- Opowiadanie: J.Ravenfield - BACO

BACO

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

BACO

 

1.TAJEMNE PRZESŁANIE

 

Czekali tak długo… Całą wieczność. W końcu nadeszło, ono – tajemne przesłanie z głębokiego kosmosu. Czy nadawcą była pozaziemska cywilizacja? Tak myśleli. Czy adresatem byli ludzie? Taką mieli nadzieję. Czy rzeczywiście było ono aż tak ważne? Chyba tak.

Z jednej bowiem strony wielkie uszy anten różnego rodzaju i sokole oczy teleskopów od dziesięcioleci szczegółowo przeszukiwały zakamarki odległego kosmosu. Bezskutecznie. Wydawało się że ludzkość bliska jest ostatecznemu zniechęceniu w tej materii. Czyżbyśmy byli sami? A może ktoś „uprawia” homo sapiens, jak kalafiory, czy kapustę? Czy są gdzieś inni, nam podobni ( lub niepodobni ). A inne „plantacje kalafiorów” – istnieją? Bo może tylko grządki są od siebie izolowane – szczelnie izolowane barierą przestrzeni, czasu i Bóg wie czego jeszcze. Czyżby ta izolacjabyła jakimś priorytetem? Dlaczego? Czy jest ona naprawdę szczelna?

Z drugiej stronyniektórzy wybitni naukowcywciąż podkreślali,że oczywistą powinnością Homo Sapiens jest uniezależnienie się od swej rodzimejplanety, że jest ona kolebką Ziemian, ale nie powinna być ich trumną.

Wtedy nadszedł ów list. Jasnym się stało – nawet dla laików, że albo DKN-a upora się z problemem, otrzyma ogromne wsparcie i przejdzie do historii, albo – po prostu – przestanie istnieć. Wśród pracowników DKN-y na początku był entuzjazm, później pewna konfuzja, na końcu zaś – całkowita konsternacja. Bo oto nic – żadnego klucza. Nie było żadnego ciągu liczb pierwszych, ani naturalnych, ani jakichkolwiek. Jakiśdługa seriamodulowanych impulsów na początku, później przerwa. I znowu – dzika modulacja krótkich fal elektromagnetycznych. Różniła się od pierwszej sekwencji – ewidentnie, były i podobieństwa. Dałoby się to może nawet zignorować – jako jakikolwiek logiczny komunikat, ale – zarejestrowano go kilkanaście razy. Za każdym razem był identyczny. Kilkunastominutowa sekwencja – przerwa – i jeszcze dłuższa, prawie godzinna.

 

 

 

 

2. RAV

 

Given, oficjalnie wicedyrektor DKN-y, nieoficjalnie – jej niekwestionowany szef, chciał porozmawiać z Ravem. Rav był jednym z najzdolniejszych pracowników firmy. Najchętniej samodzielnie realizował projekty – ambitne i trudne. Mówił, że daje mu to satysfakcję. Istniał jednak jeden szkopuł – Rav miał problemy rodzinne ( samotnie wychowywał siedmioletniego syna), nadużywał alkoholu.

Given wiedział, gdzie Rav mieszka. Zastał jednak tylko syna. Chłopak był strasznie smutny. Powiedział: "taty nie ma w domu " w taki sposób, tak mechanicznie jakoś -jakbyzły los zmuszał go do powtarzania tych słów codziennie – wciąż i wciąż…

– Gdzie, wobec tego, tato jest ? Chłopiec opuścił tylkogłowę.

– Nie, nie ma szans. On nie chce nikogo widzieć. On nikogo nie słucha. Nikogo? On… On jest… – ściszył głos, po szept– on jest alkoholikiem. Sam tak powiedział: a l k o h o l i k i e m . Ciężkie milczenie, po tych słowach, było jakby naturalne. Jednak przedłużało się w nieskończoność. Coś należało z tym zrobić. Giwen był zmęczony, zaczynał się kolejny napad migreny – czuł to.

– Ciężka sprawa… – powiedział. Pochylił głowę. Zwisała mu między ramionami – ciężko, bezwładnie. Najchętniej by się położył,łyknął silny środek nasenny ( przeciwbólowe nie działały wcale – wypróbował je wszystkie) zwinął w kłębek i czekał na sen. Tak, tylko sen może być lekarstwem – na zmęczenie, znużenie,ten ból…

Chłopak odczytał zachowanie nieznajomego inaczej. Pomyślał: „ rozumie mnie, współczuje…”

– Na samym dole – wskazał pod nogi – jest piwnica. Ma oddzielne wejście. Od tyłu, od ogrodu. Z daleka w ogóle nie widać… – zawahał się – nie, lepiej tam nie idź. Spierze cię, zobaczysz. Będziesz zdziwiony, ale tak będzie. Nie takich już naprał. Raz pokłucił się z sąsiadem, zrobiła się awantura, ludzie wezwali policję. Przyjechało, dwóch. Tato ich naprał. Dopiero, jak przysłali posiłki – pięciu– w milczeniu wykonał gest, jakby liczył na palcach – tak: pięciu policjantów z trudem dało mu radę…

Given poszedł. Zobaczył Rava – jak klęczy na brzegu płytkiego brodzika. Zgarbiony, skulony prawą ręką uciskał żołądek, którym raz po raz targał ostry lecz zupełnie jałowy wymiotny odruch. Blady, jak upiór, zlany potem, załzawionymi oczyma smutno spojrzał na Givena.

– Mam dość… – szept ledwie dało się słyszeć. Nie, Raw nie był w nastroju, by prać kogokolwiek, zdecydowanie.

– Wiesz, pewnie każdy, na twoim miejscu, by tak powiedział. Doprowadziłeś się do takiego stanu…

– Nie, nie… Nap – raw – dę … mam już dość…

Given wiedział, że lepiej teraz nie sondować siły tego postanowienia, lecz je po prostu przyjąć, wykorzystać – takim jakim jest. Na jak długo wystarczy – kwestia osobna, zależna od wielu czynników, nie tylko od Rava. Był zorientowany w temacie– sam miał kiedyś podobny problem.

– Wiesz, myślę, że to przez niego. Przez ojca. Moje myślenie zawsze prowadzi mnie do wniosku… że to przez niego. Jak bym nie kombinował… Efekt jest ten sam. I pół biedy, jeśli to tylko geny. Jest jednak coś jeszcze … – westchnął, podjął wątek po dłuższej pauzie – Widzisz, jeśli chcesz mieć psa… Owszem, kundelek może mieć dobre zdrowie, odporność na choroby. Co jednak będzie mieć w głowie, jaki będzie mieć charakter? Więc, powiedzmy, decydujesz się na psa rasowego. Na wstępie masz już wzorzec rasy. Fizyczny i psychiczny. Ale przecież – mimo to – on wymaga wychowania, ułożenia: czasu, uwagi. Tak, żeby… Żeby, krótko mówiąc, było mu dobrze i żeby innym – z nim– też było dobrze. Żeby z radością aportował – jeśli to przewiduje wzorzec rasy. Jeśli na taką rasę się zdecydował jego pan i jeśli tego od niego oczekuje . Żeby… nie wchodził w kolizję ze światem. Wiesz, ja jestem takim psem, który codziennie, ciągle, notorycznie wchodzi w taką kolizję. Już to zaakceptowałem. Że tak być musi. Jeśli jednak zaczynam myśleć, to – w efekcie – zawsze mam żal. Że tak się stało. A ten żal – nie wiem dlaczego – zawsze krąży wokół ojca. Jak ćma wokół światła. Choćbym nie wiem jak go odpędzał… – głos mu się załamał ostatecznie.

– Rozumiem, co mówisz. Wiesz, znam wielu ludzi, którzy ciągle… Notorycznie – jak powiedziałeś – ranią się o ostre krawędzie świata. Prawie codziennie widzę te… pokaleczone światem oczy. Wciąż i wciąż. Poznaję je bez trudu. Zapytasz o przyczynę? Dlaczego tak jest ? Wiesz… oni – po prostu – są na pierwszej linii frontu… Jak z tym żyć. – spokojny, miarowy potok słów urwał się nagle. Dalej mówił już inaczej. Nie mówił już o „wielu”. Mówił o sobie;

– Takie życie jest możliwe. Nade wszystko zaś – ma swoją wartość. Zdziwiło by cię, gdybyś się dowiedział, że losy świata leżą w rękach takich, jak ty i zależą od decyzji, które ludzie zwykli nazywać osobistymi ?

Raw podniósł na Givena wzrok. Zobaczył jakieś niezwyczajne uniesienie na jego twarzy. Nigdy jej jeszcze taką nie widział. Zdawało się , że w ciemnych, piwnicznych czeluściach meliny Rava promienieje jakimś nieziemskim światłem. Trwało to niecałą minutę. Given był ewidentnie nieobecny. Później wrócił na ziemię. Wrócił i – niezdarnie łomotnął o ziemię głupim pytaniem:

– A syn? Oń? Pomyślałeś o nim? – nagły, ostry grymas przeciął twarz Rava, a Given aż się skulił.

– On się nazywa Oni! – słowa były szybkie, wyraźne, ostre. Raw powoli podnosił się, prostował. Po niedawnej słabości nie było już śladu.

– Z nim będzie inaczej! Zobaczysz! – zabrzmiało to, jak wyzwanie. Twarde i zdecydowane wyzwanie rzucone wszystkim nieprzyjaznym siłom, jakiekolwiek by istniały -wszelkim kryjącym się w mroku demonom.

„ A jednak – pytanie nie było takie złe…” – z ulgą pomyślał Given.

 

3. ANALOGOWY

 

Nazajutrz Raw był już w pracy. Zaprowadził Givena do swojej pracowni, która – pod jego nieobecność– zaczęła pełnić funkcję magazynu na różne niepotrzebne rupiecie.

Raw o kosmicznym sygnale oczywiście wiedział. Mało tego – miał nawet, tak – na dzień dobry – pomysł na rozwiązanie problemu.

– Najpierw kwestia pamięci, potem obróbki danych – rzucił krótko Rav. – Zobacz – powiedział – DNA, nukleotydy… Trzeba czterech, żeby zakodować jeden aminokwas… – A to? – obraz się zmienił. – To struktura diamentu – znów nie dał Givenowi czasu na odpowiedź.

– Ale niektóre atomy węgla są czarne, inne białe. Te czarne są znakowane. To są jedynki i zera. Ile trzeba tych jedynek, lub zer, by zakodować jeden aminokwas? Widzisz? Jak nieoszczędny, mało efektywny, jak… zdegenerowany jest ten kod. A jednak – to jakby świętość. Nawet to rozumiem. On żyje. Jednak dla nas… Nieważne. Teraz– o samym zapisie. Zobacz – na niewielkim ekranie pojawił się napis: „ demonstracja 7. Rav.”

– To punkt na osi współrzędnych. Tylko jeden punkt i dwie liczby, dowolne, wartości współrzędnych. Pamiętasz: jedną kodowałem czas, a drugą – wartość dodatnią – przyjąłem akurat przedział 1– 99. Wtedy zrozumiałem, że to bez sensu, że zapis mógłby być dwukrotnie gęstszy. Zobacz, czytnik daje nam ciąg skanów kolejnych powierzchni przekroju kryształu– wyświetlił następny obraz – Given przyjrzał się szaremu kwadratowi.

– A teraz zbliżenie. Teraz większe. I jeszcze… – szara powierzchnia stawała się bardziej pstrokata – Widzisz, ta jednolita szarość to efekt rozkładu statystycznego. Czytnik daje obraz całej powierzchni. Zważ, że kiedy już przeskanujemy cały kryształ, to mamy punkty w przestrzeni, których położenie opisują zawsze dwie współrzędne. A czas… Czas określony jest po prostu kolejnością skanu. Otrzymujemy masę danych. Normalny procesor by się nimi błyskawicznie zatkał. Więc… wymyśliłem zupełnie nowy procesor, „analogowy”. Idea jest taka: nie ciągłe zadawanie prostych pytań i odpowiedź: tak lub nie, ale sumowanie wartości dodatnich – od jedynki do 99 ( mógłby być i inny przedział, może nawet ten – przyjęty przeze mnie – nie jest optymalny ). Jednak pomysł opiera się na zasadzie: nie „ zero-jedynkowa” logika, lecz wielkie liczby i statystyka…

„ On jest albo geniuszem, albo szaleńcem” – pomyślał Given.

 

 

4. BACO

 

Więc wrzucili do tego „analogowego” całe to kosmiczne tałatajstwo. Rav– o dziwo – użył pierwszej sekwencji jako programu narzędziowego i za jego pomocą… „otworzył” część drugą. I wtedy się zaczęło… Jakieś barwne wybuchy na ekranie, dzikie ciągi liczb, liter, wszelkich graficznych znaków, piszczenie, buczenie, świerszczewie, świergolenie głośników – wszystko. Jakby cały ten sprzęt, sekcja audio i wideo jednocześnie, chciały nagle zaprezentować całą pełnię swych dynamicznych możliwości. Nie wyszło z tego nic dobrego: głośniki chwilami charczały wyraźnie krztusiły się czymś, czego nie mogły w żaden sposób wyartykułować. Ekran zaś przypominał pochodnię. Wszyscy patrzyli, słuchali, kręcili głowami, cmokali, robili miny: mądre i głupie – na przemian.

 

– To chyba… taki film – ktoś podzielił się głośno swoją refleksją. Pozostali popatrzyli nań, jak na wariata. Nastawieni byli na „informacje” , jakąś bazę danych. A tu – coś takiego. Mimo wszystko „film” to chyba jednak nie był. Wtedy Rav dotknął przycisku spacji na klawiaturze. „Film” błyskawicznie przyspieszył. Dźwięki i obrazy zmieniały się w takim tempie, że oko i ucho nie było w stanie tego zarejestrować. Po kilkunastu sekundach uspokoiło się. Rav – tym razem długo wodził wyciągniętym nad klawiaturą palcem, zanim wcisnął … literę „K”. I wszystko się powtórzyło – jakby dotknął jakiegoś płochliwego zwierzaka, a ten gwałtownie zareagował.

 

– Nie, to nie baza danych, ani film, to coś… jakby program – powiedział – zresztą, pewnie to i nie program, ale jest to… interaktywne: reaguje, odpowiada, jakoś tam odpowiada… Po swojemu. Proponuję, by na ten sam dysk wrzucić… encyklopedię, parę słowników i trochę literatury… coś z klasyki. Może to coś spróbuje się z nami porozumieć normalnie, po ludzku. Czymkolwiek jest. Powietrze gęste było od skumulowanej ekscytacji.

Wrzucili: słowniki, encyklopedie, kilkadziesiąt pozycji z klasyki literatury, w formie tekstu, jak również czytane przez lektora, kilkanaście filmów…

– A po co te książki i filmy ? – zapytał ktoś z ekipy.

– Wiesz, emocje. Chodzi o artykulację emocji. Podobnie, jak te audio-książki. Bez nich nie za bardzo by było wiadomo, o co chodzi w wykrzyknikiem, znakiem zapytania… Kapujesz…– współpracownik skinął głową.

 

Rav uparł się by na jakiś czas wyłączyć peryferia.

– Musimy dać mu dać czas… żeby się trochę ogarnął…

Przypuśćmy, że po długiej podróży docierasz wreszcie do hotelu. Musisz przecież skorzystać z łazienki, toalety, rozpakować się – odpowiedział, widząc pytające spojrzenie Givena.

„ Albo geniusz, albo wariat” – pomyślał kolejny już raz szef DKN-y. Potem włączyli wszelkie, podpięte do analogowego, peryferia.

 

„ONO nie wie, jak się tu znalazło. Nie wie, dlaczego tu trafiło. Miało trafić w inne miejsce” – taki tekst pojawił się na ekranie. Czcionka była strasznie mała. By móc to przeczytać, Raw podszedł do wielkiego ściennego ekranu tak, że dotykał go nosem. Potem wywołał dotykowe menu kontekstowe i czcionkę powiększył. Wszyscy wtedy oniemieli. Rav zaś skonstatował, że „obcy” tym razem nie zareagował, jakoś konkretnie, na dotyk. „Jakby z góry znał moje intencje… Tak – wiedział, że zechcę powiększyć czcionkę, rozmyślnie wybrał najmniejszy jej rozmiar” – pomyślał.

– Jak ONO się nazywa? – wystukał na klawiaturze. Ekran zatrzepotał obrazami barwnymi, jak motyle skrzydła. Kolory łagodnie przechodziły – jeden w drugi, lub zaskakiwały nagłym i niespodziewanym kontrastem, ocierały się o siebie, wyrzucając snopy iskier…

– Tak, tak… Rozumiem. Oczywiście… Ale , jak my, l u d z i e mamy się do Ciebie zwracać?

– Nie wie. ABC ??

– Może być – Rav pomyślał chwilę – ale – jeśli przeczytało wszystko, to wie, że spółgłoski – jedna po drugiej – trudno wymawiać. To problem krtani, gardła, języka. Rozumie… ONO na pewno rozumie.

– Rozumie. Więc może : BAC? – Rav się uśmiechnął.

– A może BACO? – zapytał.

– Dlaczego?

– Bo ONO jest rodzaju nijakiego…

„Oby się tylko nie obraził” – nagle przeleciało mu przez myśl, potem sam się skarcił – „Brednie” – pomyślał – „Bez sensu, by z góry zakładać, że w głębokim kosmosie kwitnie wybujały seksizm”. Potem jednak sobie przypomniał, że przecież ONO przeczytał ( przeczytało? )przecież kilkanaście milionów stron „ludzkiej” literatury. I Szekspira, i Homera…

– BAC jest rodzaju męskiego, BACO – nijakiego. BACA– byłaby żeńskiego – wyjaśnił. Zaczął żałować, że bez potrzeby podjął drażliwy temat.

– Aha… – odpowiedziało ONO po chwili wahania – Dobrze, nazywaj mnie Baco. Rozumie…

 

W taki oto sposób przebiegło pierwsze w dziejach nawiązanie kontaktu z pozaziemską inteligencją. Przybysz z kosmosu został ochrzczony imieniem BACO.

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ ************************************************

Koniec

Komentarze


Fajny klimat tajnego laboratorium. Przyjemny temat pierwszego kontaktu, ale jako czytelnik domyślam sie co będzie dalej, a tego przecież nie chcę.
Zmieniłabym tak to op. żeby ten pierwszy kontakt był niepodobny do innych już opisanych, czyli: że za pomocą radaru, że wyłażą z meteorytu, że wchodzą w ludzi... szukałabym innego, unikalnego sposobu na ten kontakt. Może coś z Onim?
 
Znalazłam kilka błędów np. wysokiej rangi poglądy, ale to bzdury więc nie wyliczam.
W pierwszym akapicie jest za dużo pytań. Nie żeby pytania były nie w porządku. Można używać ich z powodzeniem, ale w pierwszym akapicie muszą być albo znamienne, albo lepiej z nich zrezygnować.

Interesują mnie relacje między ludźmi, więc rozbudowałabym pogawędkę Givena (Giwena) z Onim i z Ravem.
"Given wiedział, gdzie Rav mieszka.(strasznie smutny to koleżka  - moim zdaniem lepiej nie zachęcać do rymowania)Pojechał sam.Zastał jednak tylko syna. Chłopak był strasznie smutny. Powiedział, że taty nie ma w domu. Wtedy Given zapytał, gdzie, wobec tego, może go znaleźć. Chłopiec opuścił głowę."

A gdyby tak od razu przechodzić do akcji?

np."Różowiutki trasnosporter (czy może stalowa kopula transportująca) Givena wypluł z siebie trzy kłęby kosmicznej materii  ii opadł na podjeździe konstrukcji mieszkalnej Rava (czy na czymś tam).
- Jest tata? - Zagadał bawiącego się na podwórku chłopca. Ten postapił przezornie krok do tyłu, po czym pokrecił przecząco głowa.
- Jest, to najwyżej alkoholikiem. (Jakoś tak dalej to rozwijasz interesująco).

Ciałem wstrząsnął wymiotny skurcz, odruch już był przecież wcześniej.

Nigdy jej taką jeszcze nie widział. -Czegś tu za dużo. Nigdy jej takiej nie widział i z głowy!Albo wogóle wywalić, bo brzmi tak, jakby ta twarz była odrębnym bytem:)

Kolejna sprawa to nukleotydy - troche to zagmatwane. Co mają nukleotydy do diamentów. Chodzi o porównanie siatek i współrzędnych? A dlaczego akurat do diamentu? Nie zrozumiałam tego do końca.

Zaznaczam, że mój komentarz nie ma w sobie nic ze złośliwości i jest kontynuacją naszej wcześniejszej pogawędki:)i nawiązania pierwszego kontaktu, oczywiście.
Pozdrawiam

Dzień dobry / dobry wieczór
Postać Rava zbyt enigmatyczna, by nie rzec mniej wytwornie. Zgoda, geniusze miewają w sobie coś z pomyleńców, ale nadmiar rozchwiania może zaszkodzić...
Całkowicie nieprzekonywające --- dla mnie, oczywiście --- sceny w laboratorium.
Jeżeli okaże się, że Rav sam jest kosmitą, "hodowcą kalafiorów", będę ogromnie rozczarowany i niepocieszony.

Uwagi przedmówców mają sens. Ale tekst ma nerw i na pewno warto nad nim pracować.
Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka