- Opowiadanie: Agrest - Wielnoc (BEZDROŻA 2012)

Wielnoc (BEZDROŻA 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wielnoc (BEZDROŻA 2012)

Kto tylko mógł omijał tę drogę w nocy. Wiadomo, licho nigdy nie śpi, a nie wiedzieć czemu, właśnie w tej drodze upatrzyło sobie miejsce do straszenia wszystkich z okolicy. Właściwie to licho nie było takie głupie, bo każdy, kto chciał sobie skrócić drogę z Grójca do Robaszewa o przeszło pięć kilometrów, zwyczajnie musiał iść przez ten las.

 

Stary Piesyk na przykład dwa tygodnie temu jechał tędy furmanką, wracał od szwagra ciemną nocą. Droga jest łatwa, prosta, dobrze ubita, więc kobyłka szła raźnie. Stary widział tylko przy krzyżówce, może trochę nawet dalej, jak za furmanką coś stoi. Głowę obrócił, a tam słup na środku drogi. Przestraszył się okrutnie, konia popędził. Odwraca się, a tu słup w tej samej odległości od niego i znika i pojawia się bliżej i znowu. Piesyk we wrzask okrutny wpadł i wzywa Świętej Panienki. Nagle jak coś nie trzaśnie na wozie! Patrzy – nic nie ma, tylko powietrze zrobiło mu się w płucach lodowate. Coś przylazło, dogoniło i siedziało za nim. Kobyła zaraz zarżała, zatrzymała się i furmanki ani o metr dalej nie pociągnie, taka to dusza ciężka musiała ich dopaść. Mężczyzna z miejsca wytrzeźwiał, chciał uciekać gdzie pieprz rośnie, ale w nogach dopadła go niemoc ze strachu i ani ruszyć się, ani nic. To wył jak dziecko, łeb chował w dłoniach, aby przypadkiem coś mu nie wejrzało w oczy.

 

Znalazł go rankiem na tej drodze sołtys, co do gminy jechał rowerem, całego osiwiałego na głowie jak gołąbek. Zabrał chłopinę do domu, a ten już drugi tydzień jak nie przestaje pić. Tylko we wsi się śmieją, że to nie dusza umęczona go dopadła, a zwykłe delirka.

 

 

 

Kostka nie mogła teraz wyrzucić z pamięci tej zasłyszanej opowieści. Bała się jechać przez las, ale cóż zrobić? Bartek wróci pewnie zaraz z karczmy, a jak jej nie będzie w domu to znowu powie, że się puszcza i obije.

 

Księżyc wisiał nisko na niebie, wielki, majowy w kolorze krwi i ropy. Co i rusz przy drodze posadzone brzozy odbijały tą upiorną poświatę. Powietrze stało martwe, duszne i niesłychanie parne jak na koniec miesiąca, przesycone wściekłym zapachem konwalii i bagna. Tylko gdzieś w koronach najwyższych sosen lekki wiaterek kołysał gałęziami, które skrzypiały charakterystycznie i strząsały z siebie zeszłoroczne igliwie. Odzywała się sowa, lelek, a czasem i jakiś dzięcioł, który robotę lekarza drzew zostawił najwyraźniej na noc.

 

– Zdrowaś Mario… – powtarzała szeptem Kostka, naciskając coraz mocniej na pedały rowerowe. A rower jak zaklęty zakopywał się w piasku, podbijał na korzeniach, których nie sposób było dojrzeć w ciemnościach. – Błogosławiona ty między niewiastami… – zapomniała dziewczyna jak modlitwa szła dalej, więc tylko ten wstęp uparcie i mantrycznie gadała do siebie. Byleby tylko nie słyszeć lasu, byleby zająć czymś myśl.

 

Rogatka. Połowa drogi za nią. I nic się nie stało, pomyślała. Gdyby tylko ta opowieść o słupie i ciężkiej duszy nie uderzała po umyśle z mocną tak wielką, że nijak nie szło zapomnieć. Zatrzymała rower, musiała odpocząć. Będąc w dziesiątym miesiącu ciąży musiała na siebie uważać, nie mogła już się przemęczać, bo krótki i płytki oddech zatkałby jej płuca jak korek. Starała się jednak patrzeć tylko na drogę równą, prostą i białą jak sól.

 

– Puć, puć… – odezwał się ptak niby to ludzkim głosem.

 

– Kto?! – ni to zapytała, ni wrzasnęła karlica.

 

– Puć, puć – znów zaskrzeczała pućka tuż nad jej głową.

 

Tego było za wiele. Ciężarna kobieta odbiegła od drzewa, poderwała rower z nieludzką wręcz siłą. Ptak za nią w pościg przelatywał z drzewa na drzewo. Ona w strach jeszcze większy już siada na za wysokie jak dla niej siodełko, naciska na pedał. Kierownica zachybotała się, ale dała radę jakoś zachować równowagę.

 

– Puć, puć…!

 

– Zostaw! – wrzasnęła przestraszona.

 

Tym krzykiem przerażona łania wyskoczyła z krzaków, śmignęła obok drogi, błyskając lusterkiem na zadzie.

 

Karlica przewróciła się. Stłukła kolano, jednak brzuch wielki i pełny niczym dojrzała brzoskwinia, ochroniła. Syknęła, na czworakach chciała wyjść spod roweru.

 

– Puć, puć!

 

Rozpłakała się na tej drodze. Wiadomym jest, że pućki, kanie i inne podniebne demony tylko czekają, aby ciężarną osaczyć, omamić, aby w końcu wyrwać z brzucha nienarodzone, ale żywe dziecko. Bała się. Niesamowicie wręcz, ale podobnie jak stary Piesyk ruszyć się nie mogła, tylko szlochała skulona na drodze z białego pisaku.

 

– Puć do mnie! – odezwał się ptaszek przed nią siedzący na starej, powykrzywianej sośnie.

 

– Nie pójdę!

 

– Puć, puć…! – zaskrzeczał. Potem słyszeć się dało szybki, mantryczny dźwięk bijących o siebie skrzydełek nocnego prześladowcy.

 

Zerwał się wiatr, wiejący karlicy prosto w twarz mokrą od łez. Z sobą niósł jasny pył drogi, który brudził jej twarz i sukienkę w brzydkie, szare smugi z błota. Pociągała nosem. Nie mogła mieć pewności ile czasu tak siedziała. Ptaszek odleciał gdzieś, bo tylko wiatr baraszkował w koronach drzew i wył w niedalekich stąd dołach.

 

Wstała. Rower podniosła, jednak skrzywione koło wyglądało teraz jak połamana kończyna. Nie dało się nim ani jechać, ani prowadzić.

 

– Pućże do mnie, dziewczyno! Przecie wołam cię, a ty jak to ciele! – odezwała się starsza kobieta, która pojawiła się na drodze jak duch jakiś, albo czarna zjawa. Karlica znów miała już w krzyk i płacz wpaść, że dała się tak jakiejś podłej mamunie podejść, ale poznała głos.

 

– Agata?! To ty? – zapytała drżącym głosem tak pełnym nadziei, jakby stara kobieta, mająca przeszło siedemdziesiąt zim na karku, mogła ją w tej chwili ocalić nawet i z paszczy niedźwiedzia. I to bez większego wysiłku.

 

Babka zaś zmierzała powoli w stronę karlicy. Poruszała się, z tego co pamiętała dziewczyna, zawsze o lasce. Teraz jednak szła o własnych siłach. Była jakby nieco wyższa i garbu nie miała na plecach. Odmieniona Agata, jaśniejsza z oczu i twarzy, których nawet księżyc i noc majowa nie zdołały skryć.

 

– Agatko kochana!

 

– Wołałam cię.

 

– Myślałam, że to nie byłaś ty – wyjaśniła ciężarna, sama chyba nie bardzo wierząc już w to co słyszała, a czego nie. Może tylko wyobraźnia płatała jej figle? Pewnie tak. To ze strachu i przez tę opowieść o Piesyku.

 

– Dej, pomogę – powiedziała to z taką czułością i troską w głosie, o jakiej tylko może pomarzyć człowiek, który bardzo przed chwilą się czegoś bał. W tych słowach więcej było otuchy i szczerej wiary niż w kazaniu niedzielnym proboszcza.

 

Pomogła karlicy wstać. Pokazała jej gdzie sukienkę ma rozdartą, i że kolano jej krwawi.

 

– Agato… ale ty wróciła? Przecie mówili twoi, że pojechałaś za morze do siostry… – i chciała coś dodać, ale stara w te słowa:

 

– Pojechała, pojechała. Ale wróciła! Tęskno mi do wsi było i tyle. Ty mów lepiej, co robisz tu sama i… – tu zrobiła przerwę jakby celową, krok w tył potoczyła się, obserwowała jej brzuch wielki – i czemuś ty jeszcze nie?

 

Kostka zaś zamiast odpowiedzieć cokolwiek znowu w płacz. Stara ją objęła o nic nie pytała, przecie we wsi obok mieszkała, karlicę znała od kołyski. Sama powiedziała rozżalona, że to nie jej męża Andrzeja dziecko, że Andrzej już drugi rok jak poszedł w kamasze, że mieszka z bratem jego jedynym Bartkiem, i że Bartek dla niej strasznie niedobry jest o to, że kto inny ją zbrzuhacił. Mówiła dużo, nieskładnie i z grubsza tak, jakby chciała w kwadrans starej Agacie opowiedzieć całe dziesięć lat jak jej w wiosce nie było.

 

– Bo dzieciątko na ojca czeka z urodzeniem – powiedziała jej w końcu, kiedy Kostka zaczęła wyć o to, że ciąża nie chce się rozwiązać. – No nie rycz już.

 

 

 

Poszły obie przez las. Rower został między trzema bukami głębiej w lesie, aby nikt nie ukradł przez czas, aż Bartek po niego nie przyjdzie.

 

– Strachów nie ma co się bać, głupitka – pocieszała młódkę Agata. – Tylko nie patrzaj na boki, to nie będzie strachów – tu zaśmiała się, pewna swego.

 

Przy końcu drogi zaś na lewo od kobiet na drzewie wisi końska czaszka, obraca się w te i we w te, kłapie nieznośnie zielono-białą żuchwą, straszy.

 

 

 

 

 

Przeszły przez jedną, uśpioną wieś. Kostka nigdy w życiu nie cieszyła się tak słysząc ujadanie psów, które wyczuły kogoś na drodze. Agata nie mówiła wiele o swojej rodzinie, u której spędziła poprzednią dekadę, jednak dało się zobaczyć, że wyjazd jej posłużył. Tak jakby te dziesięć lat nie zrobiło na niej jakiegokolwiek wrażenie, a nawet można by dać jej dwadzieścia lat mniej niż miała faktycznie.

 

– No, Kostuś. Dalej pójdź sama. Mnie w prawo na Gozdy, tobie w lewo na Robaszew. O Bartka się nie bój, pewno śpi już dawno, upity jak świnia w stodole – dodawała jej otuchy. Oparła się o wierzbę, tych rząd cały rósł przy drodze jasnej jak szereg strażników.

 

– Dziękuję, Agato. Zmartwiałabym w tym lesie!

 

– Nie godaj, idź już – zaśmiała się, najwyraźniej nie chcąc podziękowań od karlicy.

 

 

 

Odprowadziła wzrokiem ciężarną, aż jej maleńka i pokraczna sylwetka nie zniknęła zupełnie jej z oczu.

 

Noc tu, na polu, była inna niż ta w lesie. Chmury targał srogi wiatr, od południa już gnając wielką, czerniejącą bardziej niż mrok nocny, chmurę burzową. Błyskało się nad Burzeninem tęgo. Księżyc wyżej będący, przybrał barwę soli. Nie dawał się zasłonić ani jednej chmurze, stał dumny i wielki, przedłużał cienie, mieszał we wzorku, płatał figle.

 

Pod wiatrem uginały się pokornie zielone łany ledwo wzeszłej pszenicy i owsa. Pachniało cudownie mokrą ziemią, deszczem, który spadł tuż przed nocą oraz cierpką wonią amoniaku, która niosła się od zabudowań gospodarskich.

 

Babka stała w miejscu, oparta o wierzb. Spojrzała na Księżyc, skłoniła mu nieznacznie głowę. Dwa kroki do przodu i weszła w jasną plamę jego blasku, ale sama jej postać zdawała się tkwić w mroku takim samym jak przed chwilą pod drzewem. Odrzuciła głowę do tyłu mocno, coś chrupnęło. Potem znowu i jeszcze raz, głowa zaczynała coraz bardziej bezwolnie opadać na pierś, a potem na plecy. Kilka ruchów głowy na boki i już stara, sucha główka obraca się prawie dookoła własnej osi. Kobieta skurczyła się, schyliła, nieco zmarniała w nogach, ale przybrała masy w ramionach. Obrosła w szare pióra, oczy wyszły prawie z czaszki.

 

– Puć, puć! – zawołała już mało ludzkim głosem.

 

Zmieniona w wielką sowę, poleciała na czubek jednej z wierzb. Miała w końcu diabła w kręgosłupie od dziesięciu lat.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Uhm... no tak. Mógłbym się trochę czepiać, ale pewno będzie, że to stylizacja taka. Ludowa. No to powiem, że nie przekonała mnie, wręcz się nie podobała.
Za to dialogi w kilku miejscach źle zapisane i błąd ortograficzny – „zbrzuhacił”. Literówka – głupitka.
Opisy straszne. Księżyc barwy krwi i ropy? Albo soli? Płatający figle?
A to moje ulubione:
Odrzuciła głowę do tyłu mocno, coś chrupnęło. Potem znowu i jeszcze raz, głowa zaczynała coraz bardziej bezwolnie opadać na pierś, a potem na plecy.
Odrzuciła głowę do tyłu, potem ta opadała coraz bardziej na pierś i na plecy. Genialne...
A jakbym chciał się bardzo doczepić to w modlitwie jest „błogosławionaś ty” ; )

Przykro mi, nie kupuję tego opowiadania. Może ktoś inny.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

dzięki za złapanie literówek

i poczytanie

Jak na lesną drogę, na której straszy, to za mało akcji:)

Dobrze się czytało, całkiem fajny klimat. Czy dobrze odgadłem, że diabeł przeprowadził karlicę przez las dlatego, że niedługo z jej brzucha miało wyskoczyć małe diablątko, czy też to tylko moja nadinterpretacja?

jak wrzucę resztę tego tekstu, a nie sam wstęp to się przekonasz... :)

Zdajesz wszak sobie sprawę, Agreście, iż na konkurs liczy się tylko to, co mamy przed oczyma tutaj? Nie wypadało najpierw dokończyć, potem wrzucić?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Wiem jak działają konkursy.

Wiedziałam z góry, że nie wyrobię się z całością, a ten wstęp - chociaż nędzny - może uchodzić jako samodzielny tekst.

Czemu masz się nie wyrobić z całością? Termin przesunięty wszak do 31 sierpnia jest.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Gdybym miała odpiwednią ilość czasu pewnie zdecydowałabym inaczej.

Raczej że za furmanką coś stoi niż jak.

 

"...słup w tej samej odległości od niego i znika i pojawia się bliżej i znowu." - A interpunkcja gdzie?

 

Zwykła delirka a nie zwykłe.

 

Wielki, majowy w kolorze krwi i ropy - ohydne. poza tym przecinek po majowy.

 

TĘ poświatę, brońcie bogowie nie tą.

 

Mantrycznie... powtarzasz to słowo dwukrotnie. Jakoś mnie dziabnęło.

 

...uderzała po umyśle z mocną tak wielką... - literówka: mocą.

 

Miejscami masz problemy z określaniem podmiotu.

 

"Ona w strach jeszcze większy już siada na za wysokie jak dla niej siodełko, naciska na pedał. Kierownica zachybotała się, ale dała radę jakoś zachować równowagę." - Kto zachowal równowagę, kierownica czy Kostka? Bo to kierownica jest podmiotem drugiego zdania. Poza tym przecinek po większy.

 

"Tym krzykiem przerażona łania wyskoczyła z krzaków, śmignęła obok drogi, błyskając lusterkiem na zadzie." - Okropny szyk zdania.

 

Z sobą niósł jasny pył drogi... A to nie można: Niósł z sobą? Stylizacja stylizacją, ale nic na siłę. Niektóre Twoje zdania są tylko dziwaczne, nie klimatyczne.

 

"Z sobą niósł jasny pył drogi, który brudził jej twarz i sukienkę w brzydkie, szare smugi z błota." - Jakoś brudzenie w smugi mi nie podchodzi, kolejne okropne zdanie...

 

Niedalekie stąd doły - takoż do przeróbki

 

"Nie dało się nim ani jechać, ani prowadzić." - Ani nim jechać, ani nim prowadzić...?

 

"- Myślałam, że to nie byłaś ty – wyjaśniła ciężarna, sama chyba nie bardzo wierząc już w to co słyszała, a czego nie. Może tylko wyobraźnia płatała jej figle? Pewnie tak. To ze strachu i przez tę opowieść o Piesyku.
- Dej, pomogę – powiedziała to z taką czułością i troską w głosie..."

Przecinek pomiędzy to a co. Poza tym - podmiot. Pierwszą kwestię wypowiada "ciężarna" i to ona jest podmiotem mówiącym. Zatem kto dalej mówi z czułością? Bo nie ma ani słowa o zmianie podmiotu. Trzeba dookreślić.

I dalej:

"Sama powiedziała rozżalona..." - kto powiedział?

"Powiedziała jej w końcu..." - kto?

 

Brzuch, kiedy ostatnio sprawdzałam, pisało się przez ch.

 

"Mówiła dużo, nieskładnie i z grubsza tak, jakby chciała w kwadrans starej Agacie opowiedzieć całe dziesięć lat jak jej w wiosce nie było." - Niestety, kolejne zdanie do remontu.

 

"...nie zniknęła zupełnie jej z oczu." - Znowuż udziwniony szyk. Zupełnie nie zniknęła jej z oczu brzmi just fine. Albo nie zniknęła jej zupełnie z oczu.

 

"Chmury targał srogi wiatr, od południa już gnając wielką, czerniejącą bardziej niż mrok nocny, chmurę burzową. Błyskało się nad Burzeninem tęgo. Księżyc wyżej będący, przybrał barwę soli. Nie dawał się zasłonić ani jednej chmurze..." - powtórzenia.

 

"Oparta o wierzb" - wierzbę.

 

"...ale sama jej postać zdawała się tkwić w mroku takim samym jak przed chwilą pod drzewem." - powtórzenie

 

Na przytoczone przez Berylka rzucanie głową do tyłu tak, że ż opada na pierś (salto?) spuszczę zasłonę milczenia.

 

No hard feelings. Zastanów się, popraw, może jednak rozważ wrzucenie całej historii?

 

Ogólnie rzecz biorąc, pomimo tego, co wypisałam, historyjka całkiem mi się podobała. Ale mogłaby być o wiele lepsza i o wiele bardziej dopracowana. jest jeszcze dużo czasu.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Czepiacie się tych kolorów księżyca. W ludowych wyobrażeniach księżyc przybiera kolory: krwi, krwi z robą, kości, soli i paru innych. Nie ja to wymyśliłam, a właśnie ludowa wyobraźnia :)

 

Jak znajdę chwilę to podłubię w tekście jeszcze, dzięki za czas jaki musiałaś poświęcić na wyłapanie ich.

"Teoria słuszna, praktyka nie ta", że zacytuję Jonasza Koftę. Inaczej mówiąc, pomysł niezły, jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Skoro to tylko wstęp, proszę o ciąg dalszy.

A teraz konkretne uwagi:

 

Pierwsze zdanie w drugim akapicie napisałaś w czasie przyszłym, drugie w teraźniejszym i przyszłym, a kolejne, to już i tak, i siak.

 

"Zabrał chłopinę do domu, a ten już drugi tydzień jak nie przestaje pić." - Chłopina nie przestaje pić, czy dom?

 

"Starała się jednak patrzeć tylko na drogę równą, prostą i białą jak sól." - Przed chwilą Kostka jechała zakopując się w piachu, podbijając na korzeniach, a tu nagle mamy drogę równą, prostą i białą jak sól?

 

"Puć, puć - znów zaskrzeczła pućka..." - Pójdź, pójdź winien skrzeczeć ptak, ale rozumiem, że Kostka puć, puć, mogła słyszeć. Jednak skrzeczący ptak to sowa pójdźka, nie pućka.

 

"...błyskając lusterkiem na zadzie..." - Lustro (lusterko) to jasna sierść na pośladkach zwierzyny płowej. Nie ma zatem potrzeby podkreślać, że lustro jest na zadzie.

 

"...jednak skrzywione koło wyglądało teraz jak połamana kończyna." - Nie umiem sobie wyobrazić koła skrzywionego na podobieństwo połamanej kończyny (wyprostowało się, czy jak?), ani połamanej kończyny, wyglądem zbliżonej do koła.

 

"Oparła się o wierzbę, tych rząd cały rósł przy drodze jasnej jak szereg strażników." - Czy droga była jasna jak szereg strażników, czy rząd wierzb szereg strażników przypominał? Tak nieczytelnie skonstruowanych zdań jest wiele.

 

"Księżyc wyżej będący, przybrał barwę soli. Nie dawał się złowić ani jednej chmurze, stał dumny i wielki, przedłużał cienie, mieszał we wzorku, płatał figle." - Ponieważ wcześniej barwę soli miała droga, należy uściślić, czy księżyc również był biały, jak sól warzona, czy raczej szary, jak sól kamienna. A może miał barwę soli - nader smacznej ryby? Poza tym, podoba mi się księżyc mieszający we wzorku. Pewnie miało być coś o mieszaniu wzroku, czyli omamach.

 

"Spojrzała na Księżyc, skłoniła mu nieznacznie głowę." - Biorąc pod uwagę kształt satelity, cały stanowi jakby  wielką głowę. Ale żeby mu ją nieznacznie skłaniać? Pewnie miało być ...skinęła mu nieznacznie głową.

 

Pozdrawiam i czekam na całe opowiadanie.

 

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie bardzo łapię tego "diabła w kręgosłupie".

Poza tym całkiem ciekawa opowieść.

Nowa Fantastyka