- Opowiadanie: ekiwok - Wolność Uskrzydlona

Wolność Uskrzydlona

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wolność Uskrzydlona

Unosząc się na ciemnozielonych skrzydłach, Keira powoli opadała po zboczu wydmy, pozwalając palcom swych stóp sunąć po piasku. Miała zamknięte oczy. Słuchała ukochanego szumu morza, czując na śniadej skórze ciepłe promienie letniego słońca; a jej ciemnobrązowe włosy rozwiewał lekki wiatr. Kochała swoją zatoczkę.

 

Zwinęła skrzydła i lekko opadła na miękki piasek pośrodku niewielkiej plaży. Otaczały ją wysokie wydmy porośnięte lasami o ogromnych drzewach. Rzadko ktokolwiek pojawiał się w tych okolicach. Keira wątpiła by ktokolwiek poza nią. Miała już dosyć panującej wszędzie etykiety, głupich praw i nakazów, rzekomo stworzonych by zagwarantować wolność, faktycznie zmieniających całą społeczność w bandę zboczonych pajaców. Wolna czuła się tutaj.

 

Swymi delikatnymi dłońmi Keira rozpięła krótką, pomarańczową sukienkę i zrzuciła na piasek. Wiatr połaskotał jej nagie ciało przyprawiając o dreszcze. Odbiła się od ziemi i rozpostarła skrzydła. Wznosząc się coraz wyżej, coraz szybciej, słysząc rosnący pęd wiatru czuła wolność.

 

Na dworze jej matki etykieta zabraniała latać. Nakazywała chodzić. W lesie również należało chodzić, szczególnie jej, jako księżniczce. Latanie uważano za dziecinne i ubliżające. Kłującą hipokryzją był nakaz noszenia ubrania. Nie wiedzieć po co. Bycie nagą, według powszechnej opinii, miało ubliżać damom i żadna z rusałek nie śmiała się wyłamać. Oczywiście wieczorami w przeróżnych zakątkach, w często różnych grupach, spojone nektarami zdawały się zapominać o tym, co nie przystoi na czas długich orgii.

 

Ohyda, pomyślała Keira i zanurkowała ku toni wszechoceanu. Uwielbiała niskie loty nad falami, kiedy czuła chłód wody. Zwinęła skrzydła i zanurkowała w krystaliczno czystej otchłani. Widziała promienie słoneczne. Musnęła dłonią piaszczyste dno i popłynęła ku powierzchni.

 

Kochała tylko przyrodę. Matki, siostry i innych kobiet szczerze nienawidziła. Dwóch pierwszych najbardziej za konserwatywne ograniczenia wolności, której częścią była nieskrępowana miłość. Teoretycznie. Praktycznie – miłość fizyczna. Keira nigdy nie próbowała pokochać innej kobiety ze względu na żywioną do nich nienawiść. Nie próbowała również pokochać mężczyzny, gdyż gardziła nimi jeszcze bardziej. Byli narzędziami, stale na wojnie, pilnującymi granic. Wracali najwyżej cztery razy do roku na wielkie uczty. („Uczta” – idiotyczna nazwa wielkich orgii.) Keira nie uczestniczyła w nich. Nie czuła potrzeby.

 

Keira wynurzyła się z wody. Odgarnęła włosy z oczu. Jeżeli pragnęła czegokolwiek to życia w kraju ludzi. Oni kierowali się przeróżnymi zasadami, które Armet, marka Keiry, wraz z całym dworem i pewnie wszystkimi mieszkańcami tej wyspy, uznałaby za zagrożenie wolności. Może nawet herezję przeciwko wolności. Mord na wolności. Och, Keira oddałaby życie by zobaczyć jak to całe królestwo Armet upada i na jego ruinach osiedlają się monogamiści, tworzący ambitną sztukę i nie utożsamiający orgii z wolnością.

 

Huk. Keira obejrzała się za siebie. Na horyzoncie majaczył olbrzymi statek. Kolejny huk. Jeszcze jeden i… Przerażający huk, potężna ognista kula rozerwała statek na kawałki. Nie zwlekając ani chwili, Keira wzbiła się w powietrze i pomknęła ku szczątkom statku. Może uda jej się kogokolwiek uratować.

 

Po kilku minutach widziała już wyraźnie szczątki okrętu porozrzucane po mieliźnie. Połamane maszty, resztki niespalonego drewna. Niektóre ludzkie zwłoki były zwęglone, inne pozbawione części ciał. Sami ludzcy mężczyźni. Widziała ich pierwszy raz w życiu. Żałowała, że akurat martwych. Choć straciła nadzieję dla pewności zatoczyła jeszcze parę kółek nad wrakiem.

 

Na kilku deskach leżał ludzki mężczyzna. Był dobrze zbudowany. W pierwszej chwili uznała go za martwego, lecz nagle dostrzegła jak jego klatka piersiowa powoli się unosi, jakby z całych sił walczył, by zaczerpnąć tchu. Opadła koło niego. Było płytko, zanurzyła się w wodzie po pas. Miał twarz całą umazaną krwią, koszulę podartą w paru miejscach, spodnie i solidne skórzane buty.

 

Keira przypatrywała się jego zamkniętym powiekom, zastanawiając się jaki kolor oczu skrywały. Odgarnęła mu z twarzy kosmyk ciemnobrązowych włosów i położyła mokrą dłoń na policzku – był ciepły.

 

Mężczyzna z wielkim trudem zdobył się na kolejny oddech. Powoli uniósł powieki i spojrzał jej głęboko w oczy. Poczuła jak przechodzą ją ciarki.

 

– Mesta? – zapytał grobowym głosem. Utrzymał spojrzenie jeszcze przez parę sekund. Nie doczekawszy się odpowiedzi zamknął oczy. Kolejny ciężki oddech.

 

Keira szybko rozejrzała się dookoła. Wiedziała, że reszta załogi jest martwa. Przewróciła mężczyznę na drugi bok, tak że omal nie wpadł do wody. Był ciężki. Objęła go obiema rękami i oplotła jedną nogą licząc, że to pomoże jej go unieść. Rozpostarła skrzydła i z trudem wydostała się z wody. Chciała dolecieć do brzegu jak najszybciej.

 

Po kilku minutach poczuła, że mięśnie zaczynają protestować. Machała skrzydłami coraz bardziej zdesperowana. Gdyby płynęła nie musiałaby się tak męczyć. Wolała jednak zaoszczędzić na czasie. Latanie było dużo szybsze.

 

Położyła mężczyznę na plaży jak najdelikatniej mogła. Mięśnie rąk i skrzydeł ucieszyły się. Rozejrzała się szukając miejsca, w którym przybysz mógłby spędzić noc. Przypomniała sobie o klifie przy brzegu za zatoczką. Spojrzała na ciężkiego mężczyznę. To tylko dwie minuty, pomyślała, podniosła go i znów wzbiła się nad wodę.

 

Jaskinia była dosyć przestronna. Keira kiedyś spędziła w niej tydzień. Pokłóciła się poważnie z siostrą i nie chciała wracać na dwór. Było to dobre lata temu. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie. W kącie wciąż znajdowało się prowizoryczne łóżko, które zmajstrowała z paru desek, siana i kilku sukni. Położyła na nim mężczyznę. Był wyczerpany. Najwyraźniej potrzebował trochę czasu, żeby dojść do siebie. Niech odpoczywa, pomyślała.

 

Gdy Keira opadała ku plaży było już długo po zachodzie słońca. Wiatr zwiał jej suknię, aż na samą górę wydmy. Lecąc ku niej dostrzegła ślady dwóch par obutych stóp. Ich właściciele zataczali się wchodząc pod górę. Widziała równie dobrze w świetle gwiazd, jak za dnia. Czyżby dwoje mężczyzn umknęło przed jej spojrzeniem?

 

Stanęła przed sukienką. Nie pochyliła się by ją podnieść. Brodaty mężczyzna ze sztyletem w dłoni, przekonany o skutecznym ukryciu za gąszczem drzew, obserwował ją otoczoną srebrną poświatą księżyca.

 

Choć dostrzegła go kątem oka nie dała tego po sobie poznać. Nieskromnie wątpiła by ludzkie kobiety choćby dorównywały jej pięknem. Odgarnęła włosy, zastanawiając się co począć w tej sytuacji. Nie chciała go krzywdzić, choć na pewno nie budził aż takiego zaufania, jak ten śpiący na jej łóżku. Nie zdążyła się zastanowić.

 

Nagle ktoś złapał ją od tyłu i przycisnął do najbliższego drzewa przystawiając do gardła sztylet.

 

– No, no. Bar, zobacz kogo tu mam – odezwał się zachrypnięty głos przy jej uchu.

 

– Piękne ciałko – rzekł Bar, zbliżając się powoli. – Co z nią zrobimy Red?

 

– Hej, lala, rozumiesz co do ciebie mówimy? – warknął Red bezczelnie wprost do jej ucha. Keirę denerwowała jego bliskość, wkurzało ją jak mocno ściskał jej włosy. Równie piekielnie miała dość tego ostrza przytkniętego do jej gardła. Nie odpowiedziała nic.

 

– Lala chyba nic nie rozumie, Red. Nie ma rumu to weźmy ją tu i teraz. Jest już gotowa.

 

Red zaśmiał się swoim zachrypniętym głosem i brutalnym ruchem odwrócił Keirę do siebie przodem. Jej nienawistne spojrzenie zbiło go z tropu. Przerażony wrzasnął upuszczając rozgrzany do czerwoności sztylet. Keira przebiła jego gardło długimi, twardymi jak granit paznokciami i zagłębiła w nim palce, aż po same końce.

 

Wrzask mężczyzny ucichł wraz z jego bezwładnie opadającym martwym ciałem. Idioci, pomyślała Keira przyglądając się przerażonemu Barowi.

 

– Jesteś przeklęta! – wrzasnął Bar i rzucił się pędem do lasu. Keira natychmiast wzbiła się w powietrze i kopnęła go jedną z tych długich, pociągających nóg. Bar zachwiał się, lecz nie dał za wygraną. Spróbował dźgnąć Keirę, lecz nieznana siła wyrwała mu nóż z ręki. Keira wylądowała na ziemi tuż przed nim i jednym machnięciem dłoni przywołała do istnienia małą czarną kulę energii, która zgęstniała między nimi i z ogłuszającą siłą uderzyła w Bara. Nieszczęśliwie z taką siłą, że przemknął w powietrzu dobre dziesięć metrów, aż uderzył głową o drzewo. Roztrzaskał sobie czaszkę. Źle, Keira chciała zadać mu parę pytań.

 

Przyglądała się ciału swojej ofiary przez kilka minut. Nagle zorientowała się, że jest obryzgana krwią. Już po pół minucie nurkowała w głębinach oceanu. Źle się czuła ubabrana czyjąś krwią. Była raczej estetką pod tym względem.

 

Nienawidziła przemocy. Gardziła nią. Na dwóch przybyszów zareagowała zbyt gwałtownie. W każdym razie odbiegali od opisu ludzi, który znała. Zachowywali się na pewno niemoralnie, nierycersko i… wbrew jej wyobrażeniom. Ale oczywiście w każdej kulturze mogli się znaleźć jacyś przestępy, bandyci… inni odbiegający od standardów.

 

Jeżeli jednak oni dwaj zachowali się tak brutalnie, to co z resztą załogi? Czy mężczyzna, którego ocaliła mógł być równie ohydny, jak ci dwaj? Starała się nie myśleć o tym, że był faktycznie przystojny. Liczyła na to, że uda jej się ocenić dość realnie ewentualne zagrożenie z jego strony.

 

Ciała mężczyzn wrzuciła do oceanu w okolicach wraku. Żałowała, że ich zabiła. Chciała zadać tyle pytań…

 

Wylądowała cicho w wejściu jaskini. Fale rozbijały się u podstaw klifów kilkadziesiąt metrów niżej. Była ciepła letnia noc. Keira przyglądała się śpiącemu mężczyźnie z czystą ciekawością. Stała tak dobry kwadrans, aż nagle obiekt jej obserwacji powoli otworzył oczy i z trudem uniósł głowę. Przyglądał jej się z równą ciekawością. Nie patrzył jej w oczy. Poczuła się dziwnie niepewnie i powoli odwróciła, by ubrać sukienkę. Była trochę zdenerwowana. Zawiązała ją wokół szyi i podeszła do mężczyzny, który uważnie śledził ją wzrokiem.

 

– Jak ci na imię? – zapytała wpatrując się w piwne oczy mężczyzny niczym zaklęta.

 

– Suarez. Nazywam się Suarez, piękna pani. Zechcesz mi wyjawić swoje imię?

 

Suarez mówił zupełnie innym dialektem. Inaczej akcentował słowa, przez co stawały się mniej melodyjne, a bardziej wulgarne. Keirze spodobała się jego gwara.

 

– Nazywam się Keira.

 

– Nimfo Keiro, jestem ci dozgonnie wdzięczny za uratowanie mojego życia. Gdyby nie ty pewnie spoczywałbym teraz na dnie oceanu. Jak tylko odzyskam siły przysięgam posłusznie wypełnić każdy twój rozkaz. Rzucę się w ogień, jeśli taka będzie twoja wola.

 

Keira uśmiechnęła się.

 

– Jesteś prawdziwie rycerski Suarez. Opowiedz mi coś o sobie. Ile masz lat, z jakiego królestwa pochodzisz, dokąd płynąłeś, co się wydarzyło na statku.

 

Suarez zastanowił się chwilę.

 

– Pochodzę z królestwa Azaret na północy. Wychowałem się pracując w kuźni ojca. Później do trzydziestego roku życia chwytałem się różnego rodzaju prac. Z czasem stałem się bardziej kupcem niż zwykłym rzemieślnikiem. Nie powodziło mi się za dobrze. Sprzedałem wszystko, kupiłem statek i wynająłem załogę. Oferowałem swe usługi różnym ludziom, transportując towary, rzadko bydło, jeszcze rzadziej przyjmując inne zlecenia. Tak przez ostatnie osiem lat. Natomiast wczorajszego ranka musiało dojść do wybuchu prochu, który przewoziliśmy.

 

Droga Keiro, czy może przeżył jakiś członek mojej załogi?

 

– Niestety, drogi Suarezie. Tylko ty jeden się uchowałeś. – Nie wiedziała czemu kłamie. Może nie chciała by myślał o niej źle, jak o okrutnej diablicy; nie chciała by zaczął się jej obawiać.

 

Suarez zamyślił się.

 

– Śpij – zwróciła się do niego, głaszcząc czule po głowie. – Musisz odzyskać siły.

 

Suarez spojrzał na nią z wdzięcznością i zamknął oczy. Keira położyła się obok niego, lecz nie pozwoliła sobie na sen. Czuwała.

 

Keira wczesnym rankiem opuściła jaskinię. Miała zamiar nakarmić swojego gościa. Przemknęła nad dzikimi lasami przy brzegu wyspy, nad polami uprawnymi i wylądowała w lesie koło dworu. Latając tu mogła zwrócić na siebie zbyt wielką uwagę, a wolała unikać kontaktów z matką i siostrą. Szybko przebyła dziesiątki ścieżek nim dotarła do dworu, szczęśliwie nie napotykając nikogo po drodze.

 

Dwór tworzyły ogromne błonia wraz z ogrodami, wśród których mieściły się również domostwa najważniejszych dam, w tym również Keiry.

 

Ogromny pałac, który wznosił się w samym środku tych ogromnych terenów był zbudowany nie tylko z kamienia, jak domostwa w ogrodach, lecz również z potężnych drzew, które wielokrotnie pełniły rolę ogromnych filarów, podtrzymując zdobione, marmurowe sklepienia.

 

Keira przebrała w domu suknię na bardziej skąpą. Zaopatrzyła suto skórzaną torbę w mięso, owoce i miody, poczym ruszyła w drogę powrotną. Cieszyła się, że już opuszcza dwór, gdy nagle zza bramy, jak spod ziemi, wyrosła jej siostra. Była starsza dobrych pięć lat, miała sięgające ramion rude włosy, błyszczące zielone oczy, namiętne usta i była wyższa od Keiry z dziesięć centymetrów. Miała idealną figurę, wrodzoną tajemniczość i pociągające kształty. Keira z trudem przyznawała w duchu, że była najbardziej seksowną istotą jaką znała. Jej siostra nazywała się Tessa. Keira nienawidziła w niej chłodno kalkulującego, rzadko mylącego się umysłu; wiecznej pewności siebie oraz umiejętności pojawiania się i znikania w najmniej oczekiwanych momentach.

 

– Znowu zaszywasz się na dłużej? – zapytała Tessa melodyjnym głosem poprawiając włosy i przeszywając ją tym irytującym spojrzeniem, za które Keira chciała wydrapać jej oczy.

 

– Jak zwykle masz rację, moja droga – nie chcąc wdawać się w dłuższą dyskusję odeszła, pozostawiając niewzruszoną Tessę opartą o żywopłot rosnący przy bramie.

 

Keira pospiesznie opuściła las i przemknęła nad polami, na których powoli pojawiały się już rusałki. Uprawianie roli za pomocą magii było dziecięcą igraszką. Jedyną wadą była monotonia, lecz ze względu na opłacalność zajęcia, mało która z mniej szlachetnie urodzonych rusałek rezygnowała, by zająć się czymś bardziej kreatywnym. Za średnią godzinę pracy dziennie otrzymywały tyle ziół i miodu ile chciały. Dodatkowo, zaproszenia sezonowe na uczty z okazji powrotów mężczyzn. Która by się oparła?

 

W jaskini zastała przebudzonego już Suareza. Biedak próbował wykonywać przeróżne ćwiczenia fizyczne. Był mocno potłuczony, Keira dostrzegła siniaki na jego plecach i klatce piersiowej. Podczas wybuchu musiał się nieźle poobijać. Speszony jej przybyciem założył koszulę i przywitał ją Keira poczęstowała go śniadaniem. Później poleciała z nim na plażę z dala od swej ulubione zatoki. Obawiała się, że mogłaby tam zajrzeć Tessa. Keira nie wiedziała jak siostra zareagowałaby na obecność jej nowego przyjaciela.

 

Podczas długiego spaceru po plaży Raz, na wyraźne życzenie Keiry, wysnuł długą opowieść o królestwie, z którego pochodził. Opisywał związki między mężczyznami i kobietami, dokładnie tak jak Keira je sobie wyobrażała. Opowiadał o dożywotniej miłości, zaufaniu. Mówił też o podziale na różne klasy społeczne i prawach je krępujących. Keirę zdziwiło istnienie monet. Suarez musiał tłumaczyć jej ich przeznaczenie i dlaczego są tak wielkim obiektem pożądania.

 

Jakkolwiek Keirze spodobały się prawa karzące za poligamię, morderstwa, przemoc i zboczenia, tak istnienia jednostki monetarnej i występowania kradzieży pojąć nie potrafiła. W końcu zaczęła się zastanawiać, czy wolność może istnieć w kraju, w którym wszystko ma swoją cenę. W jej świecie każdy brał co chciał, bo nikt nie potrzebował więcej.

 

W końcu ponad wszelką wątpliwość, gdy Suarez wyjaśniał jej rolę senatu, przekonała się, że w jego świecie nie ma magii. Może jej miejsce miały zastąpić pieniądze? Pieniądze i magia mogły czynić wolnymi; na tych piedestałach można było wznosić potężne społeczności z wolnymi poddanymi. Keira wdała się na ten temat w dyskusję z Suarezem.

 

Najpierw musiała zaspokoić jego ciekawość, rewanżując się opowieścią o swoim królestwie. Zaczęła od nieszczęśliwego podziału. Mężczyźni wiecznie na wojnie i polowaniach, kobiety wiecznie samotne, uprawiające rolę. Napomknęła o magii, dzięki której rolnictwo było igraszką. Faktycznie najwyżej kilkanaście rusałek łącznie z nią umiało używać magii na wysokim poziomie. Nie wspomniała o tym.

 

Suareza zdziwiły dziwne zasady. Nie mógł pojąć po co im skrzydła, jeżeli mogą używać ich tylko w dzieciństwie i w walkach, w których nie uczestniczą. Zdumiał się również słysząc o orgiach z mężczyznami; braku ślubów. Kobiety oddawały małe dzieci do szkół, gdzie się kształciły, nie utrzymując już kontaktów ze swoimi matkami. Taki związek poważnie by je ograniczał.

 

Naprawdę Suarez zbulwersował się, gdy opowiedziała mu o związkach jednopłciowych. Dla Suareza było to coś zupełnie nowego, coś nie do pomyślenia i całkowicie niezgodnego z jego naturą; obrzydliwe. Keira musiała go długo uspokajać, nim skończył używać przekleństw, których nie znała. Jedynie dodała później, że związki często liczą więcej niż dwie osoby i równie szybko się rozpadają. Miłość i pożądanie stanowiły jedno.

 

Przedstawiła też swoją hipotezę: uważała, że nie było wolności tam, gdzie poddane codziennie spijały się miodem i paliły zioła.

 

Keira z przyjemnością odkryła, że Suarez jest nie mniej idealistą niż ona sama. Razem mogli wykreować wizję państwa idealnego. I istotnie na to poświęcili wiele czasu. Wieczorem wrócili do jaskini, Keira poczęstowała go resztą zapasów, które wzięła. Później spiła go miodem i razem zasnęli.

 

Kolejnego dnia powtórzyła ten sam scenariusz. Zabrała ze swej siedziby torbę pełną jedzenia i picia, a cały dzień spędziła wraz z Suarezem spacerując po dzikich lasach i wspólnie snując wizję własnej idylli.

 

W podobny sposób spędzili cały następny tydzień. W tym czasie, jednego popołudnia, gdy przechadzali się wokół małego jeziora Suarez spytał Keirę ile ma lat.

 

– Na ile wyglądam? – zapytała zaintrygowana. Mężczyźni, których znała różnili się od Suareza nie tylko tym, że mieli ogromne skrzydła, ale nie starzeli się równie szybko jak mężczyźni ludzcy. Dla niej było to oczywiste od kiedy opowiedział jej o tym ile ma lat. Choć Suarez był sprawny jak młodzik wyglądał na co najmniej dwieście osiemdziesiąt lat. Keira zaczęła wtedy wątpić w to, czy ludzie dożywają pięciu wieków. Całkowicie zrozumiała, że nie gdy Suarez opowiedział jej o sędziwym siedemdziesięcioletnim starcu, którego znał.

 

Suarez zastanowił się chwilę.

 

– Nie masz więcej niż dwadzieścia lat.

 

Keira roześmiała się. Suarez wydał się speszony, podrapał się po brodzie.

 

– Mój drogi, żyję już pięćdziesiąt trzy lata – poinformowała go życzliwie.

 

Suarez wybałuszył oczy, po czym przybrał wyraz twarzy osoby zakłopotanej.

 

– Przepraszam, po prostu wyglądasz… – zaczął się tłumaczyć, lecz Keira przerwała mu:

 

– Zorientowałam się, że wy ludzie jesteście obdarowani krótszym żywotem. Nie przejmuj się, w moim świecie jestem i tak uznawana za młodą. My dożywamy pięciuset lat.

 

– Los jest dla was łaskawszy. Obdarował was nie tylko skrzydłami, ale i długim życiem.

 

– Zbyt długim życiem by zrozumieć jego piękno – odparowała Keira – to wy macie w rękach prawdziwy dar, który możecie w pełni wykorzystać.

 

Suarez uśmiechnął się do niej i szli dalej w milczeniu, aż po kwadransie podjęli inny temat.

 

Kilka dni później Keira zapytała Suareza o słowo, które wymówił podczas ich pierwszego spotkania.

 

– Powiedziałem „Mesta”? – zdumiał się Suarez.

 

– Tak, na pewno. To przekleństwo? Nazwa bóstwa?

 

Suarez pokręcił głową, siedzieli na gałęzi ogromnego dębu w samym środku lasu.

 

– To imię.

 

Keira ponagliła go unosząc brwi.

 

– Siostry. Zmarła nieszczęśliwie bardzo młodo. Jesteś do niej bardzo podobna.

 

– Przykro mi – powiedziała Keira. – Kochałeś ją?

 

– Bardzo – Suarez wyraźnie sposępniał.

 

– To cię nie pocieszy, ale zupełną ironią jest, że ja mojej siostry szczerze nienawidzę. Wolałabym, żeby moja matka postąpiła jak reszta tłuszczy i oddała nas gdzieś komuś… w cholerę – dodała szeptem po chwili, tak że Suarez nie mógł dosłyszeć.

 

– Rodziny się nie wybiera. Mi mojej szkoda.

 

Siódmego dnia Keira przyniosła więcej miodu niż zwykle, rozpalili ognisko w jaskini i wypili prawie wszystko. Dobry humor nie chciał przeminąć, wciąż śmiali się i żartowali. Suarez położył się, a Keira wtuliła się w jego bok. Razem przypatrywali się dogasającemu ogniu.

 

– Wiesz, że cię kocham? – zapytał Suarez.

 

– To oczywiste. Wiesz, że ja cię też?

 

– To oczywiste.

 

Roześmiali się.

 

– Chcesz mnie o coś poprosić? – zapytała Keira.

 

– Byłbym zaszczycony pani, gdybyś obdarowała mnie mieczem jeśli oczywiście mogłabyś to uczynić.

 

– Z przyjemnością – odrzekła Keira. – Jak długo zostaniesz ze mną?

 

– Nie wyobrażam sobie odejść z tego świata nie trzymając w ręku miecza. Mój spoczywa gdzieś na dnie oceanu, a ostrze przyjęte z twych rąk byłoby godnym towarzyszem.

 

– Chcę zostać twoją żoną, Suarez.

 

– Nie mówiłem ci o tym, ale jestem chory. Bardzo chory. Ból atakujący nagle, przyzwyczaiłem się do niego, nie krzywię się, gdy atakuje znienacka, ale nasila się. Z każdym dniem. Każdy dzień to nagroda. Ty jesteś w tych dniach największym szczęściem. Wypłynąłem nie mając zamiaru wracać. Nie możesz liczyć na dłużej niż rok ze mną.

 

– Myślisz, że jestem aż tak pazerna? Suarez, ostatni tydzień z tobą to najlepsza część mojego życia. Nie chcesz mnie?

 

– Oczywiście, że chcę. Ale nie wezmę z tobą ślubu.

 

– Bo?

 

– Nie mam statku, na którym byłbym kapitanem, do mojego świata nie dopłyniemy, a u ciebie wiązanie się w pary na tak długi okres czasu to pewnie złamanie zasad. Wybacz mi te słowa.

 

Kochała jego rycerskość, honor i baczenie na słowa.

 

– Mój drogi, obrządek opiszesz ty i zrobimy to tylko symbolicznie. Chcę cię zabrać na dwór, żebyś go zobaczył. Chcę zrobić im na złość. Pokazać miłość.

 

– Za to cię kocham, pani.

 

– Od kiedy przeszliśmy na „kocham cię” zacznij mówić do mnie Keira. Uwielbiam słuchać jak wypowiadasz moje imię.

 

– Dobrze, Keiro – rzekł Suarez gładząc ją po twarzy. – Życie, które mi pozostało składam w twoje ręce. Każdy dzień, każdą chwilę, do śmierci.

 

– Cudownie. Jutro polecę spełnić twoją prośbę i porozmawiam o tobie z moją matką i siostrą. Wcześniej sprawdzę, czy jakieś prawa stoją na przeszkodzie twojego sprowadzenia się do mnie, lecz wątpię. Kocham.

 

– To oczywiste.

 

Keira przybyła na dwór o świcie. Była w cudownym nastroju. Miała ochotę śpiewać. Weszła do zamku, mijając dwie posępne strażniczki – rusałki wyszkolone do walki, dzierżące ogromne miecze. Po marmurowych schodach wspięła się na piętro wspierane na potężnych drzewach. Przeszła przez dębowe drzwi i znalazła się w ogromnej bibliotece.

 

Dziesiątki trzymetrowych regałów, pełnych opasłych ksiąg. Większość poematy, zbiory fraszek i limeryków. Nic wartościowego. Cmentarzysko mnogich pochwał na temat piękna przyrody, uczt, szalejących ciał… To wszystko, co udało się odkryć przez wieki rozwoju kultury. Keira potępiała tę sztukę otwarcie – nie rozwijała się.

 

Wyróżniała się półka z tuzinem opasłych ksiąg zawierających historie bitew stoczonych przez mężczyzn, które stale uzupełniali oraz księga zawierająca spisane prawa o wdzięcznym tytule: „O ochronie wolności”. Keira znała ją prawie na pamięć, ale chciała się upewnić… Otworzyła i zaczęła czytać.

 

Popołudniem, szczęśliwa, opuściła bibliotekę i wyszła z zamku. W holu minęła kilka rusałek, pewnie zmierzających do Armet z jakimiś idiotycznymi problemami. Może zabrakło miodu?

 

Keira ruszyła innymi schodami w dół. Ich poręcz zdobiona była przeróżnymi figurami, wyrytymi przez pokolenia rzeźbiarek. Były to przede wszystkim głowy leśnych zwierząt, niekiedy drzewa. Niektóre były niedokończone.

 

Schody prowadziły do podziemi. Na ścianach długiego, wąskiego korytarza płonęły pochodnie. Ktoś musiał być w zbrojowni. Keira otworzyła stare, skrzypiące drzwi i weszła do dużego, wilgotnego pomieszczenia pełnego włóczni, łuków, strzał oraz skórzanych pancerzy. Jakby czekała tam na nią Tessa.

 

– Witaj siostrzyczko – rzekła z uśmiechem, kłaniając się jak to było w zwyczaju.

 

Keira zamknęła drzwi i zapytała oschle:

 

– Co ty tu robisz?

 

– Przyszłam po strzały – odparła beztrosko Tessa i wyciągnęła z jednego kołczanu długą strzałę, pomalowaną na biało. Musnęła jej grot palcem.

 

Keira podeszła do ściany naprzeciwko drzwi. Znajdowała się tam spora ilość mieczy. Wszystkie o dużej wartości historycznej, której żadna z rusałek poza nią i najwyżej kilkoma innymi fanatyczkami, nie znała. Z radością Keira odkryła, że najstarszy z nich, najbardziej cenny, powinien odpowiadać Suarezowi. Zdjęła go ku zdziwieniu Tessy.

 

– Co zamierzasz z nim zrobić? – zapytała Tessa. Keira nie wątpiła w to, że siostra znała jego wartość.

 

– Podarować mojemu kochankowi – odrzekła z dumą Keira odwracając się napięcie i przecinając ostrzem powietrze.

 

– Ludzkiemu mężczyźnie? – zapytała beztrosko Tessa. Potrafiła ukrywać uczucia. Keirę to strasznie irytowało.

 

– Skąd wiesz?

 

– Znalazłam rozbitków w pewnej zatoce. Wydobyłyśmy ciała i spaliłyśmy. Nie sądziłam, że jakiś zdołał przeżyć. Kochasz go? – Tessa schowała strzałę na miejsce.

 

– Cholernie – Keira opuściła miecz i uroniła łzę. Tessa przypatrywała jej się spojrzeniem, w którym nie sposób było dostrzec litości.

 

– Pożądanie z dnia na dzień będzie silniejsze.

 

– Znasz mnie idiotko i wiesz, że niczego bardziej nie pragnę.

 

– Wstawię się za tobą u Armet. Chcesz go tu sprowadzić?

 

– Bardzo. Dziękuję.

 

Keira pocałowała Tessę w usta i wraz z mieczem wybiegła ze zbrojowni. Później schodami w górę. Przez hol. Przez błonia, las, ku niebu… Leciała. Co właściwie robiła? Suarez był jedyną istotą na świecie, która potrafiła ją zaakceptować. Siostrze nigdy nie potrafiła zaufać. Keira czuła, że wzbiera w niej nienawiść. Potrzebowała trochę czasu spędzić w samotności.

 

Gdyby nie zachmurzone niebo, byłoby już widać gwiazdy. Keira zadowolona kierowała się ku jaskini. Zapomniała przynieść więcej jedzenia, lecz miała nadzieję, że Suarez się nie obrazi, zje resztki i dopije miód.

 

Szok, który przeżyła, gdy tylko wylądowała nie minął szybko. Cztery paskudne rusałki oderwały się od Suareza gwałtownie, kiedy tylko zorientowały się, że stoi w wejściu. Zaczęły głupio chichotać i powoli zakładać swoje suknie.

 

Keira oddychała powoli. Jak mogły jej to zrobić? Nawet ich nie znała. Jak mogły tak wykorzystać pierwszego lepszego…? Suareza… Zaciskała dłoń coraz silniej na rękojeści miecza, przyglądając się chichoczącym dziewkom. Nie miała dla nich litości.

 

Pierwsza z nich krzyknęła przerażona, gdy Keira przebiła jej skrzydło mieczem. Suarez ubierał się gdzieś w kącie, lecz Keira nie zwracała na niego uwagi. Trzy przerażone rusałki wypadły z jaskini. Keira nachyliła się do swojej ofiary, lecz ta przerażona uderzyła ją pięścią w twarz, odrzuciła miecz i rzuciła się do wyjścia.

 

Keira podniosła oręż i pomknęła za nią.

 

– Uspokój się! – wrzasnęła jedna z rusałek, unosząca się kilka metrów nad klifem. – To tylko niewinna zabawa!

 

Keira spojrzała na nią. Rusałce mogło się zdawać, że ochłonęła, lecz po krótkiej chwili, zupełnie niespodziewanie, przed Keirą zaistniała ogromna czarna kula energii.

 

– Idź w cholerę! – wrzasnęła Keira posyłając ku niej morderczy pocisk, który bez problemu połamał jej wszystkie kości.

 

Pozostałe dwie rusałki uciekły, lecz jej pierwsza ofiara z przebitym skrzydłem nie mogła wznieść się na sam szczyt klifu, więc próbowała wspiąć się po nagiej skale.

 

– Stój! – wrzasnęła Keira. W walce była niepokonana. Nie lubiła używać magii, lecz mogła powołać ją przeciwko swoim wrogom. Potężny podmuch wiatru, który przywołała zrzucił rusałkę ze skały.

 

Rusałka żałośnie machając jednym skrzydłem próbowała utrzymać się nad falującym oceanem. Nie zawiązana suknia trzymała się jedynie w talii. Keira powoli leciała ku niej, przyglądając się jej z żalem.

 

– Zrobiłyście to tylko dla zabawy? – zapytała Keira władczym, wolnym od emocji głosem.

 

Rusałka pokiwała głową. Na jej twarzy malowało się czyste przerażenie. Chmury odsłoniły księżyc, który oświetlił jej mizerne oblicze, zdane na łaskę Keiry…

 

– Ty suko – wyszeptała Keira i bez ostrzeżenia przebiła jej lewą pierś mieczem. Skrzydło ofiary trzepotało coraz wolniej i wolniej, aż w końcu rusałka ześliznęła się z srebrzystego ostrza, by z nieświadomym wyrazem twarzy runąć w czarną taflę wyjątkowo spokojnego oceanu.

 

Keira stanęła w wejściu jaskini, trzymając w ręku miecz z nieoczyszczoną klingą. Suarez na jej widok natychmiast ukląkł i ze łzami w oczach zaczął się tłumaczyć:

 

– Pani, wybacz mi… to jakieś zaklęcia… byłem głupi…

 

– Zamilcz – przerwała mu i zbliżyła się powoli. Na jej oblicze padło słabe światło dogasającego ogniska.

 

– Suarez – uniosła miecz. On nie skrzywił się, wpatrywał się w jej oblicze i ani śmiał wodzić wzrokiem za śmiertelnym ostrzem. Jeżeli miałaby go dotknąć śmierć przyjąłby ją z honorem, klęcząc przed istotą którą kochał, a nie błagając o litość. Błagał o zrozumienie. – Przyjmuję twoje życie jako moje – dotknęła płazem jego ramienia. – Wstań i weź swój miecz.

 

Keira cofnęła ostrze, a Suarez wstał i odebrał je.

 

– To Erthar, mędrzec. Ostrze mych przodków. Teraz i twoje.

 

Suarez skłonił głowę, opuścił prawą dłoń nie wypuszczając miecza, a lewą objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Znaleźli się tak blisko jak nigdy wcześniej.

 

– Wiem, że nie mogłeś oprzeć się ich magii – wyszeptała Keira. – Od teraz jesteś mój i nie pozwolę by żadna z nich się do ciebie zbliżyła.

 

– Keiro… – wyszeptał Suarez zbliżając swoją twarz jeszcze bliżej. Keira zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go. Wolność cudownie jest współdzielić, pomyślała.

 

Następnego dnia rano Keira wstała z zamiarem ucięcia pogawędki z matką. Praktycznie jej zgoda miała wykluczyć jedynie możliwe późniejsze konflikty, waśnie. Nic nie stało na przeszkodzie by sprowadziła do swojego domostwa Suareza.

 

Ubrała się, pożegnała z nim czule i odleciała. Było południe, gdy Keira stanęła przed ogromnymi wrotami sali tronowej. Strzegły ich dwie smutne strażniczki. Wpuściły Keirę dopiero na jej wyraźne życzenie.

 

Sala tronowa była przestronna. Sufit podtrzymywały dwa rzędy czterometrowych granitowych kolumn oraz pojedyncze drzewa, rosnące obok basenu z parującą wodą z prawej strony. Z lewej przez ogromne okna wpadały siwe promienie słoneczne. Na ogromnym tronie pod ścianą obwieszoną gobelinami siedziała Arten, wysoka, brązowowłosa w srebrzystej szacie z sierści jakiegoś biednego zwierzaka. Miała ze sto pięćdziesiąt lat i mówiła wysokim głosem. Stale pełniły przy niej wartę cztery strażniczki. Tym razem towarzyszyły jej jeszcze dwie rusałki, które wczorajszego wieczoru umknęły Keirze oraz Tessa.

 

Dwie rusałki natychmiast odsunęły się, prawie kryjąc za jedną z kolumn, gdy Keira, nie zaszczycając ich swym morderczym spojrzeniem, bezpretensjonalnie przemierzyła całą długość sali i stanęła przed obliczem królowej.

 

– Co one tu robią? – zapytała wulgarnie, wskazując niechętnie przerażone rusałki.

 

– Witaj moja droga córko – rzekła Arten spokojnie, doprowadzając tym Keirę do furii.

 

– Daruj sobie tę walniętą etykietę. Co tu robią te dwie szmaty?

 

– Wydaje mi się, że jesteśmy w moim domu – rzekła Arten, rzucając jej wyzywające spojrzenie.

 

– Keiro, uspokój się – szepnęła Tessa stając przy niej. Keira nie cierpiała jej rad.

 

– Doszły mnie słuchy, że ukrywający się w naszym państwie ludzki mężczyzna wykorzystał cztery nasze poddane, a następnie w okrutny sposób zamordował dwie z nich. W tym moją ostatnią kochankę – dodała z naciskiem Arten.

 

– Nie moja wina, że ze względu na swą nieatrakcyjność rozpaczasz już po śmierci każdej dziewki, która była chętna cię zaspokoić – z wyjątkową przyjemnością oznajmiła Keira matce, co wprawiło wszystkich zgromadzonych w wyraźne osłupienie.

 

– Zachowuj się – zasyczała Arten, a Tessa rzuciła Keirze spojrzenie typu: „to już przesada”.

 

– Ja zabiłam je obie i z chęcią zabiję te dwie – rzekła Keira z sarkastycznym uśmiechem. – Z wielką chęcią zabiję te dwie z jeszcze większym okrucieństwem.

 

– Tak więc mam rozumieć, że owy mężczyzna manipuluje i tobą? – zapytała Arten.

 

– Nie manipuluje. Źle słyszałaś. Ja je zabiłam, bo go wykorzystały wbrew jego woli. Naruszyły jego wolność.

 

– Keiro, widać po tobie, że ten mężczyzna manipuluje tobą poprzez pożądanie jakie do niego żywisz. Nie musisz zasłaniać go własną piersią.

 

Arten albo była prawdziwą idiotką albo świetnie bawiła się jej kosztem, pomyślała Keira.

 

– Mówisz głupoty – zwróciła matce uwagę.

 

– Keira twierdziła, że go kocha – rzekła rzeczowo Tessa odsuwając się od siostry, która piorunowała ją spojrzeniem.

 

– Miłość? To silne pożądanie usprawiedliwiające manipulację – wyrecytowała Arten.

 

– Niepozwalanie na bycie manipulowanym z własnej woli to ograniczanie wolności – odparowała Keira.

 

– Taki pogląd może prezentować osoba manipulowana – wtrąciła Tessa.

 

– I osoba nie manipulowana – zasyczała Keira. – Jeżeli chcesz interpretować wolność, matko, odnieś się do praw.

 

– Ja jestem prawem – warknęła Arten. – Jesteś manipulowana przez mordercę. Spotka go za to kara. Tesso, weź ze sobą co najmniej dwie strażniczki i natychmiast udaj się zgładzić tego niegodziwca – rozkazała Arten, a Tessa odpowiedziała pokłonem i natychmiast odeszła. – Wy dwie wskażcie jej drogę.

 

Rusałki ucieszyły się z otrzymanego rozkazu i natychmiast żwawo ruszyły do wyjścia. One, Tessa, strażniczki, które ze sobą weźmie… Wszystkie są już martwe. Keira przyglądała się Arten z niekłamaną nienawiścią.

 

– Wy – zwróciła się Arten do strażniczek – zostawcie nas same.

 

Strażniczki niechętnie ruszyły do wyjścia. Arten wstała z tronu i podeszła do basenu.

 

– Keiro, weź ze mną kąpiel – zwróciła się do córki, która ani drgnęła z miejsca, w którym stała.

 

Strażniczki wyszły. Arten zrzuciła z siebie szatę i weszła do basenu. Keira powoli podeszła na jego skraj i spojrzała na siedzącą przy brzegu zanurzoną po szyję matkę.

 

– Keiro, proszę.

 

– Czemu chcesz go zabić? – zapytała Keira. Tak bardzo chciała zrozumieć, czy kieruje nią nienawiść, czy fanatyzm.

 

– Nic nie wiesz o życiu. Miłość to inna nazwa dla pożądania, które ulatnia się dość szybko. Nie jesteśmy głupimi ludźmi, którzy stwarzają idiotyczne prawa. Wolność, Keiro, wolności nie można budować na chwilowych pobudkach, bo po chwili natychmiast się rozpadnie. Ty ograniczyłaś moją wolność, ja ograniczę twoją. Zabiłaś moją kochankę, zabiję twojego kochanka. Weź ze mną kąpiel.

 

Keira ruszyła brzegiem basenu. Nie wiedziała jakim cudem jeszcze zachowuje się tak spokojnie…

 

– Twoja kochanka zabawiała się z moim kochankiem. Nie zauważyłaś tej subtelnej różnicy tępa istotko?

 

– Proszę bacz na słowa. Szanuję twoje rozdrażnienie, ale wyrażaj się grzeczniej. Gdy dorośniesz zrozumiesz moją decyzję. Poza tym im szybciej zapomnisz o tym pożądaniu, tym szybciej minie. Powinnaś być mi wdzięczna. Zostałaś wybrana. Liczyłam, że wychowując was zyskam godne siebie dziedziczki. Chcesz mi dosadnie udowodnić, że opiekowanie się jeszcze tobą było wyjątkowo bolesną stratą czasu? Czemu nie możesz dojrzeć jak Tessa?

 

– Nie zauważyłaś, że jesteś starzejącą się fanatyczką, która nie zasługuje na życie i wygody, którymi się otacza?! – wrzasnęła Keira. Było to pytanie retoryczne. Zatrzymała się. Stała teraz na wprost matki. Od niej dzieliło ją dziesięć metrów gorącej wody.

 

– Uspokój się – poprosiła Arten. – Wejdź do wody.

 

– Nie mam czasu dyskutować ze starą zdeprawowaną fanatyczką! – wrzasnęła Keira, powołując do istnienia falę energii, która wyrwała Arten z kąpieli i cisnęła nią o pobliską kolumnę.

 

– Że tym masz czelność, s… – Arten urwała. Nie mogła wymówić słowa.

 

– Stara wariatko, nie pomyślałaś, że znam się na magii stokroć lepiej od ciebie? – zapytała Keira zbliżając się do jej wątłej, potłuczonej postaci, nie mogącej wstać z podłogi.

 

Arten machnęła dłonią i ogromna kula ciemnej energii pomknęła ku Keirze, która ze stoickim spokojem rozproszyła ją jednym pstryknięciem palców.

 

– Marna próba – skwitowała. – Głupotą było odsyłać swoje wierne strażniczki – Keira zbliżała się do niej, napawając każdą jej chwilą strachu.

 

Królowa zerwała się z podłogi, majestatycznie rozpościerając skrzydła i pomknęła ku ogromnym szybom, licząc że uda jej się przez nie uciec.

 

Dwa świetliste płomienie odcięły jej skrzydła, a podmuch wiatru pozbawił ją pędu. Spadła na posadzkę z wysokości pięciu metrów. Otwarła usta, z których wydarły się nieme jęki. Musiała połamać sobie kręgosłup.

 

Keira wyłoniła się zza najbliższej kolumny. Nie chciała tracić aż tak wiele czasu. Nie chciała tego, zbyt długo przeciągać. Spojrzała matce ostatni raz w oczy i posłała ku niej rozżarzoną kulę, która pochłonęła ciało Arten syczącymi płomieniami. Keira nie chciała patrzeć jak dopełnia się jej nieme dzieło zniszczenia i magią rozbiła jedną szybę na drobniutkie kawałki. Rzuciła się przed siebie, rozpościerając skrzydła. Teraz potrzebowała odnaleźć Tessę. Najlepiej Suareza.

 

Skierowała się ku jaskini lecąc jak najszybciej mogła. Liczyła na to, że Tessa będzie upierała się by iść co najmniej do opuszczenia dworu. Odnalezienie jaskini mogłoby też zająć im trochę czasu. Keira liczyła też na to, że Suarez zrobi sobie bez jej wiedzy jakąś małą wycieczkę i będzie się spodziewał ewentualnego zaskoczenia. Nie był głupi i słaby, z łatwością by uciekł. Chyba, że zostałby w jaskini. Jak chciała…

 

Dwie rusałki stały na skraju klifu. Nie miały ochoty uczestniczyć w polowaniu i ostatnią istotą jaką spodziewały się zobaczyć wypadającą ku nim z lasu była Keira.

 

– Zostaw nas! – krzyknęła jedna z nich, odlatując w kierunku oceanu.

 

– Suarez żyje? – zapytała natarczywie Keira drapieżnie wyciągając przed siebie dłoń z tańczącą nad nią kulą czarnej energii.

 

– Nie mamy pojęcia – odpowiedziała druga rusałka odlatując w przeciwną stronę.

 

Gdyby był w jaskini Keira usłyszałaby odgłosy walki. Uciekał i na pewno ucieknie.

 

– Czemu mi to zrobiłyście? – zapytała Keira.

 

– Zabiłaś ją nam, zabicie ciebie nie byłoby taką przyjemnością – odparła pierwsza rusałka i natychmiast została uderzona kulą energii, która złamała jej kark. Martwa postać runęła w dół, znikając Keirze z oczu.

 

– Nie ruszaj się! – krzyknęła Keira do drugiej rusałki, która próbowała zniknąć między drzewami. Nie posłuchała. Kolejna kula energii uderzyła ją w plecy z taką siłą, że upadła na ziemię. Keira szybko podleciała do niej i posadziła ją, opierając o pobliskie drzewo.

 

– Złamałaś mi kręgosłup – rusałka splunęła krwią.

 

– Gdzie poleciały? – zapytała Keira ignorując jej problem.

 

– Za śladami – odpowiedziała rusałka. – Oszczędź mnie, błagam.

 

– Trzeba było oszczędzić mnie i Suareza.

 

– Ty pierwsza zabiłaś.

 

– Jakim prawem w ogóle go tknęłyście?! – warknęła Keira. Tak bardzo chciała, by ktoś wreszcie zrozumiał o co ma pretensje.

 

– Nie wiedziałam, że jest twój – warknęła rusałka.

 

– Był wolnym człowiekiem, nie zabawką – krzyknęła Keira i wbiła swoje długie paznokcie w jej szyję. Przebiła nimi skórę i zaciskając dłoń złamała kości.

 

Keira cofnęła się od swojej ofiary. Gdy część emocji minęła, zbrodnia jaką wyrządziła zaczęła przyprawiać ją o mdłości. Szybko wytarła o suknię rusałki jej własną krew i rzuciła się do ucieczki w nieznane. Myślała o sobie jak o potworze. W wyobraźni widziała płonące ciało swojej matki, zaklętej tak by nie mogła wzywać pomocy.

 

Zderzenie z jakimś drzewem wyrwało ją z tego koszmaru. Klęczała na ziemi nie wiedząc gdzie się znajduje. Słyszała echo swojego płytkiego oddechu, a świat w koło zdawał się wirować. Szukała jakiegokolwiek usprawiedliwienia.

