyraźnie. Zdawał się w ogóle nie dostrzegać promieni, które spłynęły po jego ramionach i rozświetliły ściany. Po prostu siedział, zaabsorbowany własnymi myślami. Zachęcona brakiem reakcji z jego strony oparła kolano o parapet i wychyliła się przez okno mocno zaciskając palce na framudze. Miał kremowe ściany, albo biel nabrała takiego odcienia pod wpływem słońca. Brązowy fotel, na którym siedział sprawiał wrażenie wygodnego. Pasował bardziej do pokoju starej kobiety, która godzinami robiła na drutach. Dziwne, że młody mężczyzna, rzadko bywający w domu, przekładał komfort nad wygląd. Napój w kieliszku nabrał niecodziennej barwy. Kiedy przyłożył go znów do ust wyglądał jakby pił płynne złoto. Zachwyciła się tym widokiem tak bardzo, że jej drugie kolano powędrowało bezwiednie w stronę parapetu. Teraz nikt nie miałby wątpliwości, że jest zwykłą podglądaczką. Wielkie, ale puste biurko postawił w kącie pokoju. Nie zaśmiecił go dokumentami. Nie postawił ramek ze zdjęciami, ani pojemników na długopisy. Największym meblem jaki posiadał była szafa. Duża i srebrna. Przesadnie nowoczesna. Postawiona jakby na przekór by kontrastowała ze starym fotelem. Odbijała promienie tak bardzo, że mogły oślepiać. Słońce powoli kryło się za kamienicą. Zdawała sobie sprawę, że zostało zaledwie kilka sekund i znów zapadanie ciemność. Jej uwagę przykuł mały szklany stolik na metalowych nóżkach. Wyraźnie dopasowany do srebrnej szafy. Chociaż wcale nie odbijał zachodzącego słońca. Wróciła wzrokiem tam, gdzie jeszcze przed chwilą widziała oślepiające promienie. Dopiero teraz dostrzegła, że drzwi szafy zbudowane są z wielkich luster. Zobaczyła jego oczy! Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Uderzyła ją fala gorąca. Rzuciła się do tyłu by znaleźć bezpieczną kryjówkę na podłodze. Zawadziła o miskę i wylała brudną wodę na łóżko, ale zupełnie to zignorowała. Mimo, że przywarła do miękkiego dywanu, nie potrafiła uspokoić swojego serca. Musiał ją widzieć. Wiedziała, że tak było. Siedział nieruchomo i obserwował w lustrze każdy jej ruch. Uderzyła głową o podłogę. Źle zrobiła uciekając jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku. Mogła po prostu wrócić do mycia okna. Udawać, że tylko chciała zaczerpnąć powietrza. Teraz było już za późno. Wiedział, że go obserwowała. Nie mogła być tylko pewna jak długo zdawał sobie z tego sprawę. Ogarnął ją lęk. Nie powinna się bać, ale było coś dziwnego w jego rytuałach. Prostych czynnościach, które wykonywał z dokładnością co do minuty. Wahaniem przed zapaleniem światła, lampką bursztynowego wina i krótką rozmową telefoniczną każdego wieczoru. Rozsądek podpowiadał, że ma do czynienia z kolejnym, zwyczajnym sąsiadem. A jednak nie potrafiła opanować strachu.
Łatwego sposobu, by napełnić koszyk i opróżnić portfel. - brak przecinka.
Asymetryczne płyty chodników, o które potykali się - też.
Chociaż próbowała się tym nie przejmować, czuła na sobie oskarżycielski wzrok
Poza drobnymi niedociągnięciami, nie mam większych zarzutów do wykonania.
Znośne.
Przecinki od zawsze były moją słabą stroną. Dzięki, już poprawiłam :) Znośne? Ok. Będę próbować dalej.
Nawet trochę lepsze, niż tylko znośne. Ale nie wiem, czy ja jestem gapa, czy fantastyki w tym nie ma...
Przecinkologia prosi o bliższą znajomość.
Przeczytałam.
Po pierwsze: bałagan. W ogóle nie porządkujesz informacji, tylko piszesz wszystko, co Ci przyjdzie w danym momencie do głowy. Po drugie: brak fantastyki. Po trzecie: przegadane. Po czwarte: najzwyczajneij w świecie, strasznie nudne. Rozwleczone do granic możliwości nastolatkowe ćwierkanie, które w sumie zamyka się w jednym zdaniu "podgladałam sąsiada i on na mnie spojrzał!". Bardzo kiepsko.
www.portal.herbatkauheleny.pl
tą --- tę
poza tym, to straszna nuda. Spodziewałem się jakiegoś kopa na koniec, nawet jakiegoś banału w stylu sąsiad-telepata zmusił podglądaczkę do wyskoczenia z okna. A tu nic...
pozdrawiam
I po co to było?