- Opowiadanie: Czarek100 - WRÓĆCIE DO MNIE

WRÓĆCIE DO MNIE

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

WRÓĆCIE DO MNIE

Kim jestem? Sam już nie wiem.

 

Ponownie zalogował się na stronie.

 

Tym razem udało się, bez problemu. Kamień spadł mu z serca, a po chwili adrenalina skoczyła do granic wytrzymałości. Wyprostował się, tak jakby prąd setek woltów przeszył jego kręgosłup. Strach i podniecenie wróciły, uczucia, o których zapomniał na pewien czas.

 

Może tym razem zrobię to? Dwunasty raz z kolei. Który dzień dziś mamy? Nie pamiętam.

 

Nerwy go zawodziły. Rozpiął górny guzik białej koszuli. Poluzował krawat, aby zaczerpnąć powietrza. Nie miał już siły. A jednak tęsknota i wiara w to co robi, dodawały energii.

 

Nie potrafię bez was żyć. Wróćcie do mnie. Proszę.

 

Ktoś niewidzialny wysłuchał jego próśb, modłów i zawodzeń. Tak mu się zdawało. Może faktycznie była to tylko iluzja, wytwór jego zmęczonej wyobraźni.

 

Magiczna kostka na głównej stronie dziwnej witryny otworzyła się, ukazując tajemnicze runy, których nigdy nie rozumiał. Kliknął myszką na największą z nich. Tajemnicza bryła rozsypała się, pozostawiając po sobie biały pył, który przyozdobił złotą podłogę cyfrowej komnaty. Grafika zniewalała, zapierała dech w piersiach. Kto ją wykonał? Z jakich narzędzi korzystał? Nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie miał czasu. Nie to miał w głowie.

 

Udało mi się otworzyć. W końcu.

 

Spojrzał na kartkę papieru. Znaki zapisane po kolei od lewej do prawej układały się w logiczny ciąg. Nic prostszego. Instrukcja , którą zdobył kiedyś w jakimś zapyziałym antykwariacie. A jednak, za każdym razem napotykał na jakiś problem. Te runy, część z nich nie zgadzała się, nie pasowała do układanki. Doprowadzało go to do szewskiej pasji.

 

Zerknął na kalendarz zawieszony na ścianie. Małe czerwone okienko wskazywało wtorek. Kiedy zaczął? W niedzielę, a może w sobotę? Dni myliły się, mieszały.

 

Krok po kroku. W końcu musi mi się udać. Muszę to skończyć.

 

Determinacja w jego umyśle sięgała zenitu . Spojrzał na przewodnik. Jeszcze tylko sześć linijek.

 

Tylko żeby nie pomylić liter. Nie. Nie dziś.

 

Czuł to. Odzyska ich, za kilka minut, za chwilę. Znów ujrzy, usłyszy. Dotknie.

 

Kolejna komnata, srebrna i znaki, tym razem do złudzenia przypominające chiński alfabet. Małe śmieszne krzaczki.

 

Żeby się tylko nie pomylić – naciskał na siebie.

 

Upewniał się trzykrotnie, zanim nacisnął wskazane azjatyckie drzewko.

 

Kolejne brązowe pomieszczenie. Przyjemne mrowienie rozlewało się po owłosionym podbrzuszu, lekkiej wypukłości zaznaczonej na gładkiej powierzchni garderoby: oznaka małej nadwagi, jakieś osiem kilo za dużo. Idzie całkiem nieźle. Przeczucie nie myliło go. To już dziś połączy się z nimi. Tak bardzo tęsknił. Ile minęło czasu od ich rozstania?

 

Tylko żeby czegoś nie spieprzyć.

 

– Tak bardzo was kocham – powiedział na głos. Echo pomiędzy czterema jasnymi ścianami odpowiedziało tymi samymi słowami.

 

– Chodźcie do mnie.

 

Łza zakręciła mu się w oku.

 

Znów spojrzenie na kartkę papieru. Kolejne znaki.

 

Lepiej nie może być.

 

Przed mężczyzną otworzyła się kolejna ściana w internetowej stronie: brunatna sala. Prawosławna cyrylica witała użytkownika. Wklepywał bizantyjskie napisy po kolei, tak jak pokazywała instrukcja.

 

Nagle zatrzymał się jak wryty. Krew odpłynęła z mózgu. Witryna nad którą pracował od tylu dni, zaczęła się rozpływać jak fatamorgana. Po sekundzie w sieciowym oknie widniała tylko pustka, którą powoli zapełniała tapeta windows-a.

 

Rozpacz i bezsilność zwyciężyły. Robert Grabowski legł pokonany na czarnym fotelu.

 

– Kurwa! Nie udało się. Kolejny dzień zmarnowany – okrzyk wyrwał się z jego ust. Puste białe ściany spotęgowały jego irytację.

 

 

 

***

 

 

 

Piąty dzień. Znów brunatna komnata. Znajome ruskie litery. Wklepał ostatnią – taki dziwny czajniczek.

 

Zniknie czy nie?

 

Jest! Udało się?

 

Nie wierzył własnym oczom.

 

Zadawał sobie pytanie jak torturę. Czekał na czary mary na ekranie, które nie nadchodziły, na przekleństwo. Na to, że znów nie wyjdzie, a strona zniknie. Nic się nie wydarzyło. Najpierw zdziwienie, a później zadowolenie zawitały w jego umyśle.

 

Kolejne drzwi i następne pomieszczenie, tym razem wypełnione mrokiem i nieskończonością. Litery i znaki na kartce papieru skończyły się.

 

Co mam robić? Co mam wpisać? Nie wiem.

 

Bezradność.

 

Zamiast odpowiedzi wyobraźnia podsuwała zapach stęchlizny i smród rozchodzące się pomiędzy fotelem, a ekranem.

 

Tam ktoś jest. Jakaś postać? To oni? Widzę ich. Nadchodzą.

 

Z ciemności po kolei wyłaniały się niewyraźne sylwetki. Rozpoznał najwyższą z nich. Był więcej niż pewien. To wszystko rysował cyfrowy monitor. Istnieli w wirtualnej rzeczywistości, na razie.

 

Odzyskałem was. Nareszcie.

 

Nagle za plecami usłyszał szmer, delikatny, na granicy słyszalności, ale nie dochodzący z pokoju, w którym grał. Zapach staroci, który podsuwała podświadomość okazał się prawdziwy, tak realny, materializujący tych, których chciał odzyskać. Powiew pleśni wzmagał się coraz bardziej. Odór zepsutego mięsa otaczał i dusił. Głęboko zaciągnął powietrze do płuc, aby przekonać się, że się nie myli.

 

Oni już tutaj są. Wrócili do mnie. Kocham was.

 

Odwrócił się nie pewnie. Radość i podniecenie wypełniały jego serce.

 

Stali w progu pomieszczenia: trzy postacie spowite ciemnością, niewyraźne i ulotne. Przez okna przebijały się blade promienie księżyca w pełni, jedyne źródło światła poza jarzącym się monitorem komputera. Nie widział ich twarzy, nie musiał. I tak wiedział z kim ma do czynienia. Wrócili do niego.

 

Wstał, wspierając się o krzesło. Podszedł bliżej. Jego wzrok utkwił na najwyższej z postaci. Marta, Jaś i trzyletnią Julcia wrócili do niego.

 

-Jesteście! Tak bardzo tęskniłem za wami. Kocham was.

 

Nie odpowiedzieli. Ich zniekształcone twarze nie wyrażały żadnych uczuć. Usta , a raczej to co po nich zostało tylko coś szeptały, zawodziły, prosiły o coś. Blizny na plecach, zwęglone, zwisające kawałki skóry z ramion, opowiadały o cierpieniu i przeszłości.

 

Kobieta trzymając za rączki dzieci powoli wyłaniała się z cienia, ukazując swoje straszne oblicze. Spojrzała na chłopca, którego lewe oko zasłaniała przekrwiona narośl, a krótki kikut czegoś, co kiedyś można było nazwać rączką, wskazywał na mężczyznę. Marta stając na wysokości okna odsłoniła swoją nagą czaszkę. Jednak na dolnej części głowy na resztach skóry kręciły się blond długie włosy. Jaka musiała być piękna kiedyś.

 

Wróciły wspomnienia. Robert nie zapomniał tamtego dnia. Z domu, w którym mieszkali pozostały tylko zgliszcza. On w tym czasie przebywał w firmie. Do pracy wyszedł dość wcześnie rano. O dwunastej w południe odebrał telefon z pobliskiego komisariatu. Kiedy wysiadł ze swojego Forda Mondeo, było już po wszystkim. Nad ruinami unosiły się resztki dymu, wydobywające się z osmalonych belek dachu, ich jeszcze nie spłaconego mieszkania. Strażacy rozgrzebywali pogorzelisko, aby odnaleźć ostatnie ciało jego siedmioletniego syna. Zwęglone zwłoki żony i córeczki leżały na chodniku, przykryte czarnym materiałem. Tamtego dnia stał jak zahipnotyzowany, jak posąg, bez uczuć, jeszcze długo. Dopiero policyjny psycholog zrobił swoje. Przywrócił go do świata żywych po kilku miesiącach.

 

– Chodźcie ze mną – uśmiech i radość zawitały na jego twarzy, uczucia, o których już prawie zapomniał . – Już nic nas nie rozłączy. Obiecuję wam to – wskazał dłonią przejście.

 

Szedł pierwszy, rozświetlając drogę płomieniem świeczki. Jego żona i dzieci szli za nim jak stado marionetek.

 

Witryna internetowa pozwoliła mu odnaleźć rodzinę, przywrócić do świata żywych.

 

Zeszli po drewnianych, stromych schodach. Przed mężczyzną wyłonił się długi korytarz, na końcu którego straszyły stare okute żelazem wrota. Jednak nie doszli do nich. Gdzieś w połowie drogi Robert przystanął i odwrócił się bokiem do swojej rodziny. Nacisnął jakieś zgrubienie w ścianie i zaczął z całej siły napierać na zapocony i zimny mur. Płaska powierzchnia ustąpiła, obracając się o dziewięćdziesiąt stopni. Powstały otwór wiał pustką i przeraźliwym zimnem.

 

Mężczyzna zrobił krok w tył, ustępując miejsca żonie i dzieciom.

 

– Wchodźcie do środka – odparł słodko.

 

Kobieta, siedmioletni chłopiec i trzyletnia dziewczynka jak zahipnotyzowani weszli do ciemnego lochu.

 

 

 

***

 

 

 

– Moi rodzice są tobą zachwyceni – kobieta zrobiła przerwę. – Zrobiłeś na nich wrażenie, a tak bardzo bałam się tego spotkania.

 

Twarz trzydziestoletniej blondynki promieniała na małym ekraniku Skype, wręcz tryskała szczęściem. Mężczyzna przesunął suwak głośności w prawo, aby lepiej słyszeć swoją wybrankę.

 

– Masz cudownych rodziców. Bardzo ich polubiłem. Szczególnie dobrze rozmawiało mi się z twoim tatą – rozsiadł się wygodniej w fotelu.

 

– Zauważyłam to. Macie wspólne zainteresowania.

 

– Kocham cię – mówiąc to, posłał jej buziaka.

 

– Wiem, wiem – powtarzała. – Wiktorek cały czas mówi o tobie. Nie może się doczekać, kiedy znów z nim zagrasz w tą grę, którą mu kupiłeś.

 

– Tęsknię za wami – przerwał jej w pół zdania. – Nie mogę się doczekać, kiedy znów was ujrzę.

 

– Ta odległość – westchnęła nie zadowolona. – Tyle kilometrów. Nie cierpię tego.

 

-Nie długo będziemy razem. Obiecuję ci to.

 

Robert spojrzał na dolny róg ekranu. Czasomierz pokazywał szesnastą dwadzieścia. Pozostało sześć minut. Pomyślał.

 

– Śpieszysz się? – kobieta wyczuła jego intencję.

 

Na Skype jej twarz przybrała dziwny wyraz: grymas małej dziewczynki. Zbliżyła twarz do kamerk,i ukazując brązowy kolor oczu, przez to wydawała się jeszcze bardziej pociągająca, tajemnicza.

 

– Za chwilę muszę jechać do pracy. Wiesz, biorę nadgodziny. Potrzebujemy pieniędzy.

 

– Ach tak, zapomniałam. Mówiłeś na samym początku, że dziś jeszcze pracujesz. To jeszcze muszę ci powiedzieć, że już wybrałam suknię ślubną. Nie mogę się doczekać, kiedy przeprowadzimy się do ciebie i zamieszkamy razem. Nienawidzę tych rozstań, ale to niedługo się skończy. Dobrze, że możemy rozmawiać przez Internet. Obiecaj, że będziemy razem do końca życia?

 

– Obiecuję. Nigdy was nie opuszczę. Nic nie poradzimy na to, że ja mieszkam w Warszawie, a wy w Szczecinie, ale już nie długo będziemy razem. Internet nam pomaga. Tutaj się poznaliśmy.

 

– Nie mogę się doczekać razem z dziećmi. Kocham cię. Wiem, że będziesz dobrym ojcem i mężem.

 

– Ja ciebie też kocham. Też mam przeczucie, że będzie nam dobrze. Muszę kończyć skarbie. W końcu spóźnię się do pracy.

 

– Wiem, wiem. Uciekaj i zarabiaj pieniążki. Już niedługo będziemy razem. Pa, kochanie.

 

– Całusy moje szczęście. Pa.

 

Obraz w okienku komunikatora rozmył się nagle. Mężczyzna poczuł ulgę. Wygasił aplikację Wyłączył wszystkie strony, na których przebywał i w końcu zgasił komputer.

 

Zdjął koszulę i spodnie. Pozostając w szortach, na boso udał się na tył letniskowego domku. Minął wielkie oszklone drzwi prowadzące na werandę, z której rozpościerał się widok na metropolię przyozdobioną wieżowcami. Przechodząc obok lustra celowo skierował wzrok w przeciwną stronę. Obawiał się czego?

 

Zszedł po skrzypiących schodach w dół. Długi korytarz piwnicy wił się jak wąż w ciemności, ale on rozświetlał sobie drogę płomieniem świeczki. Gdzieś na końcu sterczały wielkie drzwi oprawione w stal, wrota, które mogły skrywać jakąś tajemnicę. Mężczyzna przystanął w połowie drogi, dotknął ściany, która po chwili ziała pustką.

 

Po kilku sekundach zniknął w ciemność.

 

W pomieszczeniu o powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych zapalił kolejne świeczki, stojące na stole pośrodku. Blask świec rozświetlił tajemnicze pomieszczenie, załamywał się na szklanych ścianach wielkich okrągłych słoi.

 

Robert Grabowski przez chwilę przyglądał się swojemu dziełu. Trzem przezroczystym naczyniom wypełnionym żółtawą cieczą.

 

Nagie nadpalone ciała kobiety i dzieci wewnątrz nich wiły się i drgały bezmyślnie. Jeszcze żyły, chociaż spojrzenia ofiar bez wyrazu wskazywały, że ich umysły dawno uleciały w nicość.

 

Zrobił kilka kroków. Zdjął szorty, odsłaniając męskość. Stojąc przez minutę na wprost wielkiej żeliwnej wanny wmurowanej w betonową podłogę, manipulował coś przy pokrętłach i zaworach. W końcu wziął głęboki oddech i wszedł do naczynia.

 

Cienka stróżka żółtej mazi zaczęła powoli wlewać się do wanny. Ciecz wypełniająca słoje, systemem rurek przelewała się do żeliwnej misy, w której leżał nagi mężczyzna. Ludzkie ciała w szklanych akwariach zawodziły z bólu, tak jakby były siłą pozbawiane życia.

 

Piętnaście minut później spod tafli cuchnącego płynu wynurzyła się twarz Roberta. Przez ułamek sekundy patrzył jakby w dal swymi piwnymi oczami. W jego wyobraźni rysowała się twarz matki, przeorana zmarszczkami, przygnębiona i zła, wyglądająca na osiemdziesiąt lat. Zawsze taką ją pamiętał. Ile miała naprawdę?

 

Twierdziła, że jest starsza od niego tylko o dwadzieścia lat, czyli miała trzydzieści, czterdzieści wiosenek. A swój okropny wygląd zawdzięcza chorobie. Jako dziecko nie chciał znać nawet nazwy tej dolegliwości. Zamiast przytulać go, powtarzała do znudzenia, że jest to choroba genetyczna i on kiedyś też na nią zachoruje, tak jak dziadkowie i pradziadkowie. Nigdy nie darzyła Roberta uczuciem, w każdym razie nie ukazywała tego jak prawdziwa matka. Starał się w pamięci znaleźć chociaż jedno wspomnienie, gdzie ona chociaż raz przytuliłaby go, pogłaskała po małej główce. Nic z tego. Dygotał ze złości. Jak bardzo jej nienawidził, mimo że odeszła tak dawno temu.

 

Wstał i wyszedł z wanny. Jego ociekające żółtą mazią ciało stanęło przed wielkim kryształowym lustrem. Spojrzał na taflę szkła. Uśmiechnął się do swojego odbicia. Robił zwroty ciałem raz w lewo, raz w prawo. Obracał się wokół osi jak baletnica.

 

Jestem młodszy o dziesięć lat. Znów się udało. Nie widać oznak choroby.

 

Rozsadzała go duma. Znalazł sposób, aby pokonać starość i być wiecznie młodym.

 

Z pogardą spojrzał na nieruchome ciała byłej żony i dzieci, leżące na dnie przezroczystych naczyń.

 

Przechytrzyłem ich wszystkich. Są nikim. Są robakami.

 

Gardził całą trojką. Nie cierpiał matki, przed którą jako nastolatek zbudował mur, odizolował się od niej. Traktował ją jak obcego. A ojciec? Nie pamiętał go. Może to i dobrze. Na twarzy matki pozostały blizny, szpecące jej oblicze.

 

– Wygrałem. Jestem lepszy od ciebie – powiedział prawie na głos. – Nie poddałem się.

 

Podszedł do stołu i zanim zdmuchnął wszystkie świeczki, jeszcze tylko raz rzucił przelotne spojrzenie na szklane słoje, wypełnione wysuszonymi ludzkimi ciałami w różnym wieku, różnych płci, niektóre tak stare i poskręcane, że niczym nie przypominały tego, czym były za życia, rzędy wielkich przezroczystych naczyń, stojące na obślizgłej podłodze jak eksponaty w galerii osobliwości. Znajdowało się ich tam tak wiele.

 

Nie liczył ich od dawna. Po co.

 

Kiedyś było trudniej, ale nie teraz. Ta strona internetowa, komunikatory, czat: pomagały znaleźć nowe coraz to lepsze ofiary. Starzał się coraz szybciej. Czuł to, ale cyfrowa witryna pomogła mu zapanować nad chorobą, zwyciężyć ją. Już prawie ją pokonał.

 

Zdmuchnął ostatnią świeczkę i wyszedł z pomieszczenia, poczym udał się na górę.

 

 

Koniec

Komentarze

Kika chaotycznych uwag:

- Przypomina się taka reklama społeczna sprzed paru lat, ostrzegająca przed zawieraniem znajomości przez net: "Cześć! mam na imię Wojteki  też mam 14 lat. Chciałbym się z Toba zaprzyjaźnić" ;)

- Czytało mi się dość cieżko. Jakieś obrazy chodziły po Twojej głowie, ale użyłeś niewłaściwych,lub zbyt małej ilości słów, żeby przekazać ten obraz czytelnikowi. W każdym razie ja nie nadążałem w tych komnatach.

- Nie każde zdanie zasługuje na osobny akapit.

- Cyrylica i pismo bizantyjskie to nie jest to samo. Cyrylica i głagolica mają związek z greką, ale to nie to samo!

- "Nagle zatrzymał się jak wryty. Krew odpłynęła z mózgu. Witryna nad którą pracował od tylu dni, zaczęła się rozpływać jak fatamorgana."

To jest nauka, żeby zawsze robić kopie zapasowe;)

"Nie na widzę" ? Serio?

Szarucki dziękuję za przeczytanie i uwagi. Jednak niewstrzeliłem się z tym opowiadaniem. Być może za mało słów, zdań, aby przekazać moją wyobraźnię.

 

Dziękuje i PoZDRAWIAM.

Ogólne wrażenie średnie - trochę fajnego pomysłu, a trochę kiepskich rozwiązań.

Nie podobał mi się początek. Scena gościa siedzącego przed komputerem i klikającego w coś jak na mój gust nie jest ciekawa. Poza tym, bohater sobie klika w jakąś tajemniczą witrynę i mamy niejasne opisy tego, co dzieje się na ekranie. Taka fantastyka informatyczna prawie zawsze budzi mój niesmak jako pozbawiona sensu (wyjątek: Greg Egan "Miasto Permutacji").

Dalej nie dowiadujemy się, jaki związek miało to "magiczne" klikanie z resztą i co z niego wynikało - karny jeżyk za obszerny opis czegoś niepotrzebnego.

 Postacie w dialogach opisują swoją sytuację życiową, co wypada bardzo sztucznie. Weźmy taki przykład: "Internet nam pomaga. Tutaj się poznaliśmy" - jakby dziewczyna miała zaniki pamięci i trzeba jej było przypominać :P Nie lepiej jakiś sugestywny komentarz "mnie też męczy internetowa znajomość" or sth? Wtedy jest przynajmniej liche wrażenie, że rzeczywiście rozmawiają.

Wstawka o matce jakoś mnie zraziła. Taka dziwna choroba, że nie mogli się przytulać, przez co synek jest smutny. Myślę, że dałoby się ten zamysł uratować, gdyby go jakoś inaczej - może bardziej kwieciście i mniej łopatologicznie? - opisać.

Tyle marudzenia. Pozdrawiam serdecznie :) 

McDb napisał ładnie, na jakie przypadlości cierpi ten tekst. Za krótko, za duzo niedomówień, za mało powiązań, w rezultacie wyczuwa się ogólny zamysł, ale jednak zostawiłeś czytelnikowi za dużo roboty.

 

Tu i ówdzie brakuje przecinków, przed przecinkami i kropkami nie zostawiamy spacji.

"Windowsa" wielka literą, a nie windows-a.

Jak ściany moga potęgowac irytację?

Pokój w którym grał? To gra jest, ta strona?

Mam mieszane uczucia co do 'zaciagania" powietrza do płuc.

Niepewnie, a nie nie pewnie.

Jego wzrok utkwił w... - raczej mówi się: Utkwił wzrok w...

trzyletnia a nie trzyletnią

Dach mieszkania? Wydawałoby się, że spłonął raczej domek, a nie mieszkanie.

Nie znam się na tym, ale czy to policyjny psycholog zajmuje się ofiarami kogos, kto zginął w pożarze - najpewniej w wypadku, bo nie ma ani słowa o tym, że to podpalenie/przestępstwo?

 

Dialog: Kiedy po kwestii mówionej następuje "odgłos paszczą" (powiedzial, rzekł, westchnał itp.), zapisujesz dialog dobrze. Ale jeśli po kwestii mówionej jest opis, zdanie kończymy kropką, a po myślniku zaczynamy nowe zdanie od wielkie litery.

Piszesz: - Chodźcie ze mną - uśmiech i radość zawitały na jego twarzy...

A winno być: - Chodźcie ze mną. - Uśmiech i radość zawitały na jego twarzy...

I tak analogicznie w innych przypadkach.

 

Niezadowolona piszemy łącznie; niedługo również. I nienawidzę. I tak dalej. True story.

"Pozostało sześć minut. Pomyślał." - czemu to są dwa odrębne zdania? Bez sensu. Nie są powiązane. Winno być: Pozostało sześć minut, pomyślał. Albo nie z przecinkiem, tylko myślnikiem.

"Ukazując brązowy kolor oczu" - okropne zdanie.

"Nie mogę się doczekac razem z dziećmi" - kolejne okropne zdanie.

Czy na stronach internetowych się przebywa? Dziwna kolokacja, jak dla mnie, mimo wszystko.

Nie, nie "schodzi się po schodach na dół". Tak jak nie cofa się do tyłu. Schodzenie na dół to pleonazm, masło maślane. Schodzenie zawiera w sobie sugestię kierunku, w którym odbywa się ruch.

Żelazo i stal to nie to samo, zdecyduj się czym były okute drzwi.

"Zniknął w ciemność" - zniknął w czym, gdzie, a nie w co.

W następnym zdaniu powtórzenie ("pomieszczenie").

"Spojrzenia ofiar bez wyrazu" - kto nie miał wyrazu, ofiary czy spojrzenia? Bo szyk zdania ma znaczenie.

 

A teraz mój faworyt: znalazlam stróżkę! Tak! Stróżka żółtej mazi! Yeah!

Odkładając żarty i satysfakcję na bok, stróżka to strażniczka. Natomiast strużka, od strugi, to strumyczek czegoś. Jest różnica. ; )

 

Powiedzial prawie na głos? Albo na glos, albo nie na głos, tetrum non datur.

 

Tyle z wrażeń warsztatowych na szybko. Pisz, pisz, pisz, i staraj się dopracowywać swoje teksty. Pozwól im się odleżeć przez dwa, trzy tygodnie minimum. Bo temu opowiadaniu najwyraźniej zabrakło obiektywnego spojrzenia.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję za uwagi. Starczy mi ich na miesięc. Pozdrawiam.

Jaki miesiąc? Większość uwag jest tak cenna, że powinienieś zapamiętać je na całe życie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

HA masz racje. Na całe życie.

Przeczytałam. Popraw ortografy.

Słabe. Źle napisane. Fabuła... cóż, po prostu zgodzę się z McDb, żeby nie powtarzać w swoim poście tych samych zarzutów. Z wyjątkiem tego, że jak dla mnie opowiadaniu daleko jest do bycia średnim. Jest po prostu kiepskie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka