- Opowiadanie: Groch12 - Kloszard

Kloszard

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kloszard

Zza rogu budynku wyszedł niskiego wzrostu mężczyzna, ubrany w dziurawe na kolanach dżinsy, brudny t-shirt i połatany w prawie wszystkich miejscach, stary płaszcz. Przez prawe ramię miał przerzucony, wypełniony worek na śmieci. Gęste, polepione od deszczu włosy przyklejały się do jego policzków, które zdobiły liczne szramy. Źle zrośnięty nos przesunął się w lewo. Przekrwione, brunatne oczy szybko przeczesywały teren, szukając ewentualnych łupów. Po chwili zatrzymały się na nie opróżnionym jeszcze koszu na śmieci. Kloszard ruszył wzdłuż niewielkiej, obdrapanej kamienicy w stronę celu. Deszcz padał mocno. Samochód przejechał szybko koło włóczęgi, ochlapując go zebraną na drodze wodą. Mężczyzna niewzruszenie szedł w stronę oddalonego kosza. Po chwili, przemoknięty do suchej nitki i zziębnięty, dotarł do kubła. Jego ręka powędrowała do środka. Chwilę grzebał w koszu, aż w końcu z triumfalną miną wyciągnął rękę z pojemnika. W zaciśniętej dłoni trzymał ledwo napoczętą paczkę chipsów. Zrzucił worek z ramienia i sprawnym ruchem wsadził do niego jedzenie. Włóczęga ruszył dalej, zarzucając zdobyte przedmioty na plecy. Deszcz padał nieustannie, utrudniając drogę. Mężczyzna wyszedł ze starej części miasta i znalazł się na jego przedmieściach. Odchodzące od głównej drogi, wąskie uliczki prowadziły do ukrytych wśród drzew osiedl lub pojedynczych mieszkań. W odległości kilku kilometrów od mijanego właśnie przez włóczęgę przystanku znajdowało się wielkie śmietnisko. Kilkanaście wysokich hałd pięło się w górę na kilkadziesiąt metrów, zasłaniając widok na znajdujące się w oddali góry. To właśnie w stronę tego śmietniska szedł kloszard.

 

 

Włóczęga stanął przed otwartą bramą, prowadzącą na wysypisko. Po obu stronach przejścia stały wieże ze starych samochodów, niebezpiecznie przechylając się w stronę mężczyzny. On sam, nie zwracając na to większej uwagi, ruszył w stronę niewielkiej przyczepy kempingowej ustawionej w samym rogu śmietniska. Mijał sterty gruzu i zbite w sześcienne kostki odpady organiczne. Na tyłach wysypiska znajdował się wielki mur z opon, który oddzielał tę część składowiska od drugiej. Ta zamknięta część, była dokładnie ogrodzona z wszystkich stron i miała położony dach, tak, że nikt kto nie był w środku, nie mógł się dowiedzieć, co tam jest. Włóczęga dotarł do przyczepy i zapukał pięścią w drzwi. Po chwili otwarły się i na progu stanął gruby mężczyzna ubrany w czarne spodnie od dresu i biały, poplamiony piwem, podkoszulek bez rękawów. Właściciel wysypiska zatrzymał wzrok na brudnej twarzy kloszarda.

– Czego? – warknął grubas.

– Mam części – odpowiedział włóczęga. Po tych słowach wyraz twarzy właściciela zmienił się na bardziej przyjazny.

Kloszard ściągnął worek z ramienia i pokazał jego wnętrze grubasowi. Na twarzy właściciela wykwitł szeroki uśmiech. Włóczęga wyjął kilka, z pozoru zepsutych, części i podał je grubasowi. On wziął je pod pachę i zadowolony odwrócił się w stronę swojego mieszkania.

– Moment. Mam jeszcze baterie – powiedział spokojnym głosem żebrak i wyjął z kieszeni trzy baterie AA.

Właściciel wziął je i z jeszcze szerszym uśmiechem na twarzy zamknął drzwi od przyczepy. Włóczęga wyjął paczkę chipsów i zaczął jeść. Po chwili znalazł się przy materacu, przykrytym grubym kocem. Przy dziurawej poduszce znajdował się malutki, żarzący się jeszcze koksownik. Mężczyzna rzucił worek na niewielką stertę przeróżnych przedmiotów, znajdujących się na prawo od materaca. Kloszard skończył posiłek, położył się i zasnął otulony kocem.

 

 

Mężczyzna obudził się i przetarł oczy. Deszcz już nie padał. Włóczęga powoli wstał i rozciągnął się. Kości chrupnęły i żebrak ruszył w stronę beczki z deszczówką. Ochlapał sobie twarz i ręce i od razu poczuł się lepiej. Wrócił na miejsce wypoczynku. Wziął worek i wysypał wszystkie wczorajsze zdobycze na kupkę znalezionych wcześniej przedmiotów. Ruszył w stronę przyczepy kempingowej. Zapukał w drzwi. Grubas otworzył drzwi i gestem zaprosił włóczęgę do środka. Kloszard, nie zastanawiając się ani chwili, wszedł do środka. Przyczepa okazała się całkowicie pusta, nie licząc posłanego łóżka i małego telewizora stojącego na lodówce.

– Potrzebujemy jeszcze pięć akumulatorów i wszystko jest gotowe – rzekł grubas.

Włóczęga nawet się nie odezwał, tylko wyszedł z przyczepy i ruszył w stronę centrum miasta.

 

 

Było wczesne popołudnie. Dwaj mężczyźni ubrani w niebieskie stroje robocze zamykali warsztat. Jeden z nich wsadził klucz do kieszeni i ruszyli w stronę najbliższego fast-fooda. Minęło kilka minut. Z ławki stojącej naprzeciwko warsztatu wstał włóczęga. Obszedł zakład i znalazł się na tyłach. Niewielkie drzwi prowadziły do środka pracowni. Żebrak wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza wytrych i podszedł do drzwi. Wsadził narzędzie do zamka i zaczął grzebać. Po chwili drzwi otwarły się ze skrzypieniem. Kloszard schował wytrych i wszedł do środka. Warsztat był duży. Stało w nim kilkanaście aut. Włóczęga podszedł do pierwszego pojazdu. Otworzył maskę i powoli rozmontował wszystko, by wydobyć akumulator. Wyciągnął go i położył na wózku stojącym obok. Żebrak podszedł do kolejnego auta. Wymontował kolejny akumulator i położył obok poprzedniego. Zdążył wymontować jeszcze jeden, gdy usłyszał szczęk otwieranego zamka. Włóczęga podbiegł szybko do stołu z narzędziami, wziął z niego klucz i schował się za autem. Drzwi otworzyły się i ukazał się w nich mechanik. Ruszył w stronę auta, za którym stał żebrak. Minął je i zatrzymał się przy stole z narzędziami. Włóczęga powoli wyszedł zza samochodu. Podkradł się do mechanika i uderzył go kluczem w głowę. Mężczyzna jęknął tylko i wywrócił się. Żebrak ruszył z powrotem w stronę pojazdów i wymontował dwa brakujące akumulatory i jeden na zapas. Kiedy wszystkie części znalazły się na wózku, kloszard opuścił warsztat tylnymi drzwiami. Udał się z powrotem na wysypisko.

 

 

Włóczęga wraz z grubasem stał przed murem z opon. Przed nimi znajdowały się, nie widoczne z daleka, drzwi. Właściciel wysypiska otworzył je i wszedł do środka. Żebrak pchając przed sobą wózek, ruszył za grubasem. Znaleźli się w wielkiej hali. Pośrodku stał wielki pojazd. Przypominał ogromny autobus z skrzydłami po bokach i dwoma silnikami, podobnymi do rakietowych, z tyłu. Wokół pojazdu biegało kilkunastu mechaników. Włóczęga ruszył w stronę wehikułu. Od razu podbiegli do niego robotnicy i wzięli akumulatory.

– Wmontujcie je pod siedzenia – krzyknął mężczyzna, zapewne inżynier, stojący na prawo od kloszarda.

Robotnicy od razu wzięli się do pracy. Po kilkunastu minutach akumulatory zostały zamontowane. Włóczęga dopiero teraz zauważył, stojących zanim kilkunastu podobnych do niego żebraków.

– Panowie. Wsiadamy – krzyknął grubas, siedzący już w autobusie na miejscu kierowcy.

Wszyscy robotnicy, mechanicy, włóczędzy i inżynier wsiedli do pojazdu. Dostawcy akumulatorów udało się zająć miejsce na samym początku, dzięki czemu widział wszystko przez przednią szybę. Kilkadziesiąt metrów przed nim wysunął się lekko do góry długi pas. Dach hali zaczął się powoli rozsuwać. Autobus powoli ruszył. W kilkanaście sekund rozpędził się do 100 km. Rozległo się buczenie. Włóczęga zauważył w bocznym lusterku, że włączyły się zamontowane z tyłu silniki. Prędkościomierz zatrzymał się przy 150 km/h, ale na pewno jechali szybciej. W końcu oderwali się od ziemi i zaczęli się wznosić. Do ich uszu dobiegł głośny huk. Hala właśnie wybuchła, zacierając wszystkie ślady.

– Lecimy do domu – odezwał się wesoły głos kierowcy. Tylko teraz kierowca nie był już tym grubasem, co przedtem. Skóra mu poszarzała, wyrosło mu trzecie oko, a rozdwojony język wystawał z pyska. Włóczęga również się uśmiechnął, wystawiając rozdwojony język.

Koniec

Komentarze

Jest taka autorka, Kathe Koja. I jest jej powieść "Skóra". Jeśli ktoś chce dowiedzieć się, jak może wyglądać opis wysypiska, powinien przeczytać początek "Sóry".
Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka