- Opowiadanie: An-Nah - To wina romansów (PARANORMAL 2012)

To wina romansów (PARANORMAL 2012)

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

To wina romansów (PARANORMAL 2012)

TO WINA RO­MAN­SÓW

 

 

 

Dziew­cząt­ko świer­go­ta­ło w naj­lep­sze, wdzię­czy­ło się, pre­zen­to­wa­ło biust ob­cią­gnię­ty co naj­mniej roz­miar za małym T-shir­tem. Kry­stian czuł zmę­cze­nie i na­ra­sta­ją­cą mi­gre­nę. Cóż, czuł­by tę ostat­nią, gdyby mi­gre­ny go do­ty­czy­ły. Nie­ste­ty, ból głowy nie chciał na­dejść, a może wtedy by­ła­by jakaś wy­mów­ka, jakiś spo­sób wy­krę­ce­nia się.

 

Ko­la­cja. Myśl o ko­la­cji, Kry­stian. Po to za­pro­si­łeś tu to stwo­rze­nie, praw­da?

 

Dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko znad swo­je­go ta­le­rza.

 

– I… o ran­ny­yy… nigdy dotąd nie byłam w tak ele­ganc­kiej re­stau­ra­cji…

„I nie umiesz się za­cho­wać ani tro­chę” – my­ślał znie­chę­co­ny Kry­stian. Po­wi­nien był ją uprze­dzić, gdzie idą, a teraz świe­cił oczy­ma za ten jej przy­cia­sny T-shirt. Choć z dru­giej stro­ny, pew­nie swoją pierw­szą wie­czo­ro­wą su­kien­kę dziew­czy­na kupi do­pie­ro na stud­niów­kę. Może po­wi­nien się po­świę­cić i spra­wić jej coś…?

 

Nie, nie ma mowy! Jakby to wy­glą­da­ło, gdyby na­sto­la­tek nagle kupił na­sto­lat­ce ele­ganc­ką kre­ację?

„Na­stęp­nym razem trze­ba bę­dzie iść gdzie in­dziej” – my­ślał, wy­pro­wa­dza­jąc w końcu dziew­czy­nę z lo­ka­lu. „Kino. Spa­cer. McDo­nald. Pizza Hut w naj­lep­szym wy­pad­ku. Dys­ko­te­ka. Żad­nych ele­ganc­kich miejsc. Żad­nych mu­ze­ów”

Po­przed­nią za­brał na wer­ni­saż. Też nie miała po­rząd­nej kre­acji i wy­nu­dzi­ła się śmier­tel­nie. A przy oka­zji upiła… Nie, to bzdu­ra, że pi­ja­ne dziew­czy­ny są ła­twiej­sze w ob­słu­dze: lecą przez ręce, wpa­da­ją w hi­ste­rię i sma­ku­ją al­ko­ho­lem. Okro­pień­stwo.

 

– Gdzie teraz?

 

Dziew­czę przy­kle­iło się do kry­stia­no­we­go ra­mie­nia, za­trze­po­ta­ło rzę­sa­mi. Cho­le­ra, pa­nien­ka była ładna. Młoda, cie­pła, mięk­ka. Tylko tak kosz­mar­nie, kosz­mar­nie bez wy­ra­zu…

– Spa­cer – za­de­cy­do­wał, wio­dąc ją po­grą­żo­ny­mi już w mroku ulicz­ka­mi.

 

Och, mieć to już za sobą, mieć już za sobą to wszyst­ko, wró­cić do domu i zająć się czymś… bar­dziej kon­struk­tyw­nym niż głu­pia pa­nien­ka.

Kilka me­trów dalej la­tar­nia nie dzia­ła­ła, a mię­dzy sta­ry­mi ka­mie­ni­ca­mi był cichy, mrocz­ny za­ułek. Tam wła­śnie Kry­stian przy­szpi­lił za­sko­czo­ne dziew­czę do ścia­ny.

***

 

– To wszyst­ko wina li­te­ra­tu­ry.

 

– To zna­czy? – Na­uczy­ciel­ka pa­trzy­ła na niego z za­cie­ka­wie­niem.

 

Przy­ku­wał jej uwagę i mu­siał przy­znać, że lubił to robić. Lubił, kiedy za­czy­na­ła z nim dys­ku­to­wać, na lek­cji czy na prze­rwie, raz nawet w au­to­bu­sie, kiedy je­cha­li w tę samą stro­nę.

 

– Pro­szę sobie wy­obra­zić: ro­man­se, ro­man­se wszę­dzie. He­le­na Tro­jań­ska: wojna o ko­bie­tę. Tri­stan i Izol­da, Romeo i Julia… mi­łość która jest sil­niej­sza od wszyst­kie­go, mi­łość, dla któ­rej po­świę­ca się życie. Co za głu­po­ta! Potem mamy całą masę po­wie­ści XIX-wiecz­nych. W tych am­bit­niej­szych mamy po­ka­za­ne, jak tok­sycz­na może być taka mi­łość, ale czy lu­dzie to zro­zu­mie­ją? Nie, oni już są na­kar­mie­ni ta­ni­mi ro­man­sa­mi, oni już wie­rzą: mi­łość aż po grób. A potem? Co potem? Wy­pa­le­nie. Sa­mot­ność. Re­zy­gna­cja z sa­me­go sie­bie: bo swoje życie spo­łecz­ne, twoja praca, twoje hobby nie są tak ważne jak ab­so­lut­ne od­da­nie się dru­giej oso­bie. A kiedy się okaże że ten wy­ma­rzo­ny, wy­śnio­ny zwią­zek nie speł­nia two­ich ocze­ki­wań, co ci po­zo­sta­nie? Nic. Ale ma­szy­na jest w ruchu, po­pkul­tu­ra pod­trzy­mu­je model. I co mamy? Afir­ma­cję tok­sycz­nej mi­ło­ści w ro­man­sach pa­ra­nor­mal­nych! Dziew­czy­ny marzą o wiecz­nej mi­ło­ści do wam­pi­ra, żeby choć ta­kiej, jak w „Dra­cu­li”… mówię o fil­mie Cop­po­li… ale nie, po­ja­wia się Meyer… To nie ma sensu, naj­mniej­sze­go, ale prze­cież uczy­my się przez mi­me­sis, tak? Więc pod­świa­do­mie do­sto­su­je­my się do fik­cji… myślę, że nawet jakiś wam­pir, gdyby ist­niał, ma­rzył­by o tra­gicz­nej mi­ło­ści do śmier­tel­nicz­ki.

 

Prze­rwał. Na­uczy­ciel­ka za­śmia­ła się, przy­kła­da­jąc dłoń do ust. Miała ślicz­ne do­łecz­ki w okrą­głych po­licz­kach, kiedy się tak uśmie­cha­ła.

 

Za ple­ca­mi Kry­stian usły­szał po­gar­dli­we prych­nię­cie. To jego wczo­raj­sza ko­la­cja. Wła­śnie bu­do­wał sobie opi­nię nie­czu­łe­go, cy­nicz­ne­go dra­nia, nie wie­rzą­ce­go w Praw­dzi­wą Mi­łość.

 

I do­brze. Miał dość ca­łe­go tego ga­da­nia o Praw­dzi­wej Mi­ło­ści.

 

– A ty wie­rzysz w mi­łość, Kry­stian? – spy­ta­ła nagle na­uczy­ciel­ka.

 

Za­tka­ło go. Prze­cież po­wie­dział, co myśli, czyż nie? Nie wy­ra­ził się dość jasno?

 

– Ja… – za­czął, ale na całe szczę­ście oca­lił go dzwo­nek.

 

Ode­tchnął z ulgą. Chyba za bar­dzo dał się po­nieść.

 

Przy­naj­mniej Magda nie bę­dzie go wię­cej mę­czyć. Uzna te po­ca­łun­ki w za­uł­ku za cy­nicz­ne.

 

– Kry­stian…

Pod­niósł oczy. W pu­stej sali lek­cyj­nej zo­stał tylko on i na­uczy­ciel­ka. Stała przy jego ławce, opie­ra­ła się o nią dło­nią. Ko­bie­ta w wieku, jak to się mówi, bal­za­kow­skim: trzy­dzie­sto­lat­ka za okrą­gła jak na współ­cze­sne stan­dar­dy urody, z pierw­szy­mi zmarszcz­ka­mi do­oko­ła oczu i ust, de­li­kat­ny­mi li­nia­mi na czole. Sto­no­wa­ny swe­ter, srebr­na bran­so­let­ka na nad­garst­ku, tuż nad wy­raź­nie ry­su­ją­cy­mi się, nie­bie­ski­mi li­nia­mi żył…

 

– Zde­ner­wo­wa­łem panią?

 

– Ależ skąd – Uśmiech­nę­ła się, sze­ro­ko, cie­pło. – Po pro­stu znowu za­sko­czy­łeś. Mało znam ludzi z po­dob­ny­mi po­glą­da­mi, a już na pewno…

 

– …nie spo­dzie­wa się ich pani po uczniu li­ceum, co? – uzu­peł­nił, ba­wiąc się ner­wo­wo wi­sior­kiem.

 

– Nie. Choć po tobie po­win­nam. Nie pa­su­jesz tu.

 

Przy­gryzł wargę, zgar­nął ze­szy­ty do torby. Wstał.

– Wiem – mruk­nął i ru­szył ku wyj­ściu z klasy.

 

Ten jeden rok. Ten jeden, je­dy­ny rok. Potem stu­dia. Wy­ma­rzo­ne stu­dia. Po to ta cała farsa. Dla nauki. Dla wie­dzy.

 

Oczy­wi­ście, nie za­brał się za to na­le­ży­cie. Trze­ba było sobie zro­bić od razu świa­dec­two ma­tu­ral­ne i iść na stu­dia bez mę­cze­nia się w li­ceum. Ale kiedy do­stał me­da­lion był tak za­uro­czo­ny no­wy­mi moż­li­wo­ścia­mi, ze nie prze­my­ślał spra­wy. Nie my­ślał, że szko­ła śred­nia bę­dzie tak… kosz­mar­nie nudna.

 

Może li­czył na ja­kieś zna­jo­mo­ści. Na świe­że spoj­rze­nie współ­cze­snej mło­dzie­ży? Może, pod wpły­wem cho­ler­ne­go im­pe­ra­ty­wu ro­man­sów, li­czył na mi­łość…

– Pier­do­lę to – mruk­nął, kie­ru­jąc się w stro­nę au­to­bu­su.

 

Przy­naj­mniej w tych chwi­lach fru­stra­cji le­piej było mu wejść w rolę na­sto­lat­ka. Zły i nie­szczę­śli­wy bar­dziej przy­po­mi­nał swo­ich rze­ko­mych ró­wie­śni­ków.

 

Nie jest do­brze być wy­kształ­co­nym dan­dy­sem rodem z dzie­więt­na­ste­go stu­le­cia pró­bu­ją­cym się do­pa­so­wać do dzie­cia­ków w dwu­dzie­stym pierw­szym… Naj­pierw mu­siał do­sto­so­wać ubra­nie, a i tak cza­sem wy­zy­wa­no go od „pe­da­łów”… Nie, żeby ho­mo­sek­su­alizm uwa­żał za coś złego: po pierw­szym stu­le­ciu ist­nie­nia róż­ni­ca płci prze­sta­je mieć tak wiel­kie zna­cze­nie i to, że kogoś bar­dziej in­te­re­su­ją ko­bie­ty, jest ra­czej kwe­stią wy­bo­ru, niż cze­go­kol­wiek in­ne­go.

 

Im­pe­ra­ty­wy bio­lo­gicz­ne nie ist­nie­ją już, kiedy nie mo­żesz się roz­mna­żać, ale im­pe­ra­ty­wy psy­cho­lo­gicz­ne i emo­cjo­nal­ne po­zo­sta­ją. Jest po­trze­ba: po­trze­ba to­wa­rzy­stwa. Nikt bo­wiem nie zo­stał stwo­rzo­ny do życia w sa­mot­no­ści i można uty­ski­wać na te cho­ler­ne wizje Je­dy­nej Praw­dzi­wej Mi­ło­ści, ale kiedy prze­szło się nimi na wylot, trud­no już od nich uciec. Po­zo­sta­je żyć w stra­chu: a jeśli taka Je­dy­na Praw­dzi­wa Mi­łość cię znisz­czy, kiedy ją znaj­dziesz? Co bę­dziesz mu­siał dla niej po­świę­cić, a co bę­dzie mu­sia­ła po­świę­cić druga stro­na? Do­tych­cza­so­we życie, żeby być z nim na za­wsze? Czy może prze­ciw­nie: on bę­dzie mu­siał pa­trzeć jak jego uko­cha­na sta­rze­je się i umie­ra?

***

 

Kry­stian dzie­lił z in­ny­mi isto­ta­mi swo­je­go ro­dza­ju jedno szcze­gól­ne hobby: na­mięt­ne po­chła­nia­nie ksią­żek, które o ta­kich jak on na­pi­sa­li śmier­tel­ni. Ksią­żek, fil­mów, ko­mik­sów, gier też. Pod­kre­śla­nie za­rów­no bzdur­nych, jak i traf­nych frag­men­tów. Dys­ku­to­wa­nie na temat tego, jak zmie­nia się wizja na prze­strze­ni wie­ków… Wam­pi­rze kółka dys­ku­syj­ne.

 

Przy­dat­ne. Wie­dzia­ło się, czego ocze­ku­ją lu­dzie.

 

Oczy­wi­ście tego, że lu­dzie ocze­ku­ją cho­dze­nia po słoń­cu i uczęsz­cza­nia do li­ceum Kry­stian do­wie­dział się już po tym, jak do­stał me­da­lion i za­czął tę nie­szczę­sną ma­ska­ra­dę. Cóż… me­da­lion był po pro­stu prak­tycz­ny i po­sze­rzał moż­li­wo­ści (za małą cenę więk­sze­go za­po­trze­bo­wa­nia na krew: cóż, kiedy jest się ak­tyw­nym całą dobę, trze­ba jeść dwa razy wię­cej, praw­da?). I dawał na­dzie­ję na wię­cej kon­tak­tów z ludź­mi, z żywą nauką, nie tylko przez In­ter­net – wspa­nia­ły wy­na­la­zek nota bene – ale w czte­ry oczy.

 

W każ­dym razie, czy­ta­jąc te wszyst­kie wy­nu­rze­nia oraz plony fan­ta­zji au­to­rów Kry­stian nie raz tra­fiał na tezę o wam­pi­rze – sa­mot­nym dra­pież­cy, tak od­mien­nym od ludzi, że nie­mo­gą­cym z nimi żyć. Ce­lo­wa­ła w tym zwłasz­cza li­te­ra­tu­ra bar­dziej idąca w stro­nę na­uko­wą – in­te­re­su­ją­ca, ow­szem, ale nie zga­dza­ją­ca się z oso­bi­sty­mi ob­ser­wa­cja­mi. Kry­stian ludzi po­trze­bo­wał tak samo, jak po­trze­bo­wał ich krwi.

 

(Och, oczy­wi­ście były jesz­cze kon­tak­ty z wła­snym ro­dza­jem… twór­cy pew­nej gry fa­bu­lar­nej do­sko­na­le to mu­sie­li wy­czuć, kon­stru­ując wam­pi­rze spo­łe­czeń­stwo…)

 

Tego wie­czo­ra nie spę­dzał więc sa­mot­nie, a włó­cząc się po mie­ście, za­glą­da­jąc do ka­wiar­ni i pubów. Tro­chę po­pi­jał colę, tro­chę roz­ma­wiał z ludź­mi. Chło­nął obec­ność, gwar, cie­pło i za­pach. Bez nich ist­nie­nie wy­da­wa­ło mu się nie­kom­plet­ne. Nie, nie był stwo­rzo­ny do roli sa­mot­ne­go dra­pież­cy.

 

A poza tym w tłu­mie le­piej się po­lu­je.

 

Co praw­da teraz nie po­lo­wał, przy­naj­mniej nie pla­no­wał. Jeśli się trafi ktoś wart za­in­te­re­so­wa­nia, czemu nie. Ale nic na siłę.

 

Sie­dział przy ka­wiar­nia­nym sto­li­ku, gdy w głębi sali do­strzegł zna­jo­mą twarz. Na­uczy­ciel­ka sie­dzia­ła w to­wa­rzy­stwie ja­kie­goś męż­czy­zny i, co wy­da­ło się Kry­stia­no­wi za­baw­ne, słu­cha­ła go z rów­nym za­in­te­re­so­wa­niem, co on wczo­raj Magdy.

 

A facet był doj­rza­ły, si­wie­ją­cy na skro­niach, ele­ganc­ki… No dobra, pró­bo­wał być ele­ganc­ki, ale szcze­rze mó­wiąc, ma­nier nie miał za grosz. Łypał tylko na ko­bie­tę, pod­wi­jał man­kiet ko­szu­li tak, żeby wi­dzia­ła jego drogi ze­ga­rek i w ogóle sta­rał się…

 

Uch, co on wła­ści­wie chciał zro­bić? Zła­pać bie­dacz­kę na gru­bość port­fe­la? Ża­ło­sne. Do­kład­nie z tego po­wo­du Kry­stian mu­siał się pil­no­wać, żeby nie pła­cić za wiele za swoje ko­la­cje.

 

Z dru­giej stro­ny, jeśli ona uma­wia się z ta­ki­mi fa­ce­ta­mi to…

 

Nie­ocze­ki­wa­nie dla sa­me­go sie­bie Kry­stian po­czuł roz­cza­ro­wa­nie wy­mie­sza­ne ze zło­ścią. Do cho­le­ry, lubił tę ko­bie­tę. Na­praw­dę lubił. Miał ją za in­te­li­gent­ną, wraż­li­wą, cie­płą… gdyby za­czął się za­sta­na­wiać, wy­szło­by, że myśli o niej w sa­mych su­per­la­ty­wach…

 

Och, może i do­brze, że facet z ro­lek­sem na prze­gu­bie psuje ten wy­ide­ali­zo­wa­ny obraz…

Nagle na­uczy­ciel­ka wsta­ła. Kry­stian wi­dział, jak opie­ra­jąc dło­nie na bio­drach mówi coś do męż­czy­zny – wzbu­rzo­na, pod­nie­sio­nym gło­sem. Oho?

 

Rzu­ci­ła na stół pie­nią­dze, pew­nie rów­no­waż­ność wy­pi­tej kawy i zje­dzo­ne­go ciast­ka, chwy­ci­ła to­reb­kę i ru­szy­ła ku wyj­ściu.

 

Kry­stian po­wi­nien udać, że jej nie widzi – nie zro­bił tego. Chwy­cił ko­bie­tę za ramię.

 

Za­trzy­ma­ła się gwał­tow­nie.

 

– Pani Rud­nic­ka? Co się stało?

 

Po­zna­ła go do­pie­ro po chwi­li – może przez wzbu­rze­nie, może dla­te­go, że ubie­rał się ina­czej niż w szko­le i wy­glą­dał na kilka lat star­sze­go. I cóż, ele­gant­sze­go też, choć nie tak osten­ta­cyj­nie jak ten facet.

 

– Och, Kry­stian. Ja…

– Chodź­my – za­pro­po­no­wał, wi­dząc, że to­wa­rzysz na­uczy­ciel­ki wsta­je i chyba kie­ru­je się w ich stro­nę.

 

Zo­sta­wił pie­nią­dze na sto­li­ku i wy­cią­gnął ko­bie­tę na ze­wnątrz, nie mogąc opę­dzić się od wra­że­nia, że po­peł­nia kosz­mar­ny błąd.

 

Ale, stało się: stali teraz oboje na rynku, ka­wiar­nia i nie­przy­jem­ny facet byli już wspo­mnie­niem.

– Nie­uda­na rand­ka?

 

Na­uczy­ciel­ka kiw­nę­ła głową.

 

– Przy­ła­pa­łeś mnie, Kry­stian.

 

– Nie ma się tego co wsty­dzić. Moje też są nie­uda­ne.

Wy­glą­da­ła, jakby chcia­ła coś po­wie­dzieć. Alu­zja do jego urody i in­te­li­gen­cji? Moż­li­we… Och, na­praw­dę są­dzi­ła, że bycie przy­stoj­nym i wy­ga­da­nym jakoś uła­twia spra­wę (po­miń­my już fakt wpły­wu bycia wam­pi­rem na szan­se rand­ko­we…)? Sama była atrak­cyj­ną jak dia­bli, za­dba­ną, bły­sko­tli­wą ko­bie­tą, mu­sia­ła wie­dzieć, jak to jest!

 

– To dla­te­go masz takie po­glą­dy na mi­łość? – spy­ta­ła, omi­ja­jąc to, co cho­dzi­ło jej po gło­wie.

 

– Też – mruk­nął nie­za­do­wo­lo­ny. Cho­le­ra, czemu wła­śnie ten temat, wła­śnie tu, wła­śnie teraz, wła­śnie z nią?

 

– Szko­da. Taki młody chło­pak, a tak… cza­sem mam wra­że­nie, że je­steś roz­cza­ro­wa­ny ży­ciem, Kry­stian. Zgorzk­nia­ły. Jak stary czło­wiek. Szko­da. Masz całe życie przed sobą.

 

Zdu­sił śmiech. Całe życie? To ona ma przed sobą całe życie: trzy­dzie­ści lat, ile to jest w dzi­siej­szym świe­cie? Nic! Ty­siąc moż­li­wo­ści… Ona jest młoda, jest przy nim dziec­kiem, to tylko jego wła­sna forma, jego nie­śmier­tel­ne ciało każą mu uda­wać na­sto­lat­ka.

– Nie wie pani, co pani mówi – rzekł, nie mogąc się po­wstrzy­mać.

 

I nie mógł się po­wstrzy­mać przed chwy­ce­niem jej pod ramię i po­pro­wa­dze­niem przed sie­bie.

 

To była noc, jego świat, jego rze­czy­wi­stość. Tu on był star­szy, bar­dziej do­świad­czo­ny. On rzą­dził, on pro­wa­dził…

 

– Nie ro­zu­miem… Jest coś, czego nie wiem? Cho­ro­ba…?

 

– Za­awan­so­wa­na he­mo­flia – za­śmiał się.

 

– Ale to nie jest…

 

– Śmier­tel­ne? Nie, oczy­wi­ście nie: już na to umar­łem. Je­stem wam­pi­rem.

 

Nie uwie­rzy­ła: oczy­wi­ście, nie po­wie­dział­by jej, gdyby po­dej­rze­wał, że uwie­rzy.

 

Za­śmia­ła się. Ależ miała per­li­sty śmiech! I te do­łecz­ki… i cie­pło jej ciała…

 

– Oj, Kry­stian, Kry­stian…

 

– Jutro bę­dzie­my oboje w szko­le. Jutro w bla­sku dnia pani nawet nie bę­dzie wie­rzy­ła, że by­li­śmy na tym spa­ce­rze… Więc rów­nie do­brze mogę teraz mówić, że je­stem wam­pi­rem, praw­da? Głu­pim wam­pi­rem, który miał pecha zo­stać wy­cho­wa­nym jako skraj­ny ro­man­tyk, prze­mie­nio­nym w wieku sie­dem­na­stu lat i do­dat­ko­wo – na­czy­tać się bzdur­nych ksią­żek, które wy­krzy­wi­ły mu spo­sób my­śle­nia… może się pani ze mnie śmiać – przy­wy­kłem… Znam pewną wam­pi­rzy­cę, która robi to cią­gle – swoją drogą, wspa­nia­ła, in­te­li­gent­na ko­bie­ta… po­win­na ją pani po­znać. Nie. Chyba pani ra­czej po­win­na po­znać ja­kie­goś mi­łe­go fa­ce­ta… co po­wie­dział tam­ten, jeśli mogę spy­tać?

 

Spe­szy­ła się, za­czer­wie­ni­ła jak pen­sjo­nar­ka.

 

– Za­sa­da trzech ran­dek…

 

– Dupek! – wy­krzyk­nął Kry­stian obu­rzo­ny. – Pani z nim była na trzech rand­kach?

– Na dwóch. I sama nie wiem, czemu… Chyba po pro­stu… – za­wie­si­ła się. – Zaraz, czy ja się wła­śnie zwie­rzam wła­sne­mu ucznio­wi?!

 

Roz­ło­żył ra­mio­na. Cóż, tylko jedno: dru­gim nadal przy­trzy­my­wał ją przy sobie.

 

Głupi. Tyle mógł o sobie po­wie­dzieć.

 

Cóż. Raz kozie śmierć (a wam­pi­ro­wi kołek w to bied­ne, na­fa­sze­ro­wa­ne ro­man­si­dła­mi serce…)

 

– Mam wię­cej lat niż pani…

– Ty znowu swoje? – spy­ta­ła, ale za­śmia­ła się. Do­brze. Idzie­my w dobrą stro­nę.

 

– W naj­gor­szym wy­pad­ku: chcę panią roz­śmie­szyć.

 

– To naj­gor­szy wy­pa­dek? A twój wam­pi­ryzm?

Uśmiech­nął się. W bla­sku la­tar­ni jego zęby mu­sia­ły błysz­czeć, twarz mu­sia­ła wy­glą­dać sta­rzej.

 

– Och, to wy­pa­dek naj­lep­szy, tak sądzę. Dla mnie. Dla pani.

 

Nie wie­rzy­ła, oczy­wi­ście. Miał to gdzieś. Kie­dyś uwie­rzy – za któ­rymś razem. I pal licho róż­ni­cę wieku, którą stwo­rzył sztucz­nie, przez wła­sną głu­po­tę, przez tę cząst­kę na­sto­lat­ka, która zo­sta­ła w nim sprzed prze­mia­ny. Kto po­wie­dział, że ma się za­da­wać tylko z dzie­cia­ka­mi, skoro dzie­cia­ki są po pro­stu głu­pie?

 

Przy­naj­mniej on i Ilona Rud­nic­ka umie­li za­cho­wać ja­ki­kol­wiek dy­stans (albo choć uda­wać, że go za­cho­wu­ją) do tych wszyst­kich ro­man­si­deł, które na­mie­sza­ły im w gło­wach.

 

 

 

 

 

KO­NIEC

 

 

Kra­ków, 17-18 sierp­nia 2012

Koniec

Komentarze

No przy­naj­mniej była szan­sa wy­ko­rzy­stać ten po­mysł :)
Ale ro­man­se pa­ra­nor­mal­ne i ja nie lu­bi­my się o tyle, że kiedy ostat­nim razem pró­bo­wa­łam ta­ko­wy na­pi­sać, wy­szło mi coś kom­plet­nie in­ne­go...

Wtrą­ce­nia w na­wia­sach. Nowa moda jakaś. A wy­star­czy zmia­na szyku, cza­sem zmia­na jed­ne­go, dwóch słów, za­sto­so­wa­nie prze­cin­ków lub myśl­ni­ków, i tego pa­skudz­twa nie trze­ba sto­so­wać...   

No cóż, je­stem wro­giem na­wia­so­wych ko­men­ta­rzy­ków, ob­ja­śnio­nek, żar­ci­ków i te pe.  

Poza tym --- w po­rząd­ku. Na ko­la­na nie po­wa­la, ale po­mysł jest, moim zda­niem, cie­ka­wy. Fakt, że nie poj­mu­ję, po ja­kie­go dia­bła od­mło­dzo­ne­mu ze­wnętrz­nie wam­pi­ro­wi dy­plom wyż­szej uczel­ni, ale niech bę­dzie, że wła­sny eks­pe­ry­ment prze­pro­wa­dza...   


Przy­naj­mniej on i Ilona Rud­nic­ka umie­li mieć ja­ki­kol­wiek dy­stans (...)  ---> khm, khm... Umie­li mieć ja­ki­kol­wiek? A może po­tra­fi­li za­cho­wać, utrzy­mać, wy­ro­bi­li, wy­pra­co­wa­li sobie na pod­sta­wie do­świad­czeń dy­stans? Bez ja­kie­go­kol­wie­ka?  

Byłem prze­czy­ta­łem.

No naj­słab­szym ogni­wem po­my­słu była obec­ność wam­pi­ra w li­ceum - nigdy nijak tego mo­ty­wu nie ku­po­wa­łam i nie ro­zu­mia­łam, a tu nagle po­mysł który się na nim opie­ra... Mu­sia­łam zna­leźć ja­kieś wy­ja­śnie­nie, dość głu­pie, ale Kry­stian sam przy­zna­je, że to był durny po­mysł :)

Co do na­wia­sów, to też za nimi nie prze­pa­dam, szcze­rze mó­wiąc, ale prze­sta­łam wi­dzieć w nich osta­tecz­ne zło, kieyd tra­fi­łam na nie u Kay'a. Fakt, w innej funk­cji. Ale jeśli Kay może, to zna­czy, że na­wia­sy nie są do­me­ną tylko gim­na­zjal­nej gra­fo­ma­nii :)

 

Dzię­ki :)

Cie­ka­we ob­ró­ce­nie naj­bar­dziej okle­pa­ne­go mo­ty­wu ostat­nich lat. No i na­praw­dę do­brze na­pi­sa­ne.

muszę przy­znać, że po­do­ba­ło mi się ^^

Myśl pierw­sza, na widok no­we­go opo­wia­da­nia: An-Nah i ro­mans pa­ra­nor­mal­ny?!

Myśl druga: Prze­cież to An-Nah, na­je­ży Jej za­ufać.

Myśl trze­cia, po lek­tu­rze: Bar­dzo po­rząd­nie na­pi­sa­ne i, moim zda­niem, naj­lep­sze opo­wia­da­nie kon­kur­so­we.

Po­zdra­wiam.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie po­my­śla­łaś, że Kay, być może, ina­czej nie po­tra­fi? {  :-) }

Re­gu­la­to­rzy: my się znamy z ja­kichś in­nych oko­licz­no­ści, że masz do mnie takie za­ufa­nie?

 

Adam: A po­my­śla­łam. Każ­de­mu się zda­rza :P

An-Nah, nie, ale duchy by­tu­ją­ce na ste­pach bez­kre­snych twier­dzą, że na­le­ży Cię za­ufa­niem da­rzyć.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

To muszę po­dzię­ko­wać du­chom za ro­bie­nie mi do­brej re­kla­my :) I wy­kła­dow­com, któ­ryz mnie z du­cha­mi za­po­zna­li :)

Czemu mar­nu­jesz ta­lent na tak zdar­ty motyw? Tra­fiasz tylko do fanów. Gdyby to było nor­mal­ne opo­wia­da­nie o na­uczy­ciel­ce, ro­man­tycz­nym chło­pa­ku i zim­nym fa­ce­cie w śred­nim wieku - jakaś in­try­ga, mo­gło­by być zu­peł­nie dobe opo­wia­da­nie, tra­fia­ją­ce do o wiele szer­sze­go grona. Ta­len­tu Ci na to do­sko­na­le wy­star­czy. "Wam­pi­rów" mamy aż nadto do­oko­ła, wy­sy­sa­ja­cych krew bez otwie­ra­nia tęt­nic.

Po­zdra­wiam cie­pło :)

Gdyby to roz­wi­nąć i psy­cho­lo­gicz­nie upraw­do­po­dob­nić po­stać Kry­stia­na,  by­ło­by to cie­ka­we opo­wia­da­nie. A tak -- - wy­szedł  szkic, pierw­szy zarys, pierw­sze po­dej­ście do te­ma­tu. W sumie --- bajka.

Po­stać Kry­sti­na do głę­bo­kie­go do­pra­co­wa­nia, żeby stała się choć w miarę wia­ry­god­na. 

Ale -- na­pi­sa­ne spraw­nie, choć pierw­sza część, do­ty­czą­ca za­pi­su myśli wam­pi­ra, do do­pra­cow­nia, moim zda­niem. To myśli czy opis?  

Po­zdrow­ko.  

A mi się bo­ha­ter po­do­bał. Już od po­cząt­ku, od dru­gie­go aka­pi­tu po­my­śla­łam "Aha, lubię go". I tak zo­sta­ło. Dla­te­go stwier­dzam: fajne.

Dzię­ki za kom­ne­ta­rze :) Przy­zna­ję: od­grze­ba­łam z oka­zji kon­kur­su głupi po­mysł który mi kieydś wpadł do głowy i po ja­kichś czte­rech stro­nach ode­chcia­ło mi się pisać dalej :P

 

Ry­szar­dzie, mar­no­wa­nie ta­len­tu jest kwe­stią spor­ną. Na­pi­sa­łam to opo­wia­da­nie bo po pierw­sze, ro­mans pa­ra­nor­mal­ny był te­ma­tem kon­kur­su, a li­ce­al­ne wam­pi­ry są w ro­man­sach pa­ra­nor­mal­nych z tego, co wiem, na­gmin­ne, po dru­gie zaś, nie ob­ra­cam się ra­czej w śro­do­wi­sku, które by­ło­by za­in­te­re­so­wa­ne opo­wia­da­niem oby­cza­jo­wym... No i szcze­rze: mało mam po­my­słów na opo­wia­da­nia oby­cza­jo­we, które mam ocho­tę pisać.

 

Arc­tur Vox: no nie ma to jak ko­men­tarz na temat...

@ry­szard: myślę, że mi­jasz punkt (prze­pra­szam za brzyd­ką kalkę z an­giel­skie­go). Jak dla mnie głów­ną za­le­tą tego tek­stu jest to, że po­dej­mu­je in­te­re­su­ją­cy dia­log z pew­nym okle­pa­nym sche­ma­tem, traf­nie ob­na­ża jego sła­bo­ści i na­iw­no­ści, a jed­no­cze­śnie - prze­twa­rza motyw w spo­sób, który nie tylko jest straw­ny i lo­gicz­ny, ale po pro­stu przy­jem­ny w od­bio­rze. Krót­ko mó­wiąc, kon­struk­tyw­na kry­ty­ka opa­ko­wa­na w zgrab­ną fa­bu­łę. Na płasz­czyź­nie meta- spi­su­je się świet­nie. Na każ­dej innej też. (Choć nie ob­ra­zi­ła­bym się o ja­kieś roz­wi­nię­cie, jako szkic jest fajne, ale mo­gło­by być dłuż­sze. :P I bar­dziej post­mo­der­ni­stycz­no-de­kon­stru­ują­ce, a jakże. :P)

Byłam, prze­czy­ta­łam. Na­pi­sa­ne ład­nie, ale dla mnie rów­nież to za­le­d­wie szkic, wpraw­ka ra­czej niż peł­no­praw­ne opo­wia­da­nie. 

 

W wol­nej chwi­li po­sta­ram się zaj­rzeć do in­nych tek­stów. Ale nie­ste­ty na wolną chwi­lę się nie za­no­si...

 

Po­zdra­wiam.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Nowa Fantastyka