- Opowiadanie: steryd - Rzeczywistość na wynos

Rzeczywistość na wynos

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rzeczywistość na wynos

 

 

 

Rzeczywistość na wynos

 

 

 

1.

 

 

 

Przerwa na reklamy:

 

 

 

Pragniesz mieć swojego smartfona zawsze przy sobie? Mieć dostęp do Internetu, aplikacji i najnowszych gier w rozdzielczości HD w ułamku sekundy? A może tęsknisz za Ziemią i chciałbyś rozmawiać z bliskimi twarzą w twarz? iEye, rewolucyjny implant z serii augmented reality odmieni Twoje życie. Stań oko w oko z nieograniczoną swobodą. Uwaga: bateria atomowa gwarantuje zasilanie przez pięć lat. Przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

 

 

***

 

 

Teleportacja dla firm! Idealne rozwiązanie dla każdego ambitnego przedsięwzięcia. Zastąp męczące delegacje na drugi koniec świata komfortową podróżą w mgnieniu oka! Dzięki przystępnym cenom zaoszczędzisz czas i pieniądze nie niszcząc środowiska. Dołącz do tysięcy zadowolonych klientów już teraz!

 

 

***

 

 

Człowiek od zawsze chciał sięgnąć gwiazd. Dziś w epoce Kolonizacji realizujemy to marzenie. Jesteś zmęczony szarą rzeczywistością, potrzebujesz przygody i inspiracji? Podróż w kosmos może być tym czego szukasz. Pomóż ludzkości wykonać następny krok w ewolucji i zgłoś się do najbliższego Urzędu Kolonizacji. Oferujemy pracę w nowoczesnych, rozwijających się koloniach na Marsie i Wenus. Dodatkowo, wyselekcjonowana grupa szczęśliwych ochotników otrzyma szansę na udział w misji badawczej do najdalszych zakątków Układu Słonecznego.

 

 

 

2.

 

 

 

Michał dotarł pod budynek Urzędu Kolonizacji w Birmingham przed czasem. Gmach wznosił się na ponad sto pięter i poprzez gęstą chmurę pyłu i smogu zalegającego miasto nie był w stanie zobaczyć go w całej okazałości. Z powolną dokładnością skręcił papierosa. Zapalił, świadom krzywych spojrzeń mijających go przechodniów. Jedni z drogimi nanofiltrami na nosach, inni bez. Tych drugich, kaszlących, nie było dużo, bezpośrednie wdychanie miejskiego powietrza o tej porze dnia było samobójstwem. Kubusiowi przydałby się taki filtr – pomyślał z goryczą.

 

Wyrzucił niedopałek i próbował otrzepać nieco zakurzone ubranie, bez skutku. Przy wejściu powitały go bramki bezpieczeństwa.

 

-Proszę stanąć w pozycji wyprostowanej – nakazał bezosobowy głos z głośnika. -Skanowanie siatkówki. Jeśli posiada pan iEye lub inne urządzenie blokujące dostęp do pańskich oczu, proszę je wyłączyć.

 

-Nie mam – powiedzał Michał.

 

-Proszę spojrzeć w stronę czerwonego światła na monitorze.

 

Zobaczył krótki, nieprzyjemny błysk. Miał straszną ochotę mrugnąć

 

Bramka otworzyła się.

 

-Panie Gołębiewski, proszę pójść do windy numer 8. Urząd Kolonizacji życzy panu miłego dnia

 

-I nawzajem – odparł, ale automat rozpoczął już obsługę następnego klienta. Gdzieś z boku ktoś krzyczał:

 

-Czemu wstęp wzbroniony!? Wpuść mnie ty jeba…

 

Błysk czerwonego światła i głos ucichł. Michał nie oglądał się, nie było sensu. Był w Urzędzie już dwa razy i widział takie sytuacje. Mogli odmówić dostępu z różnych powodów. Pirackie implanty, zarejestrowana wada genetyczna lub ciężkie wykroczenie w aktach oznaczały natychmiastową dyskflalifikację.

 

Windy były jednoosobowe i klaustrofobicznie ciasne. Poczuł lekkie szarpnięcie i kabina oznaczona ósemką ruszyła w górę. Nie był w stanie ocenić jej szybkości i trwało to może dwadzieścia sekund kiedy zatrzymała się i szarpnęła znowu, tym razem do przodu, w głąb budynku.

 

-Proszę wejść w drugie drzwi po pańskiej lewej – rozległ się głos, identyczny jak na dole. – Jest pan spóźniony dwie minuty.

 

Czyżby słyszał nutę nagany? Chyba mu się zdawało. Posłusznie znalazł właściwe drzwi, zapukał i otworzył.

 

W porównaniu z monotonią laboratoriów, gabinet był niemal ekstrawagancki. Meble z drewna wyglądającego na prawdziwe, gruby, miękki dywan i okno wychodzące na, co prawda, niezbyt piękną panoramę. Znajdował się wysoko. Nadzieja zakradła się w myśli. Może mi się udało. Może się dostanę. Za szerokim biurkiem siedział człowiek, co już było dobrym znakiem.

 

-Niech pan siada – wskazał gościowi krzesło. -Jestem doktor Kelly , koordynator Kolonizacji. Na moment spojrzał na Michała, który dostrzegł nienaturalny błysk. Zapewne iEye. Potem Kelly spuścił wzrok i zajrzał w papiery.

 

-Mi-szal Go-łe-bie-ski – wydukał – lat dwadzieścia osiem, rasy kaukaskiej, kraj urodzenia: Polska, niech spoczywa w pokoju. Przeżył pan wybuch?

 

-Nie, osiedliłem się tu wcześniej. Z żoną.

 

-Szczęście – powiedział K i wyłamał palce. – Mamy tu sporo Polaków, ale żadnego jeszcze nie wysłaliśmy tam, na górę. U większości już pierwszy test jest oblany przez alkoholizm.

 

Michał milczał.

 

-W każdym razie pana to nie dotyczy, jeśli wierzyć wynikom. Żadnych chorób, problematycznych genów ani uzależnień, do tego ponadprzeciętny refleks i IQ… zaraz, 121, metodą Hoffa. Jak na razie dobrze. Istnieją za to uzasadnione podstawy, do pańskiej, jakby to nazwać, małej elastyczności ideologicznej. Jak mniemam, nigdy nie miał pan implantu?

 

-Nie – odparł. – Zawsze uważałem, że nie ma takiej potrzeby.

 

Już wiedział, dokąd ta rozmowa będzie prowadzić.

 

– W 2087 roku został pan zwolniony z Shell Atomics za brak zgody na modyfikację skórną, do ochrony przed promieniowaniem. A także obrazę i atak na przełożonych. Ma pan skłonności do przemocy i gwałtownych zachowań? -spytał Kelly, wyłamując palce.

 

-Jeśli za atak uznać uderzanie twarzą w buty osób w kółeczku, to tak.

 

-Rozumiem.

 

Nic nie rozumiał, albo udawał. Połowa długoletnich pracowników Shell Atomics była bezpłodna. Druga połowa, ta która zgodziła się na mieszanie w komórkach skóry, przez oszpecenie już nigdy nie miała znaleźć partnerki. Ale o tym nie wolno mu było mówić. Takie były reguły gry.

 

Doktor westchnął.

 

-Zatem od trzech lat jest pan bezrobotny, na utrzymaniu ma pan żonę, Mo-ni-ka i syna, Kuba, lat cztery. Syn, zaraz, tak, rozedma płuc. Ciężki przypadek, spowodowany zanieczyszczeniem, niemal nieuleczalny, za wyjątkiem, rzecz jasna, pełnego nanotransplantu płuc.

 

Mimo woli Michał drgnął. Przypomniał sobie twarz małego, wychudzonego Kuby, kiedy widział go ostatni raz. Miał sine usta, zanosił się ciągłym mokrym kaszlem, który nie ustępował nawet w nocy. Już nawet nie płakał, bo to tylko dodatkowo zabierało mu oddech. Pod pewnym względem to było najgorsze. Już nawet nie płakał. W tym zastąpili go rodzice.

 

-To nawet dobrze – kontynuował Kelly. Lekki uśmiech nie schodził mu z warg. – W każdym razie to ułatwia mi nieco pracę. Byłby pan zdziwiony, gdyby się dowiedział jak dużo dostajemy osób ze skłonnościami samobójczymi. Czemu nie, mówią sobie, pójdę pod skaner, teleportuję się i trochę przemęcze w kolonii, a po powrocie będzie na mnie czekała niezła sumka. No a jeśli się nie uda, wystąpi błąd, to trudno, szast-prast i po krzyku, nawet niczego nie poczuję. Pana to nie dotyczy. Pan, jestem niemal pewny, zrobi wszystko żeby wykonać zadanie, prawda?

 

Nabija się ze mnie.

 

Skurwiel.

 

Spokojnie, muszę, muszę być spokojny.

 

Chyba jednak zdradził się, bo Kelly nagle sięgnął do szuflady. Michał zmrużył oczy, czekając na strzał, alarm albo inną z niespodzianek z wyższych pięter, ale doktor wyciągnął tylko niegroźną paczkę Cameli.

 

-Wygląda pan na zdenerwowanego, papierosa?

 

-Nie, nie mam ochoty.

 

-Kłamie pan – uśmiech się poszerzył.

 

-Aj Aj ci to powiedział? – warknął Michał.

 

-Oczywiście. Nie każdy jest tak uprzedzony do wynalazków jak pan. Analizując pański głos i mięśnie twarzy iEye stwierdził z 99.6% prawdopodobieństwem, że nie mówi pan prawdy. Na przyszłość radzę tego unikać. – Podał mu papierosa i pstryknął palcami. Na jednym z nich pojawił się płomyk, który podstawił mu pod nos. Usiadł z powrotem, dmuchnął i z głośnym trzaskiem wyłamał dopiero co zgaszony palec.

 

-Tania sztuczka – prychnął Michał.

 

-Może i tak. Ale wróćmy do tematu. Nie dla pana, Go-łe-bie-ski, opieka nad ogródkami w koloniach, mamy coś lepszego. Jest pan bardzo blisko znalezienia się na podstawowej liście na skanowanie za trzy dni. Pańskie ciało zostanie zniszczone na Ziemi i skopiowane do jednostki w okolicach Ganimedesa, jednej z najdalszych stacji w Układzie Słonecznym Nie wymagamy od pana zrozumienia pełnego procesu teleportacji.

 

-Nie wymagacie, czy nie chcecie?

 

-Ależ to żaden sekret. Wszystko jest zawarte w literaturze fachowej. Ale pańska pamięć będzie lepiej użyta gdzie indziej. Od jej jakości będą zależały szanse powodzenia kolejnych ochotników. Odkrywamy kosmos za pomocą swoistej sztafety. Będzie pan jak kamyk rzucony do strumienia, po którym można przejść, żeby rzucić następny. Chociaż cała materialna esencja zostaje powielona, obiekt musi mieć dokładny obraz miejsca docelowego, żeby dotrzeć w całości. To znaczy będąc ciągle sobą. Świadomość i pamięć są cały czas dostępne, nawet w momencie kiedy oryginał kurczy się do rozmiarów subatomowych. Nie wiemy czemu tak się dzieję, być może to jak ból w nodze, który zostaje nawet po jej amputowaniu. Tak czy inaczej, paliwa na statku pownno starczyć na rok. W tym czasie powinien pan dokonać rozeznania w pobliżu jednego z kraterów Ganimedesa. Zrobić zdjęcia, ale przede wszystkim zapamiętywać, zapamiętywać jak najwięcej.

 

-Jakie są… – przełknął ślinę. – Jakie są szanse niepowodzenia? Myślał o historiach jakie krążyły o tych którzy wrócili z misji upośledzeni, jako inwalidzi, lub nawet w syjamskim połączeniu z innym astronautą. Albo nie wrócili w ogóle.

 

-Całkowicie minimalne! – powiedział Kelly, odrobinę za szybko. – Właściwie w granicach błędu statystycznego. Zresztą większość wypadków jest przez czynnik ludzki. Ci którzy nie mogą się skoncentrować, czy to ze strachu czy innych powodów, na danym miejscu, mogą wylądować… niekompletni. Ryzyko oczywiście wpisane jest w wynagrodzenie. A skoro o tym mowa. – Podał Michałowi jeden z dokumentów zalegających biurko.

 

Pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy była suma. Tak jak obiecywano, za rok z życia miał otrzymać dwadzieścia tysięcy dolarów angielskich. I dziesięcioprocentową zaliczkę. Może niewystarczającą na operację, ale zapewniającą przeżycie i leki na jakiś czas dla Moniki i Kuby.

 

-Kiedy pan skończy, proszę podpisać, o tu i tutaj. Jeśli będzie pan miał jakieś pytania lub wątpliwości, to ostatni moment żeby się wycofać. Chociaż w pańskim przypadku… – wyłamał palce.

 

Michał podpisał, bez czytania.

 

 

 

 

3.

 

 

W dzień odlotu obudził się dziwnie zmęczony i obolały. Do tego całe ciało go swędziało. Pewnie efekt tych wszystkich kabli, pomyślał, zdejmując z głowy elektrody. W czasie snu został, komórka po komórce, zapisany w pamięci potężnego kwantowego komputera. W zamian za woreczek z tytoniem, którego i tak już nie będzie potrzebował, jeden z techników wyjaśnił mu to, co i tak sam podejrzewał. Człowiek, który wyjdzie z drugiego końca maszyny na orbicie Ganimedesa będzie identyczny z tym który położył się zeszłej nocy w białym, sterylnym pomieszczeniu mieszkalnym na jednym z wyższych pięter Urzędu. Zmiany w pamięci z dzisiaj zostaną, te na ciele, już nie. Przypomniało mu się porównanie Kelly’ego o amputowanej nodze. Mógłby ją sobie odciąć, a za kilka godzin odzyskać, jak gdyby nigdy nic. Jednak jakoś go to nie kusiło. Może zrób z nóg lepszy użytek i idź się wysikać.

 

Tak też zrobił.

 

W łazience zaskoczyła go kartka przyklejona do lustra. Dwa słowa krzyczące: ZA TOBĄ.

 

Nadal ledwo rozbudzony odwrócił się i wtedy coś ukłuło go w kark. Przypominało żądło osy albo pszczoły, ale przypomniał sobie, że ostatnia pszczoła zginęła trzy lata temu. Pomacał z tyłu głowy, ale nie było opuchlizny i ból minął. Tylko drobny ślad krwi został na palcu. Zerwał kartkę. Na drugiej stronie narysowana była uśmiechnięta buźka. Ha-ha-ha. Tu u Kolonizatorów mają świetne poczucie humoru. Wyrzucił kartkę do śmieci, zrobił, co miał do zrobienia i wrócił do pokoju.

 

Przez telefon zamówił śniadanie, ale kiedy przyszło, prawdziwe jajka, bekon i tosty, naszła go refleksja. Co teraz jadła jego rodzina? Mleko w proszku, pigułki zawierające skoncentrowane minerały i witaminy, może, jeśli Monika miała szczęscie, dostała coś ze sklepu na zeszyt. Jeśli ten cały kosmiczny biznes nie wyjdzie, jeśli coś mi się stanie, będzie dla niej tylko jeden sposób. Stracił ochotę na jedzenie.

 

Czekając na wezwanie, próbował zabić czas. Wyglądał przez okno, ale brud i nędza były widoczne nawet z tak wysoka i ten widok przygnębiał go. W końcu zajął się gazetą sprzed paru dni. Pisali głównie o terrorystach, grupach ekstremistów dla których teleportacja i kolonizacja innych planet były grzechami śmiertelnymi. Pomijając święte pisma, ich logika opierała się na stwierdzeniu, że proces unicestwienia oryginału aby odtworzyć kopię na drugim końcu niszczy duszę i dlatego jest morderstwem. W opozycji arcybiskup Musayimi, który sam odbył podróż, zapewniał, że teleportacja nie jest zbrodnią, lecz zmartwychwstaniem. Gazeta była stara, ale Michał wiedział, że Musayimi zginął dzień później w zamachu. Obecnie podejmowane były próby odtworzenia go z informacji przechowywanych przez komputer.

 

Oprócz gazety miał też torbę, jedyny przedmiot który wolno mu było przenieść ze sobą. Miał tam kilka zmian odzieży, zapewnione przez Urząd, bo sam miał tylko jedno ubranie. Ironia, tysiące kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji miał żyć bardziej higienicznie niż na Ziemi. Otrzymał również kieszonkowe, elektroniczne cudeńko, zdolne odtworzyć, w formie holograficznej, tysiące książek i filmów, od Alicji w Krainie Czarów do Zboczonych Lesbijek.

 

W ciągu pół godziny niemal zapomniał o kartce i żarcie w łazience. Tymczasem nanorobot, potocznie nazywany, nomen omen, Pszczółką, wykonywał zadanie w jego krwioobiegu. Rozmnażał się w imponującym tempie, zużywając energię żywiciela. Około pierwszej po południu Michał odzyskał apetyt i wyczyścił zawartość talerza. A potem zamówił i skonsumował drug posiłeki, sam dziwiąc się swojej łapczywości.

 

 

***

 

 

 

Z niewidocznych głośników, ten sam dobrze znany mechaniczny głos oznajmił:

 

-Proszę zabrać swoje rzeczy i skierować się do sali skanowania. Urząd Kolonizacji życzy miłej i bezpiecznej podróży. Proszę zabrać swoje rzeczy i skierować…

 

To już. Po dniach wyczekiwania i przygotowań w zerowej grawitacji nie czuł się wcale gotowy.

 

Nogi miał jak z waty, ale zwalił ten objaw, w innych okolicznościach niepokojący, na nerwy. Kolejna winda zabrała go na miejsce. Myślał, że w końcu zawiezie go na sam szczyt, ale zamiast tego pojechał w dół. Instynkt mówił mu, że pod ziemię. Widać budynek był jeszcze większy niż widać było z zewnątrz. Kto wie, może te sto pięter było tylko wierzchołkiem góry lodowej.

 

Wszedł do ogromnej, jasno oświetlonej sali, gdzie krzątało się całe mnóstwo techników. Jak w ulu, wszyscy znali swoje miejsce i poruszali się w zgranym rytmie. Na środku umieszczono kopułę, gdzie, już niedługo, zakończy swój pobyt na Ziemi. Szukał znajomych twarzy. Przy jednej z maszyn stał Kelly i skinął mu głową, wykonując ironiczny gest ręką. Voila, zdawał się pokazywać.

 

Jeden z technicznych podszedł do niego. Był to ten sam, od którego kupił informację o skanowaniu poprzedniej nocy. Jak on się nazywał? Carlos? Na pewno coś latynoskiego. Spojrzał na tabliczkę i odczytał imię Carlo. Pismo wydawało się znajome.

 

-Zanim wejdziesz do komory musimy jeszcze pobrać próbkę krwi – powiedział z mocnym akcentem.

 

-Po co? Myślałem, że w nocy…

 

-Nie jesteś tu od myślenia. Za mną.

 

Poprowadził go z dala od reszty kolegów i dyskretnie wbił igłę w ramię. Krótkie ukłucie i było po wszystkim, ale to przypomniało Michałowi scenę z przed kilku godzin. I już wiedział skąd zna jego pismo. Spojrzał technikowi w oczy i widział, że tamten wie, że on wie. W głowie szukał możliwego wyjaśnienia sytuacji i już otwierał usta kiedy Kelly położył mu ręke na ramieniu.

 

-Nie mamy czasu na gadanie, zapraszam do maszyny. Tuż przed wejściem radziłbym jeszcze raz spojrzeć na hologram miejsca dolelowego. Sam pan wie, że sukces podróży zależy od tego.

 

Michał spojrzał jeszcze raz na Latynosa. Strzykawka zniknęła, a twarz nie zdradzała absolutnie niczego.

 

-Znam to miejsce na pamięć – powiedział w końcu.

 

-Świetnie. Więc chodźmy.

 

Po drodze zatrzymali się przy jednym ze stanowisk. Ludzie przy monitorach uważnie śledzili wykresy na ekranach.

 

-To może pana zainteresować – zagaił doktor. – I dodać odwagi. Linie odpowiadają zakłóceniu pola elektromagnetycznego przez pański powrót za rok.

 

-Powrót? Przecież jeszcze nawet nie wyruszyłem.

 

Kelly wzruszł ramionami.

 

-W świecie kwantowym dzieją się różne dziwne rzeczy. Przyczyna nie zawsze poprzedza skutek.

 

-To znaczy, że teleportacja się uda?

 

-Tego nie wiemy na pewno, ale odczyty są dobre. Powiedziałbym, że to bardzo prawdopodobne.

 

Faktycznie poczuł się nieco lepiej. Jeśli miał wrócić, to może incydent z technikiem nic nie znaczył. Może to była zwykła próba wyłudzenia DNA.

 

Doszli do kopuły. Kelly wyciągnął do niego ręke na pożegnanie, ale Michał ją zignorował

 

-Tutaj się rozchodzimy – kontynuował doktor, niezrażony. – Od tego momentu nie mamy z panem łączności. Zmniejszanie to niesamowity proces, będzie pan pod wrażeniem. Ale proszę nie tracić koncentracji i nie zwracać uwagi na rozmaite zmysłowe fantomy. Niech Ganimedes nie opuszcza pańskich myśli. Zyczę powodzenia.

 

Wszedł do środka komory. Ściany lekko drżały, a powietrze było ciężkie i miało posmak ozonu, jakby zbliżała się burza. Nie było widać, co dzieję się na zewnątrz. Położył torbę na podłodze i wyobraził sobie kosmiczną scenerię: Jowisza i jego księżyce: Io, Ganimedes i Europę. Na pierwszym planie malutki statek oznaczony angielską flagą.

 

Nagle w głowie zabrzmiał dźwięk, przypominający dzwiękowe sprzężenie. Chociaż trwał tylko chwilę, był bardzo nieprzyjemny. Wtedy usłyszał głos.

 

Ale masz zaśmiecony mózg. Wstydziłbyś się.

 

Co jest!? – pomyślał. Kim jesteś?

 

Nie żadne kim, tylko czym. Jestem Pszczółka. A ty jak się nazywasz?

 

Kurwa, wariuję.

 

Możliwe. Z takim śmietnikiem w głowie to nic dziwnego. Ale ja jestem prawdziwa. Ugryzłam cię w kark dzisiaj rano. Wiesz, mógłbyś częściej ćwiczyć i przestać palić. Wy, ludzie, kompletnie nie umiecie o siebie zadbać.

 

Zrozumiał. Wprowadzili mu coś do organizmu, prawdopodobnie wirusa.

 

Dobrze. Jestem wirusem. Mój właściciel to bardzo ważny człowiek. I muszę powiedzieć, że ma dużo lepszy gust od ciebie.

 

Pojawiło się wspomnienie. Jego pierwszy raz z Moniką. Było lato i miała cudowny strój kąpielowy który nie pozostawiał dużo wyobraźni. Wtedy oboje jeszcze byli młodzi. Jej głos, jej głos…

 

PRZESTAŃ! Wynoś się, robaku!

 

Ej, ej. Nie tak ostro, koleś. Mogłabym zesłać gorsze wspomnienie. Najgorsze. Albo nawet nie wspomnienie, tylko torturę, trucizna na przykład. Co ty na to?

 

Poczuł w ustach smak gorzkich migdałów, wyraźną groźbę.

 

I co, nie jesteś ciekaw dlaczego tu jestem?

 

 

Oj, nie obrażaj się. Sama ci powiem, chociaż w końcu byś się domyślił. To nie ma z tobą nic wspólnego, jesteś tylko pionkiem. Dzięki tobie nasz człowiek mógł wprowadzić rozwiniętego wirusa do głównego komputera. Obawiam się, że podróż się nie uda, przykro mi. Ale jeśli cię to pocieszy, przez długi czas nikt nie będzie się stąd teleportował.

 

Kolejna wizja. Obraz na monitorze, ten sam, który wcześniej oglądał z Kellym, zanika. Ostry wierzchołek, przepowiadający jego przyszłość, rozpada się, spłaszcza w linię ciągłą. Prawdopodobieństwo powrotu: zero. Technicy patrzą z niedowierzaniem, twarz doktora zamienia się w maskę zaskoczenia.

 

Michał rzucił się w kierunku gdzie było wejście, ale teraz napotkał tylko gładką, jednolitą ścianę, wibrującą od zmagazynowanej energii.

 

Nie panikuj. Już nic nie można zmienić. Patrz dalej.

 

Na sali precyzję i porządek zastępuje chaos i bezradność. Nikt nie zauważa nieobecności Carlo, zresztą niewielu go zna, pracuje tu dopiero od miesiąca. W tej chwili jest zajęty blokowaniem dróg ucieczki. Tysiące nanorobotów wprowadzonych do systemu niszczą co się da. Miliardy dolarów i lata pracy unieważnione przez jeden akt terroru. Jedna z maszyn eksploduje.

 

Powinienem się bać. Zaraz umrę. Ale nie było strachu, tylko rezygnacja i świadomość własnej winy, co było jeszcze gorsze. Myślał chłodno. Nie powinien lekceważyć ugryzienia, ani późniejszych objawów. Okazał się lekkomyślny, zawiódł żonę i dziecko, a na samym końcu zawiódł siebie. A do tego miał umrzeć z tym irytującym pasożytem w głowie.

 

Pszczółką. Głos był wyraźnie urażony. Nie bądź takim cholernym egoistą. Ja też się poświęcam. Zresztą, spójrz, procesu skanowania nie można zatrzymać, już się zaczęło.

 

Miała rację. Kabina wydawała się teraz znacznie wyższa, a ubranie wisiało na nim. Wyładowania elektryczne oślepiały. Proces przyspeiszał i po chwili Michał był już rozmiarów ołówka. Obok torba również się kurczyła.

 

Kelly uprzedzał, że mogę widzieć dziwaczne rzeczy. Może to tylko halucynacja? Z rozpaczliwą nadzieją skoncentrował się na celu podróży. Chcę znaleźć się na statku, dryfującym po orbicie…

 

Nie chcę być nieuprzejma, ale to bez sensu.

 

Zamknij się, nie istniejesz.

 

O dziwo posłuchała, ale miał przeczucie że śmieje się z niego.

 

Tymczasem widział nad sobą pojedyncze nitki znoszonych spodni. Były ogromne. Nadal spadał w dół, aż otoczyła go ciemność. W końcu została rozproszona przez odległe świecące punkciki. Zbliżali się do nich w zawrotnym tempie, aż dostrzegł, że każdy z punktów to skomplikowana krystaliczna struktura, złożona z solidnych kul.

 

Widzę pojedyncze atomy – pomyślał jeszcze zafascynowany, a potem zapadła cisza.

 

 

 

4.

 

 

Drzwi kabiny otworzyły się i Michał, zaskoczony, poczuł jak jego stopy odrywają się od ziemi. Złapał się krawędzi na wysokości głowy, odepchnął i wpłynął do kajuty jednoosobowej jednostki, niemal identycznej jak makieta treningowa. Urządzona była spartańsko: skafander i pionowa prycza z pasami na jednej ścianie, płaski ekran i komputer kwantowy do celów komunikacyjnych na drugiej. Okno zajmowało trzecią, widok był zdominowany przez majestatycznego Jowisza i nieco bliżej, na pierwszym planie, szarego Ganimedesa. Silniki pracowały.

 

Czyżby się udało? Nasłuchiwał przez chwilę, ale Pszczółka nie odzywała się, a przynajmniej nie dawała znaków życia. Zastanawiał się, czy mogła być tym zmysłowym fantomem o którym wspominał Kelly. Ale przecież dostała się do jego organizmu jeszcze zanim wszedł do maszyny, co wyjaśniało ukłucie w łazience i dziwne zachowanie technika. To musiała być prawdziwa akcja terrorystyczna, a on dzięki koncentracji wydostał się zanim wszystko spłonęło.

 

Trzeba się upewnić. Przemieścił się do komputera i spróbował nawiązać łączność z budynkiem Urzędu. Po chwili na ekranie pojawił się Kelly. Z jego twarzą coś było nie tak.

 

-Co stało się na dole? – spytał Michał. – Kiedy byłem w maszynie, usłyszałem głos i…

 

-Wiem, wiem – przerwał doktor. – Nanorobot, ominął nasze zabezpieczenia i wysadził wszystko w powietrze. Ale nikt cię nie będzie winić, nie byliby w stanie, bo wszyscy są martwi.

 

-Więc jakim cudem pan ze mną rozmawia? – już wiedział co było nie w porządku. Z oczu doktora zniknął implant.

 

-Ja też nie żyję.

 

-Co?

 

-Nie było żadnych ocalałych – powtórzył Kelly z lodowatą obojętnością. – Zresztą powiem ci coś. Nie będe już mówił per pan, po śmierci takie formalności tracą na znaczeniu. Tobie też to radzę. Bo widzisz, ty też nie przeżyłeś. Ja, komputer przez który rozmawiamy i kosmiczna panorama za oknem są urojeniem, ostatnim wytworem twojego mózgu w despekackim akcie-

 

Wyłączył monitor.

 

Dotykając przycisku zobaczył jego chropowatość. Biel kabiny krzyczała na niego, niemal rozsadzając bębenki.

 

Boże, mam pomieszanie zmysłów. Na oknie utworzył się napis POMIESZANIE ZMYSŁÓW koślawymi czerwonymi literami. Nagle wróciła ziemska grawitacja i upadł na podłogę. Zerwał się i próbował zetrzeć słowa, ale gdy się zbliżył, szyba rozprysła się na tysiące kawałeczków. Dźwięk rozbitego okna miał gorzki smak. Oczekiwał, że próżnia wyssie go na zewnątrz, ale nic takiego się nie stało. Teraz już wszystko naokoło rozpadało się, łącznie z planetami i księżycami. Zgasło słońce i znowu nastąpiła pustka.

 

 

***

 

 

 

Przez bardzo długi czas nic się nie działo. Nie był w stanie zmierzyć upływu czasu, być może mijały sekundy, a być może milenia. Nie czuł ani nie widział niczego; nie oddychał. Oto spełniło się marzenie filozofów o bezcielesnym bycie. Spał, ale nie miał snów.

 

Czekał.

 

 

***

 

 

 

Monika trzymała niemowlę na rękach i karmiła. Siedzieli w przestronnym salonie z rozsuwanym patio. To był ich pierwszy wspólny dom, dobry dom, zanim wszystko zaczęło się psuć.

 

Ale co miało się popsuć? Był rok 2086, Michał miał dzień wolny od pracy (gdzie osłony przeciwatomowe już zaczynały przeciekać, tyle że nikt nie brał jeszcze zagrożenia na poważnie) i cieszył się czasem spędzonym z rodziną. Miał mgliste wrażenie deja vu, za nic nie mógł przypomnieć sobie o co chodziło.

 

-Coś ci jest? – spytała i spojrzała na niego. Słońce rozświetlało jej twarz i była piękna, rozpuszczone kruczoczarne włosy opadały na nabrzmiałe piersi. Mały ciągnął z zapałem, oddychał w równym rytmie. Zdrowym rytmie.

 

-Wszystko w porządku – odparł, nie do końca szczerze, bo jednak coś się nie zgadzało. Wstał i wyjrzał na zewnątrz. Niebo było zbyt czyste. Kwiaty zbyt kwitnące. I tam, czy to wiewiórka między krzakami?

 

-Nie otwieraj drzwi, przeziębisz go – powiedziała. – Chyba wiem, co cię gryzie, sytuacja w kraju, tak?. Nie martw się, to tylko blef. Nigdy nie zaatakują. Każdy wie, że atak na Polskę wywoła wojnę. Anglicy obiecują wsparcie, Chiny też zadeklarowały pomoc.

 

Nie odpowiedział. Patrzył na gryzonia przemykającego po trawie. Na moment wszystko się rozmyło.

 

 

***

 

 

 

Był wiewiórką. Biegł w kierunku drzewa, czuł z tyłu długi, puszysty ogon. Z łatwością wbiegł po pniu i na gałąź. W jakimś stopniu to istnienie było lepsze, prostsze. Instynkt podpowiadał mu, że teraz należy szukać Jedzenia. Niedługo był czas na Sen i musiał być gotowy kiedy to nastąpi.

 

(łapiemy sygnał, to chyba ktoś dryfujący)

 

Przebierał łapkami. Na sąsiedniej gałęzi było Gniazdo i skoczył w jego kierunku. Ogon służył mu do utrzymania równowagi.

 

(przygotować ciało do przyjęcia gospodarza, przejmiemy go)

 

W wielkim ceglanym domu mieszkali Giganci. Nie wchodził im w drogę, ani oni jemu, a czasami nawet zostawiali Jedzenie.

 

(przejmowanie za trzy, dwa, jeden!)

 

 

***

 

 

 

Budził się.

 

 

 

 

5.

 

 

 

Światło jarzeniówek oślepiało, więc podniósł się na łokcie i rozejrzał. Wokół łóżka rozstawiono krzesła. Siedziały na nich postacie w białych fartuchach i maskach. Nie widział dokładnie na prawe oko; obraz zasłaniało mu okno, jak w komputerze. Przeczytał: Pobierane są aktualizację ze strony Apple. Proszę czekać.

 

-No i jak się pan czuję? – jedna z osób wychyliła się w jego kierunku. Nazwał ją w myślach Fartuchem numer jeden.

 

-N-nie wiem. Byłem wiewiórką.

 

Zapanowało poruszenie. Rozmawiali między sobą, wyraźnie podekscytowani. Michał natomiast zdziwił się słysząc barwę swojego głosu, był znacznie niższy, niż pamiętał. Podniósł prawą rękę i obejrzał ją. Nie należała do niego, była większa, ciemniejsza i grubsza, poza tym przedramię pokrywały grube czarne włosy. Zdjął kołdrę i przyjrzał się reszcie. Przypuszczenie się potwierdziło, nie był w swoim ciele, chociaż tym razem miał wystarczająco dużo szczęścia, aby skończyć jako człowiek. Niezbyt dobrze zadbany człowiek, pomyślał z niesmakiem. Na brzuchu wałki tłuszczu, do tego wyraźnie śmierdział potem.

 

Zatem kolejna halucynacja.

 

-Eee, no tak, wiewiórka – odparł Fartuch numer jeden. – Co jeszcze pan widział? Do dla nas bardzo interesujący temat, nieczęsto trafiamy na dryfujących.

 

-Na razie widzę jakiś baner. Po prawej stronie.

 

-Co? Aa, to pewnie iEye. To powinno zająć parę minut. Spieszyliśmy się, żeby znaleźć dla pana jakąś cielesną powłokę. Wiem, że nie jest w idealnym stanie, ale to z Urzędu, z roku na rok obcinają nam dotacje. Ważniejsze jest teraz, żeby pan opowiedział o swoich doświadczeniach. No wie pan, kiedy pan dryfował. Jestem White, a to Brown i…

 

-Nie interesują mnie wasze nazwiska. Nie jesteście prawdziwi, szkoda czasu.

 

Popatrzyli po sobie skonsternowani.

 

-Ależ zapewniam pana, że jesteśmy jak najbardziej…

 

-Urojeniami mojego umierającego umysłu – znów wszedł mu w słowo. – Już to przerabiałem. Najlepiej wyjdźcie, chciałbym wrócić do żony, bo zapomniałem ją ostrzec. Tym razem będe pamiętał.

 

Kątem oka zobaczył migający napis: aktualizacja zakończona. I obok: darmowa wersja szczepionki antywirusowej wygasa za 30 dni. Pojawiło się coś w rodzaju systemu operacyjnego, ale nie wiedział co znaczy większość ikon. Za to w lewym dolnym rogu ujrzał coś, co musiało być datą. 6 czerwca 2098, osiem lat w przyszłość? To była naprawdę dokładna iluzja.

 

Głos zabrał siedzący z tyłu, dotychczas obserwujący. Fartuch numer dwa.

 

-Najwyraźniej przeżył traumę, za długo krążył w bezcielesnej wędrówce, sam na sam ze swoimi myślami. Nie jest w stanie uwierzyć, że wrócił do świata fizycznego. Podajcie oksytocynę, powinna złamać każdego sceptyka.

 

-Niczego mi nie podacie. Mogę sprawić, że rozlecicie się na kawałki – groził Michał. Ale tamci już krzątali się wykonując polecenie. Fartuch numer jeden trzymał puszkę aerozolu i potrząsnął ją. Michał próbował go powstrzymać, ale jego ciało było słabe, a ręce nie miały koordynacji. Opadł z powrotem na poduszkę.

 

Otoczyła go mgiełka niebieskiej substancji. Implant natychmiast wyświetlił komunikat: Uwaga! W pobliżu wykryto znaczne ilości oksytocyny. Okscytocyna: hormon powodujący wzrost zaufania i wrażenie harmonii ze światem. W większych dawkach działa jako afrodyzjak. Swędziało go w nosie i kichnął kilka razy. Kiedy znowu otworzył oczy, ostrzeżenie zniknęło.

 

Zniknęła też podejrzliwość co do autentyczności pokoju. Lekarze, bo to musieli być lekarze, byli tu żeby mu pomóc, a Michał nie chciał utrudniać im zadania. Z miejsca odczuł poprawę nastroju i uśmiechnął się. Wprawdzie zmusili go do przyjęcia środka, ale to wszystko dla jego dobra.

 

-Czy nadal ma pan wątpliwości, że ja i moi koledzy jesteśmy tu naprawdę? – spytał Fartuch numer jeden. A raczej pan White. Widać było, że dobry z niego człowiek. To znaczy nie do końca było widać, bo połowę twarzy zasłaniała maska, ale Michał był tego pewien.

 

-Chyba nie.

 

Opukał krawędź łóżka. Odgłos był realny, tak samo jak uczucie w palcach. Zresztą pewne rzeczy musiał brać za pewnik, bo jak inaczej miałby funkcjonować?

 

-Dobrze – odparł White. – Teraz zadamy kilka pytań. Niech pan mówi powoli i dokładnie. Później wypuścimy pana. Zgoda?

 

Skinął głową.

 

-Więc zacznijmy od tego jak się pan nazywa i w jakich okolicznościach odbył nieudaną teleportację.

 

Powiedział im wszystko, a oni nagrywali każde słowo. Działanie oksytocyny osiągnęło apogeum i był szczęśliwy mogąc podzielić się swoją historią. Miejscami musieli wręcz przerywać, studzić jego zapał, zwłaszcza wtedy, gdy zaczął im objaśniać szlachetne motywy terrorystów, a także potrzebę przebaczenia bliźniemu. Kiedy skończył, podziękował im za bycie tak dobrymi słuchaczami. Po kolei wychodzili, szepcząc; nie wzięli krzeseł ze sobą. Ostatni był White.

 

-Do zobaczenia – powiedział tylko. Zamiast wypuścić go, zamknął drzwi i uzbroił alarm.

 

Wpływ specyfiku nie był już tak silny i Michał. miał wrażenie, że go oszukano, jednak nie przejmował się zbytnio. Był jeszcze implant; co za wspaniały wynalazek, z dostępem do internetu! Uczył się obsługi urządzenia, przeglądając strony o mistycznej tematyce. Zanim wróciło racjonalne myślenie, zdążył z niezachwianą pewnością uwierzyć, że światem rządzi organizacja Illuminati, mająca kontakt z cywilizacją z Alphy Centauri.

 

***

 

 

Wylewność sprzed paru godzin wprawiała go w obrzydzenie. Nie miał też najmniejszej ochoty dziękować komukolwiek.

 

Doświadczenie z hormonem sprawiło, że postanowił uwierzyć, że wrócił jakimś cudem do realnego świata. Skonsultował się z iEye, a ten potwierdził, że były udokumentowane przypadki 'dryfujących', czyli ludzi, którzy teleportowali się donikąd, a ich niematerialny pierwiastek błąkał się, dopóki przypadkiem nie napotkał czujników skanerów. Miał ochotę sprawdzić kulisy katastrofy, a także co spotkało Monikę i Kubę, ale na to przyjdzie jeszcze pora. Lada chwila jego 'wybawcy' mogli wrócić i nafaszerować go czymś gorszym.

 

Należało ustalić jakiś plan działania. Było jasne, że nie mieli zamiaru go wypuścić, przynajmniej na razie. Nikt nie przyjdzie na pomoc; zapewne był oficjalnie uznany za martwego. Pokój nie miał okien, więc jedyna droga prowadziła przez drzwi. Spróbował zmusić niezgrabne członki do współpracy. Poszło nieco lepiej niż za pierwszym razem i zdołał się podnieść, a potem zejść z łóżka i stanąć na chwiejnych nogach. Był taki ciężki i powolny. Musiał ważyć ponad sto kilogramów. Ciekawe jaką ma twarz. Nic dziwnego, że mieli to cielsko w rezerwie, kto normalny mógłby się skusić?

 

Zamarł. Usłyszał głosy z korytarza, zbliżały się. Rozejrzał się po pokoju, w desperacji szukał czegoś, co mogłoby posłużyć jako broń. Tylko krzesła. Złapał za jedno, było z metalu i wyglądało na solidne. Pytanie, czy w tym stanie będzie mógł je podnieść.

 

-To niesamowite, rozumiesz. W życiu nie dostaniemy takiej szansy, musimy wycisnąć z niego, co się da – mówił jeden z głosów. – Dobra, cicho.

 

Było ich tylko dwóch; szczęście uśmiechnęło się do niego. W momencie kiedy weszli, wykonał potężny zamach i spuścił prowizoryczny pocisk na głowę mówiącego. Jednak w ostatniej chwili, mimo woli ręce zwolniły i osłabiły siłę ciosu na tyle, że postać w fartuchu upadła, ale nie straciła przytomności. Puszka aerozolu wypadła jej z kieszeni.

 

UWAGA! – ostrzegł automatyczny głos wewnątrz czaszki. – Została podjęta próba przemocy fizycznej! Nosiciel iMan, model BMI++ należy do Urzędu Biotechnologii. To ostatnie ostrzeżenie! Kolejna próba oznacza odłączenie zasilania!

 

Michał zaklął. To tyle, jeśli chodzi o element zaskoczenia. Odrzucił krzesło i złapał za puszkę. Druga postać trzymała już kolejny spray, jej ręce drżały. Rozpyliła niebieską chmurę, ale niedokładnie, nie celując. Zdążył wstrzymać oddech i zatkać nos, a drugą reką zerwał jej maskę. Okazała się być kobietą. Jej usta ułożyły się w literę O, gotowe do wrzasku, ale uciszył je, aplikując mocną dawkę oksytocyny i zamiast krzyczeć, zaczęła kaszleć. Założył maskę i odetchnął głęboko. Ten, który dostał w głowę podnosił się oszołomiony. Opadł z powrotem na kolana, kiedy Michał odsłonił mu twarz i psiknął.

 

Wszystko trwało najwyżej kilkanaście sekund. Przez ten czas drzwi były otwarte i gdyby ktoś akurat przechodził, na pewno podniósłby alarm. Michał rozejrzał się po korytarzu, a serce biło w szalonym rytmie. Nie zobaczył nikogo, więc zamknął drzwi i zlustrował swoich gości. Pani Fartuch wydawała się bardziej odprężona, wątpił, żeby miała ochotę krzyczeć. Zauważył, że była całkiem ładna, raczej nordycki typ urody, blond włosy splecione w warkocz. Ten drugi siadał, trzymał się za głowę, ale przynajmniej był spokojny. I dość szeroki, to mogła być szansa.

 

-Teraz ja będe z ciebie wyciskał. Ile się da – powiedział Michał. – Rozbieraj się.

 

-Dlaczego?

 

-Bo mam ochotę przymierzyć twój strój.

 

-Aha – odparł tamten, jakby to wszystko wyjaśniało. Spojrzał mu w oczy i posłał mu porozumiewawczy uśmiech. Michał odpowiedział uśmiechem, znowu był w dobrym nastroju. Pewnie trochę substancji przedostało się do dróg oddechowych. Szybko zdusił w sobie ten przypływ sympatii.

 

-Widziałeś Boga? – nagle zapytała kobieta. – No wiesz, kiedy nie istniałeś.

 

Zastanowił się.

 

-Nie. Chyba nie – powiedział w końcu. – I istniałem. W każdym razie mi się nie objawił.

 

-Wielka szkoda – westchnęła. Przypatrywała się, z zainteresowaniem, jak jej kolega zrzuca z siebie ubranie.

 

-Dobra, wystarczy, dalej nie trzeba – rzekł Michał, kiedy doszedł do bielizny. -Teraz powiedz mi, jak mam się stąd wydostać?

 

-Będziesz potrzebował tego – podał mu kartę identyfikacyjną. – Korytarzem w lewo, aż znajdziesz windę. Przy wyjściu z budynku będą skanować oczy, ale masz ciało z Urzędu, więc nie będzie problemu. Jeśli chcesz pieniędzy, portfel jest w tylnej kieszeni spodni.

 

Michał zaczął się ubierać. Lekarski fartuch był nieco za mały, ale reszta pasowała. Sprawdził kartę; facet nazywał się Brown.

 

Chciał zadać jeszcze jedno pytanie, ale zobaczył, że kompletnie nie zwracają na niego uwagi. Ona uśmiechała się zalotnie, a on… cóż, zaaplikowałem im potężną dawkę, pomyślał. Ugryzł się w język powstrzymując wybuch śmiechu na widok wybrzuszenia na bokserkach. Wychodząc myślał, że żal było nie zobaczyć Boga, ale jeszcze większa szkoda, że ominie go reakcja pozostałych, kiedy wrócą.

 

 

 

 

6.

 

 

 

Przez te osiem lat świat poszedł naprzód. Po zamachu w Birmingham nastąpiły kolejne, wszystkie za pomocą infiltracji przez nanoroboty: w Londynie, Nowym Jorku, Pekinie i Kolonii nr 1 na Marsie. Zwłaszcza ten ostatni był bardzo kosztowny; kolonia niemal przestała istnieć. Urząd opracował szczepionki, zapobiegające inwazji przez Pszczółki, Osy i Szerszenie. Odwieczna wojna między człowiekiem a chorobą przeniosła się z płaszczyzny biologicznej na technologiczną; coraz to nowe zdalnie sterowane wirusy walczyły o byt z cybernetycznym organizmem XXII wieku.

 

Nawet i bez tego zagrożenia, kolonizacja nie miała się najlepiej. Wielkie pieniądze w nią wpompowane nie zwracały się, koszty utrzymania były zbyt wysokie, a pozaziemska gleba generalnie jałowa. Dlatego też pobyt w koloniach i teleportacja do odległych stacji na obrzeżach Układu Słonecznego przestały być domeną ochotników – sposobem na zarobek – a stały się obowiązkiem. Uznano, że rozwiąże to problem przeludnienia na Ziemi. Nieco wcześniej populacja planety osiągnęła dwadzieścia pięć miliardów. Około pięć procent ginęło z głodu każdego roku.

 

Pomiędzy mocarstwami panował chwiejny rozejm. Pamięć o wschodnioeuropejskiej masakrze była nadal zbyt świeża.

 

Dla świata wirtualnego trwały lata prosperity. Dzięki implantom dostęp do niego miał niemal każdy. Szczególną popularnością cieszyła się gra Time Travel 3D, przenosząca w podróż w czasie do wybranej rzeczywistości. Początkowo dostępne były standardowe, najbardziej znane karty z historii; gracze mogli uczestniczyć, bądź też zapobiec wydarzeniom takim jak zamordowanie Juliusza Cezara lub Kennedy'ego, atak na World Trade Center, albo zrzucenie bomby atomowej na Polskę. Kolejne patche stopniowo dodawały nowe opcję, aż wreszcie uczestnicy byli w stanie tworzyć własne scenariusze.

 

W Shanghaju odbyły się Igrzyska Olimpijskie. Po raz pierwszy poddano segregacji sportowców naturalnych i wspomaganych. Ci drudzy, dzięki pomocy protez z włókna węglowego, rozszerzonych płuc i stymulowanych układów nerwowych, wspinali się na wyżyny ludzkich możliwości. Skakali dalej i wyżej, biegali szybciej i dłużej.

 

Tymczasem ulice zdominował nowy rodzaj narkotyków. Używki na bazie opium odchodziły do lamusa, podobnie jak używana teoretycznie w celach medycznych oksytocyna. Miały jedną zasadniczą wadę: nie wspomagały, a czasami wręcz przeszkadzały w pełnym przeżyciu wirtualnej rzeczywistości. Dlatego też ząstąpił je środek produkowany na Marsie, potocznie zwany Autopilotem.

 

Autopilot działał poprzez rozdwojenie jaźni. Stymulował dwie półkule mózgu do osobnej pracy, dzięki czemu biorący mógł 'zaprogramować się' na wykonywanie prostej czynności, na przykład pracy w polu. Tymczasem prawa półkula, odpowiedzialna za doznania zmysłowe i wyobraźnię mogła być pobudzona i przeżywać coś innego. Produkt był szczególnie popularny w koloniach i najniższych Ziemskich warstwach społecznych, czyli grupach, którym szczególnie zależało na ucieczce od własnego świata. Jednak, jak każdy narkotyk, Autopilot powodował niechciane efekty uboczne.

 

 

 

7.

 

 

Odleciała. Michał nie dał rady jej obudzić, a co dopiero porozmawiać. Informacje pozyskane dzięki implantowi nie pozostawiały złudzeń; osoba pod wpływem Autopilota nie reagowała na próby komunikacji, należało czekać, aż sama wróci do siebie.

 

Monika miała na twarzy mocny, wyzywający makijaż i strój, który więcej pokazywał, niż zakrywał. Strój kurwy. Podkrążone oczy były puste, bez wyrazu. Leżała na łóżku z brudnym materacem i obojętnie wpatrywała się w przestrzeń.

 

Gniew powoli mijał i teraz zostało mu tylko poczucie żalu, połączone z winą. Pokój był zapuszczony, tapeta odchodziła płatami. Obok Michała przebiegł karaluch, a on rozgniótł go butem. Założył zasuwę na drzwi, nie chciał, żeby ktoś przeszkadzał. Klienci na przykład. Wcześniej odwiedził ich były wspólny dom i sąsiedzi, nie bez złośliwej satysfakcji, opowiedzieli ze szczegółami czym to teraz zajmuję się jego żona. Mąż ginie w wypadku, a psie pieniądze z Urzędu nie starczają na długo. Dziecko umiera kilka miesięcy później, a kobieta, wyeksmitowana trafia na ulicę. Nic nowego, historia jakich wiele, a życie toczy się dalej. Kiedy szukał po najpodlejszych dziurach w mieście, widział i słyszał podobne opowieści.

 

Za pieniądze White'a zdążył wymienić lekarski fartuch na spraną parę dzinsów i używaną kurtkę. Wyciągnął z kieszeni papierosa. Kiedy zapalał, implant poczęstował go ostrzeżeniem: Uwaga! Palenie tytoniu stanowi świadomy akt niszczenia Nosiciela. Jest to wykroczenie karane mandatem.

 

W końcu znalazł Monikę w nielegalnym burdeliku na Acocks Green. Gruba, ciemnoskóra baba za ladą rozpoznała zdjęcie.

 

-Pewnie, znam ją. Wszyscy ją tu znają, bardzo dobrze – powiedziała, szczerząc zęby.

 

-Więc jest tutaj? – zapytał, prosząc opatrzność o cierpliwość.

 

-O tak. Ale jest sztywna.

 

-Sztywna?

 

-Nie reaguje, na Autopilocie. Jest tutaj tylko ciałem, ale chyba tylko to cię interesuje, co? Trzydzieści dolarów.

 

-Nie chcę…

 

-Trzydzieści dolarów – powtórzyła.

 

Westchnął i zapłacił z pieniędzy zabranych White'owi. Dokładnie obejrzała banknoty pod światło.

 

-No, tak lepiej, na górę po schodach i do pokoju numer trzy. Masz godzinę. Miłej zabawy, grubasku.

 

Spojrzał na nią tak, że aż się cofnęła. W jego oczach zobaczyła chęć morderstwa.

 

 

***

 

 

Osiem lat. Ukrył twarz w dłoniach.

 

Jak długo brała? Właściwie to nie mógł jej winić, jeśli narkotyk pozwalał jakoś znieść to wszystko. Martwił się jedynie tym, czego odwiedział się od iEye'a. Długotrwałe użycie Autopilota mogło powodować…

 

Dostała ataku nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Ręce i nogi rozprostowały się gwałtownie, a z ust poszła piana. Wydała niezrozumiały odgłos i postawiła oczy w słup. Potem przyszły drgawki, miotała się spazmatycznie w napadzie grand mal. Nie mógł na to patrzeć. Chciał wsadzić do ust coś twardego, żeby nie odgryzła albo nie połknęła języka, ale iEye odradził to, twierdząc, że lepiej położyć chorego na boku, w pozycji ustalonej. Zrobił jak kazał implant i otarł ślinę z twarzy rękawem kurtki.

 

Po paru minutach konwulsje zelżały, aż w końcu ustały zupełnie. Jej czoło pokrywał pot, do tego była straszliwie blada. Michał zauważył, jak staro wyglądała; widok jej leżącej na łóżku, niemal nagiej, był bardziej żałosny niż podniecający.

 

Dochodziła do siebie i po chwili otworzyła oczy. Zanikał wyraz pustki, wyraźnie wracała po haju do normalności.

 

-Jutro muszę odprowadzić Kubę do szkoły – mruknęła do siebie i wtedy go zobaczyła.

 

-Co tu robisz!? Moja zmiana się skończyła, wynoś się!

 

Nie odpowiedział, tylko patrzył. Rana w sercu, o której myślał, że już dawno się zagoiła, teraz znów była otwarta.

 

-No już, nie będę mówiła dwa razy, zaraz zawołam ochronę – powiedziała, z nutką histerii. Nieznajomy, gruby facet z filtrem na nosie patrzył na nią jakoś dziwnie, jakoś inaczej niż resztą. A jednocześnie było w nim coś znajomego.

 

-Nic ci nie zrobię. Chcę tylko porozmawiać – powiedział. – Poza tym zapłaciłem.

 

-Już ci mówiłam, że na dzisiaj skończyłam.

 

-Proszę. – Podszedł bliżej i odsunęła się spięta, ale jedynie usiadł na rogu materaca. W myślach odtwarzał tą scenę w kilku różnych wariantach, ale teraz powiedział po prostu:

 

-Jestem Michał Gołębiewski.

 

-Co mnie obchodzi kim… że co!?

 

-Wiem, że mnie nie poznajesz, ale mówię prawdę. To ja, twój mąż – zastanowił się i dodał – pamiętasz jak poszliśmy na festyn i tak strasznie chciałaś mieć tę nagrodę za strzelanie do kaczek? Uwziąłem się i musiałem próbować pięć albo sześć razy zanim wygrałem. Zresztą gość ze straganu oszukiwał, te głupie kaczki miały dodatkowe obciążenia, więc trzeba było trafić w sam środek.

 

Pod wpływem wspomnienia cień uśmiechu wrócił na twarz.

 

Nie sądził, żeby było to możliwe, ale zbladła jeszcze bardziej. Oczy rozszerzyły się ze strachu. Próbował ją objąć, ale odepchnęła go.

 

-Boże, boże, ale jak, dlaczego, nie wierzę ci! Mówili, że zniknąłeś – urwała, jakby szok odebrał jej mowę.

 

-Długa historia. Przepraszam, nie chciałem, naprawdę. Wszystko to było dla Kubusia i dla ciebie!

 

Słysząc zdrobnienie uwierzyła; rozpłakała się. Przytulił ją i tym razem nie stawiała oporu. Trwali tak w objęciach bardzo długo.

 

-Teleportacja się nie udała, ale żyłem. To znaczy dryfowałem. Ciężko to wyjaśnić, w zasadzie sam nie do końca rozumiem co się stało. Kiedy obudziłem się, był już 2098. I wyglądam jak wyglądam, nie wiem, czy można to zmienić.

 

-Proszę, niech to będzie pra-awda – pociągnęła nosem. – Tyle razy symulowałam sobie, że wrócisz, że nigdy tam nie poszedłeś. Ja nie mogłam inaczej, wstydzę się tego kim jestem, próbowa-ałam się zabić, ale to nie takie łatwe-e. Czasami cię nienawidziłam, kiedy przychodzili, a ja byłam na haju, ale dalej ich cz-czułam. Jestem brudna i biorę to świnśtwo, żeby poczuć się czysta, chociaż wiem, że niszczy mnie od środka. To ep-pilepsja, p-pewnie widziałeś atak, tak jest za każdym razem kiedy wracam. Ale i tak to lepsze od tego – wskazała na pożółkłą tapetę.

 

Mówiła, a on nie przerywał, jedynie zaciskał pięści tak mocno, że paznokcie wbijały się w skórę. O bezlitosnym właścicielu mieszkania, który w końcu wyrzucił ją, kiedy się mu znudziła. O urzędnikach wykorzystujących fakt, że nie znaleziono ciała, a zatem w świetle prawa nie można było udowodnić śmierci i wypłacić odszkodowania. O braku zapomogi socjalnej, braku nadziei. O śmierci małego; w ostatnich tygodniach już jej nie poznawał. Wreszcie o uzależnieniu i bolesnej spirali prowadzącej w dół, aż do podłego burdelu i długich godzin śniąc na jawie w wirtualnych symulacjach.

 

Kiedy skończyła, zapadła cisza, ale nie była zła lub krępująca. To była cisza oczyszczenia. Przerwało ją pukanie do drzwi. Twoja godzina się skończyła, grubasku. Spojrzał na nią.

 

-Już nigdy tu nie wrócisz, przysięgam. Wstawaj, włóż coś na siebie.

 

-Gdzie idziemy?

 

-Na początek zaprowadź mnie na cmentarz.

 

Zanim wyszli podpalił firanki. Zajęły się jak papier, ogień szybko przeniósł się dalej. Czekał na jakąś formę ostrzeżenia ze strony Nosiciela, ale najwyraźniej producenci przeoczyli ewentualność, że ich produkt będzie puszczał z dymem domy publiczne.

 

Na schodach powitała go Murzynka.

 

-I co? Dobra, prawda? To nasza faworytka. – Urwała, kiedy zobaczyła, kto mu towarzyszy.

 

Opróżnił na nią prawie wszystko, co zostało w puszcze.

 

-Miłej zabawy, mamuśku.

 

Pokonali już kawał drogi, kiedy minęły ich cztery jednostki straży pożarnej.

 

 

***

 

 

Kuba Gołębiewski, przeżył cztery latka, zmarł po ciężkiej chorobie – głosił napis na płycie nagrobka. Grób był zaniedbany i popękany, a napis niemal starty, tak że musiał się pochylić, żeby go odczytać.

 

-Ostatni raz byłam tu w rocznicę, trzy miesiące temu. Rzadko wychodzę, boję się, wolę być w domu i spać albo tworzyć symulacje – wymówiła słowo 'dom' jakby było przekleństwem. – W moich wizjach ma około sześciu lat, chociaż naprawdę miałby już dwanaście. Dzisiaj wyśniłam, że poszłam z nim pierwszy raz do szkoły, żebyś widział, jaki był podekscytowany. Ciebie nie było. Nie mam żadnych twoich zdjęć, więc zapomniałam już jak wyglądałeś. Wybacz – jej głos się załamał.

 

Trzymała się kurczowo jego ramienia, jakby bała się, że i on jest tylko wyobrażeniem, okrutnym mirażem.

 

-Nie szkodzi. Wątpię, żebym kiedykolwiek odzyskał starą twarz.

 

Położył dwie róże na grobie. Nie były prawdziwe, żywe kwiaty kosztowały majątek, ale chociaż sztuczne, odzwierciedlały czerwień płatków jaką pamiętał całkiem dobrze. Kontrastowały z porastającą trawą, śmieciami dookoła i ciężkim powietrzem z dziwnym posmakiem. Więc to wszystko, co zostało z jego dziecka. Łzy stanęły mu w oczach i odwrócił głowę, żeby nie widziała. Zamrugał kilka razy.

 

-Będziesz tu częściej przychodzić? Częściej niż ja? – spytała.

 

Pokiwał głową, ale widział, że to nie było to pytanie, które chciała zadać. W końcu ośmieliła się.

 

-Co z nami będzie?

 

Czy mógł jej powiedzieć, że sam nie miał pojęcia? Być może będzie ścigany. Chociaż ci, którzy ściągneli go z powrotem dowiedzieli się wszystkiego, czego chcieli, to byli jeszcze inni. Do tego dochodził problem uzależnienia Moniki. Będzie musiała opuścić swój świat fantazji i wegetację na Autopilocie.

 

-Jeszcze nie jest za późno. Możemy zacząć od nowa.

 

Mówił szczerze.

 

 

 

 

8.

 

 

 

Zdjął z głowy skomplikowany aparat do tworzenia iluzji. Wow, takiego scenariusza jeszcze nie przeżyłem – pomyślał. Nie sądził, że taki stopień wiarygodności jest możliwy w Time Travel 3D. Czego tam nie było: terroryści, teleportacja, nanoroboty, serie halucynacji i ucieczka z Urzędu w obcym ciele. Co za gra!

 

-Monika! Nie uwierzysz jaką miałem…

 

Przypomniał sobie i zamilkł. Oczywiście, nie było jej z nim tutaj, na Marsjańskiej Kolonii nr 1. Żyła bezpiecznie na Ziemi razem z Kubą, co miesiąc wysyłał jej pieniądze. Miał nadzieję załatwić przepustkę, żeby spędzić z nimi, na dole, Boże Narodzenie. Ale sam fakt, że zapomniał się na chwilę, świadczył, jak wierna była symulacja. Ile to wszystko trwało? Spojrzał na zegarek. Już prawie świtało, był cały sztywny od zbyt długiego siedzenia w jednej pozycji.

 

Poczłapał do kuchni i wziął porcję racji żywniościowych. Pomieszczenie było strasznie wąskie, ale zdążył się już przyzwyczaić. Jedząc, jeszcze raz odgrywał w pamięci dopiero co zakończoną sesję. Były tam też niepokojące elementy, o tak, na przykład to z jego żoną jako ćpającą prostytutką. I ten głupi wątek z martwym dzieckiem. Rzeczywiście, mały miał kłopoty z oddychaniem kilka miesięcy temu, ale nanofiltr rozwiązał problem. Mimo to… Skąd wzięły się u niego takie wizje? Bzdury, rzecz jasna, ale przecież nie planował takiego przebiegu gry.

 

Podniósł się i obejrzał w lustrze. Ta sama twarz, co zawsze mierzyła go podkrążonymi oczami. Nie żeby były jakieś wątpliwości

 

Miał coś we włosach. Jeszcze zanim to złapał, wiedział. Płatek róży, sztucznej, bo przecież nie było go stać na prawdziwe. Tyle że w Kolonii nie widział jeszcze ani jednych, ani drugich.

 

-To niemożliwe – powiedział na głos. Drżącymi rękami zrobił sobie drinka.

 

Popijając, zamyślony patrzył przez okno na zimną i obcą pustynię.

 

Na Marsie rozpoczynał się nowy dzień.

 

 

***

 

 

 

Reklama:

 

 

 

Najnowszy symulator Time Travel 3D! Zapewnia najlepszą jakość wirtualnej rozrywki. Dostępny online i w dobrych punktach sprzedaży. Nie marnuj czasu na tanie podróbki i wybierz rzeczywistość, której nie odróżnisz od prawdziwej!

Koniec

Komentarze

Nie lubie SF, ale to mnie nawet wciągło ;-)

Czepiać się nie będę technicznej strony opowiadania, bo to nie moja działka. Ale nawet fajnie sie czytało :) Pozdrawiam ;-)

Opowiadanie jest dość długie, więc nie będę przeprowadzać łapanki. Ogólne wrażenie nie jest jednak złe: potrafisz poprawnie pisać i chociaż wciąż musisz popracować nad stylem, to osobiście uważam, że jest przyzwoicie. Popracuj nad przecinkami, powtórzeniami i kompozycją, że tak powiem, lokalną. Czasem przydałoby się pozamieniać kolejność akapitów (bo najpierw piszesz o A, nagle o B, a  potem o sprawie bezpośrednio powiązanej z A). Kompozycja opowiadania jako całości podobała mi się - konsekwentnie prowadzisz czytelnika, przy okazji nie raz go zaskakując. Ach, no i klamra kompozycyjna - bardzo to lubię, nawet jeśli jest tak mało nowatorska jak tutaj. 

 

A teraz wady - przede wszystkim nielogiczności, przede wszystkim z początku tekstu. 

1. czemu mimo, że bohater pali papierosy, facet mówi, że nie ma żadnych nałogów?

2. najpierw reklamujesz teleportację, jako bardzo wygodny sposób podróżowania biznesowego. potem jednak okazuje się, że wcale nie jest to taki prosty zabieg, wręcz przeciwnie. piszesz o nieudanej teleportacji, o wielu kłopotach, o potrzebie stworzenia drugiego ciała. teleportacja jest u ciebie czymś, co z wielkim prawdopodoieństwem może nie wyjść. więc dlaczego najpierw reklamujesz ją jako coś skutecznego i powszechnie używanego? mam nadzieje, że rozumiesz o co mi chodzi. ta cała teleportacja wydaje się w Twoim opowiadaniu najslabszym ogniwem, najmniej mimo wszystko przemyślanym i przekonującym

3. błagam, atomy to nie solidne kulki

4. coś zbyt łatwo udało mu sie wyjść z tego labolatorium po przebudzeniu w innym ciele. szczególnie, że najwyraźniej był bardzo cennym obiektem badań

z innych rzeczy... nie podobało mi sie łopatologiczne wspominanie tego, co działo się z Moniką. wystarczyłoby subtelne nakreślenie, czytelnik sam się spokojnie domyśliłby co się stało. 

płatek róży na koniec... a błe. lepiej by było chyba to wszystko po prostu zostawić i kazać się domyślać o co chodzi. 

poza tym... wspomnę jeszcze o dobrych rzeczach. takich jak iEye i jak zrzucenie bomby na Polskę:)

 

ogółem: podobało się, tekst lepszy niż większość, która się tu ostatnimi czasy pojawia. ale nie cieszymy się na wyrost, bo mogłoby również być lepiej. polecam pracę nad warsztatem i doszlifowywanie tekstu, a jestem pewna, coś dobrego się z tego rozwinie. powodzenia życzę i czekam na kolejny tekst:)

Nie jest to moja ulubiona bajka, ale dobrnęłam do końca. Nie mogę powiedzieć, że mnie wciągnęło, ale czytałam bez większej przykrości, wiedziona ciekawością, jaki będzie finał. W lekturze przeszkadzały mi liczne błędy. Od dziś omijam wszelkie reklamy jeszcze szerszym łukiem niż dotychczas. "Kubusiowi przydałby się taki filter…" – …taki filtr… "Proszę stanąć w pozycji wyprostowanej – kazał bezosobowy głos z głośnika." – ...nakazał"Michał nie oglądał się, nie interesował." – Czym nie interesował Michał? "…oznaczały z miejsca dyskwalifikację." – Napisałabym …oznaczały natychmiastową dyskwalifikację. "…kabina oznaczona osemką ruszyła w góre." – Literówki: ósemką i górę. "Jest pan spóźniony o dwie minuty." – Zbędne o. "Meble z drewna wyglądającego na prawdziwe, miękki dywan i okno wyglądające na…" – Okno nie wygląda, okno wychodzi na… Można wyglądać przez okno. "Mi-chau Go-łe-bie-ski – wydukał…" – Myślę, że urzędnik dukałby Mi-szal Go-le-bie-ski. "Istnieją za to uzasadnione postawy…" – podstawy "Już wiedział, gdzie ta rozmowa będzie prowadzić." – Już wiedział, dokąd ta rozmowa będzie prowadzić. "…spytał Kelly, wyłamując znowu palce." – Dlaczego znowu, skoro wcześniej w ogóle palców nie wyłamywał? "Spokojnie, musze…" – muszę. "…ostatnia pszczoła wyginęła…" – ostatnia pszczoła zginęła "…Michał odzyskał apetyt i wyczyścił zawartość talerza. A potem zamówił drugi…" – Rozumiem, że talerz zawierał posiłek i Michał ten posiłek wyczyścił. A kiedy posiłek był czysty, zamówił drugi, tylko nie wiem czy posiłek, czy talerz. Zdanie jest nieczytelnie sformułowane. "…musimy jeszcze zrobić próbkę krwi…" – Chyba: pobrać próbkę krwi… "Kelly wyciągnął mu rękę na pożegnanie…" – Skąd Kelly wyciągnął mu rękę? Raczej: Kelly wyciągnął do niego rękę na pożegnanie… "jedna z osób wychyliła się w jego kierunku. Nazwał go w myślach…" – Nazwał osobę, więc . "…zapewne był oficjalnie uznany jako martwy." – …zapewne był oficjalnie uznany za martwego. "…blond włosy związane w warkocz." – …blond włosy splecione w warkocz. "Monika miała na sobie mocny, wyzywający makijaż…" – Monika miała na twarzy mocny, wyzywający makijaż. "…chciałaś mieć tą nagrodę…" – …chciałaś mieć tę nagrodę… "…musiałem probować…" – …musiałem próbować… "…ale zbledła jeszcze bardziej." – …ale zbladła jeszcze bardziej. "Trwali tak w objęciach przez bardzo długo." – Trwali tak w objęciach bardzo długo. Lub: Trwali tak w objęciach przez długi czas. "Kontrastowały z zarośniętą trawą…" – Kontrastowały z porastającą trawą… "Łzy stanęły mu w oczach…" – Na nóżkach stanęły? A może: Łzy zalśniły mu w oczach…, Łzy wypełniły mu oczy…, Łzy napłynęły mu do oczu… "…ale nanofilter…" – …ale nanofiltr 

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo przepraszam, ale...  

łza ż IV, CMs. łzie; lm D. łez
kropla słonawej, przezroczystej, wodnistej cieczy wydzielanej przez gruczoły łzowe, utrzymującej w stanie wilgotnym rogówkę i spojówkę oka, spływająca z oka w czasie wzmożonego działania gruczołów łzowych, zwykle pod wpływem czynników emocjonalnych lub wskutek choroby oczu; w lm czasem: płacz.
Łzy ciekną z oczu, cisną się, napływają do oczu.
Łzy stają, kręcą się w oczach, tryskają z oczu.   

SJP PWN

Dziękuję bardzo za cierpliwość w wyłapywaniu błedów. Te najprostsze zostały poprawione, za wyjatkiem tych nieszczęsnych łez, które chyba bronią się same, zarówno słownikowo jak i w potocznym języku.

Co do nielogiczności, faktycznie, zgrzyty istnieją. Jest to właściwie pierwszy dłuższy tekst jaki kiedykolwiek napisałem, więc narzędzia do tworzenia sensownej fabuły nię sa nawet zardzewiałe, one praktycznie nie istnieją. Stąd też różne dziwactwa na początku tekstu.

@April

1. Kelly mówi i 'problematycznych nałogach', ale przyznaję, że nieczytelnie sformułowane.

2. Można odnieść takie wrażenie, tylko że teleportacja głównego bohatera nie udała się z powodu zamachu, z takiego samego powodu można zginąć np. jadąc samochodem. Niestety opis powszechnego uzycia teleportacji został wycięty z ostatecznej wersji, po prostu nic nie wnosił.

Co do reszty, przyznaję się do winy (z pokuta i postanowieniem poprawy :)

Mam nadzieję dodawać teksty w miarę regularnie.

Adamie, przed chwilą płakałam. Eksperymentalnie. Mimo iż Słownik Języka Polskiego pozwala łzom stać, w moim doświadczeniu najpierw miałam zaszklone oczy, łzy zaczęły się kręcić, potem cisnąć, by napłynąwszy, wezbrały i, nie zatrzymując się nawet na chwilę, pociekły, popłynęły i jakiś czas lały się strumieniem. Nie dopuściłam do tryskania. Tak mam zawsze, niezależnie od tego, czy łzy wywołuje smutek (sporadycznie), czy płaczę ze śmiechu. Na szczęście druga przyczyna jest o wiele, wiele częstsza. Moje łzy nie mają szans by sobie postać, zawsze są w ruchu.

Rozumiem, że bywają oczy potrafiące ujarzmić samowolę łez i nakazać im stanie.

Przypomniała mi się ogólnonarodowa dyskusja sprzed lat, Czy ścieżka może stać, skoro jednocześnie biegnie, prowadzi?, wywołana wersem piosenki "Poziomki": "nasza ścieżka pod sosnami stoi pusta."

Pozdrawiam.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie tylko o ścieżkę która stoi pusta, poszło, ale mniejsza z tym. Jeśli natomiast o łzy chodzi, { :-) } jednostkowe przykłady nie obalają słuszności reguł, gdyż od każdej reguły musi być wyjątek.  { :-)  }

Nowa Fantastyka