 

Gdyby Tessa dotrzymała słowa… Gdyby Arnet nie była taką fanatyczką… Gdyby one nie wykorzystały Suareza…

 

Same sobie winne. Same ściągnęły na siebie zagładę. Tessa! Tessa ścigała Suareza.

 

Keira nie wiedziała gdzie może ich szukać. Jeżeli Suarez wyszedł, może zostawił jej jakiś list. Z zawrotną prędkością pomknęła w stronę klifu, omijając miejsce, w którym zamordowała rusałkę. Wpadła do zdemolowanej jaskini i natychmiast ujrzała zwój leżący na łóżku obok jej torby.

 

Dwa dni wcześniej przyniosła łabędzie pióro, kałamarz i zwoje by pisywać z Suarezem poezję… Drżącymi rękami chwyciła zwój i przebiegła zbite pismo Suareza.

 

Droga Keiro, Pani mojego serca.

 

Nie mogąc zrozumieć własnej dwulicowej natury, nie mogąc pojąć czemu pozwoliłem Ci pokochać mnie za liczne kłamstwa, którymi cię skrzywdziłem, postanowiłem odejść. Za bardzo skomplikowałem Twoje życie, nie wnosząc w nie ładu, spokoju i bezpieczeństwa, które jestem Ci winien. Uwierz mi, że wielu jest godniejszych twego serca, a ja sam jestem zbyt wielkim tchórzem by powiedzieć Ci to prosto w te piękne oczy.

 

Oddany, po raz pierwszy szczerze kochający

 

Suarez

 

Keira przez długą chwilę wpatrywała się w te ciasno zapisane obok siebie litery. Jeżeli to była prawda to była gotowa pokochać go jeszcze bardziej. Była gotowa zaakceptować każdą jego przeszłość. Mogła zaakceptować fakt, że każde jego słowo było kłamstwem. Mógłby się okazać mordercą, złodziejem… Wszystko jedno. Ona zabiła swoją matkę.

 

Opuściła jaskinię i pomknęła na klif. Suarez musiał się na niego wspiąć. Po krótkiej chwili wydobyła ślady jego stóp i podążyła za nimi. Nie musiała ich śledzić cały czas, wystarczyło rozpoznać, w którą stronę prowadziły. Była pewna, że poszedłby tylko w miejsce, które mu pokazała, a jej ukochana zatoczka byłaby miejscem faktycznie sensownym. Pokazała mu je ostatniego dnia, przed tym jak wyznał jej miłość. Opowiedziała mu, że to tam go znalazła.

 

Pofrunęła tam skrótem. Jeżeli Tessa ckliwie podążała za jego śladami, musiała nadłożyć sporo drogi. Dla Keiry była to nadzieja. Suarez nie mógł bronić się przed nimi długo, ale mógł na tyle, by ona wkroczyła do walki. Była zdesperowana i gotowa popełnić kolejne morderstwa. Było jej już obojętne, pięć osób czy dziesięć.

 

Gdy wypadła znad lasu słyszała już szczęk metalu. Nad brzegiem Suarez bronił się dzielnie przed napierającymi nad niego z powietrza dwiema strażniczkami. Tessa przypatrywała im się ze sporej odległości, trzymając w ręku łuk, unosząc się nad plażą tyłem do pikującej ku niej Keiry.

 

Keira posłała ku dwóm strażniczkom dwie czarne kule i rzuciła się na Tessę z zaskoczenia. Siostra zdążyła spostrzec ją w ostatniej chwili i obroniła się kopiąc ją w twarz. Następnie jednym pstryknięciem rozproszyła dwie czarne kule.

 

– Nic już nie poradzisz – powiedziała rzeczowo, przyglądając się obojętnie, jak Keira wznosi się naprzeciwko niej z kamiennym wyrazem twarzy. Miała przeciętą wargę, z której sączyła się krew.

 

– Zabiłam te dwie – szepnęła Keira.

 

– Jesteś szalona, pogrążona w obłędzie – rzekła Tessa, jakby chciała jej pomóc – to minie. Zobaczysz.

 

– Tesso, Arten nie żyje.

 

Tessa uniosła brwi.

 

– Jak to nie żyje? – wyszeptała faktycznie przerażona.

 

– Odcięłam jej skrzydła i spaliłam ją żywcem – syknęła Keira, a z jej oczu pociekły łzy. Naprawdę żałowała.

 

– Jesteś zniewolona…

 

– Przestań łżeć – rzuciła się na siostrę z pazurami.

 

Tessa broniła się uderzając Keirę łukiem, kopiąc i próbując gryźć. Szamotały się w powietrzu dobrych parę chwil, aż Keira zacisnęła swoją dłoń na włosach Tessy… Tessa momentalnie wykorzystała chwilę i uderzyła Keirę kulą błękitnej energii, która pozbawiła siostrę tchu.

 

Keira rozluźniła uścisk i nie mogąc skupić się na czymkolwiek, nie odpowiedziała na atak siostry. Tessa wykorzystała tę chwilę by odwdzięczyć się Keirze, przyciągając ją do siebie, targając niemiłosiernie za włosy.

 

– Powinnam cię zabić – syknęła jej do ucha, i przycisnęła ją do siebie plecami, zaplatając rękę wokół jej szyi, nie pozwalając jej wziąć oddechu. Teraz obie były skierowane ku walczącym: Suarezem i rusałkom.

 

– Czemu przelałaś krew? Wszystko by się dobrze skończyło – syczała Tessa do ucha wyrywającej się Keiry.

 

– Zabijemy go i przypiszemy mu wszystkie morderstwa. Nie ma innego wyjścia.

 

Jest, zaprotestowała w myślach Keira. Robiła się już sina na twarzy i nie potrafiła poradzić sobie z uściskiem siostry.

 

– Siostrzyczko, tak bardzo nie chciałabym cię stracić – wyszeptała namiętnie Tessa.

 

– Zostawcie go i upilnujcie ją! – rozkazała Tessa strażniczkom, które natychmiast oddaliły się od Suareza i pomknęły ku wzywającej je pani. Tessa pchnęła Keirę w ramiona strażniczek i wyciągnęła z kołczanu strzałę.

 

Suarez stał na skraju plaży, fale zalewały jego stopy. Nie miał żadnej drogi ucieczki. Mieczem nie mógł dosięgnąć unoszącej się kilka metrów wyżej Tessy. Spojrzał na ukochaną, która próbowała wyrwać się z uścisku bezwzględnych strażniczek. Uśmiechnął się do niej, jakby chcąc powiedzieć, że to nic takiego. Rozpostarł ramiona, wciąż trzymając miecz.

 

Tessa wycelowała z bezwzględnym wyrazem twarzy. Puściła cięciwę. Jeden świst. Jeden przeraźliwy krzyk Keiry.

 

Suarez osunął się na kolana.

 

Tessa odwróciła się plecami do swojej ofiary i zbliżyła się do zastygłej w bezruchu Keiry.

 

– Zostawcie ją. Wracamy do dworu – rozkazała Tessa. Strażniczki posłusznie wykonały rozkaz. Tessa przefrunęła koło Keiry.

 

Suarez osunął się na lewy bok, przyciągając miecz do klatki piersiowej.

 

Keira opadła na plażę i zataczając się, powlokła ku Suarezowi, bezgłośnie wykrzykując jego imię.

 

Nie potrafiła ustać na nogach, uklękła obok niego, drżącymi rękami dotykając jego twarzy.

 

Suarez uśmiechnął się do niej. Nie mogła znieść tego uśmiechu…

 

– Keira… – wyszeptał, jego powieki opadły, a miecz wypadł z dłoni.

 

Suarez otworzył oczy. Leżał na stole pomiędzy dwiema nagimi ulicznicami. Podrapał się po brodzie i zszedł ze stołu. Wzrokiem ogarnął zniszczone regały i walające się po kajucie futerały i zwoje. Statek kołysał się, a wraz z nim po podłodze toczył się z tuzin butelek po rumie. Złapał jedną pełną i postawił na stole, między śpiącymi kobietami. Następnie spod stołu wygrzebał parę spodni.

 

Gdy odnalazł i ubrał pozostałe części garderoby zbliżył się do stołu z nożem w ręce. Przyglądał się śpiącym, czując, że nie może ich zranić, widząc jak bardzo są nieświadome.

 

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Suarez spojrzał na łysego oficera.

 

– Kapitanie, mamy zgrzyt. Szybko.

 

Suarez wybiegł za nim na pokład. Członkowie załogi, trzymając miecze, otaczali spacerującego przed masztem mężczyznę, który zaciągnął się u nich wczoraj w porcie.

 

– …to wasza ostatnia możliwość – skończył, a Suarez przedarł się przez tłum i stanął naprzeciwko niego.

 

– Kim ty do diabła jesteś? – zapytał.

 

– Avaret, oficer straży królewskiej – przedstawił się mężczyzna odgarniając włosy. – Czeka na ciebie wyrok śmierci, Suarez.

 

– Ty jesteś tym zawszonym kundlem, który włóczy się za mną przez ostatnie dziesięć lat?

 

– Tak, gnido. Muszę przyznać, że byłeś bardzo nieuchwytny – oznajmił Avaret z mściwym uśmiechem.

 

Suarez roześmiał się i odwrócił na chwilę do swojej załogi, która mu zawtórowała.

 

– Po co wlazłeś na mój statek? – z czystą ciekawością zapytał Suarez.

 

– Ten człowiek jest przeklęty, to morderca! – zignorował to Avaret, który teraz przemawiał do załogi. Wspiął się na burtę i trzymając lin kontynuował:

 

– Suarez to dwulicowy kłamca, który nie ma wam nic do zaoferowania! Opowiadał wam piękne historie o wolnym kraju, gdzie za lekką pracę będziecie dostawać tyle wina, ziół i kobiet ile zapragniecie! To kłamstwa, bajki dla małych dzieci! Suarez jest mordercą, który baczy tylko na siebie i własny zysk!

 

Nie mógłby wszcząć rewolucji, gdyby nie zabił własnych rodziców! Inni ludzie nic dla niego nie znaczą!

 

– To było dwadzieścia lat temu – mruknął Suarez.

 

– Ludzie nienawidzą Suareza za morderstwa, które opłacił i o które jest oskarżony. Rewolucja jednak upadła! Wszyscy przeciwnicy króla i senatu zostali wycięci w pień! Skończyła się tolerancja dla morderców, a i was dosięgnie ramię sprawiedliwości, jeżeli dalej będziecie towarzyszyć temu zbrodniarzowi!

 

– Nie przekonasz ich – krzyknął Suarez, a załoga zawtórowała mu okrzykami. – Za bardzo ich skrzywdziliście.

 

– Prawa w królestwie są jasne i równe wobec wszystkich, tak jak wszyscy w królestwie są równi! Jeżeli wybieracie jego, będziecie przeklęci po wieczność.

 

Suarez podszedł do niego. Avaret zeskoczył z burty i dumnie wypiął pierś. Suarez złapał go za koszulę i przyciągnął do siebie.

 

– Na wszystkie demony, co ty tu robisz?

 

– Przysięgłem cię zabić – warknął Avaret.

 

– Sam będziesz martwy. Czemu tak ci na tym zależy?

 

– Mesta.

 

– Co Mesta? – syknął Suarez.

 

– Po co porywałeś córkę królowej? Byłeś na tyle naiwny by liczyć, że senat przystanie na twoje warunki?

 

Suarez uśmiechnął się, gdy zrozumiał wreszcie sens furii Avareta.

 

– Czemu ją zabiłeś? – krzyknął Avaret, nie mogąc powstrzymać się od łez.

 

– Wiedziałem, że Mesta miała kochanka, ale nie wiedziałem, że była twoją damą serca – głośno oznajmił Suarez i roześmiał się. Załoga zawtórowała mu.

 

– Czemu ją zabiłeś? – krzyknął Avaret, z wielkim trudem powstrzymując się od tego by rzucić się na Suareza, skopać, rozerwać…

 

– Po prostu okazało się, że senat nie chce współpracować – oznajmił obcesowo Suarez. – Nie wiem, czy zdążyłeś skonsumować wasz związek, ale powiem ci, że byłoby co konsumować.

 

Avaret rzucił się na Suareza, lecz natychmiast obezwładniło go kilku członków załogi. Poobijany Avaret upadł na pokład.

 

– Co chciałeś zrobić tu sam jeden? – zapytał Suarez z tryumfalnym uśmiechem.

 

– Przed swoją chorobą możesz uciekać, ale płomieni nie przechytrzysz – syknął Avaret. – BĄDŹ PRZEKLĘTY, SUAREZ! – wrzasnął ku deskom pokładowym, poczym podniósł głowę i uśmiechnął się dziko do Suareza, a w jego oczach zapłonął prawdziwy tryumf.

 

– Ktoś sprawdził ładownię? – krzyknął przerażony Suarez i rzucił się do ucieczki. W szaleńczym biegu usłyszał tylko szyderczy śmiech Avareta, a po nim obezwładniający huk. Przewozili stanowczo za dużo prochu.

 

Pogrążona we łzach Keira tuliła do siebie martwe ciało ukochanego. Inni ludzie i prawa ograniczały wolność. Reguły i wypełniający je posłańcy. Wszyscy lękali się niepokonanego czasu. Kiedy indziej można było być wolnym jak nie po śmierci.

 

Keira powoli położyła Suareza przed sobą. Chciała jeszcze raz na niego spojrzeć…

 

Za życia nie było wolności. Życie ograniczało najbardziej, robiło z żyjących niewolników. Keira zrozumiała to teraz. Wolnym można być tylko po śmierci, bez ograniczających cię innych żywych.

 

Jej wolność nie miała najmniejszego sensu bez tej iskry życia, która gościła w ciele przed jej kolanami. W wolności mogły być tylko takie ograniczenia, jakie dobrowolnie wybrała. Teraz to rozumiała.

 

Poczuła jak magia przepełnia ją, napełniając każdą komórkę jej ciała. Wiatr od strony morza wzmógł się targając jej włosy. Położyła dłonie na klatce piersiowej Suareza, a jej oczy zapłonęły niebezpiecznie dziko.

 

Na co było jej cieszyć się przywilejami żywych skrępowanych ograniczonym żywotem. Ją czekała wieczność. Wieczność, którą spędzi wolna, natchnięta uczuciem… Wieczność, podczas której wymierzy swym oprawcom sprawiedliwość w jego towarzystwie.

 

Uśmiechnęła się szaleńczo. Jak na ironię jej serce biło coraz szybciej. Poczuła jak magia elektryzuje całe jej wnętrze, zacisnęła dłonie na piersi Suareza mimowolnie wbijając w niego swoje paznokcie. Keira uniosła głowę, odsłaniając gardło. Zamknęła oczy czując, że to się zaraz stanie.

 

Jej serce przestało bić, a z jej trzewi wydał się tryumfalny okrzyk.

 

Poczuła jak ukochane dłonie, zaciskają się na jej ramionach… W wyobraźni ujrzała jak ogniem i mieczem dokonuje się sprawiedliwość. Teraz mieli na to czas…

 

Byli wolni.

Koniec

Komentarze

Od początku: "Unosząc się na ciemnozielonych skrzydłach, Keira powoli opadała po zboczu wydmy, pozwalając palcom swych stóp sunąć po piasku. Miała zamknięte oczy. Słuchała ukochanego szumu morza, czując na śniadej skórze ciepłe promienie letniego słońca; a jej ciemnobrązowe włosy rozwiewał lekki wiatr. Kochała swoją zatoczkę."

W "powoli opadała" - po co przysłówek? Gdyby "spadała", byłoby wiadomo, że "szybko'. Skoro "opadała" - wiadomo, ze "powoli".
Teraz to: "czując (...) ciepłe promienie letniego słońca". Już chyba bardziej masła maślanego nie można było zrobić. Przecież wiadomo, że promienie słońca są "ciepłe"? Czy może nie wiadomo?

Podobnie z frazą: "pozwalając palcom swych stóp sunąć po piasku". Po co "swych"? Gdyby Keira pozwalała cudzym palcom sunąć po piasku, to by trzeba było o tym wspomnieć, jeśli to jej palce, to wiadomo, że jej.

Tego typu kwiatków jest w tym tekście mnóstwo. Sugerowałbym wywalić przysłówki, zaimki i zobaczyć, gdzie są NAPRAWDĘ KONIECZNE (i tam je ewentualnie na powrót wstawić). A potem może coś z tego będzie.
Pozdrawiam.


 

Nowa Fantastyka