- Opowiadanie: Xsavi - "Homo viator" (frag)

"Homo viator" (frag)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Homo viator" (frag)

"Każdy jest i zostanie taki, jaki jest,

i nie ukryje się nijak, bo każda

chwila odkrywa go, jakim jest.

a co się stanie teraz– nie stanie się

później.

a co się stanie później– nie stanie się

teraz.

to, co ma być– stać się musi.

Biada żyjącym!"

 

-William Shakespeare

 

 

Rozdział I

 

Uderzenia kopyt o suchą ziemię wzbijały w powietrze tumany kurzu, które miały jeszcze długo miały się unosić ponad drogą. Czarne peleryny powiewały na wietrze i furkotały w takt tętentu końskich nóg, zupełnie tak jakby same były żywe. Milczenie podróżujących i głośne parskanie wierzchowców zlewało się w jeden dźwięk, który przeszywał każdego, kto tylko napotkał ich na swojej drodze.

 

Pięciu jeźdźców jadących w dziwnym, hierarchicznym porządku, przebyli już wiele mil, nieprzerwanie kontynuując swoją wyprawę, której cel znali tylko oni.Początek ich podróży rozpoczął się w ich siedzibie, okrążonej wieczną mgłą i ciemnością. W mieście na górze, zwanej Torre. Nie było to zwyczajne miejsce, zaczarowane– utrzymywało równowagę na najbardziej szpiczastym wzniesieniu w krainie Eldo. Górowało nad wszystkimi innymi, ale to nie ono było siedzibą króla.

 

Na najwyższym punkcie, w najwyższym mieście stał pałac, w którym mieszkał przywódca wspaniałej piątki; dookoła potężnego budynku były wybudowane małe, drewniane i liche domy, w których pracowano dla władcy Torre. Każdego dnia, o każdej porze słychać było jak stal obija tam o stal i formuje się broń, lub coś jeszcze bardziej śmiercionośnego. Powietrze było ciężkie od chemicznych oparów i rozgrzanego do czerwoności żeliwa. Nie było w tym czarnym mieście snu, ani odpoczynku. Nie było dobra i zła. O wszystkim co robili Żeliwni Kapłanie, jak zwano tych, którzy służyli władcy Torre, decydował tylko on sam.

 

Ludność Eldo mogłaby drżeć za każdym razem, gdy spoglądała w tamtym kierunku, ale od tego chroniła ich wiedza o upadku władcy. Jak mówiły kroniki, wojna, którą kiedyś prowadziła kraina z Torre była najstraszliwszą jaka kiedykolwiek odbyła się na tych ziemiach, a było to kiedy jeszcze moc jaką władał najczarniejszy z królów, rozciągała się na tereny o wiele rozleglejsze niż czubek przeklętej góry. Ale nie tylko władca Torre był potężny. Mędrzec imieniem Kornelius, okazał się inteligentniejszy od niego i gdy tylko ten osłabł– zaatakował go i pokonał, skazując na wygnanie poza tereny królestwa. Zabrał mu siłę i moc. Sam jednak nie przeżył. Gdy tylko odszedł od władcy, ten posłał, resztkami sił, zabójczą wiązkę mocy, prosto w serce bohatera.

 

Król Torre upadł i postąpił tak jak mu nakazano, ale wykorzystał nieścisłości w układzie zawartym z Korneliusem– poza granice, nie oznaczało, że nie mógł wynieść się ponad nie. Kroniki mówią, że wyrwał swój pałac wraz z kawałkiem ziemi i wzbił go w powietrze, umieszczając na szczycie góry.

 

Przez wieki z niej nie schodził, jak mówiły plotki– odbudowywał swoją siłę, by zemścić się w końcu na eldorczykach. Do tej pory jednak atak nie nastąpił.

 

Ludzie żyli w przestrachu o losy nie tylko swoich potomków, ale i siebie. Król Eldo, Avian, był w pełni świadomy niebezpieczeństwa, rodzącego się w jego własnym kraju, ale jedyny Mag, który mógłby pomóc mu w wygraniu wojny z królem Torre, był już stary i brak mu było sił. Po bitwie, w której zginęło wielu Uzdolnionych, okazało się, że w eldorczykach nie ma już prawie ani kropli krwi magicznej, co oznaczało, że nie narodzi się nowy mędrzec, nikt kto pomoże im przezwyciężyć Giacomo, króla Torre. Mimo tego powstała legenda o dwójce wybawicieli. Lud potrzebował nadziei, bo oto teraz jeźdźcy zeszli ze swej dziwnej góry i przemierzali krainę króla Aviana. Wyszli w końcu z ukrycia, by spełnić to, na co czekali tyle lat.

 

Nie będąc żywymi ani martwymi, w półśnie istniejąc, zatrzymali się gwałtownie na jednym z licznych rozstajów. Czarni jeźdźcy pozwolili odpocząć swym magicznym koniom. Wierzchowce jęczały cicho jakby i one bały się tego, czego będą świadkami. Ich mordy były związane ostrymi sznurami, uniemożliwiającymi im swobodne parskanie. Co chwila spoglądały na swoich panów, oczami matowymi z bólu. Na niektórych z ich sznurów pokazały się pierwsze krople krwi. Ciemnoczerwone, barwiły brązowe więzy i wydzielały lekki zapach nieszczęścia. Wiatr szybko jednak rozwiał ten odór; zwierzęta po chwili rozstały się, wędrując tym razem w czterech różnych kierunkach. Piąty pozostał na środku i zastygł w miejscu. Po jakimś czasie jeździec i koń zamienili się w niepozornie wyglądający kamień.

*

 

– No już, cicho, cicho, to ja.– szeptała do najpiękniejszego wierzchowca na farmie Jordenów, Imber.– Wiem, że boli, ale zaraz przestanie. Obiecuję.

 

– Obiecujesz?– prychnęło zwierze.– Doktor Labien też tak mówił, kiedy wyrywał mi zęba…!

 

Dziewczyna zachichotała cicho. Dobrze pamiętała jak mały jeszcze koń, zachorował na harum, która atakowała różne części ciała. U czworonoga akurat skupiła się w paszczy, co w rezultacie zmusiło doktora do wyrwania kilku zębów. Mały konik nie rozumiał jeszcze dobrze słów ludzkich, więc nie usłyszał jak poproszono go o nie ruszanie się. Rzucał się tak mocno, że doktor Labien wyrwał nie tego zęba co było potrzeba.

 

– Horris, dobrze wiesz, że ja zawsze mówię ci prawdę. – dziewczyna spojrzała karcąco prosto w jego oczy. Prychnął cicho w odpowiedzi i odwrócił wzrok. Pozwolił tym samym Imber, by obmyła i opatrzyła ranę.

 

Gdy tylko dziewczyna przetarła zranioną kostkę leczniczym wywarem, wierzchowiec syknął przez zęby i zacisnął powieki. Imber uśmiechnęła się do siebie widząc jego reakcję. Był dzielnym koniem, ale mało odpornym na ból.

 

Kiedy poczuł, że ręka nastolatki głaszcze go, po zabandażowanej już ranie, powoli otworzył oczy i nieśmiało spoglądnął na nią. Był świadomy tego, że przesadza, mówiąc tu o jakimkolwiek bólu, ale jeśli raz już coś powiedział nie było odwrotu. Musiał bronić swojego honoru.

 

Parsknął w odpowiedzi i skinął łbem. Imber pomogła mu wstać.

 

– Musisz odpocząć dwa dni i powstrzymać swojego pana od karkołomnych wyścigów. – poinstruowała konia, gładząc jego kasztanowy pysk.

 

– Dlaczego nie powiesz tego sama? – zapytał, znając odpowiedź na pytanie.

 

Dziewczyna zmarszczyła tylko nos, nie komentując słów zwierzęcia. Widząc to, koń zaśmiał się krótko.

 

– Bywaj!

 

– Bywaj! – zawołała za nim nastolatka, składając resztę bandaża w rulonik.

 

Słońce świeciło jej w twarz, uniemożliwiając dalsze przyglądanie się Horrisowi. Odwróciła się i ze spuszczoną głową odniosła przyrządy.

 

Kolejne lato i kolejne zawody, w których brał udział syn Jordena Seniora. Jego żona, Rumel, była młodą i piękną kobietą. To właśnie jej służką była Imber. Rumel była kobietą sukcesu i to sprawiło, że stała się samolubna i dumna.

 

Imber była oddana pod jej skrzydła, gdy skończyła trzynaście lat. W Eldo był to wiek, w którym dzieci opuszczały swoje domy rodzinne i wyruszały na spotkanie z dorosłością. To w swojej pierwszej pracy miały stać się odpowiedzialnymi ludźmi. Niektórym udawało się zmienić grupę, aby to osiągnąć musiał zasłynąć czymś naprawdę wielkim, ale zdarzało się to bardzo rzadko, a nawet jeśli komuś się udało, to nie był traktowany na równi. To zniechęcało większość by wspinać się po drabinie hierarchicznej. Tak właśnie została zachowana równowaga we wszystkich grupach społecznych.

 

Imber została przydzielona do jednego z większych majątków tej wioski. Wybrano ją na podstawie jej wyglądu. Była obdarzona odpowiednią urodą, by służyć pani domu. Nie na tyle ładna by przyćmiewać jej urodę, ani na tyle brzydka by pani nie musiała się za nią wstydzić przy gościach.

 

Dziewczyna przeglądnęła się w jednym z wystawionych na słońce garnków. Miała krótkie jasnobrązowe włosy upięte w kucyk, kilka piegów od letniego słońca i zarumienione od pracy policzki. Wyglądała ładniej niż chłopki powinny, a tego właśnie potrzebowała jej pani. Zwykła często powtarzać, że jej smukłe palce przepięknie się prezentują, gdy kładzie na stół wazon ze świeżymi kwiatami podarowanymi od przybyłych gości. Jej naturalna uroda uratowała ją przed ciężką pracą na polu, czy w kuchni. Oczywiście czasem, gdy nie miała akurat nic do roboty wymykała się by pomagać ojcu, ale nie mogła robić tego zbyt często, bo Rumel zorientowałaby się po jej zmęczonych dłoniach, że robiła coś co nie należało do jej obowiązków.

 

Imber lubiła przesiadywać z Horrisem, mimo jego marudnego usposobienia. Czasem, gdy pani odpoczywała z dala od pastwiska, dosiadała go, a on pokazywał jej co piękniejsze okolice rozległej posiadłości. Uwielbiała te chwile spędzone tylko z nim. Wtedy czuła się wolna. Czuła, że może jest jej przeznaczone coś więcej niż tylko służba u bogatej pani. Czekała na dzień, w którym miała odejść od niej i ruszyć w świat. Marzyła o nim, choć zdawała sobie sprawę z tego, że może on nigdy nie nastąpić. Ale była młoda i wszystko było dla niej możliwe.

 

Czasem stawała przy niedaleko położonej rzece, zupełnie sama. To sprawiało jej przyjemność. Nie podlegała wtedy nikomu. Rządziła samą sobą. Tak jak Podróżnicy. Sporządzali najdokładniejsze mapy, jakie kiedykolwiek powstały. On byli naprawdę wolni. Imber chciałaby stać się jednym z nich, ale taką drogę obierali jedynie dobrze urodzeni. Wolność można było mieć, ale jedynie za salamry, pieniądze, którymi rządziło się całe Eldo.

 

Z rozmyślań wyrwał Imber dzwonek jej pani. Wołała ją do siebie. Dziewczyna westchnęła głęboko i odrzuciła źdźbło trawy, którym się bawiła. Pobiegła w stronę rozbrzmiewającego dzwonka. Z każdą chwilą stawał się coraz bardziej ponaglający. Nastolatka w biegu rozpuściła włosy i roztrzepała lekko. Wstążkę schowała do kieszeni szarego fartucha, który nosiła na ciemnozieloną suknię. Domyślała się, że jej pani ma jakiś gości.

 

– Imber! – Rumel zawołała z udawaną wesołością. Kobieta siedziała na jasnej sofie, a jej goście na przeciwległych fotelach. Dwaj mężczyźni ubrani w dziwne jasnozielone sztale, wydali się Imber nie pasujący do takiego przepychu jak ten. Mimo to zignorowała wbite w nią spojrzenia i oddaliła się by przynieść im zielonej herbaty, podanej koniecznie w dużych szklankach. Zdążyła dostrzec u jednego z nich, dziwnie wypchaną lewą, wewnętrzną kieszeń. Łatwo było po nim poznać, że tylko czeka, aż dziewczyna odejdzie, by pokazać Rumel co ukrywa. Imber łudziła się, że może uda jej się to zobaczyć, gdy będzie podawać napoje. Nic takiego jednak się nie stało. Gdy przekroczyła próg salonu, Rumel właśnie chowała tajemniczy przedmiot do skórzanego worka. Nastolatka spuściła szybko głowę, by nikt nie zorientował się, że interesują ją sprawy jej pani. A mimo tego, gdy stawiała szklanki przed gośćmi, odwróciła wzrok w tamtą stronę. Nim cokolwiek wyczytała z ułożenia worka, za jej podbródek chwycił jeden z tajemniczych przybyszów. Ze stłumionym okrzykiem zwróciła wzrok w jego stronę. Jej twarz obejmowała oprawiona w rękawiczkę dłoń starszego nieznajomego. Ten, który miał przy sobie sekretny pakunek przypatrywał się tylko poczynaniom jego towarzysza. Rumel również nieco wystraszona zaszłą sytuacją, starała się wymyślić jakieś usprawiedliwienie dla służki, ale jedynie nieporadnie ruszała ustami.

 

Tymczasem podróżnik przechylił lekko głowę i wpatrywał się w wystraszoną twarz dziewczyny. Imber bez pardonu także wpatrywała się w jego oczy, mimo że nie było jej wolno. Zaciekawiły ją dwa różne kolory tęczówek przybysza. Wcześniej tego nie dostrzegła. Prawa była zielona, lewa zaś mocno błękitna. Na ich końcach były wyraźnie zaznaczone obwody, ciemną linią. Białka natomiast były lekko przekrwione i widocznych było wiele cienkich żyłek. Tak magicznym spojrzeniem nieznajomy wpatrywał się w niewidoczne dla zwykłych ludzi dwie blizny rozciągające się od końcówek jej oczu aż po skronie. Imber skrzętnie je ukrywała pod makijażem przed swoją panią. Inaczej nie wybrałaby jej do roli swej służki. Szesnastolatka błagała w duchu by nieznajomy jej nie zdradził, gdy niespodziewanie uśmiechną się do niej prawie niezauważalnie i puścił obolały już podbródek.

 

Dziewczyna wciąż z walącym sercem, za przyzwoleniem pani, opuściła pokój. Po tym co się stało, jej ciekawość wzrosła. Dobrze pamiętała słowa swojej matki, gdy ta po raz pierwszy ukryła blizny córki pod pudrem– Tylko ktoś o niezwykłej mocy będzie mógł dostrzec to co ukrywasz, więc nie martw się– nikt cię nigdy tu nie rozpozna. Ale matka się myliła. Myślała, że do tak poważnej, bogatej rodziny nigdy nie zapuka jakikolwiek człowiek obdarzony mocą. Myliła się, a pech chciał, że Mag trafił właśnie na nią.

 

Nastolatka stała pod drzwiami pokoju tak długo jak długo jej serce biło przyspieszonym rytmem. Przez jej głowę przebiegła szalona myśl, że może to właśnie ten dzień, kiedy wyrwie się ze szponów hierarchii. Szybko jednak przegnała tą myśl. Podróżnik mógł przecież ją zdradzić, a pani wtedy by ją wyrzuciła. Imber potrząsnęła głową i szybkim krokiem wyszła z korytarza.

*

Koniec

Komentarze

Tętent kopyt wzbijał w powietrze tumany kurzu, które miały jeszcze długo unosić się w powietrzu. Czarne peleryny powiewały na wietrze i furkotały w takt uderzeń kopyt o suchą ziemię zupełnie tak jakby same były żywe.

Milczenie podróżujących i głośne parskanie koni zlewało się w jeden dźwięk, który przeszywał każdego, kto tylko napotkał ich na swojej drodze. - Jak milczenie może zlewać się z innym dźwiękiem? Skoro milczeli, to tylko parskanie koni było słychać, które w dodatku z całą pewnością przeszywającym dźwiękiem nie jest.

Pięciu jeźdźców jadących w dziwnym, hierarchicznym porządku, przebyli już wiele mil, nieprzerwanie kontynuując swoją wyprawę, której cel znali tylko oni. - Jazda w hierarchicznym porządku, czyli według stopnia woskowego, wieku, zasług itp. to coś dziwnego i niezwykłego?

Początek ich podróży rozpoczął się w ich siedzibie, okrążonej wieczną mgłą i ciemnością. - A to zdanie jest genialne. No comment...

Każdego dnia, o każdej porze słychać było jak stal obija tam o stal i formuje broń, lub coś jeszcze bardziej śmiercionośnego. - Co może być bardziej śmiercionośnego od broni, służącej do zabijania? I w dodatku ta broń wykuwała się sama?

 

To tak wstepnie, bo nie mam już czasu dalej czytać...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Doszłam do "lekkiego zapachu nieszczęścia" (co to...?) oraz mord koni. Resztę jeno przeleciałam wzrokiem.

 

Jeśli używamy myślnika, stawiamy spację po obu jego stronach.

 

Uśmiechnął się, a nie uśmiechną. TĘ myśl, a nie tą.

 

Fas wymienił już to i owo, ja dodam tyle: powtórzenia, nadmiar zaimków, nieprecyzyjne, nielogiczne zdania. Wspominałam o powtórzeniach? Chaotyczny opis. Literówki. Nieścisłości podmiotowe. Czyli wszystkiego po trochu...

 

Jak pod poprzednim tekstem: wątek Seleny. I dużo, dużo dobrych książek. Bo im więcej się czyta, tym więcej obycia językowego się zdobywa.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Akurat tak się składa, że dużo czytam. Może byście przestali zakładać, że nie, bo to już się robi nudne. Swoją drogą ciekawa jestem co masz na myśli pisząc "dobre książki". Sienkiewicza, tak?

Literówki cieżko mi wykryć nawet po tysięcznym przeczytaniu tekstu, ich nie da się całkowicie wyeliminować.

Wątek Seleny chyba sam powinien przejść poprawkę, bo nic nie da się dzięki niemu popoprawiać we własnym tekście. 

Nieprecyzyjne. Podaj mi przykład czegoś nieprecyzyjnego i popraw, proszę, bo sama nie potrafię tego wyłapać. 

Może nie powinnam zabierać głosu, bo sama zostałam nieźle zjechana przez Joseheim, ale powiem tak - watek Seleny jest bardzo dobry. Sporo skorzystałam czytając wnikliwie.

A wracając do tekstu - tętent koni wzbijał tumany - tętent to odgłos, raczej nie wzbija tumanów. W kolejnym zdaniu znowu pojawiają się kopyta.

Pięciu jeźdźców ... przebyli już

Początek ICH podróży rozpoczął się w ICH siedzibie

To tylko parę początkowych zdań...Dalej jest podobnie.

Ich mordy (koni) były związane ostrymi sznurami, uniemożliwiającymi im swobodne parskanie. Przy "mordach koni" zrezygnowałam. Co za dewiant kaleczy ostrym szniurem mordę konia, na którym jeździ.

Nie zrażaj się jednak. Widać, że masz cierpliwość i zacięcie. I nie złość się na krytykę. Wiem po sobie, że to nie nalepsza droga.

A Sienkiewicz jest rzeczywiście wspaniały i warto poczytać go nie tylko dla przygód bohaterów, czy sarmackiego humoru. Warto przeanalizować budowę zdań , konstrukcji akcji i innych apektów technicznych, które składają się na powieść.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No do tak dogłębnej analizy nie mam cierpliwości. Po za tym raczej nie będę pisać tak jak ten wybitny pisarz. Ani nawet podobnie. A zdaniom owszem przyglądam się, ale w takich książkach, które są podobne tematycznie chociaż do tego co piszę. 

Złoszczę się na krytykę wcale nie dlatego, że nie potrafię jej przyjąć, a dlatego że się z nią nie zgadzam. Z tego co zdążyłam się już zorientować, to oceniający portafią jedynie wytknąć błędy (co jest ok), tyle że robią to przesadnie i tak, że odechciewa się wszytkiego. No chyba, że o to im chodzi... żeby nie pisać, bo to oni są najlepsi. Powinni zmotywować, napisać po za tym co źle, to również to co jest dobre. 

Ale oni wszyscy to perfekcjoniści. Może to jest dobre. Nie przeczę. Ale w ich wypowiedziach jest ewidentnie za dużo złego nastawienia. Oczywiście tego nie zmienimy. Całe szczęście nie tylko oni krytykują na tym świecie i nie tylko oni potrafią czytać. 

Swoją drogą, ty oceniłaś tak jak powinno się oceniać. 

Dzięki za wzmocnienie mojej wiary w to, że są jeszcze normalni ludzie. 

To ja napiszę tak: 

Spróbuj stworzyć coś krótszego. Ja niestety odpadłem na drugim akapicie, bo powietrze - powietrze czy tętęt wzbijający kurz odstrasza. Skuteczniej jeszcze, mając świadomość, że w tym trochu długim tekście może być tego więcej.

Rób sobie korektę sama. Odkładaj tekst na kilka dni. Przeglądaj go jeszcze raz. Patrz na powtórzenia, bo one uprzykrzają czytanie. Co mogę dodać od siebie, to to, że pierwszy akapit składa się według mnie z niełączących się ze sobą zdań. Do tego żadne z nich nie ciekawi. 3 zdania, które niewiele łączy. I nie chodzi o to, że nie wiem co je łączy, bo domyślam się co widziałaś pisząc to. Chodzi o to, że nie czuję tego świata. Nie widzę tego. Dwa pierwsze zdania mogłoby zaczynać dwa różne opowiadania... może poza tą końcówką o żywych pelerynach, to było średnie :/

Fajne jest to, że próbujesz coś tworzyć, a ten negatywny odzew, który tak cię dotknął może wynikać z faktu, że umieszczając coś tutaj, do wglądu innych, tak jakby przyznajesz się do tego, że ten tekst jest gotowy by ujrzały go obce oczy. A tak niestety nie jest. Szukaj bliżej, wysyłaj tekst koleżankom i kolegom. Słuchaj ich uwag. Skupiaj się na tych, które zwracają uwagę na jakieś niedociągnięcia czy błędy. Olewaj te, które cię wychwalają. Na pochwały przyjdzie czas. Dąż do perfekcji, ale zaczynaj od małego grona. Poszerzaj je, wraz z polepszaniem jakości twojej pracy.

Pozdrawiam i nie poddawaj się :)

Staram się nie poddawać. :)

Poprawiałam tekst trzy razy,  napisałam go we wrześniu. Ja po prostu nie widzę powtórzeń. Nie mam komu dać do poprawienia. Nie mam komu dać do przeczytania, więc również nie mam jak się skupiać na tych opiniach, które mnie wychwalają. Wiem, że nie jest doskonałe, ale równie doskonale  nie potrafię poprawić. Wiem, że dobre są ostre krytyki, chcę takich, ale nie motywuje mnie to, że są tylko negatywne komentarze. Ja nie jestem takim typem człowieka, że do działania pachają go czyjeś ostre słowa. Ale jeśli faktycznie jest aż tak nie dobre to może lepiej, że piszą tylko tak. 

No to jadziem…

 

Czarne peleryny powiewały na wietrze i furkotały w takt uderzeń kopyt o suchą ziemię zupełnie tak jakby same były żywe. Milczenie podróżujących i głośne parskanie koni zlewało się w jeden dźwięk, który przeszywał każdego, kto tylko napotkał ich na swojej drodze.

Czarne peleryny są dość oklepane, ale OK – lecisz schematem, niech będzie. Nie umiem natomiast wyobrazić sobie furkotania w takt uderzeń kopyt przy jednoczesnym powiewaniu na wietrze. No cóż, pewnie mam kiepską wyobraźnię.

Milczenie: brak dźwięków wydawanych przez ludzi. Jak milczenie może się zlewać z czymkolwiek? I jak brak dźwięku może się zlewać w dźwięk?

 

Pięciu jeźdźców jadących w dziwnym, hierarchicznym porządku, przebyli już wiele mil, nieprzerwanie kontynuując swoją wyprawę, której cel znali tylko oni.

Zasadniczo cały ten akapit (akapicik?) jest zbędny. Wiemy już, że jadą, skoro jadą to i jakiś porządek jest, a skoro mają czarne peleryny, to z pewnością jadą od dawna i się im spieszy (postaci w czarnych pelerynach zawsze jadą od dawna i zawsze w pośpiechu, to już taki kanon). Jedyna nowa informacja to ta, że jeźdźców jest pięciu, ale nie jestem pewien, czy warto temu faktowi poświęcać cały akapit.

 

Początek ich podróży rozpoczął się w ich siedzibie, okrążonej wieczną mgłą i ciemnością.

Początek rozpoczął się… Nie brzmi Ci to trochę dziwnie? Początek miał miejsce, podróż rozpoczęła się. Wieczna mgła i ciemność to chwyt tak samo tani jak te czarne peleryny, ale znów: niech będzie.

 

 

W mieście na górze, zwanej Torre, skąd pochodzili tajemniczy jeźdźcy.

Mówienie, że ktoś jest tajemniczy nie sprawia, że taki się stanie. Naprawdę. Mogłaś to słowo pominąć zdanie brzmiałoby o dwie klasy lepiej.

 

Nie było to zwyczajne miasto, zaczarowane- utrzymywało równowagę na najbardziej szpiczastym wzniesieniu w krainie Eldo. Wioska górowała nad wszystkimi innymi, ale to nie ona była siedzibą króla.

W końcu miasto czy wioska? Poza tym, nie jestem pewien jak ma wyglądać to utrzymywanie równowagi, ale moja wyobraźnia podsuwa mi bardzo osobliwe obrazy.

 

Nie było w tym czarnym mieście snu, ani odpoczynku.

Umarłem od nadmiaru mroku i czerni. Później jeszcze te magiczne konie, gadający Horris stający się Harrisem i nawał dziwności podczas herbatki…

 

W dodatku zły zapis dialogów i brakujące spacje przy myślnikach.

Chciałbym napisać coś pozytywnego o tym tekście, ale naprawdę nic takiego tu nie widzę. Chociaż na upartego interpunkcja wydaje się stać na całkiem przyzwoitym poziomie.

 

Powodzenia w przyszłości.

Xsavi, zauważ, proszę, że gdy pokazuje się błędy, to nie dla pochwalenia robienia tychże. Twoje żale są, wybacz, śmieszne. Jak Ty to sobie wyobrażasz? <> Tętent kopyt wzbijał kurz. Ach, jaki wspaniały błąd! Mało kto potrafiłby przyjąc tak oryginalne założenie, iż odgłos uderzeń kopyt, sam odgłos, podkreślam, wzbija kurz z gościńca. Genialny błąd, powtarzam! < > Tak to miałoby być według Ciebie?   

Podpisano: jeden z niedobrych, nienormalnych ludzi. 

P.S. od normalnego i prawie dobrego człowieka: zawsze można wpaść na pomysł zapytania, czy ktoś nie zechciałby przeczytać przed ewentualną publikacją. Ale teraz już na to za późno, tekst upubliczniony. No i ta reakcja na krytyki...

Szkoda, że AdamKB nie zobaczyłeś sobie wcześniejszych "reakcji na krytyki". 

Nie zrozumiałeś, wolałeś pozostać tym złośliwym. Ok. 

Tętent kopyt nie może wzbijać tumanów kurzu... Tętent to odgłos! Kurz, w tym przypadku, wzbijają końskie kopyta. I już.

Tetęnt może być głośny, daleko słyszalny etc, ale nie wzbija kurzu...

Zdanie do podzielenia na dwa, jeżeli chce sie wykorzstać wyraz 'tętent" ---rzeczywiście wyrazisty i plastyczny.

Gdybyś była obecna na tej stronie od początku, jak ja, i naczytała się tylu różności, co ja, też zaczęłabyś tracić takie cechy, jak chęć przychylania nieba wszystkim jak leci. Wpadnie w oko jedno z drugim zdanko z komentarzy odautorskich i ciśnienie skacze ponad normę... Wiem, niespecjalnie to eleganckie --- przepraszam.

Spoko, rozumiem, też mnie poniosło. Przepraszam. 

To może napiszę coś bardziej pozytywnego. I nie na siłę, tylko całkiem szczerze: nawet podobała mi się fabuła (czy raczej ten urywek fabuły). Nie będę pisać o niedociągnięciach językowych bo chyba już wszystko (lub prawie wszystko) zostało powiedziane. Tylko dwie rzeczy: Za szybko skaczesz między różnymi obszarami. To zaburza komunikację autor-czytelnik i sprawia, że opowieść "nie płynie". Tak jakbyś chciała zmieścić jak najwięcej informacji w niewielkim fragmencie. I jeszcze słowa: przeglądnęła się, spoglądnął dość mocno biją po oczach. Zdziwiłam się, że w ogóle są poprawne, bo nigdy nie spotkałam podobnych w literaturze. Radziłabym w przyszłości zastępować je takimi jak przejrzała się czy po prostu spojrzał - według mnie brzmią o niebo lepiej. Ale jak już zaznaczyłam na początku - fabuła mnie zainteresowała, więc jest plus.

Ale jedna rzecz nie daje mi spokoju. Na początku się tego nie zauważa, ale jak już zaczęłam zastanawiać się nad tym dlaczego tylko "ktoś obdarzony wielką mocą" może dostrzec blizny pod pudrem, wyobraziłam sobie następującą sytuację: "nieznajomy wpatrywał się w niewidoczne dla zwykłych ludzi dwie blizny rozciągające się od końcówek jej oczu aż po skronie". Stąd moje pytanie: Wiedziałaś, że nieznajomy miał zeza rozbieżnego? :D

Xsavi, skarżyłaś się, że nie ma kto czytać Twoich tekstów. Zapraszam Cie na http://forumksiazki.thetosters.pl/. Tam, jeśli będziesz chciała, możesz skontaktować się na prywatnego maila i wysłać tekst, zanim zamieścisz go na forum. Czytamy, poprawiamy i wytykamy błędy w miarę naszych możliwości. I nie musisz się obawiać, że będzie złośliwie. Staramy się sobie pomagać, nawet jeśli teksty mają być wysłane na ten sam konkurs! Zajrzyj do nas!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, tak tylko delikatnie zasugeruję, że reklama nie jest tu zbyt dobrze widziana.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, ta strona, na którą zaprosiłam Xsavi, nie jest w żadnym przypadku konkurencyjna do Nowej Fantastyki. Nikt tam nie zamieszcza swoich tekstów. Po prostu wymieniamy się uwagami na różne tematy, a czasem - jeśli ktoś chce - czytamy swoje niepublikowane teksty. A zamieściłam zaproszenie tutaj, bo nie ma innej możliwości, a przynajmniej ja nie znalazłam. Chodzi mi o prywatnego maila. Bo wtedy, zapewniam Cię, na pewno przesłałabym informację mniej widocznym kanałem.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dwa akapity wystarczył, żebym się zniechęcił. Mógłbym powtarzać to, co napisał Fasoletti, Joseheim czy Exturio, ale nie widzę takiej potrzeby. Podpisuję się po prostu pod ich zdaniem.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka