- Opowiadanie: PatrykP - Sprawa Michała Koreta cz.1

Sprawa Michała Koreta cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sprawa Michała Koreta cz.1

– Domy pedantów mają olbrzymią zaletę – pomyślał – nawet jeżeli jest się w nich pierwszy raz nietrudno dostrzec, że coś jest nie na swoim miejscu.

Mieszkanie Michała Koreta faktycznie mogło być wzorem porządku. Wszystko znajdowało się na tam, gdzie, niemal naturalnie, pasowało. Każdy przedmiot był w optymalnym dla siebie miejscu. Sprawiało to, że mieszkanie było nie tylko ładne, ale i wygodne. Jedyny wyjątek stanowiły rozrzucone na niskim stole w salonie, trochę bez ładu, odręczne notatki. Szklany blat był jednak tak czysty, że aż niewidoczny. Nie pozwalało to zapomnieć, że jest

to miejsce, w którym mieszkał pedant. Nim zabrał się za lekturę znalezionych kartek, zajrzał jeszcze

do lodówki.

– Kurwa, nawet tu ma wszystko poukładane… – mruknął do siebie.

Ze zdziwienia wyrwała go wibracja w kieszeni. Wyciągnął telefon i zobaczył na ekranie napis „Cappo di tutti cappi”. Ze zrezygnowaniem, tak zwyczajnym dla oficjalnych rozmów, odebrał drgający

i świecący złowrogo telefon.

– Tak panie komisarzu?

– Nowomiejsky… czy jesteś w mieszkaniu tego Koreta?

– Tak… – zamknął lodówkę – jestem.

– Doskonale. Jutro będzie tam ekipa, żeby sprawdzić jego komputer… więc nie dotykaj go pod żadnym pozorem.

– Oczywiście, panie komisarzu. – rozmowy z przełożonymi były jego ulubioną rozrywką… zaraz

po, rzecz jasna, wypełnianiu stert dokumentów dla nich.

– Znalazłeś już coś?

– Przeszukałem mieszkanie – brzmiało to z pewnością ładniej, niż bliższe prawdy „rzuciłem okiem” – ale poza jakimiś notatkami nie ma tu nic interesującego.

– A te notatki?

– Miałem je już zacząć czytać…

– Dobra, dobra… zdasz mi raport jutro rano. O ósmej.

– Oczywiście, panie komisarzu.

Usłyszał dźwięk sygnalizujący, że rozmówca się rozłączył. Komisarz nie był człowiekiem, który hojnie obdarowywał szacunkiem podwładnych. A już tym, którzy nie mieli ani jednej rozwiązanej sprawy,

w sposób szczególnie dotkliwy go skąpił. Co prawda w głównym komisariacie Miasta był tylko jeden detektyw, który nie miał ani jednej rozwiązanej sprawy i dla Krzysztofa Nowomiejskyego tak nieszczęśliwie się złożyło, że ów detektyw był jedyną osobą… przebywającą w tej chwili w mieszkaniu Michała Koreta.

 

***

 

Notatki przeczytał dopiero wieczorem. Po tym jak w laboratorium zdjęto z nich odciski palców. Niestety były to tylko odciski ich właściciela. Kilkukrotna lektura nie wniosła prawie nic do jego wiedzy na temat sprawy. Właściwie jedyną ceną informacją było nazwisko Nork. Nie słyszał o nim nigdy wcześniej, co nie zdziwiło go specjalnie. Od kilkunastu lat bowiem trzymał się z dala od środowisk akademickich. Nazwisko to trzeba było jednak sprawdzić. Na szczęście było jeszcze na tyle wcześnie, że na komisariacie kręciło się sporo ludzi. Zjechał windą do archiwum gdzie można było znaleźć

tę osobę, która była mu właśnie potrzebna.

– Cześć Konrad.

– Krzysiek! Co Cię sprowadza do mojego muzeum?

Konrada poznał jeszcze na studiach. Była to jedyna osoba, z którą utrzymywał kontakt tak długo. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, nie studiowali na jednym wydziale. Poznali się przypadkowo podczas jakiejś imprezy. A po drugie w tej chwili pracowali w jednym miejscu. Do tego Konrad zajmował się analizą danych zgormadzonych w archiwum. Był więc jedynym człowiekiem, który nie ruszając się z komisariatu mógł wiedzieć więcej, niż ktokolwiek inny. Mógł… gdyby mu się chciało. Dla Krzysztofa zawsze jednak namierzał co trzeba, tak szybko jak się dało.

– Możesz sprawdzić dla mnie jedno nazwisko?

– Jasne. O kogo chodzi?

– Nork. Profesor. Pracował kiedyś na uniwersytecie.

Konrad pokiwał głową i zaczął szybko pisać na klawiaturze.

– Siadaj. To zajmie chwilę. Nowa sprawa?

– Tak. Samobójstwo w dziwnych okolicznościach.

– Norka?

– Nie. Jakiegoś pracownika Instytutu. Nazywał się Koret…

– Co!? – Konrad przestał pisać i spojrzał zdziwiony na detektywa – Michał Koret?

– Tak. Znałeś go?

– Oj Krzysiu, Krzysiu… i ja go znałem i Ty.

Krzysztof spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.

– Jak to? Zupełnie go nie pamiętam.

Archiwista zaśmiał się cicho, po czym oparł się wygodnie w fotelu i założył ręce za głowę.

– Do pewnego momentu, często spotykaliśmy się w kantynie. Tej poza miasteczkiem akademickim. Łeb miał mocny jak schron przeciwatomowy. Musisz go pamiętać. Był to jedyny człowiek, który już na początku studiów nie potrafił rozmawiać o niczym innym niż o studiach. Ciągle mówił, że musi być naukowcem.

– Ty… masz rację. Był ktoś taki. – Krzysztof zastanawiał się dłuższą chwilę – Czy to nie jego ciągle olewała ta dziewczyna, której nigdy nigdzie nie udało nam się wyciągnąć.

– Tak, tak. Ten sam. Ta dziewczyna miała na imię Magda.

Zdziwienie narastało. Nigdy nie spodziewał się, że będzie prowadzić śledztwo w sprawie jakiegoś swojego znajomego. Detektywi nieczęsto dostawali sprawy, w które mogli być zaangażowani osobiście. Ta znajomość jednak nie mogła być nigdzie udokumentowana. Nalał sobie wody i wziął dwa duże łyki.

– Sprawdź tego Norka… i tę Magdę też.

– Już się robi.

Chwilę trwało zanim Konrad dokopał się do odpowiednich danych. W tym czasie Krzysztof popijał wodę i starał się przypomnieć sobie więcej szczegółów. Miał potworne luki ale udało mu się przypomnieć dwa szczegóły. Pierwszy, że Michał Koret był potwornym bucem. Zawsze patrzył

na wszystkich z wyższością, mając się za znacznie lepszego. Delikatnie mówiąc nie okazywał zbytniego uznania dla badań innych niż przyrodnicze, co przekładało się na jego stosunek do osób zajmujących się takimi badaniami. Co często idzie w parze z byciem bucem, był też przerażająco ambitny. Skoro pracował w Instytucie, jego ambicja musiała być choć częściowo zaspokojona – Dlaczego więc się zabił? – pomyślał detektyw.

– Magdy nie znajdę. Nie pamiętam jej zbyt dobrze. Nie wiem jakiego klucza użyć.

Konrad wstał i podszedł do drukarki stojącej w kącie pokoju. Właśnie kończył się druk drugiej kartki. Archiwista wziął obie i podał Krzysztofowi.

– To wszystko co znalazłem o Norku. Nawet mandatu. Choć to akurat nie dziwi, bo numeru prawka też nie ma. Zwolniony z Uniwersytetu i Instytutu gdy byliśmy na drugim roku. Przyczyny nie znane. Masz tam też jego adres.

– Dzięki bardzo. – detektyw przeleciał wzrokiem kartki – Powiedz mi… pamiętasz coś jeszcze

o tym Michale?

– Hm… – Konrad znów rozsiadł się wygodnie w fotelu – pewny siebie jak diabli. Zawsze musiał udowodnić, że ma rację. Raz wyszło, że ja ją miałem. No i wygrałem dzięki temu flaszkę. Nigdy jej nie zobaczyłem. Przestał się do mnie odzywać i unikał mnie jak mógł.

– To już coś. Dzięki jeszcze raz. Masz dziś wolny wieczór? Może skoczyli byśmy do starej kantyny?

– Kończę za dwie godziny.

 

***

 

Podjechali taksówką. Dzielnica Starych Kamienic zmieniła się nie do poznania, od czasu ich studiów. Te budynki, których nie zburzono, pod budowę gmachów ze szkła i stali, rozsypywały się same.

Na szczęście kantyna znajdywała się na obrzeżach dzielnicy, gdzie postępująca nowoczesność jeszcze nie dotarła. Gdy weszli do lokalu Krzysztof zauważył, że tu właściwie nic się nie zmieniło. Może było trochę brudniej i trochę mniej ludzi siedziało przy stolikach, ale poza tym wszystko zgadzało się

z jego wspomnieniami. Za barem stała kobieta, która chyba była tu od zawsze. Szczerbata, stara barmanka, wyschnięta jak umierające drzewo. Podeszli do baru i zamówili jakieś nieznane im piwo

w butelkach.

– Ostatnia szansa, żeby go się napić – powiedziała barmanka, odbierając od nich pieniądze.

– Dlaczego? – zapytał Krzysztof.

– Produkował je mały browar, który w zeszłym tygodniu się zamknął…

Usiedli przy stoliku i popijając powoli zaczęli wspominać swoje wypady w to miejsce. Nie było nikogo znajomego. Pamięć Konrada była jednak, jak zawsze, niezawodna. Wspominał ich rozmowy

ze szczegółami, których detektyw już w dzień po ich odbyciu nie pamiętał. Gdy dopili Krzysztof podszedł do baru.

– Czy ktoś z Miasta odwiedza Panią?

– Rzadko. Studenci kiedyś przychodzili często… ale teraz już nie… – zastanowiła się dłużej – tak… właściwie tylko ci, co tu mieszkają.

– Szkoda…

– To już nieważne… i tak przechodzę na emeryturę – w jej głosie dało się słyszeć jakiś żal.

– A kto przejmie to miejsce?

– Nikt. Zamykam interes.

Wypili po jeszcze jednym piwie i postanowili wracać. W trakcie drogi powrotnej Konrad miał dobry humor. Wciąż opowiadał nowe anegdoty z ich wspólnych wypadów na przedmieścia. Część z nich Krzysztof pamiętał, reszty słuchał z dużym zainteresowaniem. Gdy detektyw znalazł się już w domu postanowił zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze doprowadzić swoje mieszkanie do względnego porządku, a po drugie pominąć w raporcie swoją znajomość z Michałem Koretem.

 

***

Udało mu się nie spóźnić na komisariat. Choć zwleczenie się z łóżka nie było łatwiejsze niż zwykle.

W nocy przyśnił mu się buldożer, rozjeżdżający kantynę z barmanką w środku. Ta natomiast siedziała spokojnie pijąc piwo z butelki. Gdy jadąc na komisariat zastanawiał się nad swoim snem, doszedł

do wniosku, że nie powinien więcej wspominać z Konradem czasów studenckich.

Rano na komisariacie nigdy nie było tłoku. Ludzie schodzili się powoli, ewidentnie niezadowoleni

z faktu, że muszą pojawić się w pracy przed południem. Jak zauważył Krzysztof, gdy wszedł

do budynku, ta część załogi, która już była na miejscu, wyglądała tak jakby ich niezadowolenie wynikało z tego, że w ogóle muszą pojawić się w pracy. Poinformował komisarza, że zamierza przesłuchać profesora Norka

i porozmawiać z ludźmi z Instytutu. Ten wysłuchał go wciąż przeglądając jakieś papiery, po czym kazał brać mu się do roboty i wyrzucił ze swojego biura.

W pierwszej kolejności napisał mail do Norka i zadzwonił kilkukrotnie do jego domu. Ani jedno ani drugie nic nie dało. Postanowił więc w udać się do Instytutu. Wiedział, że niezapowiedziane pojawienie się może przynieść więcej korzyści, niż umówione spotkanie. Najpierw postanowił raz jeszcze przejrzeć dokumentację. Wynikało z niej, że Michał Koret dwukrotnie sprawdzał sprzęt, którego awaria stała się przyczyną jego śmierci. Ponieważ doskonale znał się na swojej pracy nie ma możliwości by coś przeoczył. Przynajmniej w opinii współpracowników. To Krzysztof zanotował

w swoim notesie. Potem opatrzył to jeszcze wykrzyknikiem, gdy przeczytał w aktach, które miał ze sobą, że wcześniejszy eksperyment, w trakcie, którego został postrzelony policjant, był także zatwierdzony przez Koreta.

– Zaskakujące, że ta porażka nie sprawiła, że zmienili o nim zdanie – pomyślał detektyw – cóż w tej sprawie trzeba będzie zamienić kilka słów z dyrekcją Instytutu.

 

***

 

Na portierni poinformowano go, że dyrektor jest w swoim biurze. Poprosił by do niego zadzwoniono, że będzie za chwilę. Wjechał windą na ostatnie piętro Instytutu i zanim wszedł do dyrektora przejrzał tabliczki na drzwiach. Nazwiska nic mu nie mówiły ale odnotował, że cały zarząd ma swoje pokoje na tym piętrze. Zapukał do właściwych drzwi.

– Proszę! – usłyszał niski męski głos. Gdy wszedł zobaczył niewysokiego, grubego, łysego mężczynę. Wyglądał raczej na robotnika niż naukowca.

– Dzień dobry. Nazywam się Krzysztof Nowomiejsky.

– Tak dzwoniono do mnie z portierni. Zapraszam.

– Pan profesor Maro, czy tak?

– Tak, miło mi pana poznać. W czym mogę pomóc?

Detektyw zauważył, że człowiek przed nim siedzący z pewnością nie jest typem „kulturalnego starszego pana”. To raczej ten rodzaj naukowca, który od głowy ma silniejsze plecy.

– Prowadzę śledztwo w sprawie samobójstwa Michała Koreta.

– Och tak… tragiczna sprawa…

– Z dokumentów, które otrzymaliśmy wynika, że był pan przy tym felernym eksperymencie.

– Tak, to prawda. Nie mogę sobie darować, że sam nie sprawdziłem całego sprzętu. – westchnął głęboko – nie spodziewałem się, że Michał czegoś nie zauważy. Brał już udział w podobnych eksperymentach.

– Łączenie z tym wcześniejszym, który też się nie powiódł?

– Tak.

– Proszę mi wyjaśnić, jak to możliwe, że dopuścił pan, by osoba, która raz zawiodła przy sprawdzaniu sprzętu… została jeszcze raz dopuszczona do tego samego?

– Uznałem, że nie popełni jeszcze raz tego samego błędu. A do tego on sam był obiektem badań,

co dodatkowo sprawiło, że nie sądziłem by coś pominął sprawdzając nasze urządzenie.

– Rozumiem. – Krzysztof zapisał to w swoim notatniku – Czy mógłbym zobaczyć ten sprzęt?

– Myślę, że tak…

– Myśli pan?

– Oddaliśmy go do Centrum Badań Robotycznych.

– Co?! – Krzysztof niemal podskoczył ze swojego krzesła – przecież to jest dowód w sprawie.

Profesor Maro wydawał się zmieszany i przestraszony. Nerwowo splatał palce i zaciskał dłonie.

Po chwili otarł pot z czoła. Ale w końcu spojrzał detektywowi prosto w oczy.

– Nie sądziłem, że będzie w ogóle jakaś sprawa. Ale tam on jest mogę panu podać adres.

– Proszę go zapisać! – Krzysztof milczał dłuższą chwilę. Gdy już wziął kartkę z adresem wstał

i powiedział zdenerwowanym tonem – Chcę, żeby pan wiedział, że to znajdzie się w aktach sprawy. Będę musiał porozmawiać ze wszystkimi osobami, które współpracowały z Koretem. Skontaktuję się w tej sprawie z panem.

Odwrócił się i wyszedł z pokoju. Sprawa ta nie wyglądała na taką prostą jak mu się wydawało, gdy

ją dostawał. Centrum znajdowało się dalej od Instytut niż dom Norka. Postanowił więc pojechać tam w pierwszej kolejności. Mimo wszystko warto było sprawdzić, czy go tam nie ma. Przed Instytutem złapał taksówkę. Zauważył, że poranna mgła, wbrew temu co robiła na co dzień, zgęstniała jeszcze. Ostatnie piętra wieżowców były niewidoczne. Wyglądało to tak jakby wbijały się

w chmury i tam próbowały znaleźć swoje miejsce.

Ruch na ulicy był duży, więc taksówka jechała dość wolno. Krzysztof zastanawiał się czy nie powinien jednak poczekać, na informacje jakie mogą znajdować się na komputerze Koreta – Może już są? – pomyślał. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer do swojego szefa.

– Panie komisarzu, tu Krzysztof Nowomiejsky.

– Tak, znalazł pan coś?

– Tak, ale muszę to jeszcze sprawdzić. Jadę teraz do domu profesora Norka, czy znaleziono coś

na komputerze Koreta?

– Nic a nic. Trochę materiałów naukowych, ale niedotyczących tego eksperymentu.

– A na jego skrzynce mailowej?

– Też nie.

– Dziękuję. Dam znać jeżeli czegoś się dowiem.

Koniec

Komentarze

Jest tak:

"-  Domy pedantów mają olbrzymią zaletę – pomyślał – nawet jeżeli jest się w nich pierwszy raz nietrudno dostrzec, że coś jest nie na swoim miejscu.
Mieszkanie Michała Koreta faktycznie mogło być wzorem porządku. Wszystko znajdowało się na tam, gdzie, niemal naturalnie, pasowało. Każdy przedmiot był w optymalnym dla siebie miejscu. Sprawiało to, że mieszkanie było nie tylko miejscem ładnym, ale i wygodnym. Jedyny wyjątek stanowiły rozrzucone na stole w salonie, trochę bez ładu, odręczne notatki. Szklany blat niskiego stołu był jednak tak czysty, że aż niewidoczny. Nie pozwalało to zapomnieć, że jest
to miejsce, w którym mieszkał pedant. Nim zabrał się za lekturę znalezionych kartek, zajrzał jeszcze
do lodówki.
- Kurwa, nawet tu ma wszystko poukładane… "

A powinno być raczej tak: 

" Domy pedantów mają olbrzymią zaletę – pomyślał. – Nawet jeżeli jest się w nich pierwszy raz nietrudno dostrzec, że coś jest nie na swoim miejscu.
Mieszkanie Michała Koreta faktycznie mogło być wzorem porządku. Wszystko znajdowało się na tam, gdzie, niemal naturalnie, pasowało. Każdy przedmiot był w optymalnym dla siebie miejscu. Sprawiało to, że mieszkanie było nie tylko miejscem ładnym, ale i wygodnym.

Jedyny wyjątek stanowiły rozrzucone na stole w salonie, trochę bez ładu, odręczne notatki. Szklany blat niskiego stołu był jednak tak czysty, że aż niewidoczny. Nie pozwalało to zapomnieć, że jest
to miejsce, w którym mieszkał pedant.

Nim ( kto? - wprowadż bohatera)  zabrał się za lekturę znalezionych kartek, zajrzał jeszcze  do lodówki.
- Kurwa, nawet tu ma wszystko poukładane… - mruknął do siebie. "

W ostatnim zdaniu - jeżeli mówi, trzeba to zaznaczyć.

Pozdrówko.

był w optymalnym dla siebie miejscu. Sprawiało to, że mieszkanie było nie tylko miejscem ładnym

 rozrzucone na stole w salonie, trochę bez ładu, odręczne notatki. Szklany blat niskiego stołu 

 Kilkukrotna lektura nie wniosła prawie nic, do jego wiedzy na temat sprawy - zbędny przecinek.

 Nie słyszał go nigdy wcześniej, co nie zdziwiło go specjalnie

Może było trochę brudniej i było trochę mniej ludzi

która już była, wyglądała tak jakby była niezadowolona


W czasie czytania zauważyłem całkiem sporo powtórzeń, kilka z nich wymieniłem powyżej. Niektóre zdania zbudowane są niezgrabnie; w paru miejscach niepotrzebnie postawiłeś też przecinki. Reasumując -- wykonanie stosunkowo słabe.

Dziękuję za wskazanie tych usterek. 

Przeczytałem.. Wprawka pisarska.  Do opowidania tekstowi jeszcze dużo brakuje. Sporo powtórzeń wyrazów, Nadmiar czasownika "być". Uboga warstwa językowa -- język musi być plastyczny, a nie jest.  Papierowy bohater, a Autor nie stara się go przybliżyć czytelnikowi....

Trzeba było to uwydatnić - to jest "detektyw -- nieudacznik"?  Mamy niby tosamobójstwo, coś tam może być podejrzane, więc detektyw dostaje sprawę, bo wydaje ię prosta i blaha. No, chyba tak. Tego zabrakło --- wyrażnego określenia bohatera i początku sprawy.

Teraz tak -- nagle okazuje się, że denat to może być dawny znajomy.  Coś jedank w tej sprawie jest nie tak. Należało podkreślić, że bohatera to zaczyna interesować. Wciąga go. Albo nie -- działa sobie rutynowo, bez emocji...

Poza tym --- słaba znajomość realiów. Tylko archiwum miało dostęp do bazy danyc? Nie... Zamiast arciwum -- dział informatyczny.  

Niektóre zdanie bardzo niezdarnie skonstruowane. I niejssne. Przykład: "Detektyw zauważył, że człowiek przed nim siedzący z pewnością nie jest typem „kulturalnego starszego pana”. To raczej ten rodzaj naukowca, który od głowy ma silniejsze plecy."

Rozszerzyć i sprecyzować opis... 

Moim zdaniem, tekst do przerobienia, uzupełnienia  i jęzukowego wzbogacenia.

SPRAWA WYPRAWA

"A powinno być raczej tak:

" Domy pedantów mają olbrzymią zaletę – pomyślał. "

Ja tylko pragnę zaznaczyć, że zapisywanie myśli bohaterów kursywą to metoda anglosaska, nie polska. Oczywiście bywa stosowana i u nas, pod wpływem przekładów, ale - z tego, co wiem - nie jest obowiązkowa.

Achiko, nie jest obowiązkowa... Ale --- jest dopuszczalna. Ta  metoda ma jeden wielki walor -- od razu wyróznia myśli. Ponadto -- edycyjnie ładnie wygląda. A na pewno, jeżeli mamy zapis myśli, to nie rozpoczynamy od myślnika. Jeżeli  nie stosujemy kursywy, stosujemy cudzysłów. 

Ale -- kursywa do zapisu myśli  jest wygodniejsza, prostsza, atrakcyjniejsza dla czytelnika i bardziej przejrzysta. Wiadomo, o co chodzi. I jej stosowanie nie jest błędem,   

Jeszze trochę, a całkiem się upowszechni.

Nowa Fantastyka