- Opowiadanie: Jack_Felix - Poszukiwacze Legend - Księga III

Poszukiwacze Legend - Księga III

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poszukiwacze Legend - Księga III

Księga III

 

 

 

Rozdział 14

Prawdziwa opowieść

Samotny wilk wybiegł z lasu i puścił się biegiem przez wzgórza, które oddzielały Difer od Złotych Gór. Ostatnio coraz trudniej było mu znaleźć jakieś pożywienie. Nadejście zimy sprawiło, że większość zwierząt pochowała się w norach i zapadła w zimowy sen, przez co jego jadłospis znacznie się zmniejszył. Biegnąc po oszronionej trawie, starał się wywęszyć jakąś zdobycz. Nagle zatrzymał się, bo dobiegło go bicie dzwonów. Jedno uderzenie, drugie, trzecie… i tak dalej, aż do siódmego. Wilk spojrzał na miasto, zmrużył oczy i zawarczał… To tam rozlegały się ryki, które przeraziły go ubiegłej nocy. Pamiętał, że przez cały czas, gdy je słyszał, chował się w jakiejś jamie. Później nastąpił huk i wszystko umilkło… Teraz wilk nie miał zamiaru zbliżać się do miasta. Difer wydawało mu się zbyt niebezpieczne…

Z północy powiał lodowaty wiatr. Wilk spojrzał na niebo, które było pokryte szarymi chmurami, i zobaczył pierwsze płatki śniegu. Po chwili rozpętała się nawałnica. Wzdrygnął się, zawył głośno i z powrotem wbiegł do lasu.

*

– Natanielu…

Głos zdawał się dobiegać z oddali. Nataniel w ogóle się nim nie przejmował. Głowa bolała go tak dotkliwie, że pragnął tylko dalej spać. Za nic nie miał zamiaru otwierać oczu i odrywać się od ciepłej pościeli. Wydawało mu się, że jak to zrobi, głowa po prostu mu wybuchnie.

– Natanielu, obudź się… Natanielu…

Niechętnie otworzył oczy. Był w swoim pokoju w karczmie „Pod czarną sową”. Na głowie miał bandaże. Obok jego łóżka siedział Velnard. Gwenael stała przy oknie, obserwując płatki śniegu, które wirowały za szybą. Eliany nie było… Nataniel spojrzał na pozostałe łóżka, a gdy zobaczył, że są puste, westchnął ciężko. Wszystko mu się przypominało.

– Porwały Aurina, prawda? – spytał tak, jakby miał nadzieję, że wydarzenia z ostatniej nocy tylko mu się przyśniły.

– Tak – odparł czarodziej – przykro mi.

Nataniel przewrócił się na plecy. Miał tysiące pytań, ale bez Aurina wszystko wydawało się takie… bezsensowne. Po raz pierwszy od kilku miesięcy nie wiedział, co ma robić. To zawsze Aurin nim przewodził, stał się dla niego kimś w rodzaju opiekuna, a nawet ojca. Ale teraz go nie było… Nataniel westchnął, a później spytał:

– Co teraz zrobimy?

– Więc – Velnard cmoknął przeciągle – Najpierw miałem zamiar powiedzieć ci coś, co w związku z ostatnimi wydarzeniami powinieneś wiedzieć… Później chciałem odszukać Aurina.

– Czy to możliwe?

– Tak… Sądzę, że potrafię go znaleźć – odparł Velnard. Nataniel popatrzył na sufit.

– Wiesz, kim byli ci, którzy nas zaatakowali, i dlaczego pragnęli zdobyć różdżkę, prawda? – spytał po chwili.

– Tak.

– Więc mów… Powiedz mi wszystko, co wiesz.

– Wszystko? – czarodziej uśmiechnął się – To byłoby za dużo nawet dla mędrca… Nie, powiem ci tylko to, co powinieneś wiedzieć. A tego i tak jest naprawdę sporo…

*

Eliana przechadzała się po miejskim parku. Ścieżka, po której szła, wiła się między krzakami i drzewami – wszystkie były już przykryte czapami śniegu. Z nieba nadal sypały się srebrzyste płatki. Eliana przyglądała się im z zachwytem. Jako wampir miała doskonały wzrok, potrafiła dostrzec kształt najmniejszej śnieżynki. Minęło wiele lat, od kiedy ostatni raz oglądała śnieg, dlatego teraz nasycała się jego widokiem… Był taki piękny i chłodny. Przypominał jej ją samą… Wyciągnęła dłoń i poczekała, aż zgromadzi się na niej trochę płatków. Śnieg nie topniał, gdy dotykał jej skóry – ciało wampirzycy było zbyt zimne. W pewnej chwili do jej uszu dotarł cichy szum. Przeszła jeszcze kawałek i zobaczyła okrągły plac otoczony płotem, po którym pięła się latorośl. Na środku placu stała fontanna – miała kształt wielkiej ryby. Choć było bardzo zimno, woda nie zamarzła, tylko ciągle wylewała się z ust posągu. Wampirzyca przeszła przez przejście w płocie, a potem podeszła do fontanny i usiadła na jej brzegu. Czy to nie mogłoby się wreszcie skończyć, pomyślała nagle, czemu Rada Pięciu Światów nie uwierzy Vavianowi? Gdyby to zrobiła, Aria zostałaby już schwytana… Tak bardzo chciałabym, że wreszcie znikła z mojego życia. Więzienie to jedyne, na co zasługuje… Eliana nie mogła zapomnieć o tym, co przydarzyło się jej z rąk Arii. Tamte wydarzenia wryły się głęboko w jej serce. Pewnego dnia omal ją zabiły…

– Eliano? – niepewny głos przetoczył się po placu. Wampirzyca uniosła głowę i zobaczyła Nataniela. Jego twarz wyrażała gamę wątpliwości, jakby sam nie wiedział, czy chce tu być i z nią rozmawiać.

– Powiedział ci, prawda? – spytała. Kiwnął sztywno głową.

– Tak, powiedział…

*

– Zacznę od opowiedzenia prawdziwej historii feniksa – rzekł Velnard.

– Prawdziwej? – przez twarz Gwenael przemknęło zdumienie.

– Tak. Wszystko, co usłyszeliście wcześniej, było tylko zwykłą legendą… Prawdziwe wydarzenia były znacznie bardziej… wstrząsające – Velnard przerwał i napił się wina z kubka, który stał na stoliku obok. Gdy skończył, popatrzył na okno i rzekł:

– Wszystko zaczęło się od pewnej dziewczyny. Miała na imię Aria. Była najpotężniejszą i… najpiękniejszą czarownicą, jaka stąpała po świecie. Potrafiła jednoczyć państwa i przerywać wojny. W swojej karierze dokonała wiekopomnych odkryć w dziedzinie magii, medycyny, astronomii i polityki. Nic dziwnego, że stanęła na czele Rady Pięciu Światów, mają zaledwie trzydzieści trzy lata.

– Ale co to ma wspólnego z feniksem? – spytał Nataniel. Velnard cmoknął.

– Widzisz… Aria miała wszystko, o czym tylko może marzyć czarodziej: władzę, pieniądze, wpływy, miłość… Wydawało się, że nie może marzyć o niczym więcej. Jednak… każdy elf, który dużo dostał, pragnie jeszcze więcej. Tak też było w przypadku Arii. W jej umyśle zrodziło się marzenie o nieskończonym życiu. Tak, Aria chciała być nieśmiertelna… i w końcu dopięła swego. Jej magiczne umiejętności były naprawdę niezwykłe. Pozwoliły jej przełamać prawa, które bogowie nałożyli na ten świat, i przedłużyć swoje życie na wieczność. To nie była taka nieśmiertelność, jaką posiadają aury… – Velnard spojrzał na Gwenael, która nie odrywała od niego oczu – Je można zabić. Ale Aria… Jej zaklęcie stało się tak potężne, że nic nie mogło odebrać jej życia. To był nieśmiertelność absolutna.

Gwenael zmrużyła oczy. Najwidoczniej coś ją poruszyło.

– Wspomniałeś, że Aria była zakochana, prawda? – spytała czarodzieja.

– Tak. Jej ukochany miał na imię Sylvain. Był elfem.

– Ale jak mogła stać się nieśmiertelna, skoro go kochała? Przecież on musiał zestarzeć się i umrzeć, tak jak każdy elf. Wolała patrzeć na jego śmierć, niż do się do niego przyłączyć? Czyżby o nim zapomniała?

Velnard zaśmiał się ponuro.

– Wprost przeciwnie, pamiętała o nim cały czas. Była zbyt mądra, żeby nie zauważyć, jak wiele cierpienia i samotności niesie nieskończone życie. I to właśnie tu rozpoczyna się koszmar – czarodziej westchnął i spuścił wzrok – Aria postanowiła dać swojemu ukochanemu dar nieśmiertelności, ale coś poszło nie tak. Jego ciało nie mogło wytrzymać takiej mocy i… Sylvain umarł.

– Mój boże – szepnęła Gwenael, przysłaniając usta dłonią. Twarz czarodzieja wykrzywiła się w grymasie pogardy.

– Niestety jego duch nie opuścił tego świata. Pozostał i stał się ogniem, niszczycielem życia… Elfy nazwały tego potwora feniksem – oświadczył. Nataniel i Gwenael nie odrywali od niego wzroku. Oboje mieli śmiertelnie poważne miny.

– Resztę już znacie… – kontynuował – Feniks zaatakował Narian i niszczył go, póki Wielcy Czarodzieje nie zamknęli go za Bramą Umarłych… Zrobili to na jej oczach, a gdy skończyli, chcieli tak samo postąpić z nią. Ale Aria uciekła… W jej sercu zagnieździła się wielka nienawiść. Od tamtej pory pragnęła jedynie zniszczyć ten świat i uwolnić swojego ognistego kochanka… Ukryła się poza granicami Narianu i tam zaczęła knuć swe mroczne plany. Minęły setki lat i wszyscy o niej zapomnieli, a cała historia przeistoczyła się w zwyczajne bajki, których nikt już nie bierze poważnie. Niestety przeszłość zawsze będzie nas prześladować, jeśli pozostawiliśmy za sobą jakieś niedokończone sprawy. Po tysiąc siedemset pięćdziesięciu dwóch latach… Aria… – Velnard urwał, jakby ciężko mu było dalej mówić. Gwenael dokończyła za niego:

– Ona powróciła, prawda?

– Tak – westchnął czarodziej – Powróciła, gotowa, aby spełnić swoje pragnienia…

Nataniel, który spijał każde słowo z ust Velnarda, spytał drżącym głosem:

– Skąd to wiesz?

– Eliana mi to powiedziała – odparł Velnard.

– Eliana? – zdziwiła się Gwenael.

– Tak… Ona służyła Arii.

– Wiedziałam! Właśnie takie są wampiry! Złe i zepsute! Wiedziałam!

– Zamilcz! – uciszył ją Velnard – Eliana jest najwspanialszą wampirzycą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Możliwe, że jest w niej więcej dobra, niż we mnie, czy nawet w tobie! Tak, Eliana służyła Arii, ale tylko dlatego, że była zagubiona… W końcu dostrzegła, co jest naprawdę złe, i uciekła. Ale Aria zauważyła jej dezercję… Zemsta nadeszła szybko.

*

Eliana leciała niczym strzała. Jej skrzydła szyły powietrze raz za razem, choć deszcz siekał ją po twarzy, a wiatr szarpał całym ciałem. Wokół kłębiły się czarne chmury. Błyskawice co chwilę rozświetlały jej twarz. Mięśnie bolały ją straszliwie, ale nadal leciała. Nie mogła pozwolić, żeby ją złapali. Wiedziała, że jest ścigana… Bała się… Jak wielu wysłała Aria? Czy już wpadli na mój trop? Pewnie mają mnie zabić. Aria na pewno mnie nie oszczędzi… Była wyczerpana, ale nie poddawała się. Kiedy dotrę do czarodzieja, będę bezpieczna, pomyślała, żeby dodać sobie otuchy, choć tak naprawdę miała co do tego spore wątpliwości.

Huknęło i tuż obok niej wystrzeliła błyskawica! Jej ciałem szarpnęła wielka siła. Eliana poczuła wstrząs, a w następnej sekundzie straciła przytomność i zaczęła spadać… Deszcz i wiatr ocuciły ją, zanim wyłoniła się z burzy. Początkowo nie wiedziała, co się dzieje, ale szybko się pozbierała i wróciła między chmury. To było niebezpieczne, w każdej chwili mógł ją trafić piorun, ale Eliana musiała lecieć tak wysoko, bo zawierucha stanowiła dla niej idealną zasłonę – nikt nie mógł jej zobaczyć. Gdyby pojawiła się na otwartej przestrzeni, na pewno by ją dopadli. Jeszcze trochę… Czarodziej, o którym mówiła, mieszka na północnym wybrzeżu. Zostało tylko kilkanaście mil.

Ryk przedarł się przez wycie wiatru. Eliana obróciła się i zobaczyła to… Wielka wiwera sunęła ku niej poprzez burzę. Na jej grzbiecie – paradoksalnie – siedział wampir. To był koniec… Przed wiwerą nie mogła uciec. Bestia miała większa skrzydła i leciała dużo szybciej. Eliana westchnęła ciężko, a potem zdjęła sztylety z pleców i… rzuciła się do walki… Wiwera rozwarła paszczę i spróbował złapać ją zębami, ale wampirzyca przeleciała zgrabnie nad jej głową. Niestety wiatr zepchnął ją z kursu i Eliana uderzyła o skrzydło potwora. Ledwo się od niego odbiła, a w jej stronę pędził już kolczasty ogon. Cudem go ominęła i spróbowała ranić poczwarę w gardziel, ale ta wywinęła się jak wąż i znów trzasnęła ją skrzydłem. Eliana jęknęła. Gniew popłynął jej w żyłach i dodał jej sił. Zacisnęła zęby, a potem wykonała pętle, starając się ciąć w łeb. Ale wiatr ponownie jej przeszkodził i wampirzyca wylądowała na grzbiecie bestii. Zanim dotarło do niej, co się stało, poczuła straszliwe szarpnięcie nad żołądkiem – wampir wbił jej w miecz w brzuch. Na moment wszystko przestało się liczyć, znikły myśli, wątpliwości i strach. Był tylko paraliżujący ból. Potem zorientowała się, że wampir nie trafił… Jej serce było całe. Nie czekając, aż poprawi swój błąd, wbiła oba sztylety w jego pierś. Nic chybiła, była na to zbyt doświadczona. Wampir zesztywniał, a jego oczy zrobiły się puste. Wydał ostatnie tchnienie, a później spadł z wiwery i zniknął między chmurami. Wybacz, bracie… pomyślała Eliana. Miecz wciąż tkwił w jej brzuchu i sprawiał okropny ból. Zacisnęła zęby, chwyciła rękojeść i powoli go wyciągnęła… To było straszne, ale po kilku sekundach się skończyło – zakrwawiony miecz leżał w jej dłoniach.

Powietrze rozdarł świst i kolczasty ogon uderzył ją w nogę – Eliana zapomniała, na czym siedzi, ale wiwera pamiętała o niej cały czas. Srebrne kolce zahaczył o spodnie wampirzycy i ściągnęły ją z grzbietu… Eliana zawisła na ogonie jak ryba na wędce… Wiwera zbliżyła do niej swój ohydny łeb i rozwarła paszczę. Trujący oddech owinął się wokół niej. Zrób to… zakończ wszystko. Ja wiem, że umrę. Tak naprawdę, to jestem już gotowa… Eliana popatrzyła w złote oczy i pomyślała, że to będzie ostatni obraz w jej życiu…

Później rozległ się huk i wampirzyca znowu straciła przytomność! Ostatnie, co zapamiętała, to wielki piorun, który trafia prosto w gadzie cielsko…

*

– Obie spadły do lasu Girgom, na północnych wybrzeżach Elerioru.

– I co się stało z Elianą? – spytał Nataniel.

– Leżała tam kilka godzin. Potem ją znalazłem.

– Jak?

– Och… – Velnard zaśmiał się – Bardzo prosto. W końcu wylądowała niedaleko mojego domu. Wystarczyło, że po burzy wybrałem się na spacer. Spoczywała nieprzytomna przy spalonym cielsku wiwery. Natychmiast przeniosłem ją do siebie i zaopiekowałem się nią.

– Tak po prostu zaufałeś nieznanej wampirzycy? – zdziwiła się Gwenael.

– Nie miałem powodu, żeby jej nie ufać. Z resztą co ona mogła mi zrobić? Przecież ja jestem czarodziejem, a ona tylko wampirem. Z kolei zainteresowało mnie, dlaczego leżała obok czegoś, co wyglądało jak usmażona wiwera.

– I później, kiedy Eliana odzyskała przytomność, powiedziała ci o Arii, tak? – wypalił Nataniel.

– Tak… – Velnard przytaknął i pogrążył się we wspomnieniach…

Ten elf nie musi wiedzieć wszystkiego, pomyślał nagle, Tą część zachowam dla siebie, przynajmniej na razie.

*

Eliana ocknęła się. Ze zdumieniem zauważyła, że leży w jakimś przytulnym pokoiku z kominkiem, w którym pali się ogień. Wydało jej się to dziwne, bo od miesięcy sypiała w zimnej, kamiennej komnacie. Rozejrzała się… Na ścianach wisiały portrety, a wszystkie meble miały drewniane rzeźbienia. Najwidoczniej trafiła do jakiejś bogatej rezydencji. Zamknęła oczy i zaczęła sobie przypominać, co się ostatnio wydarzyło. Przez jej umysł przewinęły się straszne obrazy – czarne chmury, zygzakowate błyskawice, umierający wampir i potworna wiwera… Dalej była tylko ciemność. Nie pamiętała, jak się tu dostała. Ktoś musiał ją przenieść, kiedy była nieprzytomna.

Drzwi zaskrzypiały i do pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Miał niebieskie włosy i złote oczy. Eliana przymrużyła powieki i udała, że śpi, choć tak naprawdę uważnie go obserwowała. Ale mężczyzna nie dał się nabrać. Podszedł do jej łóżka, postawił misę z owocami na stoliku, który stał obok i powiedział:

– Cieszę się, że już się obudzałaś.

Eliana otworzyła oczy.

– Skąd wiedziałeś, że nie śpię?

– Och – mężczyzna uśmiechnął się – jestem czarodziejem, a czarodzieja nie oszukasz. Z resztą nigdy nie widziałem, by ktoś spał tak sztywno.

– Czarodzieja? – powtórzyła Eliana. A więc dotarła na miejsce. To jest ten czarodziej, którego tak bardzo pragnęła odnaleźć. On jeden potrafił to zakończyć… Jedyne, co wystarczy teraz zrobić, to wszystko mu powiedzieć.

– Jesteś Vavian, prawda? – spytała bez dłuższego zastanowienia. Czarodziej, który właśnie dokładał drewna do ognia, obrócił się i przeszył ją spojrzeniem.

– Skąd znasz moje prawdziwie imię? – spytał pustym głosem.

– To nie jest na razie istotne – szepnęła – Są inne, dużo ważniejsze sprawy…

– Dużo ważniejsze sprawy?! – wybuchnął czarodziej – Wybacz mi, ale moje imię jest dla mnie bardzo istotne! Łączy się z… no… naprawdę wielkimi rzeczami! Nie słyszałem go od wielu lat! Byłem pewny, że wszyscy o nim zapomnieli, a tu zjawia się jakaś wampirzyca, która mówi mi, że nie jest ważne, bo są dużo istotniejsze sprawy! Mogłabyś mi choć trochę wytłumaczyć, o co tutaj chodzi, bo jakoś nie jestem w stanie tego pojąć?!

– Skoro tak bardzo interesujesz się imionami – Eliana wciąż szeptała – to chyba znam jedno, które szczególnie cię zainteresuję.

– Co masz na myśli?

– Czy imię Aria coś ci mówi?

Czarodziej zbladł momentalnie. Jego oczy zrobiły się chłodne i puste, a ręce zaczęły drżeć. Wyglądał na przerażonego.

– Kim jesteś, dziewczyno? – spytał twardo.

– Ja… mam na imię Eliana – wampirzyca uśmiechnęła się, a potem dodała znacznie poważniej – i jestem świadkiem powrotu Arii.

Velnard popatrzył na nią, jakby była najgorszym koszmarem w jego życiu. To trwało tylko chwilę, ale nie było dla niej przyjemne. Czuła się tak, jakby była skalana… Potem czarodziej odwrócił się i utkwił spojrzenie w ogniu.

– Minęło prawie osiemnaście stuleci… Myślałem już, że to nigdy się nie stanie… – powiedział i westchnął ciężko – Oczywiście nasuwa mi się pytanie: dlaczego miałbym ci wierzyć? Ale… wiem, że nie kłamiesz. Widzę to po twoich oczach. Wyglądają tak, jak każde, które spojrzały na nią choćby raz. Są takie… zamglone, jakby ukradła im dusze.

Czarodziej uśmiechnął się ponuro, przetarł twarz dłonią i wciąż patrząc na kominek, rzekł:

– Musisz powiedzieć mi wszystko co wiesz, Eliano. To nie może czekać.

– Nie mamy czasu… – odparła – Aria nie zapomniała o tobie. Wysłała tu swoich podwładnych. Mają cię zabić. Mogą tu być w każdej chwili. Musisz… musisz sam zobaczyć moje wspomnienia. To najszybszy sposób, żebyś wszystkiego się dowiedział.

– Mówisz o czytaniu w myślach? – spytał sucho – Powinnaś widzieć, że ten proces może uszkodzić słaby umysł na całe życie…

– Mój umysł nie jest słaby – oświadczyła. Velnard zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem.

– Dobrze – powiedział – skoro tak twierdzisz, to… zaczynajmy.

Dotknął palcem jej czoła. Eliana zamknęła oczy.

– Eliano?

– Tak?

– Na przyszłość mów mi Velnard. To moje nowe imię.

– Dobrze, Velnardzie – powiedziała z uśmiechem. W następnej sekundzie poczuła się tak, jakby rozgrzana igła wdarła się do jej umysłu… Krzyknęła.

*

– Velnardzie? – mruknął Nataniel. Czarodziej otrząsnął się z zadumy.

– Wybacz, zamyśliłem się… W każdym bądź razie, Eliana wyjawiła mi wszystko, co wiedziała o działaniach Arii. Informacje, które otrzymałem, były naprawdę wstrząsające… – czarodziej wziął głęboki oddech i znów napił się wina.

– Co ci powiedziała? Czemu to było takie straszne? – spytała Gwenael.

– Widzicie… Okazało się, że Aria powróciła już dwanaście lat temu i od tego czasu zaczęła wprowadzać w życie swój diabelski plan. Udało jej się stworzyć armię potworów, potężne legiony gotowe oddać za nią życie. Niedługo wyśle te chordy na Narian i rozpocznie wielką wojnę, w której nie będzie zwycięzcy… Zarówno narody pięciu światów, jak i potwory odniosą w tej walce ogromne straty, a gdy zostanie tylko mała grupka walczących, Feniks spali wszystkich, aż nie pozostanie nikt, prócz niego i Arii. Oboje utopią ten świat w ogniu… Aria wszystko sobie doskonale zaplanowała. Jedyne, czego jej teraz brakuje, to feniks. Musi go uwolnić, a kiedy już to zrobi, rozpocznie się koniec tego świata… Żeby otworzyć Bramę Umarłych wystarczy tylko jedna Tęcza. Dlatego Aria wysłała na nas lodowych jeźdźców. Teraz ma już różdżkę w swoim posiadaniu, ale zanim uwolni feniksa, musi opanować jej moc, co daje nam trochę czasu.

– Na co? – spytał Nataniel.

– Na odzyskanie Tęczy, oczywiście – odparł Velnard – Musimy mieć ją z powrotem. Tylko tak powstrzymamy Arię.

– My? Masz na myśli naszą czwórkę? – zdziwił się Nataniel – Niby jakim cudem mamy odebrać Tęczę tej wielkiej Arii w cztery osoby?! Przecież to czyste szaleństwo! Ona ma za sobą armię potworów, a my co? Konia Gwenael? Nie mów mi, że nie próbowałeś szukać pomocy! Ktoś na pewno zainteresowałby się tą sprawą! Musimy o tym powiadomić jakiś zakon czarodziejów, albo nawet Radę Pięciu Światów!

– A kto by dał temu wiarę, Natanielu! Ja sam ledwo dałem się przekonać Elianie, a to tylko dlatego, że zawsze pasjonowałem się legendami o Arii. Myślisz, że jakiś z tych snobów, których przed chwilą wymieniłeś, kiwnąłby chociaż palcem! Nie uwierzą nam, bo ta historia byłaby dla nich zbyt niewygodna! Musieliby ruszyć swoje tłuste tyłki i zacząć działać!… Niestety… możemy liczyć tylko na siebie…

– A więc już próbowałeś? – szepnęła smutno Gwenael.

– Tak – westchnął Velnard – próbowałem…

*

Sala była okrągła i miała cztery kominki, które były rozstawione zgodnie z kierunkami świata. Pierwszy wskazywał wschód, drugi południe, trzeci zachód, a czwarty północ. Na środku komnaty stał stół o kształcie pierścienia. Siedziało przy nim trzydzieści pięć osób, po siedem z każdej krainy Narianu. Byli tam mężczyźni i kobiety – wszyscy nosili dostojne, czarne szaty i spoglądali na Velnarda, który stał pośrodku pierścienia i kończył opowiadać swoją niesamowitą historię. Miny mieli nietęgie.

– Jak więc widzicie, fakt, że Aria powróciła, jest nie podważalny. Musimy działać, zanim Aria wprowadzi w życie swój diabelski plan! – zakończył czarodziej i w pomieszczeniu zapadła nieprzyjemna cisza. Wszyscy patrzyli na niego tak, jakby chcieli przewiercić go wzrokiem. Velnardowi wydawało się, że słyszy, jak ich umysły pracują na pełnych obrotach. Nagle starszy mężczyzna ze srebrnymi włosami, który jako jedyny miał biały strój, oświadczył wyniosłym tonem:

– Jak dotąd, nie zobaczyliśmy nic konkretnego… Masz jakiś dowód, który potrafiłby potwierdzić twoją teorię? – choć były to spokojne słowa, Velnard zrobił taką minę, jakby mężczyzna chlasnął go w twarz.

– Dowód?… Teorię?… – spytał pustym głosem, a potem powiódł wzrokiem po twarzach zebranych – Nie wierzycie mi… Po tym, co dokonałem razem z waszymi poprzednikami, nie ufacie moim słowom…

– A czemu mielibyśmy to zrobić? – spytał mężczyzna w bieli – Pojawiasz się po tylu latach, opowiadasz nam jakieś niestworzone historie i liczysz na to, że wszyscy będą wokół ciebie latać jak opętani, spełniając twoje rozkazy… Nie, nie wierzę ci. Według mnie wymyśliłeś tą historię, żeby zwrócić na siebie uwagę, bo chcesz ponownie zakosztować sławy, którą dawno utraciłeś. Dlatego nie zmienię swojego zdania, póki nie przedstawisz nam jakiegoś dowodu.

– A więc dobrze – syknął Velnard – Mam dowód. Eliana może zeznawać. Jeśli chcecie się upewnić, że mówi prawdę, możecie nawet przeczytać jej myśli. Raczej nie będzie mieć nic przeciwko… A po za tym każdy z was musiał zauważyć, że potwory są coraz bardziej odważne i wychodzą ze swoich kryjówek. Są wszędzie i tylko czekają na jej rozkazy.

– Zeznania wampirzycy, której z łatwością mogłeś zmodyfikować pamięć, nie są dla mnie zbyt wiarygodne – powiedział sucho mężczyzna – A wzrost aktywności potworów wystąpił już kilkakrotnie w tym stuleciu i wcale nie oznaczał końca świata. Moim zdaniem jesteś żałosnym kłamcą, którego należy usnąć z tej sali. Ale ja nie jestem całą radą… Kto wierzy czarodziejowi i jest za tym, żeby wypełnić jego niedorzeczne polecenia!

Nikt nie podniósł dłoni. Niektórzy zrobili tylko niepewne miny, tak jakby się poważnie nad tym zastanawiali. Białowłosy mężczyzna popatrzył po wszystkich i uśmiechnął się z satysfakcją.

– A kto jest za tym, żeby zignorować jego historię i usnąć go z tej sali? – spytał. W górę wystrzeliło ponad tuzin rąk. Velnard rozejrzał się i poczuł dziwną rozpacz. Pewnie tak czuła się Aria, gdy wszyscy obrócili się przeciwko niej, przemknęło mu przez głowę. Jakimś chorym sposobem ta myśl go rozbawiała…

– Rada Pięciu Światów ci nie wieży, Vavianie Ranier Everist – powiedział sucho mężczyzna – Jej wolą zostajesz usunięty z tego pomieszczenia… Straże!

Zza drewnianych wrót wyszło dwóch strażników. Velnard zerknął na nich i westchnął. Potem spojrzał prosto w srebrne oczy mężczyzny i rzekł:

– Widzę, że Aria już wygrywa… Udało jej się zyskać nad wami kontrolę. Zarządza wami poprzez wasz strach. Bo za bardzo boicie się jej powrotu, żeby z nią walczyć.

Mężczyzna obrzucił go groźnym spojrzeniem i nastała chwila ciszy. A później…

– Wyprowadzić go!

*

– Jesteśmy zdani na siebie… Tylko my możemy odebrać Arii Tęczę, zanim zdąży opanować jej moc… – Velnard urwał, a potem uśmiechnął się smutno i dodał – Można powiedzieć, że to w naszych rękach leży los tego świata.

Po tych słowach w pokoju zapadła cisza. Wszyscy mieli pochmurne miny. Zawierucha osłabła i teraz za oknem przelatywały pojedyncze płatki śniegu. Nataniel wpatrywał się w nie, rozmyślając o wszystkim, co powiedział mu czarodziej. Więc mają wyprawić się w samobójczą podróż, żeby ocalić świat. Muszą przedrzeć się przez armię potworów i wyrwać Tęczę ze szponów Arii w cztery osoby… To była bardzo przygnębiająca perspektywa. Nagle poszukiwacz pomyślał, że nie musi tego robić… Przecież może odejść. Velnard poradzi sobie bez niego. Ale w następnej sekundzie przypomniał sobie o Aurinie. Jego przyjaciel był teraz więźniem Arii, która mogła go zabić w każdej chwili! Muszę mu pomóc… Nie pozwolę, żeby Aurin umarł!

– Skoro mamy tak dużo do zrobienia, to chyba czas działać – powiedział w końcu – Ja chcę uratować Aurina, ty musisz ocalić świat. Jeśli wszystko, co mi powiedziałeś, jest prawdą, Aurin i Tęcza są teraz w kryjówce Arii. Trzeba ją odnaleźć. Mówiłeś, że jesteś w stanie to zrobić. Czy to prawda?

– Tak – oświadczył Velnard – odszukam ją.

– Jak?

– To, Natanielu, jest już trochę bardziej skomplikowane…

 

Rozdział 15

Wed Deireth – Szczyt Świata

Aurin nie wiedział, co robić, więc tylko stał tylko i patrzył się na nią z przerażeniem. Aria obrzuciła wszystkich surowym spojrzeniem, a potem zwróciła się do Silei:

– Zdobyliście ją?

– Tak, pani – odparła Silea – Ale straciliśmy Raviela… On nie żyje.

– Ach, tak mi przykro, Sileo… Naprawdę… – Aria westchnęła z żalem i położyła dłoń na jej ramieniu – Ale wiesz, że uda mi się przywrócić mu życie… Brama Umarłych stanie otworem. Wszyscy, których straciliśmy, mogą do nas powrócić! Nie ma rzeczy niemożliwych… Uwierz w to, Sileo, a już niedługo ponownie zobaczysz Raviela.

– Ja… wierzę, moja pani – odparła Silea.

– To dobrze – Aria uśmiechnęła się – Więc teraz oddaj mi Tęczę…

Silea ukłoniła się lekko, a później wykonała dziwny gest i przed jej twarzą zmaterializowała się tęczowa różdżka. Aria wyciągnęła dłoń, a gdy dotknęła dębowego trzonu, na jej twarzy wymalowała się szaleńcza radość. Wreszcie miała klucz do więzienia, w którym zamknięto jej ukochanego. Widząc to, Aurin poczuł dreszcze na całym ciele. Ręce mu drżały, a serce zamarło… Ona chce otworzyć Bramę Umarłych, a to oznacza, że uwolni feniksa! Kim ona jest? Velnard nigdy o niej nie wspomniał. Lodowy jeździec nazwał ją stworzycielką feniksa. Czy to prawda? Jeśli tak, to ta kobieta musi mieć kilkaset lat! Jak to możliwe? Czyżby była wampirem? Wampiry tak nie wyglądaj, nie są tak potworne… Kim ona jest?

Aria odwróciła się do zebranych, uniosła Tęczę i zawołała:

– Przybyliście tutaj, bo nienawidzicie narianczyków, bo chcecie walczyć o wolność… Jeśli się do mnie przyłączycie, uda nam się to osiągnąć. Ta różdżka przyniesie nam zwycięstwo. Dzięki niej otworzę Bramę Umarłych i uwolnię feniksa, najpotężniejszego z demonów, tego, który poprowadzi nas ku wolności! Pójdźcie za mną, a ja przysięgnę wam na swoje bijące serce, na nienawiść, którą żywię do narianczyków i na miłość do mojego ukochanego, że dam wam nowy świat! – coś w jej głosie wzruszyło wszystkich. Nawet Aurin, który był okropnie przerażony, poczuł, jak jakaś dziwna siła rozpiera mu serce. Przez chwilę miał ochotę zawołać „pójdę za tobą, Ario!”, ale w porę się opamiętał. Tymczasem gobliny krzyknęły radośnie. Ich król, wystąpiwszy na przód, oznajmił:

– My, gobliny ze Złotych Gór, ślubujemy ci wierność!

– Cieszy mnie wasza decyzja – odparła Aria. Nagle królowa estragonów zapiszczała przeraźliwie i rzekła:

– Estragony oddają się na twoje usługi!

– Wspaniale… – Aria uśmiechnęła się potwornie – A co powie Queli Perlition, najpotężniejszy z trytonów, król Nieskończonego Oceanu?

Tryton spojrzał na Arię wyniośle. W jego oczach kryła się podejrzliwość.

– Dlaczego mam ci zaufać? Skąd mam wiedzieć, że nie zdradzisz nas za naszymi plecami? Może chcesz nas tylko wykorzystać? Może mamy być pionkami w twojej grze o zemstę? – zagrzmiał tak, że cała sala zadrżała. Aria opuściła wzrok i na jej twarzy pojawił się smutek. Choć wyglądał prawdziwie, Aurin miał dziwne przeczucie, że cała sytuacja tak naprawdę bawi Arię. Przez chwilę udawała, że się nad czymś zastanawia, aż w końcu wyszeptała:

– Jesteśmy bardzo podobni, Perlitionie. Ja też przestałam komukolwiek ufać… Wrogowie mogą się czaić wszędzie, nawet wśród najbliższych przyjaciół. Na tym świecie nie ma nic pewnego. Umysł to zdradziecki wynalazek… Ale zbliża się wojna i musisz stanąć po którejś stronie. Ja będę traktować cię jak równego sobie, nawet jeśli wybierzesz moich wrogów, ale oni… wyszydzą cię. Dla nich byłeś i zawsze będziesz kimś gorszym… potworem. To tylko fakty, mój drogi. Wybór należy do ciebie.

Queli Perlition zacisnął pięści i zerknął na okno, za którym powoli jaśniało niebo.

– Widzę, że nie mam innego wyjścia – powiedział w końcu – Składam więc swoje życie w twoje ręce, Ario.

– Dokonałeś mądrego wyboru, Perlitionie. Przekonasz się o tym w swoim czasie… – oświadczyła Aria – A teraz Silea odprowadzi was do waszych pokoi. Na pewno potrzebujecie odpoczynku, w końcu przebyliście daleką drogę. Jeśli będziecie czegoś potrzebować, któryś z moich poddanych spełni wasze prośby. Idźcie i zakosztujcie snu, bo niedługo czeka nas wojna.

Potwory ukłoniły się, a potem opuściły pomieszczenie w ślad za Sileą. Aria patrzyła uważnie, jak wielkie wrota zamykają się za nimi, a potem skinęła na Surinera. Kiedy do niej podszedł, spojrzała na Aurina i wyszeptała:

– Czy to on?

– Tak – odparł Suriner.

– A drugi?

– To ten złodziej. Za bardzo się mieszał, więc jego też porwaliśmy.

– Dobrze… Naszemu poszukiwaczowi przyda się towarzystwo – Aria podeszła do Aurina, stawiając kroki powoli i z gracją, niczym kot – A więc to ty jesteś Aurin Salvatore Valerius, najsłynniejszy poszukiwacz skarbów na świecie, ten, który pierwszy odnalazł Tęczę… Moje gratulacje. Wyprzedziłeś nas… Niestety na nic ci się to zdało. Jak widzisz, różdżka i tak trafiła do moich rąk.

Pogładziła Tęczę po trzonie i zaczęła krążyć wokół niego jak tygrysica, która szykuje się do ataku. Aurin zauważył, że tęczowy kryształ pulsuje ponurym, czerwonym blaskiem…

– Zawiedliście… Vavian nie wypełnił swojej misji ratowania świata… Tym razem to ja zwyciężyłam… Teraz stanie się to, czego tak bardzo się baliście – każde słowo brzmiało tak, jakby Aria nasączała je jakąś słodką trucizną. Aurin zmrużył oczy – nic z tego nie rozumiał.

– Vavian?… Misję ratowania świata?… To, czego tak bardzo się baliśmy?… O czym ty mówisz?! – wypalił. Aria uśmiechnęła się ponuro.

– Ach… więc ci nie powiedział, tak? Nie zdradził nawet prawdziwego imienia? Pewnie wcisnął ci jakąś głupią historyjkę i powiedział, żebyś znalazł Tęczę, bo jest bardzo cenna i sporo ci za nią zapłaci? Tak, to do niego podobne, wykorzystywać kogoś niewinnego do własnych celów…

Aurin kompletnie nie wiedział, o co jej chodzi. Popatrzył na nią z mieszaniną odrazy i strachu, i pomyślał, że jest szalona… Ale później go olśniło – Aria mówiła o Velnardzie!

– Kim on naprawdę jest? – spytał.

– Niedługo się dowiesz, będziemy mieli sporo czasu, żeby porozmawiać… Najpierw chciałbym zapoznać się z twoją historią. Szczególnie interesuje mnie to niezwykłe połączenie między tobą, a różdżką.

– Dlaczego myślisz, że cokolwiek ci powiem?

– Och, nie musisz nic mówić – Aria zaśmiała się i Aurin zobaczył, że połowa jej zębów przypomina wilcze kły – Są inne, szybsze sposoby na przekazywanie informacji?

– Jakie? – spytał podejrzliwie. Aria zatrzymała się przed nim i szepnęła mu do ucha:

– Bardzo… nieprzyjemne.

W następnej chwili uniosła przegniłą dłoń i wbiła jeden ze szponów w jego głowę… Nie zdążył się uchylić. Jego czaszkę przeszył straszliwy ból. Wrzasnął, a po chwili poczuł się tak, jakby ktoś rozpalił mu ogień w mózgu. To było okropne uczucie, ale wcale nie poprzedzało śmierci… Aurin wciąż żył, choć pazur zagłębił się głęboko w jego ciele. Nigdzie nie było krwi, najwyraźniej Aria nie chciała go zranić. Ból się nasilał, żar rozpierał mózg… Aurin zamknął oczy i zdumienie na chwilę przyćmiło jego męki – w ciemności przewijały się sceny z jego życia! Zobaczył podziemną komnatę, w której znalazł różdżkę, karczmę „Pod wilczą łapą”, Odila ze strzałą w pośladku, kryształ szczęścia, skarbiec Wilczej Paszczy, kłęby dymu i ognia, które unoszą się nad wodospadem, i tą straszliwą poczwarę, przed którą uratowała go różdżka. Na końcu ujrzał twarz Nataniela, która powoli rozpłynęła się w mroku…

*

– Widzenie? A co to niby jest? – wypalił Nataniel.

– To pradawny czar, który pozwala zobaczyć każdego w dowolnym miejscu na świecie – odparł Velnard – Wystarczy, że znajdziemy jakąś rzecz, która należy wyłącznie do Aurina, i wszyscy ujrzymy go w tym lustrze.

Wskazał wielkie, owalne zwierciadło, które wisiało na ścianie.

– Ale jak to działa?

– Działanie Widzenia opiera się na magii i chyba mi wybaczysz, jeśli nie będę ci teraz tłumaczył, na czym ona polega! – warknął Velnard. Nataniela zbladł, jakby się go przestraszył.

– No dobra – bąknął po chwili – ale… czy Eliana nie powinna wiedzieć, gdzie jest kryjówka Arii? W końcu jej służyła.

– Po ucieczce Eliany, Aria przeniosła swoją siedzibę. Dlatego muszę użyć Widzenia… – oświadczył sucho czarodziej – To będzie trochę męczące, ale raczej mnie nie zabije.

– Raczej? – spytała Gwenael. W jej głosie zabrzmiała nuta strachu.

– Zdarzyło się kilka przypadków, że Widzenie zabiło kilku głupich, niedoświadczonych czarodziei. Ale mogę was zapewnić, że mi się nic nie stanie.

– Ta, już to widzę! Może od razu zamówimy łóżko w szpitalu? – burknął Nataniel. Velnard spiorunował go wzrokiem.

– Czy ja kiedykolwiek pokręciłem przy was jakieś zaklęcie?! – zagrzmiał i włosy Nataniela stanęły w płomieniach!

– Dobra! Cofam to! Tylko zgaś ten cholerny ogień! – wrzasnął Nataniel. Velnard pstryknął palcami i płomienie znikły. Poszukiwacz dotknął swojej fryzury i z ulgą zauważył, że jest cała.

– Ja tylko chciałem zauważyć, że wczorajszej nocy czarowanie nie za bardzo ci wyszło – burknął, wskazując bandaże na swoim czole.

– To nie moja wina… Aria ma potężnych poddanych, wielu jest silniejszych ode mnie – Velnard zrobił ponurą minę – Ale musimy działać! Niech ktoś pójdzie po Elianę, a ja przygotuję się do Widzenia.

– Ja to zrobię – zawołał Nataniel, wyskakując z łóżka. Velnard złapał go za nadgarstek i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Nie pytają ją, dlaczego przyłączyła się do Arii i czemu uciekła… Nie interesują się jej przeszłością. To były dla niej bardzo bolesne chwile. Nie jest gotowa, żeby o nich mówić.

Nataniel zerknął na swój nadgarstek. Po dłuższym momencie powiedział:

– Dobrze. Nie będę…

*

– Czy chcesz o coś zapytać? – rzekła Eliana. Nataniel opuścił wzrok. Tak bardzo chciał wiedzieć, dlaczego przyłączyła się do Arii, ale przyrzekł Velnardowi, że nie będzie jej o to pytał. Choć ciekawość zżerała go od środka, nie miał zamiaru łamać danego słowa.

Między nimi tańczyły płatki śniegu. Woda, która wylewała się z kamiennej ryby, chlupotała wesoło…

– Nie – powiedział wreszcie. Eliana uśmiechnęła.

– Dziękuję… – szepnęła. Nataniel kiwnął głową.

– Chodźmy – mruknął – Velnard już czeka.

Dziewczyna wstała z fontanny, a potem oboje ruszyli w kierunku gospody.

*

– Czy to będzie dobre? – Nataniel pokazał Velnardowi złoty kluczyk, który uwolnił go, Aurina i Odila z lochów Wilczej Paszczy. Czarodziej przyjrzał mu się.

– Należał wyłącznie do Aurina? – spytał.

– Tak.

– Więc nadaje się idealnie – powiedział, a potem pochwycił kluczyk i podszedł do lustra – Po widzeniu… mogę… eee… zachowywać się nieco… dziwnie. Nie przestraszcie się. To… normalne… przy takich czarach.

– Co masz na myśli? – Gwenael już wyglądała na przestraszoną.

– Eee… przekonacie się – bąknął Velnard. Minę miał niewyraźną. Nataniel i Gwenael wymienili spojrzenia.

– No to… zaczynamy.

Zamknął oczy i ukląkł przed zwierciadłem, trzymając kluczyk przed sobą, tak jakby się do niego modlił. W pokoju zapadła cisza. Poszukiwacz, Gwenael i Eliana wlepili w niego spojrzenia i czekali… Sekundy mijał i nic się nie działo. Po minucie Nataniel doszedł do wniosku, że Velnard coś sknocił i czar nie wypali. Ale wtedy wszystko się zaczęło…

Rozległ się dziwny dźwięk. Nataniel popatrzył na lustro i otworzył usta ze zdumienia. Po gładkiej tafli rozszedł się krąg, jakby szkło było z wody. Gdy znikł, pojawiły się kolejne… W końcu całe zwierciadło pokryło się pierścieniami, które zmąciły jego powierzchnię. W tym samym momencie magiczny klucz wystrzelił czarodziejowi z dłoni, zawisł w powietrzu, rozbłysnął złotym światłem i zaczął się obracać wokół własnej osi. Nagle zamarł i wszystkie kręgi znikły, zmywając z lustra kolory – szkło zrobiło się czarne! Gwenael wpatrzyła się w nie, a po chwili wydała zduszony okrzyk… Z mroku wystrzeliła kolorowa mgła! Najpierw wypełniła całe zwierciadło, a później zaczęła wirować jak szalona! Silny wiatr, który pojawił się niewiadomo skąd, szarpnął wszystkimi… Nataniel upadł na łóżko, a Gwenael i Eliana złapały się szafy. Nagle wszystko ustało, a mgła uformowała się w jakiś dziwny obraz. Poszukiwacz spojrzał na niego i serce zabiło mu mocniej – w lustrze pojawił się Aurin! Był spokojny. Leżał na jakimś łóżku i miał zamknięte oczy, tak jakby…

– Aurinie? – Nataniel podbiegł do zwierciadła – Słyszysz mnie?! Błagam, odezwij się!

Ale Aurin nic nie powiedział i po chwili obraz się rozmył…

– NIE! WRÓĆ! NIECH ON WRÓCI! – Nataniel odskoczył od lustra, złapał Velnarda za ramiona i potrząsnął nim – MASZ SPRAWIĆ, ŻEBY AURIN ZNÓW SIĘ TAM POJAWIŁ!

– Natanielu, zostaw go! – zawołała Gwenael – POPATRZ!

Nataniel obrócił się i zobaczył, że mgła znowu się w coś przeistacza… Tym razem był to gigantyczny, czarny zamek. Miał kilka pięter i przynajmniej sto wież! Stał na szczycie góry, która była tak wysoka, że otaczały ją tylko gwiazdy! Czegoś takiego Nataniel nie widział w całym swoim życiu. Na chwilę zachwyt wypełnił mu pierś… Potem wszystko utonęło w ciemności, a lustro wróciło do swojego pierwotnego stanu i pękło z hukiem! Kawałki szkła usłały podłogę…

*

– Hej, Aurinie? Słyszysz mnie?… Obudź się! Chyba jeszcze żyjesz, prawda?

Aurin uświadomił sobie, że ktoś poklepuje go po twarzy. Niechętnie otworzył oczy i ujrzał Odila, który pochylał się nad nim, szczerząc zęby.

– Gdzie jesteśmy? – spytał nieprzytomnie.

– Po tym, jak ta potworzyca wyjęła ci pazur ze łba, zabrali nas do jakichś pokoi – bąknął złodziej. Aurin usiadł na łóżku i dotknął swojego czoła, jakby spodziewał się znaleźć tam czarny pazur, ale jego głowa była nienaruszona. Wczorajsze tortury nie pozostawiły po sobie najmniejszego śladu. Aurin czuł się dobrze, pomijając to, że odczytano mu wszystkie myśli… Czy wiedział coś, co zainteresowało Arię? Może przekazał jej jakieś ważne informacje?

– Co się stało, kiedy wyjęła mi pazur z głowy? – spytał.

– No przecież już ci powiedziałem – burknął Odil – Ten gościu w wilczej masce zabrał nas tutaj.

– Tak, ale… czy Aria coś mówiła?

– No… – Odil zamyślił się – chyba tak. Najpierw, to się zdziwiła, bo odkryła, że ty sam znalazłeś tą różdżkę… A potem powiedziała, że… jesteś jej kluczem do sukcesu, czy coś takiego…

– Kluczem do sukcesu? – Aurin poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku – Ale co to może znaczyć?

– Mnie się pytasz, w mordę elfa? Jestem tak samo zielony jak ty! Mnie tu w ogóle nie powinno być, w całym tym przeklętym zamku aż się roi od potworów! – zaskamlał złodziej.

– Zaraz… O jakim zamku ty mówisz?

– Jak to, o jakim? Rozejrzyj się! – burknął Odil i Aurin rozejrzał się…

Znajdowali się w jakimś kamiennym pokoju, który przypominał zamkową komnatę. Prócz łóżka, był tu tylko długi stół, dwa krzesła, zardzewiały żyrandol i czerwone kotary, które wsiały przy oknach. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, a ze ścian zwisały pajęczyny… Całe pomieszczenie wyglądało tak, jakby nikt w nim nie mieszkał od kilku stuleci. Aurin wstał, a później wyjrzał przez okno i poczuł, jak całe ciało mrowieje mu z zachwytu – za szybą widać było czarne wieże i wysokie mury, nad którymi majaczyło pełne gwiazd niebo. Gdzie my jesteśmy, pomyślał, co to za miejsce? czemu nas tutaj zabrali? Czego chce ta Aria, stworzycielka feniksa? W co ja się, do cholery, wplątałem? To nie przypominało mu już poszukiwań… Tym razem ryzyko było byt duże. W każdej chwili mogli zginąć. Prawdę powiedziawszy, zastanawiał się, jakim cudem jeszcze żyją… Przecież Aria mogła ich zabić. Skoro tego nie zrobiła, to znaczy, że są jej do czegoś potrzebni. Ale niby co możemy dla niej zrobić? My?… Nie, tu chodzi tylko o mnie… Odil nie ma z tym nic wspólnego – ten jeździec w wilczej masce, powiedział, że wzięli go tylko dlatego, bo za bardzo się mieszał. Ale czego Aria oczekuje ode mnie? Nagle przypomniał sobie jej słowa …szczególnie interesuje mnie to niezwykłe połączenie między tobą a różdżką… Więc to wszystko kręci się wokół Tęczy? Tylko co go z nią łączy. Przecież on tylko ją znalazł…

– I co my teraz zrobimy? – wyjęczał złodziej. Aurin zerknął na niego, a potem popatrzył na gwiazdy.

– Będziemy czekać, aż w końcu pojawią się jakieś odpowiedzi… – wyszeptał.

– No ale kiedy to będzie?

– Nie wiem, nie mam bladego pojęcia…

Obaj zamilkli na chwilę. Odil wziął jabłko z srebrnego półmiska, który stał na stole, i zaczął jeść. Aurin ciągle wyglądał przez okno i myślał, a im dłużej to robił, tym coraz więcej pytań pojawiało się w jego głowie – co stało się z Natanielem, kiedy wiwery mnie porwały? Kim tak naprawdę jest Velnard? – niestety nie znał odpowiedzi na żadne z nich i tak go to denerwowało, że choć na sam jej widok serce zamierało mu ze strachu, chciał się znowu spotkać z Arią… Przynajmniej by się czegoś dowiedział.

Ledwo wpadło mu to na myśl, drzwi zaskrzypiały, a Odil jęknął i upuścił jabłko… Do pomieszczenia weszła Silea. Aurin spojrzał na nią… Nie przestraszył się. Wiedział, że nie przyszła tutaj, żeby ich skrzywdzić.

– Aria już czeka? – spytał. Silea zaśmiała się chłodno.

– Chyba rzeczywiście jesteś tak mądry, jak ona myśli… – wyszeptała.

– Może… – powiedział sucho – Chodźmy. Nie pozwólmy, żeby za długo nas wyglądała.

Silea kiwnęła głową i rzekła:

– Za mną…

– A co ze mną? – bąknął Odil.

– Ty zostajesz tutaj – to powiedziawszy, opuściła pokój. Aurin poklepał złodzieja po ramieniu.

– Wszystko będzie dobrze – mruknął, a potem ruszył za Sileą. Złodziej patrzył, jak drzwi zamykają się za poszukiwaczem, i wszystko zaczęło mu się przewracać w żołądku… Został sam w pokoju, wokół którego włóczyły się setki potworów! Och, a tatuś mówił, że jak stanę się profesjonalnym złodziejem, to będę żył na złocie i otaczał się słodkimi kobitkami! A ja tymczasem tkwię w jakimś ponurym zamczysku, otoczony przes setki przebrzydłych poczwar! W mordę elfa, zatrudnię się nawet jako golijajcarz, tylko niech mnie ktoś stąd wyciągnie!

Poszukiwacz podążał krok w krok za Sileą, która prowadziła go przez kamienne korytarze, wielkie komnaty i spiralne schody. Zamek okazał się być tak wielki, że Aurinowi przypominał bardziej jakieś gigantyczne miasto, niż pojedynczą budowlę. Choć szli już dobry kwadrans, nic nie wskazywało na to, żeby zbliżali się do celu tej wędrówki.

– Jak daleko jest jeszcze do komnaty Arii? – spytał w końcu Aurin.

– Będziemy tam za kilka minut – odparła Silea. Gdy minęła jeszcze chwila, oboje przeszli przez żelazne wrota i znaleźli się na wielkim moście, który wisiał między dwiema wieżami. Aurin rozejrzał się i dech zaparło mu w piersiach…

W dole była wielka przepaść, a wszędzie wokół mieściły się potężne, kamienne stoki, po których wspinały się mury i wieże! Spoglądając na nie, Aurin uświadomił sobie, że cały zamek mieści się na szczycie wielkiej góry. Kiedyś słyszał o takim miejscu, nazywało się Wed Deireth, Szczyt Świata, legendarna góra, która była tak wysoka, że przerastała chmury i sięgała gwiazd… Większość uczonych uważała, że szczyt ten utonął w morzu setki lat temu i wszelki słuch o nim zaginął, ale Aurin, spoglądając na olbrzymie skały, wiedział już, że bardzo się mylą.

– Chodźmy – rzekła Silea, bo poszukiwacz już od dobrych pięciu minut podziwiał krajobraz. Gdy się odezwała, spojrzał na nią, przytaknął, a później oboje wznowili podróż. Po chwili stanęli przed wielkimi, szklanymi drzwiami. Przeszli przez nie i znaleźli się w kwadratowej komnacie z wysokim sklepieniem. W wysokich oknach, które zdobiły ściany, mieściły się błękitne witraże.

– Tam – Silea wskazała szklane drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenie. Aurin wziął głęboki oddech i ruszył w ich stronę. Idąc, zauważył, że cała sala jest pusta… Nie było w niej żadnych mebli, ani niczego innego prócz błękitnej poświaty, która biła od witraży i napełniała to miejsce magią. Poszukiwacz dotarł do szklanych wrót, pchnął je i zobaczył wielki taras. Nikogo tam nie było… Obrócił się i popatrzył na Sileę, która nadal stała przy wejściu do komnaty. Pokazała mu gestem, żeby szedł dalej, więc wkroczył na taras i zamknął za sobą drzwi.

Widok, który się stamtąd rozciągał, sprawił, że tętno mu przyśpieszyło, a nogi skamieniały ze zdumienia. Dopiero teraz do Aurina dotarło, w jak niesamowitym miejscu się znalazł… W dole było błękitne niebo, w górze rozciągała się gwiezdna przestrzeń, a między nimi mieściło się wschodzące słońce! Był na Szczycie Świata, górze, która wznosiła się ponad atmosferę i wkraczała w kosmos… Wspaniałość tego miejsca oczarowała jego serce. A ja sądziłem, że po tym, jak zobaczyłem skarbiec Geriga, nic mnie już nie zachwyci, pomyślał.

– Piękne, prawda? – rozległ się melodyjny głos. Aurin spojrzał w bok i żołądek podskoczył mu do gardła – obok niego stała Aria! Jej czarne włosy powiewały na wietrze, a czerwone oko, które patrzyło z przegniłej stronie twarzy, połyskiwało ogniście. Poszukiwacz, który nigdy nie widział, jak słońce wyłania się zza nieba, jakby to było morze, odparł:

– Tak, piękne…

– Paradoks, prawda? – Aria uśmiechnęła się szyderczo – Jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie jest zamieszkiwane przez najszkaradniejsze istoty w Narianie…

– Najszkaradniejsze? Myślałem, że uważasz je za idealne i wspaniałe, w końcu mają zastąpić narody Narianu w twoim nowym, lepszym świecie, czyż nie? – mruknął pogardliwie Aurin. Aria wybuchła śmiechem.

– Och, Aurinie… Jestem szalona, ale nie głupia. To, co powiedział ci jeździec w wilczej masce, wcale nie musi być prawdą… Widzisz, ja nie zagłębiam poddanych w swoje plany. Oni mają tylko wypełniać rozkazy…

– Ach tak – na twarzy poszukiwacza pojawiła się mieszanina uśmiechu i odrazy – A żeby robili to bez żadnego sprzeciwu, musisz ich okłamywać, tak? Ale skoro nie zamierzasz tworzyć żadnego nowego świata, to czego naprawdę chcesz?

– Lubisz przechodzić od razu do sedna, prawda? – Aria spojrzała na niego z jadowitym uśmiechem – Podoba mi się to… ale wierzę, że jest jeszcze parę innych pytań, na które chciałbyś wpierw poznać odpowiedź.

– Tak… Ale ty już wiesz jakie to pytania, w końcu przeczytałaś moje myśli – powiedział chłodno i spojrzał prosto w jej czerwone ślepię. Aria nie przestała się uśmiechać.

– Tak, wiem… i teraz odpowiem ci na pierwsze z nich – oświadczyła. Aurin spojrzał na morze, które majaczyło za niebieskim niebem, i spytał:

– Kim jesteś?

Aria zaśmiała się.

*

– Cały jest? – spytał Nataniel.

– Chyba nie myślicie, że on… – zaczęła Gwenael.

– Nie – przerwała jej Eliana – Oddycha. Wyczuwam puls.

– Zemdlał? – bąknął Nataniel. Wampirzyca potwierdziła skinieniem głowy.

– Wszystko będzie z nim w porządku, prawda? – spytała Gwenael.

– Zobaczymy, jak się skurczybyk obudzi – mruknął Nataniel.

Od momentu, gdy widzenie się skończyło, Velnard leżał nieprzytomny na ziemi. Nic nie wskazywało na to, żeby miał się obudzić.

– Może spróbować go ocucić? – zaproponowała Gwenael.

– Walnąć go? – spytał Nataniel z nutą nadziei w głosie. Gwenael obrzuciła go oburzonym spojrzeniem.

– Dajcie trochę wody – powiedziała spokojnie Eliana. Poszukiwacz rozejrzał się po pokoju i zobaczył wazon z tulipanami, który stał na parapecie. Chwycił go szybko, wyciągnął kwiaty i chlusnął zawartością naczynia na Velnarda. Czarodziej nie zareagował.

– No to nici z cucenia – Nataniel westchnął i odrzucił wazon na łóżko. W tym samym momencie Velnard otworzył oczy…

– ON ŻYJE! – wykrzyknęła Gwenael (najwyraźniej w ogóle nie słuchała tego, co Eliana mówiła o pulsie). Nataniel spojrzał wymownie na sufit.

– Velnardzie? – Eliana dotknęła ramienia czarodzieja, ale on nawet na nią nie spojrzał, tylko wstał, gapiąc się jak głupi w przestrzeń, a potem podszedł do szafy i rąbnął o nią łbem… Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy. Nataniel zrobił ogłupiałą minę.

– Jemu chyba odbiło, nie? – spytał. Velnard odwrócił się od szafy, wyszedł na środek pokoju i zaczął tańczyć twista… Teraz nawet Eliana rozdziawiła usta. Gdy taniec się skończył, czarodziej powiódł wokół wzrokiem, a potem podszedł do okna, otworzył okiennice i skoczył…

– ŁAPAĆ GO! – wrzasnęła Gwenael. Cała trójka rzuciła się w kierunku okna i wyjrzała na zewnątrz… Okazało się, że Velnard jest cały i zdrowy. Uratowała go gruba warstwa śniegu, który pokrył już całą aleję, ukrywając pogorzelisko po walce z wiwerami.

– Pięknie! – warknął Nataniel, spoglądając na czarodzieja, który zaczął robić motyla w puchu – Czarodziej nam sfiksował! Co robimy?

Wszyscy wymienili spojrzenia.

*

– No dalej chłopy, wstawać! Przyszło zgłoszenie, że potwory pojawiły się w Difer! – zawołał kapitan gwardii narodowej. Pięćdziesięciu rycerzy zerwało się z łóżek, założyło buty i pognało do zbrojowni w wielkim pośpiechu.

– W Difer?! – spytał jeden.

– Przecież to druga stolica Elerioru! – zdziwił się drugi.

– Potwory nigdy nie zbliżyłyby się do tak wielkiego miasta! – zawołał trzeci.

– A jednak się zbliżyły! – odburknął kapitan – A wy, zamiast gadać, bierzcie broń i do szyku!

Po chwili każdy rycerz był uzbrojony w włócznię, tarczę i miecz.

– Formuj dwuszereg! – ryknął kapitan. Wojownicy ustawili się w dwuszeregu, a jak tylko to zrobili, wrota otwarły się na oścież i do pomieszczenia wkroczył starszy mężczyzna w szmaragdowej szacie. Miał srogi wyraz twarzy, gęsty zarost, brązowe włosy i złoty naszyjnik na szyi… Jego spojrzenie mroziło krew w żyłach. Jak tylko zerknął na rycerzy, wszyscy zatrzęśli portkami. Tylko kapitan pozostawał niewzruszony. Podszedł do mężczyzny, ukłonił się, a potem powiedział do swoich ludzi.

– To jest czarodziej Arnotaf z zakonu Złotej Lilii. Od dzisiaj przejmie nad wami dowodzenie! Zostaniecie Brygadą Defensywną i będziecie rąbać potwory!

Między rycerzami rozeszły się niespokojne pomruki. Niektórzy spojrzeli na Arnotafa ze strachem. Wydawało się, że bardziej boją się jego, niż potworów. Nic dziwnego… W końcu czarodziej słynął ze swojej surowości i okrucieństwa wobec wszystkiego, co nie przestrzegało prawa. Krążyły plotki, że kiedyś rozkazano mu złapać szajkę złodziei, ale on wybił ją co do jednego, bo jeden z bandytów próbował mu ukraść sakiewkę. Arnotaf budził naprawdę wielką grozę… W jego oddziale nigdy nie było dezerterów. Nikt nie ważył się stanąć mu na drodze.

– Słyszeliście, co powiedział wasz kapitan – syknął czarodziej – Od dzisiaj słuchacie moich rozkazów… A teraz do warsztatu płatnerskiego, płatnerz ma dla was strzały ze srebrnymi grotami! Za pięć minut chce widzieć każdego na dziedzińcu!

Rycerze natychmiast wybiegli ze zbrojowni i pognali do stajni. Tymczasem kapitan i czarodziej wyszli na dziedziniec, który, tak samo jak zbrojownia i stajnia, był częścią wielkich koszar.

– Słyszałem, że ktoś już walczył z tymi potworami… – mruknął kapitan. Arnotaf spojrzał na kamienne mury, które otaczały dziedziniec (całe koszary wyglądały jak typowy kwadratowy zamek).

– Tak – odparł sucho – Podobno walka toczyła się między trzema wiwerami, a czwórką elfów, wampirzycą i aurem.

– Trzema wiwerami?! – kapitan wybałuszył oczy – I co się stało z tymi śmiałkami?

– Dwóch elfów zostało porwanych.

– A reszta? Przeżyli?

– Oczywiście. Zatrzymali się w gospodzie „Pod sowim pazurem”. W południe po ataku wysłano do nich straż miejską, która miała doprowadzić ich na posterunek i zapoznać się ze wszystkim, co wiedzieli na temat całego zajścia…

– I co się stało? – spytał kapitan. Czarodziej uśmiechnął się i powiedział:

– Strażnicy dostali w łeb, a elf, czarodziej, wampirzyca i aur uciekli do miejskiego ratusza, nielegalnie sforsowali Wodną Bramę i teleportowali się do stolicy Belegriadu.

Kapitan otworzył usta ze zdumienia.

*

Rozległo się pukanie. Eliana, Nataniel i Gwenael odwrócili się od okna i spojrzeli na drzwi… Pukanie powtórzyło się.

– Proszę – powiedział Nataniel – w końcu to był jego pokój. Drzwi otworzyły się i w progu stanął młody chłopak, ten, który był w karczmie recepcjonistą.

– Tak? – spytała Gwenael.

– Eee… Ktoś chciałby się z państwem zobaczyć – recepcjonista zrobił dziwną, jakby zakłopotaną minę, a potem odsunął się od drzwi, przez które weszło trzech gwardzistów – każdy miał na sobie błyszczącą kolczugę, metalowy hełm z odsłoniętą przyłbicą i fioletowy szkaplerz, na którym połyskiwało złote godło Difer. Dwóch trzymało halabardy, trzeci, najgrubszy, nosił u pasa miecz. Nataniel wlepił w nich spojrzenie… Co oni tutaj robią, pomyślał. Ten najgrubszy wystąpił na przód.

– Czy to wy walczyliście wczoraj z wiwerami? – spytał i nie czekając na odpowiedź, kontynuował – Mam rozkaz zabrać was na posterunek.

– Dlaczego?! – zawołała Gwenael.

– Musimy was przesłuchać w sprawie wczorajszego incydentu.

Nataniel, Gwenael i Eliana wymienili spojrzenia. Wszyscy pomyśleli to samo – jeśli zostaną wzięci na przesłuchanie, nie będą mogli ruszyć Aurinowi na pomoc! Najwyraźniej Velnard był tego samego zdania, bo wpadł do pokoju z wściekłą miną i wrzasnął:

– Po moim trupie! – a potem klasnął w dłonie… Rozległ się huk i fala powietrza cisnęła strażników we wszystkie strony! Każdy przywalił z impetem o ścianę, wylądował na jednym z trzech łóżek, które stały w pokoju, i stracił przytomność. Kiedy wszystko się skończyło, gwardziści wyglądali tak, jakby po prostu położyli się spać.

– Dlaczego to zrobiłeś? – wykrzyknęła Gwenael, mierząc czarodzieja przerażonym wzrokiem.

– Co się tak dziwisz – burknął Nataniel – Przecież mu odbiło, co nie?

– WCALE MI NIE ODBIŁO! – ryknął Velnard – Ja po prostu odreagowywałem po Widzeniu! Ten czar zalicza się do magii teleportacyjnej, jednej z najtrudniejszych, jakie istnieją! Wyobraź sobie, że część twojego umysłu przenosi się na moment do miejsca odległo o kilka tysięcy mil! Też byś stracił nad sobą kontrolę!

Nataniel spojrzał na guza, którego Velnard zrobił sobie, waląc łbem o szafę.

– Nie wątpię – bąknął.

– Ale co zamierzasz teraz zrobić? – Gwenael zwróciła się do Velnarda. Miała nieco spanikowany głos, a jej spojrzenie wędrowało do jednego do drugiego strażnika.

– Jak to co? – zdziwił się czarodziej – Wyruszymy w podróż do kryjówki Arii!

– Więc wiesz, gdzie znajduje się ten zamek, który zobaczyliśmy w lustrze? – spytał z nadzieją Nataniel.

– Oczywiście – odparł Velnard – ale o tym później… Teraz się pakujmy! Wyruszamy natychmiast!

– TAK! – poszukiwacz uniósł tryumfalnie pięść, a potem zaczął wpychać wszystko na chybił trafił do tobołka. Gwenael pognała do swojego pokoju, żeby zebrać rzeczy, natomiast Velnard pstryknął palcami i po chwili jego bagaż (czarny plecak i brązowa torba) przyfrunął z korytarza. W tym samym momencie, Nataniel skończył się pakować – związał tobołek, zarzucił go na plecy, przewiesił łuk przez ramię, wsadził złoty kluczyk do kieszeni i przypasał sobie Lustrzane Ostrze. Gdy skończył, wyglądał jak jakiś wojownik, który rusza na wielką bitwę.

– Jestem gotowy! – oświadczył.

– Ja też! – zawołała Gwenael, wbiegając do pokoju. Miała przy sobie włócznię i biały worek.

– Dobrze – Velnard zarzuci sobie plecak na ramiona, a torbę wręczył Elianie – No to ruszamy!

Obrócili się do drzwi i wówczas zauważyli, że w kącie wciąż stoi recepcjonista. Był blady i wytrzeszczał na nich oczy, jakby zobaczył trytona. Nataniel rozejrzał się i zrobił nieco zmieszaną minę… Pokój wyglądał tak, jakby przeszedł przez niego huragan. Podłoga była zasłana szczątkami lustra i tulipanami, w szafie była niewielka dziura, którą Velnard zrobił, gdy mu odbiło, a na łóżkach leżeli nieprzytomni strażnicy. Nataniel zerknął na recepcjonistę – chłopak był tak oszołomiony, że nie mógł wykrztusić nawet słowa. Przynajmniej nie powie nam, żebyśmy zapłacili za szkody, pomyślał.

– Dziękujemy za gościnę, panie recepcjonisto – powiedział Velnard – A za pokój zapłacą ci państwo. Jak widać, bardzo przypadł im do gustu.

Wskazał na gwardzistów, którzy zaczęli głośno chrapać, a później opuścił pokój razem z resztą swej kompanii. Recepcjonista popatrzył na wszystkie łóżka i rozdziawił usta… A mówili mi, że ta praca będzie cholernie nudna, jęknął w duchu.

*

Ratusz stał na skraju rynku. Był to trzypiętrowy, prostokątny budynek z bajecznym dachem, który schował się pod białą pierzyną. Nad głównym wejściem wznosiła się strzelista wieżyczka, gdzie połyskiwał zegar. W każdym oknie stały donice z kwiatami. Całość przypominała uroczy pałacyk.

– Możesz mi wytłumaczyć, po co tam idziemy? – spytał Nataniel.

– Bo w ratuszu mieści się Wodna Brama – odparł Velnard.

– A co to takiego jest?

– Wodna Brama to magiczne przejście, coś jak teleport. W całym Narianie jest kilkaset takich. Można się między nimi łatwo przemieszczać. Wodne bramy bardzo uprościły podróżowanie między miastami i krainami.

– To dzięki niej dostaniemy się do kryjówki Arii, tak? – wypalił Nataniel. Velnard pokręcił głową.

– Nie. Miejsce, które widzieliście w lustrze, to Szczyt Świata, Wed Deireth, gigantyczna góra, która wznosi się ponad atmosferę. Legendy głoszą, że wiele wieków temu utonęła w głębinach oceanu, ale to oczywiście czysta bzdura. Szczyt Świata wciąż istnieje, ale nie ma tam żadnej Wodnej Bramy.

– To po co się pchamy do tego przeklętego ratusza? – warknął Nataniel.

– Udamy się do stolicy Belegriadu, krainy krasnoludów – odparł Velnard – Mieszka tam mój przyjaciel. Pomoże nam dostać się na Wed Deireth.

– Słyszałam, że trzeba mieć jakieś specjalne pozwolenie, żeby przekroczyć tą bramę. Skąd je weźmiemy? – spytała Gwenael.

– Żeby otrzymać te papiery, trzeba czekać nawet tydzień. My nie mamy tyle czasu, więc musimy obejść pewne przepisy – rzekł czarodziej.

– Co masz na myśli? – mruknęła.

– Trochę bardziej… agresywne podejście do sprawy – Velnard poklepał rękojeść swojego miecza, który wystawała mu spod płaszcza.

– Uwielbiam ten twój sposób rozwiązywania problemów! – zakrzyknął radośnie Nataniel. Po chwili byli już przed drewnianymi drzwiami ratusza. Velnard pchnął je i wszyscy znaleźli się pośrodku długiego korytarza. Po obu jego stronach ciągnęły się rzędy prostokątnych drzwi, a na jednym i drugim końcu majaczyły szerokie schody.

– No i gdzie teraz? – bąknął Nataniel.

– Musimy znaleźć dział transportu magicznego – odparł Velnard.

– Ale jak? W tym budynku jest kilkadziesiąt par drzwi!

– Tu jest jakaś tablica – Eliana wskazała złotą planszę, która wisiała obok głównego wejścia. Velnard i Nataniel podbiegli do niej i zobaczyli, że czarnymi literami jest tam napisane:

 

RATUSZ MIEJSKI

 

PARTER:

– recepcja

– dział skarg i zażaleń

– dział sądowniczy

– sala sądowa

– WC

 

PIĘTRO I:

– WC

 

PIĘTRO II:

– dział transportu magicznego

– dział

– WC

 

PIĘTRO III:

– kawiarnia

– wychodek dla istot magicznych

 

Velnard przebiegł palcem po tablicy i oświadczył:

– Dział transportu magicznego znajduje się na drugim piętrze.

– No to idziemy! – zawołał Nataniel. Cała czwórka pognała w kierunku schodów i błyskawicznie wspięła się na drugie piętro, które prawie nie różniło się od parteru. Tu też były dwa rzędy drzwi i schody… Brakowało tylko głównego wyjścia.

– Które drzwi? – spytał Nataniel. Eliana przebiegła spojrzeniem po złotych wywieszkach, które zdobiły każde wejście.

– To tamte! – zawołała, wskazując piąte drzwi po prawej. Wszyscy podbiegli do nich i odczytali napis na wywieszce, który głosił:

DZIAŁ TRANSPORTU I KOMUNIKACJI MAGICZNEJ

(rejestracja hodowli świetlistych gołębi, podróże przez Wodną Bramę)

– Wszyscy gotowi? – spytał Velnard, dobywając miecz spod poły płaszcza. Gwenael wyciągnęła z worka rozsuwaną włócznię, Eliana pochwyciła sztylety, a Nataniel nałożył strzałę na cięciwę i mruknął z uśmiechem.

– Jeszcze jak.

– Ale chyba nikogo nie zabijemy, prawda? – spytała. Jej twarz wyrażała gamę wątpliwości. Chyba w ogóle nie chciała tego robić.

– Och nie… – czarodziej uśmiechnął się miło – sądzę, że wystarczy, jak tylko… damy każdemu w łeb.

– Zaczyna mi się to podobać – wypalił Nataniel, który najwyraźniej nie mógł się już doczekać, aż komuś przyłoży.

– Wchodzimy na trzy! – oświadczył Velnard.

– Trzy – mruknął poszukiwacz. Czarodziej spiorunował go spojrzeniem. Potem rozległ się trzask, bo Eliana wyważyła drzwi kopniakiem, i wszyscy wbiegli do środka…

Pomieszczenie było całkiem spore. Pod ścianami mieściły się półki, na których leżały jakieś papiery, a przed nimi stały cztery biurka. Przy każdym siedział urzędnik odziany w szmaragdową szatę. Na drugim końcu pomieszczenia stał wielki kontuar, zza którego wychylał się jakiś starzec. Za nim były drzwi strzeżone przez dwóch strażników, którzy dzierżyli długie włócznie. Wszyscy mężczyźni podskoczyli, gdy trzasnęło i do pomieszczenia wpadła kompania Velnarda.

– Co to ma znaczyć? Co wy robicie?! – zawołał starzec, który siedział za kontuarem.

– Ratujemy wasz zakichany świat – odparł Velnard. Nataniel napiął łuk i strzelił tak, że strzała przeleciała obok staruszka i przybiła włócznie pierwszego strażnika do ściany. Eliana podleciała do drugiego, rozcięła jego lance na pół i zdzieliła go w głowę. Gwenael dokończyła to, co zaczął Nataniel, i po chwili obaj strażnicy runęli nieprzytomni na podłogę. Velnard wyczarował liny, które rzuciły się na urzędników jak węże, oplotły ich i zakneblowały. Walka dobiegła końca.

– Łatwo poszło – mruknął z uśmiechem Nataniel. Velnard przytaknął, ale potem zbladł, bo z korytarza nadbiegły jakieś odgłosy – najwyraźniej narobili takiego hałasu, że zwrócili uwagę wszystkich urzędników w budynku.

– Szybko! Trzeba zabarykadować drzwi! – wrzasnął. Nataniel rzucił się w kierunku wyjścia i zamknął drzwi, a Gwenael i Eliana przystawiła do nich najbliższe biurko.

– Do Wodnej Bramy! – ryknął czarodziej. Cała czwórka pognała do drzwi, które mieściły się za kontuarem. Nataniel pierwszy przez nie przebiegł, a gdy zobaczył to, co za nimi było, zamarł w miejscu i poczuł, jak wszystko w nim kurczy się z zachwytu. Jak wiele wspaniałych rzeczy jeszcze zobaczę podczas tej podróży, pomyślał, rozglądając się.

Sala była okrągła i mroczna. Na jej środku stało coś, co przypominało złotą ramę, która miała rozmiary zwykłych drzwi i była ozdobiona w przeróżne rzeźbienia. Wokół niej było z kilkaset szklanych słupków – miały przeróżne długości: jedne nie sięgały nawet kolana, inne wznosiły się ponad głowę. Na każdym leżała mała, kryształowa kulka, która pulsowała błękitnym blaskiem, jakby była magiczna…

– Na co czekacie? Ruszajcie się! – wrzasnął Velnard, bo, oprócz Nataniela, jeszcze Gwenael zatrzymała się w progu z rozdziawionymi ustami.

– Ale co mamy robić? – spytał Nataniel.

– Te kulki to Wodne Klucze. Znajdźcie tę z plakietką, na której pisze „Vorgardcity”.

Nataniel spojrzał na kulki i dopiero teraz zorientował się, że przy każdej wisi kawałek pergaminu.

– Ale tu jest kilkaset tych kulek.

– Spójrz w górę – burknął Velnard. Poszukiwacz popatrzył w górę i zobaczył, że nad każdą grupą słupków wisi złota tablica z nazwą jakiejś krainy – Elerior, Arivion, Zarda i… Belegriad. Wszyscy podbiegli do kulek pod tym ostatnim napisem i zaczęli szukać plakietki „Vorgardcity”.

– Stolica Belegriadu jest na południu… Przeszukajcie tą część! – zawołał czarodziej. Nagle z pomieszczenia działu transportu magicznego dobiegły ich jakieś krzyki…

– Co tu się stało?!

– Kto was związał?

Nataniel, Gwenael, Eliana i Velnard wytrzeszczyli oczy na drzwi wejściowe. Zaraz tu będą, pomyślał Nataniel, nie damy sobie rady z nimi wszystkimi. Przez chwilę wydawało mu się, że zostaną złapani i już nie uratują Aurina, ale wtedy czarodziej zamknął oczy i skierował dłoń na drzwi, a te zmieniły się w lity kamień.

– To powinno ich na chwilę powstrzymać – powiedział. Natanielowi wróciła nadzieja. Rzucił się na stos słupków z jeszcze większym zapałem. Szczęście chciało, że pierwsza plakietka, na którą spojrzał, głosiła:

„Vorgardcity”

– MAM JĄ! – ryknął – MAM TĄ PRZEKLĘTĄ KULKĘ!

Wszyscy spojrzeli na kulkę, którą Nataniel uniósł wysoko nad głowę, a oczy rozbłysły im radośnie.

– Szybko! Umieść ją w aureoli! – zawołał Velnard. Nataniel odwrócił się do złotej ramy i zobaczył, że na jej szczycie połyskuje złota róża, z której wystaje coś na kształt aureoli. Podbiegł tam i umieścił wodny klucz w lśniącym okręgu.

Błysnęło, a potem całe pomieszczenie zalało się błękitnym blaskiem. Gdy minęła chwila, a światło znikło, Nataniel popatrzył na aureolę – wokół niej i kryształowej kulki unosiły się teraz dziwne, świetliste symbole. Kompletnie nie wiedział, co one oznaczają, ale po sekundzie przestał się tym przejmować, bo ze złotej róży zaczęła się wylewać woda, w wyniku czego rama przeistoczyła się w miniaturkę wodospadu. Poszukiwacz popatrzył w dół i zrobił zdumioną minę, bo ziemia była sucha – woda wyparowywała, zanim zetknęła się z ciemną posadzką.

– Co teraz? – bąknął.

– Przejdź przez Bramę! – wrzasnął Velnard. Kamienne drzwi zadrżały, jakby ktoś próbował je wyważyć. Nataniel spojrzał na wodę, która wypełniała złotą ramę. Miał spore wątpliwości co do jej działania.

– I co się stanie, jak to zrobię? – spytał.

– Przeniesiesz się do Belegriadu, chyba o to co chodzi, prawda?! – warknął czarodziej.

– Ale… Jeśli to nie podziała?

– OCH! PRZEŁAŹ PRZEZ TĄ PRZEKLĘTĄ BRAMĘ! – Velnard podbiegł do niego i popchnął go w ramę. Nataniel krzyknął krótko, a potem przeleciał przez wzburzoną wodę i… upadł na ziemię.

 

Rozdział 16

Trzeci Czarodziej

Jej słowa były jak przepiękna melodia, która przenika ciało, pobudza zmysły, rozgrzewa serce i… zniewala umysł. Tylko to ostatnie pozwalało Aurinowi opierać się przed jej urokiem i pozostać przy zdrowym rozsądku. Aria próbowała złapać go w swoje szpony i podporządkować sobie, tak jak to zrobiła ze wszystkimi, którzy jej teraz służyli. Ale Aurin nie miał zamiaru się poddać. Był wolnym elfem. Może jego ciało było na jej łasce, ale umysł wciąż należał tylko do niego… Tymczasem Aria opowiadała swoją historię, mówiła mu wszystko i choć nasączała to swym jadem, Aurin wiedział, że mówi prawdę. Wyjawiła mu, jak stała się najpotężniejszą kobietą na świecie i zasiadła na tronie Rady Pięciu Światów, aż w końcu powiedziała mu o swoim największym marzeniu, tym, które zrujnowało jej idealne życie i pokazało, jaki naprawdę jest ten świat…

– Marzyłam o tym, żeby stać się nieśmiertelna – powiedziała i popatrzyła na niego z uśmiechem – Prawdziwie wolna od śmierci… Dążyłam do tego ze wszystkich sił i w końcu udało mi się osiągnąć cel.

Aurin poczuł, jak dreszcze przenika jego ciało. Źrenice mu się rozszerzyły, a serce zabiło szybciej. Więc Aria stała się nieśmiertelna!… Zrobiła coś, o czym on zawsze marzył!… O tak, chciał żyć wiecznie. Zawsze pragnął uwolnić się od śmierci i rozkoszować się wolnością do końca świata!… Te myśli przypomniały mu o tym, co Gerig powiedział na moście:

A jeżeli nawet staniesz się tak bogaty i potężny, że będziesz mógł zaspakajać wszystkie swoje potrzeby bez żadnych wyrzeczeń, bez podporządkowania się jakimkolwiek zasadom, wciąż pozostanie coś, co cię zniewoli… Śmierć, mój drogi Aurinie, ona cię nie oszczędzi, od niej nigdy się nie wyzwolisz. Będziesz i pozostaniesz niewolnikiem. Zniewoli cię strach o własne życie, jego kruchość i krótkotrwałość. Co więcej, pozwolisz, żeby ten strach wpłynął na twój umysł i decyzję… Od niego nie ma ucieczki, Aurinie! Nigdy nie będziesz NIEŚMIERTELNY!

Pewnego dnia… będę.

Gerig miał rację. Strach przed śmiercią już dawno wpłynął na decyzje Aurina. Od momentu, kiedy został poszukiwaczem, starał się znaleźć jakiś potężny artefakt, który uwolni go od tej przeklętej śmiertelności raz na zawsze. Dopiero wtedy dopełniłaby się jego wolność…

– Jak to zrobiłaś? – spytał. Tak bardzo chciał poznać odpowiedź, że nie potrafił tego ukryć. Głos mu drżał, a oczy błyszczały – Jak stałaś się nieśmiertelna?

– Dzięki magii, Aurinie… – odparła – Władałam mocami tak wielkimi, że uwolniłam się od śmierci… To właśnie jest jedna z rzeczy, które bardzo mnie w tobie zainteresowały… Też o niej marzysz, prawda? Zawsze chciałeś posiąść nieśmiertelność… Tak samo, jak ja. Marzyłeś o tym, żeby być absolutnie wolnym. Poświęciłeś temu całe swoje życie.

– Wiem do czego zmierzasz – Aurin zrobił surową minę. W duchu poczuł pewien zawód: miał nadzieję, że uda mu się powtórzyć wyczyn Arii, ale teraz zrozumiał, że to niemożliwe. Nigdy nie będzie tak potężnym czarodziejem, żeby kontrolować śmierć – Pewnie chcesz mi zaproponować nieśmiertelność, a w zamian oczekujesz mojej „pomocy”, prawda? Ale ja nie dam z siebie zrobić niewolnika. Nie ulegnę tym twoim kłamstwom. Wiem, że nigdy nie uczynisz mnie nieśmiertelnym, bo to jest dar cenniejszy do jakiejkolwiek pomocy… Taka transakcja byłaby dla ciebie po prosu niekorzystna.

Aria wybuchła potwornym, szaleńczym śmiechem.

– Jesteś naprawdę mądry, Aurinie. Ale nie… nie zamierzałam ci tego proponować. Chciałam tylko pokazać, że wcale się tak do siebie nie różnimy, choć ty jesteś poczciwym elfem, a ja bezlitosną bestią.

– Trafne określenie… – Aurin spojrzał na wschodzące słońce – Więc co się stało, kiedy już uwolniłaś się od śmierci? Dlaczego to marzenie zrujnowało ci życie?

– Prawdę powiedziawszy, to nie była wina marzenia… Widzisz, byłam zakochana, najbardziej, jak tylko można się zakochać. Nazywał się Sylvain, był… naprawdę wyjątkowy. Nie wyobrażałam sobie, że mogę go kiedyś stracić.

– Ale przecież byłaś nieśmiertelna – wtrącił – A on nie… Prędzej czy później musiałabyś patrzeć, jak umiera. Nie przewidziałaś tego?

– Och, Aurinie, byłam jedną z najinteligentniejszych osób na świecie. Przewidziałam wszystko.

Aurin popatrzył na jej czerwone ślepię i dopiero teraz zrozumiał…

– Więc jego też uczyniłaś nieśmiertelnym? – wyszeptał. Głos przepełniała mu trwoga i zachwyt. Aria kiwnęła, a uśmiech spełzł z jej twarzy.

– Tak – powiedziała – zrobiłam to… Ale wówczas coś poszło nie tak. Moja moc była dla niego zbyt wielka, wyrwała go z jego własnego ciała… Sylvain umarł, ale tylko fizycznie. Jego duch przetrwał i na moich oczach stał się czymś naprawdę pięknym… Ale ty już wiesz czym, prawda? W końcu historia Tęczy jest częścią mojej historii.

Aurin poczuł dreszcz na karku. Jeżeli historia różdżki należała do opowieści Arii, to tak, wiedział, w co zmienił się Sylvain i myśl ta napawała go przerażeniem. Znowu przypomniał sobie słowa Silei …Oto Aria, stworzycielka feniksa… A więc teraz tworzę jedną z największych legend, jakie kiedykolwiek powstały, pomyślał, tylko czy ta historia może się dobrze skończyć?

– Chyba wiem, co stało się później… – powiedział, przypominając sobie to, co Velnard opowiedział mu o feniksie.

– Nie… tak ci się tylko wydaje.

– Co?

– Znasz tylko opowieść, zwyczajną bajkę, którą opowiedział ci czarodziej Velnard. Wiesz, że Sylvain, który przeistoczył się w feniksa, terroryzował świat, zanim Wielcy Czarodzieje zamknęli go za odrzwiami Bramy Umarłych. Ale to nie jest prawda, przynajmniej nie do końca… – Aria spojrzała na gwiazdy, a z jej zdrowego, błękitnego oka pociekła prawdziwa łza… Później zaczęła mówić, każde kolejne słowo napełniając coraz większą nienawiścią i gniewem:

– On… nigdy nikogo… nie skrzywdził. Mimo, że stał się samym ogniem, wciąż był taki sam. Nie potrafił odebrać życia, był na to… zbyt dobry.

– Ale skoro nigdy nie zabił ani nie skrzywdził, to dlaczego go uwięziono?! Przecież musiał coś zrobić, żeby sobie na to zasłużyć? – spytał Aurin, który nie mógł sobie nawet wyobrazić, że można zamknąć w krainie umarłych kogoś zupełnie niewinnego. Aria odwróciła się ku niemu. Wściekłość wykrzywiła jej twarz. Wyglądała straszniej niż kiedykolwiek…

– Jego jedyną winą była moc. Wszyscy się go bali, w końcu był niepokonany… Dlatego stworzyli to przeklęte przejście! Ze strachu! – zasyczała, a potem załapała go za gardło i przygwoździła do balustrady, która otaczała taras – Właśnie taki jest świat! Wszyscy boją się, że ich piękne, idealne życie zostanie zrujnowane przez kogoś innego, więc stwarzają zasady, którymi nawzajem się zniewalają. A gdy ktoś oświadcza, że nie chce być niewolnikiem i występuje z szeregu, likwidują go jak szkodnika… Ja…

Aria spojrzała w przestrzeń, jakby zobaczyła tam coś, co sprawiało jej wielki ból.

– Ja musiałam patrzeć jak on… umiera. A gdy to się już stało, mnie też chcieli zabić… Wielcy Czarodzieje! Przeklęci idealiści! To właśnie tacy jak oni sprawili, że ten świat stał się obłąkany, nienormalny… Tego nie da się już odwrócić. Dlatego uwolnię feniksa i zniszczę Narian, spopielę go!… Ale nie zrobię tego własnymi rękami.

– Nie, oczywiście, że nie – wyszeptał Aurin. Choć wszystko, czego się właśnie dowiedział, wprawiło go w osłupienie, starał się zachować zimną krew i nie okazywać zdumienia – Od tego masz w końcu armię swoich potworów.

– Och… – Aria zaśmiała się szyderczo, a potem go puściła – Akurat nie ich miałam na myśli, Aurinie. Zamierzam zniszczyć świat dzięki wam, Narianczykom.

– Co przez to rozumiesz? – spytał.

– Moja armia będzie tylko małym impulsem, który zapoczątkuje niewyobrażalny chaos… Użyję jej, żeby wszcząć wojnę, a jak wiesz, wojna to straszna rzecz. Nie spodziewam się wygranej. Rada Pięciu Światów może powołać naprawdę potężne siły, które zmiotą hordy potworów z powierzchni ziemi… Ale wojna nastąpi, a wówczas tysiące elfów, krasnoludów, aurów i wampirów – wszyscy zakosztujecie cierpienia, które ze sobą niesie… A tak się akurat składa, że kiedy ktoś cierpi, zaczyna coraz częściej myśleć o świecie, zastanawia się nad jego istotą, pragnie wiedzieć, do czego to wszystko się sprowadza, na czym polega życie… I ja spełnię to pragnienie, pokażę wam, jak naprawdę wygląda wasz chory świat. A wtedy wy zapragniecie go zmienić… Sprzeciwicie się tym, którzy ciągle będą wierzyli w swoje zasady, morale i prawa, a później wszyscy zaczniecie się nawzajem zabijać. Sami zniszczycie ten świat, bo właśnie taka naprawdę jest wasza natura! A gdy już się tak stanie, ja i feniks pokryjemy go ogniem i będziemy razem już na wieczność. Już nikt nie będzie mógł nas rozdzielić… Można nawet powiedzieć, że miłość zatryumfuje – to powiedziawszy, Aria wybuchła straszliwym śmiechem, który zmroził Aurinowi serce. A więc to był jej plan, dlatego zgromadziła wielką armię – żeby sprowadzić cierpienie, które zapoczątkuje koniec Narianu. Pragnie uwolnić feniksa i żyć razem z nim na ruinach świata. Aurin nie widział, co o tym myśleć. Z jednej strony cały ten plan wydawał mu się chorym szaleństwem, z drugiej musiał przyznać, że Aria ma rację co do kilku rzeczy… Większość narianów bała się o swoje idealne życie, dlatego stworzyła setki zasad, którymi się zniewoliła… To samo powiedział mu Gerig, gdy obaj walczyli na moście. Może ten świat rzeczywiście zasługuje na śmierć?… Tylko co ja mam z tym wszystkim wspólnego?!, pomyślał nagle.

– Dlaczego mi to mówisz? Czemu w ogóle chcesz ze mną rozmawiać? Przecież jestem dla ciebie tylko żałosnym, zniewolonym przez zasady elfem? Dlaczego jesteś dla mnie taka łaskawa i jeszcze mnie nie zabiłaś?

– Drogi Aurinie… Wcale nie uważam cię za żałosnego elfa. Wprost przeciwnie, jesteś dla mnie kimś… wyjątkowym – powiedziała, a potem uniosła zdrową dłoń i pogładziła go po twarzy. Choć była potworem, ten dotyk sprawił mu przyjemność. Jej skóra była chłodna i gładka – Przypominasz mi mnie, zanim stałam się nieśmiertelna. Te same marzenia i ideologie… Jesteśmy bardziej podobni, niż możesz to sobie wyobrazić.

Aurin spojrzał na jej błękitne oko i pomyślał, że gdyby nie te liszaje i zgnilizny, byłaby naprawdę piękna.

– Ale nie trzymasz mnie tutaj dlatego, że jestem do ciebie podobny, prawda? W końcu to też nie byłby dla ciebie korzystny interes… Czego ode mnie chcesz, Ario? Czemu ma służyć ta rozmowa? Dlaczego opowiedziałaś mi swoją historię? Co zrobiłem, że tak bardzo ci na mnie zależy?

– Nie chodzi o to, co zrobiłeś, ale o to co zrobisz? – Aria uśmiechnęła się jadowicie – Bo widzisz, Aurinie, to nie ja otworzę Bramę Umarłych, tylko… Ty.

*

Zdziwiło go, że jest suchy, choć przed chwilą przeleciał przez taflę wody. Wstał powoli i rozejrzał się. Wodna Brama nigdzie go nie przeniosła, wciąż był w tej okrągłej sali, w której stało kilkaset szklanych słupków.

– Spodziewałem się, że to nie zadziała – burknął i odwrócił się do Velnarda. Po sekundzie rozdziawił usta ze zdumienia… Czarodzieja nigdzie nie było! Eliana i Gwenael też wyparowały. Nataniel był sam. Spojrzał na drzwi i zobaczył, że wcale nie skamieniały, jakby nikt ich nie zaczarował.

– A więc jednak się przeniosłem – mruknął. Po chwili coś chlupnęło, zaszumiało i z Wodnej Bramy wypadła Gwenael, a po niej Eliana – one też nie zmokły, choć właśnie przeszły przez miniaturkę wodospadu. Na końcu pojawił się Velnard. Miał nieco przerażoną minę.

– Szybko! – zawołał – Gdy przekraczałem portal, udało się im już zrobić w drzwiach sporą dziurę!

Słysząc to, wszyscy pognali w kierunku wyjścia, a gdy przez nie przeszli, Nataniel przeżył lekki szok… Znaleźli się w kwadratowym pomieszczeniu, które zrobiono z betonu i pomalowano białą farbą. Wyjątek stanowiła jedna ściana, którą cała była szklana, tak że przypominała wielkie okno. Nataniel spojrzał przez nią i ujrzał coś, co niemal powaliło go z nóg… Na zewnątrz stały monstrualne wieżowce – budowle ze szkła i stali, które sięgały chmur. Czegoś takiego poszukiwacz nie widział w całym swoim życiu. To właśnie był Belegriad, kraina technologii. Dopiero teraz Nataniel zrozumiał, czym tak naprawdę jest ta cała technologia…

Na środku pokoju stało dziwne biurko. Miało falisty kształt i było zrobione z czegoś srebrnego, co przypominało metal. Siedział za nim niebiesko-brody krasnolud, który był ubrany w czarny garnitur i czerwony krawat. Na biurku leżał nowoczesny komputer – składał się ze świetlistego ekranu, nad którym unosiły się trzy hologramy, z czego każdy przedstawiał co innego (na widok tego sprzętu Nataniel wybałuszył oczy). Krasnolud kliknął coś na ekranie i wszystkie hologramy wyparowały.

– Proszę podać swoje zezwolenie na teleportację – powiedział znudzonym tonem.

– Oto moje zezwolenie! – Velnard podbiegł do krasnoluda i trzasnął go w łeb rękojeścią miecza. Mężczyzna zakwiczał krótko, a potem stracił przytomność i zleciał ze swojego obracanego fotela.

– Gdzie teraz? – spytała Gwenael.

– Tędy! – zawołał czarodziej, biegnąc do szklanych drzwi w rogu. Nataniel, zerkając ze zdumieniem na świetlisto-błękitną klawiaturę, ruszył za nim. Drzwi prowadziły na korytarz, który nie różnił się zbytnio od poprzedniego pomieszczenia. Był po prostu dużo dłuższy i miał dużo więcej szklanych wejść.

– Tam! Do windy! – Velnard wskazał metalowe drzwi, które mieściły się pośrodku korytarza. Wszyscy podbiegli do nich, minąwszy kilku krasnoludów w garniturach, którzy popatrzyli na nich ze zdziwieniem. Nad wejściem do windy (Nataniel nie miał zielonego pojęcia, czym jest ta cała winda) mieściło się prostokątne szkiełko, na którym świeciła się błękitna liczba dwadzieścia jeden. Czarodziej nacisnął metalową strzałkę, która wisiała obok drzwi, i jedynka zmieniła się w dwójkę, a potem w trójkę, czwórkę, piątkę i tak dalej… Gdy na szkiełku pojawiło się świetliste 36, wejście otworzyło się, wpuszczając ich do środka malutkiego, drewnianego pokoiku. Wbiegli do niego w pośpiechu. Czarodziej stanął przy wielkiej tablicy, na której było przynajmniej sto guzików, i nacisnął ten z czarnym 0. Drzwi windy zamknęły się i Nataniel poczuł się tak, jakby żołądek lekko mu podskoczył. Winda zaczęła opadać.

Po chwili stanęła, a metalowe odrzwia rozsunęły się i wszyscy ujrzeli gigantyczny hol. Na jego środku stała fontanna z zielonego kamienia. Między nią, a windą była okrągła recepcja, za którą siedziała elfia dziewczyna z rudymi włosami. Wyżej mieściły się dwie antresole – każda miała kształt litery U i prowadziła do kilku pomieszczeń biurowych. Między nimi pięły się cztery wielkie kolumny, które wspierały sufit. Zewnętrzna ściana holu była oczywiście szklana… Wszędzie pełno było elfów i krasnoludów w garniturach.

– Biegnijcie do wyjścia! – zawołał Velnard. Wyjście – czyli obrotowe, szklane drzwi – mieściło się po drugiej stronie pomieszczenia i było częścią zewnętrznej ściany. Cała czwórka zbiegła po zielonych schodach, okrążyła recepcję, minęła fontannę i wybiegła z budynku. Ledwo to zrobili, a cały wieżowiec zadrżał od suchego, kobiecego głosu:

– ALARM! ALARM! ZAJERESTROWANO NIELEGALNE PRZEKROCZENIE WODNEJ BRAMY! POSZUKIWANI: CZARODZIEJ, ELF, WAMPIR, AUR! WEZWAĆ GWARDIĘ OBYWATELSKĄ!

Nataniel nie przejął się zbytnio alarmem, bo cała jego uwaga skupiła się na tym, co właśnie zobaczył… Była to szeroka autostrada, po której jeździły dziwaczne pojazdy – wyglądały jak samochody, ale nie miały kół. Za miast nich na spodzie maszyn było coś, co przypominało cztery głośniki, z których wydobywało się niebieskie światło. Dzięki nim pojazdy unosiły się kilkanaście cali nad ziemią! Nataniel popatrzył wokoło i ze zdumienia język klapnął mu na brodę… Autostrady były wszędzie! Jedne biegły po ziemi, inne wiły się w powietrzu jak jakieś gigantyczne mosty…

– Natanielu, nie stój tak! Musimy uciekać! – Gwenael złapała go za ramię. Nataniel z trudem powrócił do rzeczywistości, a potem podążył za resztą swej kompanii…

*

Prezydent Belegriadu miał na imię Vincent Trace. Był to starszy krasnolud z czarną brodą, którą codziennie zaplatał w elegancki warkocz. Siedział właśnie w swoim pięknym gabinecie prezydenckim i powtarzał przemówienie, które miał wygłosić na otwarciu nowego centrum handlowego, gdy do pomieszczenia wbiegł złoto-brody krasnolud. Był to Andy Pearce, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego.

– Vincencie! Nie uwierzysz, co się stało! – zawołał.

– Tylko nie mów mi, że w kanałach jakiegoś miasta znowu zagnieździły się jakieś potwory. Mam już dosyć tych ciągłych zgłoszeń.

– Nie, to zupełnie coś innego. Kilka minut temu doszło do nielegalnego przekroczenia Wodnej Bramy! Jakiś czarodziej, elf, wampir i aur ogłuszyli strażników i teleportowali się z Elerioru tutaj, prosto do Vorgardcity!

Vincent zbladł. Gdy dokładnie przeanalizował wszystko, co właśnie usłyszał, pomyślał, że to żart. Jednak mina Andy’ego powiedziała mu, że jest zupełnie inaczej. Mając wrażenie, że coś przewraca mu się w żołądku, wyjąkął:

– Ale… to niemożliwe! Już od kilkunastu lat nie zarejestrowano żadnego nielegalnego przekroczenia teleportu!

– Wiem… Co teraz robimy?

– Robimy? – prezydent starał się skupić, ale myśli szalały mu w głowie – Eee… Trzeba postawić na nogi oddziały GO!… Niech odnajdą tych, którzy przekroczyli teleport!

– Gwardia Obywatelska już przeszukuje miasto? Nie powinniśmy powiadomić króla Elerioru?

– Tak, tak… już to robię… EDWARDZIE!

Drzwi gabinetu otworzyły się i do środka wszedł młody elf z rudymi włosami, który był osobistym asystentem prezydenta.

– Tak, panie prezydencie?

– Natychmiast wyślij wiadomość do króla Elerioru! Napisz, że czarodziej, elf, wampir i aur właśnie przekroczyli w nielegalny sposób jedną z Wodnych Bram! Nie ociągaj się!

– Tak, panie prezydencie – elf ukłonił się i opuścił pomieszczenie. Vincent zwrócił się do Pearce’a:

– Powiedziałeś, że transportowali się prosto do naszego miasta, ale chyba nie myślisz, że nas zaatakują, prawda? To chyba nie są żadni terroryści?

– Nie wiem, ale jakby tylko spróbowali, dalibyśmy im popalić. Z nami nie mają szans. W końcu jest ich tylko czterech – odparł Andy.

– Ach, no tak, tak… – prezydent zaczął nerwowo szarpać swoją brodę. Nagle wykrzyknął:

– DO STU PIORUNÓW! Czy oni nie mogli się przenieść do jakiegoś przygranicznego miasteczka?! Wtedy nawet nie byłoby sprawy!…

Do pokoju wpadł Edward. Był czerwony na twarzy i dyszał, jakby przebiegł milę.

– Co się stało? Wysłałeś wiadomość? – wypalił Vincent. Edward pokiwał głową.

– Tak – wyspał.

– Więc o co chodzi?

– Mówią o tym w telewizji! – powiedział Edward. Prezydent zrobił zdumioną minę, a potem podbiegł do świetlistej klawiatury, która leżała na jego biurku, nacisnął jakiś klawisz i na środku pokoju pojawił się wielki hologram, który imitował ekran telewizora. Vincent, Andy i Edward stanęli za biurkiem i wlepili w niego spojrzenie. Na ekranie pojawiła się krasnoludzka kobieta. Miała czerwony żakiet, długie, rude włosy, i okulary z czarnymi oprawkami. Mówiła:

– Jesteśmy na miejscu całego zdarzenia. Oto biuro od spraw transportu magicznego. To właśnie tutaj doszło do nielegalnego przekroczenia Wodnej Bramy. John Maribell, strażnik przejścia, zgodził się udzielić nam wywiadu…

REPORTERKA

Co pan zrobił, gdy pojawili się napastnicy?

JOHN

No… Nic specjalnego. Wyglądali niegroźnie, więc poprosiłem ich o zezwolenie na teleportację.

REPORTERKA

I co się wtedy stało?

JOHN

Eee… Więc… ten czarodziej zawołał – Oto nasze zezwolenie! – a potem podbiegł do biurka jak szalony i spróbował uderzyć mnie mieczem, ale ja się szybko uchyliłem, wyciągnąłem ze szuflady swój paralizator i rzuciłem się na niego! Niestety czarodziej wyczarował jakąś magiczną barierę, która cisnęła mnie na ścianę… Ale się nie poddałem! – Przejścia nie ma! – zawołałem, zasłaniając sobą drzwi! Wtedy podbiegł do mnie ten zielonowłosy elf, lecz zanim mnie uderzył, zdzieliłem go pięścią w brzuch, aż się skulił. Niestety gdy do walki przyłączyła się reszta, nie miałem szans. Padłem nieprzytomny obok drzwi, których tak zacięcie broniłem!

REPORTERKA

Jest więc pan bohaterem!

JOHN

Och, skądże znowu, ja tylko wypełniałem swoje obowiązki!

REPORTERKA

Miejmy nadzieję, że każdy obywatel będzie wypełniał swoje obowiązki tak samo odważnie, jak pan… Przypominamy, Wodną Bramę nielegalnie przekroczył czarodziej, elf, wampir i aur. Wszyscy są uzbrojeni…

*

…i bardzo niebezpieczni. W przypadku zobaczenia któregoś z nich proszę natychmiast powiadomić Gwardię Obywatelską. Z magistratu, Mary Loreen.

Reporterka zniknęła z wielkiego telebimu, który wisiał na pobliskim wieżowcu, a na jej miejscu pojawiły się cztery zdjęcia, które przedstawiały Velnarda, Nataniela, Elianę i Gwenael. James, czarnowłosy elf, który właśnie zmierzał do pracy, wybałuszył na nie oczy, a potem szybko zerknął za siebie, bo wydawało mu się, że właśnie przed chwilą widział owych przestępców. Nie pomylił się. Nie dalej jak sto metrów za nim stali czarodziej, elf, wampirzyca i aur. James poczuł nagły skurcz w żołądku. To są ci bandyci, pomyślał ze strachem. Czarodziej, który wyglądał na nieco spanikowanego, rozejrzał się, a potem pociągnął resztę swoich towarzyszy do zaułka, który mieścił się między dwoma wieżowcami. James, wyjmując z kieszeni swój telefon komórkowy i przypominając sobie, jaki jest numer na GO, podbiegł na skraj jednego z budynków. Już miał się wychylić, gdy z zaułka wyszło trzech krasnoludów i stary elf z długą, siwą brodą. Wszyscy mieli na sobie garnitury i wyglądali jak prawnicy. James spojrzał na nich ze zdumieniem, a później zajrzał do zaułka… Nikogo tam nie było!

– Przepraszam. Nie widzieli panowie czarodzieja, elfa, wampirzycy i aura?

– Hoho, jaka różnorodność, drogi chłopcze – zaśmiał się starzec – A nie było z nimi jeszcze jakiegoś centaura, albo nimfy?… Niestety, nic takiego nie widzieliśmy. Miłego dnia życzę!

Starzec i krasnoludy oddalili się. James jeszcze raz spojrzał na zaułek i doszedł do wniosku, że to wszystko musiało mu się przywidzieć. Później pomyślał, że przestępcy przemienili się w tego starca i krasnoludów za pomocą magii, ale wydało mu się to głupie i, prawdę powiedziawszy, nie był pewny, czy czary mogą zmieniać wygląd, więc dał sobie z tym spokój i wznowił podróż do pracy.

*

Velnard zerknął na James’a, który powoli oddalił się od zaułka, a potem odetchnął z ulgą.

– Chyba wziął nas tylko za przywidzenie – powiedział, gładząc swoją nową, siwą brodę.

– Tylko dlaczego musiałeś mnie przemienić w mężczyznę? – jęknęła Gwenael, która była teraz złotowłosym krasnoludem – Nie czuję się z tym… dobrze.

– Chciałem po prostu, żebyśmy byli jak najmniej podobni do siebie – odparł Velnard.

– Ty jakoś dużo się nie zmieniłeś! – warknął Nataniel, który miał ogniście-czerwoną brodę i wielki nochal.

– Najważniejsze, że nikt nas nie poznaje – szepnęła cicho Eliana, która przemieniła się w krasnoluda z czarnymi włosami.

– Eliana ma rację – potwierdził czarodziej – A teraz musimy znaleźć jakiś transport i dostać się do domu mojego przyjaciela.

– Skąd wiesz, że ten przyjaciel nam pomoże? – burknął Nataniel – I jak w ogóle mamy się dostać na górę, która oficjalnie nie istnieje?

– Och, są na to pewne sposoby – mruknął Velnard – Wejdźmy do tej kawiarni i zaraz wam o nich opowiem.

Wskazał dwupiętrowy, szklany budyneczek, na którym wisiał świetlisty neon KAWIARNIA U PANI MACBEE. Cała czwórka weszła do środka. Idąc, Nataniel stwierdził, że woli być elfem, bo jako krasnolud miał dużo krótsze nogi, co bardzo go spowalniało… Wnętrze kawiarni wyglądało dosyć przytulnie. Wszędzie były metalowe stoliki na jednej nodze, przy których stały plastikowe krzesła. Naprzeciw wejścia mieściła się długa lada, na której stała gablotka z ciastami.

– Usiądźmy – mruknął Velnard. Cała czwórka zasiadła wokół stolika, który stał w najciemniejszym rogu pomieszczenia. Po chwili podeszła do nich kelnerka. Była niska i pulchna, tak jak każda krasnoludzka kobieta. Miała złote włosy i piwne oczy. Nosiła czarną sukienkę i biały fartuch, przez co przypominała typową gosposię.

– Co podać? – spytała skrzekliwym tonem.

– Na razie nic. Dziękujemy – odparł Velnard. Kelnerka cmoknęła niegrzecznie, a potem oddaliła się w kierunku lady.

– Więc co to za „pewne sposoby” mają nas przenieść na Szczyt Świata? – wypalił Nataniel, gdy już upewnił się, że nikt ich nie podsłuchuje. Velnard oparł łokcie na stoliku i złączył palce.

– Miałem na myśli Ognistą Iskrę? – odparł.

– Co takiego? – Nataniel zrobił głupią minę. Czarodziej westchnął wymownie, a potem rzekł:

– W zmierzłych czasach nie tylko Wodne Bramy służyły do teleportacji… Prócz nich popularne były również niezwykłe krzemienie, które nazywano Ognistymi Iskrami. Osobno były warte tyle, co zwykłe kawałki skał, ale kiedy ktoś zdobył dwie takie Iskry, mógł się przenieść w dowolne miejsce na całym Narianie… Otóż krzemienie potrafiły rozniecić magiczny ogień, który miał potężne zdolności teleportacyjne. Niestety wraz z upływem czasu Iskry zaginęły i mało kto później o nich słyszał… Szczęśliwie mój przyjaciel, Raymond, odnalazł dwa egzemplarze i to właśnie dzięki nim dostaniemy się na Szczyt Świata.

– Jak mu się to udało?! – spytał Nataniel.

– A co cię to obchodzi? – warknął Velnard – To, jak je odnalazł, nijak się ma do naszej sprawy… Najważniejsze jest to, że musimy się teraz do niego dostać.

– Więc nie ma chyba na co czekać, prawda? – Nataniel podniósł się z krzesła i oczy błysnęły mu zapalczywie.

– Oczywiście, że nie ma – Velnard spojrzał wymownie na sufit – A to, że między nami, a Raymondem jest kilkaset pracowników GO, którzy tylko czekają, aby złapać nas w swoje szpony, zupełnie nam nie przeszkadza, prawda?

Nataniel spochmurniał, a potem przyjrzał się sobie w wypolerowanym blacie stołu… Czerwoną brodę mógł jeszcze znieść, ale ten wielki nochal był nie do życia. Już miał siadać, gdy na jego twarzy pojawił się radosny uśmieszek.

– Zaraz, przecież jesteśmy przemienieni! Możemy przemknąć się obok tych gwardzistów i żaden nas nie rozpozna! – zawołał cicho, wskazując gestem całą czwórkę. Velnard znów zademonstrował swoje wymowne spojrzenie.

– Natanielu, czy ty mnie masz za idiotę? Przecież widzę, że jesteśmy przemienieni i właśnie o to tu chodzi! Lada moment Belegriadczycy mogą tu ściągnąć czarodziei z Elerioru, a wtedy nasz kamuflaż będzie bezużyteczny. Każdy mag potrafi wyczuć transmutację. Staniemy się dla nich jak radary… Znajdą nas w parę minut! – oświadczył. Nataniel jęknął cicho i opadł z powrotem na krzesło.

– Więc co radzisz? – bąknął. Czarodziej odrzekł krótko:

– Sprawa przedstawia się dosyć prosto: musimy dotrzeć do Raymonda zanim w Vornancity pojawią się czarodzieje.

– Ale jak chcesz to zrobić? – spytała Gwenael – Przecież oni będą tutaj w przeciągu godziny, a może nawet szybciej!

– Więc… – czarodziej wyłożył się na oparciu krzesła, a potem spojrzał na autostradę, którą było widać przez szklaną ścianę kawiarni – … preferuję zdobyć środek transportu, który dowiezie nas do Raymonda przed upływem wspomnianej godziny.

Nataniel zerknął na te dziwne pojazdy, które śmigały po autostradzie, po czym uśmiechnął się demonicznie i powiedział do Velnarda:

– Wiesz… chciałem się przejechać jednym z nich, od kiedy tylko je zobaczyłem.

*

Miał wrażenie, że zapada się w lodowatej otchłani… Jego ciało umarło. Pozostały tylko myśli, które powtarzały mu w nieskończoność – To ty otworzysz Bramę Umarłych! Te słowa całkiem go wypełniły, to one były teraz jego ciałem, umysłem i sercem… Aurin – klucz do sukcesu Arii… I gdy wydawało mu się, że pozostanie w tym mroku na wieczność i że będzie już tylko słowem, z racjonalnego świata dobiegł go głosik:

Dlaczego ty?

Właśnie, dlaczego ja?

Może jesteś wyjątkowy?

Ja? Nie… Jestem tylko zwyczajnym elfem, który po prostu chce być wolny.

A może dlatego, że jesteś do niej podobny?

Nie… to nie o podobieństwa tu chodzi. Aria nie może otworzyć Bramy Umarłych, inaczej już by mnie zabiła. Tylko ja mogę to zrobić. Czymś się od niej… różnię.

Więc dlaczego ty?

– Dlaczego ja? – pytanie samo wyszło z jego ust. W następnej sekundzie chłód i mrok znikły, a on sam uświadomił sobie, że wciąż znajduje się na kamiennym tarasie. Aria, która stała przed nim, odpowiedziała:

– Bo różdżka… wybrała cię, Aurinie.

– Wybrała mnie? – Aurin zmarszczył brwi. Powrót do świata żywych nie był dla niego łatwy.

– Tak – odparła Aria – Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia, jak to się stało, ale to nie zmienia faktu, że różdżka uczyniła cię swoim prawowitym właścicielem.

– Prawowitym właścicielem? Ale… co to oznacza? – spytał. Aria podeszła do niego i szepnęła mu słodko do ucha:

– To, że możesz panować nad jej mocą… a każdy, kto to potrafi, może otworzyć Bramę Umarłych.

Aurin cofnął się. Nic z tego nie rozumiał… Jakim cudem stał się prawowitym właścicielem Tęczy? Czy rzeczywiście może kontrolować jej moc? Przecież to niemożliwe?! Wiedziałby o tym! A po za tym jak mógłby władać czymś tak potężnym, skoro nawet nie zna się na magii?! To śmieszne! Wniosek był jeden – Aria się pomyliła!

– Skąd wiesz, że jestem prawowitym właścicielem różdżki? Jak możesz być tego taka pewna? Przecież w tym nie ma żadnego sensu!

– Szczęśliwie istnieje bardzo prosty sposób, żeby zobaczyć, kto włada mocą różdżki…

– Jaki? – spytał natychmiast.

– W dłoniach swego pana różdżka zachowuje tęczowe barwy – mruknęła krótko. Aurin wytrzeszczył oczy. Teraz był pewien, że Aria się myli.

– Popełniłaś błąd – powiedział – Moi towarzysze nie raz dzierżyli różdżkę, a ona wcale nie zmieniała barw w ich dłoniach.

– Jesteś tego absolutnie pewny? – Aria utkwiła w nim swoje przeszywające spojrzenie. Aurin miał wrażenie, że zagląda głęboko do jego umysłu. Już chciał powiedzieć, że jest pewny, ale gdy zaczął się nad tym zastanawiać, stwierdził, że nie może sobie przypomnieć żadnego momentu, kiedy Tęcza świeciła normalnie w rękach któregoś z jego towarzyszy. Kiedy trzymał ją Nataniel miała ponure barwy. Gdy ukradł ją złodziej, promieniowała złociście. Natomiast Gwenael i Eliana w ogóle jej nie dotykały. Nagle Aurinowi przypomniał się jeszcze ktoś… Tak tęczowo, jak w dłoniach tej osoby, różdżka jeszcze nie świeciła…

– Velnard! – wykrzyknął poszukiwacz, a w jego głosie zabrzmiał tryumf – Różdżka nie zmieniała barw, gdy on ją dotykał!

Aria uśmiechnęła się, choć jej oczy rozpaliła czysta nienawiść.

– Tak, to mnie akurat nie dziwi… Chyba nadszedł czas, żebym odpowiedziała na jeszcze jedno z twoich pytań – wyszeptała. Aurin dobrze wiedział, o które pytanie chodzi. Zamknął oczy, a po chwili rzekł:

– Kim naprawdę jest Velnard?

– Cóż… – Aria zamyśliła się na moment – Prawdę powiedziawszy, nie wiem nawet, od czego zacząć. Wszystko chyba znów sprowadza się do samego początku…

– Początku? – zdziwił się Aurin.

– Tak… Bo widzisz, zanim odpowiem ci na twoje pytanie, musisz poznać historię Wielkich Czarodziei…

Aurin zmarszczył brwi. Co Wielcy Czarodzieje mogą mieć wspólnego z Velnardem, pomyślał, przecież to zupełnie bez sensu… Spojrzał pytająco na Arię, leczona nie zaszczyciła go spojrzeniem. Jej oczy utkwione były w wieżach Wed Deireth. Przez chwilę wydawało mu się, że Aria kompletnie oszalała i nie wie już, o czym mówi. Tymczasem ona zaczęła opowiadać kolejną historię…

– Wielcy Czarodzieje, drogi Aurinie, byli trojgiem idealistów, którzy marzyli o państwie idealnym, w którym rządzić będzie demokracja, sprawiedliwość i ład… o świecie niewolników. Kiedy sprzeciwiłam się ich ideom, stając się nieśmiertelną i tworząc feniksa, uznali mnie za wysoce niebezpieczną anomalię i postanowili usunąć z grona żywych… Ale, jak już wiesz, nie łatwo jest zabić kogoś nieśmiertelnego. Niestety znalazł się sposób. Stworzono Tęcze, trzy niesamowicie potężne różdżki, które umożliwiły zbudowanie Bramę Umarłych… Jednak stało się coś, czego Czarodzieje zupełnie nie przewidzieli. Niedługo po ukończeniu tego przeklętego przejścia odkryli, że nie mogą umrzeć, różdżki utrzymywały ich przy życiu, dały im… nieśmiertelność… Ironia, prawda? Stali się tym, co tak bardzo pragnęli zniszczyć… W każdym bądź razie, nie skazano ich na potępienie, tak jak mnie. Nikt nie widział w nich niebezpieczeństwa, w końcu byli tylko trójką słabych czarodziei, którzy posłusznie podporządkowywali się prawom tego świata… – Aria urwała. Jej pełne bólu spojrzenie padło na szklane drzwi, które prowadziły do wnętrza zamku. Aurin patrzył w przestrzeń. W jego umyśle szalały myśli… Nie był w stanie tego wszystkiego pojąć – Wielcy Czarodzieje otrzymali dar wiecznego życia, a mimo to stali się katami innych nieśmiertelnych? Przecież to istne szaleństwo! Kto mógł w ogóle do czegoś takiego dopuścić?! Czy ten świat naprawdę jest tak okrutny i zepsuty, jak mówi Aria? Nagle uświadomił sobie coś, co oblało mu kark zimnym potem – JA ZA NIĄ OBSTAJĘ! Myśl ta całkiem go zszokowała, ale po chwili nawet ona przestała się liczyć… Wszystko zostało przysłonięte przez jedno pytanie: co to ma wspólnego z Velnardem? Aria, oczywiście, usłyszała tą myśl.

– Aurinie, czyżby ilość informacji przyćmiła twój jakże błyskotliwy umysł – powiedziała, szczerząc swoje wilcze kły – Chyba wyraziłam się jasno… Wielcy Czarodzieje stali się nieśmiertelni…

Gdy to powiedziała, dreszcze oszołomienia wstrząsnęły jego ciałem… Zrozumiał. Jeżeli Wielcy Czarodzieje otrzymali nieśmiertelność, to znaczy, że wciąż żyją! A skoro tak jest, któryś z nich na pewno zauważyłby, że Aria powróciła! Powziąłby stosowne kroki, spróbowałby ją powstrzymać i odnaleźć różdżkę, za nim ona tego dokona… Tylko że jedynym czarodziejem, który to robił, był…

– Velnard, Aurinie, to Vavian Ranier Everist, trzeci z Wielkich Czarodziei!

*

Alvien wpadła do sali tronowej tak nagle, że Ranier o mało nie spadł z tronu… Dziewczyna przemierzyła pomieszczenie niczym huragan, mijając kilku czarodziei, mędrców i senatorów, a potem zatrzymała się tuż przed królem.

– Wiadomość z Belegriadu – powiedziała, ledwo dysząc. W następnej sekundzie cisnęła mu na kolana kartkę białego papieru. Ranier, zerkając na Alvien ze zdziwieniem, pochwycił ją szybko, rozwinął i ujrzał mały akapit drukowanego tekstu, który głosił:

 

Do króla Elerioru

Na terenie Vornancity, stolicy Belegriadu, o godzinie 18:26 doszło do nielegalnego przekroczenia Wodnej Bramy. Sprawcy to dwóch mężczyzn z rasy elfów (w tym jeden o zdolnościach paranormalnych), oraz dwie kobiety, jedna z rasy wampirów, druga z rasy aurów. Teleportowali się z Urzędu Władz Miasta w Difer do Urzędu Władz Miasta w Vornancity. Ponieważ to wydarzenia ma charakter międzynarodowy, byliśmy zmuszeni poinformować o tym waszą wysokość.

Z wyrazami szacunku:

Andy Pearce

doradca do spraw bezpieczenstwa narodowego

 

Ranier skończył czytać a na jego twarzy pojawił się radosny uśmiech. Dobrze wiedział, kim jest ten „mężczyzna o zdolnościach paranormalnych (co po Belegriadzku znaczyło: magicznych)”. Właśnie na taką wiadomość czekał, od kiedy postanowił zrobić coś z potworami, które dręczyły Elerior.

– Chyba wreszcie zlokalizowaliśmy Vaviana – oświadczył.

– Też tak pomyślałam – odparła Alvien.

– Wyślij zakon Estalów, żeby go znaleźli i przyprowadzili przed moje oblicze… Tylko niech nie ważą się go skrzywdzić! Chcemy mu pomóc, a nie go zabić.

– Tak… Niestety on o tym nie wie – mruknęła.

– Sądzisz, że nie uwierzy w nasze dobre chęci? Chyba masz rację… Dlaczego miałby to robić? Przecież odmówiłem mu raz pomocy… Nadzieja na to, że Vavian nabierze się na moje nagłe… nawrócenie, jest nikła. Cóż, jedyne co możemy zrobić, to liczyć, że nasi wysłannicy go przekonają. Jeżeli im się nie uda, to w Vornancity dojdzie zapewne do kolejnej rozróby… – Ranier uśmiechnął się ponuro, po czym rzekł – Zajmij się tym zakonem. Wyślij też Grupę Defensywną do Difer.

– Do Difer? – zdziwiła się Alvien.

– Tak… Sądzę, że Vavian pozostawił tam wyraźne ślady swojej obecności.

Ledwo to powiedział, wrota sali tronowej otwarły się na oścież i do środka wbiegł jakiś starzec ze złotą brodą, wołając na cały głos:

– Właśnie otrzymaliśmy wiadomość, że Difer zostało zaatakowane przez trzy wiwery!

– CO?! – Alvien zesztywniała, a na jej twarzy pojawiła się taka surowość, że starzec zadrżał – WIWERY?! Ciągle są w mieście?!

– Nie – starzec potrząsnął głową – Uciekły. Jedną udało się nawet zabić.

– Kto to zrobił?!

– Jakiś czarodziej, elf, wampir i aur… – starzec urwał, bo Ranier dostał nagłego ataku śmiechu.

*

Rozejrzał się. W pierwszej chwili nie wiedział, co to za pomieszczenie. Dopiero później uświadomił sobie, że jest w podziemnej jaskini, w której znalzał różdżkę. Obrócił się i zobaczył kamienny sarkofag, który stał na końcu mostu. Podszedł do niego powoli i przyjrzał mu się. Starzec, który był na nim przedstawiony, kogoś mu przypomniał… Nagle coś dziwnego zaczęło się dziać z pomnikiem: kamienna broda zaczęła się kurczyć, a zmarszczki wypełniły się i znikły. Postać odmłodniała o kilkanaście lat i teraz Aurin nie miał już żadnych wątpliwości… Kamienny pomnik przedstawiał Velnarda.

– Tak… To on wymyślił Tęcze, to on stworzył Bramę Umarłych… To on uwięził Feniksa… Vavian, Wielki Czarodziej, przeklęty kłamca… – Aria wyszła z ciemności, która gnieździła się w zakamarkach jaskini. Aurin nie popatrzył na nią. Jego zamglone spojrzenie było utkwione w kamiennym obliczu. Teraz wiedział już wszystko. Poznał historię Arii i Wielkich Czarodziei. Dowiedział się, że jest jedyną osobą, która może otworzyć Bramę Umarłych… Zawsze marzył, żeby zostać bohaterem jednej z tych legend, które poznawał podczas swoich poszukiwań. Jednak teraz, kiedy był już kimś takim, nie odczuwał radości. Był zagubiony. Nie wiedział, co robić. Miał wrażenie, że ktoś postawił go na środku wielkiej sceny i rozkazał zagrać rolę, do której nigdy nie był przygotowany. Przed sobą widział tylko perspektywę uwolnienia feniksa… Z jednej strony wydawało mu się to straszne, z drugiej… sprawiedliwie… Bo Aria miała rację, ten świat rzeczywiście zasługiwał na śmierć. Miliardy elfów, krasnoludów, aurów i wampirów było zniewolonych przez zasady, które sami stworzyli, próbując kontrolować swoje życie. Wszyscy chodzili do szkoły, pracowali, zarabiali pieniądze, zakładali rodziny i umierali, bo ktoś na początku uznał, że tak powinno być. W tym świecie nie było miejsca dla tych, którzy pragnęli wolności. Każdy, który chciał się sprzeciwić tym niewolniczym regułom, zostawał natychmiast zlikwidowany. W końcu był niebezpieczną anomalią i wszyscy bali się, że zburzy ich idealny system. Aurin padł na kolana i zatopił twarz w dłoniach… Ale gdyby nie było zasad, moralności ani prawa, ten świat pogrążyłby się w anarchii i wkrótce by zginął… Czy na pewno tego chcesz? – spytał głosik w jego głowie. Nie, zaprzeczył Aurin, ja chcę jedynie, żeby osoby, które nie chcą być niewolnikami zasad, tak jak ja i Aria, mogły żyć w tym świecie i pokazać, że wolność wcale nie musi doprowadzić do zła…

– Niestety, Aurinie, to niemożliwe… Tworząc swój idealny system, Narianczycy nałożyli na siebie strach przed łamaniem zasad. Nigdy nie pozwolą żyć komuś, kto ich nie przestrzega, choćby robił tyle samo zła, co zwykły poczciwy obywatel – rzekła surowo Aria. Aurin wreszcie na nią spojrzał. Jego oczy przepełniała nienawiść, gniew i łzy…

– Zawsze musisz czytać w moich myślach? – szepnął.

– Zapomniałeś, że jesteśmy w twoim umyśle? Tutaj słyszę twoje myśli głośniej od twoich słów – odparła. Aurin zerknął na kamienny pomnik z odrazą.

– Wyjdźmy stąd – powiedział.

– Jak sobie życzysz…

Kamienne pomieszczenie rozpłynęło się i Aurina oślepił blask słońca. Znów byli na zamkowym tarasie. Aria stała przed nim z uniesioną dłonią – najwidoczniej właśnie wyjęła mu pazur z czoła.

– Czy mam jakiś wybór? – spytał.

– Oczywiście… Możesz otworzyć Bramę Umarłych lub nie… Oczywiście w obu przypadkach musisz się liczyć z konsekwencjami. Jeśli to zrobisz, prawdopodobnie zniszczę ten świat. Jeśli nie… Nie zabiję cię, Aurinie, ale wiedz, że użyje wszelkich możliwych sposobów, żeby zmusić cię do otworzenia bramy. A chyba nie muszę ci mówić, że potrafię sprawić naprawdę wiele cierpienia…

Aurin oparł się o balustradę i spojrzał na morze chmur, które rozpościerało się daleko w dole. Na początku rozmowy myślał, że Arii nigdy nie zniewoli jego umysłu. Teraz wiedział, że się mylił. Udało jej się, złapała go w swoje szpony, owładnęła nim, ukazując mu prawdę. Każda jego myśl była nasączona jej poglądami… Czuł się spętany i bezbronny jak dzikie zwierze, które schwytano i zamknięto w klatce. Od natłoku myśli zaczęła go już boleć głowa. Pragnął tylko, żeby znowu znaleźć się w łóżku i zasnąć. W czasie snu nie musiałby o niczym myśleć.

– Teraz wiesz już wszystko… – powiedziała Aria – Masz jeden dzień na podjęcie decyzji. Jutro wieczorem chcę otworzyć Bramę Umarłych. Na razie możesz odpocząć.

Szklane drzwi, którymi wchodziło się na taras, otworzyły się. W progu stanęła Silea. Jej lodowe kolce lśniły złociście w blasku słońca. Aurin zerknął krótko na Arię, a potem ruszył w kierunku wyjścia. W połowie drogi zatrzymał się jednak, bo Aria szepnęła:

– Wiesz, że dzisiaj w Eleriorze spadł pierwszy śnieg? – jej głos był melodyjny i kojący. Aurin obrócił się.

– Nie – odrzekł.

– Moi informatorzy mi to przekazali… Jeśli mają rację, to po zachodzie słońca znowu się spotkamy – oświadczyła, a potem uśmiechnęła się do niego. Jej czerwone oko zabłysło krwiście.

 

Rozdział 17

Raymond

– ŻE CO?! – ryknął pomarańczowo-brody krasnolud, który właśnie jechał do pracy swoim czarnym autolotem, póki nie zatrzymała go trójka krasnoludów i jakiś stary elf z siwą brodą.

– Rekwirujemy pański pojazd – powtórzył z uśmiechem Velnarda, wychylając się do mężczyzny przez okno autolota.

– Ale… jakim prawem? – oburzył się krasnolud.

– Tak się akurat składa, że żadnym – Velnard pstryknął mu palcami przed nosem i krasnolud zdrętwiał jak struna. Po chwili powieki mu opadły, a on sam zasnął… Nataniel i Eliana błyskawicznie wyciągnęli go z pojazdu, znieśli z autostrady i skierowali się w kierunku kawiarni. Gdy weszli do środka, kelnerka i wszyscy goście popatrzyli na nich ze zdumieniem. Zauważywszy to, Nataniel zrobił przerażoną minę. Jednak szybko się zreflektował – wyszczerzył do wszystkich zęby i powiedział, trzęsąc swoją ogniście-czerwoną brodą:

– Kolega za dużo wypił.

Klienci kawiarni popatrzyli na uśpionego krasnoluda z odrazą. Niektórzy burknęli coś pod nosem, a potem wszyscy wrócili do swoich własnych spraw. Kelnerka podeszła do Nataniela, mlaszcząc jęzorem.

– Alkoholizm się szerzy, cholera jasna – bąknęła, spoglądając na krasnoluda – Co z nim zrobić?

