- Opowiadanie: Stylichon - Mediator

Mediator

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Mediator

ME­DIA­TOR

 

 

 

Dia­beł sie­dział i pa­trzył. Ot. Dia­beł jak dia­beł. Rogi, ogon, czer­wo­ne śle­pia i smród siar­ki na do­kład­kę. Rzec by można książ­ko­wy okaz ro­ga­te­go. Ja rów­nież pa­trzy­łem i nie mo­głem wy­du­sić słowa. Dwu­dzie­sty pierw­szy wiek, a ten stra­szy ko­py­ta­mi. Na­oglą­dał się czło­wiek „Ad­wo­ka­tów dia­bła” i tym po­dob­ne­go ba­dzie­wia, spo­dzie­wał się jed­nak tro­chę in­ne­go wi­ze­run­ku. Gar­ni­tur, kra­wat, złote spin­ki, te spra­wy. Cy­ro­graf pod­pi­sy­wa­ny par­ke­rem. Taki po­wi­nien być dia­beł współ­cze­sny! I ko­niec! Ale cóż z tego skoro sie­dzi przede mną i ani myśli zni­kać. Ech. Że­nu­ją­ca cisza trwa­ła (że­nu­ją­ca dla mnie przy­naj­mniej), a ten nic tylko pa­trzy.

 

– Pan po duszę? – spy­ta­łem ob­le­ka­jąc słowa w pewny ton mimo że żad­nej pew­no­ści nie czu­łem.

 

– A po co mi Pań­ska dusza? – od­po­wie­dział py­ta­niem i dalej pa­trzył.

 

No dobra, po­my­śla­łem, pierw­sze koty za płoty. Mil­cze­nie zo­sta­ło prze­rwa­ne.

 

– No sam Pan ro­zu­mie, dusze grzesz­ni­ków… – do­da­łem znacz­nie mniej pew­nie

 

– Nie. Nie ro­zu­miem! – prze­rwał mi sta­now­czo.

 

No to po­roz­ma­wia­li­śmy…

 

– No do­brze. W takim razie czemu Pan mnie od­wie­dził?

 

– Chcia­łem Pana po­znać – od­parł z cza­ru­ją­cym uśmie­chem (przy­naj­mniej wy­da­wa­ło mi się że to co przy­wo­łał na twarz? pysk? to wła­śnie cza­ru­ją­cy uśmiech).

 

Hmmm… znów nić po­ro­zu­mie­nia.

 

– A w jakim celu, je­że­li można spy­tać?

 

– Sam Pan ro­zu­mie, jest Pan nie­zwy­kłym przy­pad­kiem wśród ludzi, je­że­li wolno mi się tak wy­ra­zić. – znów jego twarz przy­bra­ła wyraz od­czy­ty­wa­ny prze­ze mnie jako uśmiech.

 

– No wła­śnie nie ro­zu­miem… – od­par­łem mocno sko­ło­wa­ny – wła­ści­wie nie ro­zu­miem nawet jakim cudem po­ja­wił Pan się u mnie. Ja pro­szę wy­ba­czyć, ale nawet w Pana nie wie­rzę. – po­sta­no­wi­łem za­grać w otwar­te karty.

 

– Toteż wła­śnie. Wie Pan, Góra, w sen­sie Dół… khem, khem… ha ha… że po­zwo­lę sobie na de­li­kat­ny żar­cik – znów na jego fa­cja­cie za­go­ścił „uśmiech”, tym razem nieco szer­szy – więc Góra wraz z opo­zy­cją szu­ka­ła me­dia­to­ra już długi czas. W za­sa­dzie nie­zwy­kle trud­no było zna­leźć kogoś rze­czy­wi­ście obiek­tyw­ne­go, ale…

 

– Chwi­la! Stop! – prze­rwa­łem mu nie­ład­nie. – Ja­kie­go me­dia­to­ra? Jaki dół, jaka góra? I co to do cho­le­ry jest opo­zy­cja?

 

Mimo nie­ma­łe­go lęku, jaki nadal wzbu­dzał we mnie mój „gość”, nerwy mnie nieco po­nio­sły i pod­nio­słem głos. Ale sami ro­zu­mie­cie. Dia­beł! Nie jakiś tam dre­siarz z pałą, pies bez ka­gań­ca czy sa­mo­chód pro­wa­dzo­ny przez pi­ja­ne­go kie­row­cę… Dia­beł! Choć wy­raź­nie po­wie­dział że moja dusza mu na nic (nie to żebym wie­rzył że ją po­sia­dam), to jakoś tak cięż­ko mi było mu i w niego uwie­rzyć. Po­mi­ja­jąc fakt oczy­wi­sty że to jed­nak dia­beł (i wszel­kie im­pli­ka­cje z faktu tego wy­ni­ka­ją­ce), to uwie­rze­nie że to coś co sie­dzi przede mną to isto­ta nad­na­tu­ral­na, wy­twór mi­to­lo­gii ju­de­ochrze­ści­jań­skiej nie bar­dziej do teraz w mym mnie­ma­niu praw­dzi­wa niż Licho czy koty bo­gi­ni Frigg, jed­nak jest praw­dzi­wa, nisz­czy­ło mnie sa­me­go takim jakim byłem do dziś.

 

– No to ja po­zwo­lę sobie może co nieco przy­bli­żyć. Od po­cząt­ku. – po­pa­trzył na mnie py­ta­ją­co.

 

– Pro­szę… – po­wie­dzia­łem sła­bym gło­sem.

 

– No to może tak. Jak za­pew­ne Pan sły­szał ist­nie­je coś ta­kie­go jak, że użyję Pań­skiej no­men­kla­tu­ry, Pie­kło i Niebo. Zna Pan za­pew­ne zbe­le­try­zo­wa­ną wer­sję tej hi­sto­rii, zdaje się że kol­por­to­wa­na była tutaj pod ty­tu­łem obie­go­wym Bi­blia, lub Stary Te­sta­ment. Jak to z be­le­try­sty­ką bywa, kłam­stwo mie­sza się z praw­dą, po­zmie­nia­no tro­chę imion, zresz­tą sam Pan ro­zu­mie, jak to w po­wie­ściach. Co naj­waż­niej­sze, ten zbiór opo­wia­dań roz­po­wszech­nia­ny był przez agen­tów tak zwa­ne­go Nieba. Nasza wer­sja, nie omiesz­kam wspo­mnieć że bliż­sza znacz­nie praw­dy i bar­dziej obiek­tyw­na, nie­ste­ty nie do­sta­ła się do szer­sze­go grona od­bior­ców. Czę­ścio­wo z po­wo­dów ty­czą­cych na­tu­ry ludz­kiej, w myśl Wa­sze­go po­wie­dze­nia „praw­da w oczy kole”, a czę­ścio­wo muszę przy­znać z winy wy­daw­cy. Szata gra­ficz­na, brak ilu­stra­cji i co naj­waż­niej­sze, nie­mal cał­ko­wi­ty brak re­kla­my. Próby do­tar­cia do czy­tel­ni­ka-od­bior­cy trwa­ją zresz­tą nadal, Ali­sta­ir Crow­ley, póź­niej Szan­dor LaVey. Jesz­cze cał­kiem nie­daw­no pod­ję­li­śmy próbę do­tar­cia do mło­dzie­ży zwłasz­cza w Skan­dy­na­wii i nawet przy­znam, nie­ja­kie suk­ce­sy na tym polu od­nie­śli­śmy. Lo­kal­ne co praw­da przede wszyst­kim. Varg Vic­ker­nes czy Øyste­in Aar­seth. Ale cóż, nie­ste­ty owi au­to­rzy two­rzą­cy pod skrzy­dła­mi na­szej wy­twór­ni jakoś nie wy­pły­nę­li na szer­sze wody… hehe… po­róż­ni­li się, nie­zdro­wa kon­ku­ren­cja, że tak po­wiem na ostre po­szło hehe… – z ja­kie­goś po­wo­du ta ostat­nia uwaga roz­ba­wi­ła mo­je­go roz­mów­cę tak że aż szpo­nem mu­siał łezkę otrzeć – i efekt jak się Pan pew­nie do­my­śla, zni­ko­my.

 

Pa­trzy­łem zba­ra­nia­łym wzro­kiem.

 

– Zresz­tą do rze­czy, bo jak wspo­mnia­łem te rze­czy Pan wie, a przy­naj­mniej ko­ja­rzy. – kon­ty­nu­ował Dia­beł już nieco uspo­ko­jo­ny. Spoj­rzał na mnie prze­ni­kli­wie i wi­docz­nie wi­dząc w miej­scu mych oczy obraz nie­skoń­czo­nej tę­po­ty, chrząk­nął i stwier­dził. – Może naj­pierw od­po­wiem na Pań­skie py­ta­nia, bo widzę że nadal ma Pan kło­po­ty ze zro­zu­mie­niem.

 

Po­ki­wa­łem bez­myśl­nie głową, a dia­beł roz­siadł się wy­god­niej i roz­po­czął opo­wieść.

 

– Góra to moi prze­ło­że­ni, czyli Pie­kło. Opo­zy­cja to niebo. Oczy­wi­ście opo­zy­cja wobec nas, po­nie­waż rząd two­rzą w więk­szo­ści nie­bia­nie, więc wy­pa­da że to my je­ste­śmy opo­zy­cją… Bo widzi Pan szef jed­nak z nimi bli­żej pro­gra­mo­wo zwią­za­ny to i hulaj dusza pie… no w za­sa­dzie pie­kło jest, ale jakby z ogra­ni­czo­ny­mi moż­li­wo­ścia­mi. – po­pa­trzył in­ten­syw­nie i prze­rwał. – Ta­aaak – miały być od­po­wie­dzi, a znów się za­ga­lo­po­wa­łem.

 

Po­dej­rze­wam że to stwier­dze­nie wy­ni­ka­ło z oceny mojej twa­rzy – twa­rzy per­fek­cyj­ne­go de­bi­la z głową nie­zmą­co­ną bodaj szcząt­ko­wym in­te­lek­tem. Przy­naj­mniej sam sie­bie tak w tym mo­men­cie od­bie­ra­łem i myślę że moje ob­li­cze we wspa­nia­ły spo­sób to od­da­wa­ło.

 

– I ów nie­szczę­sny me­dia­tor… hehe… No mó­wiąc wprost od paru ty­siąc­le­ci za­czę­ła się brud­na walka to­czyć. A to komuś od nas wy­cią­gnę­li że mimo gło­szo­nych haseł pro­ro­dzin­ny nie jest i miast z de­mo­ni­cą jakąś to tylko ze zwie­rza­kiem żyje. A to komuś z opo­zy­cji wy­szło że dzia­dek jego z ot­chła­ni się wy­wo­dzi. A to że Asmo­de­usz zdaje się, ja­kie­goś chło­pa z nieba dzia­dem na­zwał i od­da­lić mu się kazał. A to wresz­cie że nie dość że pod wpły­wem am­bro­zji to jesz­cze zbyt nisko le­ciał Ra­fa­el, mi­ni­ster zdro­wia z opo­zy­cji się wy­wo­dzą­cy. No ge­ne­ral­nie się­ga­no po coraz brzyd­sze i coraz bar­dziej nie­ho­no­ro­we me­to­dy. Przy­znać muszę że i nasza stro­na bez winy cał­kiem nie jest…

 

Prze­rwał na chwil­kę jakby zbie­ra­jąc myśli.

 

– Wszyst­ko nic, ale nie tak dawno widzi Pan, zda­rzy­ła się rzecz na­praw­dę prze­kra­cza­ją­ca wszel­kie wy­obra­że­nie. Sa­ma­el z wi­zy­tą ofi­cjal­ną się wy­brał. Obu­dził się rano, to­a­le­ta, po­wtó­rze­nie prze­mów które na miej­scu miał wy­gło­sić, sło­wem dzień jak co dzień. Wylot ter­mi­no­wy, ge­ne­ral­nie nic nie za­po­wia­da­ło tra­ge­dii… Nie­ste­ty jak do lą­do­wa­nia pod­cho­dził, oka­za­ło się że ktoś mu błony w skrzy­dłach ja­kimś świń­stwem po­sma­ro­wał… lą­do­wa­nia do uda­nych za­li­czyć nie można było… oj nie…, ste­row­ność jakby utra­cił…

 

Wy­ba­łu­szy­łem oczy przy­bie­ra­jąc jeśli to moż­li­we jesz­cze głup­szy wyraz twa­rzy. Niby sły­sza­łem co dia­beł mówi. Ba! Ro­zu­mia­łem nawet zna­cze­nie słów do­cie­ra­ją­cych do mnie. Ale sensu ni cho­le­ry za­ła­pać nie mo­głem. Dia­beł po­pa­trzył jakby do­my­śla­jąc się, że ra­czej w tym mo­men­cie po­wi­nien mocno ogra­ni­czyć się do kon­kre­tów.

 

– No to tylko krót­ko. – po­wie­dział po­twier­dza­jąc mój osąd – Sa­ma­el na pysk wy­ciął, kły po­wy­bi­jał, a nawet róg ukru­szył. To by­ło­by jesz­cze do przej­ścia, ale od czasu wy­pad­ku… hmmm… wie Pan… in­te­lek­tu­al­nie coś nie bar­dzo.

 

Głę­bo­ko wes­tchnął, spoj­rzał bar­dziej prze­ni­kli­wie. Ja rów­nież wes­tchną­łem nie wiem w sumie dla­cze­go. Może dla­te­go że mój sko­ła­ta­ny umysł po­wo­li za­czął do­my­ślać się o co może cho­dzić.

 

– Pod­su­mo­wu­jąc mój nieco długi wywód – rzekł uśmie­cha­jąc się prze­pra­sza­ją­co (cho­le­ra sta­łem się pra­wie eks­per­tem od czar­ciej mi­mi­ki) – widzi Pan że pro­blem na­ra­sta. Po tym ostat­nim zda­rze­niu, oba­wia­my się eska­la­cji zja­wi­ska. Kwe­stią czasu jest zanim komuś na­praw­dę sta­nie się krzyw­da. Była próba me­dia­cji, ale po ty­go­dniu roz­mów dwóch mor­do­bi­ciach i jed­nym po­je­dyn­ku do pierw­szej krwi… uzna­li­śmy, my i nasi opo­nen­ci, że bez bez­stron­ne­go sę­dzie­go się nie uda…

 

Wes­tchną­łem jesz­cze gło­śniej. Moje obawy się po­twier­dzi­ły. Pa­trzy­łem na dia­bła, nie wie­dząc co po­wie­dzieć. Raz jesz­cze wes­tchną­łem.

 

– Ja zdaje się ro­zu­miem… – wy­du­si­łem wresz­cie. – no że rolę… me­dia­to­ra zna­czy się… – cho­le­ra, sły­sza­łem sie­bie i nie mo­głem uwie­rzyć. Debil. Ilo­raz in­te­li­gen­cji na mi­nu­sie. Pod­ją­łem jesz­cze jedną de­spe­rac­ką próbę wy­ją­ka­nia cze­go­kol­wiek, ko­rzy­sta­jąc z faktu że dia­beł sie­dział i spo­glą­dał z uprzej­mym za­in­te­re­so­wa­niem.

 

– Przy­pusz­czam że miał­bym być me­dia­to­rem wła­śnie? – spy­ta­łem po dłuż­szej chwi­li mo­co­wa­nia się ze ści­śnię­tym gar­dłem.

 

Ro­ga­ty uśmiech­nął się sze­ro­ko.

 

– Jak widzę w lot Pan zro­zu­miał o co cho­dzi.

 

No nie… jesz­cze sobie kpi bydle siar­cza­ne. A może i nie kpi tylko chce być miły… no nie­ste­ty aż takim znaw­cą pie­kiel­nej fi­zjo­no­mii to jesz­cze nie byłem.

 

– Ale dla­cze­go ja?

 

– Bo jest Pan ate­istą.

 

Na chwi­lę sta­łem się jed­nym wiel­kim zna­kiem za­py­ta­nia.

 

– Czy ja, to zna­czy czy Wy… no czy nie… – no szlag. Znów re­gres. Wzią­łem głę­bo­ki wdech.

 

– Czy nie macie ni­ko­go lep­sze­go? – uff, wresz­cie wy­krztu­si­łem z sie­bie w miarę po­praw­ne zda­nie.

 

– Nie.

 

Tak mnie zszo­ko­wał tym stwier­dze­niem że na chwil­kę za­po­mnia­łem nawet o ją­ka­niu.

 

– Jak to? Na pewno jest wielu ate­istów na świe­cie. Ludzi in­te­li­gent­niej­szych, bar­dziej god­nych za­ufa­nia niż ja. – nie mo­głem zro­zu­mieć wy­bo­ru ja­kie­go do­ko­na­no. Co praw­da mam o sobie dosyć wy­so­kie mnie­ma­nie, ale bez prze­sa­dy.

 

– Widzi Pan. Z ate­ista­mi jest pe­wien pro­blem. W za­sa­dzie był taki jeden. Pro­fe­sor fi­lo­zo­fii, który do końca sa­me­go od­rzu­cał moż­li­wość ist­nie­nia cze­go­kol­wiek dalej. Ale on już jest po dru­giej stro­nie i w związ­ku z tym jak Pan za­pew­ne ro­zu­mie nie może być obiek­tyw­ny.

 

– Jak to? – nie­mal wrza­sną­łem po­now­nie. – Chce­cie mi wmó­wić że nie ma ate­istów? Po­ło­wa moich zna­jo­mych w Was nie wie­rzy! – za­koń­czy­łem z mocą i mocno się za­czer­wie­ni­łem. No ładną laur­kę wy­sta­wię lu­dziom. Naj­pierw za­cho­wu­ję się jak nie­do­ro­zwi­nię­ty, a póź­niej agre­syw­nie…

 

– No wła­śnie nie do końca… nie do końca… – za­my­ślił się na chwil­kę i zmarsz­czył czoło. – Je­że­li Pan po­zwo­li to mogę Panu to nieco przy­bli­żyć? Może to i nie po­trzeb­ne, ale myślę, że dla hmm… dobra spra­wy że tak po­wiem – znów pro­mien­ny uśmiech roz­ja­śnił mu pysk (pro­mien­ny!? w przy­pad­ku mo­je­go go­ścia wy­pa­da­ło­by chyba rzec pło­mien­ny!) – może fak­tycz­nie po­wi­nie­nem.

 

Ski­ną­łem wolno głową.

 

– To do rze­czy. Za­cznę może w ten spo­sób…Wy lu­dzie je­ste­ście dla nas bar­dzo dziw­ni. I mó­wiąc „nas” mam wy­jąt­ko­wo na myśli ogół miesz­kań­ców tak zwa­ne­go nieba i pie­kła. Zwią­za­ne jest to jak nam się wy­da­je z fak­tem że ży­je­cie ra­czej krót­ko… jak na nasze przy­naj­mniej stan­dar­dy. Nikt wam nigdy nie uświa­do­mił że pobyt na ziemi, jest przej­ścio­wy.

 

Z iro­nicz­nym uśmie­chem po­krę­ci­łem prze­czą­co głową. Dia­beł uśmiech­nął się i kon­ty­nu­ował.

 

– Wy­ra­zem tego buntu jest mię­dzy in­ny­mi za­prze­cze­nie. Wy­par­cie. W za­sa­dzie rzec by można – ide­al­ny ma­te­riał na ate­istę. W za­sa­dzie… tylko widzi Pan, gdzieś w głębi, wśród naj­bar­dziej skry­tych myśli, tli się wiara że to jed­nak nie jest ko­niec. Wiara! Taka wiara jest głęb­sza nawet niż u ludzi któ­rzy świa­do­mie mówią „Wie­rzę”. Bo ta Wiara mimo sprze­ci­wu ro­zu­mu, trwa. Trwa na kra­wę­dzi zro­zu­mie­nia, gdzieś w sfe­rze pod­świa­do­mo­ści. Bu­do­wa­na lę­kiem, bu­do­wa­na stra­chem przed wiel­ką nie­wia­do­mą jaką jest chwi­la przej­ścia. Lub wiara do­pra­wio­na na­dzie­ją. Jak przy­pusz­czam zgo­dzi się Pan ze mną że nie ma mowy tutaj o obiek­ty­wi­zmie? Bo to o czym mówię nie­sie ze sobą ła­du­nek emo­cjo­nal­ny. Po­zy­tyw­ny czy ne­ga­tyw­ny, na­są­czo­ny stra­chem czy na­dzie­ją, to już kwe­stia wtór­na, ważne jest że ukie­run­ko­wa­ny. Jak naj­od­le­glej­szy od obiek­ty­wi­zmu.

 

Druga ka­te­go­ria, to osoby które jak naj­bar­dziej wie­rzą ale mówią, hehe, „Non se­rviam” jak zwykł ma­wiać nasz prze­wod­ni­czą­cy… hehe… – uśmiech znów roz­cią­gnął jego twarz. – oni cza­sem mówią o sobie, „Je­stem ate­istą”, do­wo­dząc wy­łącz­nie hmmm, małej wie­dzy i cał­ko­wi­te­go braku zro­zu­mie­nia hasła ATE­ISTA. Po­nie­waż w tym przy­pad­ku nader czę­sto do­cho­dzi do za­mien­ne­go sto­so­wa­nia słów – nie wie­rzę i nie lubię. Oczy­wi­ście do­ty­czy to osob­ni­ków osią­ga­ją­cych pe­wien sto­pień roz­wo­ju in­te­lek­tu­al­ne­go – na tyle wy­so­ki by my­śleć o po­dob­nych spra­wach, lecz rów­nież na tyle ogra­ni­czo­ny by do po­bież­nych myśli się ogra­ni­czyć i po­spiesz­nych wnio­sków, ale w praw­dzi­wie do­głęb­ną ana­li­zę nie wcho­dząc. U nich, mimo ne­ga­tyw­ne­go ab­so­lut­nie sto­sun­ku do… hmmm… bytu spraw­cze­go że po­zwo­lę sobie użyć ta­kie­go wy­ra­że­nia, ta wiara rów­nież jest mocna, wy­raź­na, nie­mal na­ma­cal­na. Trze­cią ka­te­go­rię sta­no­wią lu­dzie bę­dą­cy cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem tych o któ­rych mó­wi­łem przed chwi­lą. – przez chwil­kę na twa­rzy dia­bła za­go­ścił drwią­cy uśmie­szek – Oni, nie dość że wie­rzą, to jesz­cze ufają. Taaak…

 

Za­milkł na chwi­lę, jakby zga­sił uśmiech kwit­ną­cy do tej chwi­li na jego fa­cja­cie. Po­pra­wił się na krze­śle i po­waż­nym już tonem po­wie­dział.

 

– I jesz­cze są tacy jak Pan – za­czął wpa­try­wać się we mnie in­ten­syw­nie. – Tacy, któ­rzy nawet w war­stwie pod­świa­do­mo­ści nie przyj­mu­ją do wia­do­mo­ści moż­li­wo­ści ist­nie­nia cze­goś dalej. Rzecz ab­so­lut­nie wy­jąt­ko­wa. Jed­nost­ki takie zda­rza­ją się raz na ty­siąc­le­cie. Z tych któ­rzy już byli, sko­rzy­stać nie mo­że­my z przy­czyn o któ­rych wspo­mnia­łem po­wy­żej. Oni co praw­da już nie wie­rzą, po­nie­waż ich wiara zo­sta­ła wy­par­ta przez wie­dzę. Ale za­leż­nie od tego jak bar­dzo są po­dat­ni na ma­ni­pu­la­cję ze stro­ny rządu lub opo­zy­cji, za­wsze będą skła­niać się w jedną lub drugą stro­nę. Nie mogą być bez­stron­ny­mi ar­bi­tra­mi w tej sy­tu­acji…

 

Dia­beł uśmiech­nął się sze­ro­ko…

 

– Myślę że teraz Pan zro­zu­miał dla­cze­go moja skrom­na osoba zna­la­zła się wła­śnie tutaj. U Pana w po­ko­ju. Pan już nie ma pro­ble­mu z wiarą. Moja wi­zy­ta dała Panu wie­dzę. A rów­no­cze­śnie poza samą wie­dzą nie zo­stał Pan ob­cią­żo­ny w żaden spo­sób.

 

Zszo­ko­wa­ny wciąż pa­trzy­łem na niego. Przez mój szok spo­wo­do­wa­ny nie­zwy­kło­ścią sy­tu­acji, zro­zu­mie­nie słów może i na­de­szło z lek­kim opóź­nie­niem, ale na­de­szło.

 

Od­chrząk­ną­łem kil­ka­krot­nie.

 

– Ro­zu­miem. – za­czerp­ną­łem głęb­szy od­dech – jak ma wy­glą­dać moja rola jako me­dia­to­ra?

 

-Wie Pan… jak to u me­dia­to­rów bywa. Kwe­stia spor­na zo­sta­nie przed­sta­wio­na w Pana obec­no­ści, a Pan na pod­sta­wie ar­gu­men­tów, może wie­dzy, in­tu­icji wresz­cie wy­po­wie się w danym te­ma­cie.

 

W miarę słu­cha­nia prze­mo­wy mo­je­go go­ścia, po­wo­li wra­ca­łem do na­tu­ral­ne­go sobie stanu, czyli bło­gie­go tu­mi­wi­si­zmu za­bar­wio­ne­go sa­mo­uwiel­bie­niem.

 

– Pod­kre­ślić jed­na­ko­woż bym chciał, że Pan jest me­dia­to­rem! Nie sę­dzią! Toteż Pana uwagi, opi­nie mamy na­dzie­ję wska­żą nam jakąś moż­li­wość któ­rej My z róż­no­ra­kich przy­czyn nie do­strze­gli­śmy, a nie, sta­no­wić będą dla nas wyrok.

 

Z uśmie­chem, nie­mal już cał­kiem wy­lu­zo­wa­ny po­ki­wa­łem ze zro­zu­mie­niem głową.

 

– Zdaje się że ro­zu­miem. – po­wie­dzia­łem uśmie­cha­jąc ni­czym w re­kla­mie pasty do zębów. – I zga­dzam się. – w gło­wie już mia­łem obraz sie­bie, jak ze spo­ko­jem sie­dząc w wy­god­nym fo­te­lu z cy­ga­rem w jed­nej ręce i kie­lisz­kiem ko­nia­ku w dru­giej, kiwam z na­my­słem głową i mówię – „W za­sa­dzie na­le­ża­ło­by się za­sta­no­wić dla­cze­go Pań­stwo…”. Ech… pięk­na wizja.

 

– Przyj­mu­ję Pań­stwa ofer­tę – pod­ją­łem – Pro­po­nu­ję usta­lić tylko kiedy mam roz­po­cząć.

 

Dia­beł roz­cią­gnął twarz w uśmie­chu.

 

– Zga­dza się Pan udać ze mną?

 

– Jak po­wie­dzia­łem. Tak, zga­dzam się!

 

Wstał z fo­te­la wciąż uśmiech­nię­ty. Wy­ko­nał kilka skom­pli­ko­wa­nych ru­chów dłoń­mi i po­wie­dział coś w ję­zy­ku ja­kie­go nigdy nie sły­sza­łem.

 

W po­ko­ju tuż obok mo­je­go go­ścia po­ja­wi­ła się druga osoba. Nie ma­te­ria­li­zo­wa­ła się, nie było bły­sku świa­tła. Po pro­stu tam gdzie do tej pory nie było ni­ko­go, stał facet. W bia­łej tu­ni­ce, ja­sno­blond włosy do ra­mion i para śnież­no­bia­łych skrzy­deł na ple­cach i au­re­ol­ka… No anioł jak z ko­ściół­ko­we­go wi­tra­ża. Tylko mu harfę dać i po pro­stu kla­syk. Na chwil­kę znów stra­ci­łem kon­cept.

 

Dia­beł i Anioł wy­mie­ni­li kilka zdań w dziw­nym ję­zy­ku po czym Anioł roz­pro­mie­nił się cały. Spoj­rzał na mnie z przy­ja­znym uśmie­chem.

 

– Mógł­by Pan po­wtó­rzyć ko­le­dze że zga­dza się Pan na rolę me­dia­to­ra? – spy­tał Dia­beł uprzej­mie – wie Pan tam w górze to strasz­ne nie­do­wiar­ki… hehe…

 

– Nie nie­do­wiar­ki jak ra­czył sobie za­żar­to­wać ko­le­ga hehe… uśmiech­nął się jesz­cze pro­mien­niej Anioł – tylko sam Pan ro­zu­mie że tak wspa­nia­łą no­wi­nę to chciał­bym oso­bi­ście usły­szeć…

 

Za­milkł na chwil­kę, pa­trząc na mnie in­ten­syw­nie.

 

– Po­zwo­lę sobie uro­czy­ście zadać py­ta­nie… Zga­dza się Pan udać z nami?

 

Wy­god­niej roz­sia­dłem się, po­to­czy­łem wzro­kiem po ich wy­cze­ku­ją­cych twa­rzach. I nie mogąc po­wstrzy­mać za­do­wo­lo­ne­go uśmie­chu po­wie­dzia­łem z mocą – Tak zga­dzam się!

 

 

 

Ma­lut­ka ja­ski­nia mimo lśnią­cych wil­go­cią ścian wy­glą­da­ła nie­mal przy­tul­nie. Może spra­wił to fakt że na pod­ło­dze roz­po­star­te było futro ja­kie­goś gi­gan­tycz­ne­go stwo­ra. może skrom­ne lecz gu­stow­ne meble, a może w końcu ogień we­so­ło trza­ska­ją­ce pod wiel­kim ko­tłem. Przy nie­du­żym szkla­nym sto­li­ku, wy­god­nie roz­po­star­ci w fo­te­lach sie­dzie­li dwaj męż­czyź­ni. Jeden z nich, szczu­pły by nie rzec chudy blon­dyn, bawił się ma­lut­ką szcze­ro­zło­tą brosz­ką w kształ­cie wideł wpi­sa­nych w pen­ta­gram. Jego roz­mów­ca po­tęż­nie zbu­do­wa­ny sza­tyn ob­ser­wo­wał pło­mie­nie z nieco tę­pa­wym uśmie­chem.

 

Po chwi­li mil­cze­nia, chudy pod­niósł wzrok znad za­pin­ki.

 

– Ech… warto było… – po­wie­dział uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko.

 

Sza­tyn jak by wy­bu­dzo­ny ze snu po­de­rwał głowę.

 

– Jak? Co? – za­py­tał to­cząc zdez­o­rien­to­wa­nym wzro­kiem

 

– Mówię że warto było – po­wtó­rzył blon­dyn – Warto jak cho­le­ra!

 

– Pew­nie że tak. – po­wie­dział na po­wrót przyj­mu­jąc roz­ma­rzo­ny wyraz twa­rzy sza­tyn – Wi­dzia­łeś wzrok de­mo­nic jak nas od­zna­cza­no? Chło­pie… teraz sa­lo­ny stoją przed nami otwo­rem!

 

– Pie­przyć sa­lo­ny… hehe… że tak po­wiem…

 

Oboje wy­buch­nę­li gło­śnym śmie­chem.

 

– Sa­lo­ny to jedna kwe­stia. Ale nie wiem czy zwró­ci­łeś uwagę na wzrok Be­lia­la? Mówię Ci nie­dłu­go nas prze­nio­są.

 

– He­he­he… coś pięk­ne­go… Bo tak szcze­rze po­wie­dziaw­szy to sam ro­zu­miesz. Efekt jest, nikt nie za­prze­czy, ale dosyć mam ro­bie­nia z sie­bie idio­ty.

 

– Dosyć ja też mam, ale co zro­bisz? Stary na ostat­niej od­pra­wie kil­ka­krot­nie po­wtó­rzył – Ma być trzy razy tak i to szcze­rze, bo ina­czej nawet po nóż nie się­gać. Ponoć wy­tycz­ne ma z samej góry! Wiesz że nasz Ko­cioł jesz­cze nie dawno był w stre­fie spad­ko­wej. To już trze­cia nasza dusza odkąd wpro­wa­dzi­li­śmy w życie nasz po­mysł, a minął rap­tem ty­dzień. Trze­cia w ty­dzień! w sto­sun­ku do Dwóch! i to kwar­tal­nie jak to było wcze­śniej. A prze­ko­naj kogoś uczci­wie żeby się zgo­dził na pój­ście do pie­kła…

 

Znów na dłuż­szą chwil­kę za­pa­dła cisza, prze­ry­wa­na tylko trza­skiem polan pa­lą­cych się pod ko­tłem.

 

– Zdej­mij na chwil­kę za­klę­cie. Nie chce mi się wsta­wać, po na­tę­że­niu głosu spraw­dzi się jaki etap.

 

Blon­dyn pstryk­nął pal­ca­mi. Nagle ma­lut­ką ja­ski­nię wy­peł­nił prze­raź­li­wy głos. Głos pełen bólu i trwo­gi. Nad kra­wę­dzią kotła na chwil­kę uka­za­ła się twarz wy­krzy­wio­na w wy­ra­zie cier­pie­nia. Sza­tyn wbrew de­kla­ra­cji wstał i pod­szedł bli­żej. Jego twarz wy­krzy­wił drwią­cy uśmiech.

 

– Z dia­błem się uma­wiać… – po­wie­dział krę­cąc z nie­do­wie­rza­niem głową.

 

Tfu. – splu­nął do kotła – Me­dia­tor kurwa jego mać…

 

 

 

Koniec

Komentarze

Pu­en­ta nie zła, ale roz­mo­wa tro­chę za długa.

Po za tym nie mie­szał­bym do tego Sa­ma­ela - w końcu to anioł śmier­ci (w sen­sie upa­dły anioł).

nie zła, nie­zła  czy jakoś tak. Upał daje się we znaki :)

Co do roz­mo­wy zbyt dłu­giej, całe opo­wia­da­nie sta­no­wi wła­śnie roz­mo­wa po­nie­kąd:)

A Sa­ma­el cóż. Mógł być Be­lial, Le­wia­tan czy inszy Ba­al-Ze­bul:) Padło na Sa­ma­ela bo sen­ty­ment mam i kie­dyś faj­nie grali (choć dawno to było nie­ste­ty...):))

Nowa Fantastyka