- Opowiadanie: J.Ravenfield - KOT ( o naturze zdarzeń prostych)

KOT ( o naturze zdarzeń prostych)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

KOT ( o naturze zdarzeń prostych)

 

Korgh, były notoryczny przestępca, który niedawno postanowił raz na zawsze zejść z drogi występku, przechodził właśnie na drugą stronę ulicy. Prawidłowo. W miejscu do tego przeznaczonym.

Kiedy zostały mu jeszcze ze cztery metry zwyczajnej, biało – asfaltowej zebry, zobaczył kota. Kot był rudy, lekko pręgowany, tłusty – dorodny – nie ma co. Leniwie lizał łapkę. Tylną. Lewą. A z przeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Wielka. Ciężka. Grubaaaśna. I – strasznie szybko. Szofer z pewnością nie był z tych, co to niepotrzebnie hamują, tracąc cenny czas, olej napędowy, czy cenne hamulcowe klocki. Korghowi błyskawicznie stanęły przed oczyma wszystkie te kocie zwłoki… – krwawe placki, makabrycznie zniekształcone, wciąż i wciąż prasowane kołami bezdusznych aut.

Korgh lekko się schylił i delikatnie klepnął kota w grzbiet.

– No, spadaj – szepnął.

A ten… Kot się w sobie zwarł, skłębił, odwinął … I – wpił się wszystkimi swoimi zębami, pazurami – wszystkim, co tam miał – w klepiącą go rękę. Dlaczego? Na miłość boską! Wszak ta dłoń przyjazną mu była! Pomocną być chciała – próbowała go ocalić. Ciężarówka nie zwalniała. Nic a nic. Kierowca wdusił tylko klakson. Korgh uskoczył w ostatniej chyba chwili. Zachwiał nim silny podmuch powietrza. Wstrząsnął przeraźliwy dźwięk syreny. Wtedy poczuł rozdzierający ból ręki. "Co to, kurwa, ma być ?! Co to wszawe bydle zrobiło? Jak, kurwa, mogło ? "– pomyślał, zapominając już o kierowcy. O, gdyby był dawnym Korghem! Ooo! Ooooo!! Grzmotnąłby najpewniej grzbietem futrzaka w jaki mur, czy ścianę – aż krwawe bryzgi by dookoła poleciały! Ooo! Ale… już nim nie był.

Rozejrzał się wokół. "CODZIENNIE SWIEŻY DRÓB NA TWOIM STOLE"– biły po oczach jaskrawe wielkie litery reklamy. Poniżej, już mniejszymi literami, było napisane: „Rzeźnia nr.2 – gęsi, kaczki, inne.” Ruszył przed siebie. W obskurnej, wielkiej hali pracowało kilkanaście osób. Jeden z nich wyciągał – za głowę – gęsto upakowane w wielkiej klatce gęsi. Później chwytał gęsiny dziób zębami, a rękę przeciągał wzdłuż szyi – do tułowia. W drugiej ręce trzymał wielki okrwawiony, rzeźnicki nóź. Przecinał nim napiętą jak struna, białą gęsią szyję. Korgh aż usta otworzył z wrażenia.

 

– Pan… Pan, widzę, fachowiec… – wymamrotał z nabożeństwem i lekko pobladł.

– Głośniej! Nie słysze! Te gęsi tak się dro, cholera.

No, jakby je zarzynali, czy co, cholera!

– Nooo… chciałem tylko powiedzieć… – fachowiec z pana! „Fachowiec” tym razem chyba usłyszał. Popatrzył, spode łba, nieufnie.

– Czego pan chcesz? Bo pracuje! Na pierdoły czasu nie mam. Płaco mi od sztuki.

Korgh, bez słowa, pokazał mu rekę z kotem.

 

– A to skurwiel ponury! No – żesz… – pokręcił głową.

– Bydlak! Ale – nie wiem, co poradzić. Moge łeb od reszty odciąć. Nona problema. Pikuś! Ale, że sie da wypiąć, to nie rencze. Nie znam sie na tym, ale niektóre zwierzaki to majo tak, że wpinajo się wtenczas jeszcze bardziej. Idź pan lepiej do medyków. Tu niedaleko so. Jest omni… omni– bu… bu– lo-torium takie. No, tu za rogiem zara.

 

Korgh „omnibulotorium” znalazł bez trudu.

 

– Oo! Pan genetycznie zmodyfikowany: „człowiek – kot”! – zachichotała młoda pielęgniarka.

– Bardzo śmieszne, bardzo! – popatrzył na nią z wyrzutem. Pielęgniarka, ledwie co mogąc powstrzymaćpatologiczną wesołość, gdzieś pobiegła. „Nie nadaje się. Z pewnością się do tego zawodu nie nadaje… Tu trzeba mieć jakąś, choćby podstawową, zdolność empatii, porozmawiać, zrozumieć, współczucie okazać… No – szacunek jakiś dla człowieka, jego cierpienia, czy coś…”– myślał Korgh. Tymczasem pielęgniarka wróciła – z lekarzem. Wysoki był, kościsty, suchy w obejściu imocno sfrustrowany – jak to lekarz. Ledwie rzucił okiem na przyczynę niedoli pacjenta, by zagłębić się w lekturze opasłej księgi z napisem: Procedury KS– SWD– 325/456-WX-AD: 2008

 

"Amputacja kończyny górnej prawej…, amputacja kończyny górnej lewej…"– mruczał coś pod nosem. Po chwili orzekł ostatecznie:

– Nie, kasa chorych nie zakontraktowała amputacji kota!

– Panie! Panie doktorze! – jakiej amputacji. Zniecierpliwienie i irytacja Korgha osiągnęły stan zbliżony do wrzenia.

– Daj pan tę cegłę! – wyrwał , zdrową ręką, wielkie tomiszcze. Chwilę przewracał kartki…

– Tu pan szukaj: "ewakuacja ciał obcych" – wskazał palcem. Zachowanie pacjenta, być może, było osobliwe, jednak doktor, J.M. Gwiezdny-Lew-Gwiazdowicz był starym wyjadaczem i odpowiedział nań w pełni profesjonalnie. Podszedł mianowicie do półki. Wyciągnął inną książkę. Wielki napis na okładce głosił: " Załącznik nr. 124/D-TAKIE –TAM– S.R.U.T.U./ T.U.T.U.

>>Rodzaje ciał obcych<<"

Zaczął czytać:

"Kosz, koszyczek, koszyczek zanętowy… Kotwica, kotwiczka, kotwiczka wędkarska"…

– Kota nie ma! Nie mamy zakontraktowanego zabiegu usunięcia kota… Przykro mi. Niestety. Może ośrodek o wyższym stopniu referencyjności??..

– Wie pan co! – były przestępca był naprawdę zbulwersowany i poruszony do samej głębi swego jestestwa. Nie powiedział już nic. Popatrzył tylko z wyrzutem i wyszedł. Wybrał numer radio-taxi.

 

A pielęgniarka popatrzyła na Gwiezdnego-Gwiazdowicza.

– Ależ jest pan inteligentny… Oszałamiająco!- westchnęła zatrzepotawszy rzęsami.

– Wiem – nieskromnie odpowiedział Gwiezdny – w końcu to ze mną podpisali kontrakt na opracowanie zasad miękkiej poligamii, więc, chyba, inteligentny być muszę…

 

– Jedź pan do weterynarza – rzucił Korgh szoferowi zwięzłe polecenie.

– A pan to musi, z tym kotem? – zagadnął kierowca – nie napaskudzi?

– Nie wiem. Nie odpowiadam za tego bydlaka. To nie mój kot – wycedził przez zęby Korgh.

– To co pan jeździsz ze zwierzakiem… nie swoim?

– Nie pana interes!

– A mój, bo jak napaskudzi…

– Panie jedź pan do jasnej cholery!! – ryknął Korgh, a szaleństwo uderzyło z jego czarnych oczu z taką siłą, że kierowca ruszył z piskiem opon.Ruszył – po kocich łbach – a kocie zęby targały na wybojachżywe tkanki Korghowego przedramienia.Mimo to,Korgh, chyba całkowicie odruchowo… zaczął głaskać miękkie kocie futerko.

 

– O, jaki śliczny kotek! Dorodny. Rasowy! No – prawie rasowy – piał zachwycony weterynarz.

– Może i dorodny. Może nawet i rasowy – ale nie o to idzie! To zupełnie obcy mi kot! Wżarł misię w rękę. Cholernie boli.Niech pan coś z tym zrobi!

– O przepraszam, co pan sobie wyobraża właściwie? Ja mam swoją zawodową etykę, swoje zasady! Moja powinnością jest, by zwierzętom pomagać, a nie… Bo ma pan na myśli… Eutanazję… Kota – jeśli dobrze zrozumiałem?…

– Panie, Panie!! Ja też jestem zwierzęciem!! Nawet pojęcia pan nie ma – jakim!! Jak zaraz…

– Dobrze, dobrze… Tylko spokojnie, tylko spokojnie… Podrapał się w łysą czaszkę.

– Nawet jak go uśpię, to nie ma pewności… – zaczął głośno myśleć.

– Tak, tak – Nie ma pewności, że da się wypiąć – już to słyszałem. Od jednego takiego… Specjalisty… A strzel go pan jaką kurarą ! Albo tym, no… pawilonem – to może zwiotczeje ??

– Dobry pomysł. Zaintubuję go. Może go uratujemy!!

– Tak, tak: ratujmy kota. Ratujmy kota! Tylko szybko, na miłość boską!- weterynarz nakazał położyć się na leżankę. Zaczął zwozić sprzęty jakieś. „Zestaw intubacyjny”, „respirator”, „defibrylator” – Korgh czytał napisy na przytwierdzonych do sprzętu karteczkach i z niecierpliwości cały drżał.

– To tylko tak, na wszelki wypadek – uspokajał go weterynarz. Potem oznajmił: zaczynamy…

Z namaszczeniem wziął do ręki wielką strzykawę z małą igiełką na końcu. Wtłoczył w kota jakiś różowy płyn – w okolice karku, symetrycznie po obu stronach. Później kot robił się miękki i wiotki, aż stał się jakimś żelem-galaretą luźno wypełniającą kocie futerko. Weterynarz spróbował rozewrzeć mu szczeki. Puściły! Nie od razu, ale puściły. Później wypinał pazury – wszystkie. Pojedyńczo, jeden po drugim, po kolei. Potem pomazał jeszcze poranione przedramię jakimś antyseptycznym mazidłem. Na koniec dał Korghowi jakąś tabletkę.

 

– To antybiotyk. Dawka jednorazowa, ale powinna wystarczyć…

Wystarczyła – gangrena sie nie wdała.

 

A kot… Kot przeżył i robi teraz za maskotkę u weterynarza. Jeszcze bardziej się roztył. Teraz to już ledwie łazi.

 

A Korgh? Ten nawrócony przestępca?

Otóż od tego czasu niezmiennie, podczas wieczornego rachunku sumienia, prosi Boga o błogosławieństwo dla weterynarza. Przy czym zawsze skwapliwie przypomina Stwórcy o uratowanym kocim istnieniu. No bo, koniec końców, przecież je uratował.

Czyż nie?

 

Jurek Ravenfield

 

Koniec

Komentarze

Dobrze się czyta, ale przydałby się bardziej zaskakujący finał . Nawrócony rzezimieszek trochę rozczarowuje. Nie rozrywa kota? Nie daje mu w łeb? Nie odgryza sobie ręki wraz z kotem?:)Krwi!!

Pozdrawiam

                      No wiesz…  Krwi ??

 Prawdopodobnie to opko, po prostu… nie dla Ciebie (nie, nie – uchowaj Boże - to nic obraźliwego, czy coś w tym stylu)

Nawrócony ( nie „zresocjalizowany” – niuans) przestępca do końca nawróconym ma pozostać.

 ( Nawrócenie było, „chronologicznie” – wcześniej, „w poprzednim odcinku” )

                     Pozostaje nawróconym, mimo, że ratowanie kota nie ograniczyło się do delikatnego klepnięcia w kark - było trudnym i żmudnym „procesem” , składającym się z ciągu tytułowych „zdarzeń prostych”.  No a krew? Krwi trochę było – w scenie „zarzynania gęsi, co – nie wiedzieć czemu - drą się, jak zarzynane”. Za mało?

                   Choroba, utwierdzam się w przekonaniu, że nie trafiam w „target”. A tak chciałbym, by ludzie pisali ( i czytali) taką  FANTASTYKĘ , jak  „Mistrz i Małgorzata” – na przykład. Chyba podejmę jeszcze jedną próbę ( coś TYPOWO  S-F). Będzie to –tak się składa- mój dziesiąty wysłany tu tekst i – albo zacznę pisać trochę inaczej, albo… zmienię „target”.

          NO TO NARA.

   NO TO TRAFIŁEM, JAK KULĄ W PŁOT, wiktorwroz.  Przepraszam...
Wyartykułowałem moją, wcześniej skondensowaną frustrację, w odpowiedzi na Twoje: "trzeba krwi". Dopiero potem przeczytałem parę Twoich tekstów. Oceniam je naprawdę b. wysoko. Pierwsza liga.
 Ot i ironia losu... ( a propos - jak dla mnie -  "Sekcja zwłok", jest nawet lepsza od "Optyki widzenia" - odrobinkę tu i ówdzie bym zmienił, ale i tak piątka).

Pogubiłam się już kompletnie w tej wymianie komentarzy ihi:) Teraz ci nie odpuszczę i przeczytam Twój najnowszy tekst.
Piszesz o targecie, też badam grunt i czasami dziwię się, że naiwne historie o gadających kanapkach (tylko przyklad), czy o czym tam, cieszą się pozytywnym odbiorem.
Być może nikomu nie chce się czytać czegoś trudniejszego i mam na myśli temat, nie sposób pisania.

a propos krwi: http://www.fantastyka.pl/4,746.html   co powiesz na taka sieczkę?

Z przyjemnością oceniałam :)
Kilka dziwadełek językowych lekko mnie zaskoczyło, ale sama historia bardzo mi się podoba.
Mogłabym czytać więcej takich, gdyby tylko się pojawiały :)

Mnie krwi tu nie brakowało. Styl mi się podobał - bardzo zwarty, szybka narracja. Dobre, zręcznie napisane opowiadanie.
Pozdrawiam. 

           

 

 

Poważna tematyka w lekkiej formie - masz do tego rękę :) Powinieneś drążyć w tym kierunku. Jestem na wielkie TAK! A co do targetu - Mistrz i Małgorzata została wydana pośmiertnie, a i to poharatana... (a "Zmierzch" ma sławe i bogactwo). Więc wybieraj - albo harlekin-fantazy i pieniądze, albo Piszesz, ale widzą to nieliczni... ;)

Dziękuję, że zechciałaś przeczytać. Schlebia mi Twoja opinia. Natomiast w kwestii ostatecznej konkluzji - pocieszam się, że to był... Sowietskij Sojuz, i że była tam cenzura, i że teraz jest jednak trochę inaczej. Ale nie wykluczone, że masz rację: że mimo całej odmienności historycznego kontekstu zasygnalizowana przez Ciebie kwestia wyboru istnieje nadal. Pozdrawiam.

Lekkie pióro. Dobre dialogi. Poczucie humoru, które wyjątkowo do mnie przemawia. Lubię czytać o świecie  przepuszczonym przez ten typ obserwatora - skoro rzeczywistość kąsa, pokąsajmy ją trochę w rewanżu.
A jeśli mogę na coś zwrócić uwagę, to jakoś nie pasuje mi ten zabieg stawiania myślnika po "i" np.
A z przeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Wielka. Ciężka. Grubaaaśna. I - strasznie szybko.
A ten... Kot się w sobie zwarł, skłębił, odwinął ... I - wpił się wszystkimi swoimi zębami, pazurami - wszystkim, co tam miał - w klepiącą go rękę. (tutaj w ogóle zaszalałeś z interpunkcją:))
A żeby nie kończyć zbyt kwaśno, to dodam, że przestałem zwracać uwagę na błędy po kilkunastu linijkach - tak mnie wciągnęło.
Pozdrawiam

 

                 Szachraj, dzięki za komenta. „ Lubię czytać o świecie  przepuszczonym przez ten typ obserwatora - skoro rzeczywistość kąsa, pokąsajmy ją trochę w rewanżu „ - pięknie to ująłeś. Co do interpunkcji, to sam nie wiem. Bo mógłbym właściwie pisać bardziej „normalnie", ale... Jeśli chciałbyś rzucić okiem np. na „BACO (+4)"  - czyli czwarty, najkrótszy fragmencik tego opka. Moim zdaniem tam najlepiej widać -  dlaczego nie chcę "bardziej normalnie". Powiem tak: czasami chcę być „reżyserem zdania" od początku do końca - rozkładać akcenty, kształtować rytm, itd.

        Właśnie leży obok monitora „Miasto Ślepców" J. Saramango. Przeczytałem... 30 str. tego dzieła i odpuściłem. Nie wiem dlaczego. ( Świat przepuszczony przez widzących tylko biel ślepców wydał mi się... bardzo przewidywalny). Jeśli zaś chodzi o stronę formalną, to język jest oryginalny, co od razu zwraca uwagę. Nie, w czytaniu to ani nie przeszkadza, ani nie pomaga - ja odbieram to jednak, jako pewną manierę. Do czego zmierzam?  Status Mistrza, laureata Nagrody Nobla zabezpiecza przed podejrzeniem o zmanierowanie. A bez statusu - ciężko...

 W związku z powyższym STATUSÓW życzę.

Doskonale rozumiem, o co Ci chodzi. Czasem miałbym ochotę utrzeć nosa paru domorosłym krytykom, podsuwając im wielbione przez mnie Sklepy Cynamonowe Schulza jako swoje dzieło - a najchętniej wysłałbym to do "Galerii..." Kresa i zaczytywał potem jak ten mnie lży i wyzywa od grafomanów.
Masz oczywiście rację, że STATUS by mnie przed tym uchronił, ale jeśli to tak ma wyglądać, że dopiero rycerze Jedi mogą sobie pozwolić na zabawę interpunkcją, stylem, etc. to chyba nie powinniśmy życzyć sobie STATUSU, jeno kompetentnych krytyków (o ile nie jest to oksymoron w dzisiejszych czasach).
A do "Miasta Ślepców" nie podejdę, póki nie wymażę z pamięci koszmarnego filmu o tymże tytule. Poczytam Twoją twórczość, jakżeby inaczej, ale to jeszcze chwila - pracuję nad pewną rzeczą, która lada moment ujrzy światło dzienne.
A argument o interpunkcji cofam - tyś reżyserem, tyś demiurgiem. Jeśli tak ma to wyglądać, niech tak to wygląda. Wszak bez eksperymentów, nie miałbym "Sklepów...".
Bywaj

Brakuje takich opowiadań. Jak cholera brakuje. A jeśli kogoś Kresem straszą - znak to, że naprawdę warto przeczytać! Jakie jeszcze teksty Kresem straszono?
Dzięki wielkie!
PS. A tak z ciekawości zawodowej, co ten weterynarz zadał pacjentowi? Morbital s.c.?;)

Trudna sprawa - żaden znany mi środek farmakologiczny nie działa aż tak spektakularnie. Powiedzmy więc, że to był tzw. "element fantastyki" w opowiadaniu ( czy nie za takie "czary-mary" lubimy fantastykę? ).
 Poza tym dziękuję za dobre słowo i przepraszam za zwłokę ( ostatnio jakoś rzadko tu bywam ).

Nowa Fantastyka