– Niech sobie tylko tutaj poleży – odparł Nataniel, razem z Elianą kładąc krasnoluda na najbliższym krześle – Kiedy się obudzi, niech mu pani powie, że przyjaciele zajęli się jego pojazdem.

– No dobra – zamlaskała kelnerka. Nataniel i Eliana spojrzeli na nią krótko, a potem oboje wybiegli z kawiarni, przecięli krawężnik i wsiedli do autolota, w którym czekali już Velnard i Gwenael.

– Co tak długo? – warknął czarodziej – Ten idiota zaraz się obudzi!

– Musieliśmy coś powiedzieć wszystkim w kawiarni – odparł Nataniel z wyrzutem.

– Jeszcze nigdy nie jechałam czymś takim – mruknęła Gwenael, rozglądając się niepewnie po pojeździe.

– Ja też – powiedzieli jednocześnie Nataniel, Eliana i Velnard.

– Zaraz! – poszukiwacz zmierzył czarodzieja oburzonym wzrokiem – To jak ty zamierzasz prowadzić, skoro nigdy tym nie jeździłeś?!

– Choćby tak – Velnard zamknął oczy, tak jakby rzucał jakieś zaklęcie, i po chwili przed jego twarzą pojawiło się złote światełko – miało kilka ramion, które przypominały świetliste macki. Najpierw zawisło w powietrzu, a potem pomknęło w kierunku świetlistej klawiatury, która mieściła się tam, gdzie w normalnym samochodzie powinna być kierownica. Nataniel gapił się z rozdziawionymi ustami, jak świetliste macki klikają przeróżne przyciski, uruchamiając tym samym pojazd… Coś zabuczało, z umieszczonych na spodzie silników, które przypominały głośniki, buchnęło więcej światła i autolot ruszył przed siebie…

Jechali po autostradach, które to pięły się wysoko w powietrze, to opadały ku ziemi. Wszyscy prócz Velnarda spoglądali z zachwytem na setki potężnych budowli ze szkła i stali, na których wisiały wielkie plakaty, neony, telebimy, szyldy i hologramy… Całe miasto było wypełnione reklamami, które napełniały je gamą wspaniałych barw i świateł. Jednak po kilku minutach Natanielowi znudziło się oglądanie. Oparł się o siedzenie i spytał czarodzieja:

– Jak daleko jeszcze do tego Raymonda?

– Jeszcze jakieś piętnaście minut – oświadczył Velnard. Nataniel westchnął. Po raz pierwszy, od kiedy opuścili karczmę „Pod sowim pazurem” miał okazję spokojnie pomyśleć. Pierwsza sprawa, jaka wpadła mu do głowy, dotyczyła oczywiście Aurina. Nataniel zaczął się zastanawiać, czy jego przyjaciel jest cały i czy ta Aria coś mu zrobiła. Nie mógł do siebie dopuścić myśli, że Aurin może nie żyć. To wydawało mu się wręcz niemożliwe… Uratuję cię, Aurinie, zrobię to, choćbym miał wyciąć w pień całą armię potworów! Po chwili Nataniel zaczął analizować plan Velnarda… Od razu doszukał się w nim kilku słabych punktów.

– Skąd wiesz, że Raymond odda ci Ogniste Iskry? – spytał.

– Och, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Raymond nigdy by mi tego nie odmówił – odparł czarodziej.

– Ale skąd możesz być tego taki…

Przerwał im dziwny dźwięk, coś jakby wycie syreny. Cała czwórka obróciła się, popatrzyła przez tylną szybę pojazdu i rozdziawiła usta ze zdumienia… Za nimi podążało przynajmniej pół tuzina czarno-białych autolotów – wszystkie miały na maskach srebrny napis GWARDIA OBYWATELSKA. Ale to nie było wszystko… Niebo przysłoniła się jakaś latająca machina. Przypominała gigantyczną stalową płaszczkę, która w miejscu pyska miała prostokątną szybę. Patrzyło przez nią dwóch krasnoludów w czarnych mundurach, którzy sterowali pojazdem za pomocą komputera pokładowego (który wyglądał oczywiście jak świetlista klawiatura). Oba skrzydła płaszczki były zakończone tymi samymi silnikami, które zdobiły spody autolotów, tylko że te były dużo większe… Cała machina nosiła nazwę areonoid.

– ZATRZYMAJCIE SWÓJ POJAZD! WIEMY, ŻE TAM JESTEŚCIE! ZATRZYMAJCIE SIĘ I WYJDŹCIE Z PODNIESIONYMI RĘKOMA! – krzyk wydobył się z wnętrza areonoidu. Nataniel, Eliana i Gwenael popatrzyli na Velnarda, który zamarł w bezruchu. Jego oczy zrobiły się okrągłe z przerażenia.

– Co teraz zrobimy? – spytał Nataniel.

– A skąd ja mam niby wiedzieć? – jęknął czarodziej. Przez chwilę przypominał Natanielowi Odila.

– JAK TO SKĄD?! PRZECIEŻ TO WSZYSTKO BYŁ TWÓJ POMYSŁ! – wrzasnął poszukiwacz.

– ZATRZYMAJCIE SIĘ I WYJDŹCIE Z POJAZDU! INACZEJ POWSTRZYMAMY WAS SIŁĄ!

– Siłą? – zdziwiła się Gwenael.

Nataniel zerknął na areonoid. Ze spodu machiny wysunęło się coś, co przypominało wielką, żelazną włócznię, która miała ostrze rozczepione na cztery części.

– Eee… Velnardzie? Co to jest? – bąknął. Czarodziej popatrzył na żelazną włócznię i twarz mu się wydłużyła.

– To… to jest tylko działo plazmowe – jęknął z rozpaczą. Koniec działa zaczął się kręcić, a między jego czteroma częściami pojawiły się prądy. Cała czwórka wytrzeszczyła na nie oczy.

– TO OSTATNIE OSTRZEŻENIE!

– Velnardzie! – krzyknęli jednocześnie Nataniel, Eliana i Gwenael. Velnard wlepił ślepia w światełko, które kierowało pojazdem, i wrzasnął:

– SZYBCIEJ!

Świetliste macki nacisnęły jakiś przycisk i autolot przyśpieszył tak bardzo, że wszystkich aż wcisnęło w siedzenia… Syreny zaczęły się oddalać, ale to trwało tylko chwilę. Potem autoloty GO też przyśpieszyły i pościg rozpoczął się na dobre. Pojazd czarodzieja śmigał między innymi wehikułami na autostradzie tak, jakby te stały w miejscu, i zaczął skręcać w wąskie uliczki, które ciągnęły się miedzy budynkami. Gwardii coraz trudniej było go dogonić. Areonoid musiał wznieść się ponad wieżowce, żeby móc go śledzić, przez co nie był w stanie oddać strzału… Nagle wszyscy gwardziści zrobili zdumione miny – pojazd czarodzieja, Nataniela, Eliany i Gwenael po prostu rozpłynął się w powietrzu.

*

Gwardzista Berin, który właśnie doganiał pojazd Velnarda, spojrzał przed siebie, zmrużył niedowierzająco oczy, a potem włączył swój komunikator hologramowy i wrzasnął:

– Nie ma ich! Ten autolot po prostu wyparował!

Hologram przechwycił obraz jego twarzy i wyświetlił ją we wszystkich pojazdach, które ścigał przestępców. Gwardziści Antoni i Mafaldi, którzy siedzieli za sterami areonoida, zaczęli się panicznie rozglądać po autostradach, które z ich wysokości przypominały szare nitki.

– My też ich zgubiliśmy! Oni po prostu znikli! – zawołał Mafaldi, uruchamiając swój własny komunikator.

– CO TO MA ZNACZYĆ! JAK TO ZNIKLI! PRZECIEŻ NIE ROZPŁYNĘLI SIĘ W POWIETRZU!

Wszyscy gwardziści ujrzeli w swoich hologramach kapitana gwardii. Był czerwony jak burak, a z jego oczu strzelały błyskawice…

– MACIE MI ICH ZNALEŹĆ, ALE JUŻ! – dokończył wściekłym głosem.

– Ale jak? – bąknął Berin, którego hologramowa głowa unosiła się tuż obok hologramowej głowy kapitana.

– ROZDZIELCIE SIĘ, MATOŁY! – ryknął kapitan tak, że na chwilę wszystkie hologramy rozmyły się. Gwardziści w autolotach natychmiast podzielili się na trzy grupy, z których każda liczyła po dwa pojazdy.

– ZNALEŹĆ ICH, ALBO ŁBY WAM POURYWAM! – zasyczał kapitan. Z uszu prawie buchnęła mu para…

*

Syreny zaczęły powoli cichnąć, aż w końcu całkiem zamilkły. Velnard, Nataniel, Eliana i Gwenael odetchnęli z ulgą.

– Już myślałam, że nas złapią – powiedziała ta ostatnia.

– Tak właściwie, to gdzie my jesteśmy? – bąknął Nataniel, starając się dostrzec cokolwiek w ciemności, która otaczała ich pojazd.

– Wjechaliśmy do jakiegoś garażu…

– Czego?

– Garażu… to takie pomieszczenie, gdzie Belegriadczycy trzymają autoloty. Gdy skręciłem, zauważyłem, że ten jest otwarty, więc natychmiast do niego wjechałem i zanim gwardziści znaleźli się na tej samej ulicy, zamknąłem wejście za pomocą magii… Jakimś cudem nikt tego nie zauważył.

– To było bardzo ryzykowne – szepnęła Eliana – tutaj mógł stać jakiś autolot.

Jej głos zupełnie nie pasował do tego czarnobrodego krasnoluda, którym teraz była.

– Tak, to prawda… Gdyby tu stał jakiś autolot, to przywaliłbym w niego z takim hukiem, że całe Vornancity by to słyszało… Całe szczęście garaż był pusty.

– Tylko dlaczego ktoś otworzył pusty garaż i tak go zostawił? – bąknął Nataniel. Ledwo skończył mówić, gdy rozległ się chrzęst i światło dzienne wypełniło pomieszczenie. Cała czwórka spojrzała przez tylnią szybę na tęgiego krasnoluda, który otworzył bramę, mówiąc:

– Kto mi zamknął garaż! Byłem pewny, że go otworzyłem… Dobra stary, dawaj tu tego gruchota! Zaraz… A ta bryka skąd się tutaj wzięła? – krasnolud popatrzył na czarny autolot, mrużąc oczy, a gdy zauważył, że w środku są cztery osoby, rozdziawił usta ze zdziwienia.

– No to pięknie – mruknął Nataniel.

– Co tu robicie!? – zawołał krasnolud – To jest mój warsztat, a nie jakiś parking, degeneraci jedni! Gdzie indziej sobie parkujcie! Wynocha stąd gówniarze!

– Chyba rzeczywiście czas się stąd wynosić – mruknął czarodziej. Złote macki walnęły w tuzin klawiszy na raz i wehikuł dosłownie wystrzelił z garażu, o mały włos nie zderzając się z innym pojazdem, który przypominał skrzyżowanie dźwigu z autolotem. Siedział w nim jakiś krasnolud, który był odziany w osmolony kombinezon. Widząc, jak z jego warsztatu wyjeżdża czarny autolot, zrobił głupią minę. Nataniel spojrzał na niego, a potem przyjrzał się wielkiemu napisowi, który wisiał nad bramą garażu:

WARSZTAT MACK’A I MAKDUFF’A

NAJTAŃSZE NAPRAWY AUTOLOTÓW W MIEŚCIE

Mack, krasnolud który otworzył bramę, zmarszczył brwi…

– Hej, Makduff, a czy to nie ich goniło GO? – zawołał do swojego wspólnika, który ciągle siedział w lotodźwigu. Makduff obrzucił autolot czarodzieja, Nataniela, wampirzycy i Gwenael jeszcze jednym spojrzeniem, po czym bąknął:

– Chyba tak – bąknął.

– Wiedziałem! – zakrzyknął Mack – Dzwoń na obywatelską! Niech tu wracają!

Makduff, nie czekając ani chwili dłużej, zaczął wystukiwać numer do GO na ekranie swojego komputera.

– Velnardzie, lepiej stąd zwiewajmy – mruknął Nataniel.

– Święta racja – odparł czarodziej. Autolot wykonał obrót o dziewięćdziesiąt stopni, a potem pomknął przed siebie z prędkością kuli armatniej! Nataniel patrzył zdumiony, jak miasto za oknem przemienia się w jedną kolorową smugę… Jeszcze nigdy nie jechał czymś tak niewiarygodnie szybkim. Nagle smuga zrobiła się niebieska, bo autolot wleciał na wielki most zrobiony z betonu i stali, który rozciągał się nad olbrzymią rzeką – była tak szeroka, że przypominała jakieś bardzo długie jezioro. Miała przynajmniej pół mili szerokości! Autostrada, która ciągnęła się przez most miała aż osiem pasów!

– Myślisz, że im uciekliśmy, Velnardzie? – spytał Nataniel. Velnard uśmiechnął się. Chyba chciał powiedzieć „tak”, ale nie zrobił tego, bo coś przykuło jego uwagę… Utkwił wzrok w szarych chmurach, które wisiały nad całym miastem, a po chwili zbladł i jęknął:

– Nie sądzę…

Chmury rozjaśnił złoty blask. Później wyłonił się z nich areonoid. Pojazd zawisł nad mostem, zagradzając czarodziejowi, Natanielowi, Elianie i Gwenael dalszą drogę. Na domiar złego z drugiej strony dobiegło ciche wycie syren Gwardii Obywatelskiej. Nie mogli uciec, byli otoczeni. Znaleźli się w pułapce!

– WYJDŹCIE Z PODNIESIONYMI RĘKOMA! TO WASZA OSTATNIA SZANSA! INACZEJ ROZPOCZNIEMY OSTRZAŁ! – zawołał basowy głos. Syreny robiły się coraz głośniejsze. Nataniel, Eliana i Gwenael spojrzeli na Velnarda ze strachem…

– Zrób coś! – zawołali. Czarodziej nie odpowiedział, tylko wytrzeszczył przerażone oczy na areonoid. Ze spodu latającej machiny ponownie wysunęło się działo plazmowe. Między jego kręcącymi się końcami zaiskrzyły prądy…

– JEDŹ! – wrzasnął Nataniel do złotego światełka. Z silników autolota buchnęło więcej światła i pojazd ruszył prostot na areonoid. Oba krasnoludy, które w nim siedziały, zrobili przerażone miny, a potem kliknęli kilka przycisków i latająca maszyna wzniosła się w górę. Autolot przemknął pod nią, ledwo nie zahaczając o działo plazmowe, i znalazł się po drugiej stronie mostu…

Błysnęło – z działa wyleciał snop błękitnego światła, który pomknął w kierunku autolota. Złote światełko zareagowało natychmiast. Nacisnęło jakiś przycisk i pojazd skręcił gwałtownie, a pocisk plazmowy wybuchł tuż za nim, wysadzając w powietrze kawałek autostrady. Wszystko powtórzyło się jeszcze kilka razy… Areonoid strzelał co chwilę, ale trafiał tylko betonową drogę… Most drżał od huków. Gdy jeden z świetlistych pocisków uderzył tak blisko, że w autolocie rozpadły się szyby, Velnard zacisnął pięści, zatrząsł się cały z gniewu i wrzasnął:

– STAĆ!

Autolot zatrzymał się, wykonując obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Cała czwórka ponownie znalazła się naprzeciw areonoida.

– Velnardzie, co ty do jasnej cholery wyprawiasz? – jęknął Nataniel.

– Pokażę im, co potrafi prawdziwy czarodziej! – zagrzmiał Velnard. Rozległ się nieprzyjemny odgłos miażdżonego metalu, a w następnej chwili dach autolota oderwał się od reszty pojazdu, wystrzelił w powietrze i wpadł do wody. Velnard stanął na swoim siedzeniu i wyprostował się dumnie, robiąc surową minę. Wyglądał teraz jak jakiś wielki wódz, który szykuje się do bitwy z wrogą armią… Nataniel, Eliana i Gwenael spojrzeli na niego z podziwem. Tymczasem działo plazmowe znów zaczęło się obracać, ładując kolejny pocisk.

– NO DALEJ! POKAŻCIE, NA CO WAS STAĆ! – ryknął czarodziej. Działo wystrzeliło… W tej samej chwili złote światełko odbiło się od klawiatury i pomknęło na spotkanie plazmowemu pociskowi… Huknęło i cały most zadrżał, a między autolotem i areonoidem zawisły kłęby ognia i czarnego dymu.

– Teraz moja kolej – szepnął Velnard. Wiatr rozwiał mu włosy, jego oczy zabłysły płomiennie… Czarodziej wyciągnął dłonie, a między jego palcami przepłynęły strumienie ognia, które po chwili ukształtowały się w kulę. Velnard wyprężył się jak kot, a potem cisnął ją w kierunku areonoida… Kula zatoczyła pętlę w powietrzu i uderzyła prosto w prawe skrzydło machiny.

Wybuch słychać było w promieniu kilku mil. Fala uderzeniowa poprzewracała najbliższe autoloty. Areonoid runął w dół i roztrzaskał się na autostradzie, zagradzając drogę autolotom GO, które właśnie nadlatywały z przeciwnej strony mostu. Kawałki poskręcanego metalu – jedyne pozostałości po prawym skrzydle machiny – jeszcze przez długi czas fruwały w powietrzu…

Velnard usiadł na swoim siedzeniu i uśmiechnął się.

– Na najbliższy czas mamy pościg z głowy – powiedział. Nataniel, Eliana i Gwenael spojrzeli na niego ze zszokowanymi minami…

*

Vincent wpatrywał się w hologram, nie wierząc własnym oczom. W telewizji pokazywano właśnie, jak prawe skrzydło areonoida wybucha, a sam pojazd spada na autostradę. Matko, jak to się wszystko pomieszało, pomyślał prezydent, a jeszcze dzisiaj rano wszystko szło tak dobrze… Dlaczego to się musiało stać za mojej kadencji? Mówili mi, że już nie ma terrorystów, a tu, proszę, atakują! I co ja mam niby robić? Gdybym wiedział, że się tak stanie, nigdy bym nie kandydował!

Drzwi zaskrzypiały i prezydent aż podskoczył.

– O co chodzi? – spytał. Do pomieszczenia wszedł Edward. Minę miał jakby zmieszaną.

– Eee… Przybył król Elerioru – powiedział. Vincent wytrzeszczył na niego oczy. Król Elrioru?! Po jaką cholerę on tu przyszedł?! Co ja mam mu powiedzieć?

– Wprowadzić go? – spytał Edward.

– Co?! – zdziwił się prezydent – Aaa… tak, tak, wprowadź.

Edward zniknął. Po chwili do pokoju wkroczył Ranier… Wyglądał jak prawdziwy król. Był wysoki, przystojny i poważny. Jego postać zdobiły długie, złote włosy. Wyglądał jak lew, który w każdym momencie może zaatakować. Na jego widok Vincent poczuł się dziwnie malutki… Za królem kroczyło sześciu elfów, dwóch wyglądało na czarodziei, czterech na gwardzistów.

– Zostańcie na zewnątrz – powiedział Ranier. Jego głos wypełniała niezwykła moc. Czarodzieje i gwardziści posłusznie wypełnili rozkaz. Król odwrócił się do Vincenta i uśmiechnął się miło. W jednej chwili wydał się prezydentowi bardzo sympatyczny.

– Wybacz, że zawracam ci głowę, Vincencie, ale twoje wiadomości były tak szokujące, że nie mogłem odmówić sobie przyjemności przyjrzenia się tym wszystkim wydarzeniom z bliska – powiedział.

– Oczywiście – odparł prezydent – Proszę usiąść. Zaraz wszystko zrelacjonuję. Niestety nie mam dobrych wieści.

– Och, nie sądzę, żeby były aż tak złe – mruknął z uśmiechem Ranier, siadając na jednej z dwóch kremowych kanap, które stały pośrodku pomieszczenia. Vincent podszedł do swojego biurka z niezbyt radosną miną.

– Oto, co się stało niespełna godzinę temu, zaraz po tym, jak ten biedak zgłosił kradzież samochodu, o czym poinformowałem waszą królewską mość w ostatniej wiadomości – powiedział, a potem przełączył na inny kanał, gdzie właśnie pokazywano, jak ognista kula roztrzaskuje skrzydło areonoida na drobny mak. Król przyglądał się uważnie, jak pojazd spada na ulicę wśród dymu i ognia.

– Vavian musi być naprawdę zdesperowany – szepnął.

– Słucham? – spytał prezydent. Ranier wstał i obrócił się do niego.

– Nic takiego, Vincencie… Za twoim pozwoleniem chciałbym wysłać zakon czarodziei, który pomógłby Gwardii Obywatelskiej znaleźć tych kryminalistów.

Twarz prezydenta rozjaśniała natychmiast. Oto znalazł się szybki sposób na rozwiązanie jego problemu.

– Ależ oczywiście! Proszę ich wysyłać – zawołał z radością. Ranier obrzucił go badawczym spojrzeniem, uśmiechnął się tajemniczo, a później rzekł:

– Dobrze. Zapewniam, że schwytamy tych bandytów, nim wzejdzie kolejny dzień…

*

Chmury, które okrywały niebo jak jakiś wielki dywan, ściemniały. Po chwili lunął z nich deszcz. Hektolitry wody zaczęły opadać na budynki i autostrady. Całe miasto zrobiło się ponure i szare. Wszystkie kolory, które zdobiły szyldy, bilbordy, telebimy i neony, zbladły i już nie wyglądały tak pięknie. W zaułkach zagnieździła się mgła. Vornancity straciło swój urok i pogrążyło się w deszczowej senności.

Nataniel, Eliana, Gwenael i Velnard nadal siedzieli w autolocie… Pojazd nie miał już dachu, przez co cała czwórka przemokła do suchej nitki. Jakby było tego mało, pęd lotu sprawił, że wszyscy zmarzli straszliwie. Velnard, widząc, jak reszta kompani zerka na niego spode łba, zaczął powtarzać „Już niedaleko, już niedaleko…”. Po kilkunastu minutach wyjechali spomiędzy szklanych wieżowców i znaleźli się w dzielnicy mieszkalnej. Stało tam parę tysięcy małych domków. Były identyczne – miały prostokątny kształt, czerwone ściany, czarne dachy, kwadratowe okna, zielone trawniki i małe płoty. Poustawiano je w szeregi, między którymi przewijały się dziesiątki alejek. Autolot skręcił parę razy, a potem zatrzymał się przed jednym z takich budynków. Wszyscy podróżnicy odetchnęli z ulgą.

– Już myślałem, że zamienię się w sopel lodu – warknął Nataniel.

– A ja już nigdy nie wsiądę do tej diabelskiej machiny – mruknęła Gwenael, zerkając na autolot tak, jakby to był cały oddział wampirów.

– Nie narzekajcie… Ważne, że dotarliśmy na miejsce – powiedział Velnard. Wszyscy spojrzeli na dom, przed którym stanął pojazd, i rozdziawili usta ze zdumienia. Tylko czarodziej uśmiechnął się radośnie…

Budynek wyglądał tak, jakby nikt w nim nie mieszkał od stu lat – po ścianach, z których dawno zeszła farba, wspinał się bluszcz, trawnik tak zarósł chwastami i pokrzywami, że nie było widać trawy, a płot wyglądał już jak żywopłot, bo cały pokrył się cierniami.

– Eee… Velnardzie, jesteś pewien, że to tutaj? – spytał Nataniel. Velnard zdziwił się.

– Oczywiście. Przecież bym się co do tego nie pomylił – burknął.

– A kto ciebie wie… Po tobie można się wszystkiego spodziewać – odparł poszukiwacz, patrząc z powątpiewaniem na budynek. W jednym z okien świeciło się światło – ktoś niewątpliwie był w środku. Velnard zerknął na Nataniela, znów się uśmiechnął, a potem ruszył w kierunku furtki, która mieściła się pośrodku płotu. Reszta kompani poszła w jego ślady… Jeżeli przez trawnik szła kiedyś jakaś ścieżka, to chwasty już dawno musiały znaleźć na niej swoje miejsce, bo kiedy Nataniel, Eliana, Gwenael i Velnard znaleźli się po drugiej stronie furtki, okazało się, że jedyna droga do domu prowadzi przez wielkie krzewy tego zielska. Po chwili wszyscy stanęli przed drewnianymi drzwiami, otrzepując się z liści i małych i gałązek. Gdy przestali to robić, usłyszeli jakąś zgrzytliwą muzykę, która wydobywała się z wnętrza domu.

– Co to? – spytał Nataniel.

– Chyba heavy metal – odparł Velnard. Nataniel i Gwenael wymienili między sobą zdumione spojrzenia. Tymczasem czarodziej pstryknął jakiś przełącznik, który wisiał obok drzwi, i wszyscy usłyszeli dźwięk dzwonka, a nad drzwiami zapaliła się mała lampa. Wszyscy zamarli, czekając… Po chwil zza drzwi dobiegły czyjeś kroki.

– Kto tam? – spytał skrzekliwy głos.

– To ja, Raymondzie, Vavian – odpowiedział Velnard.

– Vavian? – zdumiał się Nataniel. Czarodziej uciszył go krótkim „później”… Coś kliknęło, a potem drzwi uchyliły się lekko. W szparze pojawiło się jadowicie zielone oko.

– Vavian? – zaskrzeczała osoba za drzwiami. Oko przyjrzało się Velnardowi, który uśmiechnął się szeroko, ale coś mu się najwyraźniej nie spodobało, bo po paru sekundach głos zajęczał:

– Ty nie Vavian… Nie, nie, nie, nie… – i w kółko powtarzając ten sam wyraz, osoba zamknęła drzwi.

– Dziwne… – mruknął Velnard, gładząc siwą brodę.

– Chyba cię nie rozpoznał – powiedziała Gwenael, chowając dłonie pod swoją złotą brodę. Nataniel spojrzał na siwego starca, który stał obok niego, a potem na dwóch krasnoludów, którzy stali za nim, i zawołał:

– Nic dziwnego, że go nie poznał! Przecież my wciąż jesteśmy przemienieni!

Velnard popatrzył na swoją brodę i zaśmiał się.

– No tak! Podejdźcie tu, trzeba to odkręcić – powiedział. Wszyscy podeszli do niego posłusznie. Czarodziej wyciągnął dłoń i dotknął Nataniela w ramię. Następnie zrobił to samo z Elianą i Gwenael. Poszukiwacz poczuł, jak fala ciepła rozlewa się na całą dłoń, a później na ciało. Była niesamowicie przyjemna. Nataniel miał wrażenie, że leży na złocistej plaży i opala się w promieniach słońca. Wydawało mu się nawet, że słyszy szum fal… Odchylił głowę i zamknął oczy. Gdy je otworzył, przed nim stali Velnard, Eliana i Gwenael – każdy w swojej pierwotnej formie. Nataniel przyjrzał się sobie w najbliższym oknie. Na widok zielonych włosów i fiotletowych oczu poczuł dziwną ulgę.

– No to teraz spróbujmy jeszcze raz – czarodziej nacisnął pstryczek, który wisiał obok nich, i znowu rozległ się dźwięk dzwonka. Po niespełna minucie drzwi uchyliły się i w szparze ponownie zawitało zielone oko.

– T-tak? – zaskrzeczał głos.

– Witaj Raymondzie, teraz mnie poznajesz? – Velnard przybliżył swoją twarz do szpary. Oko zerknęło na niego, mrugnęło parę razy, a potem… znikło. Nagle drzwi otworzyły się na roścież, ukazując mały przedpokój. Nikogo tam nie było.

– To chyba znaczy „proszę” – bąknął Nataniel, zaglądając do środka.

– Chyba tak… Wchodzimy – oświadczył Velnard. Wszyscy weszli powoli do przedpokoju. Nataniel powiódł wokół wzrokiem i skrzywił się – wszystkie ściany pokrywała ohydna, ciemnoróżowa tapeta.

– Wchodźcie, wchodźcie! – zaskrzeczał ktoś z głębi domu. Nataniel, Gwenael, Eliana i Velnard wymienili spojrzenia, a potem ruszyli dalej… Za przedpokojem był wielki salon – na samym środku pokoju mieścił się drewniany stół, wokół którego stało kilka foteli z czerwonym obiciem. Na ścianie naprzeciwko drzwi wisiał zakurzony telewizor plazmowy (to właśnie z niego wydobywała się ta zgrzytliwa muzyka, którą Velnard nazwał heavy metalem). Nataniel przyjrzał mu się i zobaczył jakiegoś krasnoluda, który grał na gitarze elektrycznej, trzęsąc dwoma czerwonymi irokezami – jeden wystawał mu z głowy, drugi z brody… Widząc to, poszukiwacz rozdziawił usta i pomyślał: to jest chyba dom wariatów.

Na jednym z foteli siedział jakiś starzec. Miał on długą, siwą brodę, łysą czaszkę i niewiarygodnie wytrzeszczone oczy, które prawie wychodziły mu z orbit. Nosił brudną, postrzępioną szatę, która ledwo zakrywała mu kolana. Nataniel przechylił głową i popatrzył na niego pod innym kontem, co jednak nie poprawiło wyglądu mężczyzny. Gdyby ktoś go o to spytał, powiedziałby, że starzec przypomina świra, który właśnie uciekł z wariatkowa… Spojrzał pytająco na Velnarda, ale ten nie zwrócił na niego uwagi, przyglądając się nieznajomemu z szerokim uśmiechem.

– Cieszę się, że znowu cię widzę, Raymondzie – powiedział – Kopę lat, co u ciebie słychać?

Raymond nie zareagował, jego gały cały czas były wlepione w ekran telewizora… Velnard nie przejął się tym, tylko podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. Nataniel, który przyglądał się wszystkiemu ze zdziwieniem, zrobił nagle wściekłą minę.

– Velnardzie, pozwól na chwilę do przedpokoju! – syknął. Velnard posłusznie udał się z nim do wspomnianego pomieszczenia, mijając po drodze Elianę i Gwenael, które były tak samo ogłupiałe, jak przed chwilą Nataniel.

– Chyba mi nie powiesz, że to jest ten twój cały przyjaciel?! – parsknął poszukiwacz (jego twarz przybrała barwę karmazynu) – Jak niby ten świr ma nam pomóc? Przecież on w ogóle nie kontaktuje! GDZIEŚ TY NAS ZABRAŁ!?

– Natanielu – Velnard położył mu dłoń na ramieniu – Mam do ciebie taką małą prośbę…

– Jaką?! – warknął poszukiwacz.

– Zamknij się – odparł łagodnie czarodziej (Nataniel zrobił się ciemnofioletowy) – i poczekaj trochę… Wprawdzie Raymond wygląda na świra, ale zapewniam cię, że na nam pomoże. Z resztą wystarczy tylko, że wyciągniemy od niego Ognistą Iskrę.

– Jeśli jeszcze nie spuścił jej w toalecie razem ze swoimi środkami psychotropowymi – burknął Nataniel. Velnard uśmiechnął się.

– Chodź, spytajmy go o nią…

Wrócili do salonu. Eliana zagnieździła się już w kącie pomieszczenia, a Gwenael usiadła na fotelu, który stał jak najdalej od starca. Gdy weszli, obie spojrzały na nich pytająco. Czarodziej zignorował je. Podszedł do Raymonda i usiadł naprzeciwko niego. Dopiero wtedy strzec na niego popatrzył.

– Hę? – mruknął.

– Co tam u ciebie słychać? – spytał Velnard.

– E… – bąknął Raymond.

– To dobrze… – czarodziej uśmiechnął się – Niestety nie mam dobrych wieści. Aria powróciła i zamierza się zemścić, mój drogi przyjacielu… Pamiętasz ją, prawda?

Raymond zbladł momentalnie. Po chwili energicznie kiwnął głową. Nataniel nic z tego nie rozumiał. Jak ten starzec może ją pamiętać? Przecież Aria ostatni raz pojawiła się w Narianie ponad półtora tysiąca lat temu!… Choć nie miał zielonego pojęcia, o co tutaj chodzi, nie przerwał Velnardowi rozmowy:

– Musisz na pomóc, Raymondzie. Aria zdobyła Tęczę. Jeśli jej nie przeszkodzimy, uwolni Feniksa… Musimy dostać się na Wed Deireth, ale do tego potrzebujemy Ognistej Iskry… Masz ją, prawda? – spytał czarodziej. Raymond zdawał się spijać z jego ust każde słowo, a gdy Velnard umilkł, popatrzył na Nataniela, wyszczerzył zęby i powiedział:

– Spuściłem ją w toalecie razem ze swoimi środkami psychotropowymi

Nataniel zrobił się purpurowy.

 

Rozdział 18

Podwójna dusza

Ciekawe jakimi kłamstwami go napoiła… Pewnie uległ jej tak samo, jak wszyscy przed nim… włączając w to mnie. Mogłam zostać w tym powozie i pozwolić bandytom, żeby mnie zabili. A tak trafiłam do niej… Śmierć byłaby lepsza od tej niewolniczej służby. Powinnam umrzeć, a zamiast tego stałam się potworem, który wykonuje rozkazy szalonej czarownicy. Jej obłęd zabił już Raviela i zniszczył moją duszę. Czuję pustkę, coś się we mnie wypaliło… Nie pamiętam gniewu, miłości, strachu ani radości… Jestem jak kukiełka – wystarczy pociągnąć za sznurki, a zrobię wszystko… Najwidoczniej taki mój los. Nie mogę nic zrobić ani zmienić… Będę już taka do końca świata. Pozostanę krwiożerczą, bezrozumną bestią…

Słyszę cię, Sileo…

Myślałam, że planujesz zagładę świata.

Mogę robić wiele rzeczy na raz, włącznie ze słuchaniem twoich myśli, a te ostatnie naprawdę mnie smucą.

Wątpię, Ario. Ty czujesz tylko nienawiść. Czemu mnie okłamujesz? Nie jest ci to już potrzebne, teraz należę do ciebie i nic tego nie zmieni.

Hm… Muszą przyznać, że stałaś się bardziej inteligentna, niż przewidywałam. Mogę nawet powiedzieć, że rozpiera mnie coś w rodzaju dumy… Rzeczywiście, nie ma sensu cię dalej okłamywać, Sileo. Jesteś moja i już nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Pozostaniesz moim sługą, póki świat nie spłonie w ogniu… Ale mam dla ciebie też radosną nowinę.

Jaką?

Wraz z upływem czasu twoje życie przestanie wydawać ci się takie bezsensowne i puste. Zaczniesz nabierać moich poglądów i idei. Moje marzenia staną się twoimi. Powoli przemienisz się we mnie i zapomnisz o niewoli. Będziesz się cieszyć z każdego rozkazu. Odzyskasz uczucia i duszę…

Brzmi ciekawie, ale to nie będą moje uczucia. One będą należeć do ciebie. Zatrujesz mnie swoim jadem tak jak całą resztę, tylko w inny sposób… I prawdę powiedziawszy, nawet mnie to cieszy, bo będąc tobą, może znowu poczuję się szczęśliwa…

*

Wreszcie dotarli na miejsce. Silea wskazała mu drewniane drzwi i Aurin posłusznie wszedł do środka. Odil, który właśnie konsumował obfity obiad, zerwał się z krzesła i zawołał, opluwając wszystko wokół kawałkami kurczaka:

– Auinre! Wócileś! A uż myslalem, że oś ci ie stalo!

Aurin zamknął drzwi, zerknął na niego i westchnął. Nie miał ochoty z nim rozmawiać. Spojrzał na potrawy, które zastawiały stół, a potem podniósł jakieś jabłko i usiadł na swoim łóżku, patrząc obojętnie w przestrzeń. Odil przełknął to, co miał w ustach i zrobił zaniepokojoną minę.

– Aurinie, wszystko w porządku? – spytał.

Nie… nic nie było w porządku. Aurin spojrzał na swoją najbliższą przyszłość i wydała mu się ona straszna… Cokolwiek by nie zrobił, czekała go śmierć. Nie ważne, czy otworzy Bramę Umarłych, czy sprzeciwi się Arii – w obu tych przypadkach i tak zginie… Nie chcę już o tym myśleć, jestem zmęczony, muszę zapomnieć, chociaż na chwilę… Odrzucił jabłko, położył się i jak tylko zamknął oczy, zasnął…

*

Aurinie…

Był w jakimś kamiennym korytarzu, którego końce tonęły w ciemnościach.

Tutaj…

Obrócił się i zobaczył Nataniela, który stał kilkadziesiąt stóp od niego.

Chodź za mną…

Nataniel zniknął w ciemności. Aurin pobiegł za nim.

Chodź, Aurinie…

– Natanielu, poczekaj!

Szybciej, szybciej…

Aurin przebiegł jeszcze kawałek i znowu ujrzał Nataniela – stał pośrodku mrocznej, kamiennej sali.

Podejdź…

– Natanielu, tak się cieszę, że jesteś cały. Bałem się, że te wiwery coś ci zrobiły.

Śmierć w walce jest szybka…

Nagle coś się zmieniło – twarz Nataniela pobladła i wydłużyła się. Jego powieki opadły. Aurin spojrzał na niego i wrzasnął – z piersi Nataniela wystawał zakrwawiony pazur!

Witaj, witaj, witaj…

Aurin rozejrzał się i serce skurczyło mu się z przerażenia… W całym pomieszczeniu zaroiło się od elfów – wszyscy byli ponabijani na pale. Nie żyli.

Witaj, witaj, witaj…

Cofnął się i zakrył oczy… Po chwili usłyszał jakieś odgłosy, które przypominały mlaskanie.

Dobra krew, słodka krew…

Powoli spojrzał w bok i ujrzał jakieś elfokształtne stworzenie, które wgryzało się w nogę jednego z trupów. Było nagie i łyse. Miało szarą skórę, ostre kły i oczy bez źrenic.

Świeży elf, dobry elf…

Potwór popatrzył na Aurina, uśmiechnął się diabelsko i ruszył w jego stronę…

Uciekaj, uciekaj, uciekaj…

Aurin zaczął biec, ale nagle potknął się i runął na ziemię. Potwór stanął nad nim i wyszczerzył kły.

Pomocy, niech ktoś mu pomorze…

Słup płomieni, który pojawił się niewiadomo skąd, uderzył w potwora. Stworzenie wrzasnęło, a w następnej sekundzie przemieniło się w proch… Ogień zawirował w miejscu, a potem przybrał kształt wielkiego ptaka…

Uratowałem cię. Teraz ty uratuj mnie…

Aurin podszedł do niego powoli. Płomienie wydawały się mu przepiękne… Nie mógł się powstrzymać. Wyciągnął dłoń i dotknął feniksa.

Potem było już tylko złote światło.

*

Słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Szkarłatne promienie zmieszały się ze srebrnym blaskiem gwiazd, oblewając wieże Wed Deireth przepiękną poświatą… Aurin obudził się i spojrzał na okno. Nie pamiętał, co mu się przyśniło, ale wiedział, że nie było to miłe… Usiadł powoli, otarł twarz dłońmi i zobaczył Odila, który leżał na drugim łóżku, chrapiąc tak głośno, że wszystkie warkoczyki podskakiwały mu co chwilę. Poszukiwacz przyjrzał mu się i nagle zapragnął znaleźć się na jego miejscu – taki głupi, nieświadomy niczego złodziej, który nie musi podejmować trudnych decyzji, na pewno nie cierpi tak bardzo jak on… Choć Odil zapewne też zginie, nim ta legenda dobiegnie końca.

Aruin wstał i ruszył w kierunku drzwi… Choć wszędzie roiło się od potworów, postanowił zwiedzić zamek. Aria na pewno wydała rozkaz, żeby nikt nie ważył się go tknąć, więc nie miał się czego obawiać. Nacisnął klamkę i po sekundzie był już w korytarzu… Nie zastanawiał się, gdzie pójdzie. Po prostu ruszył przed siebie… W kwadrans przemierzył kilkanaście korytarzy, parę komnat i przynajmniej z pięćset schodów. W końcu znalazł się przed drewnianymi wrotami, na których były złote zdobienia. Pchnął je i ujrzał nadzwyczajną salę… Jej sufit stanowiła olbrzymia, szklana kopuła, ściany były pokryte malowidłami, które ukazywały sceny z jakiejś bitwy, a podłoga wyglądała jak jedno wielkie lustro, w którym odbijało się całe pomieszczenie. Aurin spojrzał na nie, czując, jak zachwyt rozpiera mu pierś. Potem wszedł na sam środek pomieszczenia i rozejrzał się. To było niesamowite uczucie – przez chwilę wydawało mu się, że unosi się w powietrzu. Ale jak tylko zobaczył w lustrze swoją twarz, złudzenie znikło… Przyjrzał się sobie i prawdę powiedziawszy, nie rozpoznał się. Nie był już tym radosnym, wolnym elfem. Na jego zwykle spokojnej twarzy malował się smutek, a wręcz rozpacz. Jego powieki były napuchnięte i czerwone, jakby płakał przez kilka dni, a oczy wydawały się dziwnie puste. Nagle Aurin przypomniał sobie słowa Geriga…

– Ty, Aurinie, masz sporo oleju w głowie i budzisz strach nawet pośród bandytów, choć żaden z ciebie kryminalista. Byłbyś znakomitym przywódcą dla Srebrnych Wilków.

– Skąd wiesz, że nie jestem przestępcą?

– Oczy to zwierciadła duszy, Aurinie. Twoje zdradziły cię od razu…

Ciekawe, co Gerig powiedziałby o nim teraz?… Aurin zaśmiał się ponuro, a potem westchnął i spojrzał na szklaną kopułę. To, co Aria zrobiła z nim w przeciągu jednego poranka, przechodziło wszelkie pojęcie.

– Widzę, że znalazłeś Lustrzaną Komnatę – powiedział lodowaty głos. Aurin obrócił się i zobaczył Sileę – stała w drzwiach i patrzyła na niego.

– Śledziłaś mnie? – spytał.

– Dostałam rozkaz, żeby cię pilnować. Muszę mieć cię na oku – odpowiedziała. Aurin przysiągłby, że gdyby nie miała lodowych kolców miast twarzy, uśmiechnęłaby się.

– Aria bardzo się tobą interesuję… Powiedziała ci już, dlaczego?

Aurin kiwnął sztywno głową. Silea zaczęła się do niego zbliżać.

– I jaka jest twoja decyzja?

– Jeszcze nie wiem – odparł cicho. Silea była już niecałe dziesięć stóp od niego.

– Co powiedziała, żeby cię przekonać? Jakimi kłamstwami cię zatruła? Uwierzyłeś jej? – spytała. Aurin spojrzał na nią i uśmiechnął się szyderczo.

– Zrobiła to samo z tobą, prawda? Powiedziała ci to, co chciałaś usłyszeć, a ty w to uwierzyłaś, bo byłaś zbyt słaba – mruknął.

¬– Tak – odparła obojętnie.

– Niestety, muszę cię rozczarować… Aria powiedziała mi tylko i wyłącznie prawdę.

Silea zaczęła chodzić wokół niego.

– Najwidoczniej prawda była jedynym sposobem, żeby Aria mogła cię usidlić – powiedziała.

– Najwidoczniej… Ale co to ciebie obchodzi? Czego ode mnie chcesz? – spytał. Silea zatrzymała się, zwracając głowę w stronę szklanej kopuły.

– Ja chcę tylko wiedzieć, co ją w tobie tak zafascynowało, dlaczego uważa, że jesteś taki… wyjątkowy – szepnęła.

– Powiedziała mi raz, że jestem do niej podobny. To pewnie dlatego się mną fascynuje… – oświadczył. Silea zatrzymała się tuż przed nim i Aurin poczuł, jak jego ciało przenika straszliwy chłód.

Wtedy rozległ się rozpaczliwy, kobiecy krzyk. Aurin zamarł.

– Co to było? – spytał. Silea nie odpowiedziała. Zapatrzyła się tylko na niebo, które było widać przez szklaną kopułę i po chwili powiedziała:

– Słońce już zaszło.

– Co? – zdziwił się Aurin – O czym ty mówisz? Kto tak krzyczał?

– Biegnij tam – szepnęła. Rozległ się kolejny krzyk – tym razem było w nim jeszcze więcej bólu. Aurin zerknął na Sileę, a potem rzucił się w kierunku drzwi i wybiegł z pomieszczenia. Teraz kobieta krzyczała bez przerwy. Kierując się jej głosem, Poszukiwacz skręcił w lewo, pchnął jakieś drzwi, wspiął się po schodach, znalazł się na skrzyżowaniu trzech korytarzy, wybrał ten na prawo, puścił się przez niego biegiem, zatrzymał się przed drewnianymi wrotami, otworzył je i zobaczył…

*

Do pomieszczenia wszedł Suriner. Silea nie zwróciła na niego uwagi. Jej spojrzenie utkwione było w lustrzanej podłodze.

– Jak często się to dzieje? – spytał swoim chrapliwym głosem.

– Raz do roku – odpowiedziała. Suriner spojrzał na szklaną kopułę. Na jego twarzy ciągle spoczywała srebrna maska, która miała kształt wilczej głowy.

– I co wtedy robicie? – spytał.

– Po prostu ignorujemy ją…

– A jeśli ucieknie?

– To następnego dnia wróci, zawsze wraca… Jest przeklęta, tak samo jak my. Prawdę powiedziawszy, nie różni się od nas tak bardzo. Też jest żałosna, tyle że dużo sprytniejsza i mądrzejsza… Pozwoliła owładnąć się nienawiści i przemieniła się w potwora… Teraz jest tylko niszczycielską, ukierunkowaną siłą, która pochłania wszystko na swojej drodze… Ma jeden cel – zabić. Tak, jest do nas bardzo podobna…

– Zamilcz – syknął Suriner, który nie mógł już tego dłużej słuchać – Nie dorastasz jej do pięt! Ona jest wspaniała! Wcale nie kieruje się nienawiścią, tylko sprawiedliwością! Ona kocha! Coś tak niszczycielskiego, jak mówisz, nigdy nie mogłoby zaznać miłości! A ona jednak ją czuje! Nie jest potworem, nie chce siać śmierci! Pragnie tylko sprawiedliwego sądu dla swoich oprawców! Każdy z nas powinien ją naśladować!

– Nie, w jej sercu nie ma już miłości. Są tam tylko wspomnienia tego uczucia, które napędzają jej nienawiść. Sprawiedliwego sądu? A co niby jest takiego sprawiedliwego w wojnie, którą chce rozpętać? Chaos i śmierć nie niosą ze sobą nic słusznego…

– PRZESTAŃ! – Suriner nie wytrzymał. Słowa Silei raniły jego serce. Pragnął pokazać jej, że się myli. Musiał dać jej lekcje – ZAMILCZ! NIE JESTEŚ NAWET GODNA WYPOWIADAĆ JEJ IMIENIA!

Obnażył swój sztylet i rzucił się na nią jak szalony. Silea nawet nie drgnęła, a gdy ostrze runęło na jej pierś, błyskawicznie wyciągnęła dłoń i złapała je…

– Jestem jej największym sługą, nie możesz mnie pokonać. Moja moc cię przerasta… – powiedziała. Suriner patrzył ze zdumieniem, jak jego sztylet pokrywa gruba warstwa lodu. Potem zadrżał cały, bo jego ramię przeszył chłód tak straszliwy, że wszystkie nerwy w jego ciele zawyły z bólu. Puścił broń i runął na szklaną posadzkę. Silea przełamał sztylet na pół.

– Kiedyś… będę… równie… potężny… jak ty! – zacharczał. Popatrzyła na niego wyniośle…

– Nie wątpię – powiedziała po chwili – Ale wówczas nie będziesz już chciał tej mocy, tak samo jak ja nie chcę jej teraz.

Suriner wstał, nie odrywając od niej wzroku.

– Nie rozumiem cię – powiedział – Ona ciebie uratowała! Dała tobie cel i siłę, by móc go zrealizować. A ty jednak obracasz się przeciwko niej… Dlaczego?

– Cel?… Nie… Jestem dla niej jak wytrenowany pies, który rzuca się na kogoś, gdy tylko mu się rozkaże… Ona trenowała mnie od samego początku… Wydawała mi polecenia, a ja je spełniałam, bo nie wiedziałam, co innego mogłabym robić. A za nim się obejrzałam, już miałam na sobie smycz, której nie można było się pozbyć. Jestem jej psem i będę zabijać, gdy tylko mi rozkaże…

*

To była Aria. Leżała na podłodze, wijąc się z bólu. Jej straszliwe krzyki napełniały pomieszczenie. Aurin spojrzał na nią i serce zamarło w nim ze zdumienia – ona się zmieniała! Jej przegniła, szara skóra znikała, skrzydła kurczyły się, czarne włosy jaśniały, a czerwone oko powiększało się i zmieniało barwę… Po chwili wszystko się skończyło. Poszukiwacz popatrzył przed siebie i ujrzał niezwykłą kobietę. Miała złote włosy, przepiękną cerę i wielkie, morskie oczy. Powoli podniosła się z ziemi i rozejrzała… Była wyraźnie zdezorientowana, jakby nie wiedziała, gdzie jest ani co tu robi… Zatopiła twarz w dłoniach i zastygła w takiej pozycji na jakiś czas. Potem podniosła głowę, spojrzała prosto na Aurina i… uśmiechnęła się.

– Witaj, Aurinie – powiedziała.

Aurin nie mógł wykrztusić słowa. Stały tylko i patrzył na nią oszołomiony. To, co właśnie się stało, było dla niego nie do pojęcia… Aria podeszła do niego i dotknęła dłonią jego policzka.

– Wybacz, że cię nie uprzedziłam, ale… nie zawsze jestem taka, jak teraz – szepnęła. Czując gładkość i ciepło jej skóry, Aurin otrząsnął się z osłupienia.

– Jak… Co tu się stało? – spytał. Aria przejechała delikatnie palcem po jego szyi, a potem cofnęła rękę.

– Chodź za mną – powiedziała, a potem ruszyła w kierunku drewnianych drzwi, które mieściły się w kącie. Gdy przez nie przeszli, Aurin poczuł przyjemny powiew wiatru – znaleźli się na zewnątrz zamku. Przed nimi były kamienne schody, które opadały łagodnie na dół… Zeszli po nich i stanęli na krańcu wielkiego tarasu. Poszukiwacz zmierzył go spojrzeniem i przypomniał sobie, że to tutaj rozmawiali dziś rano.

– Czemu mnie tu zabrałaś? – spytał.

– Lubię to miejsce… Jest takie spokojne. Tu zawsze można pomyśleć i… porozmawiać – powiedziała i znowu się do niego uśmiechnęła. Aurin zajrzał głęboko w jej wielkie oczy. Ciekawość mieszała się w nim ze zdumieniem. Jeszcze nigdy nie widział tak pięknej istoty, nawet we śnie…

– Co się z tobą stało? – spytał szeptem. Aria westchnęła. Jakiś czas milczała, aż w końcu…

– Jestem przeklęta – powiedziała.

– Przeklęta?

– Tak…

– Ale… jak to się stało? – zdziwił się Aurin. Aria spojrzała ze smutkiem w dół, na Narian… Morze chmur lśniło jeszcze złotem i czerwienią, choć słońce schowało się już za horyzontem.

– To długa historia – rzekła – Nie będę ci opowiadać, jak to się stało. Powiem tylko, na czym polega klątwa… Widzisz, to ona sprawiła, że wyglądam jak potwór. To przez nią jestem taka szkaradna… Ale raz w roku, kiedy zachodzące słońce ujrzy w Eleriorze pierwszy śnieg, klątwa słabnie, a ja staję się taka, jaka byłam, zanim to wszystko się mi przydarzyło… kiedy nie było jeszcze feniksa ani Wielkich Czarodziei.

– To znaczy, że stałaś się zła tylko przez jakiś przeklęty urok? – wyrzucił na wydechu Aurin, nie odrywając od niej oczu. Zdziwienie rozpierało go od środka.

– Och, nie… – odparła z uśmiechem – Oczywiście, że nie… To, co stało się z moją duszą, jest wyłącznie winą tego świata i jego okrucieństwa… Klątwa po prostu upodobniła mnie do potwora, jakim jestem w środku… W zamian podarowała mi jeden dzień, w którym rozpacz, gniew, nienawiść i wszystkie czarne myśli po prostu znikają… Przez te kilkanaście godzin w roku mój umysł jest znowu wolny.

– Kiedy to się skończy? Kiedy z powrotem przemienisz się w potwora?

– Klątwa zrobi to, jak tylko wzejdzie słońce… – powiedziała. Aurin opuścił wzrok.

– To znaczy, że przez całą noc będziesz taka jak teraz? – spytał.

– Tak.

– Więc daj rozkaz, żeby mnie wypuszczono i zabrano z powrotem do Elerioru!

– Aurinie… – Aria zaśmiała się ponuro – jako potwór jestem zła, ale to nie oznacza, że muszę być też głupia. Wiedziałam, że to dzisiaj się przemienię, dlatego wydałam rozkaz, żeby ignorowano moje polecenia od zachodu do wschodu słońca. Niestety, Aurinie, nie mogę cię uwolnić…

Aurin, który spodziewał się takiej odpowiedzi, westchnął głęboko. Potem jeszcze raz na nią spojrzał. Była chyba najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widział. Przywodziła mu na myśl łabędzia, który sunie po wodzie zupełnie tak, jakby tańczył. Jej włosy lśniły jak czyste złoto, a oczy… Aurin spojrzał na nie i przez chwilę wydawało mu się, że tonie w ich morskiej barwie. Aria, pół-potwór – pół-elf… Dopiero teraz zrozumiał, co to tak naprawdę oznacza. Oboje stali tak przez chwilę – on patrzył na nią, ona na niebo w dole. Nagle do głowy wpadła mu pewna myśl: skoro jej umysł nie jest już spętany przez nienawiść i żądzę zemsty, to jak ona teraz patrzy na to wszystko, co się jej przydarzyło?

– Obiektywnie – powiedziała, a potem popatrzyła na niego przepraszająco – Wybacz, że czytam w twoich myślach, ale myślisz tak intensywnie, że trudno mi się powstrzymać…

Ale Aurin nie przejmował się tym, że Aria wkrada się mu do umysłu. Jego uwaga była skupiona na czymś zupełnie innym…

– Obiektywnie? – spytał, mrużąc brwi – Co przez to rozumiesz?

– Po prostu mam wrażenie, że to wszystko przydarzyło się komuś innemu… Mogę spojrzeć na swoje życie, nie włączając w to żadnych emocji.

– I co widzisz?

– Widzę, że ten świat okrutnie mnie potraktował. Spotkało mnie wiele zła i jeszcze nikt nie okazał mi litości… Dlatego rozumiem to, co robię, ale teraz wydaje mi się to strasznie… samolubne.

– Samolubne? – zdziwił się Aurin – Jak to?

– Nariańczycy stworzyli zasady, żeby zrobić swoje życie bardziej… przewidywalnym, ale tak naprawdę tylko się zniewolili. Niektórzy tak bardzo przyzwyczaili się do tej niewoli, że niszczą każdego, kto chce się od niej wyzwolić… Pozostaje tylko pytanie: czy zasługują przez to na śmierć? Wiele lat temu odpowiedziałam sobie na to pytanie i stałam się potworem… Teraz myślę, że moja decyzja była zbyt osobista. Podjęłam ją, choć kierowały mną tylko gniew i nienawiść.

– Więc uważasz, że ten świat nie zasługuje na śmierć? – spytał. Aria westchnęła.

– Mieszkańcy Narianu żyją w niewoli, ale nie wszyscy ją dostrzegają… Niektórzy żyją według ustanowionych ideałów i są szczęśliwi. Potrafią kochać i radować się, choć ich życie to tylko postępowanie według reguł. Nie, ten świat nie zasługuje na śmierć. Powinien istnieć, póki jest na nim choć trochę piękna… Niestety nie chodzi już o mnie. Teraz to ty, Aurinie, musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ten świat zasługuje na to, żeby istnieć…

Aurin oparł się o balustradę. Wydawało mu się, że w jego głowie szaleje huragan. Nie wiedział, co myśleć. Jedna Aria mówiła mu, że świat musi zginąć w ogniu, druga, że powinien dalej żyć. Ale co wybrać teraz, kiedy widzi się przed sobą tylko śmierć? Aurin oparł głowę na łokciach. Przez jego umysł przewijało się wszystko, co mu wyjawiła… …Właśnie taki jest świat! Wszyscy boją się, że ich idealne, przewidywalne życie zostanie zrujnowane przez kogoś innego, więc stwarzają zasady, którymi nawzajem się zniewalają. A gdy ktoś oświadcza, że nie chce być niewolnikiem i występuje z szeregu, likwidują go jak szkodnika… … kiedy ktoś cierpi, zaczyna coraz częściej myśleć o świecie, zastanawia się nad istotą swojego życia, pragnie wiedzieć, do czego to wszystko się sprowadza, na czym to polega… Sami zniszczycie ten świat, bo właśnie taka naprawdę jest wasza natura!… …Nie, ten świat nie zasługuje na śmierć. Powinien istnieć, póki jest na nim choć trochę piękna…

– Nie wiem, jaką podjąć decyzję… – jęknął. Z jego oczu popłynęły łzy – To wszystko jest takie pomieszane, takie trudne. Nie mogę myśleć… Dlaczego ja? Czemu to wszystko musiało się przytrafić właśnie mi? Byłem wolnym elfem, a nagle stałem się niewolnikiem, który musi decydować, czy świat zasługuje na istnienie! Nie jestem na to gotowy, nigdy nie zamierzałem być. To mnie przerasta! DLACZEGO JA?!

Aria uklękła przy nim i objęła go…

– Jeśli chcesz, żeby twoja decyzja stała się łatwiejsza, to przypomnij sobie swoje życie, a później pomyśl o najszczęśliwszych chwilach, jakie cię w nim spotkały. Zawsze starałeś się oswobodzić z zasad rządzących tym światem, przez co nikt cię nie akceptował. Byłeś wyrzutkiem i kimś niezrozumianym, a mimo to zaznałeś szczęścia wiele razy… Czy nie warto żyć dla tych radosnych chwil, Aurinie? Czy świat musi umrzeć, bo nie jest całkowicie dobry?

Aurin spojrzał prosto w jej błękitne oczy.

– Te radosne chwile… Ja, nawet wtedy, miałem na sercu ten przeklęty ciężar. Czułem, że te wszystkie reguły, zasady, cały ten cholerny świat zaciska się wokół mnie… Nawet wtedy, gdy się cieszyłem, wciąż je czułem – powiedział. W jego oczach zaiskrzyła rozpacz i zrezygnowanie… Aria ujęła jego głowę w swoje dłonie i rzekła:

– Naprawdę nigdy nie przestałeś ich czuć, Aurinie, nawet na chwilę?

– Nie wiem – odparł – Teraz nie jestem już niczego pewien…

Ich twarze przybliżyły się, oddechy splotły ze sobą. Oboje patrzyli na siebie tak, jakby nic poza nimi nie istniało… Aurin zmrużył oczy. Bogowie, jako ona jest piękna, pomyślał nagle.

– Sądzę, że znasz odpowiedź. Zawsze ją znałeś… – szepnęła.

Przez chwilę wydawało mu się, że to jakiś niesamowity sen, ale potem zapomniał o wszystkim i powoli utonął w słodkim smaku jej ust.

*

Samotny wilk biegł poprzez las. Kierował się donośnym wyciem, które rozlegało się gdzieś w oddali. Miał dosyć samotności, znudziło mu się wędrowanie po górach. Postanowił wrócić do stada, a to wycie było jedynym drogowskazem. Biegł, mijając po drodze ośnieżone drzewa, krzewy i kamienie. Księżycowa poświata przedzierała się przez gałęzie, co chwilę oświetlając jego futro. Nagle zobaczył przed sobą zamarznięty strumyk. Przeskoczył go, przebiegł przez krzaki i znalazł się na rozległej skarpie, za którą była tylko wielka przepaść. Rozejrzał się i skamieniał ze strachu. Nie było tu żadnych wilków. Na wielkim głazie, który wystawał z krańca skarpy, stał szkaradny potwór… Wyglądał jak połączenie wilka i elfa. Miał ponad dwa metry wysokości, złote oczy, długie pazury i szare futro. Poruszał się na tylnich łapach, zupełnie jak elf. Widząc go, wilk skurczył się i spróbował wrócić między drzewa… Ale wilkołak go zauważył. Obrócił się w jego stronę i wyszczerzył zęby. Potem podbiegł do niego, ryknął wściekle i uniósł łapę…

Rozległ się trzask, tak jakby ktoś nadepnął na kruchy lód. Wilkołak opuścił łapę i spojrzał na gąszcz. Wilk, wykorzystując chwilę jego nieuwagi, uciekł ze skarpy. Nagle coś zaświszczało i z ciemności wypadła strzała. Potwór nie zdążył się uchylić, grot zagłębił się w jego ramieniu. Przeraźliwe wycie napełniło Złote Góry. W następnej chwili z lasu wybiegło kilkudziesięciu żołnierzy – każdy miał w dłoni łuk, a przy pasie miecz.

– To wilkołak! Wyjmijcie strzały ze srebrnymi grotami! – rozległ się surowy głos. Wilkołak popatrzył przed siebie i ujrzał starszego mężczyznę w szmaragdowym płaszczu. Miał on krótkie włosy, gęsty zarost i srogie spojrzenie, którego bali się wszyscy jego podwładni. Ponad trzydziestu wojowników wykonała jego rozkaz, zakładając na cięciwy strzały ze srebrnymi strzałami. Wilkołak nie miał gdzie uciec, za nim była oczywiście przepaść.

– Na mój rozkaz strzelać! – zagrzmiał Arnotaf, unosząc prawą dłoń. Wokół zaskrzypiały drzewce łuków. Potwór wyprężył się, szczerząc kły.

– TERAZ!

Kilkadziesiąt cięciw zabrzęczało naraz. W tym samym momencie wilkołak skoczył tak wysoko, że wszystkie strzały przeleciały pod nim. Wylądował za trójką żołnierzy. Jednego zmiażdżył łapą, dwóch pozostałych cisnął w przepaść. Ich rozpaczliwe krzyki cichły powoli, nim całkowicie umilkły…

– On ucieka! – zawołał ktoś.

– Nie na długo – syknął Arnotaf. Wilkołak rzucił się do ucieczki, ale nagle coś mu przeszkodziło… Jedno z drzew ożyło! Potężne konary zaskrzypiały, otrzęsły się ze śniegu, a później chwyciły potwora w swoje długie szpony i cisnęły go w powietrze. Wilkołak wylądował między żołnierzami, którzy natychmiast wycelowali w niego strzały.

– Myślałeś, że mi uciekniesz! Jestem Arnotaf! Ożywianie drzew to tylko część tego, co potrafię! – zawołał czarodziej. Monstrum popatrzyło na niego wściekle, a później wyprostowało się i ryknęło tak potwornie, że wszystkie pobliskie drzewa się zatrzęsły. W następnej sekundzie w jego cielsku zagłębiło się kilkadziesiąt strzał…

– No, to już jest chyba ostatni potwór – powiedział jeden z rycerzy.

– Ostatni o jakim słyszeliśmy – oświadczył twardo Arnotaf.

– A co z wiwerami? – spytał inny.

– Mam nadzieję, że dawno stąd odleciały – odparł czarodziej – W każdym bądź razie wracamy na nasz posterunek w Difer… Sądzę, że wkrótce usłyszymy o kolejnych wilkołakach albo goblinach. Potwory się nas nie boją, już nie…

*

Pogładził jej skórę na tali i biodrze… Była gładka jak jedwab i ciepła niczym ogień. Zatopił twarz w jej włosach… W dotyku przypominały wodę, a do tego lśniły złociście. Przytulił się do jej nagiego ciała… Wydało mu się, że obejmuje promień światła. Teraz wszystko było takie nierealne. Prawdę powiedziawszy, sam nie wiedział, jak to się stało. Pamiętał tylko, że w jednej chwili stali na tarasie, rozmawiając o losach świata, a w następnej byli już w zamkowej sypialni, kochając się namiętnie. To wszystko jest takie nierealne…

Spojrzał na nią i uśmiechnął się… Aria spała. Wyglądała niewinnie i delikatnie. Trudno było sobie wyobrazić, że to właśnie ona chce zniszczyć świat… Wstał powoli, starając się jej nie obudzić, a później podszedł do okna i popatrzył na gwiazdy, które połyskiwały na czarnym niebie. I co teraz?… Kiedy słońce wzejdzie słońce, Aria z powrotem przemieni się w potwora i będzie chciała, żebym dokonał wyboru… Co jej powiem? Że nie otworzę Bramy Umarłych, ponieważ tak naprawdę ona sama tego nie chce, czy że zrobię dla niej wszystko, bo… Aurin zerknął na Arię i westchnął głęboko …bo ją kocham…

Księżyc przesuwał się powoli po niebie. Nie odrywając od niego wzroku, Aurin przestał wreszcie zadręczać się ciężarem wyboru. Pomyślał o Natanielu. Ciekawe, co się z nim teraz dzieje? Pewnie siedzi w jakiejś karczmie i upija się z przekonaniem, że leżę gdzieś martwy. Co innego tyczy się bez wątpienia Velnarda, a dokładniej mówiąc Vaviana, trzeciego z Wielkich Czarodziei – Aurin prychnął – On i ta jego wampirzyca muszą wiedzieć, że Aria ma różdżkę i już niedługo otworzy Bramę Umarłych. Na pewno spróbują ją powstrzymać, choć wątpię, żeby im się udało… No i jest jeszcze Gwenael. Ona prawdopodobnie wznowiła swoją podróż do stolicy Elerioru. W końcu miała z tą historią najmniej wspólnego…

Nagle poczuł ciepłą dłoń na swoim ramieniu.

– O czym myślisz, Aurinie? – spytała Aria.

– O swoich towarzyszach… – odparł z uśmiechem – Ale ty już to przecież wiesz. W końcu potrafisz czytać w myślach.

– Tym razem wolałam zapytać.

– To miło.

– Nad czym konkretnie się zastanawiasz?

– Ciekawi mnie, gdzie są, co robią i… czy są cali – powiedział. Ze zdumieniem zauważył, że na twarzy Arii pojawia się smutek.

– Co się stało? – spytał, obracając się do niej. Spojrzała na niego.

– Wszyscy twoi przyjaciele są obecnie w Belegriadzie. Nic im nie jest. Starają się tutaj dostać…

– CO?!

– Chcą cię ratować. Vavian pragnie oczywiście odzyskać różdżkę…

– Ale… skąd o tym wiesz?

– To nie jest teraz ważne… Bardziej przejmiesz się tym, co zrobiłam.

– A co takiego zrobiłaś? – spytał Aurin ze strachem.

– Zanim zaczęłam się przemieniać, rozkazałam Sileii wysłać oddział potworów. Mają znaleźć twoich przyjaciół i zabić ich…

Aurin zamarł w bezruchu. Nie mógł w to uwierzyć.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej! – zawołał, ale potem spojrzał na okno i szybko zrozumiał – To by nic nie zmieniło, tak? Dlatego milczałaś?

– Tak.

– Ale… skąd wiesz, że są w Belegriadzie? – spytał spokojniej. Aria opuściła wzrok. Najwyraźniej nie chciała patrzeć mu w oczy.

– Mam dobrych informatorów – szepnęła. Aurin obrzucił ją podejrzliwym wzrokiem.

– Nie mówisz mi całej prawdy – powiedział ponuro. Uśmiechnęła się do niego.

– Jesteś spostrzegawczy, Aurinie… Tak, nie mówię, nie chcę obciążać cię kolejnymi problemami, i tak masz ich już sporo, głównie przeze mnie… Zostało zaledwie kilka godzin. Potem się przemienię i zażądam twojej odpowiedzi…

Poszukiwacz odwrócił się od niej i wziął głęboki oddech. Myślenie o jutrze napawało niepewnością i strachem. Bał się, o tak, naprawdę bał się tego, co go czeka. Nie chciał, żeby kolejny dzień nadszedł. Najchętniej zatrzymałby czas i żył tą nocą już do końca świata…

– Nie wiem, co ci powiem – powiedział – Jestem… rozdarty.

– Tak jak powiedziałam… – Aria podeszła do niego powoli – jest jeszcze kilka godzin.

– Chyba nawet cała wieczność nie wystarczyłaby mi, żeby być pewnym wyboru…

Objęła go i pocałowała. Ciepło jej ciała uspokoiło go.

– Nie myśl tyle… Zapomnij o probelmach, chociaż na chwilę. Mamy jeszcze kilka godzin. Powinniśmy je wykorzystać… – szepnęła. Aurin spojrzał w jej morskie oczy. Przy niej mógł zapomnieć o wszystkim. Oczarowała go, usidliła… Choć tak bardzo starał jej się oprzeć, zniewoliła jego duszę. Teraz należał do niej…

Po chwili wrócili do łóżka, całując się namiętnie, bez opamiętania, tak jakby świat miał się jutro skończyć. Prawdę mówiąc, byli przekonani, że tak właśnie będzie…

 

Rozdział 19

Impreza u Raymonda

– GDZIE MASZ TE PRZEKLĘTE KAMIENIE! GADAJ, ALE JUŻ! – wrzasnął Nataniel, potrząsając Raymondem.

– Ble? Bu-bu ble-ble, ini gu gu… – wypaplał starzec (w danej chwili stopień jego inteligencji był porównywalny do umysłu dwulatka)

– WYPRUJE CI FALKI, JAK MI ZARAZ NIE POWIESZ, GDZIE SCHOWAŁEŚ ISKRY!

– Natanielu, puść go! – zawołała Gwenael, starając odciągnąć go od Raymonda. Poszukiwacz nie dawał za wygraną.

– ZOSTAWCIE MNIE! WYPŁUCZĘ Z NIEGO TĄ INFROMACJĘ, CHOĆBYM MIAŁ MU ZROBIĆ LEWATYWĘ! – ryknął, a później uniósł starca nad ziemią.

– Łuuuhuuu! – zawołał radośnie Raymond, patrząc na wszystkich z góry.

– Natanielu! Sam się o to prosisz! – zawołał Velnard.

W następnej chwili huknęło – Raymond spadł na podłogę, a Nataniel wystrzelił w powietrze i wylądował na jednym z czarnych foteli.

– CO JEST?! – wykrzyknął, rozglądając się nieprzytomnie. Jego spojrzenie padło na Velnarda – czarodziej obrzucił go takim wzrokiem, że Natanielowi zjeżyły się wszystkie włosy na karku.

– Jeszcze jeden taki wyskok, a to tobie zrobimy lewatywę! – zasyczał, grożąc mu palcem. Nataniel zbladł.

– Już jestem spokojny – bąknął. Velnard odwrócił się do Raymonda i surowość natychmiast znikła z jego twarzy.

– Drogi przyjacielu – powiedział, klękając przed nim – Wiem, że pod tą warstwą szaleństwa jest osoba, która idealnie mnie rozumie… Potrzebujemy dostać się na Wed Deireth. Musisz nam pomóc!

– Wed Deireth! Oho! To będą wam potrzebne Ogniste Iskry! – zawołał Raymond, tak jakby jeszcze nikt o nich nie wspomniał. Później podniósł się z niewiarygodną prędkością i pognał do sąsiedniego pokoju.

– Za nim! – mruknął Velnard. Wszyscy ruszyli za starcem i po chwili znaleźli się w eleganckiej łazience. Nataniel powiódł po niej wzrokiem i znowu zrobił wściekłą minę.

– Jeśli zacznie szukać iskier w muszli klozetowej, to naprawdę go zabiję… – warknął. Ale Raymond minął muszlę, nie poświęcając jej najmniejszej uwagi, i poczłapał w kierunku wanny, którą zdobił złoty kran z dwoma kurkami. Starzec chwycił je i zaczął obracać tak, jakby wprowadzał kombinacje do sejfu… Potem coś kliknęło i wanna odsunęła się na bok, ukazując wąskie schody, które ginęły w ciemności.

– Panie przodem – powiedział Raymond, szczerząc zęby do Eliany i Gwenael. Jednak żadna z nich nie okazała chęci pójścia przodem (obie wymieniły tylko wątpliwe spojrzenia). Starzec wzruszył ramionami i pierwszy zszedł po schodach.

– Eee… to co robimy? – spytał Nataniel.

– No chyba idziemy za nim, nie? – bąknął Velnard. No to poszli… Nataniel pierwszy, reszta za nim. Nim dotarli do końca schodów, spostrzegli w ciemności niebieskie światło. Po chwili byli już w prostokątnej sali o białych ścianach, wzdłuż których ciągnęły się szklane półki – wszystko oświetlone błękitnymi jarzeniówkami.

– Matko… Popatrzcie, co jest na tych półkach! – westchnęła Gwenael. Wszyscy rozejrzeli się i dech zaparło im w piersiach – sala przypominała istne muzeum historii. Pełno tu było pradawnych obrazów, broni, naczyń, drogocennych kamieni, biżuterii, zbroi i innych artefaktów. Raymond zatrzymał się przy jednej z takich półek, odsunął na bok kilka złotych statuetek i sięgnął po dwa czerwone kamienie, które leżały w przepięknej szklanej szkatułce.

– Ogniste Iskry – zaskrzeczał, wymachując nimi wysoko – Mam iskry! Mam ale nie dam! Kto je znajdzie? Pobawmy się w chowanego! Ja schowam, wy szukajcie…

TRZASK! – Nataniel zdzielił go w nos. Raymond zajęczał coś w stylu „blebububimibu”, a potem runął na ziemię jak długi. Iskry wypadły mu z rąk i zawirowały w powietrzu. Nataniel złapał je, zanim spadły na ziemię.

– Dlaczego to zrobiłeś? – wykrzyknęła Gwenael.

– Staruch mnie już wnerwił – mruknął poszukiwacz z cwaniackim uśmieszkiem – Ale przynajmniej mamy Iskry. Teraz lecimy prosto do Aurina!

– Jeszcze nie – powiedział Velnard, pomagając Raymondowi wstać.

– Jak to nie? – bąknął Nataniel – Przecież mamy te cholerne Iskry, czego jeszcze nam brakuje?

– Snu, Natanielu. Chyba nie chcesz ratować Aurina na wpół żywy? Musimy odpocząć po dzisiejszych przygodach i nabrać sił przed kolejną wyprawą.

– Ale mówiłeś, że nie mamy czasu, bo Aria otworzy Bramę Umarłych, jak tylko uda jej się opanować moc różdżki!

– Tak, ale w najlepszym dla niej wypadku zajmie jej to przynajmniej tydzień, więc, póki co, możemy się jeszcze przespać – odparł Velnard. Nataniel rozdziawił usta w radosnym uśmiechu.

– Trzeba było tak od razu! – zawołał, a potem położył Raymondowi dłoń na ramieniu i spytał – No to co, drogi przyjacielu, jest dzisiaj na kolację?

Raymond wyszczerzył zęby.

*

W pokoju prezydenckim byli tylko Ranier i Alvien. Sam prezydent wyszedł razem z doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego jakieś dziesięć minut temu.

– Dlaczego Vavian tak bardzo chciał się dostać do Vornancity? – spytała nagle Alvien.

– Nie mam bladego pojęcia – odparł z uśmiechem Ranier – Możemy się tylko domyślać.

– Był bardzo zdesperowany, strasznie mu się śpieszyło… Ogłuszył trzech strażników, włamał się do ratusza, przekroczył wodną bramę i uciekał przez pół miasta tak, jakby miał na coś bardzo mało czasu. Tylko co takiego może się dziać w Belegriadzie?

– Belegriadzie… – Ranier zmrużył oczy, tak jakby się nad czymś zastanawiał – Zaraz, zaraz… Nie sądzę, żeby działo się tutaj coś związanego z Arią. Historia Wielkich Czarodziei też nie ma nic wspólnego z Belegriadem, oprócz…

Król podniósł się z fotela, wyjął z kieszeni małe lusterko i zawołał:

– Astrelu, słyszysz mnie? Zgłoś się natychmiast!

– Jestem na twoje usługi królu – w lusterku pojawiła się twarz podstarzałego mężczyzny. Miał siwe włosy i dużo zmarszczek, ale wyglądał na energicznego.

– Powiedz kapitanowi Gwardii Obywatelskiej, żeby znalazł adres Raymonda Persiwala Venberga – rozkazał król – Gdy tylko to zrobi, zbierz wszystkich czarodziei i jedźcie tam! Na miejscu powinniście zastać naszych przestępców!

*

Wrócili do salonu i zasiedli wokół stołu.

– Mafaldo! Kolacja! – zaskrzeczał Raymond. Nataniel, Eliana i Gwenael wymienili zdumione spojrzenia – do tej pory byli przekonani, że w domu nie ma nikogo innego oprócz Raymonda. Rozległy się dźwięki, które przypominały skrzypienie sprężyn, a potem do pomieszczenia weszło coś dziwnego… Przypominało elfa, ale całe było z żelaza. Podeszło do stołu i położyło na nim wielką tacę z jedzeniem.

– Proszę Raymondzie – powiedziało, a potem obrzuciło wszystkich krótkim spojrzeniem. Zamiast oczu miało dwa błękitne światełka. Nataniel zrobił ogłupiałą minę.

– Wybacz, że pytam, ale czym ty jesteś? – bąknął. Postać obróciła się do niego.

– Jestem robotem, mechanicznym organizmem zbudowanym z płynu endokrionicznego i metalu – odparła. Nataniel nic z tego nie zrozumiał, co idealnie wyraziła jego twarz.

– Mafalda to maszyna, Natanielu – powiedział Velnard – Wykonuje podstawowe polecenia. Potrafi gotować i sprzątać, słowem – pomagać w domu. Oczywiście nie umie myśleć, ani tworzyć. Robi tylko to, do czego została zaprojektowana.

– Zgadza się – przytaknęła Mafalda.

Raymond i Velnard zaczęli jeść. Nataniel, Eliana i Gwenael jeszcze przez chwilę przyglądali się robotowi ze zdumieniem, po czym przyłączyli się do posiłku. Czerwonobrody krasnolud, który wciąż widniał na hologramowym ekranie, zaczął im grać kolejną zgrzytliwą piosenkę…

*

– Który to dom?

– Czwarty.

– Tamten?

– Tak.

– Matko, wygląda jak mała dżungla. Widać ten Raymond nie za bardzo zna się na ogrodnictwie.

– Atakujemy?

– Oczywiście.

– Oddział Alfa 1 i Alfa 2! Przygotować się do ataku! Na mój rozkaz zaczynamy akcję Złapać Magika!

Trzy czarne, opancerzone lotobusy pojawiły się w uliczce, przy której stał dom Raymonda. W jednym siedzieli czarodzieje, pozostałe dwa były pełne GO-wców. Wszyscy porozumiewali się przez mikrofony. Pojazdy zatrzymały się bezszelestnie nieopodal budynku.

– Tylko pamiętajcie, że nie wolno ich skrzywdzić. Jak będą się opierać, ogłuszcie ich – przypomniał czarodziej Astrel.

– Uwaga! – wykrzyknął kapitan gwardii – Uderzamy za trzy… dwa… jeden… DO ROBOTY!

Wszyscy wyskoczyli z busów i pobiegli w stronę domu Raymonda, starając się nie hałasować. Nagle zatrzymali się. Część wytrzeszczyła oczy, reszta zbladła. To, co zobaczyli, przerosło ich najgorsze oczekiwania…

*

Pokój wyglądał na przytulny. Podłoga była zrobiona z drewnianych paneli, a ściany pomalowane na kremowo. Na środku stało duże, drewniane łóżko.

– No dobra – mruknął Nataniel – To kto tu śpi?

– Sądzę, że to panie powinny mieć ten przywilej – powiedział Velnard.

– O nie! Nie mam zamiaru spać z nią w jednym pokoju – zawołała Gwenael, wskazując wampirzycę.

– Mi tam wszystko jedno – odparła cicho Eliana. Zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, zeszła po schodach na parter.

– No to może ja będę mógł z tobą pospać? – Nataniel uśmiechnął się Gwenael, mrugając.

– Dobrze – powiedziała dziewczyna.

– Naprawdę?!

– Tak… Tylko nie wyobrażaj sobie za dużo, ja nie jestem taka.

– Ma się rozumieć.

– Widzę, że postanowiliście ustalić wszystko bez nas – wtrącił się Velnard – Ale dobrze, więc ja, Eliana i Raymond prześpimy się na dole… Tylko mi tutaj nie świntuszcie. Musicie nabrać sił przed jutrzejszym dniem, w końcu mamy ratować świat.

– Bądź spokojny, Velnardzie. Nataniel popamięta mnie, jeśli wejdzie na moją połowę łóżka – zapewniła go Gwenael. Czarodziej uśmiechnął się, a potem opuścił pokój razem z Raymondem, zamykając za sobą drzwi.

– Więc którą część łóżka bierzesz? – spytała Gwenael.

– Obie!

– Natanielu, ostrzegam cię – dziewczyna uśmiechnęła się i pokiwała palcem.

– Tylko żartowałem – Nataniel wyszczerzył zęby – A co do stron… Jest mi wszystko jedno.

– To dobrze. Wezmę tą bliżej okien.

– W porządku.

Gwenael zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku, który stał w kącie. Nataniel zrobił to samo. Potem zdjął resztę rzeczy, pozostawiając na sobie tylko spodnie i koszulę. Tobołek, Lustrzane Ostrze i łuk położył pod wieszakiem, gdzie przed sekundą Gwenael zostawiła swój worek i włócznie. Gdy się obrócił, siedziała już na łóżku, oparta o ścianę. Patrzyła na okno, za którym widać było centralną część Vornancity – miasto lśniło tysiącami świateł. Nataniel spojrzał na nią i nagle o czymś sobie przypomniał…

– Koń! – zawołał.

– Co? – zdziwiła się Gwenael.

– Twój rumak i powóz! Co się z nimi stało?

– Och, spokojnie… Wszystkim się zajęłam – rzekła.

– Co masz na myśli?

– Powiedziałam konikowi, żeby dalej pojechał sam.

– Zrozumiał? – bąknął Nataniel. Gwenael uśmiechnęła się.

– Tak – powiedziała – On jest bardzo mądry…

*

Nadszedł ranek. Słońce wyjrzało zza horyzontu i ozłociło dachy Difer. Gwenael wyjrzała przez okno i zobaczyła pierwsze płatki śniegu, które powoli opadały na miasto. Obserwowała je przez chwilę, a potem obróciła się do Nataniela. Po tym, co stało się wczorajszej nocy, jeszcze się nie obudził. Głowę miał w bandażach… Drzwi zaskrzypiały i do pokoju wszedł Velnard.

– Odpocznij trochę, nie musisz przy nim ciągle siedzieć – powiedział – Już nic mu nie grozi.

– Dobrze – Gwenael uśmiechnęła się, a potem wyszła z pokoju… Korytarz był pusty. Dziewczyna zerknęła przez ramię na drzwi – złoty numerek 15, który na nich wisiał, lśnił w półmroku. Potem przemierzyła korytarz, zeszła po schodach, opuściła karczmę „Pod sowim pazurem” i ruszyła w kierunku stajni, która stała obok. Gdy przeszła przez drzwi, ujrzała drewniane pomieszczenie. Nie było wielkie, ale pomieściłoby się w nim dziesięć koni. W rogu stał jej powóz, a przy nim śnieżnobiały rumak.

– Witaj, mam nadzieję, że się nie stęskniłeś – powiedziała. Koń zarzucił grzywą i spojrzał na nią. Podeszła do niego i pogładziła go po grzbiecie.

– Wiesz, co masz zrobić? Widziałeś, co się tutaj działo?

Koń przytaknął swoją wielką głową.

– Przekaż jej wszystko, co do najmniejszego szczegółu. Powiedz, że Vavian zamierza dostać się na Wed Deireth. Na pewno cię wynagrodzi – powiedziała Gwenael. Rumak wyprostował się. Srebrne światło napełniło stajnie i z grzbietu konia wyłoniły się wielkie skrzydła. Gwenael odwiązała go od wozu i otworzyła mu drzwi.

– Leć – szepnęła. Pegaz zarżał głośno, wybiegł ze stajni i wzbił się w powietrze. Obserwowała go, póki nie znikł wśród chmur, a potem spakowała najpotrzebniejsze rzeczy do białego worka i wróciła do karczmy.

*

Nataniel usiadł po drugiej stronie łóżka. Co ona tu właściwie robi, pomyślał nagle, dlaczego razem z nami chce ratować Aurina i odzyskać Tęczę? Przecież to jej w ogóle nie dotyczy! Pomaga nam, choć nie ma z tego żadnych korzyści… Kto na tym świecie robi cokolwiek bezinteresownie? Chyba jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego, jak ona. Ciekawe, czy wszystkie aury są tak wspaniałe?

– Dziękuję ci – powiedział.

– Za co?

– Za to, że nam pomagasz, choć wcale nie musisz.

– Och, nie mogłabym zignorować kogoś, kto potrzebuje pomocy. Warto pomagać innym. To sprawia, że stajesz się kimś lepszym. Ten świat potrzebuje dobroci, bo inaczej zostanie pochłonięty przez zło. Ja chcę po prostu, żeby można było żyć trochę łatwiej i spokojniej. To, w jaki sposób traktujesz innych, cię definiuje. Dlatego trzeba wyciągnąć do nich pomocną dłoń – oświadczyła Gwenael. Nataniel uśmiechnął się.

– Naprawdę uważasz, że każdy zasługuje na pomoc?

– Tak.

– Nawet takie osoby, jak Aria? – spytał. Gwenael uśmiechnęła się dobrodusznie, ale w jej oczach pojawiło się coś dziwnego.

– Tak – rzekła wreszcie – Ona również zasługuje na pomoc.

– Spodziewałem się, że to powiesz… – mruknął Nataniel – Jesteś naprawdę niezwykła. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego, jak ty…

Spojrzeli na siebie. Przez chwilę nie odrywali od siebie wzroku, jakby się nad czymś usilnie. Potem uśmiechnęli się tylko i zaczęli przygotowywać się do snu…

Nagle huknęło! Cały dom zadrżał! Ze ścian posypał się tynk! Na ulicy rozległy jakieś grzmoty i ryki.

– Co się dzieje? – zawołał Gwenael. Nataniel złapał ją za przegub.

– Idziemy na dół! – wykrzyknął. Oboje wybiegli z pokoju i pognali w kierunku schodów. Hałasy na zewnątrz robiły się coraz głośniejsze.

– To GO? Atakują?! – spytał poszukiwacz, jak tylko wpadli do salonu na parterze.

– Atakują, ale nie nas! – odparł Velnard, który razem z Elianą i Raymondem stał przy oknie. Nataniel podbiegł do niego, zerknął na ulicę i rozdziawił usta – przed domem było ponad dwudziestu krasnoludów w czarnych mundurach i jakiś tuzin czarodziei. Wszyscy walczyli z armią goblinów, na czele której stały trzy potężne trolle. Stworzenia były dwa razy większe od przeciętnego elf, miały szarą skórę, małe oczka i dwa wielkie kły, które wyrastały ze szczęki. Nosiły grube, zardzewiałe zbroje, a w dłoniach trzymały topory.

RYK! HUK! ŚWIST! GROM! BŁYSK! KRZYK! TRZASK! WYBUCH! – walka trwała. Gwardziści strzelali z małych dział plazmowych, czarodzieje ciskali wielkimi kamienie, które wyrwali z ziemi za pomocą magii. Potwory ginęły jeden za drugim, ale nie poddawały się. Jeden z trolli dostał plazmą w pierś, ryknął wściekle i rzucił się na krasnoludów, miażdżąc toporem kogo tylko się dało. Pozostałe dwa poszły za jego przykładem. Krasnoludy zaczęły fruwać w powietrzu jak lalki. Te, które uniknęły toporów, rzuciły broń i zaczęły uciekać, wrzeszcząc coś o posiłkach. Czarodzieje zostali sami, ale wciąż dobrze sobie radzili. Gobliny co chwilę ginęły od spadających kamieni, magicznego ognia, czy mieczy. Trolle, pozbywszy się krasnoludów, natarły na magów, ale nawet one nie mogły sprostać ich mocy – jak tylko się zbliżyły, czarodzieje posłali w nie tuzin błyskawic. Jeden ryknął i padł martwy na ziemię, pozostałe cofnęły się, ściskając paskudne poparzenia i jęcząc.

– Pomożemy im? – spytał Nataniel.

– Zwariowałeś?! Po cholerę mamy się w to mieszać?! Sami sobie poradzą! My mamy inne zadanie do wykonania! – oburzył się Velnard.

– Więc będziemy tu tylko tak stać i się gapić?! – zawołała Gwenael.

– Nie – odparł czarodziej – Ruszamy na Wed Deireth. Tutaj i tak już nie odpoczniemy… Lećcie po swoje rzeczy!

Nataniel i Gwenael pognali po schodach na górę, ale jak tylko znaleźli się w swoim pokoju, usłyszeli z dołu huk walącej się ściany. Błyskawicznie pochwycili swój bagaż i zbiegli na parter… Cały salon wyglądał jak pobojowisko – podłoga była usłana pyłem i kawałkami cegieł, w jednej ze ścian była ogromna wyrwa, meble były poprzewracane, a Velnard, Raymond i Eliana leżeli na ziemi.

– UWAŻAJCIE! – zawołał czarodziej… Z dziury w ścianie wyłonił się troll. Był wściekły, z ust ściekała mu ślina. Machnął toporem, miażdżąc kilka foteli. Velnard, Eliana i Raymond pozbierali się z podłogi i spojrzeli na niego z przerażeniem. Zauważył ich. Ryknął, uniósł topór i zaczął się do nich zbliżać. Gwenael chwyciła swoją włócznie, rozsunęła ją i cisnęła… Ostrze mignęło w powietrzu i wpiło się w jego ramię. Potwór charknął i obrócił się ku niej. W jego oczach szalał obłęd. Ciął z góry. Gwenael odskoczyła w ostatniej chwili. Nataniel wcisnął się w kąt. Topór rozrył drzwi, przy których stali. Drzazgi poleciały we wszystkie strony.

– Velnardzie, zrób coś! – zawołała Eliana. Velnard drgnął, a potem wyciągnął miecz z pod poły płaszcza i skierował go na trolla. Błysnęło. Błyskawica wypaliła w dłoni potwora sporą dziurę. Jego ryk wstrząsnął całym budynkiem. Troll upuścił topór i zaczął walić pięścią we wszystko wokół… Kawałki ścian wystrzeliły w powietrze.

– UCIEKAJCIE! Ten dom zaraz się zawali! – zawołał Velnard. Cała piątka wybiegła z salonu przez dziurę w ścianie… Ledwo to zrobili, rozległ się straszliwy huk – dom zapadł się! W jednej chwili przemienił się w kupę gruzu! Ryki trolla ucichły…

– Uff… No i po problemie – mruknął Nataniel.

– Nie sądzę – jęknął Velnard. Wszyscy obrócili się i zobaczyli, że w ich kierunku biegnie jakiś tuzin goblinów.

– DO BRONI! – wrzasnął czarodziej. Nataniel wyjął strzałę z kołczanu i nałożył ją na cięciwę, a Eliana sięgnęła po sztylety, które spoczywały na jej plecach.

– Moja włócznia jest w ruinach! – zawołała Gwenael. Velnard obrzucił ją krótkim spojrzeniem, gwizdnął i po chwili srebrna włócznia wyleciała z gruzów domu. Dziewczyna złapała ją w powietrzu, popatrzyła na potwory z gniewem i rozwinęła skrzydła… Ich srebrny blask zalał uliczkę! Gobliny zawahały się na moment, ale później wydały wściekłe okrzyki i zaatakowały…

To nie trwało długo. Eliana rozpłatała dwóm gardła, Gwenael zabiła trzech, Nataniel powalił kolejną dwójkę… Resztą zajął się Velnard. Stanął przed goblinami, zamknął oczy i rozłożył szeroko ręce. Przez sekundę Natanielowi wydawało się, że zwariował, ale potem zobaczył, co robi czarodziej… Gruz z domu Raymonda zadrżał, a po chwili wirował już wokół całej piątki jak szalony. Parę goblinów spróbowało przekroczyć krąg – bezskutecznie. Latające deski i cegły szybko sobie z nimi poradziły. Pozostałe potwory uciekły z ogrodu Raymonda w pośpiechu.

– Tornado! Jesteśmy w środku tornada! – zawołał radośnie Raymond, klaszcząc w dłonie i podskakując. Velnard opuścił dłonie – gruz znieruchomiał i spadł na ziemię. Gdy to zrobił, wszyscy usłyszeli krzyki, które dobiegały z ulicy:

– Tam są! To ci przestępcy!

– Znaleźliśmy ich!

– Astrelu, to oni!

– Nie pozwólcie im uciec! – zawołał Astrel. Jego krzyk ledwo przebił się przez zgiełk bitwy.

– Velnardzie, co robimy? – spytał Nataniel.

– Zmywamy się stąd, już nic nas tutaj nie trzyma – odparł Velnard – Daj mi Iskry.

– Iskry?

– Tak, przecież to ty je masz!

– Ach, no tak – Nataniel zaczął szukać Iskier po kieszeniach, ale zanim je znalazł, furtka, która prowadziła na posiadłość Raymonda, rozpadła się na proszek i do ogrodu wbiegł Astrel.

– Vavianie! Jestem… Astrel! – wydyszał – Król wysłał mnie, żebym… ciebie znalazł! Kazał mi… powiedzieć, że chce… ci pomóc i żebyś… nie uciekał!

– CO?! – zdziwił się Velnard.

– Król pragnie ci pomóc… Vavianie. Musisz mi uwie…

– UWAŻAJ! – krzyknęła Gwenael. Astrel obrócił się. Tuż za nim stał ostatni troll. Monstrum, dysząc ciężko, uniosło topór ostatkami sił. Czarodziej zareagował natychmiast. Machnął swoją białą różdżką i broń trolla wybuchła… Kawałki metalu wbiły się w ciało potwora. Ryk. Huk. Ziemia zadrżała – troll runął na nią, szamocząc się rozpaczliwie. W końcu charknął krwią i umarł.

– Vavianie! – Astrel obrócił się do Velnarda – Chodźmy stąd! Zabiorę cię do króla!

– Vavianie? – zdziwił się Nataniel – Przecież on się nazywa Velnard! Velnardzie, o co tu chodzi?

Ale Velnard nie odpowiedział. Stał nieruchomo, a jego oczy były utkwione w Astrelu. Czyżby to była prawda? Król chce mu pomóc? Dlaczego? Przecież już dwa razy odmówił mu wsparcia… Velnard przypomniał sobie zebranie Rady Pięciu Światów, u której starał się o pomoc. Ranier należał do niej, ale nie podniósł ręki, gdy Nafiels, przewodniczący rady, spytał, kto wierzy w historię czarodzieja. Kilka dni później Velnard spróbował uzyskać pomoc u króla ponownie, ale ten nie chciał go nawet słuchać… Dlaczego teraz zmienił zdanie? Chyba że to pułapka… Może król chce go złapać, używając obietnic jako przynęty? To byłoby bardziej prawdopodobne od tego, że wreszcie mu uwierzył. Ale ja nie mam zamiaru złapać się na haczyk, nie dam się oszukać! Już za dużo błędów popełniłem, ale koniec z tym!

Rozległ się kolejny huk – jakiś czarodziej cisnął głazem w grupę goblinów. Velnard ocknął się z zadumy, spojrzał na Astrela i ten już wiedział, jaką otrzyma odpowiedź.

– Przykro mi, Astrelu, ale nie ufam już twojemu królowi – powiedział Velnard – Natanielu, daj mi Iskry…

– Velnardzie, zastanów się! Oferujemy ci pomoc! – zawołał Astrel, podczas gdy Nataniel wręczył Velnardowi czerwone kamienie.

– Wybacz, ale mam już dosyć kłamstw – to powiedziawszy, czarodziej otarł je o siebie. Między kamieniami pojawiły się złote iskry. Zamiast zgasnąć, rozbłysły jaśniej i zamieniły się w płomienie, które w parę sekund spowił Velnarda, Nataniela, Elianę i Gwenael. Poszukiwacz ze zdumieniem zauważył, że wcale nie są gorące. Wprost przeciwnie, nawet ich nie czuł, jakby były powietrzem. Potem błysnęło i cała ulica zadrżała! – czwórka podróżników znikła bez śladu… Jedyne, co po nich zostało, to niewielki krater w ziemi i rozgrzane powietrze.

– Łuuuhuuu! Są tu nawet fajerwerki! Na takiej imprezie jeszcze nie byłem! – zaskrzeczał Raymond, tańcząc na krawędzi krateru – To kto rozdaje drinki?!

Astrel spojrzał na niego ze zdumieniem.

 

Rozdział 20

Musimy się przygotować

Słońce wzeszło nad horyzontem i okryło góry Arivionu barwami złota, pomarańczy i czerwieni. Zza chmur, które płynęły powoli po niebie, wyłonił się sokół. Ptak zatoczył krąg nad górami i nagle zobaczył coś niezwykłego… Na zielonych zboczach pobliskiej góry stał gigantyczny pałac. Nie przypominał on żadnego z Eleriorskich, czy Belegiradzkich budynków. Był zbudowany głównie z kamienia, choć zawierał również sporo drewnianych elementów. Miał czarne, trapezoidalne dachy, które wyglądały szczególnie dziwnie na wielopoziomowych budynkach – każde piętro posiadało swój własny dach! Do pałacu należały również ogrody pełne drzew wiśni, na których rozkwitały białoróżowe kwiaty. Były tam brukowane drogi i piękne, kamienne fontanny. Przez sam środek ogrodów płynął wodospad, który dzielił je na dwie części. Obie łączył misternie wykonany most. Wszystkie elementy pałacu były otoczone wielkim, kamiennym murem i złotą mgłą, która okrywała całą krainę Arivionu… Sokół obniżył lot, przeleciał nad różowymi drzewami, minął kilka drewnianych wież i wylądował na parapecie kwadratowego okna, które zamiast szyby miało drewnianą, romboidalną kratkę. Było przez nią widać niewielkie pomieszczenie o wiśniowej podłodze i ścianach z materiału, który przypominał pergamin. Na środku pokoju stał niski stół, a w rogu było łóżko, na którym spała złotowłosa kobieta. Była niezwykłej urody. Miała gładką skórę i piękną twarz. Otulała się parą srebrnych skrzydeł, które wyrastały z jej pleców. Nagle drgnęła, obróciła się, uniosła powieki i popatrzyła prosto na sokoła. Jej oczy były złote.

– Witaj – powiedziała i uśmiechnęła się. Sokół, oczarowany jej skrzydłami, nawet nie drgnął. Kobieta podniosła się z łóżka. Jej ciało okrywała zwiewna, srebrzysta szata. Na szyi nosiła złoty naszyjnik z wielkim rubinem. Zbliżyła się do stolika, podniosła z niego drewniany kubek i napiła się wody. Potem podeszła do pergaminowych drzwi, odsunęła je i wyszła z pokoju.

Po chwili przechadzała się już po ogrodach. Gdy doszła do małego placu, który otaczały drzewa wiśni, usiadła na jego środku, skrzyżowała nogi i zamknęła oczy… Najpierw skupiła się na swoim oddechu, potem powoli oczyściła umysł z myśli. Nie było łatwo, ostatnio miała sporo na głowie, ale w końcu jej się udało. Wówczas to, co materialne, znikło i pojawiło się coś pięknego… Czuła się tak, jakby była wszędzie i nigdzie jednocześnie… Widziała wszystko, choć miała zamknięte oczy. Przez moment znajdowała się w świecie, w którym nie były one potrzebne… Potrafiła określić, ile liści znajduje się na najbliższym drzewie, ile jest chmur na niebie. Widziała je, ale nie myślała o nich. W tym świecie nie trzeba było myśleć, wystarczyło czuć…

– Pani.

Otworzyła oczy i ujrzała jednego ze swoich poddanych. Aur miał na sobie brązowy płaszcz i białą szatę. Przez sekundę wydawało mu się, że jest na niego wściekła, bo przerwał jej medytację (patrzyła na niego tak, jakby chciała go spopielić), ale potem jej spojrzenie złagodniało. Uśmiechnęła się i powiedziała:

– O co chodzi?

– Pani, obserwatorzy zauważyli jakiś obiekt na niebie. Zdaję się, że to pegaz – oparł aur.

– Nareszcie… – szepnęła, wyraźnie podekscytowana – Prowadź!

Opuścili ogrody i wspięli się na kamienny mur. Poddany zaprowadził ją pod jedną z wież, gdzie czekało już kilku strażników – wszyscy wpatrywali się w niebo.

– Witajcie – rzekła.

– Witaj królowo! – zawołali chórem, kłaniając się. Odpowiedziała skinieniem głowy, a potem popatrzyła w górę… Pegaz był już całkiem blisko. Po chwili wylądował na murze, wzbijając w powietrze kłęby kurzu. Jego skrzydła lśniły niczym gwiazdy.

– Miło cię widzieć. Długo na ciebie czekaliśmy – powiedziała.

Przybyłem najszybciej, jak tylko mogłem, pomyślał pegaz, mam wszystkie informacje…

– Dobrze… Nie możemy zwlekać, musisz mi wszystko pokazać – rzekła i podeszła do niego. Pochylił przed nią swój łeb, a ona dotknęła palcami jego czoła. Zwykle pokazywanie komuś swoich myśli sprawia wiele bólu, ale pegaz, który miał potężną magiczną moc, nic nie czuł. Jego wspomnienia przewijały się przed oczami królowej jak jakiś dramatyczny film. Gdy zobaczyła, jak Gwenael wyprawia go ze stajni, oderwała dłoń od jego głowy i szepnęła z trwogą:

– A więc Aria zdobyła Tęczę i zamierza otworzyć Bramę Umarłych przed zachodem słońca… Sytuacja ma się gorzej, niż przewidywałam. Firelu… – zwróciła się do aura, który ją tutaj przyprowadził – Przekaż dowódcom pierwszego i drugiego oddziału Armii Pałacowej, żeby przygotowali swoich żołnierzy do walki! Wyruszamy przed zmierzchem!

Firel zrobił głęboki ukłon, a potem szybko się oddalił. Królowa odwróciła się do pegaza.

– Powiedz Gwenael, że zaatakujemy wieczorem, kiedy Aria spróbuje otworzyć Bramę. Tylko się pośpiesz! – powiedziała. Pegaz kiwnął łbem na znak, że zrozumiał, po czym zarzucił swoją piękną grzywą, załopotał skrzydłami i wzbił się w powietrze… Po minucie zniknął z pola widzenia. Teraz królowa zerknęła na jednego z aurów, którzy stali na murze.

– Przygotuj Wodną Bramę na podróż do Elerioru. Muszę odwiedzić kilku znajomych…

Gdy już wszyscy odeszli, żeby wypełnić jej rozkazy, spojrzała na ogród, który z góry przypominał morze biało-różowego śniegu. Wed Deireth to potężna forteca, ale powinniśmy ją odbić, pomyślała. Aria ucieknie, to pewne, ale najważniejsze jest, żeby uniemożliwić jej uwolnienie feniksa. Może już nigdy nie wróci do tego świata… Królowa oparła się o balustradę i spojrzała na swoją krainę. Nadszedł czas, żeby naprawić błędy, które popełnili nasi przodkowie… Dzisiejszego wieczoru zakończymy historię Arii. Musimy się przygotować.

Sokół przyglądał się jej ze szczytu pobliskiej wieży. Potem zapiszczał głośno trzy razy, rozpostarł skrzydła i wzniósł się do lotu. Po chwili utonął w złotej mgle, która zalegała między górami.

*

Ogień znikł. Nataniel poczuł chłód. Otworzył oczy i ujrzał kamienną ścianę. Rozejrzał się – razem z Velnardem, Elianą i Gwenael był w jakiejś grocie.

– Co to za miejsce? – bąknął. Velnard nie odpowiedział, tylko podszedł do wyjścia. Nataniel zrobił to samo, a później wyjrzał z jaskini. Dech zaparło mu w piersiach… Na zewnątrz były olbrzymie góry. Przypominały szare olbrzymy. Przerastały atmosferę i sięgały gwiazd…

– To właśnie jest Wed Deireth – powiedział czarodziej.

– Ale… mówiłeś, że Wed Dereth to tylko jedna góra! – wyjąkał Nataniel.

– Bo to jest tylko jedna góra – odparł Velnard, pokazując, żeby spojrzał w bok. Poszukiwacz zrobił to i poczuł jeszcze większy zachwyt… Olbrzymy wspinały się po zboczu czegoś większego, jak drzewa po grzbiecie góry. Dopiero teraz Nataniel pojął, czym naprawdę jest Wed Deireth, Szczyt Świata.

– Jak to możliwe, że żyjemy? Przecież te góry są prawie w kosmosie. Powinniśmy zamarznąć, albo się podusić! – wypalił.

– Wed Deireth jest otoczony magiczną barierą która utrzymuje tu powietrze i ciepło – odparł Velnard. Nataniel rozglądał się, pochłaniając widoki oczami. Serce biło mu szybko, krew pulsowała mu w skroniach. Jeszcze nigdy nie widział takiej góry.

– To, co zobaczyłem w czasie Widzenia, nawet się do tego nie umywa… – wyszeptał.

– W lustrze widziałeś tylko szczyt Wed Deireth. Właśnie tam musimy się dostać, żeby uratować Aurina…

Na dźwięk tego imienia Nataniel oderwał się od podziwiania gór.

– Kiedy to zrobimy? – spytał.

– Jak tylko się prześpimy. Jak widać, tutaj panuje inny czas niż w Belegriadzie. Słońce dopiero zachodzi. Mamy przed sobą całą noc… Już nikt nie przerwie nam snu.

– Jak myślisz, skąd się tam wzięły potwory?

– Nie wiem… możliwe, że Aria wysłała za nami jakiegoś szpiega.

– Szpiega?!

– Tak… Istnieje też możliwość, że ma swoich popleczników we wszystkich krainach Narianu. Wtedy znalazłaby nas bez problemu?

– Jak to?

– Wiesz, w końcu narobiliśmy w Belegriadzie porządnego bałaganu – Velnard uśmiechnął się – Nie tak trudno było nas zauważyć.

– Ale jak potwory znalazły nas tak samo szybko jak GO?

– Zapewne ktoś z Gwardii jest sługą Arii… Jednak to tylko moje domysły, nie należy się tym przejmować. Musimy się skupić na naszym głównym zadaniu: odzyskaniu różdżki… Wracajmy do środka.

Nataniel przytaknął, po czym obaj wrócili do groty. Velnard machnął dłonią i na ziemi pojawiły się cztery śpiwory. Zrobił to jeszcze raz i na środku zmaterializowała się kula ognia. Eliana i Gwenael zgarnęły wszystkie bagaże do kąta.

– Dobra, kładziemy się. Musimy zażyć snu, bo inaczej wszyscy będziemy mieć pod oczami takie wory jak Nataniel – powiedział Velnard. Nataniel zrobił oburzoną minę – Jutro czeka nas wyzwanie, któremu możemy nie sprostać… Musimy się przygotować.

*

Ranek zbliżał się wolnymi krokami. Nad horyzontem rozkwitła blada poświata. Z północy powiał wiatr, niosąc ze sobą kolejne płatki śniegu. Drzewa zakołysały się, ale śnieżna pierzyna szybko je unieruchomiła. Gwardzista, który dyżurował w wieży strażniczej miasta Difer, spoglądał na nie ponuro, otulając się ciaśniej swoim płaszczem. Cholibka, pomyślał, zimno tu jak cholera. A ja jeszcze dostałem przydział z samego rana, kiedy największy mróz po tyłku daje!… Już nie dam się tak wrobić, co to, to nie! Od dzisiaj biorę tylko popołudniowe patrole po mieście. Gwardzista usiadł i prawie wsadził buty w ognisko, bo czuł, że stopy mu zamarzają. Jego czapka już dawno pokryła się szronem… Po chwili, gdy ogrzał stopy, podniósł się na równe nogi i znów spojrzał na las, który rósł u stóp gór. Nagle coś zobaczył – jakieś ciemne kształty wyłoniły się spomiędzy drzew. A cóż to, pomyślał, a w jego wyobraźni pojawiły się obrazy przeróżnych potworów, które pojawiły się ostatnio w okolicy. Pochwycił lunetę, przyłożył ją do oka i skierował na brzeg lasu. Serce biło mu szybko. Jednak po sekundzie odetchnął z ulgą… To byli rycerze – cała Brygada Defensywna pojawiła się na polach, które oddzielały miasto od lasu. Na jej czele stał Arnotaf…

Szlag, pomyślał czarodziej, siedem zgłoszeń o potworach w ciągu jednej nocy, w tym trzy prawdziwe! Jeszcze nigdy nie zbiłem aż trzech potworów w ciągu kilku godzin! Co się dzieje?! Mam nadzieję, że ten wilkołak nikogo nie ugryzł, bo przy następnej pełni pojawi się jeszcze jeden potwór, którego trzeba będzie zabić… Każda kolejna myśl napełniała go oburzeniem i nienawiścią. Jak potwory śmiały nas zaatakować? Czy tysiąc lat temu nie pokazaliśmy im, jak potężni jesteśmy? Widocznie nie zrozumiały lekcji, ale nie trzeba się tym przejmować… Zawsze można udzielić im kolejnej, jeszcze sroższej. W pewnej chwili przypomniał sobie umierającego wilkołaka. Żal ścisnął jego serce, w końcu potwór był kiedyś elfem. Ale uczucie szybko minęło, wróciła nienawiść… Czarodziej zmierzył rycerzy groźnym wzrokiem, a potem ruszył w kierunku południowowschodniej bramy Difer.

Strażnicy krępy i złotowłosy otworzyli odrzwia, jak tylko go zobaczyli. Minął ich bez słowa i przeszedł przez bramę. Za nim kroczył jego oddział. Gdy wszyscy znaleźli się na alei, brama powoli się zamknęła. Czarodziej powiódł wokół wzrokiem… Szyby w domach były przyozdobione lodowymi kwiatami, a parapety śnieżnymi kołnierzami. Ulicę pokrywała gruba warstwa białego puchu. Pod ścianami uformowały się zaspy. Nikogo nie było w pobliżu. Światła w oknach były pogaszone. W mieście panowała martwa cisza.

– Wracamy do koszar! – zawołał. Grupa Defensywna ruszyła przed siebie. Po jakichś piętnastu minutach znaleźli się przed koszarami. Był to trzypiętrowy budynek z zamkową wieżą, za którym mieścił się plac treningowy, a raczej coś, co go imitowało (były tam tylko trzy tarcze strzeleckie i dwie słomiane kukły, które ktoś przyodział w zbroję. Arnotaf podszedł do drzwi, ale zanim zdążył w nie zapukać, te otworzyły się na oścież i z budynku wybiegł jakiś gwardzista. Dysząc, zatrzymał się i podał czarodziejowi rulonik pergaminu. Arnotaf, patrząc na niego z mieszaniną zdziwienia i gniewu, rozwinął zwój i zaczął czytać. Z każdą sekundą czytał coraz szybciej, aż jego oczy zaczęły śmigać po tekście z prędkością błyskawicy. Gdy skończył, zrobił taką minę, jakby zobaczył armię umarłych. Upuścił pergamin, spojrzał na Grupę Defensywną i ryknął:

– ROZKAZ OD KRÓLA! WSZYSCY DO RATUSZA! PRZENOSIMY SIĘ DO ARIVIONU!

*

Rozkaz królewski do wszystkich Grup Defensywnych

Król Ranier Mefisto Eriotel VI, władca Narianu, zarządca zamku Verimiel, główny sędzia E-anu, mistrz magii IV stopnia i jeden z Erolów, członków Rady Pięciu światów, niniejszym unieważnia wszystkie poprzednie polecania i nakazuje, aby każda Grupa Defensywna natychmiastowo udała się do stolicy Arivionu.

Oficjalnym powodem wydania tego rozkazu jest powrót Arii Feristo Kertiery, niegdyś przewodniczącej Rady Pięciu Światów, mistrzyni magii V stopnia, trzykrotnej laureatki gwiazdy przymierza, dwukrotnej zdobywczyni orderu światłości, pięciokrotnej zwyciężczyni nagrody Hefeistela, stworzycielki feniksa, obecnie przywódczyni buntu potworów. Wiadomo jedynie, że Aria ma swoją siedzibę na legendarnym Wed Deireth, znanym również jako Szczyt Świata, a jej siły liczą przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy stacjonujących we wszystkich Pięciu Światach. W przeciągu kolejnych dwudziestu czterech godzin ma również zamiar przywrócić do życia Sylvaina Feristo, ognistego demona, Feniksa.

Grupy Defensywne mają obowiązek stawić się w wyznaczonym miejscu przed nadejściem godziny 00:00 czasu Eleriorskiego. Sprzeciwienie się rozkazowi albo niewykonanie go w terminie będzie surowo karane, tak samo jak iformowanie zolnierzy o zaistnialej sytuacji. Na miejscu dowódcy oddziałów otrzymają dalsze instrukcje.

Alvien Siri Cosiere

Pieczęć królewska:

RME

*

– A teraz pobij je i wyślij do wszystkich Grup Defensywnych – powiedział Ranier, oddając listy Alvien.

– A ty? – spytała.

– Wracam do Belegriadu – odparł Ranier – Czekają na mnie…

– Rozumiem – Alvien ukłoniła się – Będę czekać w Arivionie…

To powiedziawszy, opuściła pomieszczenie. Ranier zrobił to samo. Gdy wyszedł z Sali tronowej, znalazł się w długim korytarzu z białego kamienia. Po jednej stronie wisiały pochodnie, po drugiej mieściły się wysokie okna, przez które widać było rozgwieżdżone niebo. Sufit zdobiły freski, które przedstawiały wielkich bohaterów z historii Elerioru… Ranier przyśpieszył. Przecinał komnaty, mijał korytarze, wchodził i schodził po schodach, aż wreszcie dotarł do prostokątnej sali. Było tu dwanaście par ciężkich, żelaznych drzwi i dwa rzędy drewnianych biurek – na każdym stał świecznik i stosy pergaminów. Król udał się na koniec pomieszczenia, gdzie stał wysoki kontuar. Minął go i zatrzymał się przed jednymi z drzwi. Były okryte żelaznymi latoroślami, między którymi majaczyła mała dziurka od klucza. Ranier ściągnął z szyi piękny łańcuszek, na którym wisiał złoty klucz – jeden z trzech magicznych kluczy Fidellasa. Przyjrzał mu się. Wiedział, że drugi znajduje się u Ity Degleis, ale nie miał pojęcia, że ostatni z nich jest własnością Aurina. Wsadził kluczyk do zamka i przekręcił. Latorośle rozsunęły się na bok i drzwi stanęły otworem. Król przeszedł przez nie i znalazł się w okrągłej komnacie. Panował tu półmrok… W całym pomieszczeniu stały szklane słupki, na których błyszczały wodne klucze – każda z kulek roztaczała wokół błękitną poświatę. Na środku komnaty stała wodna brama… W aureoli, która była jej częścią, lewitował już jeden z wodnych kluczy. Otaczały go znaki stworzone wyłącznie ze światła. Ze złotej róży wylewały się strumienie wody… Ranier podszedł bramy, a potem powoli zanurzył się w przeźroczystej tafli.

Znalazł się w identycznym pomieszczeniu pełnym kryształowych słupków. Jedyna różnica polegała na tym, że po tej stronie teleportu czekała na niego dwunastoosobowa straż.

– Czekaliśmy, jak nam kazałeś – powiedział jeden z królewskich gwardzistów.

– Dobrze… Wracamy do gabinetu prezydenta – odparł Ranier. Wszyscy opuścili salę… Po kilku minutach podróżowania przez prezydenckie korytarze (były zrobione z drewna, pomalowane na biało i wyłożone czerwonym dywanem) dotarli przed gabinet Vincenta.

– Zostańcie na zewnątrz – powiedział Ranier. W następnej chwili był już wewnątrz gabinetu. Vincent siedział za swoim metaliczno-srebrnym biurkiem, królowa aurów stała za nim i wpatrywała się w okno. Kiedy zamknął drzwi, oboje spojrzeli na niego.

– Wysłałem listy do wszystkich grup defensywnych. Powinny się zjawić w Arivionie przed Eleriorską północą. Razem z moją strażą zamkową dadzą nam jakiś tysiąc żołnierzy.

– Znakomicie – powiedziała kobieta – Moi rycerze też są gotowi… A co z twoimi, Vincenicie?

Wszyscy popatrzyli na prezydenta. Vincent ocknął się dopiero po chwili:

– Ach, no… więc moje krasnoludy… już się, eee… mobilizują – wyjąkał.

– Dobrze – królowa uśmiechnęła się – A teraz proponuję udać się do Arivionu… W końcu to tam ma się zebrać nasza Armia Trzech Światów. Musimy się przygotować.

*

Nataniel obudził się. W jaskini panował półmrok. Ognisko powoli wygasało, spomiędzy węgielków błyszczała czerwień i złoto. Poszukiwacz usiał i otarł twarz dłońmi. Właśnie przyśniło mu się, jak wielka wiwera rozrywa Aurina na strzępy… To nie był miły sen. Sięgnął po bukłak z wodą, który leżał przy ognisku, zaspokoił pragnienie i rozejrzał się… Od razu zauważył, że czegoś tutaj brakuje – w jaskini byli tylko Velnard i Gwenael. Eliana gdzieś znikła. Nie budząc ich, wstał i podszedł do wyjścia. Był środek nocy. Gwiazdy błyszczały nad wierzchołkami gór, rzucając na nie blado-błękitne promienie. Nataniel popatrzył w górę i wtedy ją zobaczył… Eliana stała na pobliskim szczycie. Jej oczy utkwione były w księżycu, którego sierp błyszczał na niebie. Nagle obróciła się i spojrzała na Nataniela zupełnie tak, jakby go wyczuła. Rozwinęła swoje nietoperze skrzydła, odbiła się od skał i wzniosła się w powietrze. Po chwili wylądowała obok niego.

– Co robiłaś? – spytał.

– Musiałam po prostu… wyprostować skrzydła – odparła – Dlaczego nie śpisz?

– Miałem… zły sen.

– O Aurinie?

– Tak… o nim. Eliano… Velnard prosił, żebym cię o to nie pytał, ale…

– Zabiła mojego ukochanego – przerwała mu – Kiedyś wierzyłam w to, co mówiła, ale kiedy zamordowała tego, którego kochałam, uciekłam…

Nataniel opuścił wzrok.

– Przykro mi… – szepnął. Eliana nic nie powiedziała.

– Mam nadzieję, że Aurin żyje… Nie wyobrażam sobie, co bym zrobił, gdybym dowiedział się, że go zabiła.

– Cierpiałbyś… – powiedziała chłodno. Nataniel zamilkł. Przez kilka minut spoglądali na krajobraz, milcząc. Ognisko zgasło zupełnie.

– Wracajmy do środka – szepnęła Eliana.

– Myślisz, że uda się nam odbić różdżkę? Jest nas tylko czworo…

– Nie wiem…

Weszli do jaskini. Teraz było tu kompletnie ciemno, ale Eliana zdawała się widzieć wszystko. Zgrabnie przeskoczyła nad ogniskiem i weszła do swojego śpiwora. Nataniel musiał wymacać się drogę. Gdy wreszcie się położył, coś mu się przypomniało.

– Dlaczego ten czarodziej… Astrel… Dlaczego mówił do Velnarda Vavian?

– Nie wiem… – odparła. Nataniel zaśmiał się.

– Kolejna tajemnica… Zastanawiam się, kim tak naprawdę jest nasz czarodziej – mruknął. Choć nic nie widział, wydawało mu się, że Eliana zerknęła na niego, jakby właśnie natrafił na czuły punkt.

– Ten cały Astrel proponował nam pomoc… Mówił, że sam król nas poprze.

– Pewnie kłamał, żeby złapać Velnarda.

– A jeśli to była prawda?

– Teraz nie ma to znaczenia… Śpij. Musimy nabrać sił przed jutrzejszym zadaniem, musimy się przygotować…

*

Gdy się obudził, nad horyzontem majaczyła purpurowa poświata. Powoli zbliżał się świt. Westchnął. Zostało mu jakieś pół godziny… Później sen się skończy, a koszmar zacznie od nowa. Wstał i spojrzał na Arię. Jej złote włosy lśniły, choć w pomieszczeniu panował półmrok. Nie spała. Patrzyła na niego. Miała smutek wymalowany na twarzy i zaczajony w oczach. Nic nie powiedział. Opuścił tylko wzrok i wyszedł z pokoju… Po chwili dotarł na taras. Gwiazdy gasły, poświata jaśniała, a niepokój i strach rosły w jego sercu. Za chwilę Aria się przemieni, a on będzie musiał zadecydować, czy jej pomóc. Choć minęło kilka godzin, nadal nie wiedział, co zrobi. Jeszcze nigdy nie był tak niezdecydowany. Prawdę mówiąc, było mu wszystko jedno… Czuł w sobie pustkę, tak jakby Aria wszystko z niego wyssała… Kiedy była potworem, pozbawiła go tego, co dobre. Teraz, jako cudowna kobieta, wyciągnęła z niego całe zło. Nie wiedział już, kim jest. Wydawało mu się nawet, że nie potrafiłby odróżnić dobra od zła. Wszystko się ze sobą zmieszało. Aria zmieniła go bardziej, niż ktokolwiek inny. Niesamowite, jak kobieta może wpłynąć na mężczyznę, pomyślał i zaśmiał się ponuro.

Poświata zaczęła przybierać błękitną barwę. Igła strachu wbiła się głębiej w jego serce… Została mu już tylko chwila. Usłyszał, jak Aria zbliża się do niego powoli. Potem poczuł ciepło jej ciała. Przytuliła się do niego. Teraz oboje wpatrywali się w horyzont. Milczeli. Aurin czuł, jak jej serce bije coraz szybciej. Bała się, tak samo jak on… Po chwili ostatnia gwiazda znikła z nieba.

– Już czas… – powiedziała, a potem spojrzała prosto w jego oczy – Ja… przepraszam… za wszystko… Wybacz mi… Tak bardzo chciałabym, żeby ta noc… nigdy się nie skończyła.

– To nie twoja wina… – rzekł, a przed oczami stanęła mu twarz Velnarda. Przez chwilę czuł w sercu niewyobrażalną nienawiść – Nie ty zawiniłaś.

– Tak, ja… Pozwoliłam zniewolić się nienawiści, to wyłącznie moja wina… – szepnęła. Potem zaczęli się całować… Ich serca biły takim samym tępem, ich usta przypominały płomienie. Byli jak żywioły, które razem mogłyby wstrząsnąć światem…

Tymczasem słońce wyjrzało zza horyzontu. Krwawe światło spowiło Wed Deiereth.

Aurin czuł, jak jej skóra marszczy się i chłodnieje, ale nie przestawał, nie mógł. Jeszcze chwilę chciał czuć jej usta. Ona pierwsza przerwała pocałunek. Aurin otworzył oczy i spojrzał na nią… Lewa strona jej twarzy była szara i przegnita, tak samo jak prawa dłoń, która zrastała się ze skrzydłem. W pomarszczonym oczodole błyszczało małe czerwone oko, między ustami widać było kły. Aria znów stała się pół-potworem.

– A więc… czas wrócić do spraw najważniejszych – powiedziała, a potem złapała go za gardło i przygwoździła do balustrady. Jej szmaragdowe oko powiększyło się – Teraz znasz mnie całą. Wiesz, jaka byłam, zanim skazano mnie na potępienie… Wiesz, jaka jestem teraz, jako potwór. Odkrywając moją naturę, poznałeś również prawdziwe oblicze tego świata, Aurinie… Wydaje ci się, że nie potrafiłbyś odróżnić dobra od zła. Myślisz, że wszystko się ze sobą zmieszało… W pewnym sensie masz rację. Widzisz, dobro i zło to tylko słowa. Zostały wymyślone przez kilku elfów, żeby uprościć ich żałosne życie. Uważamy, że coś jest złe tylko dlatego, że oni tak postanowili. Od dziecka jesteśmy trenowani jak zwierzęta. Nie potrafimy samodzielnie myśleć. Każde nasze zachowanie, słowo jest z góry zaplanowane! Żyjemy według wytyczonego harmonogramu! JESTEŚMY NIEWOLNIKAMI!

Puściła go. Jej oczy zapłonęły szaleństwem.

– Dobro, zło… To nasz wymysł. Nie istniały, póki my ich nie stworzyliśmy. Są iluzją, tak jak wszystko wokół. Gdybyś powiedział dziecku, że zabijanie jest dobre, myślałoby tak przez resztę swojego życia… Tak samo jest z całą naszą moralnością i zasadami. Zniewoliliśmy się urojeniami. Taki jest ten świat, sztuczny i okrutny… Prawdziwy jest tylko chaos, nicość, nieład. One nie uznają zasad. Są czyste, pozwalają istnieć wolności, nie ograniczają umysłu. Dlatego je wybrałam… Teraz ty musisz rozstrzygnąć, czy mi pomożesz… Świat iluzji, czy świat chaosu? Gdzie leży twoja serce Aurinie? Decyduj…

Aurin odwrócił się od niej i spojrzał na Narian.

– Od dziecka mówiono mi, co mam robić. Najpierw chodziłem do szkoły, później zdobyłem pracę, a to wszystko dlatego, że ktoś tak postanowił… Cały ten czas czułem się tak, jakbym był martwy. Moje życie było z góry zaplanowane, szare i nudne… Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że postępowałem według wzorca dobrego obywatela. Pewnego dnia zobaczyłem starca, który przeżył swoje życie, postępując zupełnie jak ja… Bogowie, wyglądał tak żałośnie. Podszedłem do niego i zacząłem z nim rozmawiać. Opowiedział mi o sobie wszystko… Miał wykształcenie, dobrą pracą, rodzinę, ale to było niczym, bo tak naprawdę nigdy tego nie chciał. Przynajmniej tak mi powiedział. Całe jego życie nie dało mu ani chwili wolności. Dopiero gdy nadeszła starość, zaczął marzyć, żeby zrobić coś niewyobrażalnego, co nie wiąże się z zasadami. Pragnął choć raz wyzwolić się od tego chorego rytuału. Niestety nie było mu to już dane… Tydzień po jego śmierci odszedłem z pracy, porzuciłem swój dom i wyruszyłem w podróż, która zmieniła moje życie. Stałem się poszukiwaczem skarbów, odnalazłem chociaż drobinę wolności… Ale świat tego nie przeoczył. Miał już gotową broń przeciwko mnie… W końcu poszukiwacze to złodzieje, mordercy, gwałciciele i tak dalej… Z resztą znasz ten przesąd – Aurin uśmiechnął się – gotowy stereotyp, który pozwala ścigać poszukiwaczy po wszystkich krainach, jakbyśmy byli kryminalistami albo bezpańskimi psami… Czy w tym świecie jest miejsce na wolność? Zapewne nie… Narianie nie zostali stworzeni, żeby być wolni. Czy zasługują na śmierć? Nie wiem… Nie mi o tym sądzić. Za mało ich znam, za mało spędziłem lat na tej ziemi. Czy pomogę ci uwolnić feniksa? Moja odpowiedź brzmi… tak. Zrobię to. Nie dlatego, bo uważam, że chaos to jedyne rozwiązanie… Zrobię to, ponieważ ty tego chcesz, tylko dlatego…

Aria zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Przez chwilę przypominała mu jego samego, kiedy pierwszy raz poczuł się wolny. Potem spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

– Teraz wrócisz do swojego pokoju, Aurinie… Gdy słońce zajdzie, przyjdę po ciebie. Udamy się przed Bramę Umarłych. Nim nastanie północ, otworzymy ją.

– Dobrze – Aurin przytaknął. Jego oczy były puste, nieprzytomne – Mam ją zawołać?

– Już tu idzie…

– Więc… do wieczora.

– Do wieczora, Aurinie… A tak przy okazji: twoi towarzysze już tutaj są. Przybyli na Wed Deireth wczoraj wieczorem. Mają zamiar ciebie uwolnić i odzyskać różdżkę.

– Skąd to wiesz? – spytał Aurin, a jego twarz pobladła. Zaczął się niepokoić o Nataniela i resztę… Aria uśmiechnęła się tajemniczo, a potem powiedziała coś, co według niego nie miało nic wspólnego z tematem:

– Widzisz, Aurinie, zaufanie jest czymś naprawdę naiwnym.

 

*

Natanielu, nadszedł czas…

– Co… już?

– Tak.

– Dobrze.

Nataniel ziewnął, przetarł oczy i spojrzał na Gwenael. Podała mu bukłak z wodą. Napił się i usiadł. Zdziwiło go, że Eliana i Velnard jeszcze śpią. Był pewny, że znowu obudził się ostatni… Gwenael podeszła do nich i zaczęła po kolei budzić. Nataniel wstał i podszedł do wyjścia. Powiew rześkiego powietrza owiał mu twarz. Widok gór napełnił go dziwnym spokojem…

– Nie, maleńka, jeszcze nie, jeszcze pięć minut, pokochamy się później… Tak, tak, będzie więcej niż dwa razy – wymamrotał sennie Velnard.

– Velnardzie, obudź się. Nie jesteś w łóżku. Nikt nie będzie się z tobą kochał! – powiedziała Gwenael.

– Nie chcesz się kochać, maleńka?

– NIE JESTEM TWOJĄ MALEŃKĄ!

Rozległ się plask policzkowanego policzka. Nataniel zachichotał.

– CO! Co się dzieje?! – zawołał Velnard.

– Wstawaj! Nadszedł ranek! – warknęła oburzona Gwenael.

– Dobrze, dobrze… Czemu jesteś taka zdenerwo…

– ZBOCZENIEC! – przerwała mu. Velnard coś odpowiedział, ale Nataniel już go nie słuchał. Jego myśli po raz kolejny w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin powędrowały do Aurina. Wreszcie nadeszła chwila, kiedy ruszą mu na pomoc. Tylko czy będą mieli kogo ratować? Może Aurin leży gdzieś, martwy? Nataniel potrząsnął głową, jakby chciał się w ten sposób pozbyć złych myśli. Oczywiście, nic mu to nie dało. Spojrzał na chmury, które płynęły w dole, i nagle zdał sobie sprawę z tego, że przypominają mu twarz Aurina. Matko, ja już kompletnie wariuje, pomyślał i roztarł czoło dłońmi. Potem jeszcze raz zerknął na chmury, a gdy stwierdził, że nie ma tam już żadnej twarzy, wrócił do jaskini. Wszyscy byli już gotowi. Velnard dzierżył miecz, Eliana srebrne sztylety, a Gwenael swoją obustronną włócznię… Bagaże leżały na ziemi.

– Zostawimy je tutaj. Jeśli uda nam się odzyskać różdżkę, wrócimy po nie. Jeśli nie… cóż, wówczas nie będą nam już potrzebne – powiedział Velnard. Nataniel przytaknął.

– Poczekajcie chwilę – mruknął. Eliana, Velnard Gwenael patrzyli, jak założył na ramię łuk, przypasał do siebie Lustrzane Ostrze i wyciągnął z tobołka malutki złoty kluczyk.

– Nie może być! – zawołał Velnard – Czy to jest… nie, nie wierzę…

– To klucz Aurina – odparł Nataniel – potrafi otworzyć każde drzwi.

– Tak, ale… Czy to jest klucz Fununkulusa?

– No tak – bąknął poszukiwacz.

– O bogowie! – na twarzy Velnarda pojawiło się szczere uradowanie – Ostatni z trzech, zaginiony klucz Fununkulusa! Szczęście nam sprzyja! Daj mi go, bardzo nam pomoże…

Nataniel wręczył Velnardowi kluczyk. Czarodziej spojrzał na niego z zachwytem, a potem schował go do kieszeni i wyszczerzył zęby.

– Dobrze, teraz jesteśmy już gotowi – powiedział – Przyjaciele, czas dokonać niemożliwego. Ruszajmy na Wed Deireth!

Opuścili jaskinię.

– Tak, wszystko pięknie, tylko ja my mamy się niby dostać na sam czubek tej przeklętej góry? Bo chyba nie będziemy się wspinać… – burknął Nataniel, patrząc na wielkie szczyty, które wznosiły się nad jaskinią.

– Tędy proszę – mruknął czarodziej. Okazało się, że obok wejścia do jaskini mieści się wąska ścieżka. Wszyscy weszli na nią i zaczęli maszerować w górę, ku Szczytowi Świata… Z każdym krokiem czuli, jak w ich sercach rośnie niepokój i zwątpienie. Mieli stawić czoło setkom potworów i odzyskać różdżkę… Czy byli świadomi tego, że tutaj może się zakończyć ich życie?… Tak. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewali się niczego innego. Tylko jedna osoba była pewna sukcesu, tylko jedna śmiała się w duchu… tylko zdrajca.

Koniec
Nowa Fantastyka