- Opowiadanie: bury_wilk - Graj muzyko

Graj muzyko

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Graj muzyko

Młody mężczyzna w jeansach, czarnej koszulce i poprzecieranej kamizelce przepchnął się przez podskakujący tłum nastoletnich dziewczynek, minął kilku półprzytomnych chłopców o maślanym spojrzeniu i, nie zatrzymywany przez ochronę, przysiadł na scenie.

 

Agata Ocmańska, a właściwie Ostra, bo jej prawdziwego imienia i nazwiska już od dawna nikt nie używał, z typową dla siebie charyzmą i energią skakała pomiędzy muzykami, kręciła nęcącymi pośladkami i śpiewała. Od czasu, gdy jej kariera eksplodowała z siłą bomby atomowej, zarówno wizerunek, jak i repertuar, który wykonywała, bardzo się zmieniły – pierwsze w stronę skandalu, drugie ku gustom mas. Jednak na koncertach chętnie wykonywała starsze utwory o zdecydowanie ostrzejszym, rockowym charakterze. Tak było i teraz. Mocny, drapieżny wokal Ostrej grzmiał z głośników i zalewał eter na podobieństwo trąb anielskich obwieszczających koniec świata. Kończyła już bisy, ale nie czuła się nadmiernie zmęczona, a energia promieniowała od niej jak od reaktora elektrowni w Czarnobylu.

 

– Zajebiście! Dzięki, jesteście super! To już ostatni kawałek, ale mam nadzieję, że niedługo spotkamy się znowu! – Gwiazda darła się ze sceny, ani na moment nie zapominając o odpowiednich pozach przeznaczonych dla sporej liczby fotoreporterów. Odczekała, aż aplauz i szaleństwo publiczności na chwilę opadną i aksamitnie zanuciła początek swojej sztandarowej ballady. Tłumek pod sceną zawył i podchwycił melodię. Do tej pory przez nikogo nie zauważony, siedzący na scenie mężczyzna, teraz poruszył się. Odgarnął z oczu długie włosy, sięgnął do kieszeni i wydobył stamtąd harmonijkę.

 

Ostra poczuła, jak miękną jej nogi. Śpiewała, a bluesowe przygrywki nieznanego kolesia tak idealnie wpasowały się w jej piosenkę, że uczyniły z niej kompozycję doskonałą. Uśmiechnęła się, zdziwionym wzrokiem wpatrzyła w nieznajomego, ale dopiero gdy wybrzmiały ostatnie takty, dopiero gdy podziękowała publiczności i umilkły długie brawa, podeszła do niego, usiadła obok i spytała:

 

– Co to było?

 

– Twoja piosenka. – Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. – No jak, Ostra, czujesz jeszcze bluesa, czy bawi cię już tylko papka?

 

– Zawsze czuję. – Ostra żachnęła się, ale po chwili milczenia wstała i pociągnęła nieznajomego, by poszedł z nią do garderoby. – Piwa?

 

– Nie odmówię.

 

– Kurwa, kim ty właściwie jesteś?

 

– Przechodniem. Właściwie to tyle. Lubię, gdy gra, lubię grać. To chyba nic złego? Zdaje mi się, że mamy ze sobą wiele wspólnego… – Tajemniczy uśmiech nie znikał z kącików ust. – Mów mi Kusy.

 

– Kusy? No dobra, Kusy, fajnie to zagrałeś.

 

– Bo fajna piosenka.

 

– Wszystkie moje piosenki są fajne, już ci mówiłam, że zawsze czuję bluesa.

 

– Ale niektóre fajniejsze.

 

Kusy dość szybko opróżnił butelkę i z dziwnym błyskiem w źrenicach przyjrzał się Ostrej. Było na czym oko zawiesić, bo gwiazda prezentowała się niezwykle smakowicie i, co tu dużo mówić, zachęcająco. Na wierzchu było doprawdy wiele, a to, czego widać nie było, kusiło tym mocniej.

 

– Wpadnij jeszcze kiedyś na mój koncert, to dziś… to było bardzo udane.

 

– Wiem.

 

– O, widzę, kurwa, że skromnością niewiele mi ustępujesz.

 

– Realnie oceniam fakty. – Kusy mówił chyba bardzo poważnie, ale teraz oboje wybuchnęli spontanicznym śmiechem.

 

– Dobra, fakty faktami, ale teraz chyba powinieneś spierdalać. – Ostra schyliła się i zdjęła diablo wysokie szpilki. Podchwyciła zdziwione spojrzenie mężczyzny i dodała: – Co chciałam pokazać, już pokazałam, a teraz mam ochotę się przebrać…

 

 

 

*

 

Z chatu fanclubu Ostrej:

 

(…)

 

grand: Kur_a nie mogłem być na koncercie. Ktoś z Was był? Fajnie było?

 

hot_doll: tez bym sie chetnie dowiedziala, moze jakies zdjecia?

 

francuska: Byłam, świetnie jak zawsze, Ostra w zajebistej formie, ale nie mam fotek.

 

grand: A co grała?

 

francuska: Wszystkie najfajniejsze kawałki i te stare, i nowe, długie bisy i cały show. Ekstra! Szkoda, że daleko stałam od sceny :(

 

babajaga: A ja byłam pod samą sceną :) Ścisk straszny, ale zabawa zajekurwastyczna! Ostra miała super spódniczkę, taką skórzaną, obcisłą, muszę sobie też taką kupić…

 

ignor: To jeszcze spódniczka, czy już pasek? :p

 

babajaga: ignor, po raz kolejny dajesz dowód, że jesteś ograniczony!!

 

ignor: :D Ostra super w czymś takim wygląda, ale ty lepiej sobie nie kupuj, bo jak wyjdziesz na ulicę, to ludzie padną ze śmiechu :D

 

babajaga: Włącz se spierdalacz…

 

sugaradmin: proszę o spokój, bo będę rozdawała banany!

 

ignor: Tak jest, wasza wysokość

 

babajaga: …

 

francuska: w tej spódniczce widziałam już Ostrą na promocji płyty w Empiku.

 

hot_doll: prawda, tam bylam i widzialam.

 

rufus: ostra to zwykła kurwa!!!

 

[rufus został usunięty z listy użytkowników chatu]

 

francuska: Znowu jakiś troglodyta.

 

hot_doll: niestety nie ma na nich lekarstwa

 

babajaga: a co to za koleś grał na organkach przy ostatnim kawałku? Myślicie, że Ostra z kimś jest?

 

ignor: sama jesteś organek; to się nazywa harmonijka ustna.

 

babajaga: goń się, palancie…

 

[babajaga została usunięta z listy użytkowników chatu]

 

[ignor został usunięty z listy użytkowników chatu]

 

sugaradmin: ostrzegałam…

 

francuska: nie wiem, co to za jeden, dziwny jakiś był…

 

(…)

 

 

 

*

 

Wejście wąsatego kolesia rodem z filharmonii wywołało burzę oklasków i spontaniczny entuzjazm, a gdy jego skrzypce wkomponowały się w rytm basu i perkusji, wplotły pomiędzy gitarowe riffy i akordy, cała publiczność aż zawyła z radości. Połączenie heavy metalu z instrumentem klasycznym nie było niczym nowym, ale zazwyczaj stwarzało fenomenalny klimat. Łowcy już od jakiegoś czasu koncertowali razem z Konradem Łosiem i nie zdarzyło się, żeby ich współpraca nie spotkała się ze świetnym przyjęciem. Porcja czadu, jaką serwowali swoim fanom, zwykle dudniła w głowach i duszach jeszcze długie godziny po koncercie.

 

Teraz wszelkie przesłanki wskazywały na to, że będzie podobnie. Muzycy dawali z siebie wszystko, a publika żywiołowo reagowała na ich popis. Nikt nie zauważył, kiedy na scenie pojawił się ktoś jeszcze. Chłopak wyglądał bardzo przeciętnie, ot, taki, jakich wielu kręci się na tego typu imprezach. Jedyne, co go wyróżniało, to trzymana w rękach, metalicznie połyskująca w świetle reflektorów waltornia.

 

Wszedł w piosenkę przy refrenie. Róg zadął ciężko i nisko. Nadał szybkiej i drapieżnej kompozycji bardziej demonicznego charakteru i głębi. Szalejący pod sceną ludzie zaskowytali dziko, jakby spłynęła na nich tajemna moc i nieznana siła, po czym z jeszcze większym zaangażowaniem poczęli skakać i machać głowami. Stojąc z boku i nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi, można było odnieść uzasadnione wrażenie, że nadszedł dzień apokalipsy…

 

Jednak dnia sądu ostatecznego nie było. Utwór, niczym tajfun, zawładnął całą okolicą, targał umysłami, szarpał uczucia, budził ekstremalne emocje, a gdy ucichł, na rozgrzane oblicza tłumu wypłynęła niemal słoneczna jasność euforii.

 

Adam, lider Łowców, podszedł do waltornisty i z uznaniem uścisnął mu dłoń. Nie padły żadne słowa. Byłyby zbędne. Muzycy doskonale rozumieli się bez nich.

 

Bas zadudnił, perkusja podchwyciła rytm wprowadzający do następnego kawałka, potem odezwały się skrzypce Łosia. Teraz przyszedł czas na gitary. Piosenka rozkręcała się, nabierała tempa i pełni wyrazu. Zachwyceni fani znów szaleli pod sceną, a tym czasem dziwny chłopak z waltornią gdzieś zniknął…

 

 

 

*

 

Huraganowa kakofonia dźwięków urwała się nagle, ale natychmiast jej miejsce zajął nie mniej burzliwy aplauz. Salwy oklasków odbiły się od dostojnych ścian i sklepienia filharmonijnej sali i z pełną mocą spłynęły na orkiestrę. Dyrygent i zarazem kompozytor, znany na całym świecie mistrz Wojciech Zabój, nie ukrywając wzruszenia skłonił się tak nisko, że jego rzadka grzywka dotknęła podestu. Poprawił frak i jeszcze raz wzniósł batutę.

 

Fortepianowe solo łagodnie wprowadziło w bisowy utwór, po dłuższej chwili, z wyczuciem, dołączyły się inne instrumenty. Świat dźwięku skonstruowany na partyturze ożył i drgnął. Słuchacze milczeli zafascynowani, artyści dawali z siebie wszystko, a maestro wydawał się duchem przebywać gdzieś miedzy nutami i krzyżykami, które sam składał w wielką przestrzenną całość. Dzieło zdawało się skończenie doskonałe, miało się wrażenie, że nic już nie można do niego dodać, niczego nie można ująć. A jednak okazało się, że istnieje coś ponad to, co zaplanował twórca.

 

Na sali było ciemno, a mimo to część widzów, zwłaszcza tych siedzących bliżej, dostrzegła chłopaka znacznie odstającego od reszty zebranych. Zamiast garnituru czy smokingu miał na sobie znoszoną dżinsową kurtkę, a pod pachą trzymał skrzypce.

 

Pomruk oburzenia przetoczył się ponad rzędami foteli, ale młodzieniec nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Pewnym krokiem przeszedł do przodu i bez skrępowania stanął tuż obok dyrygenta. Szmery na sali narastały, zaczęły nawet przeradzać się w pokrzykiwania, ale wtedy intruz zagrał…

 

Niemal natychmiast publiczność zupełnie zamilkła, a niedawny gniew przeistoczył się w podziw graniczący z uwielbieniem. To nie było wybitne, to było coś znacznie lepszego. Solowa partia skrzypiec była genialna, doskonała, po prostu boska. Niemierzalna żadną ludzką miarą. Idealnie wpasowała się w kompozycję, wzbogaciła ją, nadała prawdziwego ducha. Uczyniła odbiór prawdziwie mistycznym przeżyciem. Każdy, kto był wtedy w filharmonii, zdawał sobie sprawą, że jest świadkiem cudu, że uczestniczy w sacrum, że dane jest mu obcować z żywą muzyką, z jej duszą i ciałem.

 

To było piękne!

 

Owacja na stojąco nie miała końca. W historii tego szacownego gmachu było wiele wzniosłych momentów, lecz czegoś takiego daremnie by szukać we wspomnieniach. Może gdyby zmartwychwstali wiedeńscy klasycy, zdołaliby zrobić podobne wrażenie, ale też trudno to było sobie wyobrazić.

 

Dyrygent, nie kryjąc łez wzruszenia, odwrócił się do tajemniczego skrzypka.

 

– Mistrzu… – Skłonił się tak uniżenie, jakby oddawał hołd.

 

Młodzieniec nic nie odpowiedział. Poklepał tylko wiekowego muzyka po ramieniu, uśmiechnął się i zszedł na widownię. Po chwili już go nie było…

 

 

 

*

 

Oficjalna strona zespołu Powidła; forum fanów:

 

temat: koncerty, imprezy, spotkania z fanami.

 

truskawka pisze:

 

„Mnie osobiście najbardziej kręci spontan. Jesienią byłam na koncercie w „Trymestrze”, gdzie z Powidłami grało kilku gości. Wszystko jakoś tak naturalnie przeszło w jam-session i było po prostu cudowne. Kocham takie klimaty, ale to się udaje tylko z najlepszymi muzykami”.

 

klawisz pisze:

 

„O tak, takie jazdy są najlepsze, a Powidła są w tym mistrzami”.

 

sierzant_bobr pisze:

 

„Kurna, a ja i ci, co byli na takim małym koncercie w Wołominie słyszeliśmy prawdziwego mistrza. Z Powidłami zagrał taki koleś. Nie wiem, co za jeden, ale był niesamowity. Grał na gitarze, w "Kwaśnej" potem już w takim absolutnym spontanie wziął klawisze od Bentleya i pojechali Echoes Floydów. Mówię wam, miodzio!”

 

brutus pisze:

 

„Byłem, słyszałem… geniusz…”

 

(…)

 

 

 

*

 

Ostra umazała frytkę w keczupie, potem z niechęcią odrzuciła ją na talerz.

 

– Co, mam pieprzyć się na scenie, żeby o mnie więcej pisali?

 

– Jak na polskie warunki i tak dużo piszą… – Lala, menedżerka gwiazdy, nie była szczególnie przekonująca.

 

– Pierdolenie… Kiedyś wystarczyło być dobrym, żeby ściągnąć tłumy, dziś mogę być najlepsza, a jak nie pokażę dupy, to się nie sprzeda.

 

– Showbiznes, moja droga. Na szczęście masz jeszcze trochę zagrań do wyboru. Madonna czy inna Aguilera pewnie już to zrobiły, ale na naszym poletku będziesz prekursorką.

 

– Lala, co ty chcesz ze mnie małpkę zrobić? Pierdol się, niunia.

 

– Hej, Ostra! Spokojnie. – Agentce nie zależało na awanturze. – Robisz tylko to, co ci się podoba, ale moja rola między innymi jest taka, żeby podrzucać ci pomysły.

 

– Doskonale. Podrzucisz mi więc pomysł na jakąś zajebistą piosenkę?

 

– Widzę, że dziś ciężko będzie się z tobą dogadać. Od piosenek masz inną ekipę i uderzasz w tę nutę tylko po to, by się ze mną ściąć.

 

– Może i tak. Sorry, Lala, ale wkurwiona jestem. To co mi proponujesz?

 

– Rozmawiałam z Malinką…

 

– To żenująca szmata…

 

– Tak, ale jest kontrowersyjna i świetnie nadaje się do nakręcania prasy.

 

– Pewnie. Drugiej takiej idiotki daleko by szukać.

 

– Tym taniej wyszłoby przygotowanie małej sensacyjki.

 

– Jakiej? Że mam ją głęboko w dupie?

 

– Nie, przeciwnie. Niby przypadkiem spotkałybyście się na jakimś koncercie, powiedzmy charytatywnym, i przy tej okazji wyszłoby, że macie romans. Jakiś pocałunek na scenie, coś takiego…

 

– Chyba masz martwicę cipy z przerzutami na zwoje mózgowe!

 

– Taaa, bałam się, że tak zareagujesz. A może masz lepszy pomysł, jak ściągnąć prasę?

 

Ostra spuściła głowę wlepiając wzrok w smętnie czekające na pożarcie frytki. Tak naprawdę nie miała lepszego pomysłu… Zaraz…

 

– Odwołuję to, co mówiłam wcześniej. Można się dostać do mediów, będąc po prostu dobrym.

 

– Można?

 

– Tak, można. Tylko trzeba spełnić jeden warunek, trzeba być najlepszym, trzeba dać całego siebie, trzeba zagrać o duszę!

 

– He, he – Lala prychnęła kpiąco. – Tyle, że ty, moja kochana, nie masz duszy.

 

Oczy wokalistki błysnęły groźnie, ale nie skomentowała. Odsunęła niedojedzony posiłek i duszkiem dopiła piwo.

 

– Dziś wieczorem podeślę ci na maila kilka rzeczy, a ty pokombinujesz, jak to dla mnie wykorzystać.

 

– Coś ty wymyśliła?

 

– Zobaczysz, Lala. Zobaczysz i szczęka ci opadnie.

 

 

 

*

 

Kiedy Lala po kolacji usiadła przed komputerem i odebrała wiadomość od Ostrej, rzeczywiście była w niemałym szoku. Piosenkarka niewiele napisała od siebie, jednak załączniki mówiły wystarczająco dużo. Kilka artykułów z gazet, filmiki na YouTube, relacje z koncertów, wypowiedzi fanów i krytyków najróżniejszej maści. Pod tym wszystkim raptem jedno zdanie od Ostrej: "załatw mi tego kolesia na trasę".

 

Może się udać? Cholera wie… Lala zaczytała się w dłuższym artykule z „Mega Expressu”:

 

"Grajkowie w przejściach podziemnych i na dworcach, cyganie z harmoszkami przycinający w tramwajach, amatorzy szukający szczęścia po pubach. Tacy muzycy częściej nas irytują niż uprzyjemniają życie, a jednak okazuje się, że nie trzeba brać setek tysięcy za koncert, by swoją twórczością nieść niekłamaną radość. Okazuje się, że wśród szarych zjadaczy chleba, z dala od ekranów, jupiterów i fleszy, pojawiają się pasjonaci i artyści niczym nie ustępujący, a może i przewyższający tych, o których czytamy w modnych czasopismach."

 

Lala wstała od komputera, poszła po kieliszek, butelkę wina, notatnik i długopis. Już po chwili czytała dalej, wynotowując nazwiska i miejsca. Wszystko rozbijało się o nikomu nieznanego młodego człowieka, który, według tabloidowego artykułu i innych źródeł, wyrastał zgoła na następcę Mozarta, Czajkowskiego, Presleya i Morrisona razem wziętych. Chłopak pojawiał się w tysiącu różnych miejsc, z najróżniejszymi instrumentami, podczas imprez skrajnie różnych tak muzycznie, jak kulturowo, i zawsze dosłownie oczarowywał grą. A potem znikał równie nagle, jak się pojawił.

 

I najwyraźniej ten talent był czymś, o czym chciano pisać i czytać. Wszędzie.

 

 

 

*

 

– Masz rację, to doskonały pomysł – Lala z ekscytacją szczebiotała do telefonu.

 

– Ale?

 

– Ale… No właśnie… Ale nie mogę go znaleźć. Kamień w wodę. Nikt nie wie, nikt nie zna. Pod ziemię się zapadł.

 

– Paganini w dupę jebany… – Ostra nie żałowała słownictwa na wierne oddanie tego, co akurat myśli. – Jeśli jeszcze nie wiesz, to każe mówić na siebie Kusy, ale więcej nie wiem. Szukaj, Lala, musisz go znaleźć.

 

 

 

*

 

Lala szukała. Szukała wytrwale i naprawdę pomysłowo. Rozpuściła wici po mieście i całym kraju, na bieżąco monitorowała Internet i prasę, rozpowiadała, zostawiała dla nieznajomego informacje po różnych knajpach suto płacąc barmanom, ochroniarzom i stałym bywalcom tylko za to, aby gdy obiekt poszukiwań się pojawi, dali mu jej wizytówkę z prośbą o kontakt. Obiecywała też, że jeśli w odpowiedniej chwili dostanie cynk, to odpłaci się naprawdę niezłą sumką. Tym, co podobali jej się bardziej, obiecywała jeszcze coś innego.

 

Szukała też osobiście. Wędrowała od pubu do pubu, od klubu do klubu. Zaglądała do wszelakich tawern, pojawiała się na większości koncertów, i tych małych, i większych. Dzięki Bogu jej menadżerskie znajomości zapewniały darmowe wejściówki, inaczej już dawno ogłosiłaby bankructwo.

 

Podsłuchiwała ulicznych grajków, wypatrywała w metrze, w autobusach, tramwajach i na ulicach przechodniów z instrumentami. Przełamując strach zaglądała nawet w ciemne zaułki, na opuszczone perony i ogródki działkowe. Na szczęście nikt się do niej nie przyczepił, ale celu nie osiągnęła. Kusego nie było.

 

A jeszcze gorsze było to, że poszukiwany zdawał się z nią igrać, bo co chwilę w Internecie, w prasie, a nawet sporadycznie w telewizji i radiu pojawiały się strzępki informacji, że gdzieś był, że coś zagrał. Tak, jakby celowo unikał Lali, jakby kpił z niej, choć przecież nie mógł wiedzieć, że stał się obiektem pożądania… A może wiedział?

 

 

 

*

 

Ostra zdecydowanie wolała poruszać się samochodem, ale tym razem metro było jej bardziej na rękę. Jeśli zdolności Lali, choć wielkie, okazały się niewystarczające, sama musiała wziąć się do rzeczy i liczyć na swój fart. I tym razem jej go nie zabrakło.

 

 

 

Nieumalowana, w dżinsach, trampkach i czarnej bluzie pozostała nierozpoznana przez nikogo z tłumu. Nawet dwie fanki, których twarze kojarzyła z pierwszego rzędu na wielu swoich koncertach, szczebiotały tuż obok i nie domyśliły się, że stoją przy swojej idolce. Całkiem zabawna sytuacja.

 

Wysiadła na stacji Centrum i przebijając się między ludźmi wyszła na placyk zwany żargonowo Patelnią.

 

Jakaś kobieta o wyraźnie błędnym spojrzeniu chodziła w tekturowym kartonie, na którym powypisywano jakieś bzdety. Grupa rozdających ulotki natarczywie napadała przechodniów, starsze babiny handlowały kwiatami, a kilka młodszych dziewczyn usiłowało sprzedać swoją urodę, choć trzeba przyznać, że zachowywały się przy tym dość powściągliwie. Pod murkiem skrzeczał i gnębił gitarę Pan Witek Gość Z Atlantydy, a na środku Patelni zarośnięty lump dudnił pałeczkami w krzesło i zupełnie nieźle mu to wychodziło. Wyżej, na szczycie schodów, stała banda łysych, tylko czekających, by komuś przyłożyć. Do tego różnobarwny tłum, hałas samochodów i tramwajów. Ot, piekiełko. Ostra już miała zrezygnować, gdy usłyszała harmonijkę.

 

Poznała od razu i nie miała żadnych wątpliwości, że znalazła tego, kogo szuka, mimo, że gęsty tłum gapiów skutecznie zasłaniał widok. Przepchnęła się ze sporym trudem i już po chwili wpatrywała się w kucającą pod filarem, niepozorną sylwetkę Kusego.

 

Jak zwykle czarował. Tego nie można nazwać inaczej. Moc, jaką dysponował, nie mogła być po prostu talentem. To była magia i to magia najwyższej, najdoskonalszej próby. Sztuka bez ograniczeń, zdolności, z całą oczywistością, nieludzka. Jakie było źródło? Nie sposób ocenić. Efekt, w każdym bądź razie, był porażający.

 

Tłum najpierw zaczął rytmicznie podrygiwać, potem pojawiły się przytupywania, a już po chwili przypadkowi przechodnie, spieszący się w tysiące różnych miejsc, zaczęli tańczyć. Tańczyli tak, jak ten nierzucający się w oczy chłopak im zagrał i, co najciekawsze, czuli się szczęśliwi.

 

Ostra, chyba jako jedyna, zdołała się oprzeć pokusie i nie puściła się w pląs. Uśmiechu cisnącego się na usta nie zdołała powstrzymać, ale tylko tyle. Nie chciała teraz stracić kontroli, nie chciała się rozproszyć, nie chciała, żeby przez coś tak głupiego stracić Kusego z oczu. Zupełnie, jakby czuła, że jeśli tak się stanie, on odejdzie niezauważony i spotkać go ponownie będzie szalenie ciężko.

 

Wyczekała do końca, co kosztowało ją naprawdę dużo siły woli, ale wysiłek ten chyba był konieczny. Wybrzmiały ostatnie nuty i Kusy po prostu wstał i odszedł. Tylko refleksowi Ostra zawdzięczała, że dopadła go, nim zniknął w tłumie.

 

– Hej, Kusy, ładnie to tak olewać fanki?

 

– Ostra, ech, nie myślałem, że za mną pójdziesz. – Chłopak uśmiechnął się swobodnie i zwolnił nieco kroku.

 

– Poznałeś mnie? No, no.

 

– Mam wiele talentów.

 

– Kurwa, po tym, co słyszałam, nie śmiem wątpić. Słuchaj, możemy pogadać? Choć do Pizza Hut.

 

– Ok, pogadać chwilę możemy.

 

Wbrew obawom Ostrej nie było problemów z wolnym stolikiem, więc już po chwili siedzieli naprzeciw siebie nad pachnącą potrawą. Wokalistka długo i bardzo uważnie patrzyła w oczy kompana. Nie wiedziała wiele. Ani od czego zacząć, ani czego się spodziewać, ale ten króciutki koncert pod stacją metra oświecił ją przynajmniej w jednej kwestii. Wbrew wszelkim pozorom, nie startowała do utalentowanego chłystka. Przed nią siedział ktoś zupełnie inny. Kto? Jedynie snuła domysły, ale na pewno ten ktoś za maską szarości krył tajemnicę.

 

– Kim jesteś? – zapytała wprost, choć zupełnie tego nie planowała. Miała rozmawiać o współpracy, ale jakoś nie mogła się powstrzymać.

 

– A kim ty jesteś? – odparł zagadkowo z drwiącym uśmiechem na twarzy. – Już ci mówiłem, myślę, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Może zbyt wiele…

 

– No, powiedz , chcę wiedzieć.

 

– Ostra, zaskakujesz mnie. Muzyka i to, co ją otacza, to sacrum, misterium. Jest tajemnicą zaklętą w nutach. Nieprzewidywalna, niebanalna, nieznana. W tym tkwi jej największa siła. Jeśli wywalimy kawę na ławę, odbierzemy muzyce jej magię. Jestem aniołem muzyki, muszę o nią dbać, a nie zabijać.

 

– Jesteś aniołem muzyki… kurwa… dobra, wolisz tajemnice, niech zostaną tajemnicami. Nie wiem nic o tobie, nie wiesz nic o mnie. Może tak zostać.

 

– Cieszę się. Zgaduję, że pogadać chciałaś jednak o czymś innym. Nie posłałabyś tej niuni tylko po to, by spytać kim jestem?

 

– Lali? Kurwa, więc wiesz, że cię szukała? Po jaką cholerę się ukrywałeś?

 

– Ukrywałem? Nie. Ostra, byłem gdzie indziej niż ona, ale daleko mi do ukrywania. Ty miałaś do mnie interes i ty miałaś się zjawić. Z Lalą na razie nie mam o czym rozmawiać.

 

– A ze mną masz o czym?

 

– To zależy od ciebie.

 

Ostra zagryzła wargi. Trochę nie tego się spodziewała. Zbyt pewny siebie ten Kusy. Zbyt zorientowany.

 

– Zacznijmy od początku. Ja czuję bluesa i tobie nie można tego odmówić. Konkluzja jest nad wyraz oczywista. Grajmy razem.

 

– I myślisz, że nie ma przeciwwskazań? A jeśli ja mam inne cele niż ty?

 

– A musimy od razu rozmawiać o celach? Podobno po prostu kochasz grać, więc zróbmy to. Co powiesz na jam-session?

 

– No, Ostra, pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Bałem się, że zaproponujesz mi po prostu dobry seks albo pogrywanie w twoich popowych mydlinach.

 

– Kurwa mać! – Wokalistka grzmotnęła pięścią w stół. – Nie gram mydlin!

 

– Nazywaj je, jak chcesz, ale przecież wiemy, jaka jest prawda. Nagrałaś kilka bardzo dobrych kawałków, a teraz tłuczesz papkę, która może i ma solidne podstawy, ale nastawiona jest na ściągnięcie i otumanienie jak największej liczby dusz. Myślisz, że tego nie wiem?

 

Wydawało się, że powietrze iskrzy od napięcia. Ostra wydawała się być wulkanem na chwilę przed erupcją, ale jakąś nieludzką siłą zdołała ten wybuch powstrzymać. Odetchnęła głęboko i zupełnie spokojnie powiedziała:

 

– To kiedy zagramy?

 

– Dziś wieczorem?

 

– Stoi. Dom Kultury Imielin przy Dereniowej. O dwudziestej.

 

 

 

*

 

Kusy nie spuszczał oczu z Ostrej, ale jego wzrok był nieprzenikniony. Podobała mu się czy wręcz przeciwnie? Intrygowała czy budziła odrazę? Nie dało się odgadnąć. Gwiazdę na początku irytowało, że nie wie, co sądzić, ale w końcu przestała się nad tym zastanawiać. Znała swoją wartość, tak jeśli chodziło o możliwości wokalne, jak i inteligencję czy atrakcyjność. Chce się gapić? Proszę bardzo. Przecież właśnie po to ubrała się w taki a nie inny sposób, by przyciągać spojrzenia. A że to spojrzenie różniło się od innych? No i co z tego? Teraz był wieczór i ona, największa gwiazda tego kraju, nie zamierzała ukrywać, że jest najlepsza.

 

Prowokacyjnie założyła nogę na nogę. Niech będzie jeszcze ostrzej. Zobaczymy, czy kolega muzykant się nie speszy.

 

Kusy nie speszył się. Jego zimne oczy wciąż zdawały się przewiercać wokalistkę na wylot. Czy skórzana minispódniczka, ponacinana tu i ówdzie bluzka, krótka kurtka nabijana ćwiekami i wysokie kozaki były tym, co ściągało jego wzrok, nadal pozostawało tajemnicą. Może chodziło tylko o to, co było pod ubraniem, może o odważny makijaż? A może o coś jeszcze innego?

 

– Posiedzieliśmy sobie. – Ostrej wreszcie znudziła się ta głupia sytuacja – A teraz chodźmy na salę.

 

– Jasne.

 

Wyszli z małego kantorku, w którym popijali kawę i przeszli do głównej sali domu kultury.

 

Zespołowi, który miał swoją próbę przed nimi, zostało jeszcze około dziesięciu minut. Chłopaki grali naprawdę żywiołowo i widać było, że bawi ich to, co robią. To była amatorka, ale szczera i udana, trudno było odmówić jej wielkości. Aż chciało się skakać. Zresztą wokalista, a zarazem basista i chyba lider grupy i, co by nie mówić, chłopak nie najmniejszej postury, faktycznie skakał i wlewał w śpiewany kawałek całego siebie. Niby tylko próba w osiedlowym domu kultury, ale wychodziło zupełnie nieźle.

 

Kapela poszła trochę w spontan, ale w umówionym czasie skończyła. Muzycy zadowoleni z siebie, rozmawiając, zbierali sprzęt. Ostra podeszła do lidera, pogratulowała werwy i niezłego kawałka, po czym spytała, czy by nie został jeszcze trochę, bo basista bardzo by się przydał. Była tylko ona i Kusy, nie zaprosiła żadnego chłopaka ze swojego zespołu.

 

– Pojamować z wami? W sumie, czemu nie. Darek jestem.

 

– Ostra – przedstawiła się, choć nie miała wątpliwości, że została rozpoznana.

 

Darek pożegnał się z kumplami i zaczął kręcić przy basie, niby, że go stroi, ale w rzeczywistości kontemplował uwydatniający się pod materiałem biust gwiazdy. Ostra oczywiście to zauważyła i nawet miała ochotę bardziej pokokietować nowego znajomego, kiedy ten zupełnie nagle odwrócił głowę i wydał z siebie jęk zachwytu.

 

Wokalistka z trudem znosiła, że coś jest warte większej uwagi niż ona, ale teraz musiała się z tym pogodzić, bo Kusy wyciągnął właśnie z poprzecieranego, starego futerału przepiękną gitarę.

 

– Ja pierdzielę! – Darek nie mógł się powstrzymać. – To prawdziwe?

 

– Prawdziwe. – Kusy uśmiechnął się swobodnie. – Chcesz pograć?

 

Darek nie byłby sobą, gdyby odmówił. Trzymał w rękach najprawdziwszego Ibaneza Jam, sygnowanego ręką samego mistrza Steve'go Vaia. To było przeżycie, to były emocje, to był dreszcz, z jakim nie mógł się równać nawet tyłek Ostrej. Zagrał. Instrument jakby dziękował za okazany mu podziw, bo odwzajemnił się dźwiękiem czystym niczym kryształ.

 

– Dobrze ci idzie. Jeśli chcesz, to się zamienimy, ja wezmę bas.

 

– Skończyliście flirtować? – Ostra była naprawdę zirytowana, po części jednak chciała obrócić całą sytuację w żart. – Co zagramy?

 

– Zacznijmy od czegoś, co wszyscy na pewno znamy. Może „Child in time”? Wokaliza w sam raz dla ciebie, Ostra, i pograć jest co.

 

– Przydałyby się jeszcze organy.

 

– Damy radę.

 

I dali radę. Kawałek Deep Purple sam w sobie nie był krótki, ale im zajął jakieś dwadzieścia minut. Dwadzieścia minut takiego czadu, że absolutnie wszyscy, którzy kręcili się jeszcze po domu kultury, zlecieli się, niczym ćmy do lampki. Mało tego. Ponieważ tylna ściana budynku nie była najlepiej wyciszona i od strony bloków nieźle było słychać, co się dzieje w środku, ni stąd, ni zowąd pojawili się przypadkowi przechodnie i mieszkańcy. Pojawił się nawet łączony patrol policji i straży miejskiej, nie w celu interweniowania, ale po to, by głośno klaskać i podskakiwać w rytm muzyki. W przeciągu tych pierwszych minut sala zapełniła się niemal w trzech czwartych, a potem było coraz ciaśniej i ciaśniej. Kiedy, po blisko dwóch godzinach radosnego spontanu i rzeźbienia na bazie klasycznych kawałków, kończyli całą zabawę, dom kultury pękał w szwach, a zgromadzeni słuchacze byli bardziej niż bliscy szaleństwa.

 

– Dzięki, naprawdę dzięki. – Darek promieniał radością. – Boski instrument, bosko się grało. Ostra, wiedziałem, że potrafisz dać ognia, ale to, co robisz z głosem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, a ty… ty jesteś po prostu geniuszem.

 

W odpowiedzi Kusy poklepał młodego rockmana po plecach, a Ostra pocałowała go w pełny i trochę zarośnięty policzek. Zebrali graty i, starając się uniknąć tłumu, czym prędzej wybiegli na ulicę.

 

– Bierz, jest twoja – Kusy podał Darkowi gitarę.

 

– Stary, chyba na głowę upadłeś!

 

– Bierz, mówię. Dla mnie nie ma takiej wartości, jak myślisz, a tobie się przyda.

 

– Nie, stary, nie mogę…

 

– Możesz.

 

– Dają, to bierz – wtrąciła się Ostra.

 

Darek, prawdziwie oszołomiony, podziękował wylewnie i wsiadł w pierwszy nadjeżdżający autobus, a Ostra pociągnęła Kusego do swojego porsche.

 

– Gdzie cię podwieźć?

 

– Gdziekolwiek.

 

– A konkretnie?

 

– Może być gdzieś do Centrum.

 

Jechali w milczeniu, ale gdy samochód zatrzymał się na Emilii Plater i Kusy szykował się do wyjścia, gwiazda nie wytrzymała:

 

– No i co powiesz? Dobrze było?

 

– Świetnie. Nie muszę tego mówić.

 

– W takim razie… Graj ze mną. Pomyśl tylko. Każdy koncert mógłby być takim nietuzinkowym przeżyciem. Nie tysiące, a miliony fanów, gotowych oddać dla nas wszystko, łącznie z duszą. Czy to nie piękna wizja?

 

– To wizja… Ale ja szukam czegoś innego. Nie będę w twoim zespole.

 

– Wkurwiasz mnie, Kusy. Wkurwiasz mnie na maksa.

 

– Wiem – zero skruchy. – Jednak zdania nie zmienię. Powiedziałem ci. Może niepotrzebnie się zdradziłem, ale jestem tu, bo szukam. Szukam czegoś… kogoś bardzo konkretnego. I, pomimo niezaprzeczalnych atutów, jakie posiadasz, to nie jesteś ty.

 

W oczach kobiety coś rozjarzyło się wściekle.

 

– Skoro tak, dołączę do tego jeszcze jeden bonus. Co mi tam, niezłe z ciebie ciacho… – Nie dokończyła, bo Kusy najzwyczajniej w świecie wysiadł z samochodu. Wyskoczyła za nim na ulicę, ale po tajemniczym muzykancie nie było nawet śladu. Jakby rozpłynął się w ciemnościach.

 

 

 

*

 

Piwo lało się gęsto. Ludzie śmiali się, gadali, przekrzykiwali i zamawiali kolejne szklanice. Przerwa w koncercie się skończyła. Sławek wrócił na małą scenę, upił trochę ze swojego kufla i sięgnął po gitarę. Po chwili cała „Piwnica u Pana Michała” należała do niego. Ci, co nie śpiewali i nie przyklaskiwali, po prostu słuchali, ale zdecydowana większość zebranych aktywnie uczestniczyła w występie.

 

Było już dość późno, wstawionych nie brakowało, co wydatnie wpływało tak na jakość, jak i głośność akompaniamentu. W części zwanej tramwajem grupa kibiców Polonii oblewała zwycięski mecz i wspierała Sławka chóralnym wokalem przeniesionym wprost z trybun. Przy małym stoliku w kącie głównej sali dwie skromne dziewczyny podśpiewywały cichutko. Grupa mocno nastukanych bywalców stała tuż pod sceną i darła się w niebogłosy, a i cała masa innych miała swój udział w ogólnej kakofonii, nad którą tylko dzięki głośnikom dominował klimatyczny wokal i gitara muzykanta.

 

– Dajesz, Kryśka, dajesz! To twoja piosenka! – Przy dużym stoliku bawiła się grupa znajomych, którzy od dłuższego czasu namawiali jedną z dziewczyn, by pokazała, na co ją stać.

 

"Jest port wielki jak świat, co się zwie Amsterdam,

 

Marynarze od lat pieśni swe nucą tam…."

 

Sławek najwyraźniej musiał dosłyszeć te okrzyki zachęty, bo podsunął nieco zawstydzonej panience mikrofon. Głupio było się jeszcze opierać. Zamknęła oczy i zaśpiewała:

 

"…Jest jak świat wielki port, marynarze w nim śpią,

 

Jak daleko śpi fiord, zanim świt zbudzi go…"

 

A potem poszło już łatwo. Kryśka wstała, zatoczyła się trochę, ale utrzymała równowagę i już bez skrępowania kontynuowała:

 

"…Jest port wielki jak świat, marynarze w nim mrą,

 

Umierają co świt, pijąc piwo i klnąc.

 

Jest port wielki jak świat, co się zwie Amsterdam,

 

Marynarze od lat nowi rodzą się tam…"

 

Głos dziewczyny, choć nieźle zamroczonej alkoholem, był mocny, czysty i pewny. Pociągnęła piosenkę do samego końca, nie zwracając nawet uwagi na to, że wszyscy zamilkli i z otwartymi w podziwie ustami słuchali jej popisu. Brawa i owacja na stojąco, które otrzymała, były w pełni zasłużone. Chciała usiąść i wrócić do piwa, ale Sławek złapał ją za rękę i poprosił na scenę.

 

– „Mój jest ten kawałek podłogi”?

 

– Może być – odpowiedziała z uśmiechem.

 

Impreza rozkręciła się na dobre, a pomimo postępującego stadium upojenia alkoholowego, głos Kryśki oszałamiał. Jej talent był po prostu zjawiskowy i nikt z zebranych tej nocy w „Piwnicy u Pana Michała” nie miał ku temu żadnych wątpliwości.

 

Po kolejnych kilku piosenkach, mimo głośnych okrzyków sprzeciwu, dziewczyna zeszła ze sceny, przyciśnięta problemem natury fizjologicznej. Odczekała swoje w kolejce do toalety, a kiedy wracała, ktoś obcy pociągnął ją za rękę…

 

 

 

*

 

„Zaśpiewaj dla mnie. Śpiewaj. Tak. Śpiewaj dla mnie i zawsze tylko dla mnie. Jesteś doskonała, a ja uczynię cię wielką. Tylko przysięgnij, że już na zawsze ty i twój śpiew będziecie należeć do mnie. Jestem twoim mistrzem. Twoim nauczycielem. Twoim opiekunem. Śpiewaj dla mnie. Śpiewaj!!!”

 

W głowie Kryśki huczało. Zataczała się, traciła równowagę, odpływała. Barwy zamazywały się, światła lamp i okien tańczyły w rytm jakiejś niesamowitej symfonii, wygrywanej przez niewidzialna orkiestrę.

 

Nie miała pojęcia, co się dzieje. Zupełnie straciła nad sobą kontrolę. Czy jest jeszcze w knajpie, czy gdzieś na ulicy? Czy może w domu i po prostu śni?

 

Sen. Tak, sen był świetnym wytłumaczeniem. Przecież upiła się i to nieźle. Nic dziwnego, że teraz ma zwidy. Kim jest ten tajemniczy mężczyzna, który rzuca cień na szarą ścianę? Jak to możliwe, że jego słowa niosą w sobie takie pokłady siły? Jakże są śpiewne. Jak cudownie łaskoczą duszę. To musi być miłość. To jest największe oddanie. To jest gotowość na poświęcenie wszystkiego.

 

– Jestem twoja, mój aniele. Jestem twoja, mój panie. Chcę dla ciebie śpiewać!

 

„O tak, jesteś w mojej mocy i jesteś pod moją opieką. Zadbam o ciebie, a ty odpłacisz mi się swoją duszą i swoim śpiewem. Pamiętaj, jesteś tylko moja. Moja. Tak długo cię szukałem. Tak długo krążę po tym świecie, szukając talentu twej miary. Nie wypuszczę cię już z rąk. Nasz duet rzuci świat na kolana. Krystyno, śpiewaj! Śpiewaj dla mnie!”

 

To jawa czy sen? Pijacki zwid, przewidzenie czy nocne marzenie? Noc wiruje, noc tańczy, noc śpiewa. Muzyka wypełnia wszechświat. Muzyka jest wszystkim. Muzyka jest jedynym sensem. Muzyka jest życiem, światłem, cudem i celem wszystkiego.

 

– Będę dla ciebie śpiewała. Już zawsze.

 

 

 

*

 

Rano, a raczej w okolicach południa, Kryśkę obudził dzwonek do drzwi. Długo nie mogła się przełamać, by wstać, ale ostry dźwięk ciągle się powtarzał, co było nie do zniesienia dla obolałej głowy.

 

– Stara, żyjesz? Wczoraj tak nagle zniknęłaś, że się wszyscy o ciebie martwiliśmy. – Ania była jedną z lepszych koleżanek Kryśki. Stała teraz w progu, przekrzywiała swoją śliczną jak u lalki główkę i śmiała się z podkrążonych oczu przyjaciółki.

 

– Żyję. Chyba… Wejdź.

 

– Apap?

 

– Lepiej siekierę. Dobij.

 

– Gdzie się podziałaś?

 

– Eeee, nie pamiętam. Obudziłam się u siebie w łóżku, więc chyba wszystko w porządku. Ale wiesz… Spotkałam kogoś. Kogoś cudownego. Zakochałam się.

 

– Co? A Jacek?

 

– Przestań. – Kryśka spuściła oczy. – Nic mu nie mów. Sama to zrobię.

 

– Ty mówisz poważnie?

 

– Tak. Jak najpoważniej. I będę śpiewać. Nie tak jak wczoraj, będę wokalistką.

 

– No, to chociaż rozsądniejsze. Zawsze ci mówiłam, że się marnujesz.

 

Warczenie, które nagle dobiegło z szafki pod lustrem, było tak niespodziewane i gwałtowne, że obie dziewczyny aż podskoczyły. Komórka była wyciszona, ale samo jej wibrowanie spełniło zamierzony efekt.

 

– Tak.?– Kryśka nie znała numeru, ale odebrała. – Przy telefonie, słucham?…

 

Kojarzę… Tak, yhm… Pan żartuje… Adam, żartujesz… no oczywiście, bardzo chętnie. Dzisiaj? Za dwie godziny, dobrze… Tak, wiem, gdzie to jest. Będę. Do zobaczenia.

 

Kryśka odłożyła telefon, a jej twarz wyrażała trudną do opisania mieszankę zdziwienia, graniczącego z szokiem i rozpalającej się gwałtownie radości.

 

– Kto to był?

 

– Jakiś koleś… Adam… Powiedział, że tak ma na imię.

 

– To ten twój nowy?

 

– Nie, to nie on. Wiesz, który to Adam? Ten z Łowców.

 

– Ściemniasz?!

 

– Nie. Przynajmniej tak powiedział. Podobno ktoś od nich był wczoraj w knajpie i mnie słyszał. Chcą, żebym przyszła na próbę.

 

– Iiiiiiii!

 

– Nie wiem tylko, skąd miał mój numer…

 

– Nieważne. Dziewczyno, będziesz z nimi śpiewać! Mówiłam, mówiłam!!! Jesteś świetna. Najlepsza.

 

 

 

*

 

Okazało się, że to nie była normalna próba. Łowcy zebrali się prawie towarzysko, ale ściągnięcie nieznanej dziewczyny nie było pomyłką. Zagrali tylko dwie piosenki, ot tak, żeby się zorientować, co Kryśka potrafi, i to im wystarczyło. Godzinę później wszystko mieli już dogadane, a Krystyna Skabiańska została ich wokalistką.

 

Po tym niesamowitym, nieoczekiwanym przebiegu wypadków, dziewczynie wrócił kac. Wrócił, na tyle silny, że nie była nawet w stanie się cieszyć, a o podzieleniu się radością ze znajomymi w ogóle nie było mowy. Czym prędzej pojechała do domu, wypiła gorącą herbatę i z niekłamaną przyjemnością zaszyła się głęboko pod kołdrą.

 

 

 

*

 

„Witaj, moja gwiazdo”.

 

– Witaj, mój aniele.

 

„Będziesz dla mnie śpiewać. Będziesz wielka. To ja się tobą teraz opiekuję. To dzięki mnie będziesz śpiewała z tym zespołem”.

 

-Dziękuję, mój ukochany.

 

„A to jest zaledwie początek. Dojdziesz na sam szczyt. Ale pamiętaj, śpiewaj tylko dla mnie. Dam ci wszystko. Dam sławę i moc, a ty mi dasz duszę i śpiew”.

 

– Tak, mój panie. Tak, mój ukochany!

 

*

 

– Co ty wymyślasz! Kryśka, kochanie! Co ty opowiadasz? – Jacek nie mógł uwierzyć, że jego sympatia tak nagle, bez żadnego logicznego powodu, go rzuca. Bo przecież nie było logiczne, że nagle poznała jakąś miłość swojego życia!

 

– Nie bądź zły. Nie chcę kłamać. Już cię nie kocham.

 

– Żartujesz, prawda? Chcesz mi wyciąć jakiś numer? To w twoim stylu.

 

– Nie, Jacuś. To nie żart. Kocham innego. Cała należę do niego. Z nim będę żyć i z nim będę robić karierę.

 

– Pogięło cię do reszty! – Chłopak ze złością cisnął o ziemię kluczami do mieszkania Kryśki. – Przecież nikt taki nie istnieje. Coś ci się uroiło! Powinnaś iść do lekarza!

 

– Nie, nie. To prawda. Jestem zakochana. Zakochana szczęśliwie. Idź już.

 

– Odejdę. Teraz odejdę, ale tak łatwo się nie poddam! A wiesz dlaczego? Dlatego, że cię kocham, ty kretynko!!!

 

Wyszedł, trzaskając drzwiami, starając się nie patrzeć na łzy płynące po policzkach Kryśki. Zbiegł po schodach i wzburzony wypadł na ulicę. Nie czekał na autobus. Wolał spacer. Noga za nogą, oby dalej, jak najdalej, oby zapomnieć. Wpadał na ludzi, potykał się, ale jak oszalały gnał przed siebie.

 

Jakaś abstrakcja. Jakieś przekleństwo. O nie! Nie ma tak łatwo. Będzie walczył. Jeśli ten gnój naprawdę istnieje, to trzeba go znaleźć i najnormalniej w świecie obić mu ryja. A jeśli nie istnieje? Kryśce przejdzie. Opanuje się. Wróci. Oby obyło się bez lekarza…

 

– Stary, masz papierosa? – Koleś w przetartej dżinsowej katanie wyglądał poczciwie, ale Jacek był tak nabuzowany, że mało brakowało, a uderzyłby go za sam fakt zagadnięcia.

 

– Nie mam, nie palę.

 

– No trudno. Dzięki. Wszyscy mówią, że palenie szkodzi, ale ja wiem, że i bez tego można stracić głowę. Poproszę Nadieżdę, ona pali, a jest już bardzo blisko…

 

Jacek odwrócił się…

 

 

 

*

 

Nadieżda przyjechała z Moskwy niecałe pół roku temu. W stolicy Rosji nie żyło jej się źle, do czasu, gdy rozwiodła się z mężem. Świat się załamał, mieszkanie na Sadowej trzeba było sprzedać, a o córkę, Wierę, długo toczyły się rozprawy. Ostatecznie przegrała. Może nie musiała wyjeżdżać, ale czuła przemożną potrzebę, by zostawić wszystko, co znała, daleko za sobą.

 

Do tej pory w Warszawie nie układało jej się najlepiej, w szczególności dotyczyło to braku pracy, ale teraz wszystko miało się zmienić. Skończyła kurs i została przyjęta na motorniczą. Właśnie dzisiejszego ranka ruszyła na swoją pierwszą trasę. Dostał jej się nowiutki tramwaj z Pesy, który miała prowadzić na linii "24".

 

I wszystko było dobrze, aż do tego momentu. Widziała, co się dzieje, ale nic już nie mogła zrobić. Rozpędzony skład nie jest w stanie zatrzymać się na tak krótkim odcinku. Pozostało tylko rozpaczliwe dzwonienie i zamknięcie oczu w chwili, gdy młody mężczyzna wpada pod koła. Dzięki temu nie zobaczyła, jak obcięta głowa toczy się po chodniku…

 

 

 

*

 

Ostra była naprawdę wściekła, o ile to nie jest za delikatne słowo. Pierwszy przekonał się o tym jej chwilowy chłopak, druga była Lala, po nich cała masa innych ludzi, którzy mieli to nieszczęście, że się na nią napatoczyli. Fakt, że nie doszło do rękoczynów, zakrawał na cud.

 

– O co właściwie chodzi? – Lala zaryzykowała jeszcze jedną próbę dogadania się z kapryśną gwiazdą.

 

– Słyszałaś „Milczenie kamieni" Łowców?

 

– Taaaak… Niezłe.

 

– Kurewsko, przekurewsko, prze-kurwa-prze-prze-kurewsko-zajebiste.

 

– Zazdrościsz?

 

– Nie pierdol. Ta mała bicza nic by mnie nie obchodziła, nie sięgałaby mi do wysuczonego tyłka, gdyby… – Ostra zawahała się.

 

– Gdyby co?

 

– Wiesz, Lala, kto wynalazł tę zdzirę? Wiesz, kto się nią zajmuje?

 

– Nie mam pojęcia.

 

– Ten skurwiel Kusy!!!

 

Menedżerka przezornie zachowała milczenie, choć informacja, którą przed chwilą usłyszała, nie wydała jej się absolutnie niczym ważnym.

 

– Ten w dupę jebany minstrel, którego szukałyśmy po całym mieście. Mógł grać ze mną, a wybrał tą jeszcze nie zarośniętą cipę! Wiesz, co to znaczy?

 

Lala znów nie odpowiedziała, słusznie spodziewając się, że za chwilę Ostra wszystko jej objaśni.

 

– To, kurwa, oznacza, że ta… jak ona się nazywa? A, Krystyna Skabiańska… to znaczy, że właśnie ona jest zdolna znacznie, kurwa, bardziej, niż te wszystkie Edzie Dżi razem wzięte. Ona będzie gwiazdą i to nie naszego, ale światowego formatu. To znaczy, byłaby… ale na to nie pozwolę!!!

 

 

 

*

 

– Ostra, Ostra, aaaaaaa!!! – piszczała trzynastoletnia dziewczynka zachwycona, że wypatrzyła na ulicy swoją idolkę.

 

Jej krzyk zwrócił uwagę innych przechodniów. Pojawiły się sprośne uśmiechy, ktoś pstrykał zdjęcie komórką, ktoś gapił się z opadniętą szczęką, ktoś z pogardą odwrócił głowę.

 

Gwiazda nic sobie z tego nie robiła. Szła prosto przed siebie z zaciętą miną i gniewnym zimnem malującym się na chmurnym obliczu. Jej oczy skrzyły złowróżbnie.

 

– Ostra, Ostra, autograf! Poczekaj, Ostra, kocham cię! – Dziewczynka usiłowała dogonić wokalistkę, ale w tłumie nie było to proste. Ktoś ją potrącił, zaczepiła nogą o krawężnik. Chrupnięcie w kostce i straszliwy ból…

 

Ostra była już daleko.

 

– Ałć!!! Patrz trochę, jak idziesz, idiotko! – Sztywniak w garniturze obsobaczył ją za wbicie obcasa w wyglancowany do połysku but, a pewnie i stopę.

 

Nie zatrzymała się, nie zwolniła, nie obejrzała, nie rzuciła nawet zdawkowego przepraszam.

 

– Głupia kurwa! – warknął poszkodowany ze zdziwieniem zauważając, że zostawia na chodniku krwawy ślad. Ból przyszedł dopiero po chwili.

 

Korzystając z zamieszania, które nagle powstało na ulicy, jakiś gówniarz wyszarpnął starszej kobiecie torebkę i rzucił się do ucieczki. Celny cios w szczękę osadził go na miejscu. Złodziej jak długi runął na ziemię. Chwilę drgał, potem znieruchomiał. Mężczyzna, który wymierzył sprawiedliwość, stał niepomiernie zdziwiony, wpatrując się to w otwarte złamanie swojej ręki, to w martwego szczeniaka…

 

Krzyki, szamotanina, ogólny chaos. Ostra szła dalej. Weszła na ulicę nie patrząc na światło, ani nawet, czy coś nie nadjeżdża. Pisk opon. Łomot. Zgrzyt. Rozpaczliwy klakson. Coś wybuchło, coś się paliło, ktoś płakał. Gwiazda nic nie wiedziała, ona szła przed siebie…

 

 

 

*

 

Adam trącił strunę basu i w tym momencie wszystkie szyby w studiu rozsypały się w drobny mak.

 

– O rzesz kurr… – Wszyscy obecni odruchowo skulili się, chroniąc głowy przed odłamkami szkieł, ale Filip, perkusista, nie zdążył. – Moje oko!

 

– Pokaż… Kryśka, dzwoń po karetkę! Szybko!

 

– Aaaaa! Kurwa, jak boli!

 

Przez wybite szyby wtargnął niespodziewanie gwałtowny powiew lodowatego powietrza.

 

– Pokaż to oko, pomogę ci. – W drzwiach stała Ostra.

 

– Cześć, uważaj, nie pokalecz się – Adam był zdziwiony, ale sytuacja wymagała opanowania i były ważniejsze kwestie niż niespodziewane pojawienie się gwiazdy. – Znasz się na tym?

 

– Znam. Odsuńcie się. – Ostra przyklęknęła przy rannym. – Nic ci nie będzie. Zaraz uporam się z tym okruchem… Nie martw się, zawsze mógł trafić w serce.

 

Muzycy Łowców woleli na to nie patrzeć. Odwrócili głowy i tylko Kryśka, blada jak ściana, patrzyła, jak słynna wokalistka zabiera się za pierwszą pomoc. Wyobraźnia podsunęła jej makabryczną wizję, w której Ostra uzbrojonym w długi, krwiście czerwony paznokieć palcem celuje w oko Filipa, naciska, wpycha szkło głęboko, coraz głębiej… Poczerniało… Straciła przytomność.

 

 

 

*

 

„Nie obawiaj się, moja słodyczy. Nic ci nie grozi. Jesteś pod moja opieką”.

 

– Tak, mój ukochany. Tak, mój aniele…

 

*

 

– Kryśka, Kryśka… Jesteś z nami?

 

Leżała na podłodze, obok był Adam i sanitariusz.

 

– Tak, tak…

 

– Już wszystko dobrze. Filipowi też nic nie będzie. Lekarz mówi, że to dzięki Ostrej. Czaisz, wyjęła mu szkło z oka, jakby była chirurgiem.

 

– Tak? – Kryśka nie czuła się dobrze. – To świetnie. Bałam się o niego.

 

Zamieszanie powoli udawało się opanować. Pogotowie zabrało perkusistę na dodatkowe badania. Muzycy zrezygnowali z próby i zbierali się właśnie, by w ramach odreagowania iść na piwo.

 

– Kryśka, idziesz z nami?

 

– Nie, wrócę do domu. Nie czuję się jeszcze najlepiej.

 

– A ty, Ostra?

 

– Chętnie, ale nie dziś. Mam swoje sprawy. Wezwę waszej wokalistce taksówkę.

 

– Dobra, to trzymajcie się. Dzięki, Ostra, za pomoc.

 

– Nie ma sprawy.

 

Chłopaki wyszli, a gwiazda tak, jak obiecała, zadzwoniła po taksówkę.

 

– Będzie za kilka minut – zwróciła się do Kryśki. – Z tego wszystkiego się nie przedstawiłam. Agata jestem, ale możesz mówić jak wszyscy, Ostra. Mogę mieć do ciebie pytanie?

 

– Jasne. Jestem Krysia.

 

– Wymyśl sobie jakąś nośną artystyczną ksywę. Krysia się nie sprzeda, ale Christina… – Gwiazda uśmiechnęła się przyjaźnie. Powiedz mi, gdzie jest Kusy?

 

– Kto?

 

– A, cóż… Powiedz, gdzie jest twój menedżer?

 

Kryśka osłupiała. Trzymała swoją znajomość w wielkiej tajemnicy a i ukochany zachowywał się tak, że nikt nie wiedział o jego istnieniu. Właściwie… Tak, dopiero zdała sobie z tego sprawę, że nie wiedziała nawet, jak on ma na imię! Czy to normalne? A może to były tylko sny? Tylko w takim razie, o kim mówi Ostra?

 

– Chyba nie mogę ci pomóc.

 

– Hmmm. No, może i nie możesz.

 

 

 

*

 

Rubryka kulturalna w opiniotwórczym periodyku „Tydzień”, „Wiadomości Tygodnia”:

 

„Absolutnym numerem jeden okazał się piątkowy koncert Łowców. Grupa najwyraźniej otrząsnęła się już po wypadku w studiu nagrań, w wyniku którego raniony w oko perkusista musiał poddać się hospitalizacji. Wszystko skończyło się dobrze, a zespół z nową wokalistką, fantastyczną Christiną – Krystyną Skabiańską – pokazał, że jest na ogromnej fali wznoszącej. Proszę Państwa, nie ma co owijać w bawełnę. Może to zabrzmi górnolotnie, ale jesteśmy pewni tego, co piszemy. Mamy w Polsce prawdziwą gwiazdę. Gwiazdę z możliwościami wokalnymi na miarę Janis Joplin. Jak się okazuje, nie trzeba rozbierać się do naga, by ściągnąć uwagę fanów. Wystarczy dobra muzyka!"

 

(…)

 

„Klapy Tygodnia”:

 

„W przeciwwadze dla fenomenalnej Christiny i Łowców ogromną plamę dała Ostra. Nasza topowa pseudogwiazdka na koncercie, który miał uświetnić dziesięciolecie Radia Plum, pojawiła się kompletnie pijana. Zagrała dwie piosenki, by na trzecią zaprosić sztandarowe beztalencie naszej sceny – Malinkę. Zaśpiewana w duecie ballada "Boska" nie wypadła nawet źle, ale Ostrej wyraźnie było mało sensacji, bo na zakończenie utworu, kopiując zagraniczne artystki, wymieniła z Malinką namiętny pocałunek. Świadkami tego żenującego zachowania była licznie zgromadzona młodzież i media z całego kraju. Droga Ostra, masz świetny głos, ale musisz wiedzieć, że na taniej sensacji daleko się nie zajedzie. Szkoda słów.”

 

(…)

 

 

 

*

 

Z portalu Ratlerek.pl– „Złe wieści dla fanów”:

 

„Jak dowiedzieli się reporterzy Ratlerka, zjawiskowa Christina nie jest już do wzięcia. Wielu wielbicieli talentu i urody supergwiazdy z pewnością pogrąży się w żałobie. Wybrankiem Christiny jest kolega z zespołu – Filip. Ponoć para zbliżyła się do siebie, gdy wokalistka opiekowała się perkusistą po tym, jak zranił się w oko. Życzymy zakochanym wiele miłości, cudownych chwil, a także dalszych sukcesów na scenie muzycznej!”

 

 

 

*

 

Lala podjęła decyzję. Bardzo chciała, żeby to wyszło profesjonalnie, bez żadnych znamion interakcji na poziomie towarzyskim, ale nie mogła się powstrzymać przed założeniem znacznie bardziej niż zwykle seksownego kostiumu. Kto wie, może to się okazać dodatkowym atutem. Ostatecznie była całkiem niezłą laską.

 

Pomimo sporych obaw sytuacja, kiedy usiłowała bezskutecznie odnaleźć Kusego na prośbę Ostrej, nie powtórzyła się. Przeciwnie, tym razem poszło zaskakująco łatwo. Zeszła w podziemia Dworca Centralnego i niemal natychmiast natrafiła na sporą grupę podróżnych przysłuchujących się, co wyprawiał z akordeonem ten, którego chciała znaleźć.

 

– Cześć. Wiesz, kim jestem? – odczekała, aż bard skończy utwór i zagadnęła.

 

– Lala, prawda? Miło cię poznać.

 

– Przyszłam, bo… Bo jestem bardzo dobra w tym, co robię i chcę pracować z najlepszymi.

 

– Ostra jest bardzo dobra.

 

– Zgadza się, ale już nie najlepsza. Słyszałam, że stoisz za sukcesami Christiny, więc oferuję ci współpracę.

 

– Wiesz co, to złe miejsce na rozmowy.

 

Poszli do Wooka w podziemiach hotelu Marriott. Tam zamówili pierwszą z brzegu potrawę i kontynuowali rozmowę.

 

– Cieszę się, że przyszłaś. Potrzebuję kogoś, kto w moim imieniu będzie prowadził tę dziewczynę.

 

– W takim razie właśnie załatwiłeś umowę z najlepszą agentką w kraju.

 

– Zacznij od tego, żeby zorganizować wielki koncert, wydarzenie… Niech Łowcy zagrają razem z Konradem Łosiem, ale przede wszystkim z orkiestrą Wojciecha Zaboja. Wiesz, coś jak Metallica S&M.

 

– Wow, śmiała koncepcja. Ale czy Zabój się zgodzi?

 

– Zna mnie i wiem, że nie odmówi.

 

– Jeśli chciałeś na mnie zrobić wrażenie, to ci się udało.

 

– Są jeszcze dwie rzeczy, o których powinnaś wiedzieć, a o których do tej pory nie wspomniałem. Po pierwsze, Kryśka nie może wiedzieć, że mnie widziałaś, że wiesz o moim istnieniu. To warunek absolutnie pierwszorzędny. Jeśli go nie spełnisz, cóż… To tak, jakbyś nie żyła.

 

– Nie ma problemu, potrafię być dyskretna. A druga sprawa?

 

– Druga? A, tak… Jesteś piękną kobietą…

 

 

 

*

 

Peron na stacji Słodowiec był prawie pusty. Raptem kilkoro młodych ludzi oczekiwało na ostatnie metro i właśnie ta grupka była świadkami dość niecodziennej awantury. Oto do jakiegoś trochę podpitego chłopaka, który z nudów grał na grzebieniu, podbiegła sama Ostra. Gwiazda była wściekła i nie zamierzała się z tym ukrywać. Darła się tak, że przekrzykiwała nawet nadjeżdżający pociąg.

 

– Co ty sobie myślisz? Pojawiasz się nie wiadomo skąd, wpierdalasz się tam, gdzie jest moje królestwo i wywracasz wszystko do góry nogami! Olałeś mnie? Oooo, nie ujdzie ci to na sucho, ale że zabrałeś mi Lalę, to już sobie przesrałeś na maksa. Lala podpisała układ ze mną. Nawet ty nie masz takiej mocy, by ten układ złamać!

 

Opieprzany chłopak stał spokojnie, nie odzywał się, nie reagował. Zupełnie, jakby nic nie słyszał. Takie zachowanie jeszcze bardziej rozsierdzało Ostrą.

 

– W ostatecznym rozrachunku Lala i tak zostanie przy mnie! Musisz to wiedzieć, pojebańcu! Nawet jeśli ją zbałamucisz, nic już nie cofnie tego, co zostało przypieczętowane! A ta twoja mała kurwa? Nie pozwolę się zepchnąć do roli podrzędnego popychadła. Zniszczę ją, odbiorę jej chwałę, która tak cię teraz karmi. Nie chciałeś ze mną tarzać się w nieśmiertelności, pogardziłeś ofiarą, jaką składałyby nam miliony… w takim razie nie będziesz miał nawet tej szmaty! Ma piękny głos? O tak. Ma! Ale już niedługo. Źle, Kusy, źle, że ze mną zadarłeś. Przyszedłeś, by szukać… No to, skurwielu, znajdziesz….

 

– Skończyłaś? – Kusy dopiero teraz popatrzył na rozjuszoną kobietę.

 

Spokojne, nieludzko opanowane spojrzenie jakby ją otrzeźwiło. Stanęła luźniej i spróbowała od innej strony:

 

– Słuchaj. Przecież nasze interesy nie są rozbieżne. Oboje możemy mieć to, czego chcemy.

 

– To prawda i pewnie tak to wszystko się skończy. Ale nie będę grał tak, jak mi zagrasz. Zbyt cenię niezależność.

 

– Kurwa mać!!! – Ostra chciała rozpocząć kolejną tyradę, ale Kusy uciszył ją uspakajającym gestem.

 

– Uciekło nam ostatnie metro…

 

 

 

*

 

„Moja ukochana, ranisz mnie”.

 

– Ależ nie. Mój aniele. Nie mów tak!

 

„To jednak prawda. Przysięgłaś mi wierność, przysięgłaś mi swoją duszę i głos. Nie zwolnię cię z tej przysięgi. Nazbyt mi na tobie zależy”.

 

– Przecież wciąż dla ciebie śpiewam. Zawsze tak będzie.

 

„O nie, wiem przecież, widzę, że usiłujesz się odsunąć. Szukasz wsparcia w ramionach tego nędznego perkusisty. Nie pozwalam na to”.

 

– Mój aniele! Nie bądź tak okrutny. Twoja jestem na wieki i tobie oddałam duszę, ale pozwól mi żyć. Pozwól mi rozkwitać i cieszyć się miłością.

 

„Miłość… Nie mam tyle mocy, by ją wypalić z twojego serca, ale rozkazuję ci. Skończ z tym! Nie ma i nie będzie mojej zgody. To ja ci rzucam świat do stóp! To przy mnie osiągniesz wszystko! Tylko przy mnie twój śpiew będzie niósł taką magię!”

 

– Och, mój aniele…

 

 

 

*

 

Kryśka obudziła się spocona, z oczami zroszonymi łzami. Ciemność, noc. Śniło jej się? A może on tu naprawdę był? Czy on istnieje, czy to sny? Gdzie kończy się rzeczywistość?

 

Mocniej przylgnęła do ciepłego ciała Filipa. Obudził się i objął ją ramieniem.

 

– Czemu nie śpisz?

 

– Jakoś nie mogę. Jutro wielki dzień, może to dlatego.

 

– Mała, nie masz się czego obawiać. Jesteś najlepsza. Wiesz, powiem ci coś, co ostatnio przyszło mi do głowy.

 

– Tak?

 

– Myślę, że powinnaś odciąć się od naszego zespołu i pójść swoja drogą. Nie to, żebym nie chciał z tobą grać. Broń Boże, ale jesteś za dobra. Marnujesz się.

 

– No coś ty?

 

– Taka jest prawda. Tylko Ostra może się z tobą równać. My jesteśmy dla ciebie tylko tłem i to kiepskim. A może właśnie z Ostrą byś się skumała? Dwie świetne wokalistki na jednej scenie… To byłoby coś niesamowitego.

 

– A ty?

 

– A ja będę cię nadal kochał. Nie pozwolę ci zniknąć z mojego życia.

 

– Słodki jesteś. Kocham cię.

 

– Ech… Pomyśl o tym, ale teraz śpij. Jutro musisz być wypoczęta.

 

 

 

*

 

„Rozgniewałaś mnie, moja ukochana. Należysz do mnie, nie zapominaj o tym! Będę musiał cię ukarać. Przemyśl to, co się stanie i nie rań mnie więcej.”

 

– Ależ mój aniele!

 

„Mam nad tobą moc, jestem panem twojego umysłu i duszy, chcę słuchać twojego śpiewu i nie będę się tym z nikim dzielić. Nie wolno ci iść do Ostrej. Zabraniam ci tego!”

 

– Aniele, czy to nie byłaby dla mnie prawdziwa szansa?

 

„Ja daję ci prawdziwą szansę. Tylko ja! Jestem twoim mistrzem! Z żalem, ale muszę cię ukarać! Odejdź od Filipa, tak jak odeszłaś od Jacka! Inaczej będę musiał odebrać ci wszystko, co już dostałaś i co miałem ci podarować…”

 

 

 

*

 

– Cholera, paskudny widok. Mówi się, żeby po nocy nie łazić, że ktoś napaść może, ale przecież tak się ostrzega przed ludźmi… – Waldek był twardy. Nie mdliło go, nie tracił przytomności, ale widok, jaki zastał rano pod płotem budowy, mocno nim wstrząsnął. Jak na małomównego, teraz gadał jak najęty i właściwie cały czas powtarzał to samo. – Żeby tak w środku miasta… Pierdolone kundle.

 

Trudno się dziwić jego wzburzeniu. Ostatecznie nieczęsto się zdarza wpaść na rozszarpane przez psy zwłoki dziewczyny. A Waldkowi właśnie coś takiego się przytrafiło.

 

Przyjechała karetka, policja i weterynarz. Obława, sensacja w gazetach, trochę materiałów w telewizji, a potem łzy bliskich i znajomych…

 

 

 

*

 

Kryśka nie mogła dojść do siebie. Była w ciężkim szoku, a płakać już nie miała czym. Jej przyjaciółka, Ania, została zagryziona przez bezdomne psy. Rozpacz, przerażenie, bezsilny żal do losu… I niejasne przeczucie, że to jakoś się z nią łączy.

 

Chciała odłożyć wieczorny koncert. Nie czuła się na siłach, by w takiej sytuacji stanąć przed wielką publicznością, by podjąć takie wyzwanie, by bawić się razem z zespołem i fanami. A jednak podświadomość ostrzegała, że nie można się wycofać. Rezygnacja byłaby nie tylko trzęsieniem ziemi na skalę kariery, ale – Kryśka nie miała żadnych racjonalnych przesłanek, a mimo to była absolutnie pewna – skończyłaby się falą nieszczęść, przy których nawet ta okropna śmierć przyjaciółki nie byłaby niczym szczególnym.

 

 

 

Telefon dzwonił od rana. Filip usiłował złapać jakiś kontakt ze swoja dziewczyną, ale ona nie odbierała. Bała się.

 

 

 

*

 

Koncert, po piątym bisie, skończył się owacją na stojąco. Huragan wiwatów i oklaski wywołujące drżenie ziemi nie milkły jeszcze długo po wygaszeniu świateł. Wydarzenie ściągnęło prawdziwe tłumy i chyba nikt z przybyłych nie wychodził rozczarowany. To było coś!

 

Mistrz Zabój promieniał od uśmiechu, Konrad Łoś długo brylował wśród muzyków orkiestry, w szczególności kręcąc się przy pewnej uroczej wiolonczelistce, a Łowcy wznosili kolejne toasty. Wszyscy, wraz z ekipami organizacyjnymi, z technikami i nawet ochroną, byli świadomi, że tego wieczora odnieśli spektakularny sukces, bez precedensu w historii krajowego rynku rozrywki. Transmisja poszła w ogólnopolskiej telewizji. Będą powtórki, tysiące zdjęć i reportaży. Kolejny krok to już światowa trasa!

 

Christina wypadła genialnie. Olśniła wszystkich, zaczarowała swoim śpiewem, rzuciła na kolana zarówno zwykłych fanów, jak i najwybredniejszych krytyków. O tym, jak ciężko jej przyszło przełamanie się, nikt nie wiedział. Nawet Filip nie zdawał sobie sprawy, jakie rozterki rozdzierały jej duszę, jak silne emocje musiała w sobie stłamsić.

 

Zaraz po koncercie Filip znalazł ją w garderobie i usiłował czegoś się dowiedzieć, ale wyślizgiwała się z jego objęć, unikała odpowiedzi na pytania, odwracała głowę, gdy próbował ją pocałować. Wreszcie po prostu uciekła.

 

Była już przebrana, dzięki czemu po wmieszaniu w tłum fanów uniknęła rozpoznania. Nikt na nią nie zwracał uwagi, nikogo nie dziwiło, że w powszechnej ekstazie po doskonałym koncercie jakiejś dziewczynie ciurkiem płyną łzy rozpaczy.

 

Co powinna zrobić? W którą stronę iść? Ślepo iść za ukochanym chłopakiem, czy równie po omacku wypełniać wolę kogoś, co do istnienia którego nawet nie miała pewności…

 

 

 

*

 

Góra miał garaż, a ze wspólnych oszczędności udało się kupić jakiś sprzęt na początek. Wzmacniacze nie były najwyższej klasy, tym bardziej głośniki. Ale były. Bas Paciorka mógłby stać w muzeum obok klawesynu Bacha, perkusja Góry grała tylko niewiele lepiej od zestawu garnków i patelni. Jedynie wiosło Jasia mogło uchodzić za instrument. Może i była to tania, tajwańska podróbka Fendera Stratocastera, ale dawała czadu zupełnie nieźle.

 

To wszystko, uzupełnione przez trzech nieprawdopodobnie ambitnych i – co tu ukrywać – nieprzeciętnie uzdolnionych kolesi, składało się na bombę atomową z opóźnionym zapłonem. Bomba ta nazywała się Jaszczoora.

 

Garaż nie był wyciszony, więc chłopaki nie zdziwili się, że ktoś z ulicy ich usłyszał. To, że chciał z nimi chwilę pograć, było już bardziej zaskakujące, ale właściwie – czemu nie.

 

Koleś albo się nie przedstawił, albo nie zwrócili na to uwagi, ale na swojej harmonijce grał niesamowicie.

 

– Wykurwiście gracie, chłopaki. Macie taki power, że daleko by szukać czegoś podobnego. – Gdy skończyli próbę, nieznajomy każdemu uścisnął rękę.

 

– Dzięki, stary. Też jesteś lepszy kozak.

 

– Nie myśleliście o tym, żeby przenieść się na prawdziwą scenę?

 

– Jasne. Jesteśmy nieźli i wiemy o tym, ale chyba jeszcze za wcześnie, żeby startować. Mało materiału i sprzęt chujowy.

 

– No to kombinujcie. O instrumenty się nie martwcie, jakby co, zawsze załatwię, a kawałków nagracie więcej.

 

– Jesteś menago?

 

– Coś w tym rodzaju. Zgłoszę się do was. Niedługo. Przygotuję na razie jakiś mniejszy koncert, ok?

 

– Pewnie.

 

– To jesteśmy umówieni. Na rynku miejsce dla takiej kapeli zawsze się znajdzie, zwłaszcza, że niektórzy z tych, co teraz robią karierę, nie mają dość motywacji i determinacji, by się na górze utrzymać. Czuję, że wy nie zawahacie się postawić wszystkiego na jedną kartę.

 

 

 

*

 

Noc. Cisza. Mały osiedlowy lasek. Kryśki nie znalazł tam Filip, nie znalazła Lala, nie znalazł, a może nawet nie szukał Kusy. Jakim cudem odnalazła ją Ostra, pozostanie tajemnicą.

 

– No i co, mała? Nie cieszysz się swoim sukcesem? Nie opijasz z zespołem?

 

– Co tu robisz? – głos Kryśki drżał.

 

– A co ty tu robisz? Powinnaś cieszyć się tym czasem. To twoje pięć minut.

 

– Może i powinnam, ale są… okoliczności…

 

– Taaak. Cóż ci mogę poradzić. Miłość nie jest łatwą sprawą, ale myślę, że chłopak na ciebie czeka.

 

– Wiem, ale ja nie mogę iść.

 

Ostra dopiero teraz ukucnęła obok. Objęła załamaną Kryśkę i pocałowała w policzek.

 

– Heh, to nie taki pocałunek jak z Malinką – spróbowała żartować – ale może choć trochę cię pocieszy. Nie chcesz wracać do Łowców, to chodź do mnie. Stworzymy duet, przed którym świat muzyczny padnie nie tylko na kolana, ale, kurwa, na twarz.

 

– Chciałabym, ale nie mogę.

 

– Nie możesz? No dobra. Powiedz mi wprost. Kusy, prawda?

 

– Nie znam Kusego…

 

– Nie wiem, jak go nazywasz, ale myślę, że doskonale wiesz, kogo mam na myśli.

 

– Tak, wiem… Skąd go znasz?

 

– Nieważne. Wiem więcej, niż wielu by się śnić mogło.

 

– Kocham go… i boję się…

 

– Cóż. Chyba jednak ci nie pomogę. Musisz to zrobić sama. Jest droga ucieczki…

 

Kryśka rozejrzała się zdziwiona. Po Ostrej nie było śladu. Może jej wcale nie było? Ale droga ucieczki chyba rzeczywiście jest…

 

Dziewczyna wyciągnęła ze spodni pasek. Odpowiednia gałąź znalazła się bardzo szybko.

 

 

 

*

 

Mrok i ciężkie, nieprzyjemne powietrze. Każdy oddech sprawia ból, jakby kolczasty drut dławił krtań. Ktoś nadchodzi. Nie widać go, nie słychać, ale Kryśka wie, że ktoś jest tuż przy niej.

 

„Witaj, moja słodka”.

 

-Witaj, mój aniele.

 

„Zdradziłaś mnie, ukochana. Chciałaś mi uciec, ale ona… Ech, nie domyślasz się, że ona nie jest dobra?… Okłamała cię. Powiedziała, że możesz uciec, choć doskonale wiedziała, że to nieprawda. Pamiętasz? Mówiłem, że jesteś moja na wieki”.

 

– Pamiętam, panie. Boję się ciebie.

 

„A jej się nie bałaś? Nie miałaś za złe, że posiadła serce twojego ukochanego? Dziwisz się? Cóż, szkło bywa jak lód, a jego okruch… Znasz przecież bajki. Filip jest dla niej sługą, kochankiem i jej narzędziem do tego, by usunąć cię z drogi. Gdybyś pozostała mi wierną, nic by ci nie groziło… A tak…”

 

– Boję się!

 

„Strach? Może słusznie się boisz, a może jest to już bez znaczenia. Jesteś moja, duszo, jesteś moja, śpiewie”.

 

Ból!!!

 

*

 

Mimo, że Łowcy z Christiną grali bardzo krótko, że nie zdążyli wydać żadnej płyty, że nie zaliczyli nawet porządnej trasy, dziewczyna stała się legendą. Urosła do skali symbolu, mistycznego zjawiska, ikony tego, co w muzyce najpiękniejsze. Jej niespodziewana śmierć, jak to się zwykle dzieje, oprócz powszechnej żałoby, spowodowała, że fani zaczęli ją gloryfikować i wynosić wyżej, niż w rzeczywistości zdołała dojść. Wszelkie media, zarówno te ambitniejsze, jak i zupełnie szmatławe, wtórowały opinii publicznej, przyczyniając się do szybkiego powstania legendy.

 

Niemal dokładnie w rocznicę śmierci Krystyny Skabiańskiej przygotowano ogromny koncert ku jej pamięci. Zaproszono absolutną czołówkę sceny muzycznej. Spośród tych, którym zaproponowano występ, nikt nie odmówił. Zapowiedzieli się i ETA, i Powidła, i niezniszczalny Domek Latarnika. Doskonali, Wielki Zad, Pomroczni i Elissa zgodzili się zagrać charytatywnie, a wiecznie młoda Żywica z grupą Lustro zaoferowali, że będą aktywnie wspierać Fundację Christina, powołaną do pomocy młodzieży z depresją. Trudno byłoby wskazać, kto będzie główną atrakcją tego wydarzenia, gdyby nie uczestnictwo trzech gwiazd bliżej związanych ze zmarłą.

 

Mieli być oczywiście Łowcy. Nikt nie wyobrażał sobie, że ta impreza może się odbyć bez nich. To, że wystąpią, uznawano więc za coś oczywistego. Zupełnie inaczej sprawa się miała z Ostrą, ponieważ wcale nie brakowało głosów, że Christina była jej największą konkurentką, przez co nie darzyły się szczególną sympatią. Ostra jednak bardzo szybko i z właściwą sobie pompą ogłosiła wszem i wobec, że się zjawi i najlepszym wykonaniem, na jakie ją stać, uczci pamięć, jak sama powiedziała, „wybitnej koleżanki po fachu”. Trzecią, ale wcale nie najmniej istotną spośród głównych atrakcji, miał być występ grupy Jaszczoora. Trzech bardzo młodych chłopaków od kilku miesięcy robiło oszałamiającą karierę, a z Christiną łączył ich cover jej największego przeboju "Głos w ciemności", a przede wszystkim menedżerka Lala. Zapowiadało się coś wielkiego.

 

Do wielkiej Hali Narodowej waliły tłumy. Biletów dawno nie było, ale to nie zniechęcało spóźnialskich, którzy oblegali wejścia licząc, że pojawią się koniki i nawet za jakieś absurdalne pieniądze, ale uda się wejść. Wielu chętnych znalazło też inne, mniej legalne sposoby na dostanie się do środka. Hala pękała w szwach.

 

Gdy ETA – pierwszy z wykonawców – wyszedł na scenę, a tłum zawył w ekstazie, stało się jasne, że koncert będzie jednym wielkim sukcesem. A potem było tylko coraz goręcej i goręcej.

 

Tuż przed północą swój czas mieli Łowcy. Razem z Konradem Łosiem dali taki popis, jakiego można by się spodziewać chyba tylko po Rolling Stonesach. Mimo upływu wielu godzin, publiczność zdawała się nie tylko nie czuć zmęczenia, ale z każdą piosenką rozkręcała się jeszcze bardziej i bardziej, daleko, poza granice ogarniane świadomością. To już nie był koncert. To było misterium, namacalny cud, erupcja emocji nieznana nauce.

 

Wydawało się, że po Łowcach nie może już być lepiej, ale Jaszczoora udowodniła, że to nieprawda. W prasie porównywano ich z Nirvaną i, nawet jeśli muzyka była trochę inna, to samo skojarzenie aż się narzucało.

 

Lala była tuż za sceną. Skakała w rytm piosenek, cieszyła się jak dziecko. Nawet jako współpracownica Ostrej nie była świadkiem czegoś równie fantastycznego. Kto mógł być lepszy? Chyba tylko Elvis…

 

Publiczność przyjęła Jaszczoorę rewelacyjnie, a po ich występie długo nie chciała się uciszyć. Nawet zapowiedź pojawienia się wielkiej Ostrej nie okazała się wystarczającą motywacją. Udało się wymusić bis i dopiero po nim organizatorzy mogli wrócić do planowanego porządku występów.

 

*

 

– Byliście wielcy! – Lala rzuciła się Górze na szyję i bez krępacji pocałowała namiętnie.

 

Tak Góra, jak i jego kumple, chwilowo nie byli w stanie przyjąć gratulacji. W głowach wciąż im szumiało, słyszeli nieustający aplauz i dziki ryk oszalałej z radości publiki. A gdzieś zza tego wszystkiego dobiegał do nich głos:

 

„Jesteście wielcy i jesteście moi! Grajcie tylko dla mnie i już na zawsze. Cokolwiek teraz się stanie, wy zostaniecie przy mnie…”

 

 

 

*

 

Ostra nie była nowicjuszką. Wiedziała, jak zrobić wrażenie, nawet w sytuacji, kiedy wydawało się, że już nic nie jest w stanie przyciągnąć uwagi. Na scenie pojawiła się w połyskującym, obcisłym kombinezonie, w asyście oślepiających wybuchów, iście piekielnych ogni i wagnerowskich tonów. To był jednak dopiero początek tego, co przygotowała na ten wieczór.

 

Zaczęła od tej samej piosenki, przy której pierwszy raz spotkała się z Kusym. Oczywiście nikt o tym nie myślał, nikt nie odebrał jako ostrzeżenie i zapowiedź nieszczęścia, bo i kto mógłby wiedzieć, co tliło się w głowie gwiazdy. A później…

 

 

 

*

 

– Ja pierdolę, ale show!!! – Dziewczyna z czerwonym irokezem ryczała wprost do ucha swojego chłopaka, a i tak miała wątpliwości, czy jej głos przebije się w szalonym hałasie.

 

Podobnie jak tysiące innych, patrzyli z nieustająco rosnącym podziwem na to, co wyprawia Ostra. To, jak wyglądała, nie budziło już takich emocji – ludzie zdążyli przywyknąć, ale te efekty specjalne…

 

Scena spowita była gęstym dymem, a wysokie płomienie po obu stronach, choć z pewnością fikcyjne, wyglądały jak najprawdziwszy pożar.

 

– Jesteście moi! Wszyscy!!! Tylko i na zawsze moi!!! – Krzyk gwiazdy poruszał do żywego, wywoływał dreszcze i rozpalał od środka.

 

– Kurwa, patrz! Jak ona to robi?

 

Kostium Ostrej pękł na plecach pozwalając rozwinąć się ogromnym, błoniastym skrzydłom. Wokalistka wzbiła się w powietrze, zatoczyła koło pod sufitem hali, a potem zionęła ogniem.

 

I ten ogień był prawdziwy! Palił, parzył!

 

*

 

Wszystkie drzwi były zatrzaśnięte, a wewnątrz hali panowało piekło. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Nikt nie wiedział dlaczego, ale panika, ból i śmierć były nazbyt namacalne, nazbyt realne.

 

Lala za wszelką cenę starała się trzymać chłopaków z Jaszczoory. Jakby to miało jej w czymś pomóc. Razem z nimi oraz grupą innych artystów i techników usiłowała wydostać się którymś z tylnych wyjść, ale i to okazało się niemożliwe. Ktoś wpadł na pomysł, by szukać okien, ale hala ich nie miała.

 

Fala ogarniętego paniką tłumu wdarła się na scenę i dalej, za kulisy, szukając tam ratunku. Dziki zgiełk i nieopanowany chaos wyrzuciły Lalę gdzieś w kąt, z dala od kogokolwiek znajomego. Właśnie wtedy, w gryzącym dymie i rozbłyskach płomieni, przed menedżerką pojawiła się Ostra.

 

– No, maleńka, czyżbyś zapomniała, z kim podpisałaś swój pierwszy, swój wieczny kontrakt?

 

Lala chciała coś odpowiedzieć, ale nim otworzyła usta, poczuła ból tak silny, że, choć nigdy nie rodziła, było to jedyne porównanie, jakie przychodziło jej do głowy. Jej ciało płonęło żywym ogniem, ale największym cierpieniem było uczucie, że gdzieś z trzewi, czy może z serca, aort i tętnic coś zostaje brutalnie wyrwane. W piekielnej torturze Ostra wydzierała Lali duszę.

 

 

 

*

 

Kusy w połyskliwym, czarnym płaszczu wyglądał jak postać nie z tej bajki. Pojawił się nie wiadomo skąd, wyłonił z największego ognia i nie bacząc na tratujących się ludzi szedł tam, gdzie w napierającej na drzwi grupie byli jego podopieczni z Jaszczoory.

 

 

 

Matowa ciemność, nieprzepuszczająca ani zapachów, ani światła, ani dźwięków, ogarnęła Górę, Paciorka i Jasia, szczelnie izolując ich od całego świata.

 

„Należycie do mnie. Wasze dusze i wasz talent są tylko moje. Już na wieczność…”

 

 

 

Epilog

 

 

 

Gwiazdy, komety, odłamki materii. Rozbłyski, wybuchy i próżnia. Nieograniczona czasoprzestrzeń, nieznana, nieogarniona. Kosmos i chaos. Płomyk, oślepiająco jasny, niczym rozbłysk zapalonej magnezji, ale niewypalający się. Zawieszony w nicości. Rozsypany wokół gwiezdny pył skrzy się diamentowo i gra. Gra Bach, gra Mozart, Dvorak, Chopin. Słychać Straussa i Czajkowskiego, słychać Elvisa i Cobaina. Debussy, Wagner i Beethoven. Śpiewa Freddie Mercury, a przygrywają mu Hendrix i Paganini. Jest i Christina, i Jaszczoora i wielu, wielu innych. Tych najlepszych.

 

Drugi płomień. Równie jasny, choć o bardziej czerwonym zabarwieniu, otoczony gęstą, tęczową mgiełką. Mgiełka krąży, miota się, tańczy. Krzyki i piski. Euforia.

 

„Widzisz, Ostra, miałem rację mówiąc, że oboje będziemy mieli to, czego pragniemy. Ty masz tysiące oszalałych dusz, a ja kilka, tylko te, na których mi zależało. Grają dla mnie. Umilają mi wieczność.”

 

„Szkoda, że nie chciałeś ze mną współpracować. Moglibyśmy mieć jeszcze więcej.”

 

„Zawsze ci mało. Mam, czego chciałem, a kiedy zapragnę czegoś nowego, wrócę tam. Tak, jak i ty wrócisz”.

 

 

 

"Ten głos nawiedzał mnie

 

Przybywał w snach

 

Wymawiał imię me

 

Aż nastał brzask

 

I chyba dalej śnię

 

Lecz razem z nim

 

(…)

 

Niezwykły duet nasz

 

Usłyszy noc

 

Bo mam nad tobą już

 

Nadludzką moc

 

A choć odwracasz się

 

Spoglądasz w tył

 

To ja

 

To Upiór tej opery

 

mam we władzy sny

 

(…)

 

Śpiewaj!

 

Śpiewaj dla mnie!

 

Śpiewaj, mój Aniele Muzyki!"

 

 

 

(„Upiór w operze” (fragment), muz. Andrew Lloyd Webber, sł. Charles Hart, przeł. Daniel Wyszogrodzki)

 

 

02-2010

LCF

Koniec

Komentarze

Pewnie większość tego nie zna, więc zapraszam.

"I am your angel of music! 

Come to your angel of music!"

Powiem ci, że w orginale ten musical ma znacznie więcej uroku :D

Jestem pod wrażeniem :)

Pozytywnym oczywiście.

Bury wilku, nie wiem, jakich słów użyć, by oddać emocje i wzruszenia jakich doznawałam podczas lektury. Nie znajduję słów, by wyrazić mój podziw i szacunek dla Ciebie.

DZIĘKUJĘ

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kudłaczu, ale że oryginał ma więcej uroku niż moje opowiadanie, czy niż polska wersja? Jeśli to drugie, to się zgadzam (zwykle oryginał jest najfajniejszy i niekoniecznie chodzi o kwestię tłumaczenia), jeśli to pierwsze, to pewnie też będzie to zgodne z prawdą, choć mimo oczywistej inspiracji, to wydaje mi się, że są to dwie różne bajki.

Homarze, pozytywne wrażenia zawsze cieszą autora. Może trudno to napisać jakoś bardzo wymownie, ale naprawdę mi miło.

Regulatorzy, podchodzisz pod patos, a ja wieszczem nie jestem i pewnie nie będę :) Nie mniej skoro udało mi się wydobyć z kogoś tak silne emocje, to czuję niezdrowe samozadowolenie. I to ja dziękuję, że chciało Ci się przeczytać wcale nie krótki tekst (nie mało czytelników rezygnuje już po spojrzeniu na objętość :( ) i jeszcze zostawić po sobie ślad.

Pozdrawiam

Bury wilku, opowiadanie przeczytałam wczoraj i, naprawdę, nie przyszły mi do głowy żadne sensowne słowa komentarza. Myślę, że źle wyglądałaby lista „ochów i achów” przeplatana wyrazami zachwytu, że to jest „super, ekstra, nadzwyczajne, fajne, świetne” i takie tam. Bałam się powiedzieć, że tekst jest doskonały, bo wiem, że nawet uznani twórcy widzą zawsze możliwość poprawienia swego dzieła.  

Rano przeczytałam tekst ponownie, ale niemoc prostego wyrażenia myśli trwała. Nie chciałam być patetyczna, chciałam tylko wytłumaczyć, dlaczego mój komentarz ograniczam do zwykłego  „dziękuję”.  

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Prawde powiedziawszy moja poprzednia wizyta ograniczyła się tylko do pobierznego przejżenia tekstu, ale dziś przeczytalem i muszę powiedzieć że mnie wciągneło. Dekapitacje za pomocą tramwaju wziąłeś chyba z mistrza i małgożaty (świetna książka:D) Ale kilka faktów się nie zgadza. Skoro ostra i kusy byli tymi wiecznymi aniołami/demonami, nie wiem i nie chcę zgadywać, i z epilogu wynika, że się znali, to dlaczego na początku byli sobie obcy? I dlaczego kusy interesował się talętem ostrej skoro nie mógł mieć jej duszy bo wiedział, że była... czymś tam?

I nie podobala mi się końcówka na scenie z ostrą. Ale ja poprostu nie przepadam za podobnymi akcjami, pomijając fakt, że jestem ciekaw, jak świat zareagował na podobne zdarzenia.

No i znalazłem jedną literówkę: "zdawał sobie sprawą" ale i w moim komentażu pewno ich nie brak :D

Ogółem bardzo fajnie. 5/6 (ale co to! zniknęły oceny!)

I mniałem namyśli polską wersję, nie opowiadanie. Bo go wtedy nie przeczytałem, ale przeczytałem teraz i steirtdzam... że tych dwóch żeczy nie idzie porównać :P ale jak pisałem, opko bardzo fajne

Przeczytałam. Że czepialskie i wiecznie niezadowolone babsko jestem, to...

 

"Tymczasem" łącznie. 

 

"Sztuka bez ograniczeń, zdolności, z całą oczywistością, nieludzka." - prawdę mówiąc nie za dobrze rozumiem, przez te wszystkie przecinki, sens tego zdania.

 

Dyskusje i rozważania trwają, zdaje się jednak, że zastępowanie słowa "trudno" wyrazem "ciężko" w wielu kontekstach jest przez językoznawców niemile widziane. Osobiście od "spotkać go będzie ciężko" dostałam wysypki, uważam, że właściwym słowem będzie tutaj jednak: trudno.

 

Hihi, gdzie jest ta cudowna pizzeria, w której "już po chwili" dostaje się jedzonko? ; P Może mam szczególnego pecha, ale ja zawsze czekam przynajmniej pół godziny na posiłek w pizzerii ; (

 

"- No, powiedz , chcę wiedzieć." - zbędna spacja

 

"Wydawało się, że powietrze iskrzy od napięcia. Ostra wydawała się być wulkanem..." - brzydkie powtórzenie

 

"- Posiedzieliśmy sobie. - Ostrej wreszcie znudziła się ta głupia sytuacja - A teraz chodźmy na salę." - kropka po "sytuacja"

 

Przyznam, że nie wiem, jak wymawia się jego imię, ale czy nie powinna być raczej Steve'a Vaia a nie Steve'go?

 

"- Bierz, jest twoja - Kusy podał Darkowi gitarę." - po "twoja" kropka.

 

"Wiem - zero skruchy. - Jednak zdania nie zmienię." - Kropka po "wiem", "zero" wielką literą?

 

"Wniebogłosy" piszemy łącznie.

 

"...w rytm jakiejś niesamowitej symfonii, wygrywanej przez niewidzialna orkiestrę." - Literówka: niewidzialną.

 

"- Tak.?- Kryśka nie znała numeru, ale odebrała." - Łomatko, kropka przed znakiem zapytania? Cóż to za wynalazek? I brak spacji przed myślnikiem. Spacji zresztą gdzieśtam jeszcze brakuje, ale już szukać nie będę.

 

"Gwiazda nic nie wiedziała, ona szła przed siebie..." - czysto subiektywnie uważam to zdanie za okropne.

 

"Adam trącił strunę basu i w tym momencie wszystkie szyby w studiu rozsypały się w drobny mak.
- O rzesz kurr... - Wszyscy obecni odruchowo skulili się..." - powtórzenie.

 

"- Myślę, że powinnaś odciąć się od naszego zespołu i pójść swoja drogą." "Filip usiłował złapać jakiś kontakt ze swoja dziewczyną, ale ona nie odbierała." - ta sama literówka: swoją.

 

To tak z grubsza.

 

Ogromny plus za smaczki. Na przykład przy ETA, Powidłach i Domku Latarnika upadłam ze śmiechu. ; )

 

Czyta się całkiem gładko, ciekawie, wciąga. Niewątpliwie jest to dobry tekst. Z jakiegoś powodu jednak niektóre fragmenty wydały mi się nie do końca pasujące do całości, a z kolei pewnych rzeczy mi zabrakło. I dość szybko można się zorientować, co też Kusy z Ostrą odczyniają, ich tożsamość nie była dla mnie niespodzianką. Co nie zmienia faktu, że miło spędziłam czas nad Twoim tekstem, Bury Wilku ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Czytało się miło, do pewnego momentu poczułem się wciągnięty. Niezły tekst, na pewno. Nie wiem czy można to nazwać rzeczywiście komplementem, ale w porównaniu z tym, co ostatnio można na tej stronie przeczytać, wyraźnie się wybija. Jednak - nie potrafię wyjaśnić dlaczego - zdecydowanie były miejsca, w których opowiadanie traciło na jakości, czytało się je mniej przyjemnie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Moimzdaniem największym minusem opowiadania jest nadmiar postaci obdarzonych specjalnymi  zdolnościami i to, że naturalny konflikt między nimi nie jest odpowiednio wyeksponowany. Przez to końcówka psuje odbiór całego tekstu. Tym niemniej bardzo fajnie się czyta.

pozdrawiam

I po co to było?

Bardzo fajne opowiadanie, chociaż końcówka to jego zdecydowanie najsłabszy element.

 

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka