- Opowiadanie: svieta - Kiełbasa

Kiełbasa

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Kiełbasa

Mag sku­lił się w sobie, a bo i miał pod czym. Wzrok Brun­chil­dy, jego współ­mał­żon­ki przy­gnia­tał go do karcz­mien­nej po­sadz­ki i ura­biał pulch­ny­mi ni­by-dłoń­mi, ni­czym cia­sto na świe­żut­kie bu­łecz­ki. Ob­li­zał się na tę myśl, po czym w po­czu­ciu winy za­pra­gnął sa­mo­bi­czo­wa­nia. Mał­żon­ka jego, ko­bie­ta prawa i nawet cno­tli­wa stała nad nim pod­pie­ra­jąc boki pię­ścia­mi. Przez myśl prze­mknę­ło mu, że jeśli nie po­chy­li się do­sta­tecz­nie nisko, obe­rwie dwoma gejp­fru­ta­mi w si­wie­ją­cą mó­zgo­czasz­kę, więc ude­rzył czo­łem w brud­ne deski. Wy­si­łek opła­ci się w przy­szło­ści. Nie mógł po­zwo­lić sobie na to, aby po­zbyć się do­szczęt­nie i tak już li­nie­ją­cych wło­sów. Czuł na swo­ich po­ślad­kach od­cisk sta­ro­ści. Naj­gor­sze, że kieł­ba­sa już nie ta…

 

– Co z kieł­ba­są! – krzyk­nę­ła Brun­chil­da a jej oczy zwę­zi­ły się w szpar­ki. Mag po­dej­rze­wał, że już od dawna uży­wa­ła naj­now­sze­go mo­de­lu wa­rio­gra­fu, by re­je­stro­wać jego pro­ce­sy che­micz­no-fi­zycz­no-psy­chicz­ne.

 

– Nie! – wrza­snął Mag, gdy za­czę­ło bra­ko­wać mu po­wie­trza.

 

– Gadaj! – po czym z roz­ma­chem zdar­ła z niego pe­le­ry­nę la­mel­ko­wą.

 

-…aż wstyd się przy­znać, ale…nie, NIE MOGĘ!

 

Brun­chil­da chwy­ci­ła go za odro­bi­nę wło­sów i prze­cią­gnę­ła bez wy­sił­ku po drew­nie na sa­lo­ny. Nawet nie pro­te­sto­wał. Wszak­że nie warto. Pierw­sze, od­wiecz­ne prawo maga gło­si­ło:

 

"Jak nie do­go­dzisz żonie, nikt nie sta­nie w twej obro­nie."

 

Na­to­miast kieł­ba­sy od czte­rech dni wi­sia­ły mi­stycz­nie pod su­fi­tem, two­rząc kształt pen­ta­gra­mu. Brun­chil­da wy­czu­ła je bez trudu, ale wo­la­ła aby Stary sa­mo­ist­nie przy­znał się do re­la­cji na płasz­czyź­nie Mag-kieł­ba­sa. Za­cią­gnę­ła bie­da­czy­nę do sta­jen­nej przy­iz­deb­ki.

 

– Co to jest! – w po­ry­wie gnie­wu za­mach­nę­ła się pra­wi­cą.

 

– Kieł­ba­sa biała, peł­no­tłu­sta, pę­dzo­na i wę­dzo­na, jeno zbyt­nio usu­szo­na, ale…

 

– Ty stary ośle! Niech no ja dorwę cie­bie i twoją kieł­ba­sę!

 

Wtedy po raz pierw­szy, w ob­li­czu za­gła­dy Ma­go­wi włą­czy­ło się my­śle­nie.

 

– Aaa…ale ja to wszyst­ko dla cie­bie! – za­jąk­nął się.

 

Oczy Brun­chil­dy zro­bi­ły się okrą­głe jak tyłki ko­smi­tów pod­czas in­wa­zji.

 

– Chcia­łem usu­szyć, sprze­dać i kupić ci suk­nię, o Pięk­na!

 

Tym razem pra­wi­ca do­brnę­ła do celu. Mag prze­ko­zioł­ko­wał po pod­ło­dze, po­czym spo­czął w po­zy­cji "na śli­ma­ka".

 

– Dzi­wek ci się za­chcia­ło, w domu masz mało to jesz­cze pie­nią­dze mar­no­wać na ja­kieś liche elfki. Mam dosyć two­ich zbo­czeń ka­ry­blu! – po czym się­gnę­ła po mi­ster­ną kon­struk­cję zło­żo­ną z kieł­ba­sy uwie­szo­nej na pry­mi­tyw­nym ży­ran­do­lu.

 

-Nie­ee! -krzyk­nął Mag i sko­czył.

 

Za­iste, kieł­ba­sa była waż­niej­sza niż śmierć i wcale a wcale nie cho­dzi­ło o chuć. Nie prze­czu­wał jed­nak, że New­ton i jego dy­na­mi­ka zro­bią swoje. Nie uczył się fi­zy­ki, więc zo­stał ma­giem. Do tego zna­ją­cym tylko trzy za­klę­cia na prze­trwa­nie, a wszyst­kie z dzia­łu "wspo­ma­ga­cze". Ucze­pio­ny dwóch kieł­bas, cią­gnię­ty przez hy­bry­dę-spy­char­kę prze­my­śli­wał o swo­jej kon­dy­cji. Wresz­cie w chwi­li na­tchnie­nia, prze­gryzł jedną z nich.

 

– Po­li­czy­my się w nocy. – mruk­nę­ła Brun­chil­da.

 

Sześć go­dzin póź­niej Mag uniósł się na po­tur­bo­wa­nym łok­ciu i spraw­dził stan żony. Chra­pa­ła, czyli nie było źle. Przy­dał­by się przy­cisk "włą­czyć/wy­łą­czyć", ewen­tu­al­nie in­struk­cja gdzie we­tknię­to ba­te­rie. Na­ma­cał kieł­ba­sę w kie­sze­ni i ru­szył na łowy.

 

Noc była ciem­na, ale wy­star­cza­ją­co cie­pła aby Mag nie czuł mró­wek w pan­ta­lo­nach. Prze­sko­czył przez płot są­sia­da i na umó­wio­nym miej­scu przy mie­dzy ukuc­nął po­mię­dzy chasz­cza­mi. Wkrót­ce zja­wił się Długi Dżon, który naj­dłu­żej sie­dział w tym biz­ne­sie.

 

– Masz kieł­ba­sę?– szep­nął -Więc pójdź!

 

I po­szli w las.

 

Na środ­ku mrocz­nej po­la­ny, za­la­nej mlecz­ną po­świa­tą księ­ży­ca spo­tka­ły się czte­ry dru­ży­ny. Stary druid z tacą po­zbie­rał wszyst­kie kieł­ba­sy, po czym wrzu­cił je do wiel­kie­go kotła i rzekł: „NIECH SIĘ STA­NIE BIGOS!”

 

Kiedy Mag się ock­nął, Luna świe­ci­ła mu pro­sto w roz­sze­rzo­ne źre­ni­ce. Przed sobą uj­rzał pięk­ną, ogni­sto­wło­są elfkę. Usiadł, wy­cią­gnął dłoń przed sie­bie, aby spraw­dzić czy nie obu­dzi się za chwi­lę przy boku stu­pięć­dzie­cię­cio­ki­lo­wej mi­ło­ści swego życia. Cóż, mi­łość nie wy­bie­ra, choć nikt nie za­bro­ni mu pod za­mknię­ty­mi po­wie­ka­mi zo­ba­czyć w swo­jej Brun­chil­dzie dłu­go­no­gą elfkę. W tym samym cza­sie Rudy Chudy po­czuł, że po­wle­czo­ny skórą ko­ściec na­sta­je na jego cnotę. Ma­gicz­ny bigos z grzyb­ka­mi ha­lu­cyn­ka­mi za­czy­nał dzia­łac. Z racji, że za­gu­bił gdzieś pałkę je­dy­nie kop­nął szkie­let w mied­ni­cę. Mag zawył z bólu.

 

– Ostre te elfki. – po­my­ślał. – Gdyby tak Brun­chil­da od czasu do czasu za­stą­pi­ła mnie w gra­niu nie­do­stęp­ne­go, chyba nawet zre­zy­gno­wał­bym z myśli zo­sta­nia for­dan­se­rem w Elfim Gaju.

 

Wszak­że, jak gło­sił napis na drzwiach lo­ka­lu „Elfi Gaj” po­szu­ki­wa­no mło­de­go, wy­spor­to­wa­ne­go Ado­ni­sa do zadań spe­cjal­nych. Jak wia­do­mo nasz bo­ha­ter cał­ko­wi­cie się do tej pracy nie nada­wał. Go­rzej, gdyby otrzy­mał po­sa­dę w tymże za­mtu­zie, przy­pusz­czal­nie wszyst­kie klient­ki pod wpły­wem ba­zy­lisz­ka bez spodni do­ce­ni­ły­by urok ze­wnętrz­ny swo­ich mężów .

 

Mag wstał i do­pie­ro wtedy do­strzegł po­la­nę. Kwia­ty fa­lo­wa­ły i on także sa­mo­ist­nie za­fa­lo­wał nie­sio­ny z prą­dem nie­zna­nej mu siły. Za­krę­cił pi­ru­eta i wbiegł po­mię­dzy zwie­rzę­ta. Za­padł się w puchu ba­ra­nów na łące, były ich setki a może ty­sią­ce weł­nia­nych, cie­plut­kich kulek. Nie wie­dzieć czemu po­my­ślał o żonie i o tym, że zimno mu po­ni­żej pasa, ale nie trwa­ło to długo. Nagle ba­ra­ny eks­plo­do­wa­ły a na ich miej­sce po­ja­wi­li się wo­jow­ni­cy z to­po­ra­mi w ko­żu­chach. Mag za­stygł z nad­wy­raz głu­pią miną.

 

– Za­pew­ne ba­ra­ny po­żar­ły wo­ja­ków, a że więk­sze w mniej­szym mie­ścić sie nie może, więc stało się. – po­my­ślał i odbił się od brzu­cha jed­ne­go z nich.

 

Wo­jo­wie bie­gli i bie­gli jak za­to­pie­ni w ki­sie­lu. Mag znu­dzo­ny od­szedł.

 

– Co to za bitwa? Głu­pia jakaś bez zasad. Ja bym rąbał ile wle­zie, cie­ka­we jak tak ze dwu­dzie­stu pój­dzie do to­a­le­ty to pew­nie w takim tem­pie nie skoń­czą do rana.

 

Po­czła­pał po­wo­li w stro­nę lasu. Wtedy przy jed­nym z drzew zo­ba­czył elfkę. Po­my­ślał, że ko­lej­ny raz obe­rwie z li­ścia, ale ta była inna. Bez­wstyd­nie przy­wo­ły­wa­ła go wska­zu­ją­cym pal­cem. Się­gnął do na­mięt­nych ust i za­to­pił się w czy­stej, bez­wład­nej i nie­zmier­nie przy­jem­nej pu­st­ce.

 

Ran­kiem padał drob­ny desz­czyk. Mag otrzą­snął się, na­cią­gnął pan­ta­lo­ny na ob­na­żo­ne, wło­cha­te pół­ku­le. Przez myśl prze­mknę­ło mu, że kra­snal, który leży obok niego w dru­znacz­nej pozie ma iden­tycz­ne usta jak upoj­na elfka. Przy­pa­dek – mruk­nął sam do sie­bie i wy­ru­szył w drogę po­wrot­ną do domu na spo­tka­nie z prze­zna­cze­niem.

Koniec

Komentarze

Miało być śmiesz­nie jak mnie­mam?

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

A gdzie skór­ka od ba­na­na? 

Eeee tam, sztyw­nia­ki je­ste­ście. Cał­kiem za­baw­ne:)

60r­so­n6 - skór­ka od ba­na­na jest dla mię­cza­ków ;) a tak po­waż­nie to tekst  kwe­stia gustu, dzię­ki za ko­men­ta­rze

Ow­szem, za­baw­ne, ale żebym pę­ka­ła ze śmie­chu, to nie. Humor, moim zda­niem, ra­czej nie­zbyt wy­ra­fi­no­wa­ny. Opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne ład­nie, jed­nak mam kilka uwag:

 

"Mag po­dej­że­wał..." - Mag po­dej­rze­wał...

 

"...po drew­nie na sa­lo­ny." - A od kie­dyż to w karcz­mie są sa­lo­ny?

 

"...zająkał się." - ...jąkał się? ...zająknął się? Z za­pi­su kwe­stii jed­na­ko­woż nie wy­ni­ka, by Mag się jąkał.

 

"Wresz­cie w chwi­li na­tchnie­nia, prze­gryzł u na­sa­dy jedną z nich." - Pro­szę o wy­ja­śnie­nie, w któ­rym miej­scu kieł­ba­sa ma na­sa­dę.

 

"...czy nie obu­dzi się za chwi­lę przy boku stu­pięć­dzie­się­cio­ki­lo­wej mi­ło­ści jego życia." - Chyba ...miłości swego życia.

 

Po­zdra­wiam i życzę suk­ce­sów.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

za­to­pie­ni w kiślu.   ---> w czym?  

Mag podejżewał,  ---> khm, khm...  

nikt nie wsta­nie w twej obro­nie.  ---> na pewno o to cho­dzi?  

Tekst na­praw­dę mógł­by bawić, gdyby nie sche­ma­tyzm.

Tekst po­pra­wio­ny, fak­tycz­nie dużo li­te­ró­wek i ten or­to­gra­ficz­ny babol....

re­gu­la­to­rzy => "...po drew­nie na sa­lo­ny" miało pod­kre­ślić prze­miesz­cze­nie się z miej­sca gor­sze­go do lep­sze­go nie­do­słow­nie. "Na­sa­da" - wy­bacz, roz­tar­gnie­nie, mój błąd. 

"AdamKB" => co do "kiślu", cza­sem trud­no wy­zbyć się złych ję­zy­ko­wych przy­zwy­cza­jeń. Po­pra­cu­ję nad tym. 

Tekst miał mieć cha­rak­ter rynsz­to­ko­wy. 

Dzię­ku­ję za po­świę­ce­nie uwagi i wy­tknię­cie błę­dów :) 

Naj­więk­szym plu­sem tego tek­stu jest to, że nie jest o jakiś su­per­bo­ha­ter­kach :) Jak dla mnie tro­cję za mało za­baw­nie, a tro­chę zbyt cha­otycz­nie, ale prze­czy­ta­łam bez bólu, a juz dawno mi się to na tej stro­nie nie zda­rza­ło ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Zbyt­nio pod­krę­co­ne.

Nowa Fantastyka