- Opowiadanie: Xsavi - Nowy plon

Nowy plon

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nowy plon

 

Wciskam ENTER, pospiesznie i nieporadnie. Atak rozpoczęty.

 

 

 

– Na lewo! Ty i Damian! Reszta za mną! Przygotować się do obrony!- tubalny głos dowódcy roznosi się wokół, zagrzewając do walki.– Si.T0 na czternastej! Przygotować się!- przeciągnięte samogłoski nikną w ogólnej wrzawie i głośnych biciach serc żołnierzy.

 

Pierwszy robot wyłania się z lasu. Ma zamiast rąk, dwa wielkie działa; jak na razie skierowane ku ziemi; jego dwa, czerwone lasery błyszczą w miejscu mechanicznych oczu, przy okazji zbierając informacje o wrogu i przesyłając je do swojego generała.

 

Słabe, ludzkie uszy są w stanie wychwycić dźwięki stawianych na zamarzniętej ziemi, grubych nóg robotów dopiero teraz, kiedy widać blask, odbijających się promieni słońca od ich pancerzy. Armia złożona z robotów nadciągała. Nagle robi się cicho. Każdy sam obmyśla plan działania i przypatruje się maszynom. Jedne z nich są uzbrojone w kałasznikowy, inne w bazooki. Ciężko z nimi walczyć, a jeszcze trudniej je zniszczyć. Nigdy nie czujące zmęczenia i w ciągłej gotowości, są idealnymi wojownikami; dlatego ludzie je stworzyli; ale teraz są ich wrogami. Ich celem jest zniszczenie ludzkości.

 

– Teraz zacznie się zabawa.– szepczę– Gotowi?

 

Nagle, jak na komendę, wszystkie maszyny unoszą broń i celują w ludzi. Laser gaśnie, na szczęście nie sięgał linii ludzkich plutonów. Jeden z nich nerwowo poprawia kask. Liczne krople potu spływają, jedna po drugiej po czerwonej twarzy; jego małe oczka wpatrują się w skupieniu w linię lasu, z którego nadciąga wróg. Zaraz wyskoczy z zasieków i strzelając na oślep będzie biec ku robotom. Wie, że ta metoda jest metodą na szybkie zarobienie kulki, ale nie ma wystarczająco sił, by walczyć również ze stresem. Znów będzie miał brzydkiego siniaka, ale to mały koszt za brak umysłowego wysiłku. Ma już dość coraz to lepszych modeli maszyn, z którymi nieustannie nakazują mu walczyć, ale rozkaz to rozkaz.

 

Si.T0 podnosi działo, powyżej głów żołnierzy i strzela, dając tym samym znak, by rozpocząć atak. Pocisk trafia gdzieś na tyły jednego z plutonów. Są pierwsze ofiary.

 

Ludzie czekają ze zniecierpliwieniem na znak swojego dowódcy. Ogień jest otwarty tylko z jednej strony. Maszyny powoli, ale konsekwentnie przemieszczają się ku pierwszej linii obrony ludzi. Dzięki kamerze umieszczonej w Si.T0, który zdaje cały czas relację z pola bitwy, dostrzegam jak żołnierze wyciągają chudego i ledwie wykrywalnego przez roboty, groma. Podpieram się ręką o konsoletę i marszczę brwi. Grom. Wyrzutnia rakietowa, przeciwlotnicza. Stary sprzęt, który został włączony do wyposażenia armii, po ataku maszyn– wyrzutni z nowej kolekcji, sterowanych przez inteligentny komputer w głównej bazie. Obecność takiego sprzętu na polu bitwy nieco mnie zdziwiła, gdy pierwszy raz czytałam o wyposażeniu żołnierzy w walce z robotami. Niektóre stare maszyny, dostały nowe zastosowanie i choć nie zawsze się sprawdzały, były lepsze od zwykłych, sterowanych komputerowo karabinów.

 

Jeden z ludzi pospiesznie ładuje rakietę do gromu. Nic z tego– myślę i naciskam niewielki, czerwony guzik tuż koło mojej lewej dłoni. Kiedy przycisk odskakuje, na pole bitwy niespodziewanie spada długie i szerokie ramię, średniej wielkości robota. Metalowa ściana osłania mechaniczną armię tuż przed samym dziobem rakiety. Jest słaba, więc nie odbija się daleko, ale pierwszą linię obrony mam już z głowy. Uśmiecham się do siebie znacząco. Domyślałam się, że tak będzie.

 

Teraz czas na k-Tu-by z moździerzami. Zaskoczeni żołnierze obserwują jak pierwsza, druga i trzecia linia robotów klęka i robi miejsce dla k-Tu-bów, które tak, by nie dostrzec ich broni, działają szybko i metodycznie, zaprojektowane tak, by nimi sterować.

 

Zostały przeinstalowane przeze mnie, by celowały w ruchome obiekty o kształtach ludzi. Tego jeszcze nie wykorzystał nikt przede mną, a więc wezmę żołnierzy na zaskoczenie. Zobaczymy co zrobią. Wyczekująco wpatruję się w ekran jednego z komputerów. Pierwsze, przerzedzone szeregi k-Tu-bów strzelają. Ludzie nie dostrzegli jeszcze zmian. To dobrze. Nieświadomie i ze zniecierpliwieniem stukam palcami w blat konsoli. Pierwszy rząd pochyla się i rozpoczyna resetowanie systemu po to, by żaden z robotów z mojej armii nie przetworzył go do pierwotnej wersji, co czasem podczas prób mi się zdarzało. Tymczasem druga linia robotów z moździerzami ustawia się na linii między specjalnie ustawionym pierwszym rzędem. Ci mają za zadanie wpierw wycelować w jakiś konkretny cel, a dopiero później strzelić. Jak do tej pory wszystko idzie zgodnie z planem, coraz więcej ludzi leży martwych, natomiast straty w maszynach są niewielkie, nie doszło nawet do szacowanej liczby ubytków w pierwszej linii. Wtedy jedna z rakiet, wystrzelona niedawno z gromu, trafia jednego z moich prawie niezniszczalnych LO-60, które teraz wysuwają się na przód. Te modele są zbudowane z adamantium, najtwardszego stopu metalu; oczywiście ludzie nic o tym nie wiedzą, bo jest to mój model, przerobiony częściowo z LO-40, który zazwyczaj był wystawiany na pierwszą linię, by jak mówią, stępić naboje przeciwnika. Te roboty również mają za zadanie zmylić żołnierzy, którzy wpadają w moją zasadzkę niczym muchy w sieci pająka. Wyszli z zasieków i rozpoczęli atak myśląc, że to te same stare i łatwo zniszczalne LO-40. Teraz zamiast przerzedzać ilość robotów, przerzedzają własne plutony. Kiedy jednak niezauważona przeze mnie, ani przez żadnego z robotów, rakieta, trafia w jednego z adamantionowych maszyn, atak muszą wznowić k-Tu-by. LO-60, mimo że trwałe są połączone bezprzewodowymi łączami szeregowymi, co oznacza, że albo walczą wszystkie albo żaden. Zakłócenia w trafionym LO-60 sprawiają, że wszystkie jednostki z tej linii zatrzymują swój ogień. Robot płonie, ale to najmniejszy mój problem, chip odpowiedzialny za kierowanie bronią jest położony blisko rany jaką zadano maszynie i właśnie to przerwało ciągłość ataku. Czerwona alarmowa lampka miga ponaglająco. Odpycham się od konsolety i włączam osobisty komputer, gdzie mam zapisane wszystkie sterowniki i polecenia dla robotów. Kilka chwili i jest po problemie. Gdy zamykam laptop, oddycham ciężko. Byłam blisko porażki, na którą nie mogę sobie pozwolić. Całe szczęście dalsza walka miała pójść bez przeszkód. Wygraną można było przewidzieć, silniejsza jestem ja. Moje roboty.

 

 

 

Jest już wieczór, kiedy wychodzę ze swojej niewielkiej pracowni i dokładnie zamykam drzwi. Kto wie, czy któryś z żołnierzy nie będzie chciał wkraść się do mojej bazy danych. Nie przebierając się w bardziej odpowiednie ciuchy schodzę na pierwsze piętro i kieruję się do sali głównej Wojskowej Bazy Rekrutów do Walki ze Zmechanizowanymi Siłami Przeciwko-Ludnościowymi, w skrócie WBR-WZS-PL, potocznie zwany WóL.

 

Mam na imię Antonina, jestem najmłodszym i najlepszym w Europie, jeśli nie na świecie, inżynierem oraz informatykiem specjalizującym się w robotyce Nowego Wieku; współpracowałam z największymi bazami wojskowymi w Europie oraz w Ameryce. Stworzyłam nowy system łączności, niewykrywalny przez radary wrogich wojsk oraz mam na swoim koncie wygraną bitwę, która była objęta tajemnicą rządową i udokumentowana w najpilniej strzeżonej bazie informacyjnej na świecie. Mam osiemnaście lat.

 

Zaproszono mnie do współpracy z Narodową Armią, a dokładnie z oddziałem, który od kilku lat zajmuje się szkoleniem młodych żołnierzy do prawdopodobnej walki z robotami, które w ślad postępu, ze zwykłych maszyn do ściśle określonych celów, zostały przekształcone w inteligentne roboty, które mają za zadanie wykonywać najróżniejsze zadania, poczynając od zajęć domowych, a kończąc na walkach zbrojnych w Iraku i Afganistanie.

 

Kilka miesięcy temu zarejestrowano pierwszą, jak do tej pory zmianę w intencjach robota, ale już od dawna ludzie mają świadomość tego, że sami mogą na siebie ściągnąć zagładę. Dlatego tu jestem. By nauczyć żołnierzy bycia przygotowanym na nieoczekiwane.

 

Przede mną była tu trójka innych robotyków, jak nas nazywają rekruci. Z tego co się dowiedziałam żaden z nich nie modyfikował maszyn, z którymi ścierali się żołnierze; żaden również nie starał się wygrać bitwy, kiedy widział, że ta będzie zwycięstwem rekrutów. Ja zamierzam walczyć za wszelką cenę. Zmuszę ich do prawdziwej walki.

 

Najpierw jednak muszą mnie poznać. Zebrali się w sali głównej, specjalnie po to, by poznać nowego inżyniera. Jak do tej pory, walczyli z nimi trzydziesto-, czterdziesto– letni mężczyźni. Żaden z nich nie wie z kim będą mieli do czynienia teraz.

 

Słyszę już ogólny gwar, wyłapuję poszczególne głosy. Kiedy wejdę zapewne nikt nie zwróci na mnie uwagi, nie spodziewają się kogoś takiego jak ja, na dodatek ubranego w pomiętą bluzę i zdarte dżinsy z tenisówkami, które są przesiąknięte do ostatniej nitki zapachem palących się przewodów.

 

Uśmiecham się do siebie, nie mogę doczekać się widoku min wszystkich młodych mężczyzn i okrągłych oczu wpatrzonych we mnie. Opieram dłoń o drzwi prowadzące do sali. Zaczerpuję powietrza i w końcu pcham.

 

Głosy nie cichną ani na chwilę, dokładnie tak jakby nie zauważyli, że ktoś wszedł. Uśmiech sam wykwita mi na twarzy, spuszczam więc głowę i przez chwilę tak idę mijając coraz to kolejnych żołnierzy. Kiedy idę wzdłuż dywanu, który został wyłożony specjalnie dla mnie nikt z obecnych nie podnosi na mnie wzroku, choć po przebyciu kilku kroków, przypatruję się mężczyznom, z którymi dzisiaj walczyłam. Udaje mi się nawet dostrzec w tłumie tego, który tak nerwowo poprawiał hełm. Teraz odprężony i zadowolony, że nie musiał zbyt wiele walczyć, wygląda zupełnie inaczej. Uśmiecha się lekko, przysłuchując opowiadaniu jednego z kolegów. Moje kąciki ust znów się podnoszą, następnym razem gdy się spotkamy będzie równie mocno zmęczony co najodważniejszy z zebranych tu rekrutów. Następnym razem nie będzie strzelać na oślep.

 

Idę dalej, rytmicznym i dosyć szybkim krokiem; sala jest długa na połowę boiska piłkarskiego. Jakiś młodzik szturcha mnie łokciem. Chce szybko przeprosić myśląc, że to jeden z żołnierzy, ale gdy widzi dziewczynę, milczy. W końcu uśmiecha się przepraszająco.

 

Wielu mężczyzn stoi również na dywanie co uniemożliwia mi przejście. Staram się przecisnąć między nimi, ale oni naśladując prawdziwych „twardzieli” nie poruszają się nawet, by zrobić mi miejsce. W zasadzie żałuję, że nie są tymi „twardzielami” naprawdę, bo wtedy potrafiliby walczyć, a tak tylko udają. Już niedługo– myślę, zatrzymując się na przedzie sali i obracając na pięcie. Stoję dumnie wypinając pierś. Ich zażarte rozmowy nadal trwają, nie mówię nic, po prostu czekam. Planując każdą ich reakcję od początku do końca, wbijam wzrok w jednego ze starszych mężczyzn i czekam aż ten poczuje, że ktoś na niego patrzy. Kiedy się odwraca, uśmiecham się do niego. Z początku nie wie o co mi chodzi, a w końcu powoli pyta:

 

– Kiedy przyjdzie nowy inżynier?

 

Nie odpowiadam. Jego dwaj koledzy również już na mnie patrzą. Reakcja łańcuchowa. Są inteligentni, choć jeszcze w to nie wierzę; powoli, myśl, że to ja jestem tym inżynierem, rodzi się w ich głowach. Po kolei rozmowy cichną i milczenie obejmuje coraz dalej stojące grupy mężczyzn. Za niedługo wszystkie pary oczu zebrane w sali będę wpatrzone we mnie. Ja z wciśniętymi dłońmi w kieszenie dżinsów, uśmiecham się nadal. Nie muszę nic mówić. Donośny głos za mną, wzmacniany przez bezprądowy mikrofon, skonstruowany przeze mnie, przedstawia i opisuje moją postać. W coraz większej ilości oczu widzę podziw. Jedni są skrępowani, drudzy nastawieni sceptycznie i nie liczą na nic wyjątkowego, choć w głębi serca czują lekki niepokój.

 

Powoli głos za mną cichnie. Kiedy wychodzę już żaden mężczyzna nie patrzy na innego mężczyznę. A jestem jedyną kobietą w WóLu.

 

 

 

Kiedy zasiadłam za konsoletą na ekranach komputerów widziałam gotową do walki armię. Oczywiście względnie gotową. Teraz, wypatrują oznaczonego Si.T0, którego miałam im pokazywać, by wiedzieli kiedy zaatakują roboty. Powiedziano mi, że to się zmieni, gdy starałam się zaprotestować. Podobno jest to chwilowe, wpierw armia chce zapoznać żołnierzy z maszynami. Kolejnym stopniem trudności będzie właśnie atak z zaskoczenia. Nie skomentowałam tego, bo gdyby wiedzieli co zamierzam, to prawdopodobnie straciłabym pracę. Choć z drugiej strony wątpię, żeby mieli pięć milionów dolarów, by zapłacić mi za zerwanie umowy do czego się zobowiązali choć możliwe, że jeszcze tego nie zauważyli.

 

Tymczasem na polu bitwy, tym razem na pustym polu, gdzieś koło jakiegoś jeziora, na horyzoncie nie pokazują się przeciwnicy. Widzę skonsternowanie i nerwowe rozmowy między żołnierzami. Dziś już wiedzą, że mogą się po mnie spodziewać wszystkiego, choć raczej nie podejrzewają tego co zamierzam. A nie chodzi mi o usunięcie Si.T0.

 

Mały robot, który dzisiaj jest moimi oczami i uszami, podkrada się do jednego z dowódców. Nastawia swoje receptory i rejestruje dźwięk. Jest tak blisko mężczyzny, że słyszę każde słowo tak, jakbym stała obok niego. Nie widzi robota i prawdopodobnie go nie ujrzy, aż do momentu, gdy ten wdrapie się na jego ramię. Maszyna jest wielkości mrówki i jest dla mnie bardzo cenna. Jej wykonanie zajęło mi dużo czasu, ale w końcu mogę się nią pochwalić, ale co ważniejsze mogę jej w końcu użyć. Starałam się zamontować w niej jak najczulszą kamerę oraz noktowizor. Nie spodziewałam się aż tak dobrych wyników; mimo że małe sprawowały się wybitnie dobrze. Mogłam dzięki nim odczytywać drobne napisy na broniach armii określającej na przykład kaliber, co pomagało w obronie. Po za funkcją informacyjną MR-eK, mają w sobie małe pojemniczki z silnym środkiem nasennym, który dzięki szpikulcom ukrytym w nóżkach mają za zadanie wszczepić jak największej ilości żołnierzy. Na prawdziwej wojnie środek nasenny zastąpiono by zapewne jakąś trucizną. Myślę, że najlepsza byłaby anatoksyna-a, którą udało mi się przetestować na kilku zwierzętach dzięki życzliwości naukowców z bazy w Ameryce. Na razie jednak muszę posługiwać się czymś nieistotnym i w miarę nieszkodliwym dla ludzi. Mam zamiar wykorzystać ten przywilej najbardziej jak tylko się da; jednak wszystko w ryzach bezpieczeństwa. Ale myślę, że to już będzie zależeć tylko od zaangażowania rekrutów.

 

Gdzieś z oddali daje się słyszeć pierwszy wystrzał średniokalibrowych karabinów maszynowych. Oczy wszystkich żołnierzy zwracają się w tym kierunku.

 

– Nie ładnie, panowie.– mruczę i wpisuję komendę dla k-Tu-bów, nakazując strzelać z moździerzy. Drugą linię jednak wolę kontrolować sama. Głównie ze względu na typ pocisków. Czekam na kontratak. Większość mężczyzn strzela na oślep, nie wiedząc skąd nadchodzą roboty. Nie widzą ich, choć stoją na pustym polu. Jeden z dowódców decyduje się na oblężenie jeziora. Nie mogę na to pozwolić. W toni wodnej kryje się stado małych MR-eK i jeżdżących wyrzutni małego kalibru. O te drugie martwię się bardziej.

 

Zbyt długo zastanawiam się nad decyzją, padają pierwsze strzały w wodę. Jedna z moich maszyn jest ranna, komputer informuje mnie, że jest niezdolna do działania. Klnę pod nosem i przegrupowuję najszybciej jak się da, k-Tu-by. Mniejsza ich część idzie w kierunku oddziału atakującego jezioro, reszta rozbiega się po polu bitwy. Ludzie jeszcze tego nie wiedzą, ale są okrążeni. Padają kolejne strzały, a zielona trawa mieni się od różnokolorowych pocisków z farby. Mimo że roboty stoją blisko ostatniej linii ognia żołnierzy, ci nie widzą ich. Płaskie i rozległe samoloty, które pojawiły się nad łąką kilka minut temu, nie mają za zadanie atakować, a odbijać widok zza k-Tu-bów. Lustra zamontowane na nich odbijają promienie wysyłane z samolotów, a komputer redukuje niedociągnięcia, w tworzeniu „niewidzialnych” maszyn. Dlatego ludzie ich nie dostrzegają, ale program jest słaby i nie przetrwa do końca bitwy. Lustra są kruche i gdy tylko padają na nie jakiekolwiek strzały, rozsypują się. K-Tu-by powoli stają się widoczne, ale i tak mam przewagę. Sprawiłam, że ludzie nie będą mieli gdzie uciec jeśli zdecydują się na kapitulację. Jeśli przegrają to żaden z nich nie przeżyje. Dzięki kamerom umieszczonym na samolotach i pojedynczych drzewach widzę rosnący strach w oczach żołnierzy. Nie wiedzą co robić. Są nieprzygotowani. Nie musiałabym robić nic więcej by ich pokonać, ale nie mam zamiaru pozbawiać się przyjemności z patrzenia na ich zaszokowane twarze. Póki co, uczą się walczyć ze mną, a nie z robotami. Muszą się do mnie przyzwyczaić, a dzisiejsza bitwa to chrzest.

 

Aby zwiększyć znaczenie roli MR-eK, wszystkie inne roboty wstrzymują ogień. Jeszcze przez chwilę ludzka armia strzela do nich i trafia w kilka z nich. Znów wszystko idzie tak jak to sobie obmyśliłam. Dzięki zniszczeniu paru maszyn wróci im siła w samych siebie i nie zwrócą uwagi na miniaturową armię robotów, które powoli wyłaniają się z jeziora i wkradają pomiędzy oddziały, a później poszczególnych żołnierzy. Wpierw parami atakują dowódców, co ma spowodować jeszcze większy chaos. Dopiero później ruszają ku niższym stopniem rekrutom. Póki co nic się nie dzieje. Strzały słychać tylko tam, gdzie nie dotarły jeszcze

 

MR-Ki. Na jeden mój znak, do krwi wszystkich dowódców dostaje się podwójna dawka najsilniejszego leku nasennego. Po kilku sekundach, mężczyźni padają bezwładnie na ziemię. Kiedy ich podwładni przyglądają się uciekającym, opróżnionym MR-Kom, orientują się w sytuacji. Strzelają bezradnie do nadciągającej małej armii, choć dobrze wiedzą, że to nic nie da. Po chwili na polu bitwy zostają tylko dwa plutony, które utworzyły się z kilku różnych. Ogółem pozostała setka żołnierzy. To dla nich przygotowałam moją niespodziankę, dla najlepszych. Zapewne mój ruch nie pozostanie bez odzewu ze strony zarządu armii, ale jestem pewna tego co robię. Nim zacznę, pozwalam ludziom złapać oddech, choć prawdopodobnie są w takim stresie, że nie są w stanie. Wstaję z obrotowego krzesła, ale nim od niego odchodzę, spostrzegam spośród garstki pozostałych na polu mężczyzn, żołnierza, który mnie trącił podczas przedstawiania mnie. Jest w moim wieku. Uśmiecham się do siebie. Kiedy tylko pierwszy raz weszłam do mojej pracowni, przyglądnęłam się zamkowi w drzwiach. Całe szczęście można je zamknąć od wewnątrz. Teraz mam zamiar z tego skorzystać. Przekręcam dwa razy klucz i wyjmuję go z zamka. Przyciskam mocno do piersi i w końcu chowam do kieszeni dżinsów. Mogę rozpocząć atak.

 

Z wody wynurzają się wyrzutnie, a z plecaków umieszczonych na k-Tu-bach, wychodzą androidy uzbrojone w magnumy. Żołnierze marszczą brwi, próbując rozeznać się w zaszłej sytuacji. W ostatniej chwili rezygnuję z wyrzutni, które oprócz jednej na nowo chowają się w toni wodnej. To dezorientuje rekrutów. Zbili się w grupkę, tworząc wielowarstwowe koło, znany typ obrony formują wręcz machinalnie.

 

Wraz z moimi k-Tu-bami i androidami stojącymi w odległości kilkudziesięciu metrów od nich, również w okręgu, wyglądają nadzwyczajnie. MR-Ki już dawno zniknęły z pola bitwy, co nieco uspokoiło żołnierzy.

 

Włączam odliczanie od pięciu. W chwili wypowiedzenia przez mój komputerowy system, liczby 0, jedyna pozostała wyrzutnia, wypali, upadając dokładnie między grupę ludzi, a moje maszyny uzbrojone w magnumy. To ma być pomoc w rozszyfrowaniu moich zamiarów. Mimo moich radykalnych metod nie chcę, by komukolwiek cokolwiek się stało. Odliczanie jest już w połowie, działo wyrzutni ustawia się samodzielnie do moich parametrów. Żołnierze dostrzegają to, jednak żaden z nich się nie porusza.

 

Komputer informuje mnie na bieżąco:

 

– …2…1…– jego nienaturalny głos, wpływa na mnie kojąco-…0… działo aktywowane.

 

Wystarczy, że żołnierze zaczną uciekać jak najdalej mogą od działa, a pocisk trafi w nich. Z bijącym sercem wpatruję się w twarze żołnierzy, by w razie czego skierować pocisk dalej. Na szczęście ci są sparaliżowani. Pięć metrów przed pierwszym rekrutem, dokładnie w tym miejscu, gdzie sobie zażyczyłam wybucha broń. Ludzie stojący najbliżej są ranni. W końcu słychać jęki normalne dla wojny. Nowy dowódca, który został wybrany przez pozostałych żołnierzy, nie wierzy własnym oczom. Zaczyna rozumieć, dlaczego androidy mają taką słabą broń. Już nie uważał, że jest słaba.

 

– Wszyscy na stanowiska!- wrzasnął, przerażony tym czego właśnie się dowiedział– Odeprzeć atak! Broń w gotowości!… Załadować!!!

 

Wydaje rozkazy, ale jest bezradny. Jeden z moich androidów ustawia się do strzału. Joystickiem mierzę w ramię osiemnastolatka, który mnie szturchnął. Wolę nie ufać robotom w kwestii tak wielkiej precyzji. Nie teraz.

 

– Cel… pal!- szepczę, trzymając oburącz joystick. Słychać pojedynczy, urwany krzyk chłopaka. Jest zbyt przerażony tym co się stało, by kontratakować. Czekam więc. Rekruci nie wierzą, kilku z nich zbliża się niepewnie do młodzieńca, wciąż trzymając na muszce androidy i przyglądając się sączącej z rany krwi. Jeden z nich w końcu wyrzuca z siebie z nieukrywanym przerażeniem:

 

– To broń ostra!

 

Uśmiecham się znów i ze stoickim spokojem, mówię w stronę jednego z ekranów:

 

– Otóż to, panowie, otóż to…

 

Nowy dowódca korzystając z chwilowego zamieszania wokół chłopaka, włącza małe radio umieszczone na nadgarstku i przesyła informacje do bazy. Mam dziesięć minut zanim ochrona zacznie dobijać się do moich drzwi. Zamkniętych drzwi.

 

Kiedy dowódca relacjonuje sytuację, wszystkie androidy ustawiają się, a ja po kolei namierzam w miarę bezpieczny cel. Jednocześnie kule z siedemdziesięciu magnumów trafiają w ciała żołnierzy. Są tylko ranni. Tylko i aż. Ból osłabia człowieka w działaniu, uważam ich już za załatwionych, choć strzelają. Tymczasem androidy przeładowują magazynki i czekają aż wskażę im cel. Nim to robię z kilkunastoma tracę łączność. Nie ulepszałam tych modeli, są więc słabe i łatwo je zniszczyć. Ale o to mi chodziło. Nie jestem w stanie kontrolować ich wszystkich. Po kolejnym strzale zmieniam w nich program tak, by strzelały tylko w nogi, a czasem w ziemię. Nim ludzie się zorientują, uda mi się podejść jednym z androidów na tyle blisko, by zrealizować ostatni punkt z mojego planu. Jestem maksymalnie skupiona. Wyłączam k-Tu-by i wszystkie inne roboty poza tymi uzbrojonymi w magnumy, by zmniejszyć ilość pobieranej energii i odciąć się od źródła zewnętrznego, które za chwilę zostanie odłączone przez zarząd armii, w celach zabezpieczających rekrutów. Androidy działają teraz na zgromadzonej w sobie energii, pobieranej od promieni słonecznych. Z ich szczupłych pleców, wyłaniają się baterie. Jeśli zarząd armii to widzi to już wie, że nie skończy tej bitwy tak szybko.

 

Tymczasem ja uchylam się od ciosów kierowanych w mojego jedynego androida, który pozostał pod moim wpływem. Strzelam tylko tam, skąd dochodzą mojego robota najgorsze strzały. Ten jeden wyróżnia się od całej reszty, ma osobny program, który jest o wiele bardziej rozbudowany niż wszystkich pozostałych maszyn. Zbiera informacje o otoczeniu i jest w stanie przetworzyć je tak, bym wiedziała więcej niż tylko to co widać na ekranie. Może samodzielnie wykryć, z której strony będzie atakowany i uniknąć pocisku, co w tej chwili świetnie się sprawdza. Nim zbliżył się do zaskoczonego młodego mężczyzny oddał trzy strzały, a wokół niego pozostała tylko szesnastka androidów. Nakazuję robotowi podnieść broni do czoła rekruta i czekać. Zastyga w tej pozie tak jak wszystkie inne androidy w swoich. Po chwili zostają one zniszczone przez garść pocisków z karabinów automatycznych ludzi. Mojego jednak nie da się tak łatwo zabić. Po kilku próbach uszkodzenia pancerza ostatniego z androidów, żołnierze przerywają ogień. Na polu bitwy robi się nienaturalnie cicho. Słychać tylko przyspieszony, głośny oddech młodego mężczyzny, do którego celuję. Czekam na reakcję ludzi. Nagle jeden z nich nie wytrzymuje i opróżnia cały swój magazynek, celując w adamantionowy brzuch androida, który stoi niewzruszony. Słyszę na korytarzu za swoimi plecami, krzyki i kroki mężczyzn z ochrony. Dopiero teraz powolnymi i niepewnymi krokami, podchodzi do mnie nowy dowódca. Odbezpieczam broń. Młodzieniec patrzy prosto w twarz robota, nie w lufę. Słysząc charakterystyczny szczęk, zachłystuje się powietrzem, starając trzymać głowę jak najdalej od lufy rewolweru.

 

– Chyba go nie zabijesz?– pyta pełnym wyższości, bojaźni i groźby głosem, patrząc prosto w kamery androida. Patrzy na mnie, a ja powoli odwracam głowę i również spoglądam na niego. Mam gotową odpowiedź. Przełączam coś na konsolecie i przybliżam usta do cienkiego mikrofonu. Domyślam się jak dziwnie brzmi mój głos, na polu bitwy i to jeszcze zniekształcony przez maszynę.

 

– To wojna, panowie, tu nie ma litości.

 

Wyłączam funkcję kontaktowania się i odsuwam mikrofon. Działam mechanicznie, ale jestem zła. Oni muszą w końcu to zrozumieć! Wrze we mnie krew. Jeszcze niczego się nie nauczyli.

 

– Jasne, że go nie zabiję– dodaję– ale zranić mogę.

 

Z chwilą pomyślenia tych słów, odwracam głowę androida i celuję w lewe udo młodego mężczyzny. Strzelam. Przez dłuższy czas słyszę tylko jego wrzask. Patrzę znów, na nowego dowódcę, oczami robota. Chyba w końcu zrozumiał, że to nie zabawa.

 

W tym samym czasie ochrona krzyczy zza drzwi i nerwowo pcha klamkę. Zabawa jeszcze się nie skończyła. Mam pięć minut, nim mężczyźni wedrą się do mojej pracowni. Jeszcze się nie zorientowali, że w środek drzwi zamontowałam metalową płytę, a zamki potroiłam. Muszę mieć pewność, że chrzest zakończy się pomyślnie, a rekruci uwierzą naprawdę w to, co robią. Nie chcę zrobić im krzywdy, chcę tylko by byli dobrymi żołnierzami. Widziałam zbyt wielu, bezmyślnie ginących młodych ludzi, którzy bez odpowiedniego wyszkolenia tracili życie w równie bezsensownej walce. Robię to wszystko, bo mi na nich zależy, ale nikt mi w to nie uwierzy. Dlatego musiałam przerobić drzwi. Dać sobie czas. Sobie i im.

 

Nowy dowódca odwraca się na chwilę ode mnie i wydaje jakieś rozkazy, tak że nie widzę, ani nie słyszę co mówi. Uśmiecham się, ale nie z triumfem choć mam się czym pochwalić. Jedna z moich bitew, rozgrywana nie za pomocą broni, a umysłu, została wygrana. Teraz zakończy się druga.

 

Nadal mierzę w czoło rekruta. Mam jedną kulę, a moje zasilanie słabnie, bo przekazuję je innym, czterem maszynom, ukrytym pod chłodną warstwą ziemi. Zdaje mi się, że słyszę jak powoli pełzną w stronę ludzi, którzy jeszcze niczego nie świadomi, wdrażają w życie pułapkę na adamantionowego androida. Ale on jest już nie ważny, nim ludzie go schwytają, będzie wyłączony. Zajmuję się teraz ELEKTami, które w końcu przebijają ziemię swoimi dziwnymi głowami i czekają na dogodne dla nich, pozycje ludzi. Każdy z nich ma po cztery głowy. Ich akumulatory są ukryte aż kilka kilometrów stąd.

 

Żołnierze rozglądają się po łące, już chcą wiwatować, widząc, że nic ich nie atakuje, ale właśnie wtedy, jeden z ELEKTów, rzuca swoją głową– kotwiczką, w stronę jednego z rekrutów. Zahacza o jego mundur i aktywuje się. Zdziwiony mężczyzna, szarpie się z nim przez chwilę, podejrzewając, że nie przyniesie nic dobrego. Działa zbyt nerwowo i głowa ELEKTa, pozostaje na swoim miejscu. W chwili, kiedy ciało żołnierza przeszywają drgawki, o ubiory innych, chwytają się kolejne główki. Wszystko dzieje się tak szybko, że nawet ja nie jestem w stanie się temu przyjrzeć. Wiem jednak na jakiej zasadzie działają ELEKTy. Z akumulatorów, z prędkością160 kilometrówna godzinę, płynie prąd o wartości 50V, który powoduje, że człowiek traci przytomność. Zastosowałam najniższą, moc jaką mi wolno. A przynajmniej wydaje mi się, że mi wolno. Nie zrobiłam im tym większej krzywdy, a jedynie pokazałam, że powinni być czujni zawsze. Mam za zadanie ich uczyć, a nie ma nauki bez błędów, a co za tym idzie, w ich przypadku, bez bólu.

 

Zaprezentowanie swojej najnowszej broni na rekrutach, zajęło mi mniej niż trzy minuty. Pozostała mi jedna. I dobrze wiedziałam jak ją wykorzystać. Nim jednak odeszłam od konsolety, spojrzałam na tymczasowego dowódcę. Jako jedyny nie został porażony prądem. Stał w samym środku, porozrzucanych wokół ciał kolegów. Tak, wydaje mi się, że zrozumiał i nie tylko on.

 

 

 

Głosy zza drzwi stawały się coraz bardziej natarczywe. Spokojnie podeszłam do nich i po kolei otworzyłam trzy zamki. Umilkli, słysząc co robię. Nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi. Udając, że nie przyglądam się ochroniarzom, zarzuciłam na siebie swoją szarą bluzę i przeszłam obok, pozostawiając ich ze swoimi ogromnymi oczami, wyrażającymi tylko jedno uczucie. Zdziwienie.

 

Nawet za mną nie poszli. Do szefa WóLu, udałam się sama.

Koniec

Komentarze

- Na lewo! Ty i Damian! Reszta za mną! Przygotować się do obrony!- tubalny głos dowódcy roznosi się po polu walki, zagrzewając do walki.

 

Si.T0 na czternastej! Przygotować się!- przeciągnięte samogłoski nikną w ogólnej wrzawie i głośnych biciach serc żołnierzy. – Pieronie, to co oni mieli, dzwony Zygmunta w klatach? Jasne, można czegoś nie słyszeć, bo serce wali nam głośno, np. podczas szaleńczego biegu, ale w tej formie to brzmi, jakby im te pikawy waliły tak, że i postronni słyszą…

 

jego dwa, czerwone lasery, przypominające kształtem oczy, osłaniają nadchodzącą resztę zautomatyzowanej armii. Przy okazji zbierając informacje o wrogu i przesyłając je do swojego generała. – Ok, ale w jaki sposób te lasery, jak wynika z opisu urządzenia do zbierania informacji, osłaniały towarzyszy?

 

Słabe, ludzkie uszy są w stanie wychwycić dźwięki stawianych na zamarzniętej ziemi, grubych nóg robotów dopiero teraz, kiedy widać blask, odbijających się promieni słońca od ich stalowych pancerzy. – składniowa porażka.

 

Armia złożona z nieznanych, ludzkim żołnierzom, robotów, nadciągała. – przecinkologia

 

Ciężko je zniszczyć, a jeszcze trudniej z nimi walczyć. – To powinno być na odwrót. Tak, jest pozbawione sensu, bo wychodzi na to, że łatwiej je zniszczyć niż z nimi walczyć.

 

Nidy nie czujące zmęczenia i w ciągłej gotowości, są idealnymi wojownikami; dlatego ludzie je stworzyli; ale teraz stoją po przeciwnej stronie. – WTF?? Przecież kilka zdań pisze, że nadciągające roboty są nieznane ludziom! Po przeciwnej stronie czego stoją? Ulicy?

 

Ich celem prawdopodobnie jest zniszczenie ludzkości, ale pewności nie ma nikt. – No tak, uzbrojone w kałachy i bazooki poszły na piknik. Albo pieska wyprowadzić na spacer.

 

Nagle, jak na komendę, wszystkie maszyny unoszą broń i celują w ludzi. Laser gaśnie, na szczęście nie sięgał linii ognia żołnierzy. – Co ten laser nie sięgał? Linii ognia? A jakby sięgnął, to co? Lecące pociski by postrącał? Linii ludzkich oddziałów chyba nie sięgał…

 

Ten tekst to masakra jakaś. Przecinkologia, zaimkologia, bezsensowne zdania, nieporadne opisy itp. itd. Ja bym więcej książek zalecał, a mniej gier komputerowych.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Słabe, nie przetrwałem pięciu pierwszych akapitów. Niedopracowane i chaotyczne.

W oczy rzuca się przede wszystkim szaleństwo interpunkcyjne - radzę zapoznać się choć z podstawami zasad dotyczących stawiania przecinków.

Do tego dochodzi nieprawidłowy zapis dialogów.

Pomijając fakt, że początek (bo tylko przezeń przebrnęłam) czyta się chropowato i trudno. Jest chaotyczny, tak, oraz zwyczajnie nieciekawy. Dla fanów gatunku? Może, ale nie dla mnie.

 

Polecam zajrzenie do wątku ze wskazówkami dla piszących Seleny, który jest podpięty w Hyde Parku.

 

Pozdrawiam.

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Fasoletti- dzięki za uwagi, masz rację mało maślane ;) cóż... autor czasami nie potrafi tego wyłapać. Nieporadne opisy, bardzo możliwe, to moje pierwsze opowiadanie si-fi. 

joseheim- zaglądnę, oczywiście. Dzięki.

Panie, mieszasz pan czasy... w trzecim akapicie to jest jakieś nieporozumienie. Przeszły, nagle teraźniejszy:

" Armia złożona z nieznanych, ludzkim żołnierzom, robotów, nadciągała. Nagle robi się cicho". To ona nadciąga, czy może się cicho zrobiło. Straciłeś mnie na:

- Teraz zacznie się zabawa.- szepczę- Gotowi?

Zdecydowanie nie byłem gotowy.

Haha, no trudno, nie będę więcej pisać si-fi, a już na pewno nie wojen ;) ... a tak w ogóle to jestem dziewczyną :)

(...)  przeszłam obok, pozostawiając ich ze swoimi ogromnymi oczami, wyrażającymi tylko jedno uczucie. Zdziwienie.  

No nie, zostawić swoje oczy i pójść spokojnie dalej...

Mój post nie na temat, chcę tylko skorzystać z obecności w tym wątku Adama. Niby korzystamy ze strony renomowanego czasopisma, a prostego priv-a nie można z niej wysłać! Rozpaczliwe.

Gwiazdka przy tym temacie mruga na Twoją intencję, Adasiu. Wysłałam do Ciebie tego zapomnianego maila. Informuję Cię na wypadek, gdyby spam go połknął. Pzdr.K.

Udało mi się przeczytać początek. Chaos jakiś. Opisane tak, że nie wiadomo o co chodzi. Irytował zły zapis dialogów i interpunkcja. Właściwie to wszystko irytowało.
Przykro mi ;/

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Pozwolenie na luźne traktowanie interpunkcji należy się tylko tym osobom, które wiedzą, kiedy mogą ją luźno potraktować.

Nowa Fantastyka