- Opowiadanie: Eldril - Gniew boży

Gniew boży

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gniew boży

Ostatnio dość często zastanawiałam się, gdzie jest moje miejsce. Trafię do Raju, do Czyśćca, czy może raczej do otchłani Piekieł? Zawsze uważałam się za złą. Nie chodziłam na msze, świadomie łamałam przykazania, klęłam, wypierałam się Boga, mówiłam i robiłam bardzo złe rzeczy. Tym wszystkim chciałam podkreślić mój bunt przeciw samemu Najwyższemu. Chciałam Mu udowodnić, że umiem radzić sobie sama, a ten tak zwany "Anioł Stróż" to tylko zbędny cień, który nie daje mi spokoju nigdy, nawet, gdy idę do toalety. Stanęłam do walki ze Stwórcą, mając do dyspozycji jedynie moje ludzkie siły, podczas gdy On dysponował całymi zastępami Aniołów i Szatanem, zawsze gotowym do siania nieszczęść. Tak więc trafiłam na silnego przeciwnika. Z całą pewnością silniejszego i doświadczonego o całe tysiąclecia bardziej. Nie zamierzałam się jednak poddawać. Chciałam walczyć do końca.

___________________________________

 

Znowu nudne lekcje i znowu musiałam męczyć się w szkole całe siedem godzin. Na dodatek dostałam jedynkę z geografii i nie poprawiłam matematyki, co oznacza, że było bardzo prawdopodobne, iż nie zdam do ostatniej klasy. Matka byłaby wściekła i znów otrzymałabym obszerny wykład o mojej beznadziejności.

Ale dość o tym. Obiecałam, że nie będę sobie tym zawracać głowy. Szłam spokojnie do domu. Nie miałam najmniejszego zamiaru pomagać staruszce obciążonej pełnymi siatkami na zakupy i usilnie starałam się uciszyć wyrzuty sumienia. Wyobrażałam sobie, że mój przeklęty Anioł patrzy na mnie z oburzeniem i aż ściska go, by dać mi jakąś karę. W myślach widziałam jego wykrzywioną złością twarz. Ale kiedy spojrzałam w bok, zobaczyłam, że nadal był spokojny, tylko jego oczy ukazywały targające nim uczucia. Nie rozumiałam czemu nie zostawi mnie w spokoju. Przecież tyle już razy wypierałam się go, wypędzałam, przeklinałam i odsyłałam do samego Diabła. Ale on nadal był. Tak samo małomówny i wiecznie przygnębiony, oraz trochę zły.

Było mi go czasem żal, gdy widziałam jak smutno patrzy na Anioły innych. Część była zadowolona, część obojętna, ale aż mnie serce ściskało, kiedy patrzyłam na jego tęskny wzrok, zwrócony na te roześmiane twarze Aniołów, mających pod opieką ludzi z sercami przepełnionymi prawdziwą wiarą. Jednak usilnie starałam się go ignorować, kiedy namawiał mnie do mszy, spowiedzi, czy innego typu obrzędów katolickich. Zawsze wybuchały z nim wtedy kłótnie. Oczywiście ciche. Bo jak by to wyglądało, gdyby rodzice usłyszeli, że do kogoś mówię? Byliby przerażeni, że ich córka zwariowała i zniszczy im reputację.

Oni nie umieli patrzeć. Zresztą tak, jak inni ludzie. Nie widzieli, co się dzieje, nie widzieli tych, którzy byli przy nich od początków ich życia. Byli, zanim znaleźli się poza łonem matki. Tak… każdy ma Anioła Stróża. Płód– którego lekarze nie uznają za dziecko– również takiego ma, co oznacza, że takie dopiero rozwijające się dziecko już okryte jest opieką Boga… czy może raczej Jego psów pasterskich. Sam nie dałby sobie rady, więc potrzebuje pomocy w opiece nad swoimi owieczkami.

Ale znów zaczęłam mówić nie na temat.

Szłam więc sobie ulicą. Mój Anioł jak zwykle rzucał mi szybkie spojrzenia i znów pogrążał się w swoich tajemniczych, anielskich rozmyślaniach. Nigdy nie mówił, o czym myślał. Z pewnością mój ograniczony umysł nie mógłby pojąć boskich spraw. Czasem jednak zastanawiałam się, co mu chodzi po głowie.

Droga przebiegała nam tak, jak zwykle– czyli w całkowitym milczeniu.

W końcu weszłam do domu i rzuciłam plecak na podłogę obok łóżka, a potem kopniakiem zamknęłam drzwi. Anioł już stał niedaleko. Minęłam go bez słowa i usiadłam na tapczanie.

-Mogłaś jej pomóc…– mruknął zupełnie niespodziewanie.

Spojrzałam na niego znudzonym wzrokiem. W końcu przerabiałam to już tyle razy. Najlepiej wychodziłam z tych rozmów, gdy wykazywałam całkowitą obojętność.

-Ale nie pomogłam.– odparłam cicho, wzruszając niedbale ramionami i sięgnęłam po książkę– Jeśli ci się nie podoba, to odejdź.– dodałam i (choć wcale nie byłam zadowolona, że to robię) uśmiechnęłam się złośliwie.

-Dobrze wiesz, że nie mogę.– odparł niechętnie, opierając się plecami o ścianę.

-Dziwne, że ten dobry Bóg nie pozwala ci mnie zostawić.

Westchnął cicho. Wyraźnie nie miał ochoty na kłótnie ze mną. Zajęłam się więc moją książką w spokoju. Nawet nie zauważyłam, kiedy do domu wróciła reszta rodziny, a co za tym idzie kolejne trzy Anioły. Wszystkie dość obojętne. Nie rozumiałam, czemu i mój Anioł nie mógłby taki być, tylko wciąż smutny i niedający mi spokoju.

___________________________________

 

Uchyliłam oczy i rozejrzałam się nieprzytomnie. Mój wzrok powędrował w okolice naściennego zegara. Dziesiąta rano. Była niedziela, więc byłam więcej niż pewna, że zaraz zacznie się cotygodniowa, bezsensowna rozmowa z Aniołem Stróżem. Zakryłam kołdrą głowę, mając nikłą nadzieję, że tym razem uda mi się uniknąć sporów.

Myliłam się jednak. Poczułam, że ktoś staje obok mojego łóżka.

-Za godzinę msza.– usłyszałam cichy, ponury głos mojego Stróża.

-No i co z tego?– zapytałam spod kołdry.

-Bóg coraz bardziej się niecierpliwi.– odpowiedział smutno, jakby to była jego wina– Twoje świadome ignorowanie przykazań i Jego woli złości Go coraz bardziej.

-Innych jakoś tak nie karze i nie czepia się ich tak, jak mnie.

-Komu więcej dano, od tego więcej wymagać się będzie.

-Nie łapię…

-Inni nie widzą Jego dobroci tak wyraźnie jak ty. Widzisz Aniołów… inni nie. Więc to chyba oczywiste, że oczekiwano od ciebie większej pobożności.

Zdziwiłam się trochę. Nie… nie trochę. Zdziwiłam się bardzo. Mój małomówny Anioł jeszcze nigdy nie wydał z siebie tak długiej wypowiedzi. Wysunęłam głowę spod kołdry i popatrzyłam na niego uważnie, jednak z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Nawet oczy Stróża pozostawały bez wyrazu. Postanowiłam zaryzykować i zadać proste pytanie.

-Czyli… niedługo mnie ukarze…?

-Jego gniew jest ogromny…

-Zabije mnie?

-Są lepsze sposoby, by ukarać człowieka. Wasze serca są delikatne.

-Nie rozumiem.

-Nie mam prawa o tym z tobą rozmawiać.– powiedział głośniej, odwracając się nagle tyłem do mnie.

Widziałam, że coś bardzo go gnębi. Mogłam zapytać, co mu jest. Mogłam zdobyć się na jakiś przyjazny gest. Mogłam mu pomóc i podświadomie o tym wiedziałam, ale nic nie zrobiłam… dlaczego? Dlaczego byłam tak głupia? Dlaczego nie widziałam zagrożenia, choć czaiło się tuż przy mnie? Moja głupia duma była ważniejsza. Nie chciałam uciec z pola bitwy, choć było to najbezpieczniejsze rozwiązanie. Nie tylko dla mnie, ale i dla mojego Anioła Stróża. Nie sądziłam, że gniew Boga może być aż tak dotkliwy nie tylko dla ludzi. Byłam pewna, że nic gorszego niż śmierć spotkać mnie nie może. Nawet nie wiedziałam jak bardzo się myliłam.

Tak więc zamiast pomóc mojemu Aniołowi, zajęłam się zwykłymi, niedzielnymi czynnościami. Odrobiłam masę lekcji nie tylko na poniedziałek, ale i na resztę dni tygodnia, z czego byłam bardzo dumna, wymęczyłam komputer, grając na nim aż do mojego całkowitego znudzenia, czyli bardzo długo. Dokończyłam też czytanie lektury szkolnej. Przez cały czas był przy mnie Anioł. Było mi przez to trochę ciężko skupić myśli i wciąż powracałam do problemu Stróża. Co takiego zaplanował Bóg, że Anioł postanowił mnie ostrzec w tak otwarty sposób? Kara ta musiała być okropna… wręcz niemożliwa do wyobrażenia. Ale pod wieczór pomyślałam, że mój drogi Anioł Stróż mógł jedynie mnie podpuszczać. Może Bóg nie jest aż tak bardzo zdenerwowany. Byłam niemal pewna, że te "groźby" były zmyślnym planem Stróża, bym w końcu nawróciła się. Ubzdurałam sobie, że Najwyższy stosuje nieczyste zagrania, by przywrócić mnie na drogę prawości. Nie zamierzałam dać Mu satysfakcji i mój bunt stał się silniejszy. Przestałam zwracać uwagę na mojego Anioła. Traktowałam go jak powietrze, o którym wiemy, że jest, ale ta wiedza nie porusza nas za bardzo.

Jak można się było domyślić, Anioł nie był zadowolony z takiego rozwiązania. Zaczął okazywać swój niepokój, czego wcześniej nie robił.

Po trzech dniach milczącej wojny zdecydował się ze mną porozmawiać. I to tak szczerze, co było więcej niż dziwne. Siedziałam akurat nad zadaniem z matematyki i szukałam tego przeklętego x-a. Wtedy Stróż usiadł, (czego nigdy wcześniej nie robił) na tapczanie i wpatrzył się we mnie swoimi ciemnymi, smutnymi oczami. Byłam tym wszystkim bardzo zaniepokojona. Tak bardzo, że odłożyłam długopis i odwzajemniłam spojrzenie. Zatrzymałam wzrok na jego oczach. Dojrzałam w nich to, co zawsze, ale wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy błysnął w nich ledwie widoczny cień strachu. Byłam pewna, że był to strach przed Bogiem.

-Wiesz…– odezwał się w końcu bardzo cicho. Opuścił wzrok, jakby nie mogąc dłużej znieść mojego spojrzenia.

-Tak?– zachęciłam go, a nawet pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech.

-Bóg ma już dość. Zmień się. Inaczej to twoje życie się zmieni. I to na gorsze.

-Nie boję się Go.– odpowiedziałam niemal od razu, dumnie unosząc głowę.

-Możesz się nie bać. Nie wiem czy to oznaka odwagi, czy może raczej głupoty. W każdym razie… On jest silniejszy od ciebie. Może cie pognębić tak bardzo, że nawet sobie nie wyobrażasz.

-Zaryzykuję. Wiem, że jest zły i wiem, że będzie mnie karał, ale ja nie mam zamiaru się poddać.

-To byłoby najmądrzejsze wyjście.

Nie odpowiedziałam, tylko wpatrzyłam się przed siebie znudzonym wzrokiem. Anioł bezbłędnie odczytał moje wymowne milczenie, bo powiedział:

-Słuchaj… Bóg jest wściekły. Dał ci takie możliwości, a ty je marnujesz. I w ogóle mnie nie słuchasz.

-I nadal nie zamierzam.

-Więc będziesz cierpieć.– po tych słowach wstał i zajął swoje zwykłe miejsce przy szafie. Znów (tak jak zawsze) wpatrzył się przed siebie smutnym wzrokiem.

A więc będę cierpieć. Anioł powiedział to bardzo wyraźnie i jednoznacznie. Przyznam, że trochę się przestraszyłam. Nie. Nie bałam się o siebie, ale o swoją rodzinę. Bo Stróż powiedział też, że serca ludzi są delikatne. A jak można zabić serce, jak nie zranić tych, których się kocha? To przecież logiczne. Bóg wie, że nie boję się swojej śmierci, ale za to przerażeniem napawa mnie śmierć znanych mi osób. Wiem, że to bez sensu, ale nic na to nie mogłam poradzić.

Przez kolejne dni gnębiły mnie koszmary. Powtarzał się jeden element. W każdym śnie byłam zupełnie sama. Nie miałam nikogo. Towarzyszył temu ogromny ból i smutek, oraz pewność, że męki nigdy nie dobiegną końca.

Rodzice oczywiście zauważyli, że coś było nie tak, jak być powinno. Chodziłam przygnębiona i podenerwowana bardziej niż zwykle. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca w domu. Kiedy miałam już dość przechodzenia z pokoju do pokoju, wychodziłam z domu i wędrowałam uliczkami miasta z moim milczącym Aniołem u boku. Jego zmartwienie było niemal namacalne. Strach Stróża trochę mi się udzielił i czułam powoli ogarniający mnie niepokój.

Przez cały ten czas w ogóle nie rozmawiałam z Aniołem. Był na mnie zły i przyznam, że nie bez powodu. Ja też byłam głęboko w sercu wściekła na siebie i swoją głupotę. Wiedziałam już, że moje zachowanie prowadzi do tragedii, ale nie umiałam się przemóc, by zmienić swoje postępowanie. Byłam zbyt dumna i wyniosła. Miałam złudną nadzieję, że uda mi się ignorować Boga. W czasie milczenia doszłam jednak do wniosku, że takie zachowanie było wręcz dziecinne. Nie mogłam jednak znieść myśli, że Najwyższy narzuca mi swoja wolę. Spodziewał się pewnie, że dając mi dar widzenia Aniołów Stróżów, pozyska wiernego wyznawcę. Było jednak przeciwnie. Nienawidziłam Go za to, że dał mi widzieć Anioła i jego ogromne cierpienie, kiedy patrzył na moje złe uczynki. Chciałam, by cierpiał równie mocno, co Stróż…

Tego dnia wszystko wyglądało normalnie, ale obudziła mnie niezwykle wysoka gorączka. Miałam chyba z czterdzieści stopni. Jak można się było spodziewać, matka wpadła w panikę. Jedynie cudem udało mi się ją przekonać, by nie dzwoniła po karetkę. Chciała, aby bracia zostali, by opiekować się mną, ale kategorycznie odmówiłam. Zostałam więc w domu sam na sam z Aniołem.

Przez osiem godzin leżałam w łóżku i starałam się nie myśleć, że jest to kara od Boga. Jeśli chciał mnie osłabić, udało Mu się to. Ostatkiem sił zmuszałam się, by nie spać, a co dopiero wstać, czy robić cokolwiek innego. Byłam przykuta do łóżka.

Chyba zasnęłam, bo gdy ponownie otworzyłam oczy, pochylała się nade mną matka, z wyrazem prawdziwej paniki na twarzy. Poczułam wtedy tak silnie emanującą z niej opiekuńczość, że mało się nie rozpłakałam. Przez tyle lat mówiłam, że jej nienawidzę, a teraz ona się o mnie martwiła. Miałam ochotę rzucić się jej na szyję i przeprosić za wszystkie przykrości, jakie jej kiedykolwiek sprawiłam. Niestety nie miałam siły i chęci pozostały jedynie chęciami.

Matka położyła dłoń na moim rozpalonym czole, a potem policzku.

-Karetka już jedzie.– powiedziała cicho.

-Karetka…– szepnęłam niepewnie i kiedy zamknęłam oczy, przestało do mnie cokolwiek docierać. Ostatnie co widziałam to oczy mojego Anioła. Oczy zawsze pełne smutku i niezrozumienia dla mojego zachowania.

Potem była tylko czerń.

___________________________________

 

Nigdy nie sądziłam, że nicość może być tak… pusta. Nie było po prostu nic oprócz mnie. Byłam zawieszona w tej nicości. Nie było białej przestrzeni. To nie była też ciemność. Otaczająca mnie czerń nie była mrokiem. Była niczym. Aby to zrozumieć potrzebowałam sporo czasu, ale opłaciło się. Poznałam istotę tego świata. Zrozumiałam, że jest on kierowany moja wolą. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, starałam się stworzyć przed sobą idealna kopię swojego pokoju. Udało mi się jednak przywołać tylko łóżko, ale koślawe i jakby nieforemne. Choć nie czułam tu żadnego zmęczenia, położyłam się i okryłam aż za bardzo pierzastą kołdrą. Wiedziałam, że tutaj to nie ma znaczenia, ale chciałam w sobie przywołać choć cząstkę prawdziwego świata. Byłam bardzo zagubiona i wszystko, co mogło przybliżyć mnie do świata, który rozumiałam, traktowałam niemal z czcią.

Nie miałam pojęcia ile czasu przebywałam w tej pustce. Nie było tu dni, ani nocy. Odliczałam czas przez zdobyte umiejętności kreowania przedmiotów. Po dłuższym czasie miałam już porządne łóżko z czterema kolumnami i zasłonami z materiału tak delikatnego, jakby utkanego z powietrza, szafę z całą górą przeróżnych ubrań, jakich w moim świecie nawet nie odważyłabym się założyć, biurko razem z krzesłem i trochę papierów. Mimo moich usilnych prób, nie udało mi się stworzyć książek, ale po siódmej nieudanej próbie zrozumiałam dlaczego. Aby coś sie tu znalazło, musiałam wyobrazić sobie najdrobniejszy szczegół danego przedmiotu. A ja przecież nie znałam treści książek na pamięć.

Byłam skazana na jedyną rozrywkę, jaką było ćwiczenie w tworzeniu tego świata. Nie umiałam stworzyć ani telewizora, ani komputera, bo nie znałam ich budowy. Mogłam wykreować "opakowanie", ale po co mi bezużyteczne pudło?

Spędziłam sporo czasu w samotności. To wszystko zaczęło mnie niewyobrażalnie męczyć. W pewnych chwilach myślałam, że wręcz tracę zmysły. Każdy by tracił, gdyby był sam i do tego w nicości. Tam nie było nic. W dodatku to nie był mój świat. Byłam tu intruzem. Podporządkowałam sobie strukturę tego świata dla własnych potrzeb, choć podświadomie czułam, że nie powinnam tego robić.

Przez to wszystko zapomniałam o moim starciu z Bogiem i nie zdałam sobie sprawy, że mój Anioł nie pojawił się nawet na chwilę. Normalnie już dawno otrzymałabym jakąś reprymendę. Przecież przez cały ten czas przez moją głowę przewinęły się masy mało pobożnych myśli. Na samym początku wzywałam Boga. Kiedy nie odpowiadał, przeklinałam Go. Gdy i to nic nie dawało, dałam sobie spokój z Bogiem i zajęłam się tym światem. Bardzo brakowało mi towarzystwa, ale nieważne jak bardzo się starałam, nie umiałam stworzyć nawet roślinki, nieważne jak małej i mizernej.

Nie wiem, ile czasu spędziłam w tej uporczywej samotności. Po prostu w pewnym momencie zaczęłam tracić kontrolę. Wszystko się jakby rozmyło i zniknęło. Po chwili było tak jak wtedy, gdy się tu zjawiłam. Zaczęłam się bać, że ten świat się rozpada. Nie chciałam znieść myśli, że znowu otoczona będę tą doprowadzającą do obłędu pustką. Ale nie mogłam nic zrobić. Mogłam tylko patrzeć jak znów otacza mnie czerń całkowitej nicości.

Po jakimś czasie coś się jednak stało. Najpierw, nie wiadomo kiedy i jak, pojawiła się nieskończona, piękna podłoga z prawdziwego marmuru. Była tak czysta, że połyskiwała w dochodzącym nie wiadomo skąd świetle. Nie widząc innej rozrywki w tym świecie nudy, ruszyłam powoli przed siebie. Szłam i szłam, a podłoga ciągnęła się nadal i nie było widać końca. Jednak kiedy zaczęłam tracić nadzieję na to, że cokolwiek zmieni się w tym krajobrazie, pojawiły się kolumny. Zachwycały bogactwem i ilością ozdób. Były ogromne. Gdy spojrzałam do góry, nie mogłam dojrzeć ich końca.

Podeszłam do jednej z nich i aż zaparło mi dech w piersiach. Zdałam sobie sprawę, że na każdej z kolumn znajdują się setki, a może i tysiące, małych płaskorzeźb, przedstawiających dane sceny z Pisma Świętego. Zdziwiła mnie ich dokładność. Ktoś, kto stworzył coś takiego w tym świecie, musiał posiadać ogromną wiedzę i siłę umysłu. Musiał wyobrazić sobie każde uderzenie dłuta w kamień, jakby sam tworzył to dzieło. Musiał ponadto bardzo się skoncentrować, by w trakcie tworzenia, nie myśleć o niczym innym.

Potem drogę z czterech stron zagrodziły mi masywne ściany. Rozejrzałam się zdziwiona i już wiedziałam, co zobaczę za jakiś czas. Przesuwałam wzrok po świętych przedstawionych na witrażach w olbrzymich oknach. Miałam wrażenie, że patrzą na mnie z rozczarowaniem. Dobrze wiedziałam, w czym ich wszystkich zawiodłam. Byłam głupia i dumna. Miałam mylne wrażenie, że Bóg chce mnie sobie podporządkować, a On tylko dawał mi wskazówki. Co było złego w tym, że pozwolił mi widzieć Anioły? Powinnam była radować się z okazanych mi względów, a tymczasem raniłam Go moim brakiem choć krzty pokory.

Spojrzałam na sklepienie nad moją głową. Ktoś wykonał przepiękne freski, ilustrujące stworzenie świata. Nie mogłam oderwać od tego wzroku. Patrzyłam tak długo, że zaczął boleć mnie kark. Dopiero wtedy oprzytomniałam. "Nie powinno mnie boleć…" pomyślałam bardziej zdziwiona, niż wystraszona. Opuściłam głowę i zobaczyłam, że kiedy zajmowałam się podziwianiem sufitu, na końcu pomieszczenia pojawił się ołtarz, tabernakulum i tym podobne przedmioty, które widuje się w kościołach. W całej sali stały rzędy ławek, obitych delikatnym, purpurowym materiałem. Przy bocznych ścianach stały konfesjonały. Duże i mroczne. Miały wiele pięknie rzeźbionych kwiatów, liści i pnączy. Wszystko było urządzone jakby bardzo surowo, ale zarazem zachwycało gustem i elegancją.

Powoli doszłam do ołtarza i rozejrzałam się. Wszystko wyglądało zupełnie jak nowe. Ale czegoś tu brakowało. Albo raczej kogoś. Brakowało tu Boga… Zrozumiałam to i wtedy do mnie dotarło, jak bardzo ten świat był przygnębiający. Nie było tu jedynej istoty mogącej poruszyć niebo i ziemię. Nie było tu opieki. A może nie była potrzebna… Przecież to ja kreowałam ten świat. "Ale to nie ja stworzyłam tę świątynię" pomyślałam nagle wystraszona. Nie byłam sama. Znajdowała się tam istota o wiele potężniejsza ode mnie i nie czułam się z tym komfortowo. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Bo jeśli nie było tam Boga, to kto był…?

Odpowiedź nadeszła szybciej, niż bym chciała. Siedziałam w jednej z wielu ław świątyni i myślałam. Ciekawiło mnie, czy znalazłabym tu hostię. Nie odważyłam się jednak zbliżyć do ołtarza. Trzymałam się gdzieś w połowie kościoła, czyli niedaleko konfesjonałów. Bezwiednie pragnęłam wybaczenia. Chciałam, by Bóg wybaczył mi moją nieopisaną głupotę. Chciałam do Niego wrócić i z pokorą przyjęłabym zadaną mi pokutę.

Spędziłam na rozmyślaniach mnóstwo czasu. Czułam się niezwykle zmęczona. Słabłam. Nie wiedziałam, dlaczego, ale podświadomie miałam pewność, że jeśli szybko tego nie skończę, zginę.

Nie śmiałam unieść wzroku na wiszący nad ołtarzem krzyż. Wstydziłam się swoich czynów i głupoty. Całym sercem chciałam, by mi przebaczono. Moje usta zaczęły szeptać modlitwę, ale nie wzywałam Boga. Wzywałam mojego Anioła.

– Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy bądź mi zawsze ku pomocy. Strzeż mej duszy, ciała mego i zaprowadź mnie do żywota wiecznego…

– Amen. – usłyszałam tuż za sobą cichy, przepełniony bólem głos. Nie musiałam się nawet odwracać. Doskonale wiedziałam, do kogo należy. Dziwiłam się, że przyszedł już po pierwszej modlitwie, ale zarazem cieszyłam, że nie byłam tam już zupełnie sama.

– Modlitwa z twoich ust…– dodał Anioł tak cicho, że prawie nie mącił zalegającej wszędzie ciszy– Musisz być albo bardzo zdesperowana, albo czujesz się samotna i masz dość.

– Albo zrozumiałam błąd.– odparłam i choć mówiłam szeptem, mój głos rozszedł się po całym pomieszczeniu i powrócił jako echo.

– Niestety za późno.

– Nie rozumiem…

– To część twojej kary. Dopiero się rozpoczęła.

– Więc może być jeszcze gorzej?

– Uwierz, że może. I będzie.

– Nie da się Go przebłagać? Zrozumiałam swój błąd.

– Nie zrozumiałaś.– usłyszałam kolejny, tym razem nieznany mi, surowy głos. Ze zdziwieniem odwróciłam się w stronę ogromnych drzwi wejściowych. Stał tam najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam. Był przystojniejszy nawet od mojego Anioła, który był przecież tak piękny… Co więcej, dopiero przybyły mężczyzna jakby emanował wewnętrznym światłem. Wtedy zobaczyłam coś jeszcze. Miał skrzydła… Były bielsze niż najczystszy śnieg i bardzo pierzaste. Miałam ochotę wstać i ukryć się w tych skrzydłach, a potem zamknąć oczy i spać tak długo, aż ten koszmar się skończy i wrócę do prawdziwego świata. Wiedziałam jednak, że to nie jest możliwe. Ten Anioł, który dopiero się pojawił, niósł ze sobą jakąś groźbę. Byłam więcej niż pewna, że to jego Stwórca wyznaczył do wykonania kary. Widocznie byłam zbyt mało ważna, by Bóg sam zechciał brudzić sobie mną ręce. Od takich spraw miał Aniołów. To one zawsze wykonywały pracę. W końcu po to je stworzono. By służyły.

Mój Anioł wstał z miejsca. Poszłam w jego ślady. Stanęłam tuż za nim, czując podświadomy lęk do wyraźnie wrogiego mi, nowoprzybyłego Anioła.

– Chyba już czas.– powiedział Skrzydlaty, a ja nie byłam pewna, do kogo się zwraca. Mówił jednak do Stróża, bo ten nagle drgnął i stał się bardzo spięty. Wiedziałam, że to strach i nagle zdałam sobie sprawę, na czym będzie polegała moja kara. Ogarnął mnie porażający strach. Ta kara była straszna. Bóg nie powinien skazywać nikogo na taką samotność.

Nie wiedząc nawet, co robię, wyszłam zza mojego Stróża i stanęłam przed nim, jakbym chciała go ochronić własnym ciałem od grozy, emanującej z drugiego Anioła. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że byłam żadną ochroną, ale przecież liczył się gest.

– Zejdź z drogi, człowieku.– powiedział Skrzydlaty głosem tak ostrym, jak najlepiej zaostrzony nóż. Drgnęłam, ale dzięki całej skupionej sile woli udało mi się zostać na miejscu. Byłam przerażona. Chciałam za wszelką cenę chronić Stróża. Byłam odpowiedzialna za siebie. On nie był niczemu winien, więc dlaczego miał cierpieć? Wiedziałam jednak, że dyskusja była bezsensowna. Skrzydlaty miał misję i chciał ją wykonać.

– Mario… zejdź mu z drogi.– usłyszałam za sobą głos Anioła, a mi łzy pojawiły się w oczach. "Nie… nie może odejść…" pomyślałam, ale to była jedynie prośba i dobrze wiedziałam, że nigdy się nie spełni. Choćbym nie wiem jak się starała, Stróż musiał zniknąć z mojego życia. Nie poruszyłam się jednak, nadal zasłaniając Anioła. MOJEGO Anioła. On był mój, a ja jego. Należeliśmy do siebie od zawsze. Nie miałam zamiaru poddawać się.

– Nie pozwolę…– szepnęłam głosem drżącym ze strachu.

– Sprzeciwiasz się Bogu?– zapytał Wysłannik, patrząc na mnie teraz wzrokiem pełnym gniewu.

– Tak.

– To było do przewidzenia.– warknął, a jego wściekłość stała się jeszcze większa. Cofnęłam się trochę i poczułam, że plecami oparłam się o Stróża. Ostatnie, co widziałam to przystojna twarz Skrzydlatego, wykrzywiona w grymasie wściekłości i to, jak rzuca się w moim kierunku. Potem objęły mnie silne ramiona mojego Anioła i uniosły w powietrze. Zamknęłam oczy, bojąc się choćby zerknąć na to, co działo się wokół. Słyszałam jakieś uderzenia, szamotanie i warczenie, jakby oba Anioły zamieniły się w bestie, skaczące sobie do gardeł. Objęłam trzymającego mnie Stróża za szyję i przytuliłam się, bojąc się, że mnie puści. On natomiast objął mnie jedną ręką, ale czułam, że w ogóle się nie męczy. Był silny… i zwinny. Raz czy dwa poczułam, że uderzył w coś plecami. Po chwili wylądowaliśmy na ziemi. Wtedy dopiero odważyłam się otworzyć oczy. Byliśmy obok konfesjonału. Rozejrzałam się po świątyni. Część była zniszczona, większość witraży rozbita i kawałki różnokolorowego szkła leżały rozsypane po całej podłodze. Ołtarz rozpadł się na pół i było w nim wgłębienie, jakby ktoś uderzył w niego z dużą siłą. Kawałki marmuru z posadzki były powybijane, co bardzo szpeciło jej wygląd. Niektóre ławki całkowicie się rozpadły.

Byłam zadziwiona, że Anioły zdołały tak zdemolować to miejsce zaledwie w kilka chwil.

Spojrzałam na twarz Stróża. Nie było na niej nawet jednego zadrapania. Nadal była przystojna i smutna. W moich oczach wciąż były łzy. Wiedziałam, że to jest pożegnanie.

– Wybacz mi…– szepnęłam, ledwie powstrzymując płacz.

– Ja dawno wybaczyłem.– odparł cicho i po raz pierwszy uśmiechnął się. Zdziwiłam się tak bardzo, że zapomniałam o sytuacji, w jakiej się znajdowaliśmy. Przypomniałam sobie dopiero, gdy silna ręka Skrzydlatego złapała mojego Anioła za kark i odrzuciła na drugi koniec pomieszczenia. Potem podszedł do mnie i zacisnął dłoń na moim gardle. Jęknęłam cicho. Jego uścisk był tak silny, że nie mogłam złapać oddechu. Zacisnęłam oczy i czułam, że niedługo "odpłynę".

– Maria!- usłyszałam jeszcze krzyk Anioła.

– Odejdź!- ryknął Wysłannik Boga i poczułam przed sobą żar, jakby ktoś nagle rozpalił ogromne ognisko– Piekło czeka, Azahielu.– dodał, głosem przepełnionym satysfakcją. Potem była ciemność i kolejna pustka. Ale ja nie pamiętałam, ile tam byłam.

___________________________________

 

– Mario… Mario!

Otworzyłam oczy i dojrzałam przed sobą biały sufit i twarz jakiegoś mężczyzny. Miał ponad czterdzieści lat i ciemne włosy, przyprószone siwizną. Miał na sobie biały fartuch, więc doszłam do wniosku, że to jest ziemia. Moja ziemia, którą znałam i dość dobrze rozumiałam.

– Co… się stało? Gdzie Anioł? Wygrał?– zapytałam. Byłam tak rozkojarzona, że nie zdałam sobie sprawy, jak te pytania muszą dziwnie brzmieć dla człowieka, który nie widzi Aniołów Stróżów.

– To chyba gorączka. Proszę się nie martwić, proszę pani.– powiedział mężczyzna i zniknął z mojego pola widzenia. Mówił chyba do mojej matki, no bo kto mógłby siedzieć przy mnie. Miałam rację, bo po chwili pojawiła się nade mną twarz mojej rodzicielki.

– Mario… tak się cieszę… nic ci nie jest.– w jej oczach były łzy i po chwili objęła mnie za szyję i przytuliła się.

– Mamo?– zapytałam, zachrypniętym głosem– Czy… możemy iść do kaplicy?

– Kaplicy? Po co?

– Chcę się za kogoś pomodlić…

___________________________________

 

Trafię do Raju, do Czyśćca, czy może raczej do otchłani Piekieł?

Ja już jestem w piekle. Moją karą okazało się życie i wszechogarniające poczucie winy. Mój Anioł trafił do Szatana. Skąd to wiem? Widzę to w snach. Co noc patrzę jak cierpi, ale milczy. Nie skarży się, nie przeklina, nie obwinia nikogo. Na tym polega dobro. Na przyjmowaniu na siebie tego, co daje nam Bóg. Ja już to wiem i choć teraz jestem pozbawiona opieki Stróża, staram się żyć i wierzyć, że kiedyś naprawię wszystko, co zrobiłam źle. Wierzę, że uda mi się uratować Azahiela i wtedy go przeproszę.

A teraz… jestem chodzącym nieszczęściem. Minęły trzy lata odkąd straciłam Anioła i już pięć razy byłam hospitalizowana (nie liczę mniejszych obrażeń, którymi zdołałam zająć się sama). Niektórych lekarzy już znam z imienia.

W szkole wiedzą, że lepiej nie stać za blisko mnie, bo może coś się stać. Ostatnio spadł klosz z lampy i miałam dość poważne obrażenia głowy.

Jeszcze tylko jedno. Nadal widzę Anioły innych i ich wzrok pełen zdziwienia, kiedy widzą, że nie mam Stróża. To okropne uczucie. Nie mam ochrony.

Jestem zdana na siebie…

Koniec

Komentarze

Myślę, że po skrótach jest szansa na ciekawego opka.
Pozdrawiam. 

A co najlepiej w tym skrócić?

A co ma zostać? Jeśli akcja, to skróć opisy. Jeśli aura i klimat, to zrób coś z akcją. Autor musi zadecydować. Nie ma lekko.
Pozdrawiam. 

""Była niedziela, więc byłam więcej niż pewna"
i takich powtórzeń trzeba unikać.
A po za tym przyjemne 4

Nowa Fantastyka