- Opowiadanie: Knight Martius - Smoczy rycerz

Smoczy rycerz

Jest to moje pierwsze poważne (bez przesadnej skromności ;)) opowiadanie z gatunku fantasy. Napisane zostało trzy lata temu, a ostatnio doczekało się gruntownej poprawy, której efekt przedstawiam tutaj. Przyjemnej (mam szczerą nadzieję) lektury!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Smoczy rycerz

I

 

Przechadzał się po czeluściach jaskini. Było odrobinę chłodno, ale z każdym krokiem robiło się cieplej, zbliżał się bowiem do wyjścia. Z czasem dostrzegł na ścianie swój cień – niezbyt wyraźny, ale dało się odgadnąć, kto lub co go rzucało. Istota miała humanoidalny kształt ciała, ale za sprawą skrzydeł i ogona daleko jej było do człowieka.

Wyszła na świeże powietrze. Częściowo oślepiana przez blask słońca, spuściła wzrok ku ziemi. Miała czerwone, pokryte łuskami, nieco zgięte w kolanach nogi i czteropalczaste stopy – wszystkie palce, na których się poruszała, zakończone były pazurami. W końcu, idąc dalej, humanoid spojrzał przed siebie.

Po wspięciu się na wysoki, dość stromy skalny klif ujrzał przepiękną panoramę okolicznych krain. Rozejrzał się. Często tu przebywał i trudno mu się dziwić – wszędzie widział w oddali porastającą trawę, wielkie lasy, dalekie góry po bokach, czyste, błękitne niebo… Wszystko to wydawało mu się tak wyraźne i piękne, że gdyby tylko był w stanie, to stałby tutaj po wsze czasy i tylko podziwiał widoki. Ale niestety nie był.

Wówczas zebrało mu się na upust emocji. Nie minęła nawet chwila, gdy wydał z siebie donośny smoczy ryk. Brzmiał on wyraziście i jednocześnie groźnie – nikt, kto akurat znalazłby się w okolicy, nie mógł pozostać wobec niego obojętny. To jednak nie obchodziło humanoida. Kiedy w końcu zamilkł, sam usłyszał ryk, odbijający się echem w stronę góry, na której przebywał. Słuchał tego głosu, wyłapując kolejne jego niuanse, i odpłynął. Chwilo, trwaj wiecznie… Gdy zaś echo ustało, otrząsnął się z rozmarzenia. Spuściwszy głowę, westchnął cicho zawiedziony. Zszedł z klifu i przeszedł się po skale, na której się znajdował.

To byłeś ty, prawda? To był twój ryk? Ty stałeś tam w górach? Wszystko jasne… Musisz należeć do tych, którzy przebywają z dala od ludzi, a którzy potrafią wydać z siebie ryk godny prawdziwego smoka. Z drugiej strony wcale się nie dziwię, wszak już po wyglądzie widzę, że jesteś z bardzo specyficznej rasy…

Okrążając górę, dotarłeś do podnóża wodospadu. Strumień wody spadającej z niedostrzegalnego szczytu ciągnął się do krawędzi skały, a następnie spadał na ziemię, tworząc niewielką rzeczkę. Ci, którzy nie mogli wspiąć się tam, gdzie ty, mogliby ci pozazdrościć takiego widoku… A właśnie, czy ta góra ma jakąś nazwę? Albo po co ja pytam, to przecież nie ma żadnego znaczenia…

Podszedłeś do okolicznego jeziorka, do którego wpadał niewielki strumień z wodospadu. Woda w nim była całkiem czysta, co zawsze cię ciekawiło. Widziałeś w niej swoje odbicie niczym w pieczołowicie wypolerowanym metalu… Ej, nie musisz tak wrogo na mnie patrzeć, nie miałem nic zdrożnego na myśli.

Uklęknąłeś nad owym jeziorkiem, gdzie przyjrzałeś się swojemu odbiciu dokładniej. Stałeś po tej stronie wody, która najmniej się marszczyła, dlatego dostrzegłeś sporo szczegółów. Dosłownie parę chwil temu mówiłem, że wyglądem to ci do człowieka daleko, zgadza się? No widzisz, miałem rację. Może wydawać ci się dziwne, że opisuję twój własny wygląd, ale po prostu chcę głośno wyrazić swoje obserwacje. A widzę między innymi, że twoja twarz w żadnym wypadku nie przypomina ludzkiej; nie masz nosa i ust jako takich, tylko długą smoczą paszczę, można by rzec: prostokątną. Zresztą ogólnie bliższy jesteś raczej smokowi. Masz żółte oczy ze zwężonymi czarnymi źrenicami, a na czaszce znajdują się dwa długie, zwisające do tyłu białe rogi, nieco zakrzywione ku górze. Do tego dochodzą dość ostre łuski na ciele. Pazury u dłoni i stóp oraz zęby też nie należą do delikatnych. Te pierwsze również przypominają smocze, ale nie do końca – palców na łapę masz bowiem pięć. No i, co chyba najważniejsze, typowy dla smoka kolor skóry: ciemnoczerwony. Istnieje jednak rzecz, która w wyglądzie wyróżnia cię szczególnie: zbroja. Jak na taką istotę, jaką jesteś ty, to coś niezwykłego. Na dodatek wygląda na całkiem porządnie wypolerowaną, choć gdybym miał się czepiać, znalazłbym parę rys… Dobrze już, dobrze, nie musisz na mnie warczeć, są prawie niewidoczne. Ale przyznaj, że twój napierśnik, bo tylko korpus ci osłania, nie ma żadnych znaków szczególnych. To po prostu mocny metal, nic więcej… Warknij na mnie jeszcze raz, a dam sobie spokój z dalszą opowieścią. Słuchaj uważnie.

Postanowiłeś w końcu odwrócić się, by zobaczyć w jeziorku odbicie pleców. A z tyłu wyglądasz równie nietypowo, jeśli wybaczysz mi szczerość… Masz długi ogon z rzadką kolczastą grzywą na wierzchu, zaś w okolicach łopatek znajduje się para wielkich jak na ciebie – a każdy człowiek uznałby cię za bardzo wysokiego – błoniastych skrzydeł, aktualnie złożonych. Przez dość długą szyję przewiesiłeś rzemyk z zawiązaną u niego pochwą, w której trzymasz schowany miecz. Wiesz, nagle naszła mnie ochota przyjrzeć mu się bliżej… Tu jednak jeszcze jedno mnie zastanawia: skoro jesteś w posiadaniu skrzydeł, to w napierśniku muszą być otwory na nie. Jak więc założyłeś go po raz pierwszy? Przypuszczam bowiem, że go nie zdejmujesz. A jeśli mam rację, to ciekawe, jak swoją zbroję polerujesz, że tak lśni mimo wszystko. I w jaki sposób wieszasz tę pochwę, skoro skrzydła teoretycznie powinny ci przeszkadzać? Hm? Milczysz? Rozumiem… Chcąc nie chcąc, uszanuję to.

W końcu w ramach porannej kąpieli wszedłeś do jeziorka, uprzednio zdejmując pochwę z mieczem i odstawiając nieopodal. Niesłychane… Rzemyk do pochwy przewieszasz przez prawe skrzydło, a działa on jak gumka recepturka, dzięki czemu jesteś w stanie zdjąć ją z pleców… Jeszcze chciałbym dowiedzieć się czegoś o napierśniku, ale nie będę cię już wypytywał o niego; nie w tym celu się spotkaliśmy. Wracając… Chcąc oprzeć się o ściankę basenu jeziorka, którego brzeg nie sięgał ci do łopatek, odchyliłeś skrzydła jak najdalej od siebie. Wówczas rozsiadłeś się, czując na grzbiecie metal zamiast skały oraz słysząc dźwięk ocierania się pancerza o nią. Nie, poważnie, nie mogę usiedzieć w miejscu z ciekawości… Spojrzałeś w niebo. W niezachmurzone, błękitne, czyste niczym woda źródlana niebo. Z tego, co wiem, to jedna z twoich rozrywek… choć masz wiele lepszych. Wylegując się w wodzie, zacząłeś czuć ciepło coraz wyżej wschodzącego słońca. Jestem gotów się założyć, że gdyby tylko tutaj też był wspaniały widok na okoliczne krajobrazy, to siedziałbyś w jeziorku może i nawet do końca życia. Nie potwierdzisz tego w żaden sposób?

Swoją drogą, ciekawi mnie, czy o czymś rozmyślałeś. Jeśli tak, to o czym? Tak, to byłby na pewno interesujący temat do rozmowy… Zgadzasz się ze mną?… Hm? Znów milczysz? Niech ci będzie, milczenie przyjmuję jako odmowę.

Wydawało ci się, że chwile spędzone w jeziorku ciągną się w nieskończoność – z drugiej strony słońce wzeszło tylko odrobinę. Mając już dość bezczynności, wyszedłeś leniwie z wody, przy okazji zakładając pochwę takim samym sposobem, jak ją zdjąłeś. Chciałeś teraz się wysuszyć i jednocześnie pobyć w ruchu – w związku z tym rozłożyłeś skrzydła, przy okazji prezentując w pełni ich okazałość… Sięgnę nawet do wielkich słów: ich wspaniałość i majestatyczność. Schyliłeś się lekko, po czym pomachałeś subtelnie błoniastymi kończynami, by powoli wzbić się w powietrze. Zaraz zacząłeś poruszać nimi mocniej, żeby zwiększyć pułap, a następnie znaleźć prąd powietrzny pozwalający na większą swobodę ruchu i utrzymanie się w powietrzu. Od dawna latasz w zbroi, dlatego przyzwyczaiłeś się do jej ciężaru. Zasłoniłeś ręką oczy, żeby słońce cię w nie nie raziło. Poczułeś żar, przy którym łuski i zbroja natychmiast zaczęły suszyć się szybciej. Przez chwilę starałeś się za bardzo nie wznosić ani opadać, choć od czasu do czasu robiłeś to drugie – potem leciałeś tam i z powrotem, chcąc rozruszać ciało i pozbyć się wilgoci. Było bardzo ciepło, więc wysokość tak bardzo ci w tym nie przeszkadzała.

Kiedy poczułeś, że zbroja nagrzała się już mocno, zacząłeś powoli opadać, machając skrzydłami w równym tempie. Stając na skale, złożyłeś je. Ze strumienia płynącego w dół napiłeś się bez pośpiechu wody, po czym ruszyłeś z powrotem na klif, na który wchodziłeś wcześniej. Po drodze zaczęło ci doskwierać lekkie uczucie głodu. Dobrze wiedziałeś, że musisz niedługo ruszyć na polowanie, ale najpierw postanowiłeś chwilę odpocząć. Jako lotnik świetnie rozumiałeś, że latanie jest mimo wszystko bardziej męczące niż choćby chodzenie, i nawet jeśli po wysuszeniu się nie czułeś, że podjąłeś się skrajnego wysiłku, to wypadało odzyskać pełnię sił przed kolejnym wypadem. Zresztą nie wiadomo, jak długo taki lot by potrwał: mogła to być chwila, mogło parę, także dłużej; wolałeś więc mimo wyrobionej wytrzymałości nie ryzykować. Miałeś zresztą na czym ją ćwiczyć, bo z tego, co mi wiadomo, lubisz opuszczać swoją samotnię i polecieć w podróż, czy to w ramach polowania na zdobycz na najbliższe posiłki, czy poznania nowych krain. W pełni się z tym zgadzam – jedna panorama, nawet najpiękniejsza, może prędzej czy później się znudzić…

Po ponownym wspięciu się na klif odetchnąłeś głęboko, po czym rozejrzałeś się dookoła, by obrać odpowiedni kierunek lotu. Gdy patrzyłeś wprost, wiedziałeś, że obserwujesz południe – rozejrzałeś się więc po południu, południowym wschodzie i południowym zachodzie. Przypomniało ci się wtedy, że gdzieś na tym ostatnim kierunku znajduje się jakaś osada, ale nigdy się do niej nawet nie zbliżałeś. Wpadłeś na pomysł, że czas najwyższy. Kto wie, może to właśnie po drodze znalazłbyś coś konkretnego do jedzenia? Na myśl o tym swobodnie rozłożyłeś skrzydła, po czym odbiłeś się od klifu i zanurkowałeś. Następnie zacząłeś machać dopiero co gotową parą kończyn i powoli, sukcesywnie przestawałeś spadać – ostatecznie zatrzymałeś się w powietrzu i ustawiłeś w pionie. Zbalansowałeś lekko ciałem, tak by skierować się na południowy zachód. Poleciałeś przed siebie.

Zgięty wpół machałeś spokojnie skrzydłami, oglądając okoliczne tereny, nad którymi przyszło ci przelatywać. Krajobraz nie był tak piękny jak ten z panoramy, ale i tak dało się popatrzeć z przyjemnością. Ale to nie z powodu widoków wyruszyłeś ze swojej jamy, o czym przypomniało ci drobne ukłucie w żołądku. Nie ma co, głód potrafi kierować innymi… Jednakże ogarniało cię rozczarowanie, gdy w trakcie lotu nie mogłeś natrafić na zwierzynę, którą byłbyś w stanie się najeść. Wszędzie flora, bez fauny, przynajmniej tej dla ciebie odpowiedniej. A że jesteś gatunkiem raczej mięsożernym, to nie mogłeś tego zdzierżyć. Wtedy przyszło ci do głowy: może w tej osadzie znalazłoby się coś do upolowania? Myśl bez dwóch zdań absurdalna – ale z drugiej strony nikt nie powiedział, że nie miałeś prawa przynajmniej się zbliżyć, by to sprawdzić.

Gdy akurat przelatywałeś nad nieco przerzedzoną częścią lasu obok piaszczystej drogi, nagle poczułeś, że coś ostrego ugodziło cię w lewe skrzydło. Runąłeś w dół, sycząc z bólu. Zobaczyłeś jakiegoś człowieka stojącego na ziemi – albo dwóch, spadałeś tak szybko, że nie miałeś czasu lepiej się przyjrzeć. Na skrzydle, w które zostałeś ugodzony bełtem, zaczęła powstawać plama krwi. Próbowałeś machać prawą błoniastą kończyną, aby chociaż zamortyzować upadek. Częściowo ci się udało – zacząłeś wirować i w związku z tym spadałeś wolniej; niemniej, chcąc nie chcąc, nadal spadałeś. Ostatecznie runąłeś twardo brzuchem na ziemię. Poczułeś na całym ciele ostry ból. Wzbierała się w tobie wściekłość.

– Na bogów kochanych! Co to jest?! – usłyszałeś z oddali czyjś głos.

– Sam chciałbym wiedzieć… – dobiegł do ciebie kolejny. – Chodźmy lepiej sprawdzić, czy w ogóle żyje.

– Czy ty masz coś z głową? Do bestii chcesz się zbliżać?

– Słuchaj, wątpię, żeby przeżyła; a nawet jeśli, to przecież nie jesteśmy bezbronni. Poza tym chcesz coś takiego zostawić na pastwę losu? Bo ja niezbyt.

Za moment usłyszałeś kroki dobiegające z lewej strony. W tej chwili miałeś przemożną ochotę wyładować na którymś z nich swoją złość, zemścić się za brutalne sprowadzenie na ziemię. Ale nawet gdybyś chciał, nie mogłeś się ruszyć, ponieważ impet upadku chwilowo cię sparaliżował. Na wyładowanie agresji musiało na razie wystarczyć ci zebranie ziemi palcami prawej dłoni, która zaczęła lekko drżeć, a gdy puściłeś grudkę, przestała. Żaden z tych dwóch zdawał się tego nie widzieć.

Jeden z nich podchodził powoli i chyba ostrożnie, dlatego miałeś dziwne przeczucie, że ciągnie się to niemiłosiernie długo. Za nim stąpał drugi. Uchyliłeś lekko powieki, tak aby nikt nie zauważył. Paraliż zresztą nie ustępował, więc i tak nie było cię stać na inne ruchy.

– Hm… – mruknął ten pierwszy człowiek, po czym chwycił lekko twoją paszczę od dołu i przyjrzał się.

– Żyje? – dopytywał się drugi.

– Chyba nie…

– To co chcesz z nim zrobić?

– Nie wiem. Chyba najlepiej byłoby go gdzieś sprzedać po prostu…

– Martwy może nie mieć wartości!

– Nie pleć bzdur. Z czegoś takiego robi się skóry i oprawia zbroję… Hm, wiesz co? Taka szansa nie zdarza się często. Rzeczywiście go sprzedajmy! Wtedy na pewno spłacimy nasze długi, a mnie jeszcze starczy na…

Nagle w twoim ciele coś zaiskrzyło. Poczułeś, że po prostu musisz to zrobić. No i stało się.

Ból… Krzyk… Krew… Surowy posmak…

Uchyliłeś powieki do końca. Stojący przed tobą człowiek wrzeszczał wniebogłosy z powodu obficie krwawiącej ręki, której połowa zniknęła. Teraz ty ją miałeś – w zębach. Zaraz wyplułeś ją na ziemię, po czym wstałeś szybko, czując przy tym ból skrzydła. Człowiek już chciał strzelić z kuszy trzymanej w pozostałej ręce. Ale nagle jego oczy zrobiły się puste, a usta lekko się otworzyły – wbiłeś mu pazury w serce. Powoli wyjąłeś zakrwawioną dłoń z jego ciała. Człowiek upadł bezwładnie na ziemię.

Zacząłeś podchodzić stanowczo do tego drugiego, zirytowany nie na żarty. On, w średnim wieku jak ten martwy, łysy, z ciemnymi wąsami, w lśniącej srebrem kolczudze, dygotał z przerażenia, nie odrywając wzroku od twojej twarzy. Odsuwał się powoli, wyjmując miecz. Trzymając go oburącz, przyszykował się do zamachu – nie zauważył jednak kamienia, o który potknął się, zahaczywszy piętą. Znalazłeś się tuż przed człowiekiem, który zaraz przystawił broń ostrzem w twoją stronę, krzycząc z przerażeniem:

– Poczwaro z piekła rodem, czarcie wcielony, wracaj, skądś przybył! Zabijasz i pożerasz ludzi dla przyjemności, to jeszcze gnębisz nas, szlachetnie urodzonych?! Miłościwie nam panujący…

Przerwałeś jego monolog wściekłym rykiem. Na człowieka zdawało się to działać stymulująco, gdyż zaraz wstał i rzucił się na ciebie z wrzaskiem. Zamachnął się mieczem w poziomie, mierząc w szyję z twojej lewej strony. Ostrze trafiło…

Klinga zatrzymała się w twojej prawej dłoni. Trzymałeś ostrze twardo, choć ze świeżego rozcięcia zaczęła płynąć strużka krwi. Poczułeś wyraźnie, jak błędny rycerz próbuje wyrwać broń. Co prawda trzymałeś ostrze na tyle silnie, że miał z tym nielichy problem, ale twój uchwyt odczuwalnie słabł. Nie zwlekając dłużej, wolną dłonią złapałeś człowieka za szyję. Jak najmocniej. Starałeś się ją zacisnąć. Przeciwnik wydawał z siebie słabnące, przerywane jęki. Próbował łapać oddech – na nic. Z czasem rycerzowi oczy niemal wyszły z orbit, a usta otworzyły się szeroko. Nagle w prawej dłoni przestałeś czuć opór wyrywanego miecza. Głowa ofiary lekko opadła na bok. Rzuciłeś ciało na ziemię, podobnie jak ostrze trzymanego miecza.

Przyjrzałeś się zwłokom obydwu ludzi. Jeden pozbawiony połowy ręki, z dziurami w klatce piersiowej… Drugi uduszony… A u ciebie… dość duże rozcięcie w prawej dłoni, które na szczęście u kogoś takiego jak ty powinno wkrótce zaschnąć, i rana na skrzydle… Właśnie, skrzydło. Przez tę walkę zapomniałeś złożyć obydwa, dzięki czemu zaraz przyjrzałeś się ranie. Wyglądała ona dosyć paskudnie – w miejscu, gdzie wbił ci się bełt, znajdowała się plama krwi. Wprawdzie to nie był żaden sygnał nadchodzącej śmierci, ale i tak zostałeś uwiązany do ziemi. Takie twoje szczęście…

Starałeś się przysunąć lewe skrzydło bliżej siebie. Choć spodziewałeś się najgorszego, na szczęście bełt nie osadził się w nim tak głęboko. Chwyciłeś je lewą ręką, a prawą złapałeś pocisk. Zasyczałeś z bólu – z drugiej strony jakoś musiałeś się uporać z tym cholerstwem. Zacząłeś ciągnąć. Aż zbierało ci się na ryk, tak bardzo to bolało – nie trwało to jednak długo. W końcu wyciągnąłeś bełt, warcząc przy tym głośno, i cisnąłeś nim w dal, byle gdzie.

Uklęknąłeś na jednej nodze, po czym z pewnym trudem złożyłeś skrzydła – udało ci się tylko z prawym, bo przy lewym w pewnym momencie znowu chciałeś ryknąć z bólu, dlatego teraz odstawało komicznie. Złapałeś się za nie lekko. Oceniłeś z goryczą, że jesteś zwolniony z latania na parę dni. I jak wróciłbyś w góry? Cóż…

Ale przynajmniej wiedziałeś, kim był winowajca – w końcu to ten, którego pozbawiłeś ręki, miał przy sobie kuszę. Nie miało to jednak znaczenia – nieważne, czym cię postrzelono, stało się. Nie wstając z klęczek, powoli wyciszałeś nerwy. W końcu, gdy udało ci się to wystarczająco, dało o sobie znać uczucie głodu. Racja, przecież chciałeś coś upolować… No i masz, dwóch ludzi się trafiło. Na myśl o tym wstałeś na równe nogi, po czym zdjąłeś rękę ze skrzydła. Syknąłeś krótko – domyśliłeś się, że chwyciłeś je prawicą, dlatego poczułeś ból także od rany na dłoni. Pochyliłeś się nad tamtą dwójką z osobna, wziąłeś na barki i zaniosłeś w stronę, z której leciałeś. Dalej bowiem las robił się gęstszy, a z oczywistych przyczyn nie chciałeś iść drogą.

Podczas wędrówki naszła cię refleksja. Skoro nic tym ludziom nie zrobiłeś, to czemu cię zaatakowali? Czy to możliwe, że „zabijasz i pożerasz ludzi dla przyjemności”, a do tego „gnębisz szlachetnie urodzonych”? Nasunęła ci się tylko jedna odpowiedź: ludzie bardzo często boją się tego, czego nie znają. Właśnie takim istotom jak ty najchętniej fundują hasło „na stos”, a to tylko dlatego, że pochodzisz z rasy, która diametralnie różni się od nich samych. Nikt w tych stronach nie kojarzy, czym jest twój gatunek, więc dlaczego mieliby traktować cię inaczej? To z tego względu chętnie wymyślają ci od „poczwar z piekła rodem” i przypisują najgorsze czyny, których nie ty jesteś winien. Ale ktoś musi za to odpowiedzieć, bo na siebie przecież nie spojrzą! I jak tu przebywać z tak nietolerancyjnym gatunkiem, który najchętniej by cię po prostu ukatrupił? Może i to krzywdząca ocena, ale jakoś do tej pory nie spotkałeś człowieka, który by od niej odstawał. To ci jednak nie przeszkadzało zazwyczaj odbywać dłuższych podróży, a nuż spotkałbyś kogoś, kto nie będzie cię wyklinać do końca życia za różnice w wyglądzie. Inna rzecz, że na tym kontynencie przebywają nie tylko ludzie, choć tych jest bez wątpienia najwięcej. Swoją drogą, wiesz, że zabijając tych dwóch, sam dałeś się poznać jako bestia bez skrupułów? W końcu to byli ludzie, jedne z istot żywych i, było nie było, myślących, a życie każdej takiej istoty chyba powinno być ważne, prawda? Z drugiej strony można to zrozumieć. Musiałeś coś upolować, by nie paść z tak głupiego powodu jak głód, a napatoczyli się właśnie oni. W dodatku działałeś w samoobronie, bo przecież to oni cię zaatakowali. Ale nic to, stało się – trzeba żyć dalej mimo wszystko.

Po krótkiej wędrówce znalazłeś sobie ustronne miejsce w mniej zagęszczonej części lasu, akurat idealne na odpoczynek. Był to niewielki rów pomiędzy i tak rosnącymi z rzadka drzewami. Położyłeś obydwa ciała na środku, obok siebie, po czym przykucnąłeś i przyjrzałeś się im ponownie. Tym razem jednak chciałeś się zastanowić, kogo tu pierwszego przekąsić. Kierowałeś wzrok to na mężczyznę z kuszą, to na błędnego rycerza. Nie zastanawiałeś się długo – nadal miałeś w pamięci, kto strzelił ci w skrzydło. Z tego względu to tego pierwszego zacząłeś rozbierać. W końcu obnażyłeś go całkowicie, następnie wziąłeś zwłoki na ręce, wyprostowałeś się i uniosłeś je do góry. Patrząc na ciało, zebrałeś w płucach swoją broń oddechową. Otworzyłeś lekko paszczę, z której wyszedł niewielki strumień ognia. Podpiekałeś człowieka od stóp do głów, w pewnym momencie odwracając go do dołu brzuchem. Kiedy uznałeś, że jest już dostatecznie przypieczony, przestałeś ziać i położyłeś efekt swojej pracy na ziemi. Uklęknąłeś obunóż i popatrzyłeś na ofiarę po raz ostatni. Skóra zrobiła się dość czerwona, gotowa do bezproblemowego rozerwania. Dobrałeś się do mięsa i przystąpiłeś do posiłku.

W trakcie jedzenia przyszła ci do głowa pewna myśl. Tamten rycerz bowiem wspomniał o kimś „miłościwie nam panującym”. Ale kto tu panował, skoro najbliższa wioska znajdowała się ładny kawałek stąd i nie było tu żadnego miasta, tylko wszędzie las? Ludzie bywają naprawdę dziwni…

 

 

 

II

 

Ze zwłok zostały jedynie poobgryzane kości. Posiłek był na tyle obfity, że z pewnością mógł ci starczyć na parę godzin. Tymczasem siedziałeś pod drzewem, spokojnie trawiąc pożywienie i patrząc na chmurzące się niebo. Rozcięcie w prawej dłoni przestało męczyć, ale rana na skrzydle, mimo że jej krwawienie ustało już dawno, nadal uniemożliwiała latanie. Właściwie to powinieneś był już wracać, ale dostanie się do domu stanowiło obecnie zdecydowanie większy problem. Zapewne już trochę oddaliłeś się od niego, toteż spacer pochłonąłby mnóstwo czasu. A gdybyś nawet się na to porwał, to potem musiałbyś albo jakoś się tam wspiąć – to akurat nie byłby dla ciebie problem, ale trzeba zauważyć, że góra, na której mieszkasz, do niskich nie należy – albo przedostać się tylko tobie znanym wejściem znajdującym się przy ziemi. Przyjąłbyś ten pomysł, gdyby nie to, że aby do niego dotrzeć, musiałbyś nieco okrążyć górę; a potem maszerowałbyś długo po koniec końców zimnych jaskiniach, żeby wreszcie dostać się do swojej jamy. Dlatego postanowiłeś, że… przejdziesz się – ale tam, gdzie wcześniej leciałeś, a nie w stronę domu. Jakbyś nie miał już dość wrażeń… Z drugiej strony to wcale nie był taki zły pomysł – może dałbyś radę upolować coś jeszcze, tak by starczyło też na najbliższy posiłek? Kto wie…

Spacer przez dość gęsty las, umilany śpiewem ptaków, trwał już trochę czasu. Na całe szczęście nie natknąłeś się na żadnego człowieka w okolicy. Niby nie stanowiłby dla ciebie problemu, ale wyszedłeś z założenia, że lepiej się nie przemęczać dla byle kogo. Jednakże nie tylko ludzi nie mogłeś napotkać, ale też żadnych większych zwierząt – wszędzie tylko ptaki, gryzonie i im podobne. Takie pożywienie natomiast nie starczyłoby ci w ogóle.

W pewnym momencie znalazłeś kolejny świetny powód, by znienawidzić tego, kto cię postrzelił z kuszy – na twoją paszczę bowiem spadła kropelka. Kiedy wystawiłeś dłoń, poczułeś kolejną. W końcu na dobre zaczęło padać. W myślach przekląłeś fakt, że nie możesz w takiej sytuacji wznieść się w powietrze. Przyśpieszyłeś kroku, rozglądając się za schronieniem – warknąłeś jednak, gdy po jakimś czasie okazało się, że nie możesz znaleźć żadnego. Dopiero później natknąłeś się na mocniej zagęszczoną część lasu, ale to była fatalna kryjówka przed deszczem. Lepsza jednak fatalna niż żadna – dlatego skryłeś się pod tą gęstwiną drzew.

Szedłeś równie szybko co wcześniej, starając się unikać deszczu, choć było to niemożliwe. Już nie najgorzej zmokłeś zaraz po tym, jak zaczęło padać, a teraz wyglądałeś na zupełnie przemoczonego. Rany zdawały się znowu pulsować lekko bólem. Pomyślałeś, że jeżeli tak dalej pójdzie, to skończy się to dla ciebie źle. A jakby tego było mało, odniosłeś wrażenie, że ktoś cię obserwuje. Rozejrzałeś się, ale nie mogłeś dostrzec, co to takiego. Ani na moment jednak nie zwalniałeś kroku.

Usłyszałeś z niewiadomej strony ciche powarkiwanie – wówczas znowu zacząłeś wypatrywać potencjalnego obserwatora. Zdecydowałeś zatrzymać się na chwilę, by spojrzeć na domniemywane źródło tych odgłosów. Twój wzrok padł na krzaki. Zanim jednak zdążyłeś zorientować się w sytuacji, te niespodziewanie poruszyły się, ukazując wyskakującego z nich wilka. Nie trwało jednak nawet moment, zanim pojedyncze stworzenie nie przerodziło się w watahę. Przyszło ci do głowy, żeby stąd uciec, i z początku rzeczywiście zawróciłeś; ale to tylko po to, by zaraz odzyskać rozum. Bo czymże przecież jesteś, jak nie smoczym rycerzem, który potrafiłby roznieść stado takich zwierząt? Właśnie. Szybko odwróciłeś się ponownie w stronę wilków i zobaczyłeś, jak kolejne biegną w twoją stronę, zajadle szczekając. Zaraz jedno z tych stworzeń skoczyło na ciebie, ale gdy tylko znalazło się przed tobą, złapałeś je za podbrzusze i odrzuciłeś silnie na bok. Szybkim ruchem chwyciłeś kolejne dwa, które rzuciłeś tym razem w stronę reszty – zwierzęta jednak się nie przestraszyły, tylko pobiegły szybciej. Z następnymi starałeś się postępować podobnie, lecz przybywało ich tyle, że byłeś coraz bardziej oblegany. W końcu parę z nich skoczyło na ciebie z impetem tak wielkim, że upadłeś plecami na ziemię.

Był to twardy upadek. Tak twardy, że przeszył cię ból ogona i skrzydeł, włącznie z tym rannym. Na dodatek wilki ani myślały schodzić z twojego ciała. Drapały, kąsały, ujadały. Przez pewien czas, gdy nie mogłeś się ruszyć, doznawałeś kolejnych ran. Zaraz usłyszałeś przy tym dźwięk przypominający skrzypienie metalu – bardzo szybko skonstatowałeś, że wilki robią rysy na… twojej zbroi. Czułeś się coraz gorzej, tak. Ale tego zdzierżyć już nie mogłeś! Paskudnie zły warknąłeś głośno, po czym zacząłeś gwałtownie wstawać. Ze dwa wilki od ciebie uciekły, a ty nadal starałeś się podnieść, odtrącając od siebie kolejne. Jedno po drugim, dopóki ostatnie z ciebie nie zejdzie. W końcu udało ci się w miarę wyprostować. Wszystkie zwierzęta zajęły swoje miejsca, tworząc szczelny krąg, którego nie mogłeś opuścić inaczej, niż lecąc.

Jest już lepiej… Tak właśnie chciałeś pomyśleć. Ale nie było. Wataha, warcząc i ujadając, nie opuszczała posterunku. Ty zaś poczułeś się jakby zamroczony. Ze względu na zbroję nie mogłeś dotknąć piersi tam, gdzie masz serce, ale wydawało ci się, że wyraźnie słyszysz jego bicie. Wszystkie twoje kończyny pulsowały bólem. Pancerz był porysowany. Chociaż ogólne samopoczucie miało się jeszcze nieźle, chwilami obraz przed twoimi oczami zdawał się rozmazywać. Coraz bardziej ogarniało cię poczucie beznadziejności, pogłębiane przez padający deszcz. W pewnej chwili nawet o mało co nie poślizgnąłeś się na mokrej ziemi. A to był przecież tylko jeden atak! I mimo że w końcu odzyskałeś rezon – wszak przed tym spotkaniem najadłeś się i odpocząłeś – miałeś już dość wszystkiego. A to nie był jeszcze koniec wrażeń na dziś.

Rozejrzałeś się uważniej po watasze. Wilki nie chciały uciekać, ale też nie atakowały. Dlaczego? Na co czekały? Zaraz wszystko stało się jasne: z krzaków wyszło kolejne zwierzę, starsze i większe od pozostałych, mocno wyróżniające się ciemnoszarym futrem. Podeszło powoli w stronę kręgu utworzonego przez stado; wilki stojące na jego drodze przepuściły go do środka. Cofnąłeś się odrobinę, omal nie przewracając na błoto – zdążyłeś jednak utrzymać równowagę. Spojrzałeś hersztowi w ślepia – nie wyglądał na skorego do współpracy. Wyszczerzył kły, z jego pyska wydobyło się głośne warknięcie. Zapewne zależało mu na zakończeniu tego szybko… Chociaż nie, moment! Przyglądałeś mu się dalej, milcząc. Herszt warknął raz jeszcze, tym razem zajadlej. Wreszcie doznałeś olśnienia! Zrozumiałeś, o co chodzi – chciał z tobą „rozmawiać”.

Podchwyciwszy, co wilk „powiedział”, odparłeś mu swoim warknięciem. Nie ukrywałeś przy tym, że jesteś naprawdę zły. Zwierzę wydało z siebie przeciągły warkot, jednocześnie rozglądając się po watasze. Zrozumiałeś, że chce przez to coś zaproponować. Ryknąłeś krótko, pytająco. Nie każąc ci długo czekać, herszt odsunął się lekko i położył na ziemi, nie odrywając od ciebie wzroku. Chwilę później wstał i, rozejrzawszy się po stadzie, zrobił gwałtownie krok w twoją stronę, szczekając głośno. Więcej nie musiałeś wiedzieć. Pochyliłeś ku niemu głowę i mruknąłeś cicho. Oznaczało to tyle, że przystałeś na jego warunki; czyż nie tak?

Deszcz siepał straszliwie. Usłyszałeś grzmot dochodzący gdzieś z horyzontu. Nagle na twoje oko spadła kropla deszczu, rozmazując obraz przed nim. Gdy tylko je przetarłeś, wilk posunął łapę do przodu. Instynktownie cofnąłeś się odrobinę o krok. Zwierzę zawarczało wściekle. Odpowiedziałeś mu tym samym. Herszt natychmiast skoczył w twoją stronę. Zanim cię dopadł, zdążyłeś złapać go lewą ręką za bok tułowia. Momentalnie jednak zostałeś w nią podrapany. Natychmiast cisnąłeś zwierzę niedaleko, sycząc z powodu kolejnego silnego bólu: w okolicy łokcia lewego ramienia. Wilk, zdążywszy się pozbierać, rzucił się na ciebie po raz kolejny. Uklęknąłeś lekko, ale pod naporem śliskiej ziemi straciłeś równowagę, wywracając się na plecy – choć z początku próbowałeś zamortyzować upadek ogonem, zaraz odruchowo zabrałeś go spod ciała. Przeciwnik skoczył ci na brzuch z przygotowanymi pazurami. Starałeś się strącać łapy dłońmi, byle uwolnić się spod tego ciężaru – bezskutecznie. Chwilę później poczułeś ból na paszczy, kiedy wilk potraktował ci ją szponami. Zawarczałeś gniewnie – stałeś się tak wściekły, jak to tylko było możliwe. Odpierając kolejny atak, wbiłeś hersztowi pazury w szyję. Wydawszy z siebie pisk, wilk przestał atakować, za to zaczął się miotać. Nie puszczałeś go. Wtedy zdobyłeś się na podniesienie głowy do góry i szerokie otwarcie paszczy. Pysk zwierzęcia był już na wyciągnięcie zębów… Zamknąłeś ją… jak najmocniej… Zaraz ją otworzyłeś.

Deszcz nadal padał jak oszalały. Tym razem jednak jak nigdy chciałeś go poczuć; krople spływające raz po razie po twojej paszczy… Mimochodem spojrzałeś na herszta wilków. Byłego herszta. Jego głowa została zmiażdżona. Zwierzę osunęło się powoli i bezwładnie na pancerzu, po czym spadło na mokre podłoże. Ulewa moczyła jego futro bez umiaru. Nie chcąc dłużej tego oglądać, opadłeś głową na ziemię. Poczułeś się taki… spokojny. Zapomniałeś nawet o tym, że leżysz na skrzydłach. Otworzyłeś szeroko paszczę. Oddychałeś głęboko. Łykałeś kolejne krople deszczu…

Leżałeś tak dłuższą chwilę. Aż straciłeś zainteresowanie, co dzieje się z tamtymi wilkami, które jeszcze niedawno zamykały cię w kręgu… i robiły to nadal. Nie słyszałeś jednak ich szczekania ani warczenia. Odpocząwszy wystarczająco, starałeś się wstać. Choć z powodu otrzymanych ran miałeś z tym problemy, a zmoczona ziemia wcale nie ułatwiała ci sprawy, w końcu się udało. Nie musiałeś przy tym się śpieszyć – nie było takiej potrzeby. Zauważyłeś, że wilki rzeczywiście nie opuściły posterunku. Jednakże one… ułożyły się. Z przednimi łapami skierowanymi w twoją stronę. Rozejrzałeś się. Mimo że rany teoretycznie stanowiły dla ciebie dobry powód do zmartwień, nie dbałeś o to. Już samo to, że na razie było po wszystkim, sprawiało, że czułeś sporą ulgę.

Nagle spostrzegłeś, że jeden wilk podszedł do ciebie. Patrzył w twoje oczy. Biła z nich jakaś determinacja, czułeś to. Nie wiedziałeś tylko, co to ma oznaczać. Przemknęła ci myśl, że być może zaraz cię zaatakuje – niesłusznie. Wyciągnął jedynie łapę w twoją stronę i tak stał. Zrozumiałeś, co chce przez to przekazać. Przykucnąłeś powoli. Podłożyłeś nisko prawą dłoń. Wilk położył łapę na jej wierzchu. Patrzyłeś na to całkowicie spokojnie. Nie przejmowałeś się absolutnie niczym. Wataha zawyła.

Kiedy ruszyłeś dalej, wycie wilków towarzyszyło ci jeszcze długo. To cię pokrzepiało – z drugiej strony miałeś przemożną ochotę zrobić dłuższy postój, by zebrać się psychicznie. Las był ogromny, na dodatek poruszałeś się zdecydowanie gorzej niż przed spotkaniem ze zwierzyną. Szczęśliwie deszcz w pewnym momencie przestał padać. Spostrzegłeś też, że marsz najwyraźniej trwa już bardzo długo, bo zauważyłeś, że na niebie już zmierzchało. Dlatego starałeś się przyśpieszyć. I w końcu… Po tylu trudach tym większa radość cię ogarnęła, gdy zobaczyłeś, że doszedłeś na sam kraniec lasu. Przeszedłszy się jeszcze chwilę, wychyliłeś głowę zza drzew. Daleko od siebie dostrzegłeś coś, co przypominało palisadę, a za nią dachy zabudowań. Niemal osiągnąłeś swój cel podróży… Uczucie ulgi jednak szybko przeminęło, gdyż nagle przeszył cię ból, przez który zacisnąłeś zęby. Z trudem stłumiłeś ryk – wydałeś z siebie tylko cichy, acz przejmujący dźwięk. To był jednoznaczny sygnał: musiałeś odpocząć.

Ulokowałeś się na wysokim wzgórzu pod gołym niebem. Miałeś w poważaniu, że ktoś może cię zobaczyć, tym bardziej że już jedyne, co oświetlało ziemię, to były gwiazdy na niebie. Uprzednio odgarnąwszy ogon, usiadłeś ze skrzyżowanymi nogami. Wiesz, co uważam tu za fascynujące? Mianowicie fakt, że była to twoja pozycja do snu, pomyślana specjalnie po to, by nie uszkodzić skrzydeł. Bardzo zmyślna, muszę przyznać… A przyjąłeś ją, bo chciałeś poobserwować w zamyśle ciemne, bezchmurne niebo. Przypomniałeś sobie przy okazji, że jednym z twoich pragnień z czasów pisklęcych było wzlecieć wysoko, jak najwyżej, byle sięgnąć tak licznych tam gwiazd… Ale pozostało to w sferze marzeń. Mimo to jestem gotów się założyć, że chciałbyś kiedyś tak rozwinąć skrzydła… Przyznaj, mój drogi, nie mam racji? Nie minęło jednak wiele czasu, aż stwierdziłeś, że pewne marzenia powinny zostać tam, gdzie ich miejsce – dlatego postanowiłeś zamknąć oczy… Przeszkodziło ci jednak wycie wilków. Dźwięk docierał ze znajdującego się daleko stąd klifu – słyszałeś go aż tutaj… Tak, to te wilki. To te wilki…

Ostatecznie zamknąłeś oczy w błogim uczuciu ulgi. Zacząłeś śnić tak szybko, że nawet nie zorientowałeś się kiedy…

 

 

III

 

Nowy dzień powitałeś, próbując przyzwyczaić oczy do blasku słońca. Mimo że widziałeś przez chwilę trochę niewyraźnie, jakoś nie miałeś ochoty jeszcze się przespać. Przeciągnąłeś się bardzo mocno, napawając piękną pogodą. Pomimo feralnych wydarzeń z zeszłego dnia czułeś się dziś fenomenalnie. Wszystkie rany, jakich wtedy doznałeś, przestały ci tak dokuczać, z wyjątkiem obrażenia na skrzydle – czułeś, że latanie nadal stanowi dla ciebie poważne ryzyko. A jako że zaszedłeś już za daleko, żeby ot tak wrócić do swojego siedliska z pustymi rękami, tym bardziej na piechotę, postanowiłeś wyruszyć w dalszą podróż. Poza tym potrzebowałeś trochę ruchu, wszak spałeś jak kamień!

Podczas spaceru wczułeś się w klimat tego słonecznego poranka. Szedłeś sobie spokojnie po pagórkach, po drogach… Nic sobie nie robiłeś z tego, że jacyś ludzie mogli cię zauważyć, tym bardziej że nikogo nie było w pobliżu. Nikt więc nie mógł popsuć ci tej chwili.

Choć twój dalekosiężny wzrok wypatrzył osadę już z lasu, dopiero teraz znalazłeś się blisko niej. Zdawała się nie wyróżniać niczym niezwykłym, a przynajmniej tak sądziłeś, widząc drewnianą palisadę ochraniającą wnętrze. Za głównym wejściem zauważyłeś domy wraz z przechadzającymi się od czasu do czasu ludźmi. Uznałeś, że lepiej będzie, jeśli cię nie zobaczą – dlatego schowałeś się szybko za krzakami, a z czasem i wśród drzew łączących się z lasem, który przemierzałeś wcześniej. Z ulgą skonstatowałeś, że najprawdopodobniej nikt cię nie dostrzegł.

Ruszyłeś dalej, nie opuszczając gęstwiny drzew, tak żeby okrążyć osadę. Rozmyślając o tym, co działo się ostatnio, nagle dotarłeś do kolejnego skraju lasu. Lekko wyłoniłeś paszczę. Twoim oczom ukazały się rozległe pola, których powierzchnia w porównaniu z niewielką osadą zrobiła na tobie wrażenie. W jeszcze lepszy nastrój zaś wprawiali cię ludzie na nich pracujący. Musiał być aktualnie okres żniw, ponieważ szli z kosami i sierpami, by żąć zboże, a później związywali je w snopy i zabierali w wozach zaprzęgniętych w woły. Nigdy nie znałeś się na rolnictwie, ale domyślałeś się, że chłopów czeka mnóstwo pracy. Niemniej dziwiło cię, że wszystkie te czynności wykonywali jednocześnie, nie skosiwszy zboża do końca.

Chwilę później poznałeś powód. Było to coś, czego, jak się później okazało, nie mogłeś zignorować. Pewna wieśniaczka bowiem, pracując, nagle upadła twardo na ziemię i nie mogła się podnieść. Szybko podbiegł do niej mężczyzna, podobnie jak ona ubrany w typowy dla rolnika strój roboczy. Mówił coś do niej… Mimo że stałeś w pewnej odległości od nich, słyszałeś wszystko dość wyraźnie.

– Wstańże, wstań! Spieszyć się ino trza! – ponaglał wieśniak wystraszony.

– Och, nie mogę… – odparła kobieta. – Wszystko mnie boli…

– Czasu nie ma! Spieszyć się trza, hę? Oglądnij se, ile zostało do zrobienia!

– Noż, jak grochem o ścianę! – wybuchnęła. – Tak mogę sobie ględzić, a ciebie to gówno obchodzi!

– No, obchodzi! Co będzie, gdy ci rozbóje na nas pójdą raz drugi, hę? Ratuj zboża, bo od południa jeno gównem zadowolić się da!

– Ale…

– Ech, sam to zrobię! Leż tu, jak ci wygodnie!

Szybko poukładałeś sobie fakty: rozbójnicy mieli uderzyć na osadę w południe. Gdyby rzeczywiście tak się stało, to z jej zapasów mogłoby nic nie zostać! Musiałeś to zrozumieć… Inaczej nie da się wytłumaczyć tego, że odezwała się w tobie nutka… współczucia? W każdym razie twoje uczucia, jakiekolwiek by nie były, kazały ci zostać tutaj. Wszedłeś w las głębiej, chcąc przygotować się psychicznie. Przy okazji zrobiłeś się głodny. Przypomniałeś sobie, że po ludzkim mięsie, które jadłeś w zeszłym dniu, nie wziąłeś nic na ząb.

Byłeś więc cholernie głodny.

Szybko znalazłeś wiewiórkę, którą upiekłeś i zjadłeś ze smakiem. Choć nie mogła nasycić cię na długo, musiała ci na razie wystarczyć. Spojrzałeś w niebo. Drzewa sięgały niżej niż w tej części lasu, w której spotkałeś wilki, dzięki czemu mogłeś zobaczyć słońce i określić, że jeszcze trochę wody upłynie, zanim nastanie południe. Usiadłeś wygodnie na ziemi, krzyżując nogi. Nie odrywałeś wzroku od nieba, nawet jeśli słońce po części cię oślepiało. Mimo woli dałeś się ponieść nastrojowi beztroski. Myślałeś…

Musiało już minąć nieco czasu, gdyż miałeś coraz większe problemy z patrzeniem na nieruchomą taflę nieba. Słońce powoli osiągało zenit. Wtedy uznałeś, że wystarczy tego leniuchowania – postanowiłeś przyjrzeć się bliżej temu, co miało się stać niedaleko osady.

Wychyliłeś się zza drzew i zacząłeś obserwować. Wieśniacy nadal pracowali na polach, ale widać było wyraźnie, że się śpieszyli. Niektórzy po skończeniu pracy już kierowali się w stronę osady. Wówczas dostrzegłeś coś z dala od niej… Chłopom nie było dane tego widzieć, ale tobie z twoim bystrym wzrokiem wręcz przeciwnie: nadciągali rozbójnicy.

Kolejni wieśniacy opuszczali pola, uzmysławiając sobie, że nie zdążą już zrobić więcej, i uciekali z wozami w głąb wioski. W końcu żaden nie został. Wielu z nich nie uratowało wszystkiego, ale w tej sytuacji wcale im się nie dziwiłeś. Zbóje nie mogli mieć dobrych zamiarów. Musiałeś teraz podjąć konkretne działanie…

Gdy rozbójnicy jechali na galopujących koniach, wiedzieli, że już prawie dosięgli celu. Tak tego łaknęli, tak tego pragnęli… Wydali z siebie świdrujący powietrze wrzask, który odstraszyłby nawet ludzi śmiałych. Weszli na pola, nie orientując się w porę, że podeptali część zboża i upraw, ale to nieważne. Tak niewiele już zostało…

– STAAAAAĆ!

Wszyscy, słysząc rozkaz przywódcy, zatrzymali się. Zobaczyli humanoidalną istotę wyglądającą jak smok, czyli ciebie. Stałeś przed znajdującą się dość daleko za tobą palisadą wioski. Trzymając ręce opuszczone, zmierzyłeś rozbójników złowrogim wzrokiem.

Mimo że stałeś im na drodze do osady, nie dostrzegłeś żadnych sił zbrojnych w pobliżu. Pewnie mało kto tu stacjonował, dlatego zebranie się mogło zająć im jeszcze sporo czasu.

– Ej, co jest? – zapytał jeden z rozbójników z pretensją w głosie.

– Widzisz tego, co tu stoi? – odparł człowiek, którego wziąłeś za przywódcę.

– Widzę, i co z tego? Rozjedźmy go, to zobaczymy, co zrobi!

Znajdujący się niedaleko rozbójnicy wybuchnęli śmiechem. Stałeś cierpliwie.

– Tja, debili ci u nas dostatek… – Watażka skrzywił się. – Słuchałeś legend? O stworach takich jak ten? Jakichkolwiek?

Mężczyzna spojrzał na niego tępym wzrokiem. Ty zaś sposępniałeś, gdy tamten dał ci do zrozumienia, że uważa cię za stwora. Nie pierwszy i nie ostatni…

– No właśnie – powiedział w końcu przywódca. – Weź zejdź z konia i sam do niego podejdź. Wtedy zobaczymy, co zrobi.

Zbój wymamrotał coś nieprzyzwoitego, po czym zszedł z konia. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o gęstych czarnych włosach i zaroście, włącznie z wąsami. Podszedł do ciebie, patrząc gniewnie – okazało się wtedy, że mimo swojego dużego wzrostu sięgał ci do paszczy zaledwie czubkiem głowy.

– No co tu se stoisz, hę? – zagaił. – Wiocha pełna łupów, a ty stoisz i gapisz się jak koń w koryto! Co wy na to, chłopaki? Dajmy mu porządną lekcję, że z nami…

Urwał. Nagle nie mógł złapać tchu, bezskutecznie próbując się wyrwać. Zacisnąłeś bowiem lewą rękę na jego szyi – udowodniłeś właśnie, że władasz nią nie gorzej niż prawą…

Pokazałeś człowiekowi swoje zęby, z myślą, żeby zawarczeć – powstrzymałeś się jednak. Mężczyzna, stękając, zaczął się miotać idiotycznie. Sięgnąłeś wolną ręką za plecy. Złapałeś rękojeść i pociągnąłeś.

Rozbójnicy już wcześniej byli zbyt przerażeni, by zaatakować natychmiast. Teraz jednak przerazili się jeszcze bardziej. Oto bowiem ujrzeli w całej okazałości świecące blaskiem słońca ostrze twojego miecza.

Uniosłeś klingę czubkiem do góry. Mężczyzna nadal się dusił, ale widać było wyraźnie, że lada moment miał przestać. Zamachnąłeś się. Przestał przedwcześnie.

Ciało osunęło się bezwładnie na ziemię, a odcięta głowa stanowiła od tej pory jej ozdobę. Watażka, choć za wszelką cenę starał się zachować zimną krew, z trudem ukrywał strach, a reszta na widok martwego zbója w ogóle pobladła. Zawarczałeś przeciągle. Wydany przez ciebie odgłos stawał się coraz głośniejszy, aż do momentu, gdy nagle ustał. Powoli przysunąłeś miecz do siebie. Przejechałeś po ostrzu ręką, by oczyścić je z krwi. Przy okazji wiedziałeś, do czego teraz się posunąć…

– DO ATAKU!

Na rozkaz przywódcy ruszyli. Wtem nadąłeś się mocno. Poczułeś gorąco w płucach. Wypuściłeś to, co właśnie w nich trzymałeś…

Nagle wcześniej ustalony „szyk” trafił szlag. Rozbójnicy złamali go, galopując w popłochu we wszystkie strony, tylko nie w tę, co powinni. Ci, którzy jechali prosto na ciebie, stanęli w ogniu. Przestałeś ziać. Zauważyłeś, że niektóre konie zaczęły płonąć, a kilku, może kilkunastu jeźdźców zwaliło się na ziemię z wrzaskiem. Mając trochę czasu, złapałeś miecz oburącz i stanąłeś w odpowiedniej pozie, przygotowany do ataku. Okazało się, że wciąż pozostało ich wielu. Jeden z nich natarł na ciebie, przesunąwszy się lekko w bok. Zamachnął się. Ty jednak zdążyłeś – wbiłeś mu miecz w brzuch. Kiedy wyciągnąłeś szybko klingę, jeździec osunął się niemrawo. Pchnąłeś jego konia – wywrócił się. Zauważyłeś, że innych niestety pożoga też niezbyt powstrzymała. Odsunąłeś się prędko w bok, by później, ustawiając miecz po skosie, odeprzeć natarcie kolejnego konnego rozbójnika. Ten jednak szybko zabrał ostrze i zamachnął się znowu. To działo się tak szybko, że nie miałeś szans na obronę. Tak szybko…

Niespodziewanie jeździec spadł z konia. Gdy spojrzałeś przelotnie, dowiedziałeś się dlaczego – dobrze kojarzyłeś wilka, który stanął na nim, wściekle warcząc. Uśmiechnąłeś się lekko, po czym podszedłeś bliżej pola bitwy. Było to dobre słowo – reszta stada też się tu znalazła. Dało się wyraźnie zauważyć, że rozbójnicy, choć może i umieli walczyć, w walce z tobą i wilkami radzili sobie co najwyżej przeciętnie. Ale nie miałeś już czasu, by lepiej się przyjrzeć – zobaczyłeś za sobą kolejnego jeźdźca. Nie zdążyłeś się obrócić – jego stal zarysowała zbroję. Odwróciłeś się, rycząc wściekle, i zamierzyłeś mieczem. Przeciwnik stracił rękę w okolicy łokcia. Zaraz też pozbawiłeś go głowy.

Rozbójników było na początku kilkudziesięciu, wilków zaś kilkanaście – plus ty jeden. Teraz siły wroga niebezpiecznie się skurczyły, a zwierzyny nie było już prawie wcale. Zdążyłeś zabić jeszcze przynajmniej kilku jeźdźców – jednemu przeciąłeś całe ramię, innemu przebiłeś płuco, jeszcze innemu odciąłeś głowę. Jeden z nich jednak musnął cię w lewe ramię w okolicy łokcia. Mimo że łuski złagodziły skaleczenie, poczułeś wściekłość. W takim stanie poważnie zraniłeś przedostatniemu rozbójnikowi konia, a następnie jego samego pozbawiłeś życia cięciem w czaszkę od góry.

Spojrzałeś na pole bitwy. Zziajany, ranny, rozeźlony. Większość zboża, jakie pozostało w okolicy, albo została zniszczona w wyniku bitewnego zgiełku, albo paliła się po tym, jak zionąłeś ogniem. Niemal wszyscy rozbójnicy leżeli martwi, podobnie jak część koni – wiele wierzchowców uciekło. Ale to nie wszystko – z wilków też żaden nie został żywy. I tyle z nowej roli… Jednakże na placu boju poza tobą został ktoś jeszcze: człowiek, który już galopował na ciebie z wyciągniętym mieczem. Szybko odskoczyłeś w bok, omal nie potykając się o zwłoki jakiegoś konia. Jeździec skręcił lekko, tak że jechał niemal prosto w twoją stronę. Był już bardzo blisko. Wyprowadziłeś atak.

Z rozciętej szyi konia chlusnęła krew. Zwierzę padło na ziemię martwe.

Przywódca bandy, gdyż to był on we własnej osobie, zdążył zeskoczyć na ziemię. Czułeś się zmęczony, nawet jak na swoje możliwości – a mimo to miałeś jeszcze sporo siły, by się bronić… Naprawdę, niezwykły z ciebie przypadek. A mówię o tym tak spokojnie, gdyż watażka nie ruszał do ataku. Przyjrzałeś mu się. Był wysoki i szczupły, miał jasną karnację. Po posturze widać było, że należał do wyćwiczonych. Zadziwiało cię jednak to, że o ile umiesz poprawnie ocenić wiek człowieka na podstawie jego wyglądu, to on przedstawiał się dość młodo. Miał ciemne oczy, krótkie brązowe włosy i takiż zarost. Nosił się w jasnych barwach, i to jeśli chodzi zarówno o kurtkę skórzaną, jak i spodnie. W ręce trzymał długi miecz.

Watażka spokojnie popatrzył na ciebie, machając klingą popisowo. Z jego twarzy nie wyczytałeś nienawiści, tylko chłód, pewnie na swój pokrętny sposób pomieszany z euforią. Najwyraźniej tak starał się tłumić strach, który skrywał głęboko, widząc, co zrobiłeś z resztą rozbójników. A może był pod wpływem obłędu?

– Szczerze? – zaczął mówić. – Jestem… pod wrażeniem. Nie sądziłem, że kiedyś spotkam tak silnego wojownika. A może, sądząc po zbroi… rycerza? Choć wątpię, by takie bestie jak ty mogłyby kiedykolwiek zostać rycerzami…

Zawarczałeś wściekle.

– O, w czuły punkt trafiłem, widzę? Bo wiesz, tak się składa… że ja też umiem walczyć.

Chwyciwszy miecz oburącz, watażka zaczął powolnym krokiem zataczać koło. Ty robiłeś to samo.

– Do rzyci z łupami – kontynuował coraz bardziej egzaltowanym tonem – nawet gdy bogate, kiedy stoi dobry wojownik. Wiesz… gdy chcę, to potrafię postępować honorowo. A skoro załatwiłeś w pojedynkę wielu moich ludzi, to zaczynaj.

Nadal krążyłeś. Starałeś się, by emocje opadły.

– Co jest? Ja ci daję wolną rękę, a ty nic? Dziwi mnie to tym bardziej, że przed tobą stoi człowiek, nędzny rasista przecież! Nie pasujesz do społeczeństwa, tyle ci powiem. Jeśli żyjesz samotnie, to wcale ci się nie dziwię. Ale dlaczego chronisz tych, którzy najchętniej upiekliby cię na rożnie?

Nie wytrzymałeś. Zaryczałeś tak głośno, że musieli usłyszeć cię wszyscy w okolicy. Rzuciłeś się na przywódcę, tnąc od prawej – odskoczył zgrabnie do tyłu. Pchnąłeś ostrzem w brzuch – sparował je silnie od pionu. Nie mogłeś w ogóle pohamować emocji; ciąłeś jak szalony. On zaś tylko unikał, ewentualnie próbował parować… Gdyby gniew nie przesłonił ci wszystkiego, pewnie byś zauważył, że blokowanie ciosów potężnego smoczego rycerza przychodziło mu z trudem. Nie zwróciłeś też uwagi na to, że jednym cięciem mocno porysował twoją zbroję, a zaraz potem w ramach kontry przejechał ci ostrzem po paszczy na ukos, poważnie ją kalecząc. A szaleństwu nie było końca. W końcu, znów warcząc wściekle, zaatakowałeś ponownie. Oponent nie miał czasu na unik, więc i tym razem przyjął gardę. Skończyło się to przepołowieniem jego miecza.

Znów uderzyłeś. Watażka, wrzeszcząc z bólu, jaki poczuł w okolicach klatki piersiowej, osunął się na ziemię. Ale jego krzyk był niczym w porównaniu z rykiem, jaki właśnie z siebie wydałeś. Nie wstając, wróg zaczął się cofać, byle z dala od ciebie. Ale ty szedłeś w jego stronę z trzymanym mieczem. Furia zawładnęła tobą całkowicie. Twoje oczy były skierowane tylko na to, co chciałeś widzieć.

– Proszę… – Przeciwnik zakaszlał krwią. – Odszczekuję wszystko… tylko… nie zabijaj mnie…

Nie. To było nieważne. Miał zapłacić za to, co powiedział. O tak, drogo zapłacić… Teraz tylko ta chwila się dla ciebie liczyła. Rozbójnik zamknął oczy ze strachu. Podniosłeś miecz, jak najwyżej. Ostrze opadło. Miało dotknąć jego ciała…

Przywódca byłej bandy zbójów otworzył oczy. Zobaczył twój miecz. Miecz, którego ostrze zatrzymało się tuż przy jego twarzy. Obaj trwaliście przez chwilę w bezruchu. W końcu wyprostowałeś się spokojnie i powoli schowałeś broń do pochwy za plecami. Watażka mocno drżał ze strachu. Nie mógł oderwać od ciebie wzroku, nie był w stanie nawet się ruszyć. Popatrzyłeś na niego bez emocji. Po chwili zrobił się siny; zaczął broczyć krwią. Nie przestawałeś go oglądać. Rany, które ty otrzymałeś, nie miały obecnie żadnego znaczenia. Wiedziałeś, że jeśli nie otrzyma pomocy medycznej, wkrótce umrze. Chciałeś się nad nim pochylić.

Ale usłyszałeś za sobą coraz głośniejsze wrzaski. Odwróciłeś głowę – zobaczyłeś masę ludzi, którzy przybiegli tu z osady. Nie zrażało ich nic – ani dogasająca pożoga, ani masa zwłok, ani ty, „bestia” stojąca przed watażką byłej bandy rozbójników… Zrozumiałeś, że w tej sytuacji nie możesz już pomóc człowiekowi w żaden sposób. Kiedy jednak chciałeś się odwrócić i iść w swoją stronę, chłopi wykrzykiwali po kolei:

– Idź won, potworze!

– Nie chcemy takiego łachmyty tutaj!

– Spieprzaj tam, gdzie twoje miejsce!

– On go prawie zabił!

– Ocalcie go!

„Potworze”? „Łachmyty”? „Spieprzaj”? „Ocalcie”? Oburzony złapałeś się za głowę. Czy oni już kompletnie pogłupieli? Nie widzieli nic a nic? Ba, jeszcze zaczęli w ciebie rzucać tym, co mieli przy sobie – kamieniami, zgniłymi owocami, sporadycznie widłami… aż ktoś znowu krzyknął:

– Stać! Macie natychmiast przestać! Przestańcie, do cholery!

Z tłumu, który uspokoił się na moment, wyłonił się zbrojny. Był to mężczyzna z czarnymi wąsami, mający na sobie otwartą przyłbicę i lekką zbroję z namalowanym na piersi niewielkim herbem przedstawiającym stojącego na dwóch łapach gryfa. Podszedł do leżącego bandyty, którego stan się pogarszał, i obejrzał go uważnie.

– Aha! Tak jak myślałem – rzekł zadowolony z siebie zbrojny. – To stąd tyle zwłok tutaj. Posiłki nie przybyły na czas, ale widzę, że sprawa jest już załatwiona. No, no… Patrzcie, kogo nam tu przywiało… Znam nawet tę słynną formułkę na pamięć: Halde, zwany Krzywym Ostrzem, jest poszukiwany za napady na terytoria trzech państw, za mordy, gwałty, łupy i kanty. Miłościwie nam panujący wyznaczył za schwytanie cię wielką nagrodę, więc na pewno zamknie cię na dożywocie. O ile oczywiście dożyjesz… He, he, he…

Halde splunął na twarz mężczyzny krwią. Ten wytarł ją okutą w żelazną rękawicę dłonią, nie kryjąc obrzydzenia. Cóż… Albo nie wiedział, że watażka potrzebuje pomocy medycznej, albo nie chciał mu jej dać.

Tymczasem ty, myśląc, że nic już po tobie, postanowiłeś odejść.

– A tobie dokąd tak śpieszno?

Był to głos jednego z chłopów, który wzniecił wrzawę tłumu przeciwko tobie. Odwróciłeś się – a to tylko po to, by jakimś rzuconym widłom pozwolić bardziej zarysować zbroję. Zaryczałeś wściekle. Mało brakowało, by rzucili się na ciebie, ale drogę zastąpił im zbrojny.

– Co wy wyprawiacie?!

– Czarta bronisz? On gotów by nam piekło urządzić! – zawołał ktoś z pierwszego szeregu. – Już huncwot zboże spalił!

– Co wy wygadujecie? Nie widzicie, że on wam uratował życie?!

Ale tłum dłużej już nie słuchał, tylko zaczął napierać na ciebie. Zbrojny, nie chcąc źle skończyć, usunął im się z drogi. Nie zdążyłeś się oddalić – szybko zostałeś otoczony. Kolejny cios widłami zadrapał ci skrzydło. Ryknąłeś w furii. Rzuciłeś się na ludzi z zamiarem utorowania sobie drogi. Chociaż twoje ręce i ogon nadawały się do tego idealnie, to odniosłeś wrażenie, że im więcej chłopów udaje ci się odepchnąć, tym bardziej ich liczba cię przytłacza. W końcu rzucili się na ciebie, powalając na ziemię. Wrzasnąłeś z bólu – przygniotłeś sobie ogon i skrzydła. Zaczęli cię bić.

Nie mogłeś wstać. Z rozbójnikami dałeś sobie radę, ale teraz czułeś się zbyt wyczerpany, żeby bronić się przed kolejną hordą. Nie byłeś w stanie nawet zionąć lekko ogniem. Z każdym kolejnym uderzeniem coraz bardziej ciemniało ci przed oczami. Czułeś posmak krwi w ustach. Nie dawałeś rady wydobyć z siebie dźwięku, poruszyć się, zrobić czegokolwiek, by zaprotestować.

Dopiero gdy po tych wszystkich wydarzeniach próbowałeś je sobie przypomnieć, skojarzyłeś, że kolejny cios w twarz pozbawił cię przytomności…

 

 

IV

 

– Poczwaro! Bandyto! Bezbożniku!

– On zjadł moje dziecko!

– Na stos z nim!

– Na co czekacie?! Mądrze prawią!

To były pierwsze słowa, które usłyszałeś po obudzeniu się. Wśród gawiedzi panował gwar – no ale czego się spodziewać po bandzie niewdzięczników? Po pełnej uprzedzeń hołocie, która nie dość, że nie raczy chociaż podziękować, to jeszcze przypisuje ci najgorsze zbrodnie, których przecież nigdy się nie dopuściłeś? Jak ulał pasowało do sytuacji to, co powiedział Halde: „Debili ci u nas dostatek”. Czułeś się skrępowany, a rany znowu zaczęły pulsować bólem – niemniej co z tego, skoro traktowano cię o wiele gorzej niż pospolitego śmiecia?

A gdy otworzyłeś oczy, to jeszcze bardziej utwierdziłeś się w tym przekonaniu, prawda? Tylko tego brakowało… Rzeczywiście, prawdopodobnie cały tłumek z osady zebrał się znowu. Tyle że znajdowałeś się już nie poza nią, tylko wewnątrz… Wszyscy, którym zdążyłeś się przyjrzeć, patrzyli na ciebie gniewnie. Trzymali przy sobie garście zgniłych owoców. Zebrałeś się na wysiłek, by się poruszyć, ale nie dałeś rady, jakby faktycznie coś cię krępowało. Obejrzałeś się – okazało się, że znalazłeś się pod szafotem. Twoje ręce wisiały poziomo w powietrzu, mocno ściśnięte osobno przez pętle w sznurach. Choćbyś więc nawet chciał się ruszyć, a chciałeś bardzo, i tak byłeś skazany zaledwie na machanie dłońmi. Poczułeś, że nogi masz związane podobnie… Skonstatowałeś też, że założono ci luźno stryczek na szyję. Zrozumiałeś, co chcą z tobą zrobić. Na paszczy również miałeś pętlę, ale założoną nieudolnie. I niepotrzebnie. Możesz zionąć ogniem tak, że ma to wartość bojową, tylko raz na jakiś czas – dlatego w tej chwili nie byłeś do tego zdolny, co przeklinałeś gorzko w duchu.

Tak kręcąc głową i oglądając swoje ciało, naraziłeś się na reakcję gawiedzi.

– Patrzajta! Poczwara się obudziła!

– Dajmy jej za swoje, ludziska!

Tłumek zaczął rzucać zgniłymi owocami, oczywiście w twoją stronę. To był cholernie niegościnny gest z ich strony. Nie dość, że z czasem zaczęło cię to boleć, szczególnie gdy trafiali w miejsca, w których podczas swojej podróży dorobiłeś się ran, to jeszcze same owoce nie były pierwszej świeżości. Najczęściej dostawałeś w paszczę lub zbroję. Ech… Nie wiem, jak ty to widzisz, ale gdy o tym opowiadam, to na usta cisną mi się najgorsze możliwe zniewagi.

Niedługo potem ludzie nieco uspokoili się i przestali rzucać. Dzięki temu mogłeś jako tako usłyszeć rozmowę dwóch innych osób, stojących niedaleko nietypowego szafotu.

– …A zbroja? Co z jego zbroją?

– Niestety, panie namiestniku. Staraliśmy się, ale jej po prostu nie da się zdjąć.

– Nie da się? Jak to?

– No nie da się. On ma skrzydła. Nie mam zielonego pojęcia, jak w ogóle ją założył. Ale za to zdjęliśmy mu pochwę z mieczem. Broń nie była w najlepszym stanie, ale gdyby ją trochę zreperować, stanowiłaby znakomite wyposażenie.

– No, chociaż tyle. Mnie tylko dziw bierze, jak taka poczwara, niemyśląca ponoć, może używać czegoś takiego… Ale nic to. Twój oddział zbrojnych dobrze się spisał. Heroldzie! Uspokój wrzawę, muszę przemówić do ludu.

Ta rozmowa wcale cię nie uspokoiła, a wręcz przeciwnie: miałeś ochotę wszystkich tutaj po prostu rozszarpać. Stwierdziłeś jednak, że lepiej nie robić sobie dalszych kłopotów, skoro sytuacja tak czy siak była beznadziejna. A co do miecza, to rzeczywiście nie miałeś go przy sobie – pochwa z nim stała tuż przy szafocie.

Na miejsce egzekucji wszedł człowiek w średnim wieku i z wypielęgnowanymi jasnymi wąsami, ubrany wytwornie i z charakterystyczną czapką na głowie. Domyśliłeś się, że to jest herold. Uniósł ręce – w jednej trzymał zwinięty pergamin.

– Proszę o ciszę!

Momentalnie wszyscy umilkli. W sercu zrobiło ci się trochę lżej, jednakże to nic nie pomogło na ból i smród. Zaraz za heroldem weszła kolejna osoba, z wyraźnie zarysowanymi kościami policzkowymi i gęstymi ciemnymi włosami, gładko ogolona, ubrana niczym jeden z bogatszych przedstawicieli wyższej warstwy społecznej. Był to zapewne namiestnik we własnej osobie.

– Poddani! – zakrzyknął, unosząc ręce. – Oto przemawiam do was w imieniu miłościwie panującego nam władcy, którego pragnieniem jest, bym reprezentował wolę jego i waszą w tym wydarzeniu. Powitajmy ten czas, kiedy świat po raz kolejny wymierza sprawiedliwość tym, co chcą szerzyć na nim zło! Śmierć siłom nieprawym! Śmierć siłom ciemności! – Chyba ciemnoty… – Oto ten, którego słusznie zwiecie sprawcą całego zła na świecie!

Prezencja namiestnika, jego sposób przemawiania i zachowanie natychmiast podsunęły ci skojarzenia, że masz do czynienia z zawodowym retorem. Chociaż wiedziałeś dobrze, że wygaduje bzdury, podświadomie byłeś pełen podziwu dla jego umiejętności – w swojej sytuacji jednak nie miałeś tego jak okazać.

Człowiek odwrócił się w twoją stronę. Ty zaś, pomimo upokorzenia, jakiego już doznałeś, usiłowałeś stanąć na nogach. Ale gdy ci się udało, nagle część kładki, na której postawiłeś stopy, nieco opadła. Zacząłeś się dusić. Cokolwiek próbowałeś zrobić, byłeś bezradny. Na szczęście na platformę wszedł jeden ze zbrojnych, który złapał cię za nogi i ustawił na poprzednią pozycję. Twoje płuca z radością powitały na nowo haust powietrza, a kładka powróciła na swoje miejsce.

– Oto, co dzieje się z tymi, którzy śmią zadzierać ze sprawiedliwością – zwrócił się do ciebie namiestnik. – Ty, poczwaro z piekła rodem, nie dostąpiłaś zaszczytu stanięcia na dwóch nogach tak jak wszyscy tutaj.

Tym razem udało ci się powstrzymać złość – a to nie było łatwe zadanie.

– A teraz odpowiedz mi na pytanie, potworze: czy jesteś świadom popełnionych przez siebie czynów?

Powoli spuściłeś głowę – na tyle, na ile mogłeś.

– Skoro masz zbroję i miecz, to logiczne, że jednak umiesz myśleć. Więc odpowiedz na moje pytanie!

Podniosłeś głowę i spojrzałeś na człowieka z pogardą. Nie odpowiadałeś w żaden inny sposób – kazałeś mu się samemu domyślić.

– Oho, takiś cwany? To zobaczymy, jak bardzo będziesz szarżował, kiedy ludzie miłościwie nam panującego zalezą ci za skórę. Możesz jednak tego uniknąć, jeżeli tu i teraz potwierdzisz wątpliwości ludu. Jesteś świadom popełnionych czynów, tak czy nie?

Zacząłeś przypominać sobie wszystko, co wydarzyło się od czasu, gdy opuściłeś swoją jamę. Zwróciłeś przy tym szczególną uwagę na dwójkę ludzi, których zabiłeś i zjadłeś po tym, jak zranili cię w skrzydło, i na szkodę chłopów, którzy obwiniali cię za spalenie części ich zboża. W końcu, patrząc z melancholią na namiestnika, pokiwałeś lekko głową.

– Tak… Wiedziałem, że w końcu się przyznasz. Jednakowoż oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że czyniąc takie straty mieszkańcom tej zacnej wioski i jeszcze zacniejszego królestwa, narażasz się na gniew ze strony miłościwie nam panującego? – syknął retor.

Jakbyś zupełnie miał zakaz wstępu na te tereny… Mimo to, spoglądając człowiekowi w oczy, kiwnąłeś głową.

– Mądrze… Jednakże w żadnym razie nie usprawiedliwia cię nic, bestio. Umieraj i niech cię piekło pochłonie, bo tam twoje miejsce. Heroldzie?

– Tak, panie namiestniku?

– Wykonać.

– Jak pan namiestnik sobie życzy.

Namiestnik zszedł z szafotu. Tobie zaś pozostało jedynie czekać na swój los…

Herold rozwinął pergamin i zaczął czytać:

– Niniejszym uskarża się, aby przywrócić porządek onegdaj ustalony. Moment ów na krok ku sprawiedliwości oto nadszedł i jej powszechne wyroki wypełnić należy. A zatem istniejący tu i teraz potwór o posturze człowieczej i głowie gadziej oskarżony zostaje za wszystek zbrodni, jakich w tym oto królestwie się dopuścił. I oto powiadane jest, aby tam trafił, gdzie jego miejsce, gdzie czorty jeno o bezbożników wołają. Na mocy tegoż pisma niniejszym wykonać wyrok nakazuję, wynik którego stanowić będzie wyzionięcie do świata wiecznego. Nim jednak sąd zapadnie ostateczny, upraszam się o tortury bolesne, ażeby kryminalista poznał, na czym polega to, czego sam śmiał się bez ustanku dopuszczać. Wykonać.

Na platformę weszło kilku zbrojnych, którzy wyjęli miecze. Ty zaś zacisnąłeś zęby, przygotowując się na śmierć… Nagle poczułeś ból na grzbiecie. Zbroja, choć niewątpliwie dobra, nie ochraniała cię już tak porządnie. Zapulsował kolejny ból, tym razem w innej części pleców. Z czasem zaczęli łupać ci także nogi, ogon, skrzydła… oraz zbroję w tym samym miejscu, co na początku. Straszne, upokarzające przeżycie. Znów poczułeś się zamroczony…

Zauważyłeś przy tym, że jeden ze zbrojnych patrzy ci w oczy. To był ten sam, który wtedy stanął w twojej obronie. Chociaż starał się udawać chłód, odniosłeś wrażenie, że na jego twarzy maluje się coś w rodzaju zakłopotania. Nic nie powiedział… W końcu któryś z nich przedostał się bronią do twoich pleców. Tego uderzenia może byś nie odczuł aż tak – twoje łuski są w końcu wytrzymałe. Ale ta rana wraz z innymi sprawiła, że zachłysnąłeś się. Nie mogłeś już dłużej wytrzymać… W końcu tamten zbrojny, pozbywając się resztek wyrzutów sumienia, zamachnął się mieczem w poziomie. Wymierzył w serce…

Powiem jedno: gdybyś miał jak, to byś właśnie złapał się za nie. Poczułeś metaliczny posmak, po czym zacząłeś mocno broczyć krwią. Choć ostrze nie przebiło zbroi, zrobiło ci się bardzo ciemno przed oczami. Lada moment miałeś stracić przytomność…

– Wystarczy! Teraz stryczek! Wykonać! – zawołał namiestnik.

Tobie pozostało tylko czekać na nieuniknione. A wszystko przez coś, czego inni nie potrafili zrozumieć…

Ale zanim straciłeś przytomność, nagle coś usłyszałeś, jakby łopotanie skrzydeł. Nie miałeś siły, by otworzyć oczy i na to spojrzeć, ale domyślałeś się, co się dzieje. Ludzie z tłumu wrzeszczeli jak obłąkani. Dochodził do tego dźwięk kwasu przeżerającego coś – nie umiałeś stwierdzić, co konkretnie. Wszyscy pierzchali, gdzie tylko pieprz rośnie, być może ktoś zginął. W każdym razie sprawca zamieszania ewidentnie zrobił swoje. Wrzawa wyraźnie ucichła. Słyszałeś jednak odgłosy kling. Rozbijanych pancerzy. Odcinanych i wyrywanych kończyn. Krzyki. Warkoty. W końcu i one umilkły. Nie miałeś najmniejszych wątpliwości, kto był za to wszystko odpowiedzialny: twój stary znajomy. A mówiąc ściślej, przedstawiciel twojej rasy z gatunku czarnych.

Więzy poluzowały się, jakby zostały przecięte. Miałeś upaść, ale nic z tego. Twój pobratymiec cię przytrzymał.

– Oj, kiedy ty się w końcu nauczysz… Ich lepiej jest zostawić w spokoju. Niech sami się ratują…

Odgłos składanych skrzydeł. Kroki bosych stóp. Twój los spoczął w dobrych rękach –

dosłownie. Mimowolnie uśmiechnąłeś się lekko. Prawdopodobnie przestałeś broczyć krwią. Tego jednak już nie było dane ci wiedzieć, bo w końcu miałeś dobry pretekst, by zemdleć…

Zapewne zastanawiasz się, kim jestem, że opowiadam ci o tym wszystkim. Skąd znam te wydarzenia, jeżeli nie znajdowałem się u twojego boku? Jakim cudem wiem, jakie były twoje myśli i odczucia? I dlaczego w ogóle poruszyłem temat tej historii, skoro o tak złych przeżyciach wolałbyś jak najprędzej zapomnieć? Po kolei więc. Jestem obserwatorem. Moją ulubioną rozrywką jest podglądanie, co dotyka co ciekawsze indywidua. Widzisz, możesz czuć się wyróżniony. Otóż znam metody, które sprawiają, że mogę oglądać te wydarzenia we własnym zaciszu. W pewnym stopniu potrafię też czytać w myślach tych osób, dlatego wiem, jakie uczucia targały tobą w danej chwili.

Odpowiem ci teraz na ostatnie pytanie, bo po twojej minie wnioskuję, że jesteś już zniecierpliwiony. Cóż, to historia przykra dla ciebie, tego w żadnym razie nie ukrywam. Niemniej uznałem, że muszę ci ją opowiedzieć, żeby ci o czymś przypomnieć. Co wyniosłeś z tych wydarzeń? Zastanawiałeś się, dlaczego ludzie traktują cię jak odchody na polu? Głupie pytanie – w końcu urodziłeś się innej rasy niż oni, na dodatek im nieznanej, a pewne grupy zwykły traktować z pogardą coś, czego nie znają i w związku z tym się boją. Sam muszę przyznać, że jest w tym sporo prawdy – ale czy naprawdę możemy podzielić wszystkich na czarnych i białych? Czy jest coś, co wybija się ponad to wyobrażenie, a co pokazała ta historia?

Zostawiam cię samego z przemyśleniami.

Koniec

Komentarze

Nie za bardzo wiem, kto jest narratorem w pierwszej cześci. Zdaje się, że pierwszą część trzeba przedzielić gwiazdkami. Pierwszy ustęp do dopracowania --- tak myslę. Przechadzal się? Chyba szedł. I  - i kto -- on czy ona?  

Co do wątpliwości: narratorem we wszystkich częściach jest jedna i ta sama osoba (na początku się nie ujawnia). A główny bohater jest płci męskiej.

Co do reszty zaś: obie części są przedzielone między sobą gwiazdkami (zawsze tak robię, pisząc). "Szedł" zamiast "przechadzał się" - nie wiem, uznałem, że to drugie może pasować. :) I o czym konkretnie mówisz, żeby dopracować w pierwszej części (tak rozumiem to o ustępie)?

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Podoba mi się słowny eksperyment, ukierunkowany na sugestywne "ty". Widziałem go już kiedyś, ale chyba nie ma to najmniejszego znaczenia.

Na fantasy też się nie znam, dlatego spróbowałem takiej zabawy... Nazwijmy to nudą. Pierwszy fragment jest Twój, następny to bzdetna zabawa literami.

"Deszcz siepał straszliwie. Usłyszałeś grzmot dochodzący gdzieś z horyzontu. Nagle na twoje oko spadła kropla deszczu, rozmazując obraz przed nim. Gdy tylko je przetarłeś, wilk posunął łapę do przodu. Instynktownie cofnąłeś się odrobinę o krok. Zwierzę zawarczało wściekle. Odpowiedziałeś mu tym samym. Herszt natychmiast skoczył w twoją stronę. Zanim cię dopadł...".

"Deszcz wciąż padał. Usłyszałeś grzmot. Za horyzontem coś stało i czekało. Nagle na oku poczułeś kroplę. Zimną. Spadła z wysoka. Czy naprawdę wszystko, co złe, musi dopadać nas w takiej chwili?... To coś rozmazało ci obrazy i napełniło lękiem. To nie był dobry deszcz. Poczułeś strach. Wilk podniósł łapę i warknął. Odpowiedziałeś mu tym samym. Potrafiłeś warczeć. Już tak! Potrafiłeś także robić setki innych, równie dziwnych rzeczy. Zanim cię dopadł... etc., etc.".

Powtarzam, chwila nudy. Bez fochów. Pozdrawiam.

Przed akapitem rozpoczynającym się od zdania:" To byłeś ty?' Przecież powyżej jest inny narrator --- zewnętrzny. Albo inaczej --- narracja jest trzeciosobowa, a potem drugoosobowa.  I tam jest właśnie  niejasno - on czy ona? Niby "ona"  dotyczy 'istoty", ale to tylko cień przechadzającego się...  Gubisz podmiot w tym ustępie.

siep siep sieeeppacz

Wówczas zebrało mu się na poranny upust emocji.   

Zebrało się --- kolokwializmem mocno trąci. Poranny upust emocji --- sugeruje, że co rano powtarzał jakąś czynność, będącą owym upustem emocji.

Nie minęła nawet chwila, gdy nagle wydał z siebie donośny, przeszywający na wylot smoczy ryk.   

Nagle? Ciekawe, dlaczego nagle, skoro "zbierało mu się" na ten ryk, czyli wiedział, że zaryczy, czyli o zaskoczeniu mowt nie ma... Kogo ten ryk przeszywał na wylot?

Brzmiał on wyraziście i jednocześnie groźnie, tak że nie mógł pozostawić nikogo w okolicy absolutnie obojętnym.   

Nikogo w okolicy nie mógł pozostawić absolutnie obojętnym --- a co, jeśli okolica była bezludna, nie przebywały na niej zwierzęta, inne żywe stwory? Absolutnie obojętnym --- czyli byli tacy, którzy zachowywali częściową obojętność?

To jednak nie obchodziło humanoida.   

Nic dziwnego, zajęty był porannym upustem emocji.

Kiedy w końcu się wyciszył, usłyszał kolejny ryk, tym razem odbijający się echem w stronę gór, na których przebywał.   

Wyciszył --- modne, nieprezyzyjne znaczeniowo, nie pasujące tu słowo. Kolejny ryk --- sugestia, że już przedtem słyszał jakiś ryk, a teraz usłyszał go ponownie. Echem w stronę gór --- ciekawe, po czym poznać. że echo odbija się w określoną stronę, a nie wraca do nas, do źródła dźwięku, który powtarza. Na których przebywał --- przedtem czytałem, że wyjec stał na krawędzi klifu, góry widział gdzieś tam daleko, a tu nagle na górach przebywa... I jak się to robi, jak się przebywa na górach? Wiem, że można przebywać w górach albo na wierzchołku, szczycie --- ale żeby na całych górach jednocześnie? Multilokacja?

Słuchał swojego głosu, wyłapując kolejne jego niuanse, i odpłynął.  

Bardzo ciekawe. Słuchał swojego głosu, chociaż przestał ryczeć... Odpłynął --- w tym tekście i kontekście zalatuje kolokwializmem.

Gdy zaś echo ustało, w mgnieniu oka powrócił na ziemię.   

Rozumiem, co się kryje pod słowami o powrocie na ziemię, ale nie rozumiem, dlaczego Autor nie użył na przykład lepiej tu pasującego i bardziej opisowego otrząśnięcia się z rozmarzenia.

Spuściwszy głowę, westchnął cicho w geście zawodu.   

Westchnie w geście --- wicemistrzostwo Europy. Całej, nie tylko Środkowej.

Zszedł z klifu i powędrował po skale, na której przebywał.  

Powędrował? Może tylko poszedł, pomaszerował, powlókł się wolnym krokiem i tak dalej? Wędrówka kojarzy się z przebywaniem dużych odległości. No i po czym miał iść, jak nie po skale, na której się znajdował? Bardzo trudno iść po czymś, na czym się nie znajduje podczas chodzenia. Spróbuj iść po asfaltowym chodniku, znajdując się na Saharze...  

To się ledwo daje czytać, niestety. Piszę o swoim odczuciu, inni mogą mieć lepsze zdanie.

Lubię bajki, zawsze lubiłam, ale Twoja, drogi Autorze, nie budzi mojego zachwytu. Na razie mam podejrzenia, że smoczy rycerz cierpi na amnezję i ktoś, kto na razie nie ujawnia się, opowiada mu jego przygody, w nadziei przywrócenia pamięci. O części błędów już napisano, teraz wytykam kolejne, pewnie i tak nie wszystkie.  

 

Część I  

 

…nieco zakrzywione i wznoszące się lekko do góry. –  Jeśli coś się wznosi, to oczywiste jest, że do góry. Może: …nieco zakrzywione ku górze.  

 

Przez dość długą szyję przewiesiłeś pochwę z rzemykiem, w której trzymasz schowany miecz. – Jak przez szyję, nawet dość długą, można przewiesić pochwę zdobną w rzemyk, ze schowanym w niej mieczem?  

 

niezbyt zagęszczoną od drzew częścią lasu… – Czy Autor ma na myśli część lasu z przerzedzonym drzewostanem?  

 

…wrzeszczał wniebogłosy z powodu gęsto krwawiącej ręki… – Jak wygląda gęste krwawienie? Czy może chodzi o obfite krwawienie?  

 

niezbyt małe rozcięcie w prawej dłoni…Niezbyt małe, to chyba dość duże.  

 

Oceniłeś z goryczą, że jesteś zwolniony z latania na bite dni. - Co to są bite dni?  

 

To z tego względu chętnie wymyślają cię od „poczwar z piekła rodem – Chyba wymyślają ci…

 

To ci jednak nie przeszkadzało zazwyczaj odbywać dłuższych podróży poza domem… – Krótsze podróże odbywał w domu? ;-)

 

…by nie paść z tak głupiego powodu jak głód, a natknęli się właśnie oni. – …a napatoczyli się właśnie oni. Lub: …a natknąłeś się właśnie na nich.  

 

…pomiędzy i tak nieco rozrzedzonymi drzewami –  Podejrzewam, że Autor miał na myśli z rzadka rosnące drzewa, bo zupełnie nie umiem sobie wyobrazić rozrzedzonego drzewa. ;-)

 

 

Część II

Tu jest mniej „wytyków”, bo druga część jest nudna i przyznaję się, że nie czytałam zbyt uważnie.  

 

złapałeś je w podbrzusze i odrzuciłeś silnie na bok. – Czy Autor ma na myśli wilka złapanego za podbrzusze i potem odrzuconego, czy też smoczy rycerz złapał wilka w swoje podbrzusze, co wydaje mi się pewną sztuką. ;-)

 

…zdążyłeś złapać go lewą ręką w bok tułowia. – Chyba za bok tułowia.  

 

…stałeś się tak wściekły, jak pozwalały na to granice. – Jakie granice pozwalające być wściekłym? ;-)

 

…a ubłocona ziemia… –  Wydaje mi się, że nie ma ubłoconej ziemi. Zmoczona ziemia jest błotem.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

*łapie się za głowę*

Ja naprawdę tego nie rozumiem - ile bym nie czytał własnych tekstów, ile bym ich nie poprawiał, i tak w praniu okazuje się, że zawiera toto sporo błędów, których za Chiny sam bym nie zauważył. Bardzo dziękuję za tę łapankę - już u siebie na komputerze naniosłem większoœć poprawek zasugerowanych przez regulatorzy (szczerze mówišc, nie ze wszystkim się zgadzam, bo np. mówi się "bite godziny", "bite tygodnie" itd. - a że narratorem jest "ktoœ", to stwierdziłem, że wyrażenia potoczne mogš tu pasować), potem posiedzę też nad tymi od AdamaKB, no i jeszcze dzisiaj umieszczę to tutaj. Rozumiem, że o łapankę do III i IV częœci już nie mogę prosić? ;)

"„Przez doœć długš szyję przewiesiłeœ pochwę z rzemykiem, w której trzymasz schowany miecz.” – Jak przez szyję, nawet doœć długš, można przewiesić pochwę zdobnš w rzemyk, ze schowanym w niej mieczem?"

To akurat, zdaje się, zostało wyjaœnione akapit dalej.

@RogerRedeye

Nie, nie... Forma wprawdzie się zmienia, ale narrator pozostaje ten sam. Takie było zamierzenie - najpierw opisuje smoczemu rycerzowi perypetie jakiejœ postaci, a potem okazuje się, że mówi o nim samym. Można to zwalić na pewien jego ekscentryzm. :) Co do podmiotu opisujšcego głównego bohatera, to spojrzałem jeszcze raz - wydaje mi się, że nic tutaj nie pogubiłem (kiedy napisałem "istota", to pisałem o nim jak o "niej", a gdy napisałem "humanoid", przestawiłem się z powrotem na formę męskš).

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Owszem, mówi się i pisze >bite trzy godziny czekałem na spóźniony pociąg<, >odwlekał załatwienie tej prostej sprawy przez bite trzy tygodnie<, i w każdym przypadku podaje się jednostki oraz miarę czasu. Poza tym zwrot ten stosuje się dla podkreślenia, że określony w zwrocie czas dłużył się, stanowił niedogodność, przeszkodę w realizacji zamiaru. ---> regulatorzy słusznie Tobie to wypunktowała.  

Przyjrzyj się różnicy w treści i znaczeniu znanych każdemu słów: zawiesić i przewiesić. Pomocne będzie małe ćwiczenie z, bo ja wiem, ręcznikiem chociażby. Przerzuć ten ręcznik przez oparcie krzesła. Co zrobiłeś? Przewiesiłeś ręcznik przez. Teraz idź do łazienki i ulokuj ręcznik na przeznaczonym do tego ustrojstwie, Co zrobiłeś? Powiesiłeś, zawiesiłeś. ---> Czy różnica stała się oczywista?  

--------------------------   

Mylisz się w kwestii potocyzmów, używanych oprzez narratora. Taki "numer" przechodzi niemal bezboleśnie w dialogach, znajduje zastosowanie (ograniczone) w narracji pierwszoosobowej --- i na tym koniec. Narrator zewnętrzny mówi i pisze językiem wolnym od naleciałości środowiskowych. Zastosowałeś drugoosobową, i tu masz niewielki "luzik" --- ale niewielki, bo trzeba dać do zrozumienia, że dany kolokwializm jest przytoczeniem myśli albo słów protagonisty, do którego się zwracasz. >> Cóżeś wtedy pomyślał? Że w dupie masz jego kłopoty? Teraz odbiło się to lekceważenie cudzych zmartwień na tobie samym, bo ciebie wszyscy w czterech literach mają... << Widzisz różnicę między "dupą" a "czterema literami"?   

Powodzenia w torowaniu sobie drogi przez zawiłości naszego języka.

"Przechadzał się po czeluściach jaskini."

"Wyszła na świeże powietrze."

"Po wspięciu się na wysoki, dość stromy skalny klif ujrzał przepiękną panoramę okolicznych krain."

"Wówczas zebrało mu się na poranny upust emocji."

"To byłeś ty, prawda? To był twój ryk? Ty stałeś tam w górach?"

Cytowane zdania to początki pięciu perwszych ustępów. W ostatnim i dalej mialem wrażenie, że ktoś zwraca się do tego stwora, ktoś jeszcze iieokreślony. No i słusznie zacząlem się domyślać, ale musiałem o tym pomyśleć... Tylko --- a kto to jest? Bo w pierwszmi i drugim odcinku nie znalazlem wyjaśnienia, kim jest ten narrator. Ktoś patrzy z boku, opisuje akcję, jakby zwracając się do głównego podmiotu akcji, analizując go.

Tylko - kto? Czytelnik będzie szukał tego narratora - i należało to wziąć  pod uwagę.

 

Knight Martius, i bardzo dobrze, że nie zgadzasz się ze wszystkim, co sugeruje komentujący. Jeśli masz pewność, że to co napisałeś, ma sens i właśnie takie zdania ma zobaczyć czytelnik, trzymaj się tego, o ile jesteś przekonany, że masz rację. To Twoje opowiadanie i Ty decydujesz o jego kształcie.

 

bo np. mówi się "bite godziny", "bite tygodnie" itd. – a że narratorem jest "ktoś", to stwierdziłem, że wyrażenia potoczne mogą tu pasować) 

Mogę się zgodzić na „bite godziny”, ale w połączeniu z ich ilością, np. Zebranie trwało cztery bite godziny. Myślę, że powiedzenie pochodzi z czasów, kiedy czas odmierzały zegary wybijające kolejne godziny. Natomiast pojęcie „bitych tygodni” nie jest mi znane i nie wiem jaki czas może określać. Dodam jeszcze, że smoczy rycerz mógłby wędrować „bitym” traktem czy „bitą” drogą, czyli o jako tako utwardzonej nawierzchni.

 

Przez dość długą szyję przewiesiłeś pochwę z rzemykiem, w której trzymasz schowany miecz. Jak przez szyję, nawet dość długą, można przewiesić pochwę zdobną w rzemyk, ze schowanym w niej mieczem? To akurat, zdaje się, zostało wyjaśnione akapit dalej.   

Przewiesić przez szyję, lub zawiesić na szyi, można np. szalik czy sznur korali. Natomiast pochwa ze schowanym w niej mieczem jest czymś sztywnym, i na szyi się nie przewiesi. Będzie sterczała na boki jak koromysło bez wiader. Wyjaśnienie w kolejnym akapicie Rzemyk do pochwy masz za prawym skrzydłem, a działa on jak gumka recepturka… nie satysfakcjonuje mnie, bo jak to, rzemyk był elastyczny i rozciągliwy jak guma? W ogóle gumka recepturka, jako porównanie, zupełnie mi tu nie pasuje. Teraz rozwieję Twoje obawy.

 

III i IV część też przeczytam i podzielę się uwagami. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż, w pewnych kwestiach bywam uparty (skoro piszę, to raczej mam jakieś pojęcie o czym), ale jednocześnie nie chcę udawać, że znam się na wszystkim najlepiej - dlatego zresztą pokazuję ludziom swoje teksty.

Te "bite dni" jednak też poprawię, bo po zapoznaniu się z Waszymi komentarzami i kontekstami, w jakich się tego używa, stwierdziłem, że rzeczywiście wygląda to niefortunnie. Co do felernego "przewieszenia pochwy", to poszukałem trochę na ten temat i oto, co wywnioskowałem: "przewiesić przez szyję" można ów rzemyk (jako coś przeznaczonego do tego, jak np. naszyjnik czy smycz), natomiast samą pochwę można jedynie "zawiesić na szyi". Trochę dezorientująca przy tym wydaje mi się powszechnie używana forma "przewiesić torbę przez szyję" - chyba że jest to skrót myślowy (żeby nie mówić o "rączce u torby"), wtedy wszystko się zgadza. Czy się gdzieś pomyliłem?

Z potoczyzną nie zamierzałem przesadzać - nadal mimo wszystko starałem się tutaj używać "neutralnego" słownictwa (nie mówiąc już o unikaniu wulgaryzmów). Chodzi mi o to, że skoro narratorem w tym opowiadaniu jest nie wszechwiedzący opowiadacz znany z wielu tekstów prozatorskich, tylko konkretna osoba, która za owego wszechwiedzącego opowiadacza chce uchodzić, to stosowanie mowy potocznej (pod warunkiem zachowania umiaru) wydaje mi się w pewnym stopniu usprawiedliwione. Jednocześnie podkreślam, że nie miałem zamiaru wstawiać jej na siłę.

W ogóle widzę, że są jeszcze wątpliwości wobec narratora - polecam w takim razie mimo wszystko zajrzeć też do cz. III i IV (na liście opowiadań znajdują się tuż obok, nawet dałem tutaj linka na końcu tekstu), tam wyjaśniam, kim on jest. :)

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Rzuciłem okiem na część III i IV. No cóż --- sugerowany już wcześniej przeze mnie podzial tekstu gwiazdkami w części I, a także IV załatwiłby beżbłędnie sprawę. 

Proste. Błąd w edycji --- i kompozycji tekstu. Ale --- to wybór Autora.  

Hmmm. Mam wrażenie, że opowiadanie jest straszliwie przegadane, wręcz zabite mnóstwem zbędnych szczegółów.

Irytowała mnie drugoosobowa narracja. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mówiący zwraca się do mnie, a nie przywykłam słyszeć “ty zrobiłeś”.

Babska logika rządzi!

Jednak warto się zalogować raz na przysłowiowy ruski rok. :)

Dzięki za opinię i w pełni się z nią zgadzam – sam rok czy dwa temu odświeżyłem sobie to opowiadanie i potrzebowałem kilku podejść, żeby w ogóle przedrzeć się przez wstęp. Z perspektywy czasu też bym nie dał narracji 2-osobowej, bo choć może i stanowi ona jakiś powiew świeżości, ale w prozie poza wyjątkowymi sytuacjami się nie sprawdza.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

Momentami mi się dłużyło, opowiadanie w niektórych miejscach jest bardzo szczegółowe, niepotrzebnie.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka